|

W świecie przesądów, zabobonów i czarów

Na progu starej obory mojego dziadka dostrzegłem pewnego razu niby zwyczajną rzecz – dziurę zabitą kołkiem. Często można było to spotkać w drewnianych budowlach. Wiercono otwory i łączono kołkiem poszczególne elementy budowli. Czasami kółkiem zatykano dziurę po sęku. Tknięty jakimś przeczuciem zapytałem dziadka, po co ta dziura i po co ten kołek. I wtedy wysłuchałem długiej, mrożącej krew w żyłach historii. Dziadek Michał tak sugestywnie opowiedział tę historię, że przez długi czas, o zmroku, z duszą na ramieniu oglądałem się, czy z ciemnego zakamarka zagrody nie wypełza jakiś diabeł kosmaty lub wiedźma. Dziadek opowiadał to z taką pewnością, że nie miałem, jako małe dziecko żadnych wątpliwości, że to się wydarzyło. Co tu dużo gadać, w czasach młodości mojego dziadka prawie wszyscy w mojej wiosce wierzyli, że to jest możliwe i trzeba się liczyć z diabłami, czarownicami i duchami. A najważniejsze, to znaleźć skuteczną obronę przed tymi mocami zła. Najskuteczniejszą obroną był święty krzyż, święty obraz, święcona woda lub poświęcona w kościele jakaś inna rzecz. Niezastąpioną obroną przed złem były modlitwy zatwierdzone i uświęcone wiarą Kościoła oraz modlitwy, które lud specjalnie tworzył na poszczególne formy aktywności mocy czarnoksięskich. Te ostatnie modlitwy, bardzo często nie były modlitwami, tylko zaklęciami. Na obronę przywoływano także praktyki magiczne, które z wiarą w Boga nie miały nic wspólnego, a były raczej wbrew tej wierze. W opowieści mojego dziadka tak właśnie było.

Wydarzenie, o którym opowiedział mi dziadek wyrastało z ludowej wiary, że niektórzy ludzie mają konszachty z diabłem i innymi mocami nieczystymi i wykorzystują to, aby szkodzić ludziom. Najczęściej o te związki posądzano kobiety, nazywając je czarownicami, wiedźmami. Czarownica mogła odbierać krowom mleko, mogła rzucić urok na zwierzęta domowe lub ludzi. Popatrzyła złym okiem na zwierzę i już był problem. Świnie wyskakiwały z zagródki i jak zaklęte przestawały przybierać na wadze. Koń stawał się narowny lub płochliwy, krowy ryczały bez powodu i nie dawały mleka. Najlepiej uważać na czarownicę i chronić przed nią dobytek domowy. Przed urokami można było się bronić przez odpowiednie zaklęcia lub też uczepienie na zwierzęciu na przykład czerwonej kokardki. Najbardziej obawiano się tak zwanego odebrania mleka. Krowę nazywano żywicielką rodziny i rzeczywiście dostarczała ona mleka, sera, masła, maślanki, serwatki. A to stanowiło wykwintniejszą część ubogiej diety mieszkańców wsi. Wierzono, że czarownica może zabrać mleko przez odpowiednie zaklęcie, rzucenie uroku, pożyczkę jakiegoś przedmiotu w gospodarstwie, gdzie się ocieliła krowa. Krowa, na którą padł urok przestawała dawać mleko, lub dawała mleko jakby zepsute lub zabarwione krwią.

Opowieść mojego dziadka jest o odbieraniu mleka krowom. Ale zanim przejdę do historii dziury i kołka w progu obory, przytoczę inną historię dziadka, też o odbieraniu mleka. Kobieta uważana we wsi za czarownicę rankiem uprawiła swoje praktyki magiczne. Naga, przepasana tylko płachtą, zbierała rosę po śladach przechodzących krów. Przyuważył to pastuch i tak ją naodkładał kijem, że kilka dni nie mogła się ruszyć z łóżka. Sprawa trafiła do sądu. Sąd nie dał się przekonać, co do czarów, zresztą nie było już w tym czasie na to paragrafu. Gdy czary nie przekonały sądu, to krewki pastuch tłumaczył się, że rzekoma czarownica rzuciła się na niego naga w jednoznacznym celu. „Ubranie” czarownicy przemawiało za tym, jednak nie było wystarczającym dowodem. Zaś świadkami tego wydarzenia były tylko krowy, które trudno powołać na świadków do sądu, stąd też, w efekcie, cała sprawa rozbawiła zebranych i rozeszła się po kościach.

Aby uchronić krowy przed urokiem, okadzano je poświęconymi ziołami, czy też podawaniem z nich wywaru. W przypadku opowiedzianym przez mego dziadka, to nie zadziałało. Krowa nadal ryczała i dawała mleko zmieszane z krwią. Dziadek podejrzewał, która to „czarownica” zabrała mleko. Była to kobieta przyjezdna, która zamieszkała z mężem w naszej wsi, nie do końca zaakceptowana przez jej mieszkańców. Dziadek ją upominał, a nawet straszył. Jednak bez skutku. Postanowił, zatem wybrać, do słynnego w całej okolicy tak zwanego „owczarza”, który, jak wierzyli ludzie miał większą moc niż miejscowe „czarownice”.  Owczarz mieszkał, jak mówił dziadek za Tomaszowem. Dziadek przyjechał do niego wieczorem. Ale z powodu kolejek nie było mowy o spotkaniu tego samego dnia. Dziadek zanocował w pobliskim stogu słomy. Jak opowiadał, z duszą na ramieniu czekał rana, bo tak wiele dziwnych rzeczy tam się działo. Coraz rozlegały się przeraźliwe głosy. W ciemności jak smoła pojawiały się dziwne światełka i świecące oczy. Podejrzewam, że to strach dodawał niezwykłości zwykłym rzeczom. Rankiem dziadek spotkał się z owczarzem, który po wysłuchaniu go wymamrotał jakieś zaklęcia i powiedział dziadkowi, co ma zrobić w domu.

Po powrocie do domu, dziadek zabrał się do dzieła. W progu obory, zgodnie z zaleceniem owczarza, wywiercił otwór i włożył do niego trochę sierści z zauroczonej krowy i zabił tę dziurę kołkiem. Następnie zaczął gotować w zepsutym mleku gwoździe. Polecił także rodzinie bacznie obserwować „czarownicę”, która według zapowiedzi owczarza miał pojawić się w domu, aby coś pożyczyć lub po prostu zabrać. Gdyby to jej się udało, cały obrzęd odczyniania czarów byłby na nic. I rzeczywiście, w czasie gotowania gwoździ pojawiła się domniemana czarownica, aby coś pożyczyć, a gdy jej się to nie udało, zaczęła się kręcić po podwórku, aby coś z niego zabrać, ale przy czujności całej rodziny dziadka było to niemożliwe. Ostatecznie z niczym przepędzono ją z podwórka. Po kilku dniach krowa dziadka zaczęła dawać dobre mleko, zaś krowa „czarownicy” zdechła. Po kilku tygodniach „czarownica” zachorowała i zmarła. Mąż zmarłej przyszedł do dziadka, odgrażając się zemstą i sądem. Sąd zbagatelizował pozew, a mąż zmarłej „czarownicy” zaniechał zemsty i dzięki temu dziadek mógł opowiedzieć tę historię swoim wnukom. Nie była to historia tylko dla dzieci, bo z uwagą słuchali jej również dorośli.

Ktoś może pomyśleć, co ten ks. Ryszard wypisuje takie dyrdymały. Pomijam fakt, czy takie rzeczy zdarzyły się na pewno. Pewność mam, co do tego, że ludzie wierzyli, że coś takiego mogło się zdarzyć. I ta wiara miała znaczny wpływ na życie codzienne mieszkańców wsi. Ta wiara w niczym nie przeszkadzała im wierzyć i ufać bezgranicznie Chrystusowi. Choć są to rzeczy nie do pogodzenia ze sobą. Czary zawsze wiązano z siłami zła, które na różne sposoby mogły destruktywnie wpływać na ludzkie życie. Biblia nie neguje istnienia tych sił. Przypomina jednak, że to Bóg ma ostatnie słowo i że w Nim jest ostateczne zwycięstwo nad złem. To brak autentycznej wiary w Boga popycha ludzi do stosowania różnych praktyk magicznych w walce z siłami zła i ciemności. Biblia zakazuje uprawiania czarów. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i czary; nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni”. Biblia nie neguje realnej skuteczności praktyk magicznych. Jednak wyraźnie mówi, że ich moc działa jedynie w takim stopniu, w jakim Bóg to dopuści. Nie ma takich sil ciemności, które mógłby, chociaż w najmniejszym stopniu zagrozić Bożemu panowaniu nad światem. Prawdziwe nawrócenie i wiara w Boga wymaga odwrócenia się od świata magii i czarów. W Dziejach Apostolskich mamy opis nawróceń w Efezie za sprawą św..Pawła: „Wielu też z tych, co uprawiali magię, poznosiło księgi i paliło je wobec wszystkich”.

Mówiąc o magii, czarach stajemy przed wyborem. Całkowicie zawierzając Bogu swoje życie możemy być pewni, że jesteśmy w kręgu nieogarnionej miłości, która nigdy nas nie skrzywdzi. Możemy także przez zawierzenie magii i czarom znaleźć się w kręgu ślepych sił, na które w bardzo ograniczonym stopniu możemy oddziaływać przez praktyki magiczne, ale ostatecznie to te ślepe siły zyskują nad nami władzę.