Uroczystość Chrystusa Króla – Rok A
SŁUŻYĆ CHRYSTUSOWI W BLIŹNIM
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: »Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie«. Wówczas zapytają sprawiedliwi: »Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?«. Król im odpowie: »Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili«. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: »Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie«. Wówczas zapytają i ci: »Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?«. Wtedy odpowie im: »Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili«. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25,31–46).
W ostatnią niedzielę roku liturgicznego Kościół obchodzi uroczystość Chrystusa Króla. Ostatnia niedziela, ostatni dzień… określonego czasu rodzą myśli o przemijaniu i skłaniają do oceny minionego okresu. W tym duchu jest także przypowieść ewangeliczna, którą zacytowałem na wstępie.
Kim jest Syn Człowieczy? W wizji proroka Daniela czytamy: „a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Pochodzi od przedwiecznego i wprowadzają Go do Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie”. Ten obraz Syna Człowieczego był postrzegany, jako przyjście Mesjasza, na którego czekał Naród Wybrany. Tę wizje prorocką Jezus odnosi do siebie.
A zatem Królem Wszechrzeczy jest Chrystus. Zgromadzone przy nim rzesze to ludzie, dla zbawienia, których, przez narodzenie w Betlejem Syn Boży zstąpił na ziemię. Rzecz dzieje się w czasach ostatecznych, kiedy to spełnia się przepowiednia Jezusa o Jego powtórnym przyjściu na ziemię, aby osądzić tak żywych jak i umarłych. Przypowieść przedstawia scenę, gdy sąd już się dokonał. Zgromadzeni podzieleni są na dwie grupy. Do tych po prawej stronie Jezus mówi: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata”. Do tych po lewej stronie powie: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom”.
W udramatyzowany sposób przypowieść przedstawia rzeczywistość, w której kiedyś będziemy uczestniczyć. Wiemy o tym z kart Biblii, oraz głosu naszego sumienia. Zdrowy rozsądek i sumienie domagają się ukarania zła i nagrodzenia dobra. Ta prawda towarzyszy człowiekowi od zarania jego dziejów. Sądzeni będziemy z powinności wobec Chrystusa, który utożsamia się z najbardziej potrzebującymi. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych moich braci, mnieście uczynili”. A zatem o naszym miejscu po lewej czy prawej stronie decydować będą nasze relacje z Bogiem i naszym bliźnim.
W roku 1880 w Paryżu pojawił się ubogo ubrany ksiądz, który szukał na plebani noclegu. Przybył z dalekiego Turynu, zbierając datki dla ubogich i budowę kościoła. Tym księdzem był Jan Bosko, ale to imię nic nie mówiło proboszczowi, który go przyjął na nocleg. Przygotowano mu miejsce na strychu. Po wielu latach Jan Bosko został ogłoszony świętym. Ksiądz, który przyjął go przed laty na nocleg powiedział: „Gdybym wiedział, że jest to Jan Bosko, nie umieściłbym go na strychu, ale dałbym mu najlepsze mieszkanie w domu”. Zapewne ten proboszcz bardzo dobrze wiedział, że Chrystus może przyjść do nas w najbardziej potrzebującym, ale tak często zapominamy się o tym.
Może nie jeden raz byliśmy świadkami jak wokół wielkich tego świata tańczą i nadskakują trochę mniejsi. Zapewne też zdołaliśmy zaobserwować, jak człowiek, który nie liczy się w uznanych kręgach spychany jest na szary koniec, i nikt go nie zauważa. Oto choćby ta zasłyszana rozmowa jest tego przykładem. Maria pyta Magdę, czy zadzwoniła do swojej przyjaciółki Teresy, której mama zmarła kilka dni temu. „Coś ty, Teresa zbankrutowała, już się nie liczy w naszych kręgach, jest spalona. Ona teraz jest dla mnie nikim”- odpowiada Magda.
Człowiek w swoich ziemskich wyrachowaniach może mieć swego bliźniego za nic. Może, ale wtedy, w świetle ewangelicznej przypowieści do niego będą skierowane słowa: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci”. Za każdym potrzebującym stoi Chrystus, w potrzebującym możemy rozpoznać Chrystusa. Liczy się, czyn miłosierdzia względem bliźniego.
Ks. Flor McCarthy w jednej ze swoich książek zamieścił taką przypowieść. Przed bramą nieba ustawiła się kolejka. Każdy zadawał sobie pytanie, czy zostanie przyjęty do chwały nieba. Pierwszy w kolejce, bardzo pobożny mężczyzna powiedział: „Czytałem Biblię każdego dnia”. „Bardzo dobrze, ale musimy przeprowadzić dochodzenie, dlaczego czytałeś Biblię. Proszę zaczekać chwilę”- odpowiedział Jezus. Drugą w kolejce była bardzo pobożna niewiasta, która powiedziała: „Panie, codziennie odmawiałam modlitwy, ani razu nie opuściłam pacierza”. „Bardzo dobrze, ale musimy sprawdzić czystość twoich intencji. Proszę zaczekaj chwilę” – odpowiedział Jezus. Następnie podchodzi właściciel gospody i mówi: „Na ziemi nie byłem zbyt pobożnym człowiekiem, ale drzwi mojego domu zawsze były otwarte dla bezdomnych i nigdy nie odmówiłem pożywienia głodnym”. „Bardzo dobrze. W twoim przypadku nie potrzebujemy dochodzenia. Idź prosto do nieba”- odpowiedział Jezus.
Czytanie Biblii jest bardzo ważne, bardzo ważne są także modlitwy, ale gdy nie idzie z nimi w parze dobry czyn, wtedy tracą one wartość i nie wystarczą, abyśmy byli godni usłyszeć w dniu ostatecznym słowa Jezusa skierowane do nas: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata” (z książki Ku wolności).
KRÓL MIŁOŚCI I POKOJU
To mówi Pan Bóg: „Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę. Jak pasterz dokonuje przeglądu swojej trzody, wtedy gdy znajdzie się wśród rozproszonych owiec, tak Ja dokonam przeglądu moich owiec i uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne. Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko, mówi Pan Bóg. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”. Do was zaś, owce moje, to mówi Pan Bóg: „Oto Ja osądzę poszczególne owce, barany i kozły” (Ez 34,11. 15-17).
Jedno z najpiękniejszych opowiadań Oscara Wilde nosi tytuł „Szczęśliwy Książe”. Książe był człowiekiem wielkiego serca. Okazywał wiele miłości i troski swoim podanych. Po śmierci księcia postawiono jego pomnik na centralnym placu stolicy. Pomnik został pokryty złotymi liśćmi. Oczy zostały wykonane z szafirów zaś rękojeść miecza zdobił wielki czerwony rubin.
Pewnego dnia, chłodnym wieczorem na pomniku usiadła mała jaskółka, która była w drodze do ciepłych krajów. I gdy tak odpoczywała, poczuła, że spadło na nią kilka kropel wody. Spojrzała do góry i zboczyła, że to szczęśliwy książe płacze. „Dlaczego płaczesz”- zapytała jaskółka. „Gdy żyłem nie widziałem tyle cierpienia”- powiedział książe- „A z tego miejsca widzę na świecie wielu nieszczęśliwych ludzi. Chciałbym im pomóc, ale nie mogę, bo moje stopy są mocno przymocowane do cokołu. Potrzebuję posłańca. Czy mogłabyś nim być?” „Ale ja muszę lecieć do Egiptu” -odpowiada jaskółka. „Bardzo proszę, zostań na te jedną noc”- nalega książe. „No dobrze, co mogę zrobić dla ciebie?” „W mieszkaniu po przeciwnej stronie ulicy matka pielęgnuje chore dziecko. Nie ma pieniędzy na doktora. Weź rubin z rękojeści mojego miecza i zanieś jej”. Jaskółka wykonała to polecenie. Uradowana tym darem, kobieta zawołała doktora, który przypisał dziecku odpowiednie leki, dzięki, którym wróciło ono do zdrowia.
Jaskółka wróciła, usiadła na cokole i głęboko zasnęła. Następnego dnia książe poprosił ją, aby została jeszcze jedną noc, bo chciałby, aby dziewczynce, która na rynku sprzedawała zapałki, dała szafir. Mała nic nie sprzedała i boi się, że w domu spotka ją kara. Jaskółka wysłuchała tej prośby. I gdy tak wykonywała czyny miłosierdzia, sama spojrzała inaczej na świat. Zobaczyła jak wiele biedy i cierpienia jest w mieście. Po wpływem tego doświadczenia, już nie przymusu, ale przyjemności i potrzeby serca chciała pozostać przy księciu i być jego posłańcem. Na prośbę księcia zrywała złote liście z posągu i zanosiła je ludziom biednym i potrzebującym.
Aż przyszedł wieczór, kiedy jaskółka wróciła, a na pomniku nie było już żadnych ornamentów, które można by ofiarować ubogim. Zasmucona tym zapadła w głęboki sen. A noc była bardzo zimna. Następnego ranka znaleziono na postumencie pomnika martwą jaskółkę. Ludzie spoglądali na ogołocony posąg i martwa jaskółkę, a w ich sercach potężniała wiara w miłość, która przekracza wszelkie granice i sięga Bożego majestatu.
Oto podobna historia, tylko jak najbardziej realna. Adam urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi. Gdy miał 12 został posłany do Szkoły Kadetów w Petersburgu. Był zdolnym, inteligentnym uczniem, nic więc dziwnego, że zwrócił na siebie uwagę cara Aleksandra II, który podczas wizytacji rozmawiał z nim dłużej i przyznał mu odznaczenie. Adam pochwalił się o tym matce, która przerażona możliwością rusyfikacji syna przeniosła go z Petersburga do szkoły w Warszawie. Gdy wybuchło Powstanie Styczniowe, Adam znalazł się pierwszych szeregach walczących. Wykazywał niezwykłą odwagę i szaleńczą wprost brawurę. Za udział w powstaniu zapłacił amputacją nogi i wygnaniem z Ojczyzny.
Po rocznym wygnaniu, dzięki staraniom rodziny wraca do Ojczyzny i zapisuje się na studia w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. Po zamknięciu tej szkoły przez władze carskie Adam studiuje malarstwo w Monachium. Po powrocie do Warszawy wiele maluje. Staje się znanym i cenionym malarzem. W tym okresie przechodzi kryzys duchowy. Po długich wewnętrznych zmaganiach odzyskuje jasność ducha i pewność, co jest najważniejsze w jego życiu. Jeśli teraz maluje to tylko dlatego, aby zdobyć pieniądze dla biednych. Jego pracownia malarska była przedzielona kotarą. W jednej części malował, a w drugiej mieszkali bezdomni żebracy. Bywał jeszcze w salonach najlepszych arystokratycznych domów- Potockich, Tarnowskich, Dębickich , interesował się sztuka, ale coraz bardziej należał do ubogich.
Wstąpił do Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, by czynnie nieść pomoc wszelkiej nędzy ludzkiej. W wyciągającym do niego żebraku rozpoznaje znieważone oblicze swego Boga. Nie pyta skąd przychodzą, jaka ich przeszłość; są głodni, bezdomni, w łachmanach- to wystarczy by mieli prawo do jego miłości. Na znak pełnego zawierzenia Bogu i służby Mu w najbardziej potrzebujących Adam Chmielowski, w sierpniu 1887 r. przywdziewa habit tercjarski i przyjmuje imię Brat Albert.
Pewnego dnia odwiedził wraz ze swymi współbraćmi tak zwane ogrzewalnie miejskie, które założył magistrat krakowski dla mężczyzn i kobiet, które jesienią i zimą dawały schronienie bezdomnym. To, co zobaczyli, wprawiło ich w osłupienie. Niesamowity zaduch. Odrapane ściany, kilka ław zbitych z gołych desek, bez garści słomy, rura od żelaznego piecyka biegnąca wzdłuż całej sali, pod którą leżały dzieci pogrążone we śnie. Ich twarze pogryzione przez robactwo spadające z odzieży zawieszonej na rurze, wyglądały jak po ospie. W półmroku ponure postacie w łachmanach, grające w karty, popijające wódkę, o twarzach których nędza i występek wyryły swoje piętno. Tu i ówdzie przekleństwa mieszały się z jękiem kalek i chorych starców gnijących w brudzie pod ławami.
Gdy po chwili znaleźli się na krakowskich plantach, zdawało się im, że wrócili z przedsionka piekła. Wówczas odezwał się Brat Albert: „Tam trzeba wśród nich zamieszkać. Ja ich tak nie zostawię”. Współbracia nie przywiązywali wagi do usłyszanych słów, nie wiedzieli, że było to nieodwołalne postanowienie. Uczynił to w imię Chrystusa. W swoich notatkach zapisał: „Czy Panu Jezusowi cierpiącemu mękę i za mnie ukrzyżowanemu mogę czegoś odmówić? Czy mogę odmówić męki dla Niego i krzyża- gdybym je z łaski i Woli Najświętszej miał cierpieć i mógł?” Zamieszkał wśród nędzarzy. Dzieląc z nimi wszystkie niedogodności, pomagał im wyrwać się z nędzy moralnej i materialnej. Wszystko poświecił dla nich, nic nie zatrzymał dla siebie.
W sam dzień Bożego Narodzenia 1916 r., gdy rozkołysały się dzwony na Anioł Pański, Brat Albert osłabiony chorobą i wyczerpującą pracą odchodził do swego Króla i Pana. Trzy dni później w pochodzie za trumną Brata Alberta szedł cały Kraków: dostojnicy kościoła, prezydent miasta, profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, artyści, duchowieństwo, bezdomni, żebracy, katolicy i żydzi. Nazwano go „najpiękniejszym człowiekiem pokolenia”.
W dzisiejszą Uroczystość Chrystusa Króla, kończącą rok liturgiczny staje przed nami Chrystus jako Król, którego berłem jest miłość a koroną pokój. Jego Królestwo jest królestwem miłości i pokoju. Z miłości do człowieka ogołocił się ze wszystkiego. On też powiedział do swego posłańca, apostoła, błogosławionego Brata Alberta: „Pójdź, błogosławiony u ojca mojego, weź w posiadanie królestwo, przygotowane dla ciebie od założenia świata! Bo byłem głodny, a dałeś Mi jeść…” ( z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
PRAWDZIWY KRÓL
Bracia: Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem przez człowieka przyszła śmierć, przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nie¬przyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć. A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich (1 Kor 15,20–26.28).
Aleksandr III Wielki, żyjący w IV wieku przed Chr. uważany jest za jednego w największych zdobywców i władców w dziejach ludzkości. Podbił prawie cały ówczesny świat. Rządził twardą i okrutną ręką. Dzierżył absolutną władzę. Wyrocznia w Egipcie ujawniła mu, że jest synem boga Zeusa. Aleksander uwierzył, że jest półbogiem i zażądał dla siebie czci boskiej od swoich poddanych. Wiosną 324 roku zmarł Hefajstion – towarzysz wojenny i kochanek Aleksandra Wielkiego. Rozpacz po stracie przyjaciela chciał utopić w alkoholu i krwi swoich realnych i wyimaginowanych wrogów. W 323 roku podczas uczty, po wypiciu wina zaniemógł. Prawdopodobnie został otruty przez swoich poddanych. Umierał w mękach kilkanaście dni. Liczył wtedy 32 lata. Jego olbrzymie imperium rozpadło się, a jego miejsce pochowku do dziś nie jest znane. Taki był koniec „boskiego” króla i jego imperium.
W dzisiejszych czasach też spotykamy ludzi, którzy nie wkładając korony kreują się na absolutnych władców i królów. A ich królowanie i koniec tego królowania możemy oglądać na ekranach telewizorów. Ot chociażby Muammar Kadafi, dyktator Libii. Był panem życia i śmierci swoich „poddanych”. Każdy, kto nie podzielał jego zdania ginął w majestacie wypaczonego prawa, albo potajemnie znikał. Kadafi otoczony strażą przyboczną kobiet, które były na jego usługach, jak król podróżował ze swoim orszakiem. Okradał przy tym swoich „poddanych”. W chwili śmierci był prawdopodobnie najbogatszym człowiekiem świata. Odłożył na czarną godzinę 200 miliardów dolarów. Oprócz tego dysponował sporą ilością nieruchomości. Tylko w Stanach Zjednoczonych zainwestował i zdeponował w sumie 37 miliardów dolarów. W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoszech ulokował, co najmniej 30 miliardów dolarów. Koniec jego królowania oglądaliśmy na ekranach telewizorów. Żal było patrzeć jak jego „poddani” maltretują go i radują się jego śmiercią. A dziś nieznane miejsce jego pochowku zasypuje pustynny wiatr.
Pozostając na Bliskim Wschodzie, cofnijmy się ponad dwa tysiące lata wstecz. Na drogach palestyńskich pojawił się wędrowny Prorok. Głosił nadejście Królestwa Bożego, które zaczęło się realizować wraz z Jego pojawieniem się na ziemi. W Starym Testamencie idea Królestwa Bożego była bardzo żywa. Miało to być królestwo miłości, sprawiedliwości, życia, pokoju. Rozpoczynało się tu na ziemi, ale jego pełnia miała ukazać się w niebie. Niektórzy rozumieli to królestwo bardzo po ziemsku, oczekując jego realizacji w rzeczywistości doczesnej. Wędrowny Prorok, Jezus swoje nauczanie popierał cudami. I jak tu Mu nie wierzyć. Jednak przyszedł czas wielkiej próby. Ten, który głosił nadejście Królestwa Bożego został skazany przez Piłata na śmierć krzyżową. Piłat zadał Jezusowi pytanie: „Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?”. Jezus odpowiedział: „Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”. Po ukrzyżowaniu, jakby na ironię umieszczono na krzyżu napis, że jest to Król żydowski. I wydawało się, że to już koniec Króla i jego królestwa. Ale po trzech dniach okazało się, że był to początek wszystkiego. Chrystus udowodnił przez swoje zmartwychwstanie, że jest prawdziwym, Królem. Jest to Królestwo wieczne, którego nie jest w stanie zniszczyć nawet śmierć. Św. Pawel w liście zacytowanym na wstępie pisze: „Wreszcie nastąpi koniec, gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc. Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć. A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszys¬tko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich”.
Gdy czas się dopełni Chrystus objawi się Pełnia tego królestwa ukaże się, jako Król Wszechświata, aby dokonać sądu nad światem. W Ewangelii na dzisiejszą uroczystość czytamy: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów”. Niebieski Król oddzieli ziarno od plew, dobro od zła, Będzie to sąd nad nami. Do tych, którzy ciągle odwracali się od miłości i dobra, od zbawiającego Króla, Chrystus powie: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom”. A do tych, którzy nieraz upadając budowali Królestwo Boże na ziemi powie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. Jak widzimy wielkie rzeczy, wspaniałą rzeczywistość królestwa kreujemy zwykłymi odruchami serca. Budujemy Królestwo Boże przez miłość przekuwającą w czyn zwykłe odruchy serca. Dla przybliżenia tej prawdy przytoczę historię ze strony internetowej The Global Enrichment Foundation (globalenrichmentfoundation.com).
W sierpniu 2008 roku 27- letnia kanadyjska dziennikarka telewizyjna Amanda Lindhout udała się do Somali, gdzie toczyła się wojna domowa. Trzy dni po przybyciu do stolicy kraju Mogadiszu została zatrzymana dla okupu przez uzbrojonych młodych rebeliantów. Tak pisze o tym: „Zatrzymali nasz samochód, kazali nam z niego wyjść i położyć się twarzą do ziemi. Przyłożyli mi lufę pistoletu do głowy i powiedzieli o co im chodzi”. Przez kilka miesięcy wozili ją po kraju, zatrzymując się na krótko w różnych domach południowej i centralnej Somalii. W tym czasie Amanda była torturowana. Ten koszmar trwał 15 miesięcy. W czasie, gdy była najbardziej wyczerpana uświadomiła sobie, że porywacze cierpią bardziej niż ona. Ci młodzi chłopcy nic w swoim życiu pozytywnego nie doświadczyli. Od urodzenia w ich życie wpisywało się okrucieństwo wojny. Zaczęła zastanawiać się kim oni mogliby być, gdy mieli możliwość zdobycia wykształcenia, założenia normalnej rodziny. W listopadzie 2009 roku, po wypłaceniu porywaczom okupu Amanda została zwolniona i powróciła do domu w Kanadzie. Wspominając koszmarny czas porwania, Amanda stała się żarliwym orędownikiem pokoju w Somalii. Zaczęła gromadzić fundusze na edukację dzieci w Somalii. Zebrała na ten cel pół miliona dolarów. Sama jednak miała pewny opory w przekroczeniu somalijskiej granicy. Pewnego razu, w czasie wielkiego głodu w Afryce Amanda odwiedziła obóz uchodźców somalijskich w Kenii, w którym zobaczyła tysiące wychudzonych i głodnych dzieci. Uświadomiła sobie wtedy, że tam w Somali musi być gorzej. Przełamując się wewnętrznie opory postanowiła tam pojechać z pomocą. Gdy na granicy zobaczyła somalijską flagę rozpłakała się. Przekazała wtedy żywność dla 14 tysięcy głodnych, a w drugim transporcie dla 25 tysięcy. Wspominając tę pomoc powiedziała: „Gdy patrzyłam na umierające z głodu dzieci, przełamałam strach, który mnie paraliżował na samą myśl o miejscu mojego porwania. Postanowiłam ratować umierające z głodu dzieci. To był zasadniczy powód powrotu do Somalii”.
Takie wielkie historie i najmniejsze czyny dyktowane miłością przyczyniają się do rozwoju Królestwa Bożego. A ci, którzy budują to królestwo kiedyś usłyszą słowa Jezusa: „Weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Byłem głodny a daliście mi jeść…” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
NIE MOGĘ PRZEGAPIĆ CZŁOWIEKA
Człowiek w swej próżności przywdziewa szaty, które nie służą pożytkowi ciała, tylko zaspokojeniu żądz wyróżnienia i wyniesienia się ponad innych. W tym samym celu wymyśla dla siebie różne tytuły, wypina pierś do odznaczeń jak rosyjscy generałowie, kombatanci II wojny światowej. I tym szeleszczącym i połyskającym blichtrem obnosi się jak tokujący paw pośród samic w okresie godowym. Jakże często ten zewnętrzny blichtr zakrywa wewnętrzną małość i pustkę człowieka. Niestety, inni dają się zwieść pozorom ważności i wielkości. Nie zauważają wewnętrznej, duchowej wielkości człowieka. Uwodzi ich bogactwo, tytuły, zajmowane stanowisko, sława. I przez pryzmat tych wartości oceniają bliźniego. Biją im pokłony, podlizują się i służalczo merdają ogonem. Otumanieni tym zewnętrznym splendorem tracą szansę spotkania kogoś bardzo ważnego i wielkiego, kto mógłby ubogacić ich życie. Wybitny mąż stanu Nelson Mandela w młodym wieku został przywódcą Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Aby uniknąć niebezpieczeństw grożących mu ze strony przeciwników politycznych starał się działać w ukryciu. Dla uniknięcia aresztowania, zmieniał swój wygląd, nie zdradzał swego miejsca pobytu. Pewnego razu po spotkaniu z ludnością jednej z dzielnic Johannesburga otrzymał od miejscowego proboszcza adres, gdzie miał zgłosić się na nocleg. Po przybyciu pod wskazany adres Mandela zastukał do drzwi, które otworzyła starsza kobieta. Podejrzliwie popatrzyła na niego i powiedziała: „Nie znam pana i nie chcę z panem nic mieć do czynienia”. Po czym zatrzasnęła mu przed nosem drzwi. Po pewnym czasie dowiedziała się, kim był wieczorny przybysz. I przy najbliższym spotkaniu z Mandelą wielce zawstydzona, przepraszała go mówiąc: „Gdybym wiedziała, że to jest pan, odstąpiłabym najlepszy pokój w moim domu”. Przegapiła szansę bliższego spotkania z wielkim człowiekiem.
A czy można przegapić przychodzącego do nas Chrystusa Króla Wszechświata? Jest to możliwe. W Ewangelii na dzisiejszą uroczystość czytamy: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie. Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. Nie rozpoznali przychodzącego do nich Chrystusa i dlatego nie znaleźli się w Jego królestwie. Nie rozpoznali, bo Chrystus przyszedł do nich w potrzebujących. Osądzili Go po zewnętrznym wyglądzie. Św. Paweł w liście do Filipin pisze: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi”. Co więcej, utożsamił się z najbiedniejszymi. Rozpoznać Chrystusa w potrzebujących i biednych, to rozpoznać Króla Wszechświata. I wcale nie chodzi w pierwszym rzędzie o materialne wsparcie potrzebujących, ono zrodzi się samoczynnie, gdy dostrzeżemy ubóstwo bliźniego innego rodzaju. Błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty mówiła: „Największą chorobą współczesnego świata jest poczucie niepotrzebności i odrzucenia, największym złem jest brak miłości i życzliwości do biednych. Biedni bardziej potrzebują słowa miłości i słowa upewniającego, że są potrzebni niż żywności, ubrania i dachu nad głową”. Biedni, którzy spotykali Matkę Teresę otrzymywali to, co najważniejsze; miłość, życzliwość i zatroskanie a wraz z tym przychodziła kromka chleba, ubranie i miejsce w schronisku. Nie była to jałmużna, ale dar miłości. Błogosławiona widziała w biednych samego Chrystusa. Mówiła: „Gdy dotykam cuchnących członków wiem, że dotykam Ciała Chrystusa takiego, jakim je przyjmuję w Komunii św., pod postacią chleba. To z tego przekonania czerpię siłę i odwagę. Z pewnością bym tego nie robiła, gdybym nie była pewna i przekonana, że w tym trędowatym ciele, opiekuję się Jezusem”. Często powtarzała: „Pamiętajcie, że mamy kochać biednych aż do bólu”.
5 września 1997 roku, w dniu śmierci Matki Teresy, Chrystus powiedział do niej: „Pójdź, błogosławiona u ojca mojego, weź w posiadanie królestwo, przygotowane dla ciebie od założenia świata! Bo byłem głodny, a dałaś Mi jeść; byłem spragniony, a dałaś Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęłaś Mnie; byłem chory a odwiedziłaś Mnie; byłem w więzieniu, a przyszłaś do Mnie”. Matka Teresa weszła do królestwa Jezusa, bo rozpoznała Go w potrzebujących. Kościół potwierdził to publicznie, wynosząc ją do chwały ołtarzy 19 października 2003 r. W czasie mszy beatyfikacyjnej, papież Jan Paweł II powiedział: „To do samego Jezusa, ukrytego pod udręczoną postacią najuboższych z ubogich, kierowała się Jej posługa. Matka Teresa uwidacznia najgłębszy sens służby, akt miłości wobec głodnych, spragnionych, cudzoziemców, nagich, chorych, więźniów odnosi się do samego Jezusa. Rozpoznając Go, służyła Mu z całkowitym oddaniem, wyrażając subtelność swej oblubieńczej miłości. Tak więc w całkowitym oddaniu się Bogu i bliźniemu Matka Teresa odnalazła największe spełnienie, żyjąc najszlachetniejszymi wartościami swej kobiecości. Chciała być znakiem ‘Bożej Miłości, Bożej Obecności, Bożego Współczucia’ i przypomnieć w ten sposób o wartości i godności każdego z dzieci Bożych, ‘stworzonych do kochania i bycia kochanym’” To są istotne wartości królestwa, gdzie królem i panem jest Jezus Chrystus. W tym królestwie Bóg przewidział miejsce dla każdego z nas. Zsyła nam także obfitość łask, które uzdalniają nas do życia zasługującego na nagrodę królestwa Niebieskiego.
Królestwo Chrystusowe zapowiada prorok Ezechiel, który ukazuje Boga troszczącego się o swój lud jak pasterz troszczy się swoje owce: „Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko, mówi Pan Bóg. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”. Jakże dobrze mieć takiego pasterza, takiego króla. Psalmista wyśpiewuje radość z tego powodu słowami: „Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pana po najdłuższe czasy”. Jednak, aby zamieszkać z Bogiem po najdłuższe czasy trzeba pokonać śmierć. Dokonał tego Jezus Chrystus, Król Wszechświata. Św. Paweł w liście do Koryntian pisze: „W Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Trzeba bowiem, ażeby królował, aż położy wszystkich nie-przyjaciół pod swoje stopy. Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć. A gdy już wszystko zostanie Mu poddane, wtedy i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkich”. Chrystus zwyciężając śmierć zasiądzie na tronie chwały: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na swym tronie pełnym chwały”. Pamiętajmy, że gdy się to stanie, od naszych ziemskich wyborów, od rozpoznania Chrystusa w najuboższych będzie zależeć to, czy Chrystus do nas powie: „Pójdźcie, błogosławieni u ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo” czy też „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny” (z książki w Poszukiwaniu mądrości życia).
BŁOGOSŁAWIONY KAROL I HABSBURG
Mówiąc o Chrystusie Królu, nieraz przeciwstawiamy Go królowi ziemskiemu i jego panowaniu. Takie patrzenie jest tylko w części słuszne. Król ziemski, naśladując Chrystusa, może przemieniać swoje królestwo ziemskie na miarę Królestwa Bożego. Dokonuje tego przez czyny miłości, o których mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii. Przykładem takiej postawy jest ostatni cesarz Austrii i król Węgier Karol I Habsburg. W swoim panowaniu starał się naśladować Chrystusa Króla. Całym swoim życiem przemieniał i wprzęgał rzeczywistość królestwa ziemskiego w budowanie Królestwa Bożego.
Karol I Habsburg urodził się roku 1887 na zamku Persenbeug w środkowej Austrii w rodzinie arcyksięcia Ottona i księżnej Marii Józefiny Saksońskiej, córki ostatniego króla Saksonii. Był stryjecznym wnukiem cesarza Franciszka Józefa I. Karol wychowywał się w atmosferze szczerej religijności. Przyszły Błogosławiony został otoczony szczególną modlitwą, kiedy to w roku 1895 słynna stygmatyczka wypowiedziała proroctwo: „Trzeba się za niego dużo modlić, ponieważ kiedyś zostanie cesarzem i będzie musiał wiele wycierpieć. Stanie się obiektem szczególnych ataków piekieł”. Wtedy to powstała Liga Modlitwy Cesarza Karola o Pokój Narodów. Ducha szczerej pobożności podtrzymywała w domu matka Karola. Na ojca nie można było liczyć. Prowadził on bowiem hulaszczy i rozpustny tryb życia. Całe noce spędzał w kabaretach, teatrach, wśród tancerek i aktorek. To było powodem jego przedwczesnej śmierci. Zarażony syfilisem umierał w strasznych mękach z dala od rodziny. Było to w roku 1906.
Edukacją młodego Karola zajął się książę Georg Willis. Wprowadził on wychowanka w arkana dyplomacji, dworskich obyczajów i etykiety. Do końca życia pozostał bliskim przyjacielem i powiernikiem księcia. Karol uczęszczał do szkoły średniej Schottena w Wiedniu, co było dotąd nie praktykowane w domu cesarskim. Był bardzo zdolnym i lubianym uczniem. Koledzy nazywali go „Arcy – Karol”. Przez pewien czas studiował na uniwersytecie w Pradze. W czasie wakacji wiele podróżował po rozległej monarchii. Równocześnie przygotowywał się do kariery wojskowej. W roku 1903 cesarz Franciszek Józef nadał mu stopień porucznika. A dwa lata później Karol zaczął pełnić regularną służbę wojskową. W związku z tym bardzo często zmieniał miejsce zamieszkania na terenie Austrio- Węgier. Towarzyszyła mu księżniczka Zyta de Bourbon, córka Roberta, księcia Parmy, w której się zakochał i poślubił ją w roku 1911. Na kontrakcie małżeńskim sam cesarz napisał: „Widziałem i aprobuję”. Byli dobranym małżeństwem, szanowanym i lubianym. Przeżyli razem ponad 10 lat w szczęśliwym i przykładnym związku i z którego narodziło się ośmioro dzieci. Przyszły cesarz w swojej pobożności był wielkim czcicielem Eucharystii i Najświętszego Serca Jezusowego. Ważne decyzje zawsze podejmował po głębokim ich przemodleniu.
28 czerwca 1914, w Sarajewie zamordowano następcę tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w wyniku czego Karol został dziedzicem tronu monarchii austrowęgierskiej. W lipcu 1914 r., podczas inspekcji Regimentu Huzarów „Kaiser”, cesarz mianował Karola pułkownikiem i oficjalnie przedstawił go jako swego następcę. Tydzień później Austria wypowiedziała wojnę Serbii, co stało się początkiem wybuchu I Wojny Światowej. Karol nie był zwolennikiem wojny, ale jako wojskowy nie miał wyboru. Ponadto uważał, że będąc osobiście zaangażowany w wojnę może zmniejszyć jej okrucieństwo. W roku 1915 Karol został generałem, rok później feldmarszałkiem. Walczył na pierwszej linii frontu. Świadomy, że wojna jest wielkim złem, robił wszystko, co w jego mocy, aby zapobiec niepotrzebnemu rozlewowi krwi. Oficerom zalecał, aby „zapewniali rannym szybką pomoc medyczną, troszczyli się o żołnierzy, aby jeńców nie zabijano, lecz brano do niewoli”. Surowo zakazywał rabunków, rozbojów i wandalizmu.
21 listopada 1916 r., po 68 latach rządów zmarł cesarz Franciszek Józef. Jego następcą został arcyksiążę Karol I. Nowy cesarz znając z własnego doświadczenia okrucieństwo wojny pragnął jak najszybciej doprowadzić do zawarcia pokoju. Obejmując tron, powiedział: „Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jak najszybciej skończyć z bezsensownym rozlewem krwi i przywrócić pokój, tak, abyśmy zarówno my, jak i nasi lojalni sprzymierzeńcy wyszli z tej wojny z honorem”. Jako jedyny polityk poparł apele pokojowe papieża Benedykta XV. Był jedynym szefem państwa, który w czasie wojny był obecny na froncie. Robił wszystko, aby zminimalizować okrucieństwo wojny i doprowadzić do szybkiego pokoju. Był ponadto pierwszym monarchą, który zabronił używania gazów trujących jako szczególnie okrutnego środka walki z wrogiem.
Mimo bardzo trudnych czasów, Karol rozpoczął reformy społeczne. W 1917 roku wprowadził opiekę emerytalną dla kalek wojennych i ich rodzin. Przygotował także plany powołania dwóch nowych ministerstw: opieki społecznej i zdrowia publicznego. Społeczna działalność, jak i aktywność na rzecz pokoju przysparzały cesarzowi wrogów. Nie podobało się to szczególnie generałom niemieckim. Zaczęto szerzyć oszczerstwa o cesarzu. Dopełnieniem tego stała się tzw. sprawa Sykstusa. Cesarz, dążąc za wszelką cenę do pokoju, przy pomocy swego szwagra Sykstusa rozpoczął tajne rozmowy z Francją i Anglią, proponując daleko idące ustępstwa. W sumie te propozycje były niekorzystne dla sprzymierzeńców Austrii. List został opublikowany a Karol popadł w jeszcze większą zależność militarną i polityczną od Niemiec. W monarchii austro – węgierskiej coraz silniej dochodziły także do głosu tendencje wolnościowe. Tuż przed końcem wojny Karol wydał manifest przekształcający Austro – Węgry w konfederację narodów. Jednak na to było już za późno. Niepodległość ogłosiły Polska i Czechy, również Węgry wkraczały na nową drogę.
W roku 1918 zakończyła się wojna. Zmieniła się mapa Europy, w wielu krajach upadły monarchie, w tym także w Austrii. Odsunięty od władzy cesarz odmówił abdykacji, ponieważ traktował swoje rządy jako misję powierzoną mu przez Boga. Z tym przekonaniem dwukrotnie próbował bezskutecznie odzyskać tron na Węgrzech. Nowe władze austriackie skazały rodzinę cesarską na wygnanie. Dzięki pomocy brytyjskiego króla Jerzego V rodzina cesarska została przewieziona na Maderę. Karol, Zyta i ich siedmioro dzieci, zamieszkali w górskiej willi nad Funchal. Rodzina cesarska pozbawiona majątku żyła w bardzo trudnym warunkach materialnych, co przyczyniło się między innymi do ciężkiej choroby cesarza Karola I. Wszelkie upokorzenia i cierpienia przyjmował Karol z wielkim oddaniem się Chrystusowi i ofiarował w intencji pokoju i jedności narodów, które niegdyś tworzyły monarchię austro-węgierską. Znosił swoją sytuację pogodnie, przebaczając wszystkim, którzy mu w czymkolwiek zawinili. W marcu 1922 r. zachorował na grypę i w wyniku powikłań stan jego zdrowia stał się beznadziejny. Wpatrzony w Najświętszy Sakrament odchodził po nagrodę do swego Pana. Zmarł w opinii świętości 1 kwietnia 1922 roku, mając niespełna 35 lat. Pochowano go w Funchalu, głównym mieście wyspy, w kościele Matki Bożej z Góry.
3 października 2004 w czasie beatyfikacji Karola, papież Jan Pawła II powiedział, że Karol był przyjacielem pokoju, który w czasie I Wojny Światowej popierał starania papieża Benedykta XV o jej natychmiastowe zakończenie. Władzę rozumiał jako służbę narodom, praktykował miłość społeczną i dlatego właśnie może być wzorem dla rządzących dziś Europą (z książki Wypłynęli na głębię).
WYCIĄGNIĘTE RAMIONA
W sierpniu tego roku nawiedziłem z pielgrzymami brazylijskie sanktuarium maryjne w Aparecida, które zajmuje drugie miejsce po Guadalupe pod względem ilości pielgrzymów odwiedzających to miejsce. Początki kultu Matki Bożej z Aparecidy sięgają XVIII. Przygotowując przyjęcie dla gubernatora San Paulo, mieszkańcy powierzyli dwom wprawnym rybakom dostarczenie ryb na biesiadny stół. Wyznaczeni rybacy wiele razy zarzucali sieci i za każdym razem wyciągali je puste. Kiedy zamierzali już wrócić do domów nagle w sieci pojawiła się figurka bez głowy. Zarzucając na nowo swe sieci, wyłowili głowę, która jak się okazało pasowała do wyciągniętej wcześniej figurki tak dobrze, że złączyła się z nią nierozerwalnie. Kiedy kolejny raz rybacy zarzucili swe sieci wyłowili cale mnóstwo ryb. Obfity połów przypisali Matce Boże, której figurkę wyciągnęli wcześniej. Wieść o niezwykłym wydarzeniu szybko obiegła okolicę i to był początek kultu Matki Bożej z Aparecida. Wierni doznawali coraz więcej cudownych łask za wstawiennictwem Matki Bożej. 16 lipca 1930 roku poświęcono kościół ku czci Matki Bożej z Aparecida i ogłoszono ją Patronką Brazylii. W 1955 roku rozpoczęto budowę nowej Bazyliki, która może pomieścić 45 000 wiernych i jest drugą największą bazyliką na świecie, po Bazylice Św. Piotra w Rzymie.
Następnie, na naszym szlaku pielgrzymkowym znalazło się najbardziej znane w Brazylii wzgórze Corcavado. Na szczycie odprawiliśmy Mszę św. w kaplicy poświęconej Matce Bożej w Aparecida. Może się w niej zmieścić zaledwie 50 osób. Kaplica znajduje się w postumencie najbardziej znanej na świecie figury Chrystusa Zbawiciela. Abp Orani Joao Tempesta, metropolita Rio de Janeiro powiedział: „Figura jest symbolem Rio de Janeiro. Przypomina to wszystko, czym jest Brazylijczyk: kto naśladuje Jezusa Chrystusa jest otwarty na innych, tak jak otwarte są ramiona figury”. W czasie naszego pobytu mogliśmy się przekonać, że słowa o Brazylijczykach są jak najbardziej prawdziwe oraz doświadczyć tej życzliwości. Od roku 2006 to miejsce jest diecezjalnym sanktuarium. W rok później figurę Chrystusa Zbawiciela zaliczono do siedmiu Cudów Współczesnego Świata i ogłoszono narodowym dziedzictwem kultury. Pomysł wzniesienia tej budowli zrodził się niejako z ducha Ewangelii, czytanej w Uroczystość Chrystusa Króla, która mówi, że miłość okazana najbiedniejszemu jest miłością samego Boga. Królowa Brazylii Elżbieta nosiła się z zamiarem sfinansowania tego dzieła. Jednak inne jej dzieło, prawdopodobnie ważniejsze uniemożliwiło wybudowanie tego monumentu. Otóż królowa w roku 1888 zniosła w Brazylii niewolnictwo, wywołując niezadowolenie elit, co z kolei doprowadziło do obalenia monarchii. Projekt budowy figury poszedł w zapomnienie. Do tego pomysłu powróciły władze Rio de Janeiro – ówczesnej stolicy – w roku 1921, chcąc uczcić w ten sposób setną rocznicę niepodległości kraju. Wśród wykonawców tej figury jest polsko brzmiące nazwisko Paul Landowski. Oficjalne odsłonięcie statuy miało miejsce 12 października 1931 roku.
Statua Chrystusa Zbawiciela, górująca nad całym miastem i prawie nie zauważalna kaplica Matki Bożej z Aparecida u stóp tego monumentu jest piękną ilustracją prawdy ewangelicznej o Maryi, która niejako w cieniu wskazuje na Syna mówiąc: „Cokolwiek wam każe Syn mój, czyńcie”. Imponująca statua Chrystusa Zbawiciela dominuje w panoramie tego niezwykłego miasta. Jest ona widzialnym znakiem królowania Chrystusa. Warto wspiąć się na szczyt tego wzgórza do statuy, aby zachwycić się niezwykłą panoramę Rio de Janeiro i jego okolic. Jest to jeden z najpiękniejszych widoków jaki oferuje nam cudowny świat. Przez to piękno panoramy miasta spójrzmy na piękno duchowe jakie niesie nam Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. Chrystus jest Królem, a każdy z nas jest wezwany do Jego Królestwa. Św. Paweł w Liście do Koryntian pisze, że to królestwo zdobywamy przezwyciężając w Chrystusie śmierć: „I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności”. Zdobywanie tego królestwa wiąże się z duchową wspinaczkę, która prowadzi do Chrystusa, w bliskości którego ujrzymy nadzwyczajną „panoramę” nadprzyrodzonej rzeczywistości, „panoramę” nieba. Św. Siostra Faustyna w mistycznej wizji ujrzała niebo, które opisuje tymi słowami: „Dziś w duchu byłam w niebie i oglądałam te niepojęte piękności i szczęście, jakie nas czeka po śmierci. Widziałam, jak wszystkie stworzenia, oddają cześć i chwałę nieustannie Bogu; widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je, i wraca do Źródła wszelka chwała i cześć z uszczęśliwienia, i wchodzą w głębie Boże, kontemplują życie wewnętrzne Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego, którego nigdy ani pojmą, ani zgłębią. To Źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryskające uszczęśliwieniem wszelkiego stworzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: ‘Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg nagotował tym, którzy Go miłują’”.
W parafii św. Krzyża w Maspeth, przed Uroczystością Chrystusa Króla odprawialiśmy nowennę. Była to niepowtarzalna okazja zgłębienia tajemnicy królowania Chrystusa. Jednak to modlitewne i intelektualne wchodzenie w rzeczywistość Królestwa Bożego musi się wyrażać w formie czynu. Mówi o tym Ewangelia na dzisiejszą uroczystość. Czytamy w niej: „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. I to do nich Chrystus powie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata”. Życzliwie wyciągnięta ręka do bliźniego jest ręką wyciągnięta do Chrystusa i w Chrystusie sięga nieba. A na zakończenie przypomnijmy sobie słowa Encykliki „Quas primas” napisanej przez papieża Piusa XI w roku 1925 z racji ustanowienia specjalnej uroczystości ku czci Chrystusa Króla Wszechświata: „Niechaj wiec rządcy narodów nie odmawiają oddania Królestwu Chrystusa publicznych oznak czci i posłuszeństwa od samych siebie i od ludów, jeśli pragną bezpieczeństwa swej władzy, wzrostu i pomyślności ojczyzny Dziś, gdy rozkazujemy, by ogół katolików czcił Chrystusa pod imieniem Króla, tym samym uważamy, że podajemy jedno z najskuteczniejszych lekarstw na nasze czasy, a także i na zarazę, która społeczeństwo ludzkie nawiedziła. Zarazą naszych czasów nazywamy tak zwany laicyzm, wraz z jego błędami i niegodziwymi dążeniami. Rozpoczęto od zaprzeczenia panowania Chrystusa nad wszystkimi ludami. Nie brakowało państw, które uważały, że mogą się obejść bez Boga, a religia ich polegała na bezbożności i pogardzie Boga. Doprawdy im bardziej pomija się w haniebnym milczeniu Najsłodsze Imię naszego Zbawiciela, czy to w zgromadzeniach międzynarodowych, czy parlamentach, tym głośniej trzeba je wielbić, rozgłaszając wszędzie prawa Jego Królewskiej godności i władzy.” (Kurier Plus, 2017).
PYTANIA O DOBRO I WIECZNOŚĆ
Dramatopisarka Dorothy Fortenberry jest wziętą scenarzystką i hollywoodzkim producentem. W życiu prywatnym jest oddaną matką i praktykującą katoliczką. Wraz z rodziną uczęszcza na coniedzielną Mszę św., co nie jest zbyt dobrze widziane przez hollywoodzkie środowisko. W eseju opublikowanym w The Los Angeles Review of Books wyjaśnia, dlaczego niedzielna msza św. jest dla niej ważna: „Bycie hollywoodzką scenarzystką jest nieustanną drugą randką ze wszystkimi, których poznajesz. W czasie tej randki starasz się być osobą czarującą, zachwycającą, oryginalną, trochę dziwaczną, o silnej osobowości, bo nigdy nie wiesz jaki będzie efekt tego spotkania. Ciągłe poznawanie nowych ludzi, na których starasz się zrobić wrażenie jest wyczerpujące – a kościół jest przeciwieństwem tego”.
„W kościele nie jestem kimś wyjątkowym, i o to właśnie chodzi. Wszyscy jesteśmy równi, jesteśmy umiłowanymi dziećmi bożymi. Rzeczy, z których mogę czuć się dumna, niewiele mogą mi tu pomóc, a rzeczy, które mnie zawstydzają nie mają większego znaczenia. Jestem osobą i przez 60 minut nie jestem tutaj osobowością… Przychodzę do kościoła, aby usiąść obok ludzi, z którymi nieraz wiele mnie różni, ale zdaję sobie sprawę z tego co nas łączy, i że razem zmierzamy w tym samym kierunku. W czasie Mszy św. zwracam się do uczestników mszy św., przekazując im znak pokoju. Chciałbym, żeby zaznali go w swoim życiu. Oni życzą mi tego samego. Nasze słowa są identyczne. Nasze pragnienie najgłębszego pokoju jest ogromne. Kościół to grupa różnych osób nieraz zranionych przez życie, ale jednoczy nas wspólna podróż w kierunku zbawczego uzdrowienia. Kościół nie jest ucieczką od świata. On jest jego kontynuacją. Moja rodzina i ja chodzimy do kościoła, aby napełnić się światłem i mocą, które ogarniają naszą codzienność, ukazując jej najgłębszy wymiar i sens”.
Powyższa historia ukazuje jeden z aspektów realizowania Królestwa Chrystusowego we wspólnocie Kościoła, który gromadzi wierzących z ich radościami i troskami, umacniając ich w podążaniu za Chrystusem w realizacji Jego Królestwa. Wierzący dzielą się swoim czasem i talentami, podtrzymują się wzajemnie na duchu, z pokorą i wdzięcznością wyciągają ręce bliźniego. Przed Bogiem jesteśmy wszyscy równi, jesteśmy braćmi i siostrami. O budowaniu Królestwa bożego mówi prorok Ezechiel w pierwszym czytaniu: „Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisku» – mówi Pan Bóg. «Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie»”. Jednak mimo troski ze strony Boga człowiek może nie pójść za swoim Pasterzem, dlatego prorok ostrzega: „Do was zaś, owce moje, tak mówi Pan Bóg: «Oto Ja osądzę poszczególne owce, barany i kozły»”. Na sądzie dopełni się Boża sprawiedliwość i miłosierdzie. O sądzie ostatecznym mówi także Ewangelia: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie”.
Gdy nasz czas się dopełni wtedy staniemy przed Chrystusem jako Królem Wszechświata i Miłosiernym Sędzią. Staniemy przed pytaniem: „Jak budowałeś Moje królestwo na ziemi?” Może niektórzy będą nieco zaskoczeni, bo Chrystus nie zapyta o rzeczy, którymi chcielibyśmy się przed Nim pochwalić. Złożyłem sporą ofiarę na budowę kościoła, złocenie ołtarza. Modliłem się często na różańcu, na Mszę św. chodziłem nawet w dni powszednie, kilka razy przeczytałem całą Biblię, napisałem wiele książek religijnych, zajmowałem ważne urzędy w kościele itd. Chrystus zapyta o całkiem coś innego. Nie znaczy to jednak, że powyższe sprawy są nieważnie. Są bardzo ważne, ale Chrystus zapyta o najważniejsze, które decydują o wartości całego naszego życia ziemskiego i naszej wieczności.
Ewangelia w sposób obrazowy mówi nam o co zapyta nas Chrystus. Czy miałeś otwarte serce dla głodnych i spragnionych? Oni są zawsze byli wokół ciebie, wiedziałeś, że w biednych krajach nawet małe dzieci umierają z głodu i pragnienia. Czy zrobiłeś coś dla tych którzy nie mieli dachu nad głową, nie mieli się, gdzie zatrzymać? Oni byli wokół ciebie, ale tłumaczyłeś się, że nie masz warunków, a od bezdomnych odwracałeś głowę. Czy pomogłeś tym, którzy byli tak biedni, że nie stać ich było na ubranie chroniące przed zimnem i zakrywające ich nagość? Może sobie przypomnisz oddane ubrania, bo nowe kupiłeś, ale czy nie można było zrobić więcej. Czy miałeś otwarte serce dla chorych, pomagałeś im, odwiedzałeś ich? Tak wielu chorych było wokół ciebie, nie tylko w szpitalach. Samotnie czekali na twoje odwiedziny, ale ty miałeś ważniejsze sprawy. Czy byłeś miłosierny dla więźniów, czy tylko sprawiedliwy? Sprawiedliwość w osądzeniu więźniów nie wystarcza, potrzebne jest miłosierdzie, które przynagla nas do pomocy tym, którzy zeszli na złe drogi. Generalnie możemy powiedzieć, że będą to pytania o miłość. Do tych, którzy na te pytania odpowiedzą „tak” Chrystus powie: „Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata!” A do tych, którzy odpowiedzą „nie” i zamkną swoje serce na boże miłosierdzie Chrystus powie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!”
Od momentu chrztu idziemy razem z Chrystusem. Nie wystarczy jednak iść za Nim. On ma się stać Królem naszych serc, Królem naszego życia. To znaczy, że na „tronie” naszego życia ma zasiadać Chrystus a Jego prawa mają stać się drogą naszego życia. Jezus pragnie, byśmy w Jego szkole miłosierdzia kształtowali nasze umysły i serca, rozpoznając coraz lepiej zbawcze, Boże plany, i wypełniając gorliwiej wolę naszego Ojca, który jest w niebie. Jest to szkoła pokory, uniżenia oraz miłości wzajemnej, a nie pychy, triumfu i panowania nad innymi. Przyjmowanie Chrystusa jako Króla może przybrać formę nawrócenia i przemiany życia jak to miało miejsce w życiu Grzegorza Czerwickiego, opisanej na stronie youtube.com / gosc.pl /. Grzegorz Czerwicki wychowywał się w Nowej Hucie. W domu, jak mówi „było dużo alkoholu, przemocy, agresji, nienawiści”. Nie było dobrego wzorca, ojca. Matka próbowała wszystko ogarniać, ale nie dawała rady. Żyli z tatą w separacji”. Potem wszedł w złe towarzystwo, które sprowadziło go na złe drogi, w efekcie czego trafił do więzienia, w którym spotkał się z wielką przemocą. Dwa razy próbował sobie odebrać życie.
Wszystko się zmieniło, kiedy jeden z kolegów, ateista, polecił mu książkę do przeczytania, mówiąc: „Grzesiek, ja Ci polecam Pismo święte. Tam znajdziesz miłość, przyjaźń i nadzieję. Mi nie pomogło, ale może tobie pomoże”. Grzegorz kupił Biblię za dwa papierosy. Kiedy zaczął ją czytać, zobaczył, że Jezus przychodził do takich ludzi jak on. Poprosił Go o uwolnienie od papierosów, marihuany, przeklinania. Gdy wyszedł z więzienia, pojechał na rekolekcje ignacjańskie. Tam poznał swoją przyszłą żonę Renatę. Na pierwszą randkę zabrał ją na adorację Najświętszego Sakramentu. Zapytał Jezusa, czy ta kobieta jest dla niego i usłyszał odpowiedź twierdzącą. To ona pomogła mu zacząć nowe życie. Dzisiaj mają syna Kubusia. „Mam tak szczęśliwe życie, że ciężko jest to opisać” – wyznaje Grzegorz (Kurier Plus, 2020).
Sąd miłości
Lew Tołstoj w opowiadaniu „Kto widzi swego bliźniego, ten widział Boga” opisuje historię inspirowaną fragmentem dzisiejszej Ewangelii o sądzie Ostatecznym. Bogobojny szewc u schyłku swojego życia bardzo pragnął spotkać Chrystusa. Tak wiele miał Mu do powiedzenia. Chciał zadać też kilka pytań. Jakby odpowiedzią na te pragnienia był sen, w którym Chrystus powiedział do niego, że następnego dnia odwiedzi go w domu. Sen był tak sugestywny, że szewc nie miał najmniejszych wątpliwości, że tak się stanie. Skoro świt wstał z łóżka umył się, ubrał i podekscytowany podszedł do okna, aby wyjść na spotkanie przychodzącego Chrystusa. Z wielką ciekawością przyglądał się przechodniom. Zobaczył biedną, zdesperowaną kobietę z synkiem. Zaprosił ją do domu. Okazało się, że chciała już skończyć ze sobą. Szewc przejęty jej losem pocieszył ją i pomógł jej na ile pozwalały mu środki materialne. Następnie zobaczył obdartego mężczyznę, który odgarniał śnieg. Drżał z zimna. Szewc poprosił go do swojego mieszkania, aby się ogrzał, po czym nakarmił go i dał swoje palto.
Szewc dobrze czyniąc cały czas wypatrywał przez okno Jezusa. Czekał do północy a Jezus się nie pojawił. Nieco rozczarowany, przygotował się do snu. Przed snem miał zwyczaj lektury fragmentu Biblii na przypadkowo otwartej stronie. Otworzył Biblię na stronie, której były słowa Jezusa dzisiejszej Ewangelii skierowane do tych, którzy pomagali bliźnim w potrzebie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Serce szewca ogarnęła radość bo uświadomił sobie, że Chrystus rzeczywiście odwiedzał go kilka razy w ciągu dnia w osobach potrzebujących braci i sióstr.
Rok liturgiczny Kościoła kończy się Uroczystością Chrystusa Króla. Choć Chrystus zawsze był uznawany przez Kościół katolicki za Króla królów, to jednak święto Chrystusa Króla zostało oficjalnie ogłoszone dopiero przez papieża Pius XI na zakończenie roku jubileuszowego dnia 11 grudnia 1925. Uroczystość została wprowadzona w całym Kościele encykliką Quas Primas. Papież nakazał ponadto, aby we wszystkich kościołach tego dnia po nabożeństwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem odmówiono litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz akt poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu. Papież wypowiedział wtedy słowa, które są tak aktualne dzisiaj: „Przeto gdyby ludzie uznali tak w życiu prywatnym, jak i publicznym królewską władzę Chrystusa, wówczas musiałyby przeniknąć wszystkie warstwy społeczne niewypowiedziane dobrodziejstwa, jak sprawiedliwa wolność, jak ład i uspokojenie, zgoda i pokój”.
Początkowo święto obchodzone było w ostatnią niedzielę października. Po Soborze Watykańskim II zmieniono nazwę święta z Chrystusa Króla na Chrystusa Króla Wszechświata oraz przeniesiono uroczystość na ostatnią niedzielę roku kościelnego dla podkreślenia, że Chrystus objawi ludzkości pełnię swojej chwały jako Króla dopiero na końcu czasów. Jakim królem jest Chrystus? Jest takim królem jakim jest Jego Królestwo, o którym mówi prefacja mszalna na tę uroczystość: „wieczne i powszechne Królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”.
Dzisiejsza Ewangelia ukazuje Chrystusa jako sprawiedliwego sędziego. Nawiązuje ona do Księgi proroka Ezechiela z pierwszego czytania: „Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisku” – mówi Pan Bóg. „Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie”. Do was zaś, owce moje, tak mówi Pan Bóg: „Oto Ja osądzę poszczególne owce, barany i kozły”. Bóg otacza nas ogromną miłością, z której musimy zdać sprawę jak ja wykorzystaliśmy w naszym życiu. Ostatecznie Bóg pojawi się w naszym życiu jako Sędzia.
Ilekroć wyruszmy z pielgrzymką do Włoch odwiedzamy Kaplicę Sykstyńską w Watykanie, która po generalnym oczyszczeniu i restauracji w roku 1980 nabrała nowego blasku. Największe wrażenie robi fresk Michała Anioła „Sąd Ostateczny” na ścianie ołtarza, który powstał w latach 1536-1541. Artysta w mistrzowski sposób posługując się kolorami oraz z wielkim poczuciem ruchu, ukazał na obrazie wzrastające napięcie i oczekiwanie osób, które otaczają Chrystusa. Pośrodku On, surowy i nieubłagany, sprawuje Sąd.
W dzisiejszej Ewangelii o Sądzie Ostatecznym Chrystus jawi się jako sędzia, który w swoim osądzie nie zawraca uwagi na naszą wiedzę, tytuły naukowe, sławę, wpływy, majątek, bogactwa, ilość odmówionych modlitw i dokładności naszego przestrzegania zewnętrznych przepisów, ale konkretne gesty miłości wobec naszych potrzebujących braci i sióstr. Chrystus jawi się jako Król sprawiedliwy. Nie zapomina nawet najmniejszego czynu dobroci. Nagradza tych, którzy wyciągają rękę do potrzebujących, z którymi się utożsamia. Pięknie to realizowała w dzisiejszych czasach św. Matka Teresa z Kalkuty i wielu innych.
Sprawiedliwość domaga się także kary. Dobrze wiemy jak po ludzku wymierzyć karę. Jednak karanie Boże wygląda inaczej, bo jest zanurzone w nieskończonym Bożym Miłosierdziu. Rozumiał to bardzo dobrze ojciec Tobiasza, który radzi synowi: „Czyńcie dobrze, a zło was nie spotka. Lepsza jest modlitwa ze szczerością i miłosierdzie ze sprawiedliwością aniżeli bogactwo z nieprawością. Lepiej jest dawać jałmużnę, aniżeli gromadzić złoto. Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu. Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem. Ci, którzy popełniają grzech i nieprawość, są wrogami własnej duszy” (Kurier Plus, 2023).