Pielgrzymka do Matki

„Chyba się ksiądz źle modlił o dobrą pogodę”- powiedziała do mnie żartem jedna z uczestniczek pielgrzymki w intencji matek do Sanktuarium maryjnego na Long Island w dniu 23 maja 2001 roku. Rzeczywiście, cały czas towarzyszył nam deszcz przechodzący momentami w ulewę. Muszę przyznać, że nawet nie przyszło mi do głowy, aby się modlić o słoneczną pogodę. Pamiętam piesze pielgrzymki do Częstochowy w czasie, których niektórzy pielgrzymi podejmowali dodatkowy trud; czasami do plecaka wkładali kamień, niektórzy zrzucali buty i szli boso, a najczęściej pomagali bliźnim. Deszcz w czasie pielgrzymki był tylko dodatkowym utrudnieniem, które czyniło nasze wędrowanie bardziej pielgrzymką niż wycieczką. W tym też duchu odbieraliśmy strugi deszczu spadające na nas u stóp patronki wyspy Long Island. Mimo takiej pogody było więcej chętnych do wyjazdu niż mógł pomieścić autobus. Nie zabrakło także prywatnych samochodów. Gdy odprawialiśmy przewidziane nabożeństwa nie widziałem końca „parasolowej” procesji.

Wyłuskiwaliśmy same pozytywy naszego pielgrzymowania i to sprawiało, że nie było niezadowolonych. Ot chociażby pogoda. Sanktuarium maryjne otoczone jest lasami, a jak wiemy w czasie deszczu przyroda ożywa, zieleń i kwiaty mają wtedy najintensywniejszy zapach a ptaki śpiewają jak szalone. A gdy jeszcze towarzyszą temu wyładowania atmosferyczne, wtedy powietrze przesycone ozonem jest najzdrowsze. Jednak gromów nie było w czasie naszej pielgrzymki. No cóż, nie wszystko można mieć, co się chce. Obserwowałem jak pielgrzymi przeskakują przez małe kałuże, wpadając przy tym w większe. Podzieliłem się wtedy moim doświadczeniem. Buty miałem kompletnie przemoczone jak i też spodnie do kolan, a zatem nie obawiałem się nowych kałuż. Poradziłem, aby każdy zamoczył się podobnie jak ja, a wtedy możemy oczekiwać tylko lepszego; może na pagórku woda się wyleje się z buta, a może nawet słońce nogawki wysuszy. Prawdopodobnie to poskutkowało, bo humor dopisywał nam do końca.

W tych niedogodnościach i radościach dominował jednak duch modlitewny, bo to było celem naszego wyjazdu. Idąc lesistym wzgórzem od stacji do stacji drogi krzyżowej modliliśmy się za zmarłe matki. W ich życie także były wpisane stacje drogi krzyżowej. Szły one wytrwale tą drogą z miłości do Boga i swoich dzieci. I tak jak przez miłość Chrystus zwyciężył śmierć tak i one przez miłość przeszły ze śmierci do życia. Dlatego drogę krzyżową zakończyliśmy radosnym Alleluja. Procesję loretańską na Wzgórzu Różańcowym poświęciliśmy żyjącym matkom, które bardzo często zza oceanu dotykają nas swoją modlitewną miłością.

Na zakończenie udaliśmy się na wzgórze gdzie stoi 6 metrowej wysokości figura Matki Bożej. Jednak ze względu na ulewny deszcz nie odbył się tam koncert poetycko- muzyczny. Zeszliśmy na dół do kaplicy, która wydała się nam wyjątkowo przytulna. Usiedliśmy w ławkach i na podłodze, a zespół „Te Deum” piosenką i poezją przywoływał najpiękniejsze wspomnienia o matce. Otarta ukradkiem łza niech będzie podsumowaniem tej poetyckiej chwili.

Kurier Plus, 2001 r.