|

Uroczystość Objawienia Pańskiego Rok A

PRZEWODNICTWO GWIAZDY BETLEJMSKIEJ         

Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon”. Skoro usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim, bo tak napisał prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela”. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: „Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon”. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do ojczyzny (Mt 2,1-12).

W tych dniach mróz trzymał ziemię jak w kleszczach, a śnieżne zadymki zaspami sięgały słomianej strzechy. W mojej wsi, w czasach mego dzieciństwa nikt się temu nie dziwił. Powiadano: „ To normalne, że w ruskie Boże Narodzenia jest trzaskający mróz”. Z reguły w czasie tych świąt zima okazywała swe najsroższe oblicze.

Nazwa „ruskie (prawosławne) święta Bożego Narodzenia” nie jest w pełni poprawna i nie pokrywa się z katolickim rozumieniem tych świąt. Prawosławni obchodzą 6 stycznia święto Chrztu Pańskiego. Nazywano je Jordanem na pamiątkę Chrztu Jezusa w Jordanie. Zofia Kossak tak opisuje Jordan na wschodnich ziemiach Polski: „Na zamarzniętej tafli jeziora czy stawu rąbano szeroką przeręblę. Wydobyte bryły lodu służyły do budowy ołtarza, migocącego w słońcu, jakby był z kryształu, przystrojonego zielenią świerczyny. Z cerkwi wychodziła procesja tłumna, chorągwiana, barwna. Pop brodaty, w złotolitej kapie, diak z głębokim basem, białe kożuchy przepasane krasnymi pasami, czerwone i żółte buty, jaskrawe chusteczki, złociste ikony, iskrzący śnieg, trzaskający mróz, kolumny pary wznoszące się z ust. ku blademu błękitowi nieba. Kiedy święcenie wody zbliża się do końca, baby poczynają chichotać, dziewczęta, niby to zawstydzone, zasłaniają twarze, lecz spod zapasek ciekawie zerkają. Bo pop uczyni ostatni znak krzyża nad wodą, jeden parobek, drugi, trzeci, szósty, dziesiąty zrzucają odzienie, wyskakują z butów i- buch! Do przerębli”.

Święto Chrztu Pańskiego jest jednym z najstarszych świąt chrześcijańskich. Przeżywano je jako Epifanię, tzn. objawienie się Boga człowiekowi. W czasie chrztu w Jordanie nad Jezusem ukazał się Duch Święty w postaci gołębicy, a z nieba dał się słyszeć głos: „To jest mój Syn umiłowany Jego słuchajcie”. W V wieku Epifania chrztu Pańskiego stała się świętem ogólno kościelnym. Jednocześnie bardzo wzrosła popularność Bożego Narodzenia. Zaś w wyniku podziału Epifanię 6 stycznia obchodzono w Kościele wschodnim na pamiątkę chrztu Jezusa w Jordanie, zaś na Zachodzie- pokłon Trzech Króli.

W pokłonie Trzech Króli Bóg objawia się całemu światu. Trzej królowie nie należeli do Narodu Wybranego. Są oni przedstawicielami świata pogańskiego. Ewangelia nazywa ich Mędrcami ze wschodu. Zaś tradycja czyni ich królami, określa liczbę i nadaje im imiona; Kacper, Melchior i Baltazar. Przynieśli oni w darze Jezusowi królewskie dary; mirrę, złoto i kadzidło. Na pamiątkę tych darów święcono w kościele złoto mirrę i kadzidło, a z czasem wprowadzono także świecenie kredy. W polskiej tradycji, po powrocie z kościoła, kadzidłem okadzano domostwo, aby ustrzec je przed wpływami złych sił, a poświeconą kredą wypisywano na drzwiach domu K+M.+B- inicjały trzech Króli oraz cyfry danego roku, albo C+M.+B. Św. Augustyn daje taką interpretację tego ostatniego napisu: Christus Multorum Benefactor- Chrystus dobroczyńcą wielu. Jednak najbardziej trafną interpretacją tych liter jest potraktowanie ich jako chrześcijańskich noworocznych życzeń: Christus Mansioni Benedicat- Niech Chrystus błogosławi temu domowi.

Mędrcy ze wschodu są uosobieniem ludzkiej tęsknoty za Bogiem i szukania Go. Angielski pisarz John Donne pisze o tej tęsknocie w jednym ze swoich opowiadań. Pewnego dnia bohater tego opowiadania doszedł do przekonania, że Bóg żyje na szczycie wysokiej góry, gdzieś na końcu świata. Postanowił wiec zdobyć ten szczyt. Pokonał bardzo niebezpieczną drogę i stanął u podnóża góry. Wydała mu się bardzo wysoka, ponieważ bardzo pragnął spotkać Boga, zdecydował się na wspinaczkę. Bardzo szczegółowo zapoznał się topografią góry. Strona wschodnia wydała się mu najodpowiedniejsza do wspinaczki. Następnego dnia, skoro świt wyruszył w drogę. W tym samym czasie Bóg, który rzeczywiście mieszkał na szczycie tej góry pomyślał sobie: „Bardzo kocham moich ludzi. Co mogę zrobić, aby pokazać im moją wielką miłość? Zapewne zejście z góry i zamieszkanie wśród nich będzie najbardziej czytelnym znakiem mojej miłości”. Bóg zdecydował się na zejście ze szczytu zachodnim zboczem. I tak człowiek wspinał się na górę wschodnią stroną, zaś Bóg schodził z góry zachodnią stroną. I tym sposobem człowiek rozminął się z Bogiem. Gdy człowiek zdobył szczyt zauważył, że nie ma tu Boga. Pomyślał: „Bóg nie mieszka tutaj”. Następnie kontynuował swoje rozważania: „Może Bóg w ogóle nie istnieje, jeśli nie ma go na górze, gdzie powinien być”. Mężczyzna zaczął płakać, po czym siadł i zadawał sobie pytania: „Po co mam wracać na dół? Po co podejmować trud powrotnej drogi do mojego rodzinnego miasta? Nie ma tam nic oprócz ubogich i prostych ludzi. Lepiej zostać mi tu samemu na tej górze niż wracać z powrotem.” I w tym momencie opowiadanie się kończy.

Donne, mówi o człowieku współczesnym. Wielu szuka Boga. Szukają Go na szczytach gór, pustyniach, na końcu świata ( nie tylko w sensie geograficznym), i nie znajdują. A gdy Go nie mogą znaleźć wyciągają wniosek; Bóg nie istnieje. Bóg nie mieszka na szczytach gór, w środku pustyni lub na krańcach ziemi. Bóg mieszka między nami. I to jest głównym przesłaniem świąt Bożego Narodzenia. Bóg zstąpił z nieba, aby zamieszkać wśród nas. Do okrycia Boga wśród nas prowadzi gwiazda, którą dostrzegli Mędrcy ze wschodu (z książki „Ku wolości”).

TRZEJ KROLOWIE I ŁASKA BOŻA

Powstań, świeć, Jeruzalem, bo przyszło twe światło i chwała Pana rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan  i Jego chwała jawi się nad tobą. I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu. Podnieś oczy wokoło i popatrz: Ci wszyscy zebrani zdążają do ciebie. Twoi synowie przychodzą z daleka, na rękach niesione twe córki. Wtedy zobaczysz i promienieć będziesz, zadrży i rozszerzy się twoje serce, bo do ciebie napłyną bogactwa zamorskie, zasoby narodów przyjdą ku tobie. Zaleje cię mnogość wielbłądów, dromadery z Madianu i z Efy. Wszyscy oni przybędą ze S aby, ofiarują złoto i kadzidło, nucąc radośnie hymny na cześć Pana (Iz 60,1-6).

Agnieszka przyjechała kilkanaście lat temu z Polski do Nowego Jorku i tu ukończyła religioznawstwo na Hunter College. Dzisiaj uważa, że dzięki tym studiom wyzwoliła się od religii i wiary. Swoim znajomym powtarza przebrzmiałe teorie nielicznych uczonych m. in. niemieckiego filozofa Feuerbacha, który twierdzi, że to nie Bóg stworzył człowieka, lecz człowiek stworzył Boga na swój obraz i podobieństwo. S. Freuda, według, którego Bóg i religia są stworzoną przez człowieka iluzją, czy raczej neurozą, w której ludzie poszukują uwolnienia od lęku i poczucia winy. Czy też F. Nietzschego, który uważał, że religia jest efektem ignorancji, lęku, poczucia zagrożenia i choroby woli. W swoim dziele „Tako rzecze Zaratustra” Nietzsche pisze: „Pomarli bogowie wszyscy, niechże, więc wolą naszą nadczłowiek żyje. O ludzie wyżsi, ten Bóg był waszym największym niebezpieczeństwem (…) zbliża się wielkie południe, teraz dopiero człowiek staje się panem”. Ta filozofia, z jej pojęciem Nadczłowieka (Ubermensch) stała się fundamentem ideologicznym faszyzmu. Jak niebezpieczne jest odrzucenie Boga i postawienie na Jego miejscu człowieka, wiemy nie tylko z lekcji faszyzmu niemieckiego, ale także z komunistycznej przeszłości. Oczywiście, dzisiaj to niebezpieczeństwo przybiera inne formy, ale jest nie mniej zabójcze dla ludzkości niż faszyzm czy komunizm.

Agnieszka sugeruje, że wiedza, wykształcenie wyrugują z życia człowieka wiarę w Boga. Dla mnie takie poglądy nie są nowością, zetknąłem się z nimi w szkole na lekcjach wychowania obywatelskiego w Polsce Ludowej. Efekt tych lekcji nie mógł jednak zadowolić ideologów ateistycznych- im więcej, czytałem, poznawałem, tym bardziej umacniałem się w przekonaniu, że Bóg istnieje. Ponieważ wiedza uświadamia nam, jak wielką tajemnicą jest Wszechświat i człowiek. W świecie jest tyle tajemnic, że tylko naiwni są przekonani, że człowiek będzie w stanie je wszystkie poznać i pojąć. Zaś tajemnice, które człowiek już zgłębił wskazują na logiczną Zasadę, według której zorganizowany jest Wszechświat. Dzięki tej logice, człowiek mocą swego rozumu może docierać do tej Zasady, która dla wierzącego jest Bogiem. Katechizm mówi, że wiedza rozumowa może prowadzić do Boga. „Kościół utrzymuje i naucza, że naturalnym światłem rozumu ludzkiego można z rzeczy stworzonych w sposób pewny poznać Boga, początek i cel wszystkich rzeczy”. Potwierdza to wielu wybitnych uczonych, a jeden z nich, Franciszek Bacon powie: „Powierzchowne zajęcie się filozofią może prowadzić do niewiary, lecz głębsze badanie musi przyprowadzić do religii. Czyli trochę nauki odwodzi od Boga, więcej zaś do Niego z powrotem sprowadza”.

W podobnym duchu wypowiadają się tacy uczeni jak: J. Kepler, M. Hartman, N. Bohr, W.K. Roentgen, J. Mendel, A. Volta, I. Newton, W. Heisenberg, K. Darwin, M. Farady, L. Pasteur itd. Jest to lista bardzo długa. Niekwestionowany autorytet w dziedzinie nauk przyrodniczych Albert Einstein napisał: „W naszych zmaterializowanych czasach jedynymi głęboko religijnymi ludźmi są poważni badacze naukowi”. Zaś Ernest Rutheford, inicjator ery atomowej, laureat nagrody Nobla pisał: „Fałszywy jest pogląd, że każdy uczony, który lepiej zna rzeczywistość niż inni, musi być niedowiarkiem. Całkiem przeciwnie: nasza praca zbliża nas do Boga”. Na koniec tych wywodów zacytuje mojego profesora ks. W. Sedlaka, wybitnego uczonego, twórcy bioelektroniki i teorii krzemowych początków życia. „Nie przypuszczałem nigdy, że kwantowy świat i kwantowa analiza mojego życia tak mnie pojęciowo zbliży do Boga. Paradoks teorio-poznawczy polega na tym, że świat kwantowy, nieskończenie mały, zbliżył mnie pojęciowo do nieskończenie wielkiego świata-Boga”. Zacytowane wypowiedzi nie stanowią koronnego dowodu na istnienia Boga, bo przecież można zacytować nie mniej wybitnych uczonych, którzy nie podzielają tych opinii. Jest to tylko dowód na to, że człowiek otwarty na nieograniczone możliwości istnienia i na łaskę bożą, dojdzie do poznania Boga na drodze rozumowej. Problem sprowadza się do tego, czy otworzymy się na działanie łaski bożej, czy też nie- wybór należy do nas.

Nie bez powodu poruszyłem ten temat w Uroczystość Objawienia Pańskiego, zwanej inaczej Uroczystością Trzech Króli. Trzej Królowie, nazywani są także Magami, to drugie określenie bardziej pasuje do tych tajemniczych postaci z dzisiejszej Ewangelii. Magowie z tamtych czasów mają wiele wspólnego z dzisiejszymi astronomami. Zapewne, ewangeliczni magowie wpatrywali się w niebo, analizowali układ konstelacji niebieskich i pewnej nocy zauważyli pojawienie się wyjątkowo jasnej gwiazdy. Zastanawiając się nad tym fenomenem, doszli do wniosku, że jest ona znakiem narodzenia się szczególnego Króla. Nie bez wpływu na taki pogląd miała lektura starych ksiąg, wśród których mogły znajdować się proroctwa odnośnie Mesjasza. Reszty dokonała łaska Boża, której stali się posłuszni. Wyruszyli, w pewnym sensie w nieznane, ale nie do końca, wewnętrznie byli przekonani, że gwiazda doprowadzi ich do miejsca narodzenia Króla. Podjęli trud pielgrzymki. Zapewne Herod nieświadomie upewnił ich w tych poszukiwaniach. Kapłani wyczytali w proroctwach Starego Testamentu, że ten Król narodzi się w Betlejem. W tym momencie objawienie naturalne zostało dopełnione prawdą bożą zawartą na kartach Biblii i pomogło Trzem Królom rozpoznać w małym bezradnym Dziecięciu szczególnego Króla, Mesjasza.

Pielgrzymka wiary, jaką odbyli Trzej Magowie, w pewnym sensie ma odniesienie do naszego życia, które jest pielgrzymką w stronę Boga. Kiedyś zapłonęła dla nas gwiazda wiary, wyznaczając kierunek naszej drogi, na której spotykamy wiele znaków potwierdzających istnienie i obecność Boga, ale gwiazda wiary pozostaje najważniejszym źródłem światła w odkrywaniu i poznawaniu naszego Stwórcy. I ostatecznie prowadzi nas do zasadniczego odkrycia, że Chrystus, który jest światłością świata jest naszą gwiazdą przewodnią na drogach świata i naszym Zbawicielem (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ZA PRZEWODEM GWIAZDY BETLEJEMSKIEJ

Bracia: Przecież słyszeliście o udzieleniu przez Boga łaski danej mi dla was, że mianowicie przez objawienie oznajmiona mi została ta tajemnica.

Nie była ona oznajmiona synom ludzkim w poprzednich pokoleniach, tak jak teraz została objawiona przez Ducha świętym Jego apostołom i prorokom, to znaczy że poganie już są współdziedzicami i współczłonkami Ciała, i współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię (Ef 3,2- 3a. 5-6).

Po odkryciu Ameryki z różnych stron świata a szczególnie z Europy zaczęli przybywać do nowej ziemi emigranci. Byli to przeważnie chrześcijanie różnych denominacji. Mimo, że wierzyli w Chrystusa, to jednak daleko im było do tego, aby się nazywać braćmi w Chrystusie. Najliczniejszą grupą byli protestanci, stąd też mieli oni najwięcej do powiedzenia w Ameryce Północnej. Był nawet taki czas, kiedy to katolicy byli dyskryminowani i prześladowani. Na przykład w Wirginii na mocy ustawy z roku 1631 prawa obywatelskie przysługiwały tylko członkom kościoła anglikańskiego. A w roku 1642 zakazano katolikom budowania świątyń i przebywania katolickich duchownych w tym stanie. W 1691 Wirginia przyjęła „Akt tolerancji”, w którym czytamy: „Odtąd nastaje wolność sumienia w wielbieniu Boga dla wszystkich chrześcijan, z wyjątkiem papistów” (katolików). Purytanie, którzy szukali wolności religijnej w Ameryce stali się ciemięzcami wyznawców innych religii. Żyjący na przełomie XIX i XX amerykański pisarz i mason Mark Twain opowiadał żart o wrogości wzajemnej różnych wyznań chrześcijańskich.  Mówił, że dla eksperymentu zamknął w klatce psa i kota. Okazało się, że byli w stanie pokojowo zamieszkiwać klatkę. Następnie zamknął ptaka, świnię i kozę. Poza niewielkimi incydentami stworzenia również zgodnie dzieliły klatkę. Następnie, mówił Twain zamknąłem w klatce baptystę, prezbiterianina i katolika. Nie trzeba było długo czekać, aby zobaczyć piekło kłótni i sporów. Uwzględniając masońskie, negatywne spojrzenie na chrześcijaństwo trzeba przyznać, że anegdota opowiedziana przez pisarza ma w sobie wiele prawdy.

Dzisiaj wśród chrześcijan umacnia się ruch ekumeniczny. Szukamy tego, co nas łączy a nie dzieli. Oczywiście nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że wszystkie wyznania chrześcijańskie to jest to samo. Spójrzmy na ten problem przez pryzmat poniższej przypowieści. Na wioskowe zebranie przyszło kilkunastu gospodarzy różnych wyznań. Dwóch z nich zaczęło dyskutować na temat wiary. Będąc odmiennych wyznań zaczęli przekonywać jeden drugiego o prawdziwości swojego wyznania. Dyskusja szybko przerodziła się w kłótnię. Poproszono, zatem sołtysa, najstarszego i najrozsądniejszego gospodarza o wypowiedź na ten temat i rozstrzygnięcie sporu. Sołtys chwilę się zastanowił i odpowiedział przez przypowieść. Mówił: „Jak dobrze wiecie niedaleko stąd, za górą stoi młyn. Prowadzą do niego trzy drogi. Najkrótsza przebiega prosto przez górę. Pokonanie jej zabiera mniej czasu, ale wymaga więcej wysiłku. Druga droga jest nieco dłuższa, prowadzi zboczem góry i jest bardzo nierówna, pełno w niej rożnego rodzaju dołów. Trzecia droga jest najdłuższa, przebiega u podnóża góry. Pokonanie jej jest łatwe, ale zabiera najwięcej czasu. Gdy przywieziecie zboże do młyna i zapytacie, czy będzie niego dobra mąka, to młynarz nie będzie was pytał, którą drogą przyjechaliście, tylko zechce zobaczyć, jakiej jakości jest przywiezione przez was zboże”.

Wniosek z tej przypowieści jest oczywisty: ważne są drogi, którymi zdążamy do Chrystusa, ale najważniejszy jest owoc naszego życia, jaki przynosimy przed Jego tron. Jeśli na przykład ktoś przychodzi do Chrystusa i twierdzi, że rozwody, zabijanie nienarodzonych, eutanazja, rozpusta nie przeszkadzają w ofiarowaniu owocu swojego życia Chrystusowi, to znaczy, że droga, którą zdąża do Chrystusa jest niewłaściwa a wyznanie fałszywe. Słuszność naszej drogi, naszej wiary oceniamy w perspektywie zgodności z nauczaniem Chrystusa, a nie oczekiwaniami ludu, który jak za czasów rzymskich woła: „Chleba i igrzysk”. Dlatego nad Betlejem zabłysła gwiazda, oznajmiając narodzenie Mesjasza, którą mogli widzieć pasterze na pobliskich pastwiskach, jaki i magowie z dalekich krajów. Z gwiazd odczytali narodzenie nowego Króla. Tu warto wspomnieć, że czerpanie wiedzy z gwiazd o czekających nas wydarzeniach nie ma nic wspólnego z dzisiejszą astrologią, która na podstawie ułożenia gwiazd chce przewidzieć nasz los. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem – połączonym z miłującą bojaźnią – które należą się jedynie Bogu”.

Gwiazda betlejemska niczego konkretnego nie powiedziała Mędrcom ze Wschodu zwanych także magami lub królami. Ten nadzwyczajny znak na niebie Mędrcy ze Wschodu zinterpretowali w oparciu o swoją dotychczasową wiedzę, znajomość starożytnych pobożnych ksiąg, wśród których zapewne był także Stary Testament. A z pewnością w tym odczytywaniu towarzyszyło im natchnienie boże. Byli, bowiem ludźmi wierzącymi, którzy podziwiając ogrom i piękno Wszechświata na drodze rozumowej, odnajdywali Stwórcę tego wszystkiego. Z pewnością byli wyznawcami jednej ze wschodnich religii. W kontekście swojej wiary odczytali, że gwiazda betlejemska zwiastuje narodzenie nadzwyczajnego Króla. I wyruszyli na Jego spotkanie. Tak spełniło się proroctwo Izajasza zacytowane na wstępie tych rozważań: „I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu”.  Inną grupą, która wyruszyła na spotkanie Chrystusa byli betlejemscy pasterze. Znali Stary Testament, wraz z innymi oczekiwali przyjścia zapowiadanego Mesjasza. Zapewne zobaczyli nadzwyczajną gwiazdę, która zaprowadziła Mędrców ze wschodu do Jezusa. Ale dla tych prostych pasterzy było potrzebne niejako dodatkowe wyjaśnienie, dlatego ukazał się im anioł i powiedział, że w Betlejem narodził się Mesjasz.

Te dwie grupy wyruszyły do Chrystusa różnym drogami nie tylko tymi wydeptanymi przez ludzi, ale także duchowymi byli, bowiem wyznawcami różnych religii. Te różnice nie były najważniejsze, po spotkaniu z Chrystusem stawali się Jego wyznawcami. Przemierzali oni niejako podwoją drogę: duchową i materialną. Ta duchowa była najważniejsza. Podobnie i my podążamy do Chrystusa dwoma drogami. Pierwsza, to droga pięknych polskich zwyczajów bożonarodzeniowych oraz droga świątecznej liturgii. Ta droga jest pomocna w przemierzaniu najważniejszej drogi, drogi duchowej, która prowadzi do spotkania w naszej duszy z Chrystusem, który staje się naszym Panem i Zbawcą (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

DOJRZEĆ BLASK GWIAZDY

Curtis Van Allsburg w książce „Express polarny” przedstawia przeżycia chłopca, który stracił wiarę w istnienie św. Mikołaja. Aby upewnić się w swoich wątpliwościach gromadził w szufladzie artykuły i rysunki prasowe, które podważały jego istnienie. Podejrzliwie słuchał opowieści rodziców o św. Mikołaju, udawał, że śpi, gdy oni podkładali mu prezent od niego. Nocą, w Wigilię Bożego Narodzenia chłopiec usłyszał dźwięk dzwonków zaprzęgu reniferów, ciągnących sanie. Zerwał się, aby zobaczyć zaprzęg św. Mikołaja, ale zamiast niego ujrzał buchający parą i gwiżdżący pociąg. Konduktor zaprosił go do niezwykłej podróży na Biegun Północny. Chłopiec wsiadł do tajemniczego pociągu. Po dotarciu na Biegun Północny spotkał św. Mikołaja, który zaproponował mu wybór prezentu bożonarodzeniowego. Chłopiec poprosił o dzwonek z jego zaprzęgu, który słyszał ostatniej nocy. Święty Mikołaj spełnił jego życzenie. Następnego dnia rano chłopiec wrócił do domu tym samym pociągiem i pochwalił się siostrze srebrnym dzwonkiem. Oboje zachwycali się cudownym brzmieniem magicznego dzwonka. Jednak rodzice chłopca nic nie słyszeli. Mówili, że z tym dzwonkiem jest coś nie w porządku, prawdopodobnie jest popsuty. Po wielu latach, chłopiec wspomina, że ten głos słyszeli jego mali przyjaciele, a potem jak dorastali i zaczynali wątpić w istnienie św. Mikołaja, wtedy milkł dla nich głos cudownego dzwonka. Przyszedł czas, że nawet jego młodsza siostra przestała słyszeć ten głos. Analizując to wszystko młodzieniec dochodzi do wniosku, że cudownie brzmiący głos dzwonka milknie dla tych, którzy tracą wiarę. Mówi: „Chociaż jestem już dorosły, to nadal słyszę cudowny głos magicznego dzwonka, tak jak wszyscy, którzy zachowali szczerą i ufną wiarę”.

Ta piękna opowieść zawiera najprawdziwsze i bardzo ważne przesłanie: Dla tych, którzy tracą wiarę milkną cudowne głosy o zbawieniu, docierające z wysokości nieba, a świat sprowadzany do wymiaru szarej, spłaszczonej, materialnej rzeczywistości traci blask cudownej łaski obecności Boga w naszym życiu. Powyższe refleksje wprowadzają nas w atmosferę dzisiejszej uroczystości Objawienia Pańskiego, inaczej Trzech Króli. Trzej Królowie zwani także Magami lub Mędrcami byli ludźmi szczerze wierzącymi. Ta wiara sprawiła, że zobaczyli na niebie znak, którego inni nie dostrzegli. Ujrzeli gwiazdę szczególnej jasności, którą zinterpretowali jako znak boży. Usłyszeli przepiękny głos z nieba o Mesjaszu, który ma zbawić ludzkość. Gwiazda była cudownym znakiem narodzin Wielkiego Króla, Mesjasza. Za jej przewodem Mędrcy wyruszyli z dalekiej krainy do Betlejem. Ta wiara pomogła im rozpoznać w małym Dziecięciu, złożonym w stajni betlejemskiej Mesjasza, Zbawcę świata. Oddali Mu pokłon i złożyli dary; mirrę, złoto i kadzidło. Spełniały się wtedy słowa proroka Izajasza o Mesjaszu: „Wtedy zobaczysz i promienieć będziesz, a serce twe zadrży i rozszerzy się, bo do ciebie napłyną bogactwa zamorskie, zasoby narodów przyjdą ku tobie. Zaleje cię mnogość wielbłądów – dromadery z Madianu i z Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, zaofiarują złoto i kadzidło, nucąc radośnie hymny na cześć Pana”. Mędrcy ze Wschodu są przedstawicielami ludów całego świata, którym objawił się Mesjasz.

Jeśli nie zredukujemy naszego życia tylko do wymiaru materialnego, wtedy mamy szansę doświadczenia zdarzeń, w których dostrzeżemy palec boży i usłyszymy niebiański głos o zbawieniu. Mogą to być zdarzenia, które nie spełniają kryteriów wymaganych przez Kościół do uznania ich za cud. O takim wydarzeniu pisze na łamach „Catholic Digest” jeden z czytelników. Pewnego dnia, w czasie objazdu samochodem swojej farmy zaczął rozmyślać o Bogu. Zrodziła się w nim refleksją, którą wyraził słowami modlitwy: „Wiem Boże, że mnie kochasz, ale cudownie by było gdybyś mi dał jakiś znak Twojej miłości”. Jakby w odpowiedzi na tę prośbę, w głębi lasu zauważył święcący obiekt. Zatrzymał samochód i poszedł sprawdzić, co to jest. Był to balon, który nie wiadomo skąd wylądował na posesji farmera. Jakże był zaskoczony, gdy zobaczył na balonie, otoczony różami napis: „Kocham cię”. Trudno powiedzieć, czy był to zwykły zbieg okoliczność, czy odpowiedź Boga na prośbę farmera. Farmer odebrał to jako znak od Boga. W świecie stworzonym przez Boga nie brakuje dzisiaj „mędrców”, którzy nie dostrzegają w nim palca swego Stwórcy. Dlaczego tak się dzieje? W odpowiedzi posłużę się czterowierszem Adama Mickiewicza „Mędrcy”:

„Spełnili mędrcy na Boga pogrzebie

Kielich swej pychy.

– Natura w rozruchu

Drżała o Boga.

Lecz pokój był w niebie:

Bóg żyje,

tylko umarł w mędrców duchu”.

Mędrcy ze Wschodu zdążając do Betlejem, jak mówi Ewangelia wstąpili do króla Heroda, którego Jezus ze względu na chytrość nazwie lisem. Herod prosił Mędrców, aby wracając wstąpili do niego i opowiedzieli o Dziecięciu, bo i on także chciałby złożyć Mu pokłon, a w rzeczywistości chciał wykorzystać tę wiedzę do zgładzenia Jezusa. Wyznawcy Chrystusa, zdążając za przewodem gwiazdy na spotkanie z Chrystusem muszą również liczyć się z tym, że na swej drodze spotkają chytrych herodów, którzy podstępnie zechcą zabić Boga w ich sercu. Podstępne działania dzisiejszych herodów są nie mniej groźne, niż brutalne i prymitywne działanie Lenina, Heroda początku ubiegłego wieku, który pisał „Powinniśmy walczyć z religią. Jest to abecadło całego materializmu a zatem i marksizmu. Jednak marksizm nie jest materializmem, który zatrzymał się na abecadle. Marksizm posunął się dalej. Mówi: należy umieć walczyć z religią, w tym zaś celu trzeba materialistycznie wyjaśniać źródła wiary i religii wśród mas. Walki z religią nie wolno ograniczać do abstrakcyjno-ideologicznej propagandy; walkę tę należy powiązać z konkretną praktyką, zmierzającą do usunięcia społecznych korzeni religii”. Bardziej podstępna w walce z chrześcijaństwem jest masoneria, o której św. Józef Pelczar pisał w roku 1914: „Masoneria stara się zedrzeć ze wszystkich instytucji społecznych cechę chrześcijańską – odchrześcijanić społeczeństwo. Jej ideałem jest państwo bez Boga, urząd bez Boga, szkoła bez Boga, jak również nauka i moralność bez Boga, a celem jest oderwać od Kościoła naród, rodziny, jednostki”.

W dzisiejszym świecie wydaje się, że powyższe zagrożenia nasilają się. Brytyjski publicysta Anthony Browne w „The Spectator” napisał: „Nawet w pozornie chrześcijańskiej Europie chrześcijaństwo stało się najbardziej okpiwaną religią, a jej wyznawcy traktowani są na arenie publicznej z nieufnością lub drwiną; czasami również – jak w przypadku niedoszłego szefa Komisji Europejskiej, Rocco Buitiglionego – są niedopuszczani do urzędów to właśnie za deklarowany chrystianizm”. Można przytaczać dziesiątki przykładów, zabijania Boga w duszy człowieka, zabijania wiary. Niektórzy robią to tylko, dlatego, że sami są głusi i nie słyszą głosu z nieba i chcieliby uczynić wszystkich głuchymi.

Podążajmy zatem drogą trzech króli, powtarzając słowa św. Leona Wielkiego: „Pragnę więc uczcić ten najświętszy dzień, w którym Ty, sprawca naszego zbawienia, dałeś się poznać. Mędrcy uczcili Cię w Dzieciątku złożonym w żłobie, ja uwielbiam Cię wszechmocnego w niebie. Jak oni w skarbach swoich ofiarowali Ci mistyczne dary, tak również i ja, Boże mój, pragnę w sercu moim znaleźć dary godne Ciebie” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY TOMASZ Z AKWINU

Mędrcy ze Wschodu postrzegani są nieraz jako symbol ludzkiego szukania Boga. Oddając cześć swoim bóstwom, Mędrcy byli otwarci na Boga, który coraz pełniej objawiał się człowiekowi. Znali zapewne święte księgi, a wśród nich mogły być proroctwa Starego Testamentu. Może w tych księgach znaleźli impuls do szukania, a może obserwując niebo odkryli jakiś szczególny znak, który pchnął ich w podróż do Betlejem. Ewangelie mówią, że dostrzegli gwiazdę, która ich zaprowadziła do Nowonarodzonego Mesjasza. W coraz pełniejszym odkrywaniu Boga kierowali się wiarą, mądrością ksiąg świętych i siłą intelektu. Owocem tego wysiłku był pokłon oddany Bogu w Jezusie Chrystusie. Na drodze Mędrców ze Wschodu możemy pełniej odnaleźć Boga. Wzorem w tym poszukiwaniu może być św. Tomasz z Akwinu. Wykorzystując potęgę wiary i rozumu doszedł do poznania i mistycznego zjednoczenia z Bogiem jak mało kto. Zaś jego przejrzystość w wyjaśnianiu Objawienia do dziś zadziwia swą głębią wiary oraz logiką wywodów i pomaga innym odkrywać Boga. Mówi o tym jeden z rozdziałów encykliki Papieża Jana Pawła II „Fides et ratio” zatytułowany „Nieprzemijająca nowość, wieczna aktualność”.

Bardzo bogate życie św. Tomasza nie jest dokładnie udokumentowane. Odnosi się to także do daty jego narodzin. Przyjmuje się, że Święty urodził się około roku 1225 jako piąte dziecko w rodzinie hrabiów Akwinu koło Neapolu. Gdy ukończył pięć lat został oddany na wychowanie do benedyktynów w opactwie Monte Cassino. Rodzice mieli nadzieję, że Tomasz zostanie w przyszłości opatem tego klasztoru. Tomasz jako uczeń był małomówny i robił wrażenie ociężałego umysłowo. Jednak wywołany do odpowiedzi dawał się poznać jako uczeń wybitnie uzdolniony.

Z niewyjaśnionych przyczyn Tomasz opuścił klasztor benedyktynów i udał się do Neapolu, gdzie studiował w tamtejszym uniwersytecie. Tam zetknął się z Zakonem Kaznodziejskim założonym przez św. Dominika. Głównym celem dominikanów było głoszenie słowa Bożego. Utrzymywali się zaś z jałmużny. Św. Tomasz postanowił wstąpić do Dominikanów. Była to decyzja trudna do zaakceptowania przez jego arystokratyczną rodzinę. Nie chciano dopuścić, aby Tomasz ubrany w habit dominikański, z ogolona głową, chodził jak żebrak, prosząc o jałmużnę. Rodzina usiłowała przeszkodzić Tomaszowi w realizacji jego planów. Ponieważ ojciec jego już nie żył, dlatego matka podjęła decyzję uprowadzenie syna z zakonu i uwięzienia w jednym z zamków hrabiów Akwinu. Załatwiła także dla syna funkcję opata w potężnym klasztorze benedyktynów na Monte Casino. Próbowała także przekonać Tomasza do zmiany zakonu. Wszystkie te usiłowania spełzły na niczym.

Uwięzionego Tomasza przymuszano do zmiany decyzji różnego rodzaju naciskami i upokorzeniami. Podania mówią, że jego bracia przyprowadzili do jego więziennej celi piękną kobietę, która miała uwieść Tomasza. Ten jednak wezwawszy imienia Jezusa i Maryji chwycił z kominka głownię i począł okładać kobietę lekkich obyczajów, tak że ta czym prędzej uciekła i już nigdy nie odważyła się wrócić. Po tym zdarzeniu, Tomasz tą samą głownią narysował na ścianie krzyż, przed którym długo się modlił. W czasie modlitwy miał wizję dwóch aniołów, którzy zapewnili go, że będzie wolny od pożądliwości cielesnych. Przeciągające się uwięzienie Tomasza stawało się dla rodziny coraz bardziej uciążliwe, a ponadto pod wpływem Świętego jedna z jego sióstr postanowiła wstąpić do zakonu Benedyktynek. Trudną sytuację rodzinną rozwiązała ucieczka Tomasza. Został spuszczony w koszu z murów zamku. Rodzina nie wysłała za nim pościgu, co było formą akceptacji wyboru Tomasza. Święty mimo tych przykrych przeżyć mocno był związany ze swoją rodziną i bardzo boleśnie przeżył tragedię rodzinną, która była wynikiem konfliktu cesarza Fryderyka II z papieżem Innocentym II. Na soborze w Lyonie w 1245 r. ogłoszono detronizację cesarza, a papież ekskomunikował go. W odpowiedzi, cesarz w sposób bardzo okrutny i krwawy rozprawił się ze swoimi przeciwnikami. Z rąk jego żołnierzy zginęli także dwaj bracia Tomasza.

Dominikanie zadbali o wykształcenie Tomasza. Niebawem został wysłany na studia do Rzymu, a stamtąd do Kolonii, gdzie wykładał słynny uczony dominikański, św. Albert Wielki. Na dalsze studia Tomasz został wysłany do Paryża. Tutaj otrzymał święcenia kapłańskie, obronił doktorat i został wykładowcą na Sorbonie. Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Jednak na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją. Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim. Kiedy w Paryżu uspokoiło się, Tomasz wrócił tam, aby kontynuować swoją pracę. Jednak po trzech latach wrócił do Włoch i podjął wykłady na uniwersytecie w Neapolu.

Św. Tomasz uchylał się od przyjęcia jakiejkolwiek godności kościelnej. Kilka razy nie przyjął godności biskupiej, w tym także arcybiskupstwa Neapolu, jakie zaproponował mu papież Klemens IV. W takim podejściu Święty kierował się nie tylko pokora, ale także świadomością, że przez swoje traktaty teologiczne i filozoficzne może owocniej służyć Kościołowi. Św. Tomasz wiele pisał. Jego dzieła, liczące 20 tomów charakteryzują się błyskotliwością myśli i jasnością języka. Także jego natchnione i głębokie kazania cieszyły się dużym powodzeniem. Tomasz umiał połączyć nadzwyczajną wiedzę ze świętością. Powiedziano o nim, że „między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. Był także uzdolnionym poetą. A przy tym wyróżniał się duchem modlitwy, skromnością i pokorą.

O jego ogromnej pokorze świadczy poniższe wydarzenie. Pewnego razu nowo przyjęty do zakonu braciszek musiał wyjść do miasta, aby załatwić pewne sprawy. Zwolnił się u przełożonego, ale potrzebował jeszcze kogoś do towarzystwa, ponieważ zakonnik nie mógł sam wychodzić do miasta. Przełożony powiedział niech poprosi pierwszego zakonnika jakiego spotka. Traf chciał, że spotkał Tomasza. Powiedział jaka jest wola przełożonego. Tomasz bez namysłu udał się z nim do miasta. Święty nie cieszył się wtedy dobrym zdrowiem, a ponad to był człowiekiem przy tuszy. Nie nadążał zatem za młodym braciszkiem. Braciszek głośno go łajał, że jest leniwcem, darmozjadem, niegodnym klasztornego chleba. Ludzie słysząc to zatrzymywali się zdziwieni, gdyż znali słynnego teologa. Wreszcie ktoś zwrócił uwagę braciszkowi, uświadamiając mu z kim idzie. Przerażony brat upadł Świętemu do nóg i błagał go o przebaczenie. Tomasz podniósł go i pocieszył, a po powrocie do klasztoru nikomu o tym nie wspomniał.

Tomasz zanim zabrał się do pisania lub czytania zawsze prosił Boga o oświecenie. Wyznał kiedyś, że u stóp krzyża Zbawiciela więcej się nauczył, niż ze wszystkich książek. Trapiony niepewnością, czy aby dobrze wyjaśnia naukę Zbawiciela, otrzymał w duszy odpowiedź Chrystusa: „Tomaszu dobrze o mnie napisałeś, jakiej za to pragniesz nagrody?” Na co Święty odpowiedział: „Żadnej innej, o Panie, tylko Ciebie samego”.

W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny, na który zaprosił św. Tomasza z Akwinu. Jednak nie dane było największemu myślicielowi i świętemu tamtych czasów dotrzeć na to święte zgromadzenie. W drodze zasłabł i po krótkiej chorobie zmarł w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Papież Jan XII w roku 1323 wyniósł Tomasza do chwały świętych (z książki Wypłynęli na głębię).

POD SZCZĘŚLIWĄ GWIAZDĄ

Obraz nocnego nieba, usianego milionami gwiazd często powraca do mnie wspomnieniami rodzinnych stron. Na dworze cichła dzienna krzątanina a ciemność ogarniała niewielką wioskę położoną wśród lasów, pół i łąk. I wtedy, rojem gwiazd zaczynało mówić niebo. W tym obrazie było coś tajemniczego i mistycznego. Modlitewny nastrój ogarniał serce, jak w półmroku dostojnej gotyckiej katedry, gdzie na granatowym tle sklepienia obrazy nadprzyrodzonego świata przytykane były złotymi gwiazdami. W tej tajemniczości człowiek upatrywał związku gwiazd ze swoim życiem, wpisywał je swoje w ich konstelacje, interpretując tę zależność przez różnego rodzaju horoskopy. To one miały decydować o losie człowieka na ziemi. Stąd też zapewne powiedzenie o tych, którym powiodło się w życiu: „Urodzony pod szczęśliwą gwiazdą”. Nie wiem, czy gwiazdy przepastnego Kosmosu decydują o udanym i szczęśliwym życiu. Jestem jednak pewien, że trzeba dostrzec swoją gwiazdę i pójść za nią, aby mieć poczucie spełnionego życia. I wcale nie musi być to gwiazda, która nas kusi na sierpniowym nocnym niebie. Są inne szczęśliwe gwiazdy, które użyczają nam swojego szczęścia.

O jednej z takich gwiazd śpiewa Halina Kunicka: „Niewiele pamiętam z rodzinnych mych stron / Nasz ogród w dolinie, trzy wieże i dzwon. / I wzgórza tam były i rzeka i las / I ktoś, kto powiedział, że kocha się raz. / Dni w słońcu mijały, lecz dzisiaj już wiem / Że przeszły, minęły jak podróż, jak sen / O, gwiazdo miłości! Nie zagiń we mgle! / O, gwiazdo miłości! Do snu kołysz mnie. / Kołysz mnie, kołysz mnie!…”. O tym, kto dojrzał tę gwiazdę i poszedł za nią, można powiedzieć, że się urodził pod szczęśliwą gwiazdą. Bo ona jest najważniejsza. Św. Paweł w liście do Koryntian napisze: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca

albo cymbał brzmiący”. Ta miłość przybiera różne barwy w naszym życiu. Pośród tej gamy kolorów jest jeden, który jest konieczny, aby nasze życie było szczęśliwe i spełnione w ostatecznym wymiarze. Tę barwę możemy odnaleźć w czytaniach biblijnych na dzisiejszą Uroczystość Objawienia Pańskiego, zwaną w tradycji polskiej Uroczystością Trzech Króli. Ale zanim zacznę pisać w tym kolorze, wspomnę znanego artystę, który powiedział: „Najszczęśliwszy człowiek, który znajdzie prawdziwą miłość”. Jak na ironię, dzień jego odejścia z ziemi z powodu między innymi niespełnionej miłości był wspomnieniem dnia, kiedy to najdoskonalsza, zbawiająca miłość zabłysła na betlejemskim niebie.

Tym artystą jest Tomasz Beksiński, znany polski dziennikarz muzyczny i tłumacz filmów o Jamesie Bondzie, Harrym Callahanie i niemal całej twórczości grupy Monty Pythona. Daniel Światły, reżyser, autor nagradzanego filmu dokumentalnego o Tomaszu Beksińskim pod tytułem „Dziennik zapowiedzianej śmierci” powiedział, że nie rozumie jego samobójstwa: „Miał życie, którego wielu mogłoby mu pozazdrościć. Zajmował się tym, co go pasjonowało, wyjeżdżał za granicę, minął się ze śmiercią w wypadku samolotowym. Choć jego mieszkanie przypominało wystrojem mieszkania bohaterów “Dekalogu” – stary PRL-owski tapczan, sofa – to pieniądze było widać w telewizorze, sprzęcie grającym i gigantycznej kolekcji płyt. Miał też maszynę do pisania”. Wśród wielu problemów był i ten, o którym Daniel Światły mówi: „Miał tendencję do przeżywania zawodów miłosnych, ale z drugiej strony narzucał tak trudne warunki bycia ze sobą”. Szukał miłości, ale pozostawał samotny, bo czegoś w tym wszystkim brakowało, było to niedopełnione. Po kolejnym takim zawodzie, w wigilię Bożego Narodzenia, w wieku 41 lat popełnił samobójstwo. W ten wigilijny wieczór, jak każe polska tradycja wyglądamy pierwszej gwiazdy na ciemniejącym niebie, aby zasiać do wspólnego stołu i podzielić się białym opłatkiem, chlebem miłości, miłości takiej ludzkiej i tej zstępującej z nieba. Ta gwiazda jest symbolem miłości, o której św. Jan powie: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” A jest to miłość okupiona cierpieniem krzyża i śmiercią.

Tę gwiazdę, to światło zapowiadał prorok Izajasz. W pierwszym czytaniu słyszymy jego słowa: „Powstań, świeć, Jeruzalem, bo przyszło twe światło
i chwała Pana rozbłyska nad tobą.
Bo oto ciemność okrywa ziemię
i gęsty mrok spowija ludy,
a ponad tobą jaśnieje Pan
i Jego chwała jawi się nad tobą.
I pójdą narody do twojego światła,
królowie do blasku twojego wschodu.
Podnieś oczy wokoło i popatrz:
Ci wszyscy zebrani zdążają do ciebie.
Wszyscy oni przybędą ze Saby,
ofiarują złoto i kadzidło,
nucąc radośnie hymny na cześć Pana.” Biblijna Ziemia prawie przez cały rok tonie w promieniach rozpalonego słońca. A jednak, jak mówi prorok, w blasku południa, człowiek może brodzić w głębokiej ciemności. A jest to ciemność duchowa. Ciemność kreowana pytaniami bez odpowiedzi o sens życia i sposób życia. Jest to ciemność zalegającego w naszej duszy zła i grzechu. Mówimy, że nienawiść i zazdrość zaślepiają nas tak, że nie widzimy ani Boga, ani bliźniego. Tak jest z każdym grzechem. Prorok Izajasz zapowiada Mesjasza, światło, które rozjaśni tę ciemność. A będzie to Światło nie tylko dla Narodu Wybranego, ale także dla ludów pogańskich.

Ewangelia na dzisiejszą uroczystość mówi o spełnieniu tego proroctwa: „Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: ‘Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon’”. Byli oni pierwszymi z pogan, którzy dostrzegli gwiazdę na niebie, którą odczytali jako znak narodzenia Mesjasza. Za przewodem tej gwiazdy wyruszyli w daleką drogę na spotkanie Jezusa. Ewangelia nazywa ich Mędrcami, Królami lub Magami. Nie określa ich liczby. Tradycja zaś mówi o trzech Mędrcach, może dlatego, że ofiarowali Jezusowi trzy dary: złoto, mirrę i kadzidło. Nadaje im także imiona: Kacper, Melchior i Baltazar. Gdy Mędrcy wyruszyli w drogę, dotarli do Betlejem i oddali Jezusowi hołd, wtedy narodzili się pod szczęśliwa gwiazdą. Tą gwiazdą stał się dla nich Chrystus, który prowadzi nas krętymi drogami naszego życia. Jest światłem, gdy naokoło mrok. Szczęśliwi ci, którzy idą za przewodem tej gwiazdy.

Trzej Królowie zwani są Mędrcami. O jaką mądrość tu chodzi? Może znali się na obrotach ciał niebiskich, może znali bardzo dobrze starożytne księgi, w tym także Biblię, może z latami nabrali doświadczenia życiowego itd. To wszystko może składać się na mądrość życiową, ale nie musi nią być. Na tę mądrość trzeba spojrzeć przez pryzmat słów z Księgi Mądrości: „Głupi [już] z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy”. A zatem mądrzy są ci, którzy patrzą na cudowny, niepojęty świat i rozpoznają Jego Stwórcę. A oświeceni światłem nadprzyrodzonego objawienia rozpoznają w Stwórcy Ojca, który zesłał na ziemię swojego Syna, który jest samą miłością. Przez chrzest rodzimy się pod szczęśliwą gwiazdą. Wystarczy tylko, jak trzej Mędrcy iść za jej przewodem (Kurier Plus, 2015).

NASZA GWIAZDA

6 stycznia w kościele katolickim obchodzimy uroczystość Objawienia Pańskiego, inaczej Trzech Króli. Tymczasem, po 40-dniowym poście, chrześcijanie obrządków wschodnich, zgodnie z kalendarzem juliańskim zasiadają do wigilijnej wieczerzy. Prawosławni świętują narodziny Jezusa przez trzy dni. Wierni obrządków wschodnich składając sobie życzenia i przełamują się pszenicznym chlebem, zwanym prosforą, który najczęściej spożywany jest z miodem. W moim rodzinnym domu opłatki spożywaliśmy także z miodem. Zapewne było to wynikiem przenikania się tradycji religijnych na wschodnich terenach, gdzie obok siebie mieszkali i wspólnie świętowali Boże Narodzenie katolicy i prawosławni. Na prawosławnych stołach jest 12 postnych potraw, z których każda coś symbolizuje np. kutia to bogactwo, a barszcz to dobrobyt. Po wieczerzy w cerkwiach odbywają się liturgie o nazwie Wielkie Powieczerze, w czasie których odczytywane jest m.in. proroctwo Izajasza o narodzinach Zbawiciela.

W moich rodzinnych roztoczańskich stronach, pięćdziesiąt lat temu, prawie zawsze w tym czasie panowały, jak to mówiliśmy siarczyste mrozy. Niejednokrotnie śnieg tak zasypywał wrota wjazdowe, że można było saniami przejechać ponad nimi. A ludzie we wsi powtarzali, że jest to normalne, bo na „ruskie” święta jest zawsze najzimniej. W tym mroźnym i zasypanym śniegiem krajobrazie pojawiali się z gwiazdą ostatni kolędnicy, trzej królowie Kacper, Melchior i Baltazar. Przypominali oni wydarzenie, które miało miejsce ponad dwa tysiące lat temu. Wtedy to wypełniło się proroctwo Izajasza, które słyszymy w pierwszym czytaniu na dzisiejszą uroczystość: „Powstań! Świeć, Jeruzalem, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan, i Jego chwała jawi się nad tobą. I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu. Rzuć okiem dokoła i zobacz: ci wszyscy zebrani zdążają do ciebie”. Ewangelia zaś opisuje wypełnienie tego proroctwa: „Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: ‘Gdzie jest nowo narodzony Król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon’”.

Astronomowie, uczeni tworzą różne hipotezy odnośnie gwiazdy, którą ujrzeli trzej mędrcy, zwani także królami. Kojarzono z nią kometę Halleya, która pojawia się na niebie co 76 lat. Kometa w tamtych czasach uważana była za zły znak, symbol nadciągających nieszczęść, a jednak mędrcy zinterpretowali ją zupełnie inaczej, jak uważa dr Jarosław Włodarczyk, z Instytutu Historii Nauki PAN. Niektórzy uważają, że był wybuch supernowej, gigantyczna eksplozja gwiazdy, która może być widoczna bardzo długo. Najwięcej zwolenników ma hipoteza wybitnego astronoma z Gdańska, Jana Keplera, który opierając się na średniowiecznych kronikach odkrył, że w czasie narodzin Jezusa, miała miejsce tzw. koniunkcja Jowisza i Saturna. Dwie planety ustawiają się w jednej linii z Ziemią w stosunku do Słońca, tak że wydaje się, jakby były jedną, wielką, mocno świecącą gwiazdą. Jednak te naukowe teorie nie są dla nas ważne, chociaż mogą być pomocne na naszej drodze prowadzącej na spotkanie nowonarodzonego Chrystusa. Zapewne dla mędrców ze wschodu ważniejsza była gwiazda, która zapłonęła w ich sercu i która doprowadziła ich do pełniejszego poznania Boga. To ona zmobilizowała ich do podjęcia dalekiej, trudnej podróży, ona też była natchnieniem Bożym w rozpoznaniu w tym malał Dziecięciu zapowiadanego Mesjasza, Króla.

Gwiazdę betlejemską na naszym duchowym niebie zapalili rodzice, dziadkowe, ksiądz, katecheci a może jeszcze ktoś inny. Wiemy, gdzie się narodził Jezus. Może odbyliśmy pielgrzymkę do miejsca Jego narodzenia i z wielkim wzruszeniem dotykaliśmy srebrnej gwiazdy, która wyznacza miejsce złożenia Nowonarodzonego. Jednak nie musi to oznaczać, że spotkaliśmy Chrystusa. Takim podróżom, pielgrzymkom musi towarzyszyć podróż duchowa. Tak jak trzej królowie nieraz trzeba opuścić wygodne swoje królestwo zbudowane w rzeczywistości materialnej i wyruszyć w drogę, na której napotykać będziemy wiele przeszkód. Spotkamy na niej także Herodów, którzy będą nas podstępnie wypytywać o wiele rzeczy, judaszowo się przymilać, aby tylko zabić Jezusa, który rodzi się w naszym sercu w czasie duchowego pielgrzymowania do miejsca Jego narodzenia. Jednak, gdy wyruszymy za swoją gwiazdą betlejemską i konsekwentnie będziemy za nią podążać z pewnością spotkamy Chrystusa i rozpoznamy w Nim naszego Zbawcę.

Mówimy o kimś, że jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Dla nas jest nią gwiazda betlejemska, którą rozpalił dla nas Jezus. Ona prowadzi nas szczęśliwie na spotkanie z Nim, gdy dobiegnie końca nasza ziemska pielgrzymki w kierunku nieba. Niebo jest jedno i gwiazda betlejemska jest jedna, ale różne są nasze drogi podążania za betlejemską gwiazdą. Tak jak dla Boga jesteśmy jedyni i niepowtarzalni, tak też i nasza droga jest jedyna i niepowtarzalna. Ważne, aby ją rozpoznać w głosie naszego sumienia. Bóg nieraz w zadziwiający sposób prowadzi nas do siebie. Zadziwia nas samych i tych, którzy nas znają, tak jak to było w życiu popularnego aktora Kuby Strzeleckiego, o którym mówiono, że ma wszystko, czego potrzebuje młody aktor, żeby zostać gwiazdą: wielki talent, urodę amanta i charyzmę. Tymczasem on po ukończeniu studiów postanowił zostać zakonnikiem.

Od dzieciństwa marzył o aktorstwie. Marzenia zaczęły się spełniać, gdy dostał się do łódzkiej szkoły filmowej. Dwa lata przed ukończeniem studiów dostał główną rolę w serialu „Dwie strony medalu”, gdzie zagrał rolę niezapomnianego Sebastiana Żelazka. Zanim w 2010 roku odebrał dyplom magistra zaświadczający, że jest zawodowym aktorem miał już na swoim koncie kreacje m.in. w „Teraz albo nigdy!”, „Czasie honoru”, „39 i pół”, “Prosto w serce”, „Samym życiu”, „Na dobre i na złe” i „M jak miłość”. Krytycy wróżyli mu wielką karierę, a fanki szalały na punkcie jego urody. A on tymczasem idąc za przewodem swojej duchowej gwiazdy uznał, że jego miejscem jest klasztor, a powołaniem nie aktorstwo, ale stan duchowny.

W 2014 roku Kuba Strzelecki wstąpił do zakonu Ojców Bernardynów. Postulat odbył postulat w Warcie pod Sieradzem, a potem nowicjat w Leżajsku, a we wrześniu 2016 roku złożył pierwsze śluby zakonne, przyjmując imię zakonne Tobiasz.

Poczuł, że musi coś zmienić w swoim życiu, bo praca w filmie nie dawała mu radości. Zainspirowała go postać i życie świętego Franciszka. Wstępując do zakonu nie był jednak do końca przekonany, że jego miejsce jest w zakonie. Jednak po odbyciu postulatu stwierdził, że wreszcie odnalazł swe powołanie. Po złożeniu pierwszych ślubów Jakub Strzelecki rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym oo. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Przed Wielkanocą 2017 roku po raz pierwszy wcielił się w rolę Jezusa podczas corocznych misteriów pasyjnych odbywających się w Kalwarii Zebrzydowskiej w Wielkim Tygodniu. Rola w Pasji harmonijnie współgrała z autentycznym spotkaniem Jezusa na drodze podążania za swoją gwiazdą betlejemską (Kurier Plus, 2020).

Spojrzenie w gwiazdy

Izajasz w wizji prorockiej widział kilkaset lat wcześniej, to co dzisiaj w Uroczystość Objawienia Pańskiego, zwaną uroczystością Trzech Króli świętujemy: „Powstań! Świeć, Jeruzalem, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan, i Jego chwała jawi się nad tobą. I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu”. Trzej Mędrcy ze Wschodu zwani także Królami żyli w rzeczywistości religijnej, którą spowijał pewnego rodzaju mrok duchowy. Dlatego spoglądali w niebo i oczekiwali światła, które by rozświetliło ten mrok. Wypatrywanie nie było daremne. Dojrzeli gwiazdę szczególnego blasku i kierowani natchnieniem bożym uwierzyli, że ona doprowadzi ich do miejsca, gdzie pojawiło się światło chwały Pańskiej. Wyruszyli zatem w kierunku tego Światła. W drodze musieli pokonać wiele trudności, aż w końcu dotarli do miejsca, gdzie zatrzymała się gwiazda. Weszli do stajenki i w nowonarodzonym Dziecięciu rozpoznali Pana światłości. Złożyli Mu hołd i ofiarowali dary – mirrę, złoto i kadzidło. Otrzymali w zamian bezcenny dar, który zabrali w swoje rodzinne strony. Otrzymali światło Nowonarodzonego Króla, światło, które rozświetla mroki naszego życia w tym największy mrok jakim jest śmierć. Wracając do domu zapewne nucili pieśń radości, o której pisze prorok Izajasz „nucąc radośnie hymny na cześć Pana”.

 Ten mrok braku wiary ogarniał społeczność ludzką wile razy w jej historii. Doświadczamy tego w dzisiejszych czasach śp. papież Benedykt XVI w roku 2008, podczas Mszy św. inaugurującej Synod Biskupów powiedział: „Czy jednak, kiedy człowiek usuwa Boga z własnego horyzontu i myśli, że On umarł, jest naprawdę szczęśliwszy? Czy rzeczywiście staje się bardziej wolny? Czy kiedy ludzie ogłaszają się absolutnymi panami samych siebie i jedynymi władcami stworzenia, mogą zbudować społeczeństwo, w którym panują wolność, sprawiedliwość i pokój? Czy nie dzieje się raczej tak – o czym mówią obszernie codzienne doniesienia – że szerzą się samowola władzy, egoistyczne interesy, niesprawiedliwość, wyzysk i przemoc we wszelkiej postaci? Prowadzi to w ostateczności do tego, że człowiek staje się jeszcze bardziej samotny, a społeczeństwo bardziej podzielone i zagubione”. Tę myśl kontynuuje arcybiskup Józef Górzyński, który w czasie pasterki powiedział: „Człowiek odwrócony od Boga pogrąża się w ciemności i staje się bezradny wobec swojego stanu. Nie potrafi rozeznać sensu swojego istnienia i celów działania. Traci zdolność harmonijnej relacji z Bogiem, ze światem i z drugim człowiekiem. Traci wewnętrzną harmonię. Pozostaje w bezradności, bo mimo zabiegów i starań nie jest zdolny z siebie zaradzić tej sytuacji’.

Z lat wczesnej młodości pamiętam pełzający mrok życia bez wiary w Boga. Wtedy to w wielu krajach zadekretowano życie publiczne bez wiary w Boga. Należały do nich kraje bloku komunistycznego, w tym także Polska Ludowa. Jak wiemy z doświadczenia to zadekretowanie ateizmu było mniej groźne niż nie zadekretowany ateizm, który wdziera się do ludzkich serc drogą zachłannego konsumpcjonizmu, hedonizmu, egoizmu, odrzucenia wszelkich norm moralnych. W czasach Polski Ludowej wpajano ludziom, że system bez wiary ma także wpływ na zaawansowanie technologiczne. Loty kosmiczne miały także taki podtekst. Chciano udowodnić, że myśl techniczna w socjalistycznym wydaniu jest doskonalsza niż myśl kapitalistyczna. Na kosmonautów wybierano ludzi ideowych. Wszyscy z nich nie przyznawali się publicznie do wiary w Boga. Polska Ludowa także dostąpiła zaszczytu w socjalistycznym zdobywaniu kosmosu. Na pierwszego polskiego kosmonautę wybrano generała Mirosława Hermaszewskiego. Był on pierwszym i jedynym Polakiem w kosmosie.

W wywiadzie na słowa dziennikarza: „Pan poleciał w kosmos w czasach, kiedy polskie wojsko nie mogło wierzyć w Boga, i z sojusznikiem, który tego Boga zwalczał”, Hermaszewski odpowiedział: „Oczywiście, że się o takich sprawach nie rozmawiało! Widzi pan, każdy, kto leci w kosmos, jest bardzo dobrze przygotowany pod względem technicznym, naukowym, medycznym, sprawnościowym. Ale na skutek przeżyć, jakich tam doznaje, wraca z kosmosu jako humanista. Głęboki humanista. Ja powiem coś jeszcze. Nie znam nikogo, kto był wierzący i wrócił stamtąd ateistą, ale znam takich, co polecieli w kosmos jako niewierzący, a wrócili z wiarą. Mam tu na myśli głównie kolegów ze Wschodu. Właściwie 95 procent radzieckich kosmonautów nawróciło się”. Na pytanie dziennikarza: „A propos przeżyć duchowych. ‘Patrzyłem, patrzyłem, ale boga nie zobaczyłem’ – miał powiedzieć pierwszy kosmonauta Jurij Gagarin odpowiedział. A pan?”, Hermaszewski odpowiedział: „Eeee, tam, ktoś mu to włożył w usta te słowa. Takie były czasy. Taki był wówczas język”. O podobnych przeżyciach mówił amerykański kosmonauta James Irwin, który w 1971 r. wylądował na Księżycu: „Poczułem moc Boga. Poczułem to w sposób, jakiego nie czułem nigdy wcześniej”.

Można powiedzieć, że wpatrywanie się w nieogarnione przestrzenie Kosmosu budzi zadziwienie i respekt dla Stwórcy tego wszystkiego. Jak mówi Ewangelia trzej Królowie wpatrywali się w niebo, gdzie dostrzegli gwiazdę, która zaprowadziła ich do Betlejem. Czyżby oni byli astronomami? Oryginalny grecki tekst Ewangelii wg św. Mateusza mówi o Magach. Jednak to określenie nie znaczy, że parali się magią w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Greckim słowem „magoi” określano wówczas uczonych, na ogół z kasty kapłańskiej, biegłych w astronomii, matematyce i medycynie, którzy zajmowali się wykładaniem snów, kultem, astrologią i wyjaśnianiem zjawisk przyrody. Z tego powodu określani są także jako Mędrcy ze Wschodu. A przypisywanie im godności królewskiej jest prawdopodobnie wynikiem wiary chrześcijan pierwszych wieków, którzy z wizytą Mędrców kojarzyli słowa 72 Psalmu: „Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą mu pokłon wszyscy królowie, wszystkie narody będą mu służyły”.

Scena nawiedzenia stajenki betlejemskiej przez Mędrców niesie wiele sentymentalnego piękna, które przenosi nas do lat dzieciństwa, kiedy to ośnieżonymi drogami przychodzili do nas kolędnicy z gwiazdą przebrani za trzech króli. Te piękne wspomnienia nie mogą nam przesłonić zasadniczego przesłania jakie niesie ta betlejemska scena. Jak Mędrcy winniśmy wpatrywać się w duchowe niebo, aby dostrzec swoją gwiazdę, która zaprowadzi nas do Jezusa. Trzeba wyruszyć w drogę na spotkanie z Jezusem. Ta droga może być najeżona różnymi przeszkodami, które trzeba pokonać. Droga do Jezusa jest drogą poszukiwania, a droga powrotna jest drogą znalezienia. Droga znalezienia Jezusa i powrotu do domu jest całkiem inna niż droga szukania. Jezus czeka na nas i daje się zawsze znaleźć, jeśli jesteśmy uzbrojeni w wytrwałość, roztropność, wiarę i niesiemy w ofierze dar miłujących serc (Kurier Plus, 2023).