Potrzebujemy krytyki, ale jeszcze bardziej modlitwy

Co pewien czas jesteśmy bombardowani przez media informacjami o niegodnym postępowaniu jakiegoś biskupa, czy kapłana.  I chociaż takie przypadki zdarzają się bardzo rzadko, to media i stojące za nimi siły nieprzychylne Kościołowi zadbają o to, aby sprawę nagłośnić i przedstawić tak, że odnosi się wrażenie powszechności tego problemu. A to z kolei wzmaga krytyczne, nieraz wręcz chorobliwe nastawienie do duchowieństwa. Oczywiście, każdy taki przypadek, nawet odosobniony zadaje bolesną ranę Chrystusowi i wyrządza krzywdę Kościołowi. Obiektywna krytyka jest jak najbardziej potrzebna, ale trzeba wiedzieć, że kapłan jeszcze bardziej niż krytyki potrzebuje modlitwy. Bóg powierza mu bardzo trudną misję w dzisiejszym świecie, której bez wsparcia modlitewnego wiernych dobrze wypełnić nie może. Dzięki Bogu, że są wierni, którzy kierując się potrzebą serca otaczają kapłana nieustającą modlitwą. Osobiście doświadczam tego modlitewnego wsparcia ze strony wspólnoty polonijnej Nowego Jorku i jestem jej za to bardzo wdzięczny. Ta pamięć modlitewna w formie zorganizowanej ogarnia mnie codziennie przez osoby należące do Apostolstwa Margaretek. Siedem osób deklaruje się, że w poszczególne dni tygodnia będą odmawiać specjalne modlitwy w intencji wybranego kapłana. Duchowa Margaretka pięknie wpisuje się w kwiat o tej samej nazwie. W środku kwiatu umieszcza się imię kapłana a na siedmiu płatkach członków Margaretki. Czasami tych płatków jest więcej. Gdy myślę o moich margerytkach, to widzę cudowny łańcuch maryjnych zdarzeń modlitewnych sięgający Fatimy. W ten łańcuch wpisują się konkretne osoby. 

W roku 2010 grupa modlitewna Matki Bożej Pokoju w parafii św. Krzyża w Maspeth prowadzona przez Wiesława Dziadurę zwróciła się do z prośbą do proboszcza śp. ks. prałata Piotra Żendziana o zorganizowanie w parafii nabożeństwa Matki Bożej Fatimskiej. Proboszcz bardzo ucieszył się tą inicjatywą. Potrzebowaliśmy statuy Matki Bożej Fatimskiej. Chcieliśmy by była ona wykonana w Fatimie i omodlona pielgrzymim trudem, stąd też zorganizowałem pielgrzymkę do Fatimy. Całe piękno pielgrzymowania i ducha modlitwy emanującego z tych miejsc zabraliśmy ze sobą do Nowego Jorku w kształcie figury Matki Bożej Fatimskiej. Z pielgrzymki wracaliśmy 12 maja, a pierwsze nabożeństwo miało być odprawione 13 maja. Zabraliśmy figurę Matki Bożej do samolotu, którym wracaliśmy do Nowego Jorku. Nie wypominając Matce Bożej muszę powiedzieć, że „bilet” dla Niej w jedną stronę był droższy niż nasz w obydwie strony. Ale zarówno pielgrzymi, jak i wierni czekający w parafii zapłaciliby każdą cenę, aby pierwsze nabożeństwo było z Fatimską figurą. I tak się stało. Na pierwszym nabożeństwie zgromadziły się ogromne tłumy wiernych. I z każdym rokiem ich przybywa.

Przed figurą Matki Bożej Fatimskiej zawsze można spotkać wiernych na modlitewnej zadumie. Nieraz ze łzami w oczach powierzają Bogu za wstawiennictwem Matki Bożej swoje trudne sprawy. Umocnieni modlitwą mają siłę zmierzyć się z wszystkimi przeciwnościami życia. W czasie modlitwy przed tą figurą Aneta Konopko doznała olśnienia i zrodził się pomysł założenia Stowarzyszenia Różańca Rodziców. Zwierzyła się z tej myśli swojej koleżance Dorocie Ciszewskiej i ta myśl zaczęła przybierać konkretny kształt. W krótkim czasie Różaniec Rodziców liczył około 150 członków. Powstały także dwie róże dziecięce. W tej wspólnocie różańcowej zrodził się pomysł Apostolstwa Margaretek. Pierwszą z nich zorganizowała Wanda Potaczała. Druga moja Margaretka powstała po pielgrzymce na kanonizację św. Jana Pawła II, a zajęła się tym Anna Kapuśniak. Uroczyste zawierzenie Margaretek miało miejsce w niedzielę 11 października 2015 roku w Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Stony Point, NY.

W rodzinnej atmosferze stanęliśmy do sprawowania Eucharystii, w czasie której miało miejsce wzruszające przyrzeczenie Margaretek. Duchowo łączyliśmy się z nieobecnymi, modląc się w ich intencji. Margaretka Małgorzata była w szpitalu, gdzie urodziło piąte dziecko. Kinga została w domu ze swoim mężem, u którego zdiagnozowano chorobę nowotworową. Pamiętaliśmy o tacie Anety, który zmaga się z rakiem. Po Mszy św. odprawiliśmy procesje różańcową. Nieskazitelny błękit nieba, zielone trawy, drzewa przybierające kolor jesieni, śpiew ptaków były cudownym tłem i muzyką do „zdrowasiek” unoszących się do nieba. Szedłem razem z innymi, trzymając w ręku różaniec. Nagle poczułem, że ktoś uchwycił mnie za rękę. Popatrzyłam, była to Natalka, którą w ubiegłym roku przygotowywałem do I Komunii św. w parafii Matki Bożej Częstochowskiej na Dolnym Brooklynie. Trzymając się za ręce odmawialiśmy różaniec. To takie piękne i naturalne. Jednak ze względu na zdeprawowany świat i ludzi oraz ich opinię zacząłem dwoma rękami coś manipulować przy różańcu, uwalniając się delikatnie z rączki Natalki. Pomyślałem wtedy, że taki rodzinny kościół, gdzie kapłan jest traktowany jak członek rodziny ma przyszłość.

Po części modlitewnej, gdy zapadał zmrok rozpaliliśmy olbrzymie ognisko. W rytmie polskich melodii przypiekaliśmy kiełbaski i wszystko co się nadawało do ognia, a niektórzy ruszyli nawet w tany. Spożywaliśmy wspólny posiłek, tak jak to było w pierwotnym kościele. Po Eucharystii była agapa, uczta miłości, wszyscy dzielili się tym co przynieśli na święte zgromadzenie. To było przeżywanie Kościoła w całym jego boskim i ludzkim wymiarze. Przy naszym ognisku mieliśmy podobne odczucia; byliśmy wielką, bożą rodziną. Zasiedlimy także przy ognisku, ze śpiewnikami w ręku, całym sercem wyśpiewywaliśmy najpiękniejsze piosenki i pieśni, jakie były w śpiewniku i naszej pamięci. Ze wspomnieniem pięknie przeżytej wspólnoty Kościoła z radością wracaliśmy do domów. Towarzyszyło nam przeświadczenie jak ważna w budowaniu wspólnoty Kościoła i nie tylko Kościoła jest modlitwa i życzliwa pamięć o sobie. Uchylają one dla nas rąbka nieba na tej ziemi.