|

Owoc pszczelego roju

W czasie wieczornej liturgii Wielkiej Soboty wnosi się do kościoła wielką świecę zwaną paschałem, która jest symbolem Chrystusa zmartwychwstałego i światła, jakie wnosi Chrystus w świat skażony grzechem i śmiercią. Przy wyeksponowanej i zapalonej świecy kapłan śpiewa exultet, najbardziej uroczysty hymn wielkanocny, w którym są słowa: „W tę noc pełną łaski, przyjmij Ojcze święty, wieczorną ofiarę uwielbienia, którą Ci składa Kościół święty, uroczyście ofiarując przez ręce swoich sług tę świecę, owoc pracy pszczelego roju. Znamy już wymowę tej woskowej kolumny, którą na chwałę Boga zapalił jasny płomień. Chociaż dzieli się on użyczając światła, nie doznaje jednak uszczerbku, żywi się, bowiem strugami wosku, który dla utworzenia tej cennej pochodni wydała pracowita pszczoła”. W Biblii i liturgii kościoła pszczoła jest symbolem wielu pozytywnych wartości, w tym pracowitości. I tak, aby wytworzyć 1 kg miodu, pszczoła musi przysiąść około 4 miliony razy na kwiatach lub liściach. W Biblii często pojawia się marzenie o Ziemi Obiecanej, ziemi mlekiem i miodem płynącej. Gdy patrzę na dzisiejsze paschały, to wydaje mi się, że powinniśmy śpiewać: „Owoc zadymionej rafinerii naftowej”, ale za tym sformułowaniem trudno byłoby się dopatrzeć jakiś pozytywnych symboli. W latach mojego dzieciństwa paschał był zawsze z wosku, podobnie jak inna bardzo ważna w liturgii kościoła świeca zwana gromnicą. Świeca woskowa, oprócz głębokiej symbolicznej wymowy przy spalaniu wydziela odświeżający i uzdrawiający zapach. Wosk ma liczne zastosowanie w życiu codziennym, podobnie inne „owoce pszczelego roju”, jak: kit pszczeli, mleczko, pyłek, miód a nawet jad pszczeli. Ze względu na ważność, zarówno symboliczną, jak i praktyczną pszczoły i pszczelarze zajmują ważne miejsce w zwyczajach ludowej tradycji.

W sierpniu, miesiącu dożynek jest także dzień, który możemy nazwać dożynkami pszczelarskimi, a patronuje im św. Wawrzyniec, którego w liturgii kościoła wspominamy 10 sierpnia. W tym dniu przynoszono do kościoła mód do poświęcenia, którym obdzielano krewnych i znajomych. Zanoszono także modlitwę: „Przez przyczynę Wawrzyńca, męczennika, chroń, Boże, pszczółki od szkodnika”. Funkcjonowało także przysłowie: „Po świętym Wawrzyńcu nie bierz pszczół i na gościńcu”. Jak może wiemy najważniejszym przedstawicielem pszczelego roju jest matka. W ulu jest tylko jedna matka. Gdy pojawia się druga, a rój jest odpowiedni wielki, wtedy matka wylatuje z ula z częścią roju w poszukiwaniu nowego miejsca. Najczęściej rój siada gdzieś wysoko na drzewie lub innym miejscu i trzeba go umiejętnie przechwycić, używając specjalnego narzędzia zwanego w moich stronach rojnicą. Najlepiej wtedy skropić pszczoły wodą, aby miały mniejsze możliwości lotne, co ułatwia przeniesienie ich do nowego ula. Po dniu św. Wawrzyńcu nawet, gdy się pszczoły wyroją, to i tak nie zdążą się na tyle rozmnożyć i nagromadzić pokarmów, aby przeżyć zimę.

W życiu św. Wawrzyńca trudno się dopatrzeć zdarzeń, które wyjaśniałby, dlaczego obrano go patronem pszczelarzy. Zapewne zadecydował o tym czas wspomnienia Męczennika. W dzień św. Wawrzyńca w zasadzie główne miodobranie jest już zakończane. Pozostał jeszcze miód spadziowy i wrzosowy. Powszechnie uznaję się św. Ambrożego z Mediolanu za patrona pszczelarzy. W jego żywotach ocierających się o legendę znajdziemy opis wydarzenia, które ukazuje szczególny związek z Świętego z pszczołami. Św. Ambroży pochodził z arystokratycznej rodziny rzymskiej. Urodził się w Trewirze ok. 339 r. jako najmłodsze dziecko. Legenda głosi, że gdy Ambroży był dzieckiem, pewnego razu na jego kołysce osiadł przelatujący rój pszczół. Przerażona matka chciała je odpędzić, jednak ojciec nakazał, aby spokojnie zaczekać, aż odlecą same. Gdy to się stało ojciec zawołał: „Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Całe to wydarzenie odebrano, jako zapowiedź wielkiej wymowności przyszłego Świętego. Chłopic przeżył i został wielkim świętym i wielkim mówcą, nazwanym ze względu na wymowność „miodopłynnym”.

Wspomnienia pszczelarskie wpisują się w moje życie od najmłodszych lat. Mój dziadek i tata mieli pasiek. Nie było to ich główne zajęcie, bo z tego nie dało się wtedy wyżyć. Było to piękne, pożyteczne i szanowane hobby. W pasiece dziadka stały różnego rodzaju ule, w tym przypominające leśne barcie. Były one zrobione z jednego pnia drzewa. W wydrążonych pniu nie było ramek tylko deseczki, do których pszczoły plastry. Nie były one zdeterminowane równymi ramkami z węzą. Lepiły plastry wosku i wypełniały miodem według własnej fantazji, czy raczej odwiecznego instynktu. Nie było mowy, aby miód z tak nieregularnych plastrów odwirować w jakiejś wirówce. Dziadek wycinał plastry miodu i wkładał do dużej beczki w komorze. Następnie ubijał woskowo- miodną masę specjalnym tłuczkiem. Po pewnym czasie miód osiadał na dole beczki, a wosk wypływał na wierzch. Wosk zbierano z beczki, a mód zostawał. Można było w każdej chwili wejść do komory i nabrać miodu ile się chciało. Najlepsza w beczce była wierzchnia warstwa miodu do tak zwanego „wygryzania”. Był to miód zmieszany z drobnymi okruchami wosku. Miód się zjadało a wosk wypluwało. Miód był nie tylko produktem spożywczym, ale także lekarstwem na różne dolegliwości. Także na wigilijny opłatek kładziono odrobinę miodu. Symbolizował on słodycz tych świąt. Intensywny zapach i smak miodu z pasieki dziadka i taty pamiętam do dziś. Ma się on nijak do zabarwionej, lepkiej cieczy, którą kupujemy w sklepie w słoikach z napisem: „Miód pszczeli”.

W cenie był także wosk. Odwirowany lub wyduszony z miody wosk gotowano w wodzie, następnie wlewano do lnianego worka, który wkładano do specjalnej prasy. Dziadek wbijał kliny i z worka wypływała wosk z wodą. Po wystygnięciu wosk pływał na wodzie, zbierano go i przetapiano, formując w krążki. Wosk, podobnie jak miód miał różnorakie zastosowanie. Służył, jako politura do mebli, a nawet pasta do butów. Smarowano nim dratwy, którymi zszywano buty, uprzęż konną. Miał on także zastosowanie kościelne. Do niewielkich pojemników szklanych wkładano lniany lub konopny sznurek i zalewano woskiem. Takie świece ofiarowano do kościoła, gdzie płonęły, jako wieczne lampki. Drgający płomyk lampki wiecznej przypominał o obecności Boga, a cudowny zapach palącego się wosku unosił się ku niebu jak hymn uwielbienia. Wosk służył także do wykonania, wcześniej wspomnianego paschału. Dziadek robił także gromnice. Gromnica była zawsze z prawdziwego wosku, bez żadnych dodatków. Dziadek wlewał wosk do specjalnej rurkowatej metalowej formy, gdzie był naciągnięty knot. Po wystygnięciu wosku, rurkę lekko podgrzewało i wyciągało piękną pachnąca świecę. Możemy sobie wyobrazić intensywność zapachu, gdy w uroczystość Matki Bożej Gromnicznej zapłonęło w kościele kilkaset takich gromnic. Gromnica była święta rzeczą. Zapalano ją, gdy zagrażało jakieś niebezpieczeństwo. Podawano ją do ręki odchodzącym z tego świata.

Bartnictwo, czyli hodowla pszczół w naturalnych lub wydrążonych dziuplach pni drzew ma swoją długą historię. Słowianom przypisuje się wyjątkową znajomość rolnictwa i bartnictwa. Niektórzy naukowcy twierdzą, że nikt w Europie nie dorównał im w hodowli pszczół. Bartnictwo stało się ważną dziedziną życia. Po przyjęciu chrześcijaństwa przez Polskę, bartnicy byli zobowiązani do składania daniny z miodu i wosku na rzecz władcy i Kościoła. Daninę w miodzie najczęściej składano staroście królewskiemu lub innemu zarządcy 29 września, w dzień św. Michała. Stąd też do dziś w niektórych regionach Polski świętuje się w tym dniu „dożynki” miodobrania, które są okazją do spotkań towarzyskich i wesołej zabawy. W średniowieczu nastąpił niebywały rozwój bartnictwa. Uchwalono wiele praw regulujących status bartników, jak i też prawa normujące tak ważną dziedzinę życia społeczno- gospodarczego. W tamtych czasach było duże zapotrzebowanie na miód i wosk, zarówno w kraju jak i za granicą. W XVII w bartnictwo stanowiło bardzo ważne źródło dochodów królewskiego skarbu w Polsce.

Bartnicy pracowali przy barciach od wiosny do jesieni. Wiosną oczyszczano barcie z martwych pszczół oraz innych zanieczyszczeń. Wybierano także mód pozostały po zimie. Drążono również nowe barcie w drzewach na wysokości, conajmniej trzech metrów. Do wejścia na tę wysokość służył podwójny sznur spleciony z włókien konopi i łyka, zakończony drewnianą deseczką służącą do siedzenia podczas pracy. Dzisiejsi pszczelarze mają ułatwione zadanie hodowli pszczół w bardzo funkcjonalnych ulach. Ale tak jak dawniej tak i dziś praca pszczelarza, to coś więcej niż zawód.