Przy grobie taty

Na wysokości ponad 10 km wracam myślą do moich wakacyjnych pożegnań z rodzinnym domem. Wspominam pożegnanie z Tatą. O tym pożegnaniu napisałem w jednym z artykułów: „Idę do Taty, który leży w łóżku i mówię: <chcę Tatę pożegnać, bo już odjeżdżam>. W odpowiedzi słyszę niezrozumiałe słowa i widzę oczy wpatrzone we mnie. Nie mam pewności czy Tata mnie usłyszał, czy mnie zrozumiał. Postępująca choroba zabrała możliwość w pełni świadomego pożegnania. Postałem chwilę a tysiące myśli przemknęło mi przez głowę. Odszedłem nie będąc pewny jakie będzie nasze następne spotkanie”.

Teraz, gdy siedzę w samolocie na trasie Nowy Jork- Warszawa wiem jakie będzie to spotkanie. Przed kilku dniami zadzwonił telefon z Polski. Był to telefon, na który z wewnętrznym niepokojem czekałem. Smutny głos w słuchawce: „Przyjeżdżaj Tata jest umierający”. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, wziąłem z kościoła olej chorych, byłem pewien, że Tata zaczeka na mnie na moją ostatnią posługą i ruszyłem w drogę.

Za oknem samolotu bezchmurne niebo i zachodzące słońce. Drogą wspomnień, które czepiają się ostatnich promyków słońca przychodzi do mnie Tata. Widzę go jak idzie za pługiem i rozoruje skiby czarnej ziemi. Złote ziarna przesypują się przez jego ręce i spadają w wilgotną, przyjazną glebę, wypielęgnowaną jego rękami. Z miłością i zatroskaniem spogląda na pierwsze zielone kiełki wychylające się z ziemi, jest zapowiedź przyszłego plonu. Widzę, jak idzie z kosą do żniwa, bo łany zbóż już dojrzały. Głos kosy miesza się z krzykiem przestraszonej przepiórki i powstaje przepiękna melodia radosnego żniwowania.

A gdy za oknem samolotu na tle czarnego nieba pojawiają się gwiazdy przychodzą wspomnienia wieczornych powrotów z pola. Dla pracujących na roli dzień był nieraz za krótki. Jechałem z Tatą na wozie ze snopami zboża. Tata mimo zmęczenia podśpiewywał sobie różne piosenki, wśród, których piosenki partyzanckie i wojskowe miały poczesne miejsce. Czas okupacji hitlerowskiej tata spędził w lesie w oddziałach AK, walcząc z okupantem, stąd też upodobanie w tych piosenkach. W czasie tych powrotów leżąc na snopach zboża patrzyłem na niebo usiane milionami gwiazd. Zadawałem pytania. Zaczynała się opowieść o tajemniczych przepaściach kosmosu. Wodząc wzrokiem za wyciągniętą ręką Taty poznawałem po imieniu gwiazdy, planety i galaktyki. Otrzymywałem wiele wyjaśnień. Ale były pytania, na które Tata odpowiadał wprowadzając mnie w inną rzeczywistość, rzeczywistość, której wspomnienie przywołuje fotografia, na którą spoglądam. Jest to fotografia z mojej prymicyjnej Mszy św.

Rodzice prowadzą mnie pod rękę z plebanii do kościoła, na twarzy Taty widzę łzy wzruszenia. Wcześniej nigdy ich nie widziałem. Tak bardzo cenił sobie kapłaństwo syna. Jego wiara była spokojna i cicha, bez zbędnych słów i deklaracji. Najważniejszym wyznawaniem jego wiary było życie wg. bożych przykazań. W każdą pracę wpisana była rzeczywistość nadprzyrodzona. Rzeczywistość ziemska nigdy nie przesłaniała rzeczywistości nadprzyrodzonej. Pamiętam sytuacje, gdy na polu było suche zboże lub też siano na łące gotowe do zwożenia, a od zachodu nadciągały deszczowe chmury. Jeśli to była niedziela, żadna siła nie zmusiła Taty do pracy w tym dniu. Uważał, że niedziela jest przeznaczona dla Boga i odpoczynku. Jeśli deszcz zaleje zboże to przyjdzie słońce i wysuszy. Pielęgnowanie tradycji religijnych i narodowych wytwarzało szczególnie korzystną atmosferę rozwoju duchowego. A takie epizody z życia jak jazda na rowerze z Tatą do kościoła na zawsze zostały w mojej pamięci. Scena z prymicyjnej fotografii, prowadzenia mnie przez rodziców staje się symbolem życia pełnego trudu i poświęcenia w prowadzeniu swoich dzieci do pełni wiary i człowieczeństwa.

Dotyk twardej płyty lotniska w Warszawie wyrywa mnie z tych rozważań i przenosi do rzeczywistości, która będzie moim udziałem przez najbliższe dni. O drugiej godzinie nad ranem docieram do mojej rodzinnej miejscowości. Gęstą ciemność przerywa tylko krzyk nocnego ptaka i poszczekiwanie psów. Światła we wszystkich domach wygaszone, z wyjątkiem jednego, tego do którego zdążam. Tam dokonuje się tajemnica Golgoty. W progu wita mnie zbolała Mama. Idę szybko do Taty, widzę ogromne jego cierpienie. Dotykam gorącego czoła, gładzę ręce i twarz, mówię o miłości o tym, że jesteśmy z nim, że jest najlepszym ojcem jakiego można mieć. Urywany, krótki oddech staje się spokojniejszy. Pojawiły się łzy w oczach, usiłuje coś powiedzieć, ale już nie może. Mam pewność, że mnie poznał. Udzieliłem namaszczenia chorych. Trwamy w gorliwej modlitwie. Po kilku godzinach usłyszałem ostatni oddech, ostatnie uderzenie serca i poczułem jak śmierć swym chłodem liże moją ręką spoczywającą na głowie Taty.

Wraz z ostatnim oddechem i ostatnim uderzeniem serca spłynęła bolesna cisza, ale nie była to cisza rozpaczy była to cisza nadziei. Wyszedłem na pole tam, gdzie tysiące razy wychodził Tata. Pola przybrały już jesienną szatę, rola gotowa pod zasiew, zapach jesiennego dymu przynosił łagodną ciszę. Taką ciszę pełną powagi, cierpienia i nadziei pamiętam z lat dzieciństwa, gdy przychodził Wielki Piątek. To była święta cisza, na dnie, której ukryte było ziarno nadziei, ziarno zmartwychwstania Chrystusa. Byłem pewien, że Tata ma udział w tej tajemnicy Chrystusa. Miał udział w krzyżu Chrystusa i będzie miał udział w Jego zmartwychwstaniu.

Wielu zadawało sobie pytanie, dlaczego on tyle cierpiał, przecież nikomu nie wyrządził krzywdy, ale przeciwnie każdemu gotowy był nieść pomoc.  Nawiązałem do tych pytań w czasie uroczystości pogrzebowych. To cierpienie było łaską jaką go Bóg obdarzył go w ostatnich dniach jego życia, było to szczególne zaproszenie do tajemnicy krzyża Chrystusa i dziś to może jest najważniejsze co zabiera ze sobą. Z tej tajemnicy krzyża rodzi się zmartwychwstanie. Wierząc w to głęboko zakończyliśmy uroczystości w kościele pieśnią wielkanocną: „Otrzyjcie już łzy płaczący”.

Teraz gdy opuszczam rodzinny dom przybyło mi jeszcze jedno miejsce pożegnania. Idę na parafialny cmentarz, na grób Taty, który tonie w kwiatach by powiedzieć żegnaj. Ale tak naprawdę to nie jest pożegnanie. Teraz Tata jest bliżej mnie aniżeli kiedykolwiek indziej. Wierzę w świętych obcowanie, realną więź tych, którzy żyją na ziemi z tymi, którzy mają za sobą ziemską wędrówkę. A krzyż, którym naznaczony jest grób Taty przypomina mi tę prawdę. Tej realnej więzi już doświadczyłem wiele razy w tak krótkim czasie. Spokojnie więc wracam do Nowego Jorku miejsca mojej pracy duszpasterskiej. Jestem pewien bliskości Taty i jego życzliwego pochylenia się nade mną. (Tygodnik Katolicki Niedziela).