Różaniec w największej świątyni świata

W ostatnią niedzielę października w Kościołach katolickich obchodzimy uroczystość Rocznicy Poświęcenia Własnego Kościoła. Dzień rocznicy poświęcenia jest analogią do wspomnienia dnia przyjęcia chrztu. Przez chrzest człowiek staje się dzieckiem Bożym; przez poświęcenie świątynia staje się budynkiem przeznaczonym do wyłącznej służby Bożej. Są dwa liturgiczne formularze obchodów tego dnia. Jeden dla świątyń, których znamy datę poświęcenia i drugi dla świątyń o nieznanej dacie.
Tego roku, w tym dniu wraz z moimi Margaretkami oraz innymi czcicielami Różańca świętego odmawialiśmy Różaniec w największej świątyni świata o nieznanej dacie poświecenia, i do tego jeszcze uczynionej rękami samego Boga. Świątynię tę odnaleźliśmy na ścieżkach przepaścistego lasu Forest Park na Queensie. Posadzka tej świątyni pachniała jesienią i spadającymi liśćmi. Pomiędzy drzewnymi kolumnami tej świątyni prześwitywały witraże, w których złote liście tańczyły w rytmie zachodzącego słońca. Sklepienie tej świątyni tworzyły baldachimy drzew tkane złotymi liśćmi i sięgające nieskazitelnego błękitu nieba. Rzadkie jesienne ptaki wygrywały melodie na niebieskich organach, a towarzyszył im szelest liści pod nogami.
W naszych rękach bezszelestnie przesuwały się paciorki Różańca, a nasze zdrowaśki sięgały nieba i naszych bliski zmarłych, bo w ich intencji odmawialiśmy Różaniec. Nasza modlitwa łączyła się z modlitwą naszych bliskich w Kraju nad Wisłą. Na Facebooku pisali oni, że chcieliby być z nami. Odpisałem, że jest to możliwe. Nasze wspólne modlitwy spotkają się przed tronem Bożym i ogarną naszych bliskich zmarłych. Nasza modlitwa i nasze śpiewy strącały liście z jesiennych drzew i zwracały uwagę przypadkowo spotkanych przechodniów. Może pomyśleli oni wtedy o Bogu, bo przecież przez publiczną modlitwę w parku wypełnialiśmy także nakaz Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”.
Po odmówieniu Różańca i Koronki do Miłosierdzia Bożego, tak jak po Mszy św. w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zasiedliśmy do agape, uczty miłości. Każdy przyniósł coś do spożycia. Zaskwierczała polska kiełbasa na grillu, a stoły uginały się pod obfitością polskich smakołyków. Naszemu ucztowaniu towarzyszyły serdeczne rozmowy i muzyka. Przeżywaliśmy radość bycia z sobą. Ta radość miała najgłębsze źródło, którym był sam Chrystus, który powiedział, że gdzie dwaj lub trzej sa zgromadzeni w Jego imię, On jest tam obecny. A my przecież zgromadziliśmy się w Jego imię.
Gdy już prawie wszystko się dopełniło, zostały nam chyba tylko tańce, nad horyzontem pojawiły się ciemne chmury. Powiał porywisty wiatr, pomagając nam posprzątać stoły. A my w sercach czuliśmy powiew Ducha Świętego, który nas napełniał radością i pokojem. A na koniec, jak przystało na uroczyste nabożeństwo niebo pokropiło nas rzęsistym deszczem, który według 100% prognoz miał padać całą niedzielę. W sobotę wieczorem odwołałem to spotkanie ze względu na deszczową prognozę, dodając, że jak stanie się cud, i nie będzie padać, to pójdziemy. Nie wiem czy się stał cud, ale było cudownie.
