|

Przy wigilijnym stole

Wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdy na niebie zasiadano do wigilijnego stołu. Przypominała ona gwiazdę betlejemską, która była znakiem narodzenia Mesjasza. Na choince płonęły świece choinkowe, których chybotliwe światło stawało się znakiem narodzenia Jezusa, Światłości świata. Gest zapalenia świec był niejako otwarciem naszych domów i naszych serc na światło zstępujące z nieba. Żywiczny zapach choinki i potraw wigilijnych wypełniał cały dom. A nasz codzienny stół przybierał najbardziej odświętny i uroczysty kształć w ciągu roku. Zewnętrzna odświętność była znakiem mistycznej, tajemniczej rzeczywistości. Ten stół upodabniał się do ołtarza, na którym sprawujemy tajemnicę naszego odkupienia. W tej odświętności niemal namacalnie czuło się obecność nie tylko przychodzącego do nas Boga, ale także osób bliskich naszemu sercu, którzy fizycznie byli nieobecni, bo wyjechali na jakiś czas, albo odeszli poza granicę śmierci. Odświętnie ubrani zasiadaliśmy do wspólnego stołu, przykrytego lnianym, nieskazitelnie białym obrusem. Ta biel przypominała, że godnie przy tym stole możemy zasiąść wtedy, gdy nasza dusza jest czysta. Oczyszczona żalem za grzechy, bożym miłosierdziem i miłością. Najczęściej gospodarz rodziny zaczynał modlitwą. Odczytywano fragment Ewangelii o narodzeniu Jezusa, śpiewano kolędę. Następnie łamano się białym opłatkiem. Jest to nawiązanie do Mszy św., którą w pierwszych wiekach nazywano łamaniem chleba. Ręka z wyciągniętym opłatkiem, to najpiękniejszy znak tego wieczoru. Dzielimy się z drugim człowiekiem nie tylko chlebem powszednim, ale także chlebem zstępującym z nieba, chlebem najdoskonalszej miłości.

Nazwa „opłatek” pochodzi od słowa „oblatum”, czyli ofiara i ma ścisły związek z Mszą św.. Jest on pozostałością po starochrześcijańskich eulogiach. Eulogie był to chleb składany na ołtarzu, jako dar ofiarny. Część tych chlebów przeznaczano do konsekracji, a część poświęcano i rozdawano tym, którzy nie mogli przyjąć Najświętszego Sakramentu i lub też byli nieobecni na Zgromadzeniu Eucharystycznym. Spożywanie chlebów w kościołach przerodziło się w uczty miłości, czyli agapy (od greckiego słowa agape – miłość), które początkowo łączono z Eucharystią. Nie była to Eucharystia, ale nie był to zwykły chleb. Był on znakiem wzajemnej miłości i jedności. Przyjęcie tego chleba wymagało także odpowiedniej dyspozycji duchowej. Podobne znaczenie ma nasz biały opłatek, który najczęściej był wyrabiany przez ludzi związanych z kościołem. Wypiekiem opłatka zajmowali się najczęściej zakonnicy lub organiści. Ci ostatni w imieniu proboszcza przynosili opłatki do domu wiernych. Był to znak duchowej jedności całej wspólnoty parafialnej.

Na Roztoczu, w moim rodzinnym domu na opłatek kładziono odrobinę miodu, który był symbolem dobrobytu, jak i też nawiązywał do obietnicy Ziemi Obiecanej opływającej miodem i mlekiem. Z chwilą przyjścia Chrystusa na ziemię ta obietnica spełniała się w wymiarze duchowym, nadprzyrodzonym. Przy stole zawsze było wolne miejsce. W ten nadzwyczajny, cudowny wieczór czuliśmy, że nawet nasi zmarli są bliżej nas niż zwykle. Ich obecność w naszej pamięci, w ten święty wieczór, w mocy Nowonarodzonego nabierała bardziej realnego kształtu. I to puste miejsce, tak naprawdę nie było puste. Było ono także zaproszeniem do stołu wszystkich samotnych, opuszczonych i nieszczęśliwych. To miejsce stawało się znakiem miłości bożej.

Po podzieleniu się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń wszyscy zasiadali do wigilijnej wieczerzy. Wieczerzę wigilijną w moich stronach nazywano pośnikiem. A to powodu postnych potraw, jakie podawano do stołu. Siedząc przy suto zastawionym wigilijnym stole trudno było mówić o poście. Potrawy były przepyszne a i wybór był bardzo duży. Na stole winno być co najmniej dwanaście potraw. Tradycja nakazywała, aby skosztować każdej z nich, bo inaczej, pominięta potrwa sprawi, że ominie nas jakaś przyjemność w nowym roku. Przy takiej obfitości smacznych potraw tylko sama nazwa „pośnik” przypominała, że w zdobywaniu najgłębszej bożonarodzeniowej radości, trzeba nieraz zrezygnować z pewnych rzeczy, podjąć pokutę i post. Dwanaście potraw, na stołach ludzi ubogich, to znak obfitości, dobrobytu i radości. Liczba dwanaście nawiązuje przede wszystkim do tradycji biblijnej. Jakub miał dwunastu synów, którzy dali początek dwunastu pokoleniom Izraela. Do tej liczby nawiązuje także Chrystus, powołując dwunastu apostołów.

Potrawy wigilijne różniły się nieco w poszczególnych regionach Polski. Z domu rodzinnego zapamiętałem wcześniej wymienioną kutię, która była potrawą zaduszkową i wigilijną. W wigilię podawano ją z makiem i miodem. Na stole były kluski z makiem i miodem, kapusta z grzybami i olejem, grzyby z kaszą gryczaną, czerwony barszcz z uszkami nadziewanymi grzybami, pierogi z kapustą i grzybami, kapusta z grochem, były także śledzie i smażone ryby, pierogi z kaszy gryczanej, były także pączki i racuchy. A głównym napojem tej wieczerzy był kompot robiony z suszonych owoców. Można by ciągnąć tę listę jeszcze dalej. Ale już te wymienione potrawy w swej wielości były nie lada wezwaniem dla naszych żołądków.

Zasyciwszy swój głód, dzieci najszybciej odchodziły od stołu. Czekało nas jeszcze wiele atrakcji. Raz w roku w domu na podłodze była słoma. Można było w niej dokazywać co nie miara, a nawet przespać się na niej, jak mieszkańcy stajenki betlejemskiej. Piękna tego wieczoru nie niweczył nam szelest rozpakowywanych prezentów. To wcześniej, 6 grudnia zrobił to św. Mikołaj. Wszystko koncentrowało się na najważniejszym darze, jakim było małe Dzieciątku w betlejemskim żłobie. Dorośli zaś rozmawiali, wspominali, gościli się, cieszyli się swoją obecnością i kolędowali. Ale przed wyruszeniem na Pasterkę, trzeba było jeszcze dopełnić wiele innych powinności wigilijnych. A o tym następnym razem..