Parafialna Parada

Pozytywnie i z entuzjazmem pisałem kilka razy, zarówno w prasie polskiej, jak i polonijnej o Paradzie Pułaskiego w Nowym Jorku. Dzisiaj piszę trochę inaczej, a to tylko dlatego, że spoglądam z innej strony. Takie spojrzenie jest nieraz konieczne w szukaniu jeszcze doskonalszej formy naszego polonijnego świętowania.

Nazwałem tę paradę parafialną nie dlatego, że znakomita większość paradujących identyfikuje się z przynależnością do jakieś parafii, ale dlatego, że w dużej mierze grupy organizują się w parafiach, które dysponują ograniczonymi możliwościami m.in. finansowymi, stąd też Parada wygląda tak a nie inaczej. Od lat jestem zaangażowany w przygotowanie naszej parafii do Parady. Muszę powiedzieć, że nie cieszy się ona dużą popularnością. Nie dysponując instrumentami przymusu, jakie mieli pierwsi sekretarze partii w napędzaniu tłumów na pochody pierwszomajowe, duszpasterze wraz z członkami Komitetu Parady Pułaskiego muszą dokonywać karkołomnych rzeczy, aby zebrać w miarę przyzwoitą grupę paradujących.

Pisząc o tym korzystam z doświadczeń parafii Św. Krzyża, w której pracuję. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to norma dla wszystkich parafii, ale z pewnością mamy wiele wspólnych doświadczeń. Mobilizacja grupy zaczyna się od nawoływania z ambony. Robimy wszystko, aby chętnym ułatwić i umilić udział w Paradzie. Oferujemy darmowy przejazd w obydwie strony. W tym roku, każdy otrzymał za darmo czapkę, aby ładniej prezentować się jako grupa. Po powrocie z Parady dla uczestników organizujemy zabawę taneczną, na której za darmo można coś zjeść i wypić się, łącznie z napojami alkoholowymi. A mimo to do paradowania nie ma tak wielu chętnych.

W tej sytuacji rodzi się pytanie, dlaczego większość tak niechętnie odnosi się do udziału w Paradzie Pułaskiego. Odpowiedzi bywają różne. Są tacy, którym pozostał uraz pochodów pierwszomajowych, kiedy to masy pracujące maszerowały ulicą, pozdrawiając trutniów na trybunach. Inni uważają, że można ten czas spędzić o wiele przyjemniej i pożyteczniej. A na uwagę, że jest okazja zamanifestować siłę naszej grupy etnicznej odpowiadają, że Parada to pokaz miernoty. I mają po części rację, gdy porównamy naszą Paradę z innymi. A z drugiej jednak strony to od nas samych zależy jak ta Parada będzie wyglądać. Z samego narzekania nic nie wynika. Chociaż też słusznie oczekujemy, że ci którzy sięgają po najwyższe miejsce w Komitecie Parady mają jakąś koncepcje i sposoby zjednoczenia całej Poloni w działaniu, które uczyniłby z Parady barwne, pulsujące energią i radością ekspresyjne widowisko. Komitet może się zasłaniać możliwościami finansowymi, z pewnością po części ma rację. I tu ukłon w stronę polonijnych firm, które mogą dobrze funkcjonować dzięki Polonii.

Ale te racje nie usprawiedliwiają, z pozoru drobnych niedociągnięć organizacyjnych, które jednak mogą mieć brzemienny wpływ na obecny kształt naszego świętowania. W czasie ostatniej Parady, jako marszałek naszej grupy czekałem prawie trzy godziny na włączenie się do marszu. Matka z dwójką dzieci mówi do mnie: „Proszę księdza, jestem pierwszy raz na Paradzie i ostatni. To skandal, żeby trzy godziny czekać. Po co kazali nam tak wcześnie przyjechać”. W duchu przyznałem jej rację. Czy naprawdę, to taka trudność precyzyjniej dograć szczegóły. Przecież nie pierwszy raz ten problem się powtarza. Z tego samego powodu zrezygnowała z udziału w Paradzie grupa weteranów z Kowaliński Post z Maspeth.

W czasie Parady, momentami ulica ożywiała się spontaniczną radością i entuzjazmem. A działo się to za sprawą grup polskiej młodzieży, która ściągała na siebie uwagę swoją żywiołowością, elementami stroju z polskimi akcentami i skandowaniem: Polska, Polska  itp.  Były to jednak najczęściej grupy nieformalne, które nie zarejestrowały się w  Komitecie Parady, stąd też mogli paradować tylko na chodnikach. Jest nadzieja, że gdy to pokolenie będzie decydować o Paradzie może ona nabrać rumieńców i rozmachu.