Świat miłości i prawdy

Rankiem, 12 lutego przeglądam nowojorskie gazety. Z ich stron zieje nienawiścią i lękiem. Duża fotografia Osmy Bin Ladena, a obok jego wezwanie do walki, która ma przerazić Amerykę i Izrael jak nigdy dotąd. Będzie to odpowiedź na przygotowywaną przez Amerykanów wojnę z Irakiem, która odbierana jest przez wielu Arabów jako atak na cały świat islamski. Nastroje wojenne w Nowym Jorku, podsycane przez media zagłuszają wołanie Papieża, że ewentualna wojna z Irakiem, w tym momencie będzie wojną niesprawiedliwą. W efekcie terroryzowany jest strachem wojny szary obywatel Iraku, a atakiem terrorystycznym obywatel Stanów Zjednoczonych. W Nowym Jorku ogłoszono wysoki stan zagrożenia terrorystycznego. W prasie zaleca się zrobić zapasy wody i pożywienia na trzy dni, ponadto zaopatrzyć się w baterie do radia, folie plastikowe i przylepne taśmy do zabezpieczenia okien i drzwi na wypadek ataku chemicznego lub biologicznego, maski gazowe, ubrania zabezpieczające przed atakiem biologicznym, tabletki przeciw efektom napromieniowania itp. Można także kupić za 265 dolarów cały komplet rzeczy potrzebnych na wypadek ataku terrorystycznego. W niektórych sklepach zabrakło wspomnianych produktów. Nieliczni zaś zaczęli już uszczelniać okna plastykowymi zasłonami. Szpitale są gotowe na przyjęcie ofiar terroru. W szkołach uczy się dzieci, co mają robić, gdy przyjdzie najgorsze. Na ulicach wzmożone patrole policji i wojska. Można zauważyć systemy antyrakietowe w pobliżu ważniejszych budynków państwowych.

Po takiej lekturze chciałoby się opuścić, chociaż na chwilę ten świat, nie z lęku, ale ze świadomości, że istnieje inny, w którym miłość, życzliwość, serdeczność i prawda mają najwięcej do powiedzenia. Korzystam z tej możliwości. Wsiadam do samochodu. Po przejechaniu prawie 90 km zatrzymuję się w Huntington, gdzie znajduje się Klasztor Sióstr Benedyktynek Misjonarek i Gościnny Dom im św. Józefa. Cały ten kompleks położony jest w lesie z dala od zatłoczonych osiedli. Cisza i spokój. Wśród pięknie zadbanego otoczenia widzimy statuy Pana Jezusa i Matki Bożej. Można zatem przeczuwać w jakim znaleźliśmy się świecie, jakie reguły w nim rządzą. Gdy przekroczymy próg Domu, przekonujemy się, że przeczucia nas nie myliły.

W dniu mojego przyjazdu, z racji zbliżających się Walentynek Dom był udekorowany różnorakimi serduszkami, mówiącymi o miłości. Ale nawet gdyby zabrakło tych serc, to wystrój Domu, napisy na ścianach powiedziałyby, że tu miłość jest regułą życia. A nawet gdyby ogołocić ściany ze wszystkich dekoracji, to i tak odczulibyśmy przemożne panowanie miłości i życzliwości, panowanie Jezusa. Można by je dojrzeć w roześmianych, radosnych i pogodnych twarzach rezydentów tego Domu i sióstr Benedyktynek, które dla swoich podopiecznych, jak i gości mają zawsze wyciągniętą ręką i życzliwy uśmiech.

Najstarsza z mieszkanek tego domu Della liczy sobie już 107 lat. Na pytanie, gdzie leży sekret jej długowieczności odpowiada: „Modlitwa i praca”. Jest to motto Sióstr Benedyktynek Misjonarek, które mają pieczę nad tym miejscem. I to właśnie one umocnione modlitwą wytwarzają wokół siebie niepowtarzalną atmosferę życzliwości i serdeczności. Widzimy jak troskliwie prowadzą zniedołężniałych rezydentów, sprzątają, przygotowują łóżka, posiłki w kuchni, karmią najbardziej niedołężnych, a czynią to tak, że nawet najbardziej zbolała twarz wypogadza się uśmiechem i radością. Po prostu chcę się tutaj żyć, nawet z cierpieniem. Miłość jest najlepszym balsamem na dolegliwości życia. Dzięki temu to miejsce staje się prawdziwym domem. I to jest powodem, że jest wielu chętnych do zamieszkania w tym Domu. Nieraz czeka się latami na wolne miejsce. Serca przełożonej klasztoru siostry Serafiny Sarnowskiej i siostry Joachimy, która administruje tym kompleksem są ogromne i chciałby przygarnąć każdego, ale budynki mają swoje ograniczenia.

Atmosfera Klasztoru i Domu przyciąga nowe powołania. Większość zakonów żeńskich w Stanach Zjednoczonych od wielu lat nie ma już powołań, zaś do sióstr Benedyktynek w Huntington od roku 2000 zgłosiło 9 kandydatek ze Stanów Zjednoczonych. Jedna z nich ukończyła w 1985 roku medycynę, a do klasztoru zgłosiła się w 2002 roku. Jest to typowe dla powołań „amerykańskich”. Dziewczyny zdobywają jakiś konkretny zawód, a później odkrywają swoje powołanie i decydują się na zakon. Pragną one autentycznej wspólnoty zakonnej i tu ją odnajdują. W niektórych klasztorach amerykańskich zakonnice zdjęły habity, lub je skróciły na ile to było możliwe, wprowadziły wiele „unowocześnień” chciały się jak najbardziej upodobnić do świata, sądząc, że tym sposobem staną się bardziej wiarygodnymi świadkami prawdy Chrystusowej. Okazało się, że jest odwrotnie. Siostra Benigna Kwapisiewicz, która uczy także religii wspomina, że czasami zgłaszają się rodzice z sąsiednich parafii i proszą siostry o przyjęcie ich dzieci na religię, mimo że w ich parafiach prowadzona jest katecheza. Chcą, aby ich dzieci były wychowywane w duchu tradycyjnego katolicyzmu bez żadnych „unowocześnień”. A znakiem takiego katolicyzmu jest habit zakonny.

Siostra Ksawera Włodarska, mówiąc o powołaniach, uważa, że jest to owoc papieskiego błogosławieństwa. Na potwierdzenie tego przytacza historię, jaka przydarzyła się jej i siostrze Bonifacji w roku 1980 na placu św. Piotra w Rzymie podczas audiencji generalnej. Siostry stały przy drodze, którą miał przejeżdżać Papież. Były pewne, że będą blisko Ojca świętego, ale co zrobić, aby go zatrzymać i powiedzieć do niego kilka słów. Siostra Ksawera zobaczyła blisko siebie 3-4 letnie dziecko i pomyślała wtedy; jeśli je wezmę na ręce i podniosę do góry, to papież zapewne zatrzyma się i pobłogosławi dziecku, a wtedy ja będę miała okazje poprosić go o coś. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Papież rzeczywiście się zatrzymał, a wtedy siostra Ksawera poprosiła go błogosławieństwo, aby amerykańska ziemia, na której pracują wydała wiele powołań zakonnych, które znalazłby miejsce w ich klasztorze. „Po dwudziestu latach papieskie błogosławieństwo zaowocowało”- mówi siostra Ksawera.

Wszelkie dobro tej wspólnoty ma swe źródło w nieogarnionej miłości Bożej. Siostry zanużone w niej, przez swoją postawę i modlitwę pociągają innych do Boga. Wielu rezydentów chce dzielić wiarę sióstr. Kilka lat temu jedna z nich, Żydówka przyjęła chrzest. A kilka protestantek zdecydowało się chwalić Boga w duchu, jakim czynią to siostry. Do rąk wzięły różaniec. Siostra Benigna wspomniana nauczycielkę Klaudię, która przychodziła do klasztoru uczyć angielskiego. Miała pogmatwane życie osobiste, stroniła od Boga. Okazywała swoje niezadowolone nawet z powodu napisu nad wejściem: „Boże błogosław tym, którzy wchodzą do tego domu”. W miarę odwiedzania tego Domu w jej życiu zachodziły ogromne zmiany. Stała się bardziej otwarta na ludzi, zaczęła pomagać potrzebującym. Aż kiedyś powiedziała, że chciałaby być jak Matka Teresa. A w modlitwie różańcowej widzi niezawodne źródło mocy w najtrudniejszych momentach życia. Do Sióstr dzwonią także okoliczni mieszkańcy i proszą o modlitwę w różnych intencjach. Mówią, że modlitwa sióstr ma nadzwyczajną moc. A później przychodzą i dziękują za wysłuchane modlitwy.

Jaka jest historia tego niezwykłego miejsca? Początek wygląda jak przypadek, ale w planach bożej opatrzności nie ma przypadków. W 1938 roku Matka Małgorzata i Siostra Witolda przyjechały do Stanów Zjednoczonych, aby zbierać pieniądze na budowę domu sierot w Kowlu. Po kilku miesiącach wybuchła II Wojna Światowa. Siostry nie miały szans powrotu do Polski. Znalazły się w trudnej sytuacji. Przez pewien okres korzystały z życzliwości różnych zakonów i ludzi świeckich. Wszystko się odmieniło, gdy Zjednoczenie Polsko Narodowe w Brooklynie ofiarowało im 14 akrów ziemi z niewielkim domkiem w Huntington. Przy pomocy miejscowej ludności rozbudowały istniejący budynek, w którym, pod troskliwą opieką sióstr zamieszkali chorzy i ludzie w podeszłym wieku. Po zakończeniu wojny siostry mogły wrócić do Polski, ale wewnętrznie czuły, że ich miejsce jest tutaj. Za zgodą przełożonych pozostały. W 1962 roku przybyło więcej sióstr z Polski. Biskup Walter P. Kellenberg pozwolił na utworzenie pół publicznej kaplicy, zaś 12 lutego 1963 r. odprawiono pierwszą Mszę św. w tymczasowej kaplicy. Rok później biskup przychylił się do prośby sióstr budowy nowego klasztoru i Domu. Zaplanowane budowle szczęśliwie ukończono, i 20 maja 1967 r. zostały uroczyście poświęcone przez biskupa. Obecnie w klasztorze przebywa 20 profesek i 9 sióstr w formacji. To tyle suchych faktów, za którymi kryje się ogromna praca i bezgraniczne poświęcenie sióstr Benedyktynek Misjonarek. To miejsce uświęcone modlitwą i pracą stało się oazą bożego pokoju i zbawiającej miłości.

Wieczorem wracam do Nowego Jorku i myślę jak wspaniały byłby świat, gdyby ludzie zbudowali go według wartości, które ożywiają klasztor Sióstr Benedyktynek Misjonarek i Dom Gościnny im. św. Józefa w Huntington. Nie potrzebne byłby maski gazowe, rakiety, bomby i czołgi, a cierpienie otulone miłością mniej by bolało.