Zeszyt bożych cudów

Możesz ją spotkać w alejach parkowych, jak ze zwinnością nastolatki pędzi na wrotkach. Możesz zobaczyć ją w sali gimnastycznej, jak ćwicząc karate, rzuca na matę przeciwników, w tym także swoich dwóch dwudziestoletnich synów. Pracowała kiedyś jako modelka i wdzięk, który był ceniony w tej pracy, dziś dodaje piękna temu, co robi. Jest przy tym otwarta na ludzi i ich potrzeby, gotowa zawsze spieszyć z pomocą. Ten zewnętrzny urok i aktywność są autentyczne, ponieważ oparte są na wartościach duchowych i zakotwiczone w Tym, który jest źródłem wszelkiego dobra i piękna.

Zauważył to sędziwy prałat, proboszcz jej parafii, i zaproponował Teresie spotkanie z rodzicami i chrzestnymi, którzy przygotowują się do sakramentu chrztu swoich dzieci. Spotkania te mają często charakter świadectwa wiary. W Stanach Zjednoczonych kapłani, prowadząc przygotowanie rodziców i chrzestnych, zapraszają często jednego z parafian, który się odznacza głębokim życiem wewnętrznym, by opowiedział o swojej drodze wiary, o przeżyciu chrztu swoich dzieci, o sukcesach i porażkach na tej drodze. Takie świadectwa bardzo często wywierają duże wrażenie na słuchaczach i zapadają głęboko w serca.

Teresa zgodziła się na to spotkanie. Do słuchaczy zwróciła się słowami pełnymi mądrości – mądrości, której nie nauczysz się w szkole i nie znajdziesz w książce, bo taką mądrość zdobywa się, idąc przez życie. Wspomniała, jak ważny i bogaty w przeżycia był chrzest jej pierwszego, a później drugiego dziecka. Były to wielkie i wspaniałe przeżycia, dlatego, że była przygotowana – miała za sobą drogę szukania i odkrywania Boga, drogę prowadzącą do bardziej świadomego przeżywania wiary.

Urodziła się w Polsce, w katolickiej rodzinie. W każdą niedzielę i święta chodziła do kościoła, klękała rano i wieczorem do modlitwy. Uczęszczała na katechezę. Starała się postępować dobrze, bo rodzice często przypominali: „Bóg patrzy na ciebie”. Wszystko było takie proste i łatwe. Rodzice kierowali wszystkim, a przy tym spełniali prawie wszystkie jej zachcianki i dbali o nią jak o księżniczkę. W rezultacie, jak sama mówi: „Byłam nieodpowiedzialna i myślałam tylko o sobie”. Jak daleka była droga młodej dziewczyny do autentycznej wiary, świadczą jej słowa, które powiedziała w czasie tego spotkania: „Regularnie chodziłam do kościoła na Mszę św., ubierałam się w najładniejszą sukienkę i modliłam się, żeby nikt inny nie przyszedł w takiej samej”. Bóg był gdzieś bardzo daleko, jakby na drugim planie.

Później był wyjazd do Ameryki i małżeństwo. Znalazła się w nowej sytuacji: brak znajomości języka, brak ludzi, z którymi się zżyła, którzy wiele razy decydowali za nią, do tego doszły jeszcze kłopoty finansowe. To wszystko sprawiło, że zaczęła stawiać sobie dramatyczne pytanie: „Kim ja jestem i dokąd zmierzam”. Zaczęła szukać życiowego oparcia. W tym czasie wraz z mężem oczekiwała z radością, a zarazem i lękiem, pierwszego dziecka. Częściej teraz wstępowała do kościoła i w żarliwej modlitwie odnajdywała Boga, który kiedyś był tak daleki, a dziś czuła, jakby- kładł rękę na jej głowę i mówił: Nie lękaj się. Ogromna miłość do nienarodzonego dziecka jeszcze bardziej zbliżyła ją do Boga. Mówiła do uczestników spotkania: „Tak bardzo prosiłam Boga, aby moje dziecko miało dwie ręce, dwie nogi i wszystkie palce. Mówiłam: Dobry Boże, nie musi być ono zbyt mądre, gdy będzie zdrowe, ja wszystko zrobię, aby nauczyć je Twojej mądrości.”

Dziś ma dwóch dorodnych i mądrych synów, wrażliwych na ludzkie potrzeby i otwartych na Boga. Uważa, że ten dar dzieci był wielkim Bożym błogosławieństwem. W bliskości Boga doświadczała tak wielu łask, że postanowiła spisywać je w specjalnym zeszycie, który nazwała księgą Bożych błogosławieństw. Często wraca do tej księgi, aby przypomnieć sobie cuda Bożej łaski i dopisać nowe.

Wdzięczna Bogu za Jego dobroć, postanowiła nieść pomoc potrzebującym, włączyła w to także swoich chłopców. Jednego posyła do sąsiada ze śniadaniem, drugiemu każe przynieść puste już naczynia i zapytać, czy nie potrzebuje czegoś ze sklepu. Można by wyliczać wiele gestów otwartej ręki. To, co nieraz dla otoczenia wydaje się czymś dziwnym, dla niej jest normalne, a nawet staje się obowiązkiem. W ostatnich tygodniach spotkała w parku bezdomnego, który potrzebował pomocy. Nakarmiła go, ubrała i zaczęła załatwiać miejsce w domu dla bezdomnych. Przez kilka tygodni, gdy pokonywała różne przeszkody biurokratyczne, nosiła do parku jedzenie dla tego człowieka, a jej samochód stał się dla niego miejscem noclegowym. Dziś ten bezdomny ma przyzwoite warunki i co najważniejsze – ma świadomość, że nie jest sam, że jest ktoś, kto okazał mu tyle serca. Ta świadomość jest dla niego ważniejsza aniżeli ciepły i wygodny kąt. Teresa uważa, że to i tak niewiele w porównaniu z tym, co otrzymuje od Boga.

Jest szczęśliwa, ma wspaniałą rodzinę; nauczanie dzieci i młodzieży w szkole daje jej wiele satysfakcji, nie musi się lękać o zabezpieczenie materialne, ma wielu przyjaciół, żyje pełnią życia. Jest pewna, że ten swój harmonijny i szczęśliwy świat zbudowała, zawierzając swoje życie Bogu i postępując zgodnie z jego prawami. Wiara pomaga jej pełniej i radośniej żyć.

I nie może zrozumieć niektórych „postępowych” feministek, które sądzą, że wiara, Boże przykazania ograniczają człowieka, pozbawiają wielu radości i nie pozwalają w pełni „korzystać” z życia. Chociażby przez to, że zabraniają zabijania nie narodzonych dzieci, które dla egoistycznie nastawionych rodziców kojarzą się z pewnymi wyrzeczeniami.

Teresa jest na wskroś nowoczesną kobietą, korzysta w pełni z radości, jakie niesie świat. Boże prawa nie są dla niej ograniczeniem, a jeśli nieraz wymagają wewnętrznej dyscypliny czy wyrzeczenia – to w imię wartości wyższych, które przynoszą pełniejszą radość i pozwalają harmonijnie ułożyć całe życie – głęboko osadzone w ziemskiej rzeczywistości, a jednocześnie otwarte na wieczność.

Tygodnik Niedziela