|

Uroczystość Wszystkich Świętych Rok A

PODOBNI DO BOGA

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:

„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.

Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.

Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie” (Mt 5,1-12a).

Słowo „ojczyzna” przywołuje na pamięć dom rodzinny, miejsce gdzie urodziliśmy się, gdzie pierwszy raz ujrzeliśmy pola, łąki, lasy, nocne niebo usiane gwiazdami. To miejsce zamieszkania naszych przodkowie. To ścieżki wydeptane w dzieciństwie i cmentarze z grobami naszych bliskich. Ojczyzna to ludzie mówiący tym samym językiem. To kultura i dzieje narodu. To wiara, która znaczy krajobraz polskiej ziemi krzyżami i kapliczkami. Bł. Jan Paweł II tak mówił o ojczyźnie: „Wśród różnych doświadczeń mojego posługiwania stale jestem świadomy tego, ile zawdzięczam tutaj temu dziedzictwu wiary, kultury i historii, jakie wyniosłem z mojej ojczystej Ziemi. Zawdzięczam, dlatego, że to dziedzictwo stale pozwala mi otwierać się na wielorakie bogactwo ludów i narodów we wspólnocie powszechnego Kościoła. Moje własne rodzime dziedzictwo nie ogranicza mnie w sobie, ale pomaga odkryć i rozumieć innych”. Zaś poeta Franciszek Karpiński pisze o szacunku dla tych, którzy nazrażali swoje życie dla ojczyzny: „Gdy się wojna ustatkuje / Naród wieńce nam gotuje, / Wieńce za poczciwe blizny / Odebrane dla ojczyzny”. Prawie każdy naród ma pomnik nieznanego żołnierza. Jest to wielka świętość narodu. Stoi przy nim warta honorowa, zapala się znicze, kładzie wieńce. Tak naród czci swoich bezimiennych bohaterów, którzy oddali swoje życie za ojczyznę, którzy stali się wzorem dla następnych pokoleń. Dzięki tej pamięci naród może przetrwać.

Polski poeta Julian Tuwim w jednym ze swoich wierszy kieruje naszą uwagę na inną ojczyznę: „Ojczyzną moją jest Bóg, / Duch, Syn i Ojciec wszechświata. / Na każdej z moich dróg / Ku Niemu dusza ulata”. A św. Paweł w liście do Filipian wyraźnie wskazuje na tę ojczyznę: „Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa”. Uroczystość Wszystkich Świętych koncentruje naszą uwagę na tej ojczyźnie. Czytania biblijne mówią o nieprzeliczonej rzeszy tych, którzy osiągnęli tę ojczyznę. Św. Jan w Apokalipsie pisze: „Potem ujrzałem wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem”. Kościół nie wymienia ich po imieniu, ale my znamy imiona i nazwiska niektórych z nich. Zapętaliśmy ich, jako świętych ludzi, którzy rozsiewali wokół siebie miłość i dobro. Wspominamy ich dzisiaj, oddajemy im hołd i prosimy o wstawiennictwo u Boga. Dzisiejsza uroczystość jest takim niebieskim „pomnikiem nieznanego żołnierza”. Ci, których wspominamy dzisiaj, w czasie ziemskiej pielgrzymki nie tylko sami zdobywali i jej bronili, ale pomagali innym wejść do niej. Czynili to nieraz za cenę cierpienia i śmierci.

Uroczystość Wszystkich Świętych jest bardziej nam potrzebne, aniżeli świętym w niebie. Święty Barnard Opat tak mówił w jednym ze swoich kazań: „Na cóż potrzebne świętym wygłaszane przez nas pochwały, na cóż oddawana im cześć, na cóż wreszcie cała ta uroczystość? Po cóż im chwała ziemska, skoro zgodnie z wierną obietnicą Syna sam Ojciec niebieski obdarza ich chwałą? Na cóż im nasze śpiewy? Nie potrzebują święci naszych pochwał i niczego nie dodaje im nasz kult. Tak naprawdę, gdy obchodzimy ich wspomnienie, my sami odnosimy korzyść, nie oni. Co do mnie, przyznaję, że ilekroć myślę o świętych, czuję, jak się we mnie rozpala płomień wielkich pragnień. Pierwszym pragnieniem, które wywołuje albo pomnaża w nas wspomnienie świętych, jest chęć przebywania w ich upragnionym gronie, zasłużenie na to, aby się stać współobywatelami i współmieszkańcami błogosławionych duchów, nadzieja połączenia się z zastępem patriarchów, ze zgromadzeniem proroków, z orszakiem Apostołów, z niezmierzoną rzeszą męczenników, wspólnotą wyznawców, z chórem dziewic, wreszcie zjednoczenie się i radość we wspólnocie wszystkich świętych. Drugim pragnieniem, które budzi w nas wspomnienie świętych, jest, aby Chrystus, nasze życie, ukazał się tak jak im również i nam, abyśmy i my ukazali się z Nim w chwale”.

Cyprian Kamil Norwid napisał, że ojczyzna to nasz zbiorowy obowiązek. Parafrazując słowa poety możemy powiedzieć, że ojczyzna niebieska to zbiorowy obowiązek wspólnoty Kościoła. W tej wspólnocie mamy wszystko, co jest potrzebne do osiągnięcia ojczyzny niebieskiej, inaczej świętości, bo świętość daje nam niejako obywatelstwo nieba. Jednak nikt nas nie zbawi, ani Kościół, ani sam Chrystus, gdy zabraknie naszej dobrej woli współpracy z łaską bożą. W latach trzydziestych ubiegłego wieku, w niedługim czasie po swoim nawróceniu na katolicyzm, Tomasz Merton spacerował ulicami Nowego Jorku ze swoim przyjacielem Robertem Laxem. W pewnym momencie Robert, który był Żydem zapytał Mertona, kim chce być, co chce osiągnąć, jako katolik. „Nie wiem”- odpowiedział Tomasz. Po chwili zastanowienia dodał, że chciałby być dobrym katolikiem. Lax zatrzymał się, mówiąc: „To znaczy, że chcesz być świętym”. Na co zdumiony Merton odpowiedział pytaniem: „Dlaczego oczekujesz ode mnie, żebym był świętym?” „Bo pragnąć być dobrym katolikiem znaczy to samo, co pragnąc świętości. Czy nie wierzysz, że Bóg, który wezwał cię do świętości, nie poskąpi ci łaski, abyś to osiągnął? Jedyne co jest ci potrzebne, to pragnienie osiągnięcia świętości”- powiedział Robert. Tomasz wiedział, że jego przyjaciel ma rację i jako wybitny pisarz, myśliciel chrześcijański zdążał ku świętości. Również jego przyjaciel Robert Lax w niedługim czasie przeszedł na katolicyzm, zdążając na tej drodze ku ojczyźnie niebieskiej.

Św. Jan w drugim czytaniu pisze, że jesteśmy dziećmi bożymi. Jeśli tak, to winniśmy postępować jak przystało na dzieci boże, a wtedy będziemy oglądać Boga twarzą w twarz i zobaczymy kim naprawdę jesteśmy: „Wiemy, że gdy się to objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jaki jest. Każdy zaś, kto pokłada w Nim nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty”. Ewangelia z dzisiejszej uroczystości przypomina nam, że droga bożych przykazań jest dobrą drogą ku świętości, ale droga błogosławieństw jest doskonalsza. Na zakończenie przypomnijmy sobie te błogosławieństwa w formie nieco sparafrazowanej formie: Błogosławieni ubodzy w duchu, którzy całe swoje życie zawierzyli Bogu. Błogosławieni, którzy się smucą, gdy widzą jak człowiek czyni zło. Błogosławieni cisi, którzy w pokorze i cichości serca zdobywają człowieka i świat. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości i gotowi są dla niej cierpieć i oddać życie. Błogosławieni miłosierni, którzy przez pryzmat swoich błędów patrzą na błędy bliźniego. Błogosławieni czystego serca, które miłość otwiera na Boga i bliźniego. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, w swojej duszy i świecie. Błogosławieni, którzy dla Chrystusa gotowi są cierpieć a nawet umrzeć (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

WIECZNY ODPOCZYNEK RACZ IM DAĆ PANIE

Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a ręku ich palmy. I głosem donośnym tak wołają: „Zbawienie w Bogu naszym, Zasiadającym na tronie, i w Baranku”. A wszyscy aniołowie stanęli wokół tronu i Starców, i czterech Istot żywych, i na oblicza swe padli przed tronem, i pokłon oddali Bogu, mówiąc: „Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków! Amen” (Ap 7, 9- 11).

Anonimowy poeta w utworze „Pieśń Dinka z górnego Nilu”, snując refleksje o życiu i śmierci człowieka, pisze:  

„W dniu, kiedy Bóg wszystkie rzeczy stworzył,

stworzył też słońce.

A słońce wschodzi, zachodzi i znowu powraca;

stworzył też księżyc.

A księżyc wschodzi, zachodzi i znów powraca;

stworzył też gwiazdy.

A gwiazdy wschodzą, zachodzą i znów powracają;

stworzył też człowieka.

A człowiek pojawia się, żyje na Ziemi

i już “nie powraca”.

Podobne refleksje towarzyszą nam, gdy w pierwszych dniach listopada nawiedzamy polskie cmentarze. Jesienne chryzantemy na grobach, blade płomyki zniczy nagrobnych drżące na chłodnym wietrze, zapach zielonej jedliny wymieszany z zapachem palących się świec, liście pod nogami, nagie gałęzie drzew są dopełnieniem atmosfery listopadowych świąt. Stajemy pośród zaduszkowej scenerii, a myślą jesteśmy przy tych, którzy odeszli i nie  powrócili. Zbieramy okruchy wspomnień. Pełni miłości do naszych zmarłych delikatnie układamy kwiaty na ich grobach. Ronimy łzy. I nie jesteśmy pogodzeni, że już „nie powrócą”.

Nasze usta szepczą słowa nadziei, a słyszy je Ten, którego znakiem znaczone są groby chrześcijan. On powiedział: “Ja jestem zmartwychwstanie i życie, kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. W świetle tej obietnicy nie ma w naszym życiu cyklicznych powrotów. Odchodzimy i nie powracamy, ale to odejście nie jest odejściem do nikąd. Dawca tej nadziei mówi do każdego z nas: “W domu Ojca mego jest mieszkań wiele, idę przygotować wam miejsce”. A zatem nasi bliscy umierając, tak naprawdę nie odeszli od nas. Przez tajemnicę zmartwychwstania Chrystusa są z nami. Pełni bożej miłości towarzyszą nam na drogach naszego życia.

Są święci, których świętość Kościół ogłasza publicznie i wyznacza dzień, w którym ich wspominamy. Oprócz świętych ogłoszonych i czczonych publicznie istnieje nieprzeliczona rzesza świętych do grona, których, jak mamy nadzieję należą nasi święci rodzice, dziadkowie, znajomi, przyjaciele. Jest ich nieprzeliczona rzesza. Święty Jan w Apokalipsie pisze: “Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a ręku ich palmy”. Uroczystość Wszystkich Świętych, to dzień poświęcony tym bezimiennym świętym z “tłumu”.  Początki tej uroczystości sięgają pierwszych wieków chrześcijaństwa. W roku 731 Papież Grzegorz III wyznaczył tę uroczystość na 1 listopada.  Zaś papież Grzegorz VI w roku 837  rozporządził, że święto to  będzie poświęcone nie tylko męczennikom, ale wszystkim świętym kościoła katolickiego. Jednocześnie na prośbę cesarza Ludwika Pobożnego rozszerzył to święto na cały Kościół.

Według nauki Kościoła, głęboko  zakorzenionej w Biblii, zmarli którzy nie zdążyli się  przygotować w czasie ziemskiego życia na spotkanie z Bogiem, muszą przejść drogę oczyszczenia, aby doskonali i nieskalani stanęli przed Majestatem Najwyższego. Według tej samej nauki wiemy, że wierni żyjący na ziemi mogą przez swoje modlitwy, czyny miłosierdzia, serdeczną pamięć pomagać zmarłym na tej drodze oczyszczenia. Dzień Zaduszny, obchodzony 2 listopada jest poświęcony szczególnej pamięci modlitewnej o tych, którzy potrzebują oczyszczenia. Tradycja obchodów święta zmarłych jest niemal tak stara jak ludzkość. Ich terminy przypadały w różnych porach roku. W Starym Testamencie pamiętano w modlitwie o zmarłych. Zwyczaj ten utrzymywał się w czasach apostolskich. Później rozpowszechniła się praktyka składania Mszy św. za zmarłych. Odylo, opat z Cluny, ustalił w 998 r., że we wszystkich klasztorach benedyktyńskich dniem modlitw za zmarłych ma być 1 listopada. Klasztory benedyktynów stały się źródłem listopadowych obchodów świąt zmarłych. Później datę ustalono na 2 listopada i ta data obowiązuje do dziś.

Kult zamarłych  był bardzo żywy na ziemiach polskich jeszcze przed przybyciem chrześcijaństwa. Pewne szczątkowe formy tego kultu przetrwały do czasów współczesnych. W niektórych parafiach archidiecezji lubelskiej jeszcze kilkanaście lat temu w Dniu Zadusznym można było zauważyć pokarmy na grobach. Była to pozostałość po świętach obchodzonych przez Słowian zwanych “Dziadami”. Na te święta sporządzano specjalne potrawy i niesiono uroczyście na żalnik. Palono ognie a kapłan-wróż, okryty białą końską skórą, wywoływał kolejno imiona i przydomki wszystkich zmarłych rodowców gromady, rzucając za każdym imieniem nieco jadła w ogień. Wierzono, że zmarli zwołani przychodzą, że posilają się, jak niegdyś. Że błogosławiona siła pokarmów pozwala w tę jedną noc stać się podobnymi do żywych.

Nasi przodkowie nie znając objawienia przychodzącego w Chrystusie poznawali niektóre prawdy religijne na drodze objawienia naturalnego. Obserwując wszechświat, na drodze logicznego rozumowania dochodzili do odkrycia niektórych prawd. Tak było z prawdą o życiu pozagrobowym  Można powiedzieć, że wiara w życie pozagrobowe była powszechna. Poznanie na drodze objawienia naturalnego było odczytywanie nieraz bardzo mgliście i prowadziło czasami do wynaturzonych form oddawania kultu zmarłym, np. gdy umierał wódz zabijano wtedy jego żonę , służbę , zwierzęta ponieważ zmarły będzie ich potrzebował po śmierci.

Bóg objawiający się człowiekowi w Jezusie Chrystusie, to ogromny snop światła rozświetlający mroki pośmiertelnego losu człowieka. W głoszeniu Ewangelii Kościół często nawiązywał do dawnych wierzeń ukazując ich nowy sens. Jeden z dawnych kaznodziejów wspominając pogańskie obchody “Dziadów” nauczał w ten sposób: “Wierzycie, że zmarli żyją i potrzebują pomocy? – Zaiste, słusznie wierzycie; jeno modlitwy trzeba zmarłym, ani jadła. Palicie ognie dla zwołania duchów? Palcie je dla wyobrażenia światłości wiekuistej, której są spragnione. Nie sądźcie, że umarli żyją póty tylko, póki rodowcy o nich pamiętają- nieśmiertelne są dusze ludzkie; lecz pamiętajcie, że pamięć wasza przyśpiesza ich wybawienie. Nie szczędźcie pamięci zmarłym. A nie będziecie więcej lać wody, rozstawiać palcy, wołać: czur! czur! albo: a kysz a kysz lecz powiadać będziecie: Wieczny odpoczynek racz im dać Panie…Nie lękajcie się zmarłych nie frasujcie się o tych, których żywot był uczciwy.- Odtąd- mówi Duch- aby (umarli) odpoczęli od prac swoich, albowiem uczynki ich idą za nimi”.

Wyłaniamy się z prehistorii słowiańskiej, oświeceni światłem Chrystusa stajemy w tych dniach nad mogiłami naszych zmarłych i szepczemy: „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie”. Między grobami przeciągają procesje żałobne, kaznodzieje głoszą orędzie Chrystusa o zmartwychwstaniu. Zdrowaśki i Ojcze nasze oplatają krzyże i dźwigają ku niebu nasze myśli wraz z serdeczną pamięcią o naszych zmarłych. Wieczorem wyludniają się cmentarze, zapada ciemność, pozostaje łuna płonących zniczy jak nasza niegasnąca pamięć o zmarłych, jak nasza miłość do tych, którzy odeszli, zostając w Bogu z nami (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

NADZIEJA NIEBA

Najmilsi: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jaki jest. Każdy zaś, kto pokłada w Nim nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty (1 J 3,1-3).

W Stanach Zjednoczonych w wigilię Uroczystości Wszystkich Świętych na ulicach pojawiają się dziwaczni przebierańcy. Częstym motywem ich przebrań są postacie duchów, kościotrupów, śmierci,  diabłów. Im bardzie makabryczny strój tym lepiej. Jest to pogański zwyczaj o chrześcijańsko brzmiącej nazwie „Halloween”, wywodzącej się od słów All Hallows, co znaczy Wszyscy Świeci. W czasach przed chrześcijańskich 31 października i 1 listopada Celtowie obchodzili Samhain, najważniejsze święto na  zakończenie żniw i roku wg kalendarza celtyckiego. Wierzono, że w noc wigilii Samhain duchy osób zmarłych w minionym roku oraz tych, które się jeszcze nie narodziły, zstępowały na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać przez okres następnego roku. Mogły one szkodzić człowiekowi, dlatego na różne sposoby starano się ich zmylić. Aby dom wyglądał niegościnne, odstręczająco gaszono kaganki, pochodnie nie rozpalano w piecu, a poza domem wystawiano żywność dla duchów. Dla odstraszenia duchów ludzie ubierali się w stare, podarte ubrania i chodzili po wsiach udając brudnych włóczęgów. Wierzyli, że dzięki takiemu przebraniu żaden duch nie zechce w nich zamieszkać.

Te pogańskie święta zbiegły się z chrześcijańskimi Uroczystościami Wszystkich Świętych. Ta zbieżność doskonale ukazuje różnicę relacji między żywymi a umarłymi w wierzeniach pogańskich i chrześcijaństwie. Uroczystość Wszystkich Świętych dla chrześcijan ma radosny charakter. Wspominamy dzisiaj i oddajemy cześć zmarłym, którzy idąc drogą bożych błogosławieństw osiągnęli chwalę niebieską. A jest ich tak ogromna rzesza, że trudno ich zliczyć. Święty Jan w Apokalipsie pisze: „Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć”. Ten nieprzeliczony tłum świętych jest także źródłem naszej osobistej radości. Tak wielu naszych bliskich mamy po drugiej stronie życia. Tak wiele doświadczyliśmy dobra i miłości z ich strony, że aż trudno pomyśleć, że mogłoby zabraknąć dla nich miejsca w tej ogromnej rzeszy świętych. Nie obawiamy się, jak to było w niektórych pogańskich kultach kontaktu z nimi. Wręcz przeciwnie, przyzywamy ich dobroczynnej obecności. Odmawiając Skład Apostolski mówimy: „Wierzę w świętych obcowanie”. Wierzę w realną więź między żyjącymi w niebie  i na ziemi. O tej prawdzie pouczył nas Chrystus, który przez zmartwychwstanie uwiarygodnił swoje słowa: Każdy kto wierzy we mnie choćby i umarł żyć będzie. Kolejnym powodem radosnego świętowania, jest świadomość, że nasze miejsce jest również w tej nieprzeliczonej rzeszy świętych, którzy radują się chwałą nieba. Wietnamskie przysłowie mówi „Narodziny są pielgrzymką, śmierć jest powrotem do domu”. Pielgrzymujemy ziemskimi drogami, aby wrócić do domu, którym jest niebo. Święty Bernard mówi o roli świętych w naszym pielgrzymowaniu do nieba w ten sposób: „Święci nie potrzebują hołdów jakie im oddajemy, bo nic nie możemy dodać do tego co już otrzymali… Ale gdy ze czcią rozważam ich życie i chwałę niebieską, to umacnia się we mnie pragnienie świętego życia i nieba”. Można powiedzieć, że to nam bardziej potrzebna jest uroczystość Wszystkich Świętych niż samym świętym. Oczywiście, że święci radują się w niebie, gdy widzą nasze pragnienie zdobywania świętości, która prowadzi do nieba.

Nieraz może zadajemy sobie pytania: Gdzie jest niebo? Jak ono wygląda? Na ten temat możemy znaleźć tysiące książek. Niektóre z nich bardzo szczegółowo opisują tę rzeczywistość. A prawda jest taka: im bardziej szczegółowy opis, tym mniej prawdziwy, bo Pismo św. mówi o tej rzeczywistości: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Możemy jednak być pewni, że niebo to nie znająca końca i granic uszczęśliwiająca bliskość Boga. Nasze szczęście ma bardzo osobiste kolory i zapewne nie zabraknie ich w radości nieba. Poeta Jan Lechoń w wierszu „Niebo” pisze:

„Śniło mi się dziś niebo: zaraz je poznałem

Po zapachu koniczyn i śpiewie skowronka.

Cykały w trawie świerszcze, falowała łąka,

I wiem, że był tam Pan Bóg, choć Go nie widziałem.

Nie widziałem aniołów, ale nad ugory

Z szumem białe swe skrzydła podniosły bociany,

I były jeszcze jakieś buki i jawory,

Które w wiatru poszumie grały jak organy.

A później, niby wielki robak świętojański

Srebrny księżyc rozświetlił Akropolu gruzy,

Nad którymi wysoko stał Paweł Kochański

I grał w tej boskiej ciszy „Źródło Aretuzy” .

Najpewniejszą drogą do rzeczywistości nieba to droga Błogosławieństw, o której słyszeliśmy w Ewangelii na dzień dzisiejszy. Do szczęśliwych inaczej błogosławionych należą: Ci dla których największym bogactwem jest królestwo niebieskie, którzy się smucą i płaczą, gdy widzą zło na świecie, którzy nie rozpychają się łokciami, ale w cichości serca starają się iść drogami wyznaczonymi przez Boga, którzy starają się zbudować sprawiedliwy świat, płacąc nieraz za to wysoką cenę, którzy są sprawiedliwi, ale w tej sprawiedliwości jest miejsce na miłosierdzie, którzy wyrzucają ze swego serca zło i przygotowują w nim miejsce dla Boga, którzy mają w sobie boży pokój i ten pokój niosą światu, którzy gotowi są cierpieć i umrzeć w imię bożej sprawiedliwości, którzy gotowi są oddać życie ze względu na Chrystusa.

Idąc ta drogą możemy mieć nadzieję, ze kiedyś będziemy się razem ze wszystkimi świętymi w niebie i za tę nadzieję dziękujmy Bogu słowami modlitwy Karola de Foucauld

„Ojcze,

oddaję się Tobie.

Uczyń ze mną, co zechcesz.

Dziękuję Ci za wszystko,

cokolwiek ze mną uczynisz.

jestem gotów na wszystko,

przyjmuję wszystko.

Niech Twoja wola spełnia się we mnie

i we wszystkich Twoich stworzeniach,

nie pragnę niczego innego, mój Boże.

Składam moją duszę w Twoje ręce.

Oddaję Ci ją, Boże

z całą miłością mego serca.

Kocham Cię

i to jest potrzebą mojej miłości,

żeby się dawać,

oddawać się w Twoje ręce bez ograniczeń,

z nieskończoną ufnością,

bo Ty jesteś moim Ojcem” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

OJCIEC PIOTR

W uroczystość Wszystkich Świętych oddajemy cześć anonimowym świętym. Św. Jan w Apokalipsie mówi, że jest ich nieprzeliczona rzesza. Zapewne wśród nich są nasi bliscy, znajomi, którzy odeszli do Pana, a których my pamiętamy jako wspaniałych ludzi. Wierzymy, że są zbawieni, a ta wiara stanie się pewnością, gdy my sami dołączymy do tej ogromnej rzeszy. Dzisiejsza uroczystość jest wezwaniem do wstępowania w ślady świętych. Na drodze ku świętości możemy korzystać z przykładu i liczyć na wsparcie, tych, którym dzisiaj oddajemy cześć. W zacytowanej na wstępie Ewangelii, Chrystus ukazuje nam najpewniejszą drogę do świętości, jest nią droga błogosławieństw. W naszym życiu realizujemy ją na różne sposoby. Popatrzmy, zatem jak ją realizuje w swoim życiu Ojciec Piotr zwany ojcem ubogich, założyciel ruchu Emaus.

Ojciec Piotr zainspirowany historią uczniów, którzy po śmierci Jezusa smutni szli do Emaus założył ruch, który wychodzi naprzeciw ludziom zagubionym, smutnym, potrzebującym. Historia uczniów z Emaus powtarza się w życiu wielu z nas. Różnego rodzaju doświadczenia życiowe przygniatają nas do ziemi, ciemnieje horyzont i życie traci sens. Idziemy smutni, nie wiemy nawet dokąd. Ale jeśli jesteśmy uważni możemy dostrzec, że idzie z nami Chrystus, który bardzo często poprzez swoich uczniów wyciąga do nas rękę. Te wyciągnięte ręce możemy spotkać w założonym przez ojca Piotra Ruchu Emaus. Wspólnoty tego Ruchu dają bezdomnym schronienie, poczucie bezpieczeństwa, ofiarowują przyjaźń, przywracają radość i sens życia. Członkami tej wspólnoty zostają także ludzie, którzy chcą prowadzić skromne życie, dzieląc się z bliźnimi wartościami, które sami posiadają. Jedną z zasad tego Ruchu jest maksyma: „Zanim zadbasz o siebie, zadbaj o wszystkich tych, którzy są mniej szczęśliwi od ciebie. Służąc w pierwszym rzędzie najbardziej cierpiącym”.

Emaus daje schronienie wszystkim potrzebującym bez względu na wyznanie i przeszłość, jednak pod warunkiem, że zechcą oni pracować w domach wspólnoty. W ten sposób zarobione pieniądze przeznacza się na utrzymanie członków Emaus. Praca jest jednym z podstawowych wymagań a zarazem najwyższych wartości w życiu wspólnoty. Zwraca osobie odrzuconej jej godność, daje wspólnocie środki na utrzymanie i samodzielność. Grupy Emaus stawiają sobie za cel również wspieranie innych, jeszcze bardziej potrzebujących. Solidarność ta przejawia się głównie w akcjach ratowania ofiar kataklizmów, konfliktów, wojen, jak i też pomoc materialna najuboższym. Stowarzyszenia Przyjaciół Emaus jednoczą ludzi, którzy nie angażują się bezpośrednio w życie wspólnoty, ale podzielają jej idee i wspierają w pracy.

Inicjatorem tego Ruchu jest Henri Antoine Groues, który jest bardziej znany z pseudonimu z czasów okupacji jako Ojciec Piotr. Urodził się 5 sierpnia 1912 w Lyonie we Francji w rodzinie przemysłowców o silnych tradycjach chrześcijańskich. Ojciec jego był przykładem bezinteresownej miłości bliźniego. I to on wywarł zasadniczy wpływ na postawę przyszłego założyciela ruchu Emaus. W roku 1930 Henri Groues podjął decyzję zostania kapłanem. W wieku 19 lat wstąpił do zakonu kapucynów. Na drodze realizacji powołania stanęły przeszkody natury zdrowotnej. Kłopoty ze zdrowiem uniemożliwiały prowadzenie życia według surowej kapucyńskiej reguły. Stąd też w roku 1939 opuścił klasztor i został księdzem diecezjalnym w Grenoble. Po wybuchu II wojny światowej Henri Antoine Groues, pod pseudonimem Ojciec Piotr działał we francuskim Ruchu Oporu. Z narażeniem własnego życia pomagał Żydom, uciekinierom. Zajmował się także kolportażem ulotek oraz prasy podziemnej. W Ruchu Oporu współpracował z nim Lucie Coutaz, która po wojnie został jednym z głównych filarów Ruchu Emaus.

Po wojnie Ojciec Piotr został odznaczony Krzyżem Wojennym, medalem Ruchu Oporu oraz Legią Honorową, został także wybrany do Parlamentu francuskiego jako kandydat niezależny. Będąc parlamentarzystą podjął walkę na rzecz ubogich. Mówiło się o nim „dziwaczny ksiądz”. W roku 1946 został ponownie deputowanym i dalej kontynuował walkę na rzecz sprawiedliwości społecznej. W czasie strajków powiedział: „Problem to nędza. Lekarstwem jest sprawiedliwość”. W roku 1949 Ojciec Piotr wynajął zniszczony dom w Neuilly-Plaisance, który zaadaptował na schronisko dla bezdomnych, nadając mu nazwę „Emaus”. Ludzie przybywający do tego miejsca stworzyli wraz z Ojcem Piotrem wspólnotę. Pierwszym jej członkiem został Georges, były galernik, niedoszły samobójca, któremu Ojciec Piotr powiedział: „Jesteś nieszczęśliwy. Ja niczego ci nie mogę dać. Ale ty, ponieważ chcesz umrzeć, czy nie chciałbyś mi pomóc pomagać innym?” To spotkanie zaowocowało całkowitą przemianą Georgesa. Zrozumiał wtedy, że miłość i cierpienie podjęte z myślą ulżenia innym niosą ogromną radość i nadają życiu najgłębszy sens.

 Tak powstała pierwsza wspólnota Ruchu Emaus. Sieć placówek zapewniających potrzebującym i bezdomnym pomoc rozrastała się bardzo szybko. Budowano, często nielegalnie kolejne domy wspólnoty. W roku 1954, w trakcie wyjątkowo surowej zimy, Ojciec Piotr wygłosił w Paryżu apel radiowy z prośbą o pomoc w ratowaniu zamarzających bezdomnych. Efekt był natychmiastowy – rząd podjął decyzję o budowie 12 tys. mieszkań socjalnych. Doceniając ogromną rolę mediów, Ojciec Piotr często przez radio i telewizję kierował apele do ludzi dobrej woli. Miał również duży wpływ na polityków, którzy nie potrafili odmówić jego prośbom. Dziś wspólnota skupia ponad 350 grup w 42 krajach. W 1996 r. jako pierwsze w krajach Europy Środkowowschodniej powstało Stowarzyszenie Emaus w Krężnicy Jarej koło Lublina. Drugi dom wspólnoty, otwarty w roku 2002 przez Ojca Piotra znajduje się w Nowym Sączu.

Ojciec Piotr wiele podróżował po świecie z orędziem miłości, wzywając równocześnie do sprawiedliwości społecznej. Odwiedzał wspólnoty Emaus na całym świecie oraz nawiązywał kontakty z ludźmi, którzy mogli wesprzeć Ruch Emaus, w którym rodzi się nadzieja i radość życia, jak w ewangelicznym Emaus, gdzie uczniowie spotkali zmartwychwstałego Chrystusa. Patrząc na życie Ojca Piotra nie ma wątpliwości, że jest to droga prowadząca do nieba.  W roku 2007, w wieku 94 lata Ojciec Piotr, „ojciec bezdomnych” odszedł do Pana (z książki Wypłynęli na głębię).

MIŁOŚĆ SIĘGAJĄCA WIECZNOŚCI

Św. Jan Apostoł był „uczniem, którego Jezus miłował”. Umiłowany uczeń nazywał Boga Miłością. Słowo „miłość” występuje w jego pismach wyjątkowo często. Jako świadek życia Jezusa, napisał: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim”. Św. Jan przypomina nam, że w życiu wiary najważniejsza jest miłość. Jeśli jej nie znamy, jeśli nie ożywia ona naszego życia, oznacza to, że nie poznaliśmy jeszcze Boga. W drugim czytaniu w Uroczystość Wszystkich Świętych, Apostoł Miłości mówi do nas: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec”. Tę miłość zauważamy nieraz, gdy trzeba zmierzyć się z cierpieniem. Karolina poczuła nagle przeszywający ból głowy, który nie ustępował przez kilka dni. W końcu udała się na pogotowie, gdzie otrzymała pomoc medyczną. Następnego dnia rano obudziła się bez tego bólu. To był cudowny poranek, który zrodził taką refleksję: „Jakże często nie dostrzegamy ogromnych darów, jakie otrzymujemy od Boga, chociażby głowa, która nie boli z rana”. I tu można by wymienić wiele innych darów, które mówią o miłości naszego Ojca w niebie. Ale jest czasami ból, którego nie są w stanie uśmierzyć żadne leki, tylko śmierć przynosi ukojenie. I wtedy rodzi się trudne pytanie o miłość Boga. Najczęściej tej odpowiedzi nie odnajdujemy w słowach. Pisze ją samo życie, które uważnie, nieraz na klęczkach, z wychylenie ku wieczności trzeba odczytywać.

Nie tak dawno byliśmy poruszeni śmiercią Anny Przybylskiej, wspaniałego człowieka i utalentowanej aktorki. Miała 35 lat. Jacek Bromski z Stowarzyszenia Filmowców Polskich napisał w swoim nekrologu: „Pan Bóg dał jej wszystko, o czym mogła zamarzyć: wielką urodę, wielki talent, wspaniały charakter, kochającą rodzinę – a teraz zabrał Jej to wszystko, a Ją odebrał malutkim dzieciom i rodzinie. W głębi serca nie możemy się z tym pogodzić”. Zaś Krzysztof Jaroszyński, reżyser kultowego filmu „Daleko od noszy”, w którym zagrała Anna Przybylska powiedział: „Trudno mi uwierzyć, że Bogu była bardziej potrzebna niż nam”. W wywiadzie dla Vivy aktorka powiedziała: „Chciałabym strasznie, żeby już była wiosna, nie mogę się jej doczekać. Wtedy będę mogła wsiąść na rower. Tęsknię za plażą, za latem. No i mam jeszcze parę marzeń zawodowych. Ale najbardziej chciałabym wyjść z tej sytuacji, w jakiej się teraz znajduję, i móc funkcjonować tak, jak funkcjonowałam do tej pory. Jeszcze trochę pożyć. Bardzo głęboko wierzę, że mi się uda!”. W swoimi zmaganiu z chorobą bardziej myślała o swoich bliskich, niż o sobie: „Wiem, że śmierć jest nieunikniona, całe życie się z nią oswajamy. Ale może dlatego, że mam rodzinę, nie potrafię pogodzić się z myślą, że ktoś będzie po mnie płakał. Ja umieram i mam święty spokój, ale po mnie zostaje żal matki czy rozpacz dziecka. To jest irracjonalne, ale często myślę o tym, jak bardzo skaleczyłabym swoje dzieci, gdybym przedwcześnie umarła. One już nigdy nie byłyby tymi samymi beztroskimi, pogodnymi dziećmi co teraz. Czuję się wtedy strasznie”.

W tych trudnych dniach i miesiącach kierowała swoje myśli ku Bogu. W wyżej wspomnianym wywiadzie powiedziała: „Wyspowiadałam się pierwszy raz od 13 lat. Teraz znowu kumpluję się z Panem Bogiem, chodzimy co niedziela na kawę. Bardzo dobrze mi z tą przyjaźnią, lecz nie narzucam nikomu mojej wiary, nie manifestuję jej i nie zmuszam innych, aby razem ze mną na tę niedzielną kawę chodzili. Ale uwierz mi, że po tych spotkaniach jest mi naprawdę o wiele lżej. I myślę, że dostałam swoją lekcję od Niego w jakimś celu”. Ta tragiczna historia nie jest prostą odpowiedzią na pytanie o miłość Boga, ale jest bolesnym przedzieraniem się tam, gdzie odczujemy prawdziwość słów św. Jana: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec”, mimo tak tragicznych doświadczeń. Zapewne doświadczyła tego św. Teresa, Edyta Stein która w obozie koncentracyjnym mówiła do zrozpaczonych matek; „Dobrze jest pamiętać, że mamy prawo obywatelskie do nieba, Świętych Pańskich zaś za towarzyszy i domowników. Łatwiej wówczas znieść to, co jest na ziemi”. Drogą prowadząca do tego miejsca jest, „kumplowanie się z Bogiem”, jak powiedziała śp. Anna.

Dzisiejsza uroczystość ukazuje nam nieprzeliczone grono tych, którzy „kumplowali” się z Bogiem. Św. Jan w Apokalipsie pisze: „Potem ujrzałem wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy”. Palma jest symbolem męczeństwa i chwały. W Apokalipsie jest symbolem zbawionych. „Kumplowanie” z Bogiem św. Jan wyraża słowami: „Każdy zaś, kto pokłada w Nim nadzieję, uświęca się, podobnie jak On jest święty”. Ewangelia na dzisiejszą uroczystość ukazuję nam osiem błogosławieństw jako drogę uświęcenia: „Błogosławieni ubodzy w duchu, którzy się smucą, cisi, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, miłosierni, czystego serca, którzy wprowadzają pokój, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu”. Aby wyruszyć w tę drogę trzeba całkowicie zaufać Bogu i w Nim złożyć całą nadzieję.

Takim człowiekiem zawierzenia był św. Jan Paweł II. I na tej drodze doszedł do ogromnej rzeszy zbawionych, o których mówi św. Jan w Apokalipsie. On mówił i mówi do nas: „Jeżeli pragniecie prawdziwego szczęścia, starajcie się utożsamić z Chrystusem. On jest pierwszym człowiekiem ośmiu błogosławieństw: nie tylko Tym, który ich nauczał, ale przede wszystkim Tym, który je niedoskonałej wypełnił całym swoim życiem”. A na koniec wspomnę dwa nocne czuwania, które spędziłem w bliskości św. Jana Pawła II. Noc przed kanonizacją św. Jana Pawła II spędziłem z pielgrzymami Nowego Jorku na rzymskich ulicach. Od godz. 21:00 w modlitewnym skupieniu czekaliśmy na Mszę kanonizacyjną, podczas, której uroczyście ogłoszono po raz drugi, że Jan Paweł II jest w gronie nieprzeliczonej rzeszy świętych. Rozpamiętując tę noc wracam myślą do Światowego Dnia Młodzieży w Toronto w roku 2002. Wraz z nowojorską młodzieżą, pod gołym niebem, przy padającym deszczu całą noc czekałem na Mszę św. celebrowaną przez Jana Pawła II. Papież mówił o drodze błogosławieństw jako drodze do nieba. Dzisiaj wiemy, że właśnie ta droga była jego drogą do świętości. Jest to droga dla każdego z nas, dlatego módlmy się słowami św. Jana Pawła II, wypowiedzianymi w Toronto, aby nie zabrakło nam siły do podążania tą drogą: „Panie Jezu Chryste, ogłoś jeszcze raz swe Błogosławieństwa w obecności tych młodych ludzi, zebranych w Toronto na Światowym Dniu Młodzieży. Spójrz na nich z miłością i posłuchaj ich młodych serc gotowych do zaryzykowania swoją przyszłością dla Ciebie. Wezwałeś ich, aby byli ‘solą dla ziemi i światłem świata’. Ucz ich nadal prawdy i piękna wizji, którą głosiłeś na Górze. Spraw, by byli mężczyznami i kobietami Błogosławieństw! Niech światło Twojej mądrości zajaśnieje nad nimi, aby słowem i czynem mogli szerzyć w świecie światło i sól Ewangelii. Spraw, by całe ich życie było jasnym odbiciem Ciebie który jesteś prawdziwą Światłością, przybyłą na ten świat, aby każdy, kto w nią wierzy, nie umarł, ale miał życie wieczne!” (Kurier Plus, 2017).

MOJE MIEJSCE NA LIŚCIE ŚWIĘTYCH

W polskich uwarunkowaniach klimatycznych zmiany zachodzące w przyrodzie wymownie wkomponowują w listopadowe obchody Uroczystości Wszystkich Świętych i   Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych, które nieodłącznie są związane z nawiedzeniem cmentarzy. Z dzieciństwa pamiętam, jak wędrowałem na parafialny cmentarz. Przechodziłem przez szare pola zamarłej przyrody, mijałem ogołocone drzewa, w gałęziach których jesienny wiatr wygrywał swoje smętne melodie. Zamierająca przyroda była jednym z elementów przygotowania na spotkanie z cmentarną rzeczywistością. Jesienne chryzantemy na grobach, blade płomyki zniczy nagrobnych drżące na chłodnym wietrze, zapach zielonej jedliny wymieszany z zapachem palących się świec, szept modlitw wzbijający się ku niebu mówiły, że w tym przemijaniu jest nadzieja. Stajemy pośród zaduszkowej scenerii, a myślą jesteśmy przy tych, którzy odeszli do wieczności. Zbieramy okruchy wspomnień. Pełni miłości do naszych zmarłych delikatnie układamy kwiaty na ich grobach. Ronimy łzy. I nie jesteśmy tak do końca pogodzeni z ich odejściem. Nasze myśli uczepiają się nagrobnych krzyży, które mówią o bólu i rozstaniu, ale przede wszystkim są znakiem naszego zmartwychwstania i spotkania z tymi, którzy wcześniej odeszli do Pana.  

Uroczystość Wszystkich Świętych 1 listopada i Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych 2 listopada mimo odmienności liturgicznej w obrzędowości ludowej stają się sobie bardzo bliskie. Zapewne dzieję się to dlatego, że pierwszego i drugiego dnia wspominamy tych, którzy odeszli do wieczności, nawiedzamy cmentarze. W Polsce w czasach komuny w Uroczystość Wszystkich Świętych wprowadzono nawet procesje zaduszkowe na cmentarzach, czego nie przewidywało prawo liturgiczne. A to dlatego, że w tamtych czasach Dzień zaduszny był dniem pracy, a potrzeba uczestnictwa w procesji zaduszkowej była tak ogromna, że zdecydowano się na jej organizowanie w Uroczystość Wszystkich Świętych. Pierwszy dzień listopada jest dniem triumfu i radości. Oddajemy cześć i prosimy o wstawiennictwo tych, którzy ukończyli ziemską pielgrzymkę i otrzymali chwałę nieba. Jest ich ogromna rzesza, o której św. Jan pisze w Apokalipsie: „Potem ujrzałem wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć”. Drugiego listopada wspominamy naszych bliskich zmarłych, którzy są na drodze oczyszczenia, aby nieskalanymi stanąć przed Bogiem. Ten stan nazywamy czyśćcem. W tym dniu w sposób szczególny przez modlitwę i inne praktyki religijne możemy wspomóc naszych zmarłych na drodze oczyszczenia. Modlimy się za nich nawet gdy jesteśmy przekonani, że oni za swoją dobroć i miłość otrzymali koronę niebieskiej chwały.

Na ten tłum bezimiennych świętych spójrzmy przez pryzmat pandemii COVID-19. Najczęściej ten problem przedstawia się w liczbach: liczba nowych przypadków zachorowań dziennie, liczba hospitalizacji, liczba zgonów. Ale niektórzy z nas aż nazbyt boleśnie wiedzą, że każda z tych liczb jest człowiekiem: kimś, kto kochał i był kochany, kimś, którego życie jest historią wartą opowiedzenia i zapamiętania. Na Twitterze założono profil @FacesofCovid, na którym zebrano historie ponad 200 000 Amerykanów, którzy zmarli na koronawirusa. Ta lista brzmi jak litania świętych. Oto kilka „wezwań” z tej litanii: „Margaret, kochająca matka i babcia, zapamiętana przez rodzinę i przyjaciół jako osoba hojna i bezinteresowna. Wendell, ukochany kierowca autobusu szkolnego, znany z poczucia humoru i ogromnej troski o każde dziecko w autobusie. 16-letnia Reva, która zrezygnowała ze średniej szkoły, aby opiekować się młodszym rodzeństwem. Rebecca, specjalistka w dziedzinie chorób zakaźnych, która pomagała innym lekarzom radzić sobie z COVID-19, a także leczyła setki własnych pacjentów, zanim sama uległa wirusowi. Michael, 33-letni weteran, strażak ochotnik i ratownik medyczny, który zmarł po zarażeniu się COVID-19 podczas niesienia pomocy chorym. Ashlee, 34-letnia nauczycielka gimnazjum, uwielbiana przez uczniów, znana była z tego, że z własnych pieniędzy płaciła za wszystko, czego potrzebował uczeń, od przyborów szkolnych po ubrania. Cheryl, 60 lat, uratowała wielu pacjentów przez długie lata pracy jako pielęgniarka na OIT. Pielęgniarka Maria, 63 lata, ze względu na serdeczność i miłość do swoich pacjentów w izbie przyjęć nazywano ją matką. Jedna z jej czterech dorosłych córek – z których wszystkie są pielęgniarkami – powiedziała o niej: ‘Mama pokazała mi, jak być bezinteresownym’. Ali, 59 lat, były bokser i szanowany trener, założył bezpieczną siłownię w centrum miasta dla dzieci z patologicznych rodzin. Anthony Iraci z Nowego Jorku, współzałożyciel @FacesofCovid. Zmarł z powodu wirusa. Zaraził się, bo w czasie pomocy ofiarom zamachu terrorystycznego 11 września nadwyrężył swój układ odpornościowy i oddechowy”.

Do tej listy każdy z nas mógłby dodać wiele znanych sobie osób, którzy odeszli do Pana, a my jesteśmy przekonani, że są świętymi. Dziś oddajemy cześć tym świętym, którzy żyli między nami, dzielili z nami swoje troski i radości. Do dziś pamiętamy ich miłość, dobroć, pokorę, bezinteresowność, współczucie, hojność. Wracając do Ewangelii zacytowanej na wstępie możemy powiedzieć, że szli drogą błogosławieństw. Byli świadomi swojej ograniczoności, ale w Bogu odnajdywali moc i siłę. Smucili się, gdy widzieli zło i starali się mu zapobiec. Nie rozpychali się krzykliwie w swoim życiu, ale w miłości i cichości serca zdobywali świat. Wszystko układali w swoim życiu według Bożej sprawiedliwości. Świadomi swojej grzeszności ufali Bożemu miłosierdziu i to miłosierdzie okazywali innym. Ich serca były czyste, nie było w nich przewrotności. W czystym sercu jest miejsce dla Boga. Mieli w sobie wewnętrzny pokój i tym pokojem obdarzali innych. Dla tych wartości gotowi byli cierpieć, znosić urąganie i prześladowanie. I to do nich Chrystus kieruje słowa: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”. W łasce Ducha Świętego Chrystus daje nam moc podążania do świętości drogą błogosławieństw.

Aktor Dariusz Kowalski wyznaje: „Gdyby nie Chrystus, dziś leżałbym w błocie. Dla wielu mogę być ciemnogrodem, ale o tym nie myślę, bo mnie interesuje Niebo, a nie to, co o mnie mówią i myślą ludzie. Bez wiary życie nie miałoby sensu. Nie wyobrażam sobie tego. Rozmawiałem ostatnio z pewnym reżyserem i rozmowa zeszła na tematy wiary, w czasie której zapytał mnie, jak się odnajduje tej rzeczywistości? Odpowiedziałem, że gdybym nie wierzył to byłoby tak jakbym jechał rozpędzonym samochodem na ścianę. Niezależnie od tego co się wydarzy, wszystko jest bez sensu. Miłość jest wieczna. Z miłości się zrodziłem, miłość mnie powołała do życia, ona czeka na mnie. Jestem ważny na wieki. To mi daje siłę” (Kurier Plus, 2020).