|

Uroczystość Bożego Narodzenia. Rok B

WIGILIJNA NOC

Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Powiła swego pierworodnego Syna, owinęła go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie. W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nad swoją trzodą. Wtem stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska ich zewsząd oświeciła, tak, że się bardzo przestraszali. I anioł rzekł do nich: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś, bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan” (Łk 2, 3- 11).

O Bożym Narodzeniu powstało wiele pięknych legend. Oto jedna z nich, którą opowiada Selma Lagerlof. Przez półpustynne pastwiska wędruje starszy mężczyzna. Szuka ognia, aby rozpalić ognisko i ogrzać Matkę wraz z Dziecięciem złożonym w skalnej grocie. Z dala spostrzegł płonące ognisko, dookoła którego spały owce, a obok czuwał pasterz. Wielkie psy, pilnujące stada zerwały się i chciały szczekać, ale nie mogły wydać głosu. Rzuciły się na starca, ale nie mogły wyrządzić mu krzywdy. Starzec stąpając po owcach przyszedł do ognia. Nieuprzejmy pasterz rzucił w niego kijem, ale kij przeszedł obok. Zezwolił jednak wziąć ogień, sądząc, że i tak nie weźmie, bo nie ma ani naczynia, ani płonącej głowni. Ale starzec wybrał rękami kilka węgli i włożył do kieszeni płaszcza, a one go nie parzyły ani nie paliły. Co za dziwna noc? Zapytał siebie zdziwiony pasterz. Psy nie gryzą obcego, owce się nie budzą, kij nie uderza a ogień nie parzy. Zaciekawiony poszedł za nieznajomym i przekonał się, że on nie miał nawet nędznej chaty a uboga Matka i Dziecię znajdują się w zimnej skalnej grocie. I choć sam był człowiekiem twardego serca, na widok takiej nędzy wzruszył się i ofiarował skórę jagnięcia. Ale zaledwie spełnił szlachetny czyn ujrzał to, czego nie widział i nie słyszał wcześniej. Ujrzał chóry aniołów, śpiewających cudowną pieśń o Zbawicielu, który narodził się tej nocy. I zrozumiał tajemnicę tej cudownej nocy, dobroć zwierząt i radość wszelkiego stworzenia.

Na skrzydłach poezji Mariana Grabowskiego powracam do miejsca, w którym atmosfera tej legendy nabiera realnych kształtów.

„Olśnione drzewa stalowym szronem

Lekkuchnym wiatrem muskana w lot;

Czyjeś myśli jak łańcuchów splot

Alejami biegną cichym dzwonem

Płynie czas; myśl spłynęła przedtem,

Kolędą słów z ust. frunęła w noc;

Dom rodzinny łączy świętą noc,

Opłatek kruszy się półszeptem.

Wieczyste: Gloria! brzmi akordem,

Rwie się z duszy jak płomyka trzask;

Łzy na twarz wkradają się jak blask,

Gdy łkanie zwarło się z akordem

Tym miejscem jest rodzinny dom, który pozostanie na zawsze ten sam, niezależnie od upływu czasu i zmiany miejsca zamieszkania. To tam dopełnia się realnością jedna z najpiękniejszych legend Bożego Narodzenia. Już jest Wigilia. Białymi drogami, wśród świerków uginających się pod ciężarem śniegu wędruję do rodzinnego domu. Zapada zmrok. Naokoło cisza. Z kominów unosi się dym, a w oknach żarzy się przyjazny blask. Otwieram skrzypiące drzwi i zastaję wszystko tak jak było za najpiękniejszych lat. Pachnie żywicą i potrawami, które Mama przyrządza na wigilijny stół. Zapachów wiele, bo potraw nie może być mniej jak dwanaście. Wraz z rodzeństwem wieszam ostatnie ozdoby choinkowe. Wigilia jest najodpowiedniejszym dniem strojenia choinki. Choinka pachnie wtedy najintensywniej. Tata wnosi snop słomy i wiązkę siana. Słomą zaścieli się podłogę w całym domu, siano znajdzie się pod stołem i pod obrusem na stole. Zapachniało stajenką. A tym czasem noc rozsypuje pierwsze gwiazdy na niebie. Czas zasiąść do stołu. Nam dzieciom najradośniej, nawet puste miejsce przy stole nie kojarzy się z tym, że kiedyś ktoś je zajmował, a dzisiaj go nie ma wśród nas. Odświętni, nabożni stoimy przy stole, nakrytym śnieżno białym obrusem. Pierwsze myśli kierujemy ku Bogu, a później z białym opłatkiem w ręku idziemy ku sobie. A małe dzieciątko Jezus wyciąga nad nami rękę, aby nam błogosławić. Dokonuje się cudowna komunia jedności z Bogiem i między nami. Beztrosko ucztujemy, tylko Mama uwija się przy stole przynosząc coraz to pyszniejsze potrawy. W ten szczególny wieczór nie można zapomnieć o zwierzętach. Po skończonej wieczerzy Tata idzie do obory, aby obdzielić opłatkiem inwentarz. Wraz z rodzeństwem idę także i ja, jako że tej nocy zwierzęta mówią ludzkim głosem. Warto posłuchać, jak brzmi ich gadanie. Nigdy jednak nie udało się nam podsłuchać gadającej krowy, ale wierzyliśmy, że następnym razem będzie lepiej. Wszystko w ten wieczór jest tajemnicze, nadzwyczajne i brzmi jak przepiękna baśń. I ta szopka w parafialnym kościele, która oglądamy przed pasterką, jakby z innego świata. Czy to prawda, czy to możliwe, że coś tak wzniosłego mogło się zdarzyć na Ziemi?

Śpiewamy wraz z całym kościołem rzewne kolędy. Następnie ksiądz wychodzi na ambonę i czyta Ewangelię o narodzeniu Jezusa: „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta…” Po czym padają konkretne daty. W sześćdziesiątym piątym tygodniu według proroctwa Daniela, w sto dziewięćdziesiątej czwartej olimpiadzie- według kalendarza greckiego, w 752 po założeniu miasta Rzymu, w 42 roku panowania Oktawiana Augusta, cesarza rzymskiego, narodził się Jezus Chrystus. Ta piękna baśń jest osadzona w konkretnej rzeczywistości. Nie jest to, zatem baśń, ale rzeczywistość, która brzmi tak cudownie.

Aby to wszystko dostrzec trzeba otworzyć się na Boga. A to otwarcie się przychodzi najczęściej wraz z otwarciem się na dobro. Tak jak to było w przypadku pasterza z legendy, którą przytoczyłem na wstępie tych rozważań. Wystarczył jeden dobry, czyn, aby dojrzeć cudowność tej jedynej i nie powtarzalnej nocy. A kto oczyma wiary potrafi zgłębić tajemnicę tego cudownego zdarzenia ten odnajdzie najpełniejszą radość i ona go wydźwignie nawet z najgłębszej rozpaczy.

Oto fragment wspomnień więźniarki Barbary z obozu hitlerowskiego w Sttuthofie. „Nikt nie pamiętał, że to akurat 24 grudzień. Bo dzień był naprawdę bardzo trudny, bardzo ciężki. Mróz trzymał od rana. Praca w kamieniu była jeszcze trudniejsza. Oblodzone, twarde trzeba było wyrywać ze zmarzniętej ziemi i kłaść koło baraków. Na obiad w zupie pływały zmarznięte robaki, kawa zupełnie zimna, a chleb zeschnięty w kłodę.

Apel wieczorny trwał dwie godziny. Skostniałe stopy zdawało się wrosną w ziemię. Sine ręce nie miały nawet siły ścisnąć się w pięść. Esesmani biegali z pejczami śpiesząc się, co chwila poganiali kogoś w szeregach, nie szczędząc razów. (…) Nadbiegł komendant. Kazał się rozejść. Niektórzy na placu nie mieli sił dowlec się do swoich baraków. Toteż paru od razu odniesiono na rewir. A może nawet do pieców… Obojętnie szliśmy do swoich kojców. Jeszcze próg, jeszcze uniesienie zbolałych, zdrętwiałych nóg i wreszcie prycza. Podnosimy koc, mokry, zimny, zbutwiały i… co to? Pod kocem maleńka gałązka świerku i kawałek kromki chleba! Obok kolega-profesor pokazuje takie same znalezione w koi, i obok… -Ludzie toż to dziś Wigilia! Toż to dziś Bóg się rodzi! Zdejmujemy po cichu chodaki, rozcieramy skostniałe stopy. Zbieramy gałązki świerku i kładziemy na ławie. Zapachniało domem. Ludzie, domem! Pogaszone światła nie pozwalają nam na oglądanie swoich twarzy, lecz blask z latarni budki strażnika, chociaż na chwilę oświetla nasze koje i wtedy każdy z nas widzi blask oczu towarzyszy. Trzymane w ręku okruchy chleba zdają się być białym delikatnym opłatkiem. Z nabożeństwem podajemy sobie na wzajem. Ktoś zaczyna „W żłobie leży”. Czy my potrafimy jeszcze śpiewać? Potrafimy. Po cichu, delikatnie, po ludzku…

Jednak jesteśmy ludźmi! W ten mroźny grudniowy, wigilijny wieczór ta gałązka jedliny i ten okruch świeżego chleba, położony nieznaną ręką współwięźnia, odkrył w nas człowieczeństwo. Odkrył serce, uczucie, łzy, iskierkę nadziei. Poniewierani, biczowani, skatowani ludzie nagle odkryli, że są ludźmi! Z wielu cierpiących serc popłynęła prawdziwie wielka kolęda nadziei: „Podnieś rękę Boże dziecię” (z książki Ku wolności).

BETLEJEMSKA RADOŚĆ

Przez wzgląd na Syjon nie umilknę, przez wzgląd na Jerozolimę nie spocznę, dopóki jej sprawiedliwość nie błyśnie jak zorza i zbawienie jej nie zapłonie jak pochodnia. Wówczas narody ujrzą twą sprawiedliwość i chwałę twoją wszyscy królowie. i nazwą cię nowym imieniem, które usta Pana określą. Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga. Nie będą więcej mówić o tobie „Porzucona”, o krainie twej już nie powiedzą „Spustoszona”. Raczej cię nazwą „Moje w niej upodobanie”, a krainę twoją – „Poślubiona”. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje (Iz 62, 1-5).

Dopełnił się czas Adwentu. Rozgorzało niebo nad Betlejem, a aniołowie z niebieskiej wysokości głoszą pasterzom i każdemu z nas orędzie radości: „Oto zwiastuje wam radość wielką”. Jednak ta radość nie staje się automatycznie naszym udziałem, można pozostać smutnym w obliczu anielskiej wieści. Najlepszym przygotowaniem na przyjęcie tej radości jest szerokie otwarcie drzwi swego serca na wspaniały dar miłości, jakim było narodzenie Syna Bożego w betlejemskiej grocie. Przyjmując ten dar napełniamy się miłością bożą, która życzliwie wyciąga naszą rękę do bliźniego. Wyrazem tej życzliwości mogą być także prezenty bożonarodzeniowe, ale pod warunkiem, że są głęboko zakotwiczonej w tej miłości. Bez niej stają się tylko pustą formalnością, która nic nie wnosi w życie wewnętrzne człowieka, a czasami rozdyma postawę konsumpcyjną i sprawia, że człowiek patrzy na bliźniego przez pryzmat wartości materialnej prezentu. Lepszy jest ten, kto daje droższe prezenty. Do tego wykorzystywany jest nieraz św. Mikołaj, który nie ma nic wspólnego z takim darowaniem.

Wspominam św. Mikołaja, bo był on w czasach mojego dzieciństwa zwiastunem zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Na początku Adwentu, 6 grudnia przebywał do naszych domów z prezentami. Nie był on podobny do dzisiejszego reklamowego pajaca z domu handlowego, z jego hałaśliwym ho, ho, ho. Święty Mikołaj z lat mojego dzieciństwa wprowadzał w atmosferę Bożego Narodzenia i był kontynuacją dobroczynnej działalności Mikołaja, który żył na początku czwartego wieku i był biskupem Miry w Azji Mniejszej. Bardzo owocnie otworzył się na przyjęcie radości, jaką zwiastowali aniołowie w Betlejem. I przyjmując ją stał się przedłużeniem dobroci bożej w świecie. W promieniach bożej miłości otwierał swoje dłonie na duchowe i materialne potrzeby bliźnich. Rozdał swoje majętności biednym. Unikał przy tym wszelkiego rozgłosu. I to on stał się inspiracją do wyrażania, poprzez prezent, życzliwości do bliźniego. Później, po wpływem tradycji protestanckiej, rozciągnięto obdarowywanie się prezentami na dzień Bożego Narodzenia, dla podkreślenia, że Bóg jest głównym dawcą, On daje nam swego Syna. Ale św. Mikołaj pozostał, jako znak, że każdy z nas może mieć udział w głoszeniu światu betlejemskiej radości poprzez słowo i czyn.

W różnych językach i na różny sposób opowiadana jest przepiękna historia małej dziewczynki Piccola, która czekała na prezent od świętego Mikołaja. Mieszkała razem ze swoją matką w bardzo ubogim domu. Nawet nie mogła marzyć o zabawkach takich jak lalki, czy inne kolorowe książeczki. Matka czuła się szczęśliwa, gdy miała cokolwiek wrzucić do garnka. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia Piccola powiedziała do swojej matki: „Ciekawa jestem, co mi przyniesie święty Mikołaj. Ale nie mam nawet skarpetki, aby włożyć ją do kominka, do której św. Mikołaj wkłada prezenty, gdy odwiedza dzieci. Włożę zatem do kominka mój drewniany but, bo jestem pewna, że św. Mikołaj nie zapomni o mnie”. „Drogie dziecko”- odpowiada matka- „Nie masz, co o tym marzyć, bardzo bym była zadowolona, gdybyśmy mieli wystarczająco dosyć jedzenia na święta Bożego Narodzenia”.

Jednak mała Piccola nie traciła wiary i nadziei. Wstawiła swój drewniany but do kominka i położyła się do łóżka, marząc o prezencie, który przyniesie jej na pewno św. Mikołaj. Rano szybko pobiegła, aby sprawdzić co za prezent otrzymała. Z jej drewnianego bucika spoglądały na nią dwa czarne oczka. Mała jaskółka wleciała przez komin do kominka i schowała się w buciku Piccoli. „Patrz”- krzyczy mała dziewczynka do swojej mamy- „Św. Mikołaj przyniósł mi najwspanialszy prezent- maleńkiego ptaka”. Mała Piccola bardzo czule opiekowała się mała jaskółka przez całą zimę. A gdy przyszedł pierwszy wiosenny dzień, otwarła okno i wpuściła ptaka na wolność. A jaskółka usiadła nie pobliskiej gałęzi i śpiewała każdego dnia dla małej Piccoli i jej matki.

Różne nadzieje wiążemy z Bożym Narodzeniem. Jeśli towarzyszy tej nadziei wiara i ufność możemy być pewni, że spłynie na nas łaska betlejemskiej radości, i to może w takiej formie, jakiej się nie spodziewamy, tak jak w przypadku małej Piccoli. Lambert Noben w Orędziu z Groty Betlejemskiej, w poetycki sposób pisze o najważniejszym darze betlejemskiej nocy: „Narodziłem się nagi, mówi Bóg, abyś potrafił wyrzekać się samego siebie. Narodziłem się ubogi, abyś ty mógł uznać Mnie za jedyne bogactwo. Narodziłem się w stajni, abyś ty nauczył się uświęcać każde miejsce. Narodziłem się bezsilny, abyś ty nigdy się Mnie nie lękał. Narodziłem się z miłości, abyś ty nigdy nie zwątpił w moją miłość. Narodziłem się w nocy, abyś ty uwierzył, iż mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością. Narodziłem się w ludzkiej postaci mówi Bóg, abyś ty nigdy nie wstydził się być sobą. Narodziłem się jako człowiek, abyś ty mógł stać się „synem Bożym”. Narodziłem się prześladowany od początku, abyś ty nauczył się przyjmować wszelkie trudności. Narodziłem się w prostocie, abyś ty nie był wewnętrznie zagmatwany. Narodziłem się w twoim ludzkim życiu, mówi Bóg, aby wszystkich ludzi zaprowadzić do domu Ojca”.

W tę święta noc, w Betlejem spełniło się proroctwo Izajasza: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię się nam narodziło” (Iz 9, 1-3). Nad Betlejem rozbłysła światłość wielka, którą mogli dostrzec ci, którzy na to wydarzenie patrzyli bardziej oczyma wiary niż oczyma ciała. Najpierw oświeciła tych, którzy według miary ówczesnych czasów najmniej na to zasługiwali. Pasterzom, przerażonym nadzwyczajnością tej nocy anioł oznajmia: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś, bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan”.

Uradowani pasterze przekazują anielską wieść innym. I jest ona ciągle powtarzana, ponad dwa tysiące lat. Ile lat temu dotarła ona do nas? Szukając odpowiedzi na pytanie cofamy się daleko wstecz i odkrywamy urok pierwszych dziecinnych świąt Bożego Narodzenia. Pachnąca lasem choinka, świece płonące żywym płomieniem, łańcuchy wykonane z kolorowego papieru, anielskie włosy, bombki, stół z odrobiną siana pod białym obrusem, biały opłatek, kolędy, nasi rodzice, krewni, słoma na podłodze, śpiew kolęd. Te i inne obrazy tworzyły świat, w którym mieszała się rzeczywistość z baśnią. Był to był to cudowny świat. W tej scenerii docierała do nas radosna wieść o Mesjaszu, który narodził się w Betlejem.

Taki był początek naszej betlejemskiej przygody. A później, zachowując piękno pierwszych wspomnień zostaliśmy wezwani do odkrywania pokoju i radości w prawdzie, którą Noben wyraził słowami: „Narodziłem się w twoim ludzkim życiu, mówi Bóg, aby wszystkich ludzi zaprowadzić do domu Ojca” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ŚWIĘTY DOMINIK SAVIO

Gdy Paweł przybył do Antiochii Pizydyjskiej, wstał w synagodze i skinąwszy ręką, przemówił: «Słuchajcie, Izraelici, i wy, którzy boicie się Boga! Bóg tego ludu izraelskiego wybrał ojców naszych i wywyższył lud na obczyźnie w ziemi egipskiej, i wyprowadził go z niej mocnym ramieniem. Następnie powołał Dawida na ich króla, o którym też dał świadectwo w słowach: „Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej myśli, który we wszystkim wypełni moją wolę”. Z jego to potomstwa, stosownie do obietnicy, wywiódł Bóg Izraelowi Zbawiciela Jezusa. Przed Jego przyjściem Jan głosił chrzest nawrócenia całemu ludowi izraelskiemu. a pod koniec swojej działalności Jan mówił: „Ja nie jestem tym, za kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny rozwiązać sandałów na nogach”» (Dz 13, 16-17. 22-25).

Jak senne marzenia powracają obrazy z lat dzieciństwa, a wśród nich mieniący się kolorami obraz betlejemskiej stajenki. Wyłaniający się z niej świat był jak najpiękniejsza baśń. Dzięki wierze rodziców ta baśń stawała się jak najbardziej realna. Rzeczywistość stajenki betlejemskiej była tak prawdziwa jak choinka w domu, jak wigilijny stół, przy którym zasiadaliśmy. Stawaliśmy się cząstką radosnego i pięknego świata, nad którym jaśniała betlejemska gwiazda i rozbrzmiewały anielskie chóry. Przychodził jednak czas, kiedy wyrastaliśmy nie tylko z dzieciństwa, ale również z takiego obrazu stajenki i zaczynaliśmy dorastać do wiary, której radosne spełnienie można odnaleźć tylko przy pustym grobie Chrystusa. W tym dorastaniu trzeba było nieraz wziąć na ramiona własny krzyż, który niesiony z Chrystusem prowadzi do radości zmartwychwstania. Na tej drodze towarzyszy nam Jezus, który także wyrósł ze żłóbka betlejemskiego i żąda od nas świadomej wiary. Nieraz droga od dziecinnej radości betlejemskiej nocy do wiary dojrzałej, mierzona latami, jest bardzo krótka, a czasami łączy się w jedno, tak jak to miało miejsce w życiu świętego Dominika Savio, który jest obecnie najmłodszym wśród świętych wyznawców.

Święty Dominik Savio przyszedł na świat 2 kwietnia 1842 roku w wiosce Riva di Chieri niedaleko Turynu. Ze względu na słabe zdrowie został ochrzczony w dniu urodzenia. W poszukiwaniu lepszych warunków życia rodzina Savio przeprowadziła się do Murialdo. Ojciec Świętego, Karol Savio był rzemieślnikiem, matka, Brygida – krawcową. Utrzymując się z pracy własnych rąk stworzyli dom, w którym panowała sprzyjająca atmosfera wzrostu w świętości ich syna Dominika. Pod troskliwym okiem bogobojnych rodziców Dominik bardzo szybko dojrzewał w wierze. Już w piątym roku życia służył do Mszy świętej. Wiązało się to ze wczesnym wstawaniem, co dla małego dziecka było dużym wysiłkiem. Dominik przychodził nieraz na Mszę św. przed otwarciem kościoła. Klękał wtedy do modlitwy przed zamkniętymi drzwiami, nie zważając na deszcz i śnieg. Gdy skończył zaledwie siódmy rok życia, dnia 8 kwietnia 1849 roku, w uroczystość Wielkanocy, przyjął pierwszą Komunię świętą. W tamtym czasie dopuszczano do I Komunii św. dzieci w starszym wieku. Proboszcz jednak, widząc dojrzałość duchową Dominika uczynił wyjątek. O tej dojrzałości świadczą postanowienia chłopca, który w dniu I Komunii św. wpisał do swojej książeczki do nabożeństwa: „1. Będę się często spowiadał, a do Komunii św. przystępował, ilekroć pozwoli mi na to spowiednik. 2. Moimi przyjaciółmi będą Jezus i Maryja. 3. Śmierć – tak, ale nie grzech”.

W szóstym roku życia Dominik zaczął uczęszczać do szkoły. Aby do niej dotrzeć musiał pokonać 8 kilometrów drogi. Na pytanie, czy nie boi się sam chodzić tak daleko, odpowiadał: „Nie jestem sam. Jest ze mną Najświętsza Maryja Panna i Anioł Stróż”’. W szkole Dominik wyróżniał się niezwykłą inteligencją i pilnością. Nie wchodził w konflikty z kolegami, a każdego potrafił ująć rozbrajającym uśmiechem i miłością. Wymowne w tym względzie jest następujące wydarzenie. Któryś z uczniów dla zabawy wrzucił do pieca śnieg. Ogień w piecu przygasł a sala wypełniła się dymem. Nauczyciel zapytał, kto to uczynił. Jeden z uczniów bezczelnie wskazał na Dominika. Święty został ukarany. Jednak później nauczyciel dowiedział się całej prawdy od chłopców. Dominik był niewinny. Na czynione z tego powodu wymówki nauczyciela, Dominik odpowiedział: „Przecież Pan Jezus również był niesprawiedliwie oskarżany”.

Ojciec Dominika chciał, aby jego syn kontynuował naukę w „oratorium” św. Jana Bosko. Pewnego dnia nadarzyła się okazja spotkania ze Świętym, który przyjechał z chłopcami na wycieczkę do Murialdo. Jan Bosko, aby sprawdzić zdolności Dominika dał mu do przeczytania dość spory tekst, który Dominik miał później zrelacjonować. Po krótkim czasie Dominik wrócił i ku zdumionemu kapłana wyrecytował cały tekst na pamięć. W zakładzie księdza Bosko, Dominik z wielką uwagą i pilnością wykonywał zlecone zadania. Był bardzo uczynny i przyjacielski dla kolegów. 8 grudnia 1854 roku papież Pius IX ogłosił w Rzymie dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Św. Jan Bosko bardzo dokładnie przygotował swoich wychowanków na tę uroczystość. Dominik po spowiedzi i Komunii św. napisał akt ofiarowania się Matce Bożej i złożył go na ołtarzu: „Maryjo, ofiaruję Ci swoje serce. Spraw, aby zawsze było Twoje. Jezu i Maryjo, bądźcie zawsze moimi przyjaciółmi. Błagam was, abym raczej umarł, niż bym miał przez nieszczęście popełnić jeden grzech”. Dominik założył także, za pozwoleniem Jana Bosko Towarzystwo Niepokalanej. Należeli do niego najlepsi wychowankowie, którzy pomagali kolegom, słabszym intelektualnie i moralnie.

W jedną z niedziel, po kazaniu na temat świętości, Dominik chodził zamyślony. Na pytanie księdza czy nic mu nie dolega, odpowiedział: „Czuję pragnienie i potrzebę stania się świętym. Nigdy nie myślałem, że to mogłoby być rzeczą łatwą. Muszę bezwzględnie stać się świętym. Nie wiem tylko, jak mam to zrobić?” Odpowiedzi na zadane pytanie szukał w lekturze żywotów świętych. Rozczytywał się w nich i starał się naśladować świętych. Pewnego ranka zabrakło Dominika wśród kolegów wracających z mszy św. Ksiądz Bosko udał się do kościoła i za głównym ołtarzem ujrzał skupionego Dominika z oczami utkwionymi w tabernakulum. Święty był tak zatopiony na modlitwie, że nie zareagował nawet na głos nauczyciela. Potrafił nieraz kilka godzin trwać w modlitewnej ekstazie. Bóg obdarzył go także innymi darami nadprzyrodzonymi. Pewnego dnia Dominik zapukał do pokoju Jana Bosko, prosząc, aby ten poszedł za nim do umierającego, który chciał się pojednać z Bogiem. W tym wydarzeniu było dziwne to, że Dominik nigdy w tym rejonie nie bywał. Skąd wiedział, że tam umiera człowiek. Na znajdując racjonalnego wytłumaczenia, trzeba uznać działanie łaski bożej, która oświeciła chłopca. Innym razem Dominik usłyszał klnącego woźnicę. Podszedł do niego i zapytał: „Czy nie mógłby mi pan wskazać drogi do oratorium księdza Bosko?” Gdy ten wskazał mu drogę, wtedy Dominik poprosił: „Zrobi mi pan wielką przyjemność, gdy nie będzie pan przeklinał, bo to bardzo obraża Pana Boga”. Zaskoczony i zawstydzony woźnica obiecał chłopcu, że będzie uważał na swój język.

Jesienią 1856 roku, Dominik dostał wysokiej gorączki, a jego ciałem wstrząsał ostry kaszel. Po badaniach lekarskich stwierdzono zaawansowaną chorobę płuc. Musiał opuścił „oratorium” Jana Bosko i wrócić do domu. Liczono, że zmiana klimatu i atmosfera rodzinna powstrzymają chorobę. Kiedy Dominik żegnał św. Jana i kolegów ze łzami w oczach powiedział: „Ja, już tu nie wrócę”. Po kilkumiesięcznych cierpieniach przyszła agonia. Dominik poprosił o Komunię świętą i Namaszczenie chorych. Pod wieczór zasnął, a kiedy się obudził, powiedział do ojca: „Tatusiu, czytaj mi modlitwy z książeczki napisanej przez księdza Bosko, ‘Ćwiczenia dobrej śmierci’. Łamiącym głosem ojciec czytał umierającemu dziecku. W pewnym momencie Dominik powiedział: „Do widzenia ojcze, do widzenia! O, jakie piękne rzeczy ja widzę!” Było to 9 marca 1857 r. Dominik liczył wtedy zaledwie 15 lat.

Papież Pius XI w roku 1933 wydał dekret o heroiczności jego cnót. Nazwał go wtedy „małym świętym”, który był „gigantem ducha”. W roku 1950 Dominik Savio został beatyfikowany, a cztery lata później kanonizowany przez Piusa XII (z książki Wypłynęli na głębię).

NIE MA PUSTYCH MIEJSC PRZY STOLE

Można zaryzykować stwierdzenie, że jednym z najważniejszych mebli w domu i najbardziej pożytecznym dla rodziny jest stół. Odgrywa on ważną rolę w umacnianiu więzi rodzinnej i pogłębianiu wzajemnego zrozumienia i miłości. Niestety, w dzisiejszych czasach jego rola jest zagrożona. Nieraz najpiękniej przygotowany do posiłku nie wytrzymuje konkurencji z telewizorem lub komputerem. Nastoletni syn chwyta ze stołu coś do zjedzenia i pośpiesznie udaje się do swego pokoju, bo w telewizji jest jego ulubiony program. Tata nie pozostaje w tyle, podobnie jak syn wrzuca coś na talerz, rozsiada się wygodnie na fotelu i z wypiekami na twarzy ogląda mecz piłkarski. A żona krząta się przy stole i nie ma do kogo ust otworzyć. W dzisiejszym zabieganym świecie, wspólny posiłek, to nieraz jedyna okazja do spotkania całej rodziny, porozmawiania, podzielenia się swoimi smutkami i radościami. Badania socjologiczne wykazują, że wspólne przygotowywanie posiłku, wspólne zasiadanie do stołu ma przemożny wpływ na trwałość rodziny oraz poczucie szczęścia i radości jej członków. Pięknie nakryty stół, zapalona świeca, dziękczynienie Bogu za te dary, które spożywamy z Jego dobroci mają także wpływ na kształtowanie postaw religijnych. A zatem, możemy powiedzieć, że stół odgrywa ważną rolę także w duchowym wymiarze człowieka.

Zgodnie z polską tradycją, w okresie Bożego Narodzenia częściej i w większym gronie niż zwykle zasiadamy do świątecznego stołu. Jest to okazja do odświętnych spotkań nieraz po wielu latach. Rozmawiamy ze sobą, poznajemy się lepiej, cieszymy się wzajemną obecnością, dziękujemy Bogu za łaskę ponownego spotkania w takim gronie. Jednak jedynym i niepowtarzalnym przeżyciem jest spotkanie przy stole wigilijnym. To spotkanie ma niemal sakralny charakter. Odświętnie ubrani, napełnieni życzliwością i miłością zasiadamy do stołu przykrytego białym obrusem. Jest przy nim puste miejsce przygotowane dla tych, którzy nie mogli przybyć, bo odjechali bardzo daleko, dla tych którzy w ten wieczór są bardzo samotni i dla tych, dla których dobiegł końca ziemski adwent i Chrystus powołał ich do siebie. Ale tak naprawdę te miejsca nie są puste. W wigilijny wieczór tak, jak wielu z was myślą przenoszę się w rodzinne strony i wiem, że jest tam zostawione puste miejsce przy stole wigilijnym z myślą o mnie, jak i też o moich rodzicach, którzy odeszli do wieczności. Tak tworzy się przy tym stole wspólnota, gdzie sprawy ludzkie mieszają się ze sprawami bożym, gdzie wspólnie zasiadają żyjący na ziemi z żyjącymi w niebie. A dzieje się to wszystko dzięki Dziecięciu, którego narodzenie zwiastowało gorejące niebo nad Betlejem i anielskie śpiewy aniołów.

Zapewne nie jeden z nas przygotowując puste miejsce przy stole wigilijnym pomyśli o naszym wielkim rodaku Słudze Bożym Janie Pawle II, który wpisując się w historię Kościoła i świata ma stałe miejsce w naszych sercach. On to na opłatku z Polakami 20 grudnia 1997 roku powiedział: „W naszych obchodach Świąt Bożego Narodzenia szczególne miejsce zajmuje stół, wokół którego gromadzi się rodzina, aby modlić się, łamać opłatkiem, składać sobie życzenia i spożywać wieczerzę wigilijną. Pięknym zwyczajem pozostawia się przy stole jedno miejsce wolne dla kogoś, kto może przyjść z drogi, dla nieznajomego. Te proste gesty znaczą bardzo wiele. Symbolizują one dobroć ludzkiego serca, które w drugim człowieku dostrzega — zwłaszcza w człowieku potrzebującym — obecność Chrystusa i wzywa, by wprowadzić brata i siostrę w klimat rodzinnego ciepła, zgodnie ze staropolskim porzekadłem: ‘Gość w dom — Bóg w dom’. Stół wigilijny niejako tworzy i buduje ludzką wspólnotę. To znaczenie stołu jeszcze bardziej staje się czytelne, gdy spoczywa na nim chleb, z którego każdy może wziąć i dzielić się z innymi. Miłość, przebaczenie, pokój z Bogiem i ludźmi znajdują w tym wigilijnym geście wspaniały wyraz. Myślę w tej chwili nie tylko o naszym stole w domu rodzinnym, ale mam także na uwadze wielki stół naszego wspólnego domu — Matki Ojczyzny”.

Tak wiele możemy się nauczyć od Sługi Bożego Jana Pawła II w przeżywaniu tego świętego wieczoru, tej świętej nocy. Kardynał Stanisław Dziwisz wspomina: „Pierwsza (wigilia) w 1978 roku, gdzie jeszcze była wielka tęsknota za ojczyzną, bo to przecież była wigilia w dwa miesiące po wyborze papieża. Nie było śniegu, nie było pasterki pod gołym niebem w Nowej Hucie czy Mistrzejowicach. Ale staraliśmy się mieć drzewko, sianko na stole, miejsce dla kogoś, kto nie miał własnego domu (…) Od czasu stanu wojennego w Polsce, gdy mrok zapadał, Ojciec Święty zawsze podchodził do okna i zapalał świecę. Ta świeca była symbolem życzeń pokoju na świecie i pokoju w naszej ojczyźnie, pokoju w naszych rodzinach. Ta świeca paliła się całą noc i ci, którzy szli na pasterkę wiedzieli, że to jest świeca pokoju”. Przed świętami Bożego Narodzenia, po odejściu Jana Pawła II do domu Ojca Kardynał Dziwisz powiedział: „Zostawimy puste krzesło i to w tym miejscu, w którym Ojciec Święty zawsze siadał przy wieczerzy wigilijnej. W ten sposób będziemy się łączyć z Nim w świętych obcowaniu. Dzięki temu Jan Paweł II będzie miał swoje miejsce między nami, tu na Franciszkańskiej 3, ale także w całej Polsce”.

W natłoku świątecznych przeżyć i wzruszającego piękna odczuwamy spełnienie się proroctwa proroka Izajasza: „O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście, który obwieszcza zbawienie. Pan obnażył już swe ramię święte na oczach wszystkich narodów; i wszystkie krańce ziemi zobaczą zbawienie naszego Boga”. Dopełniło się nasze adwentowe wołanie, które wyrażaliśmy słowami pieśni: „Spuście nam na ziemskie niwy Zbawcę z niebios, obłoki, Świat przez grzechy nieszczęśliwy. Wołał w nocy głębokiej; Gdy wśród przekleństwa od Boga. Czart panował, śmierć i trwoga, a ciężkie przewinienia zamkły bramy zbawienia. Oto się już głos rozchodzi: wstańcie, bracia, uśpieni! zbawienie nasze nadchodzi, noc się w jasny dzień mieni”. Temu radosnemu nastrojowi wtórują słowa z listu do Hebrajczyków: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył wszechświat”. Na różne sposoby Bóg przemawia do każdego z nas, odnajdujemy Go na różnych drogach, ale najpełniej Bóg przychodzi do nas w swoim Synu Jezusie Chrystusie. Aby Go jednak rozpoznać musimy z pokorą pochylić się jak betlejemscy pasterze nad Dzieciątkiem w betlejemskiej stajence i w tym Dziecięciu dostrzec swego Pana i Boga. Wiele razy z pielgrzymami nawiedzałem Bazylikę Narodzenia w Betlejem. Pielgrzymi są zaskoczeni wejściem do świątyni, którego wysokość nie przekracza jednego metra. Trzeba się głęboko pochylić, aby wejść do środka. Nad tym niewielkim wejściem widzimy zarys wielkiej bramy wejściowej, która została kiedyś zamurowana, bo wrogowie chrześcijaństwa, a czasami chrześcijańscy panowie konno wjeżdżali do świątyni. Była to profanacja świętego miejsca i z takiej wysokości trudno dostrzec w Jezusie obiecanego Zbawiciela. Zamurowane wejście stało się wymownym symbolem. Aby odnaleźć w Chrystusie swego Zbawcę trzeba zejść z wysokości ludzkiej pychy, dumy i z pokorą pochylić się nad żłóbkiem Dzieciny z Betlejem.

Gdy dostrzeżemy w małym Dziecięciu Zbawcę i przyjmiemy Go wtedy On odmieni nie tylko nasze życie, ale także wspólnoty, w której żyjemy. Mówi o tym poniższa historia. W niewielkiej oazie zagubionej pośród pustynnych bezdroży nie działo się za dobrze. Ludzie byli dla siebie nieżyczliwi, zazdrośni, nieuczynni, kopali pod sobą dołki. Aż w końcu jeden ze światlejszych mieszkańców wybrał się do pustelnika, po radę jak zmienić tę sytuację. Ten go wysłuchał i powiedział: „To dziwne, że w waszej wspólnocie tak się dzieje, przecież żyje wśród was Mesjasz. Jest tylko nierozpoznany, bo zewnętrznie wygląda jak każdy z was”. Mężczyzna zaskoczony tą odpowiedzią, wrócił pośpiesznie do wioski i opowiedział wszystkim, co oznajmił pustelnik. We wspólnocie wioskowej zapanowała wielka konsternacja. Każdy zachodził w głowę, który z nich jest Chrystusem. Świadomość obecności Chrystusa zmieniła życie wioski nie do poznania. Mieszkańcy zaczęli okazywać sobie więcej szacunku i miłości, więcej czasu poświęcali na wspólną modlitwę. Stali się bardziej gorliwi i szczerzy.

Chrystus naprawdę zamieszkał wśród nas: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy”. Gdy uwierzymy tym słowom wtedy chwała boża stanie się naszym udziałem (z książki Poszukiwanie mądrości życia).

ŚWIATŁO W CIEMNOŚCI

W wigilijny wieczór Ira D. Sankey płynął statkiem parowym w górę rzeki Delaware. Ktoś poprosił go, aby zaśpiewał „Pieśń Pasterza”. Zgodził się, a gdy zakończył śpiewanie podszedł do niego mężczyzna z szorstką, ogorzałą twarzą i zapytał: „Czy kiedykolwiek służył pan w Armii Unijnej”. „Tak, służyłem” – odpowiedział Sankey “. „A czy przypomina sobie pan księżycową noc w roku 1862 w czasie, której pełnił pan wartę?” – zapytał nieznajomy mężczyzna. „Tak” – odpowiedział zaskoczony Sankey.  „Ja także pamiętam ją bardzo dobrze” – powiedział nieznajomy – Służyłem wtedy w Armii Konfederatów. Kiedy zobaczyłem pana stojącego na warcie pomyślałem sobie: ‘Ten facet nie wyjdzie stąd żywy’. Uniosłem muszkiet i wycelowałem w pana. Stałem w cieniu zupełnie niewidoczny, a pan był w pełnym świetle księżyca. Nagle podniósł pan oczy ku niebu i zaczął śpiewać, jak przed chwilą. Pieśń urzekła mnie. Zdjąłem palec z cyngla i pomyślałem: ‘Niech śpiewa swoją pieśń do końca, zastrzelę go później. I tak nie ujdzie mojej kuli’. Bardzo wyraźnie słyszałem każde słowo pieśni: ‘Należymy do Ciebie, zostań naszym przyjacielem bądź opiekunem na naszej drodze’.  Te słowa przywołały wiele serdecznych wspomnień. Zacząłem myśleć o moim dzieciństwie, o mojej matce, o Bogu. Mama wiele razy śpiewała dla mnie tę pieśń. Gdyby nie zmarła przedwcześnie moje życie wyglądałoby całkiem inaczej. Kiedy pan skończył pieśń, nie byłem w stanie pociągnąć za cyngiel. Pomyślałem wtedy: ‘Bóg, który potrafi uratować człowieka od pewnej śmierci musi być wielki i potężny” (Religious Digest).

Ponad dwa tysiące lat temu nad Betlejem rozbłysło światło szczególnej jasności i pasterze ujrzeli aniołów, którzy śpiewali radosną pieśń o zbawieniu człowieka: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie”. Była to pieśń o narodzeniu Mesjasza. Śpiew aniołów przemieniał ludzi, otwierał bramy zbawienia i stawał się źródłem życia wiecznego. Światło betlejemskie rozświetla nasze stoły wigilijne, a śpiew betlejemskich aniołów przybiera kształt pięknych polskich kolęd. W blaskach tego światła łagodnieją nasze serca, więcej w nich dobra i miłości. W tradycji polskiej nawet najwięksi wrogowie w ten święty wieczór powinni podać sobie ręce do zgody. W wigilijną noc zło staje się bezsilne, gdy życzliwie wyciągamy do siebie ręce z białym opłatkiem. Biały opłatek więcej znaczy niż tylko kawałek chleba. To znak, za którym kryje się cała tajemnica betlejemskiej nocy. Opłatek staje się znakiem chleba, który zstąpił z nieba, aby być dla nas pokarmem na drodze do nieba. Zanurzeni w blasku bijącym od stajenki betlejemskiej, chcemy dzielić się tym chlebem z innymi.

Ta cudowna betlejemska pieśń staje się światłem i mocą nawet w trudnych obozowych warunkach. Wzruszająco pisał o tym Gustaw Przeczek w jednym ze swoich wierszy: „Pootwierajcie okna więziennej baraki…/ Niech pierwsza gwiazda, która na niebie zaświeci, / Rozjaśni mroczną szarość, żeby nikt nie płakał. / — Przecież i dla nas, więźniów, rodzi się Bóg-Dziecię / I uprzątnijcie izbę z łez i krwi śladów… / Niech  łkanie pierś szarpiące uśmiechy ozłocą — / I wyprowadźcie nędzę chorobliwie bladą — / Niechaj przycichnie serce, niech tak nie łopoce / Niech przyjdzie do nas cisza, / niechaj zstąpi z nieba / Świąteczna radość pieśnią promiennych aniołów /I na wojennym stole złoży kromkę chleba, / Którym się wszyscy społem jak bracia przełamiem / A gdy nad światem zabrzmi słodkie „w żłobie leży”, / Wyjdziemy wszyscy razem na gwiaździstą jasność — / I tylko serca grać będą zamiast dzwonów z wieży, / A w blasku naszych źrenic wszystkie światła zgasną… / I przez bieluchną przestrzeń pójdziem niby płomień, / Pod strzechę ojców wejdziem z tym kawałkiem chleba / I na wigilijnym drzewku serca zapalimy — / I będziem chleb ten łamać kromeczkami nieba…”.

Betlejemska pieśń aniołów o naszym zbawieniu jest spełnieniem proroctwa Izajasza, zacytowanego na wstępie. Prorok Izajasz wychodząc od uwarunkowań politycznych i społecznych królestwa judzkiego kieruje uwagę na królestwo, które ma wymiar mesjański. Zapowiada wybawienie z niewoli, nadejście królestwa pokoju i mesjańskiego władcy, w którym rozpocznie się czas zbawienia. Towarzyszyć będzie temu ogromna radość. Razem z prorokiem raduje się cała wspólnota: „Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju”. Panowanie tego Króla będzie powszechne, pokojowe, praworządne, sprawiedliwe i wieczne. Te wartości staną się światłem dla narodu pogrążonego w mrokach: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką”. Na proroctwo Izajasza patrzymy przez pryzmat Ewangelii czytanej w Boże Narodzenie, która zawiera słowa aniołów skierowane do pasterzy na betlejemskich polach: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie”. Prorocze słowa Izajasza spełniły się w konkretnym czasie i konkretnym miejscu. Jezus jest Królem, Mesjaszem, Emanuelem, czyli Bogiem z nami. W Chrystusie odnajdujemy ogromna światłość zbawienia.

Jakże często drogi naszego życia ogarnia ciemność. Szukamy światła, które by nas poprowadziło drogami życia pośród radości, cierpienia i śmierci. Ulegamy nieraz złudnym ognikom, które bardzo często wyprowadzają nas na manowce życia. Takimi ognikami może stać się bogactwo, sława, pogoń za przyjemnościami, władzą i tak dalej. Aby złudne światła nie przesłoniły nam światła z Betlejem, potrzebujemy wyciszenia, spojrzenia w niebo i dystansu do zabieganego świata. Wtedy usłyszymy głos aniołów z Betlejem, a ten śpiew zapali światło, które zaprowadzi nas do Betlejem na spotkanie z Mesjaszem. Świąteczny czas jest jak najbardziej sposobny ku temu, aby odnaleźć to światło w naszym życiu i dzielić się nim z innymi. Data tych świąt nawiązuje do symbolu światła, które zwycięża mrok ciemności. Chrześcijanie pierwszych wieków obierając dzień świętowania narodzin Jezusa nawiązali do starożytnego kultu Słońca. 25 grudnia obchodzono w Rzymie święto narodzenia niezwyciężonego Słońca. O tego, bowiem dnia zaczyna przybywać słońca. Dla chrześcijan prawdziwym Boskim Słońcem, przezwyciężającym ciemności zła, jest Chrystus.

Jedną z najpiękniejszych piosenek o matce śpiewała Violetta Villas. Oto fragment piosenki: „Mamo, smutno tu i obco / drzewa inne rosną / i ciszy nikt nie zna tu / Mamo, nie myśl, że się skarżę / żal mi tylko marzeń / dziecięcych dni, moich dni / Widzę znów nasz dom / ciebie mamo w nim / wspominam stary klon / ciemny i wysoki jak dym / Mamo wołam twoje imię / znowu jesteś przy mnie / jak za dawnych lat / Mamo w sercu cię kołyszę / list do ciebie piszę / ciemny jak ta noc / To nieprawda mamo / jutro wyślę list /i będzie mamo tak jak miało być / a ty mamo śpij /jeszcze noc dobrze śpij / o mamo”.

Po śmierci piosenkarki odnaleziono jej testament, w którym wyrzeka się swego jedynego dziecka. Oto fragment testamentu: „Wyrzekam się go i wydziedziczam z całego mojego życia, wszystkich spraw, interesów i spraw, które mnie dotyczą i należą do mnie. Wymazuję z mojego życia i serca na wieki”.

Takie tragiczne rozminięcie może mieć miejsce w naszych relacjach z Bogiem. Bóg w swej nieogarnionej miłości nikogo nie wydziedzicza, ale człowiek może wydziedziczyć Boga ze swego życia. I wtedy na wieki rozmija się ze swoim Zbawicielem (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

W BLASKACH BETLEJEMSKIEJ STAJENKI

W dniach Bożego Narodzenia nadzwyczajny blask rozświetla nasze domy i ogarnia radosną kolędą nasze dusze i serca. Przy świątecznym stole powracają najpiękniejsze wspomnienia, które są pełne dobroci i miłości, o której wspomina św. Paweł w zacytowanym Liście do Tytusa. A jest to dobroć i miłość emanująca od naszego Zbawiciela, który w betlejemskiej stajni zapalił światło, od którego rozgorzało niebo nad Betlejem i anielskim śpiewem: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, których sobie upodobał” rozświetliło mroki ludzkiego życia. Jako dziecko, nie rozumiałem jeszcze do końca betlejemskiej tajemnicy, ale czułem już wtedy ogromną radość, gdy wykonywałem w domu betlejemską stajenkę. Ona tak pięknie wkomponowywała się w wigilijny wystrój mojego rodzinnego domu, który cały upodabniał się betlejemskiej stajenki. Pachniała słoma rozścielona na podłodze i siano pod białym obrusem. A kolęda: „Do szopy, hej pasterze, / Do szopy, bo tam cud, / Syn Boży w żłobie leży, / By zbawić ludzki ród” malowała cudownymi kolorami stajenkę betlejemską sprzed dwóch tysięcy lat.

Szopki w naszych rodzinnych domach niosą ze sobą wiele duchowego ciepła i radości, podobnie jak stajenki w naszych parafialnych kościołach. Bardzo często w szopkach betlejemskich pojawiają się postacie znane z polskiej historii, jak też współczesne. Jest to piękny znak, który przypomina, że to co działo się dwa tysiące lat temu, jest jak najbardziej aktualne dzisiaj, a szopka staje się dla nas wezwaniem, abyśmy podążając za pasterzami spieszyli do stajenki, aby się pokłonić Jezusowi. Zapewne w niejednej polskiej szopce pojawi się postać św. Jana Pawła II. Będzie on powracał do nas wspomnieniami tegorocznej kanonizacji. Przypominać będzie nam go także ustawa polskiego sejmu, który uchwalił rok 2015 rokiem św. Jana Pawła II. To z woli św., Jana Pawła II na Placu św. Piotra w Rzymie, na którym przeżywaliśmy uroczystości kanonizacji po raz pierwszy obok szopki betlejemskiej pojawiła się choinka.

W czasie poświęcenia figurek Dzieciątka Jezus na Placu św. Piotra 17 grudnia 1978 roku św. Jan Pawła II powiedział: ,,Pierwszy żłóbek narodził się, jak wiecie, z genialnej intuicji św. Franciszka z Asyżu. On to właśnie, głęboko poruszony i wzruszony pokorą Wcielenia, w noc bożonarodzeniową roku 1223, w Greccio kazał swemu wiernemu i pobożnemu przyjacielowi imieniem Jan, przygotować wszystko, co było potrzebne: słomę, siano, żłób, prawdziwego wołu i osła z krwi i kości. Przybyli do tego miejsca różni bracia. Z okolicznych domów przychodzili mężczyźni i kobiety, niosąc świece i pochodnie, aby – jak pisze dalej biograf – oświetlić tę noc, w której zapłonęła na niebie gwiazda oświetlająca wszystkie dni i wszystkie czasy. Pewien kapłan odprawił Mszę świętą, a Franciszek z Asyżu, który był diakonem, głosem silnym i łagodnym, czystym i dźwięcznym odśpiewał świętą Ewangelię. Z Greccio, które stało się jakby nowym Betlejem, żywe wyobrażenie żłóbka, owoc serca Świętego Franciszka, potrafiącego wcielać w życie najsubtelniejszą poezję, rozprzestrzenił się na całą Italię, na Europę, na cały świat. Dzieciątko Jezus, obecne w żłóbku w waszym domu, niech będzie znakiem wiary czystej i szczerej; wiary, która oświetla, wskazuje drogę i kieruje życiem waszym i waszych najdroższych”.

W czasie pielgrzymki na kanonizację św. Jana Pawła II odwiedziliśmy także Asyż, miasto św. Franciszka, zabrakło nam jednak czasu, jak większości pielgrzymów na nawiedzenie Greccio. Miejscowość pięknie usytuowana na zboczu góry była bardzo bliska św. Franciszkowi, ponieważ uważał ją za „bogatą ubóstwem”.  W 1223 roku, trzy lata przed swoją śmiercią, św. Franciszek urządził tu szopkę i wraz z braćmi i okolicznymi mieszkańcami celebrował Boże Narodzenie. Tomasz z Celano, pierwszy biograf św. Franciszka, opisał to w tymi słowami: „Nastał dzień radości, nadszedł czas wesela. Z wielu miejscowości zwołano braci. Mężczyźni przygotowali świece i pochodnie dla oświetlenia nocy, co promienistą gwiazdą oświetliła niegdyś wszystkie dnie i lata. Wreszcie przybył święty Boży i znalazłszy wszystko przygotowane, ujrzał i ucieszył się. Mianowicie nagotowano żłóbek, przyniesiono siano, przyprowadzono wołu i osła. Uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę i tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem. Noc stała się widna jak dzień, rozkoszna dla ludzi i zwierząt. Przybyły rzesze ludzi, ciesząc się w nowy sposób z nowej tajemnicy. Głosy rozchodziły się po lesie, a skały odpowiadały echem na radosne okrzyki. Bracia spieszyli, oddając Panu należne chwalby, a cała noc rozbrzmiewała okrzykami wesela. Święty Boży stał przed żłóbkiem, pełen westchnień, przejęty czcią i ogarnięty przedziwną radością. Ponad żłóbkiem kapłan odprawiał uroczystą Mszę świętą, doznając nowej pociechy. Święty Boży ubiera się w szaty diakońskie, był bowiem diakonem i donośnym głosem śpiewa świętą Ewangelię. A jego głos mocny i słodki, głos jasny i dźwięczny, wszystkich zaprasza do najwyższych nagród. Potem głosi kazanie do stojącego wokół ludu, słodko przemawiając o narodzeniu ubogiego Króla i małym miasteczku Betlejem”.

Blask bijący od stajenki w naszym rodzinnym domu, naszym parafialnym kościele, w nowojorskich ogródkach, szopki w Greccio i na Placu św. Piotra przenosi nas do Betlejem, gdzie ponad dwa tysiące lat temu spełniły się proroctwa Starego Testamentu, proroctwo Izajasza, który w wizji prorockiej widział przychodzącego Mesjasza i głosił radość z tego przyjścia, wołając: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza”. To czego doświadczył prorok w swojej wizji, betlejemscy pasterze mogli zobaczyć na własne oczy i dotknąć własnymi rękami. W Ewangelii czytamy: „Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: ‘Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co tam się zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił’. Udali się też z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali”.

Pójdźmy zatem, jak pasterze do betlejemskiej, a spotkamy tam także naszego rodaka św. Jana Pawła II, który w roku Jubileuszowym mówił w Betlejem: „W pierwsze Boże Narodzenie mojego posługiwania jako Następcy Apostoła Piotra publicznie wyraziłem swe wielkie pragnienie rozpoczęcia mego Pontyfikatu w Betlejem w Grocie Narodzenia. Wówczas nie było to możliwe i nie było to możliwe aż do tej chwili. Lecz dzisiaj jakże nie mógłbym wielbić Boga wszelkiego miłosierdzia, którego drogi są tajemnicze i którego miłość nie zna końca, za to, iż w tym roku Wielkiego Jubileuszu doprowadził mnie do miejsca narodzenia Zbawiciela? Betlejem jest samym sercem mojej Pielgrzymki Jubileuszowej. Drogi, które podjąłem, doprowadziły mnie do tego miejsca i do tajemnicy, którą ono głosi. Radość wypowiedziana przez anioła nie jest sprawą przeszłości. Jest to radość dnia dzisiejszego — wiecznego dzisiaj Bożego Zbawienia, które obejmuje cały czas: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. U zarania nowego tysiąclecia jesteśmy wezwani, by widzieć jaśniej, iż czas ma swoje znaczenie, ponieważ tutaj Wieczność wkroczyła w historię i pozostaje z nami na zawsze”.

Wieczność wkroczyła w historię każdego z nas i stała się naszą historią, która w blasku szopki betlejemskiej staje się naszą, najpiękniejszą opowieścią o zbawiającej Miłości. (Kurier Plus 2014).

ZAMIESZKAJ W DOMU MIŁOŚCI

Tak wiele napisano wierszy i piosenek na temat rodzinnego domu. Współgrają one z rytmem niepowtarzalnych wspomnień z lat dzieciństwa. Damian Holecki w piosence „Rodzinny dom” śpiewa: „Znam takie miejsce na ziemi / Cudowne miejsce, gdzie zawsze chciałbym żyć. / Zawsze tu wracam myślami / Nawet gdy sam nie mogę tu być. / To mój rodzinny dom / W sercu go mam / Długie wieczory nie byłem nigdy sam / Każdy opuszcza dom, przychodzi taki czas / Lecz bez niego nie byłoby nas. / Domu się nie zapomina / To musisz wiedzieć – w nim mieszkasz tylko raz. / Bo najpiękniejsze są chwile / Kiedy znów widzisz matki swej twarz”.

Te słowa o rodzinnym domu dopełniają aforyzmy. Oto kilka z nich: „Dla człowieka, podobnie jak dla ptaka, świat ma wiele miejsc, gdzie można odpocząć, ale gniazdo tylko jedno /Oliver Wendel Holmes/. „Więzy, które łączą twoją rodzinę, nie są więzami krwi, ale szacunku i radości, jakie wnosicie nawzajem do swojego życia /Richard Bach/. „Dom to nie miejsce, w którym mieszkasz, ale miejsce, gdzie ciebie rozumieją /Janusz Morgenstern/. „Im więcej jeżdżę po tym świecie, tym bardziej jestem skłonny uwierzyć, że rodzina pozostaje jedyną rzeczą, która liczy się w tym życiu /Charles Alexis de Tocqueville/. „Twój dom może ci zastąpić cały świat. Cały świat nigdy nie zastąpi ci domu /Blaise Pascal/.

Bliska naszemu sercu chata niejednokrotnie kryta strzechą, zagroda z skrzypiącym żurawiem, ogródek z kwitnącymi piwoniami i jaśminem, ścieżki przez nas wydeptane i Burek merdający ogonem. Ale to wszystko jest tylko oprawą do tego, co stanowi istotę rodzinnego domu. Dom to przede wszystkim ludzie bliscy naszemu sercu, z którymi łączą nas więzy miłości. Wymownym obrazem tak pojmowanego domu rodzinnego, w polskiej tradycji jest stół wigilijny. Każdy z nas nosi jego niepowtarzalny obraz głęboko zapisany w pamięci i sercu.

Wracam wspomnieniami do wigilijnego wieczoru z lat dzieciństwa. Ten dzień od samego rana był taki inny, odświętny, mistyczny. Nawet pozdrowienie w tym dniu było inne. Wchodząc do domu mówiło się: „Na szczęście, na zdrowie ze świętą wiliją”. W tym dniu wszystko zdążało do wigilijnego stołu i było jego dopełnieniem. Zapachy potraw wigilijnych dolatujących z kuchni. Choinka wniesiona do domu w dzień wigilijny rozsiewała zapach żywicznej jedliny. Dołączał zapach słomy, którym wyścielony był cały dom oraz siana, które kładliśmy na stole i pod stołem. A na koniec, jak wieniec spleciony miłością stawaliśmy przy wigilijnym stole, przykrytym nieskazitelnie białym obrusem, zastawionym dwunastoma potrawami. Modlitwa i rzewna kolęda wzbijały się ku niebu, a my wyciągaliśmy ku sobie ręce z białym opłatkiem. W tym geście Miłość zstępująca z nieba dopełniała naszej wzajemnej, ludzkiej miłości i dokonywał się cud wcielenia Miłości z Betlejem w naszych sercach. Nasz rodzinny dom zaczynał pulsować najcudowniejszymi kolorami rodzinnej miłości.

Utrata domu, bezdomność, to wielka tragedia. Bardzo często nazywamy bezdomnymi tych, którym chwilowo, z różnych powodów, zabrakło dachu nad głową. Ale bezdomność to nie tylko to. Można być bezdomnym i to tragicznie bezdomnym, w pięknym, luksusowym otoczeniu. Bezdomność dotyka nas, gdy zabraknie w nas i wokół nas miłości oraz bliskich nam ludzi, zabraknie Miłości zstępującej z nieba.

Takie refleksje zrodziły się we mnie na spotkaniu opłatkowym dla bezdomnych zorganizowanym przez Erykę, znaną woluntariuszkę pracującą na rzecz bezdomnych i samotnych. Tym ludziom często bardziej doskwiera brak rodziny, niż brak dachu nad głową.

W czasie tego wigilijnego spotkania miał miejsce bardzo wymowny obrzęd, który wskazuje drogę wyjścia z różnego rodzaju bezdomności. Do sali pogrążonej w mroku, która może symbolizować mrok naszej bezdomności, weszli harcerze ze światłem betlejemskim, które zostało zapalone w betlejemskiej grocie.

W tym roku świetlna sztafeta wędruje pod hasłem „Pokój jest w nas”. Do Polski światło betlejemskie dotarło za pośrednictwem słowackich harcerzy. Teraz dociera do miast i wiosek, szkół, kościołów i instytucji publicznych. To światło dotarło także na spotkanie opłatkowe dla bezdomnych w Nowym Jorku. Najważniejsze jednak, aby dotarło do naszych serc, które nieraz popadają w „bezdomność”, bo zabrakło w naszym życiu miłości.

Chrystus przynosi nam światło miłości. W jednej z kolęd śpiewamy: „Jakieś światło nad Betlejem się rozchodzi / W środku nocy zagubiony świat się budzi / Dzisiaj właśnie dla nas Chrystus się narodził/ Do nas przyszedł, bo ukochał wszystkich ludzi /Teraz spij, Dziecino mała / Teraz śpij, Dziecino miła/Ziemia bogactw Ci nie dała / Bo bez Ciebie biedną była”.

W każdym z nas są ciemne zakamarki „bezdomności”, miejsca których nie ogarnęła zwykła ludzka miłość, a przede wszystkim Miłość, która przybrała kształt bezbronnego Dzieciątka w stajni betlejemskiej. Św. Jan Paweł II w orędziu na Boże Narodzenie „Urbi et Orbi” powiedział: „Boże Narodzenie to tajemnica miłości! To miłość Ojca, który posłał jednorodzonego Syna na świat, aby ofiarował nam dar swojego życia. Miłość „Boga-z-nami”, Emmanuela, który przyszedł na świat, aby umrzeć na Krzyżu. W zimnej stajni, pogrążonej w ciszy, dziewicza Matka, z sercem pełnym przeczuć, już przeżywa bolesny dramat Kalwarii. To będzie wstrząsająca walka pomiędzy światłem i ciemnością, pomiędzy śmiercią i życiem, nienawiścią i miłością. Książę Pokoju, narodzony dziś w Betlejem, odda na Golgocie swoje życie, aby na świecie zapanowała miłość. Narodzenie Jezusa jest znakiem miłości”.

Na zakończenie warto przypomnieć o najważniejszym darze nocy betlejemskiej, który Lambert Noben zawarł w Orędziu z Groty Betlejemskiej: „Narodziłem się nagi, mówi Bóg, abyś potrafił wyrzekać się samego siebie. Narodziłem się ubogi, abyś ty mógł uznać Mnie za jedyne bogactwo. Narodziłem się w stajni, abyś ty nauczył się uświęcać każde miejsce. Narodziłem się bezsilny, abyś ty nigdy się Mnie nie lękał. Narodziłem się z miłości, abyś ty nigdy nie zwątpił w moją miłość. Narodziłem się w nocy, abyś ty uwierzył, iż mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością. Narodziłem się w ludzkiej postaci mówi Bóg, abyś ty nigdy nie wstydził się być sobą. Narodziłem się jako człowiek, abyś ty mógł stać się ‘synem Bożym’. Narodziłem się prześladowany od początku, abyś ty nauczył się przyjmować wszelkie trudności. Narodziłem się w prostocie, abyś ty nie był wewnętrznie zagmatwany. Narodziłem się w twoim ludzkim życiu, mówi Bóg, aby wszystkich ludzi zaprowadzić do domu Ojca”. A w domu Ojca „jest mieszkań wiele” (Kurier Plus, 2017).

„CUDA, CUDA OGŁASZAJĄ ”

Maria Konopnicka w wierszu „Pieśń o domu” pyta: „Kochasz ty dom, rodzinny dom, / Co w letnią noc, skroś srebrnej mgły, / Szumem swych lip wtórzy twym snom, / A ciszą swą koi twe łzy? / Kochasz ty dom, ten stary dach, / Co prawi baśń o dawnych dniach, / Omszałych wrót rodzinny próg, / Co wita cię z cierniowych dróg?”. Prawie każdy z nas nosi w sobie zaczarowany świat rodzinnego domu z czasów dzieciństwa. Magia tego domu i tęsknota za nim potęguje się w czasie świąt Bożego Narodzenia. W tych dniach nie sposób nie udać się w sentymentalną podróż do tego magicznego miejsca, nawet gdy istnieje ono tylko w naszej pamięci i sercu, a z bliskimi łączy nas miłość w tajemnicy świętych obcowania. Ten dom „koi twe łzy” i „wita cię z cierniowych dróg”. Ten dom nie przemija. On trwa w nas, bo tam poczęło się nasze życie, tam rodziła się nasza bożonarodzeniowa wiara.

Poeta Włodzimierz Lewik w wierszu „List wigilijny od matki” w przejmujący sposób ujmuje wigilijną tęsknotę bycia razem przy stole w ten jedyny i niepowtarzalny wieczór: „Piszę Ci, Synku, list z daleka, z domu… / Na szybach śnieżne łyskają się płatki – / Wspominam dawne dni – i po kryjomu Płaczę… / Ty, Synku, zrozumiesz łzy Matki. / Jest już choinka… wiesz, zaraz u stoła / Siądziem, jak dawniej, / z siostrzyczkami trzema – / A z nami razem i myśl niewesoła, / Że Ciebie, Synku wśród nas dzisiaj nie ma…” Jakże często słowa tego wiersza dotykają naszego życia. Przypominam sobie zwierzenia Małgosi z Krakowa, która przyjechała do Nowego Jorku. Święta Bożego Narodzenia najczęściej spędzała sama ze swoją wigilijną tęsknotą za rodzinnym domem w Krakowie. Były to smutne święta. Postanowiła to zmienić i kolejne święta Bożego Narodzenia przygotować dokładnie tak jak to było w Krakowie. Była choinka, stół nakryty białym obrusem, siano, wigilijne potrawy, opłatek, kolędy z płyty. Jednak nie powtórzyła się magia krakowskiego domu. Łzy bólu i tęsknoty zostawiały mokre plamy na białym obrusie.

W pierwszym roku mojego pobytu w Nowym Jorku napisałem wiersz, który był opublikowany w tygodniku Niedziela: „Nie zapachnie / żywiczną wonią / choinka / z rodzinnego lasu. / Siana na stole / zabraknie / i biały obrus / nie będzie tak uroczysty, / a ręka z opłatkiem / zatrzyma się w pół drogi, / bo zbyt daleko / ta druga. / I tylko serca / spotkają się / w bólu rozstania, / i wtedy / przy niewidzialnym / zasiądziemy stole, / gdzie zapachnie / choinką z rodzinnego lasu, / pod białym obrusem / siana nie zabraknie. / I niepotrzebne będzie / wyciągnięcie dłoni, / bo serca / będą wpatrzone w siebie, / a nad nami ta sama / betlejemska gwiazda na gorejącym niebie”. Aby odnaleźć prawdziwą radość Bożego Narodzenia trzeba się nieraz przedrzeć przez piękne wspomnienia, dzisiejsze uwarunkowania i spojrzeć na betlejemską gwiazdę, którą można dostrzec oczyma wiary na betlejemskim niebie. Niemniej jednak wracam wigilijnymi wspomnieniami do domu mojego dzieciństwa.

Nareszcie przychodził utęskniony dzień wigilii. Z rana tata zabierał nas do lasu po choinkę. Najczęściej jodły i świerki przykryte były grubą warstwą śniegu. Otrząsaliśmy śnieg, szukając choinki. Aż w końcu odnajdywaliśmy tę najpiękniejszą. Przynosiliśmy do domu i stawiali w kuchni, aby roztopił się śnieg i oblodzenie. Następnie mama dawała nam słoiki z miodem, które dostarczaliśmy naszym krewnym, bo w moich stronach roztoczańskich opłatek polewano odrobiną miodu. A że tata miał pasiekę, to i miodu było pod dostatkiem. Po powrocie do domu kuchnia witała nas najcudowniejszymi zapachami świata. Żywiczny zapach choinki mieszał się z zapachami kuchni, przy której uwijała się mama. Pachniało grzybami, pączkami i innymi potrawami, których miało być na stole wigilijnym co najmniej dwanaście. Mama gotowała, tata krzątał się w zagrodzi a ja z rodzeństwem ubierałem choinkę. Gdy choinka była ubrana, a gotowanie dobiegało końca tata wnosił snopek słomy, którą rozścielano na podłodze domu. Wnosił także siano, które kładziono pod białym obrusem. Pozostało czekanie na pierwszą gwiazdę. Wreszcie się pojawiała. Na choince płonęły naturalne świece, na stole dymiły wigilijne potrawy, ręce wyciągały się z białym opłatkiem, a w oczach iskrzyła się miłość, której blask betlejemskiej gwiazdy nadawał wymiaru wieczności. Radośnie śpiewaliśmy kolędy. W między czasie udawaliśmy się do obory, aby podzielić się opłatkiem z inwentarzem.  W końcu wyruszaliśmy ośnieżonymi drogami na paterkę, gdzie w tajemnicy narodzenia Jezusa odkrywaliśmy najpełniejsze źródło naszej radości.

Tak było do 25 roku mojego życia, kiedy to zostałem kapłanem. Pełniłem posługę duszpasterską z dala od rodzinnego domu. Na wigilię zostawałem w parafii, która stawała się moją drugą rodziną. Z tą duchową rodziną 45 razy przygotowywałem się do świąt Bożego Narodzenia. Razem dekorowaliśmy kościół, budowaliśmy szopkę, odprawialiśmy nabożeństwa i rekolekcje. A później razem z radością śpiewałem kolędy na pasterce. W tym roku „podziękowano” mi za 30 lat pracy w diecezji brooklyńskiej.  Nie było to dla mnie łatwe. Tak wiele musiałem wewnętrznie w sobie przepracować, aby to wszystko zamienić na duchowe zwycięstwo i radość. W tym adwencie uświadomiłem sobie, że po 45 latach zabraknie mi wspólnoty parafialnej w moim przeżywaniu świąt. To może być dla mnie trudne. Jak zwykle „wyżaliłem” się przed Bogiem i moimi ulubionymi świętymi. Ku mojemu zaskoczeniu po kilku dniach dowiedziałem się, że poprowadzę rekolekcje parafialne, odprawię dla tej wspólnoty dwie pasterki i dwie Msze św. w dzień Bożego Narodzenia. Niby to takie zwykłe, ale dla mnie ma to inny wymiar, o którym mówi jedna z kolęd: „Chrystus się rodzi / Nas oswobodzi / Anieli grają / Króle witają / Pasterze śpiewają / Bydlęta klękają / Cuda, cuda ogłaszają”. Gdy w bliskości stajenki betlejemskiej zawierzamy Nowonarodzonemu swoje sprawy, troski wtedy staje się cud, który daje moc duchowej przemiany smutku w radość.

Tej mocy cudu doświadczyłem w mijającym roku, który nie szczędził mi różnego rodzaju trosk. Pielgrzymka do Ziemi Świętej ze wszelkimi utrudnieniami pandemicznymi. Zmagałem się z Covid19. Byłem na granicy śmierci. Moi przyjaciele dostarczali mi leki i pożywienie przez okno. Jeszcze nie uprałem się ze skutkami choroby a już otrzymałem „podziękowanie” za pracę w decyzji. To się wiązało z całkowitym przeorganizowaniem mojego życia. Im bardziej te wydarzenia przygniatały mnie do ziemi tym większe było moje zawierzenie Bogu, w Nim dokonywał się cud duchowego zwycięstwa, owocującego pokojem i radością. O wydarzeniach minionego roku zacząłem pisać książkę, której nadawałem różne robocze tytuły i ostatecznie będzie on brzmiał „Rok łaski”.

Gdy z głęboką wiarą i zawierzeniem staniemy przed Nowonarodzonym wtedy stanie się nie tylko cud zbawienia, ale także cud zwycięstwa radości i pokoju nad każdym smutkiem i troską naszego codziennego życia (Kurier Plus, 2020).

„Kto nie chce żyć w ciemności, musi świecić”

W mesjańskich proroctwach Izajasz zapowiada: „Lud, który chodzi w ciemności, ujrzy światło wielkie, nad mieszkańcami krainy mroków zabłyśnie światłość”. Ciemność, o której pisze prorok ma znaczenie symboliczne i odnosi się przede wszystkim do sfery negatywnych doświadczeń człowieka jak niewiedza, zło, niewiara, niebezpieczeństwo, groźne i tajemnicze siły czy śmierć. Od rajskiego upadku człowieka, zerwania więzi z Bogiem na kartach Biblii i ludzkiego serca brzmi tęskne wołanie o przyjście Mesjasza, który będzie Emanuelem to znaczy Bogiem z nami. Rozproszy On ciemności naszego życia i śmierci.

W Chrystusie wypełniło się proroctwo Izajasza o światłości eschatologicznej. Przyjście Jezusa na świat jest przedstawione jako nawiedzenie Słońca Wschodzącego z wysoka, by zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają. Narodzenie Jezusa to tryumf światła, którego celem jest oświecenie pogan. Proroctwo Izajasza spełnia się w Betlejem, gdzie anioł oznajmił przez pasterzy, że to Światło jest wśród nas: „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś, bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan”.

Radosną tajemnicę zstąpienia na ziemie Światła przeżywamy w przepięknej oprawie liturgiczno – ludowej, która przez wiele znaków prowadzi nas do tej Światłości. Śpiewamy piękne i rzewne polskie kolędy. Wśród nich jest i ta: „Jakieś światło nad Betlejem się rozchodzi, / W środku nocy zagubiony świat się budzi. / Dzisiaj właśnie dla nas Chrystus się narodził / Do nas przyszedł, bo ukochał wszystkich ludzi”. Powracające wspomnienia, w których pojawia się chata zasypana białym puszystym śniegiem, z okien której emanuje nadzwyczajne światło, ciepło miłości otwartych serc i wyciągniętych życzliwie rąk. Do tej nieogarnionej Światłości prowadzi nas jasność i pokój duszy po adwentowej spowiedzi, choinka, która mieni się radosnymi kolorami nadziei, wigilijny stół a przy nim bliscy naszemu sercu ludzie, biały obrus na wigilijnym stole, życzliwie wyciągnięta ręka z białym opłatkiem, radosna Pasterka, szopka w kościele parafialnym,

Puste miejsce przy wigilijnym stole zajęte przez tych którzy odeszli do Pana. Tę dopełniającą się sprzeczność – puste a zajęte miejsce przy stole wigilijnym dopełniają słowa kolędy „Bóg się rodzi”, gdzie sprzeczności ukazuje pełnię tajemnicy narodzenia Pana: „Bóg się rodzi, moc truchleje, / Pan niebiosów obnażony. / Ogień krzepnie, blask ciemnieje. / Ma granice – Nieskończony; / Wzgardzony, okryty chwałą, / Śmiertelny Król nad wiekami! / A Słowo ciałem się stało, / i mieszkało między nami”.

To całe emocjonalne piękno staje się świetlistymi znakami na naszej drodze z ciemności do Światła, które zabłysło nad Betlejem. Te pragnienia ludzkich serc a wyraża jedna z pieśni religijnych: „My nie chcemy żyć w ciemności, którą mroczna kreśli droga: /Więc w nadziei i w miłości wciąż szukamy śladów Boga: / On przez życie nas prowadzi, dając przykład Swoim życiem: / Abyś nigdy już nie zbłądził, abyś żył jak nasz Zbawiciel: / My nie chcemy w otchłań wepchnąć nasze życie piękne, młode: / Bo nie chcemy wiecznie umrzeć, chcemy żyć już zawsze z Bogiem: / Zostań Panie gdy prosimy, abyś był już zawsze z nami: / Nie wyprzemy się Twej wiary, bo po prostu Cię kochamy”. Nasze wyrywanie się z ciemności życia do Światła przybiera różne formy. Jedna z nich jest przedstawiona na portalu internetowym Deon.pl w artykule „Kto nie chce żyć w ciemności, musi świecić”.

Przytoczę tę historie w skróconej wersji. Młoda kobieta wyznaje: „Miałam siedemnaście lat, kiedy wydało mi się, że jestem na takim dnie, jakie trudno sobie wyobrazić. Matka się rozwiodła, a ja musiałam mieszkać z nią i z jej nowym mężem, który był człowiekiem strasznym. Musiałam z nimi mieszkać do osiemnastu lat – do swojej pełnoletniości. Zmarła też wtedy moja babcia, matka ojca, która była moją powierniczką i kimś, w kim miałam oparcie. Usunięto mnie ze szkoły, ponieważ nie mogłam się na lekcjach skupić. Zdawało mi się, że spadają na mnie ciosy ze wszystkich stron naraz. Jak gdybym była w świetle i nagle ktoś przekręcił wyłącznik.

Pamiętam, że w pewnej chwili nie mogłam już tego wytrzymać i po gwałtownej sprzeczce z matką wybiegłam z domu, zamierzając gdzieś uciec. Ale na dworze była okropna słota, wobec czego jak niepyszna wróciłam do naszego bloku, wśliznęłam się do piwnicy i siedziałam tam, skulona między pakami i słoikami z konfiturami, płacząc. Gdyby gdzieś był przycisk, który mogłabym nacisnąć i w ten sposób zakończyć swoje życie, odjechać gdzieś indziej – gdziekolwiek – tak jakbym nacisnęła przycisk w windzie, nie wahałabym się nawet przez moment. Płakałam i płakałam. A potem usłyszałam szelest w sąsiedniej przegrodzie piwnicy. Kobieta, która tam coś układała, była naszą sąsiadką. Mówiono, że jest to zakonnica, której klasztor zlikwidowali komuniści i dlatego chodziła po cywilnemu. Pracowała w szpitalu niedaleko naszego domu jako pielęgniarka. Zobaczyła mnie.

– Czemu siedzisz tu po ciemku? – zapytała ze zdziwieniem. Zdołałam tylko westchnąć, pustka we mnie była tak wielka, że nie mieściła się w słowach… – Chodź na herbatę – powiedziała łagodnie. Szlochając, poszłam z piwnicy do jej garsoniery. Piłam słodką lipową herbatę i płakałam, płakałam głośno, pamiętam to uczucie, jak mokra od łez twarz ślizga mi się po igelitowym obrusie w kwiaty. Pani Lojziczka, jak ją w domu nazywano, pozwoliła mi się wypłakać. – Dlaczego siedziałaś tam po ciemku? – zapytała po chwili. – Wszędzie jest ciemność – powiedziałam. – Ciemność, ciemność, ciemność – powtarzałam i miałam poczucie, że w ten sposób najlepiej tłumaczę swój stan. Pani Lojziczka pogłaskała mnie po zapłakanej twarzy. A potem wypowiedziała słowa, których nigdy nie zapomnę: – Kto nie chce być w ciemności, musi świecić”.

Pani Lojziczka zaopiekowała się zrozpaczona dziewczyną. Znalazła dla niej prace w szpitalu. Z czasem została lekarką i dziś wspomina: „Pani Lojziczka jest już od dawna na tamtym drugim, słonecznym brzegu. Ale ja nie przestaję jej być wdzięczna. Wdzięczna za wszystko, wdzięczna także za te słowa, które mi wtedy pomogły i które nadal mi pomagają: „Kto nie chce żyć w ciemności, musi świecić.”

Święta Bożego Narodzenia są wezwaniem abyśmy nadprzyrodzoną radością tych świąt rozświetlali mroki naszego serca i naszych bliźnich (Kurier Plus, 2023).