16 niedziela zwykła Rok C
GOŚĆ W DOM
Jezus przyszedł do pewnej wsi. Tam niejaka niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10, 38-42).
W samo południe upalnego dnia Abraham siedział w cieniu dębów Mamre. W oddali dostrzegł trzy ludzkie postacie. Zapewne kierowany odruchem ludzkiej gościnności i bożym natchnieniem wyszedł im naprzeciw, zapraszając w gościnę. Przyniósł wody, aby obmyli sobie ręce i nogi oraz zaproponował odpoczynek w cieniu drzew. W tym czasie żona jego Sara szybko upiekła podpłomyki, zaś Abraham wybrał dorodne cielę, z którego kazał słudze przygotować posiłek dla gości. A gdy spożywali przygotowane dary jeden z tajemniczych gości powiedział, że za rok wróci, a wtedy Sara będzie miała syna. Abraham bardzo pragnął mieć syna, ale ze względu na podeszły wiek, zarówno swój jak i żony nie miał takiej nadziei. Uwierzył jednak przybyszowi, bo był przekonany, że przyszedł do niego w gościnę wysłannik nieba. Po roku rzeczywiście Sara urodziła syna, a Abraham nie miał już żadnych wątpliwości, że przed rokiem, zapraszając w gościnę umęczonych wędrowców, zaprosił samego Boga.
Ta biblijna scena nie pozostała zapewne bez wpływu słowiańską gościnność. Znane jest polskie przysłowie „Gość w dom – Bóg w dom”. Miałem to szczęście, że w moim rodzinnym domu, w całej rozciągłości doświadczałem prawdziwości tego przysłowia. Drzwi wiejskiej chaty były zawsze otwarte dla każdego. Każda pora dnia była odpowiednia na przyjęcie gości. Gość nigdy nie czuł się, że przyszedł nie w porę. Nikt nie musiał się wcześniej zapowiadać. Do dziś mam w pamięci obraz mamy, która przerywała swoją pracę, aby zająć się gośćmi. Stawała przy kuchni, a cały dom wypełniał się przyjemnymi zapachami. Czuło się w domu odświętność. Również tata, jeśli było to możliwe, przerywał swoją pracę i towarzyszył gościom. W tych gościnach na pierwsze miejsce wysuwała się radość spotkania. Można było ze sobą porozmawiać, powspominać. Gdy rodzice byli zbyt zabiegani w przygotowaniu gościny, wtedy goście mówili często: „Zostawcie to wszystko, siądźmy razem i porozmawiajmy”.
Tak było na wsi wiele lat temu. Dzisiaj, w innym środowisku jest prawie niemożliwe naśladowanie takiej formy gościnności. Ale wcale to nie znaczy, że mamy zrezygnować z praktykowania przysłowia: „Gość w dom – Bóg w dom”. Nasz dom, nasze serce mają być otwarte dla bliźnich, bo przez nich, bardzo często przychodzi do nas łaska Boża. Do czynników, które w dzisiejszych czasach wpływają destrukcyjnie na gościnne otwarcie się należą: Po pierwsze- interesowność. Rodzi ona pytanie, jakie korzyści będę miał z tych odwiedzin. Nie jeden raz słyszałem opowieści moich rodaków w Stanach Zjednoczonych, którzy zawiedli się na gościnności swojej rodziny, czy znajomych w Polsce tylko, dlatego, że ci zamiast cieszyć się odwiedzinami krewniaka ze Stanów liczyli na drogie prezenty. Po drugie – zapracowanie, które jest wynikiem pogoni za pieniądzem. Ta pogoń staje się niebezpieczna, gdy przesłania rodzinę i ewentualnego gościa. Po trzecie- telewizja, która może stać się wrogiem gościnności numer jeden. Naprawdę możemy zdenerwować gospodarza domu, gdy go odwiedzimy w czasie oglądania ulubionego programu. Albo też w ogóle nie będzie się przejmował obecnością gościa, tylko z zaciekłością maniaka przylgnie wzrokiem do szklanego ekranu.
Fragment Ewangelii zacytowany na wstępie mówi także o gościnności. Jezus odwiedza dom Marty i Marii. Obydwie ucieszyły się z tej wizyty. Jednak odmiennie starały się przyjąć Jezusa. Marta przygotowuje przyjęcie. Biega od kuchni do spiżarni, przygotowuje posiłek, nakrywa stół. Maria zaś usiadła u stóp Jezusa i z wielką uwagą słuchała Jego słów. Wobec tego zrozumiała jest pretensja Marty do Marii. Dlaczego ona nie pomaga w przygotowaniu posiłku dla Chrystusa? Zapewne odpowiedź Chrystusa zaskoczyła nie tylko samą Martę, ale i tych, którzy byli świadkami tej sceny. “Marto, Marto, martwisz i niepokoisz się o wiele, a potrzeba mało, albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Brzmi to jak nagana zabiegania Marty i pochwała zasłuchania Marii. A zatem jaką przyjąć postawę w życiu, Marty czy Marii? Bez zabiegania Marty nie można odpowiednio ugościć przybysza. Podobnie bez słuchania gościa nie można go godnie przyjąć. A zatem w naszym życiu ważne są obydwie postawy, które muszą ze sobą harmonijne współgrać. Potrzebne jest zabieganie Marty i zasłuchanie Marii. Źle się dzieje, gdy przez zabieganie nie mamy czasu wysłuchać naszego gościa.
W tej przypowieści jest mowa o Bogu, który przychodzi do nas w gościnę. Dla ilustracji tego przyjścia użyję obrazu I Komunii św. Wiąże się z nią wiele przygotowań w domu i w kościele. Próby, stroje, prezenty, przyjęcia. To wszystko jest potrzebne, ale może przesłonić najważniejszego momentu, kiedy to kapłan podając dziecku białą hostię mówi: „Ciało Chrystusa”. Bo gdy przesłoni, wtedy najważniejszy gość przejdzie niezauważony.
Pośród codziennego zabiegania tak ważna jest chwila rozmowy z Bogiem, chwila modlitwy. Chociaż i modlitwa może być zabiegana przez wielość słów i przerost zewnętrznej formy. Do metropolity Antoniego Blooma przyszła kobieta i powiedziała, że przez czternaście lat modliła się nieustannie i nie odczuła szczególnej obecności Boga w swoim życiu. Metropolita zadał jej pytanie: „A gdy się modliłaś, czy dałaś Bogu szansę, żeby wszedł w twoje słowa?” „Nie, ja cały czas do Niego mówiłam. Czy to nie jest modlitwa?” – pyta kobieta. „Sądzę, że nie” – pada odpowiedź. „Radziłbym ci- kontynuuje metropolita- piętnaście minut dziennie usiąść w zasłuchaniu przed obliczem Boga”. Kobieta usłuchała tej rady. Po niedługim czasie ponownie zjawiła się u metropolity i powiedziała: „To nadzwyczajne, gdy tylko mówię słowa modlitwy, nic nie czuję. Ale gdy w milczeniu usiądę przed Bogiem i słucham Go, wtedy czuję, jak mnie wypełnia Jego wszechpotężna obecność” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecane).
POTRZEBA MAŁO ALBO TYLKO JEDNEGO
Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham, spojrzawszy, dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich, podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie. A oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: «O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi! Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim pójdziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego». A oni mu rzekli: «Uczyń tak, jak powiedziałeś». Abraham poszedł więc śpiesznie do namiotu Sary i rzekł: «Prędko zaczyń ciasto z trzech miar najczystszej mąki i zrób podpłomyki». Potem Abraham podążył do trzody i wybrawszy tłuste i piękne cielę, dał je słudze, aby ten szybko je przyrządził. Po czym, wziąwszy twaróg, mleko i przyrządzone cielę, postawił przed nimi, a gdy oni jedli, stał przed nimi pod drzewem. Zapytali go: «Gdzie jest twoja żona, Sara?» – Odpowiedział im: «W tym oto namiocie». Rzekł mu jeden z nich: «O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona, Sara, będzie miała wtedy syna» (Rdz 18, 1-10a).
Po zebraniu szkolnym jeden z ojców podchodzi do nauczyciela i prosi o chwilę rozmowy. W trakcie jej trwania nie wytrzymuje nerwowo i zaczyna płakać. Po uspokojeniu się przeprasza nauczyciela za tę chwilę słabości i mówi: „Mój syn opuścił mnie, ale ja go ciągle kocham i chciałem się dowiedzieć, jak mu idzie w szkole”. Po czym ojciec wyjaśnił, że jego żona wraz z czwórką dzieci opuściła go wczoraj wieczorem.
Pracował on na budowie, czasami po 16 godzin dziennie. W takiej sytuacji niewiele miał czasu dla rodzinny; coraz bardziej oddalał się od niej. Na koniec tej smutnej rozmowy powiedział: „Chciałem kupić żonie i dzieciom wszystko to, o czym tylko zamarzą. Aby to spełnić ciężko pracowałem, zapominając o tym czego oni najbardziej potrzebują; ojcowskiej obecności, duchowego wsparcia i miłości”.
Używając języka Ewangelii można powiedzieć, że ten tragiczny ojciec troszczył się o wiele zapominając o najważniejszym i w sumie stracił wszystko. Wróćmy jeszcze do Ewangelii. Jezus nie potępił zabiegania Marty. To zbieganie o sprawy materialne jest potrzebne. Staje się jednak zgubą, gdy człowiek nie ma czasu, aby tak jak Maria usiąść przy Chrystusie i słuchać. Nie ma czasu dla drugiego człowieka, nie ma czasu na chwilę modlitwy, nie ma czasu na chwilę refleksji. Ciągle jest w akcji. Chwile skupienia, refleksji są konieczne, aby człowiek uświadomił sobie cel swego zabiegania, jakie wartości są najważniejsze, co ma nieprzemijającą wartość o oczach bożych. Ciągła, zewnętrzna aktywność sprawia także, że nie jesteśmy w stanie właściwie ocenić świata i naszego miejsca w nim.
Dla ilustracji można użyć podobieństwa wody w jeziorze. Gdy patrzymy na nią jest czysta; widać w niej rośliny, ryby i inne stworzenia. Wystarczy wskoczyć do niej, dotknąć dna, a wtedy staje się mętna. Nie jesteśmy w stanie dostrzec w niej ani ryb, ani roślin. Wystarczy jednak zostawić wodę w jeziorze na kilka godzin w spokoju, a wtedy powraca jej dawna klarowność, możemy w niej wszystko w niej dostrzec. Nasza ciągła bieganina jest często takim mąceniem wody. Tak, że w końcu niewiele widzimy w tym wszystkim. Chwila refleksji, skupienia sprawia, że wokół nas uspokaja się „zmącona woda” i możemy trafniej oceniać otaczającą nas rzeczywistość.
Szczególnie cenne w naszym życiu są chwile, które spędzamy jak Maria; zasłuchani w to, co mówi do nas Bóg. Bóg jest prawdą ostateczną i w jego obecności możemy odkrywać nasze ostateczne przeznaczenie (z książki Ku wolności).
PRZEJRZENIE W BLISKOŚCI BOGA
Z Chrystusem pogrzebani jesteście w chrzcie, w którym też razem zostaliście wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił. I was, umarłych na skutek występków i «nieobrzezania» waszego grzesznego ciała, razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny, przygniatający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża (Kol 2, 12-14).
Film „Początek” przedstawia historię Iana Graya, młodego biologa, którego poznajemy w filmie jako pełnego zapału doktoranta. Ten błyskotliwy biolog od dzieciństwa pasjonuje się oczami i uwiecznia je na fotografiach, ponieważ są unikalne tak jak odciski palców. Ian próbuje odtworzyć ewolucję oka i tym samym udowodnić, że teolodzy nie mają racji twierdząc, że na początku stworzenia stoi inteligentna Osoba, zwana Bogiem. Przez swe badania chce wykazać, że jest w stanie od samego początku odtworzyć, tak pozycyjny organ, jakim jest oko. Do eksperymentu wybrał robaki pozbawione wzroku. W trakcie prowadzenia tych badań sfotografował oczy, zamaskowanej twarzy dziewczyny. Nie dawały mu one spokoju, zaczął szukać dziewczyny z tymi oczyma. Po wielu poszukiwaniach odnalazł ją. Była nią piękna, inteligentna i uduchowiona osoba imieniem Sofii. W przeciwieństwie do Iana była osobą wierzącą w Boga, Stwórcę Wszechświata. Pewnego razu Ian zabrał ją do laboratorium, aby pochwalić się nowym osiągnięciem naukowym. Otóż udało się mu zmutować ślepego robaka i odtworzyć oko. Robak zaczął wiedzieć. Ian z dumą demonstrując swoje osiągnięcie chciał powiedzieć Sofii, że za stworzeniem świata nie stoi Stwórca, Bóg, że człowiek może pokierować tak ewolucją, że nawet oko może zbudować od samych podstaw. Na co Soffi powiedziała: Widzisz te wszystkie robaki nie widzą świata, nie widzą słońca, tylko jeden z nich widzi, to co jest zakryte przed pozostałymi. Poprzez swoje wywody dała do zrozumienia Ianowi, że z ludźmi bywa podobnie. Może być „zmutowany” człowiek, który widzi więcej, widzi wszystko. Ian widząc aluzje do siebie zapytał ją czy ona uważa się za takiego zmutowanego robaka. Sofii powiedziała, że tak.
O wierzących w Boga można powiedzieć, że są to „zmutowani” ludzie, którzy mają dodatkowy wzrok, pozwalający im widzieć dużo więcej. Tym wzrokiem jest wiara, a „naukowcem”, który daje nam szanse takiej „mutacji” jest sam Bóg. Czytanie z Księgi Rodzaju, zacytowane na wstępie mówi o spotkaniu Abrahama z Bogiem pod Dębami Mamre. Na tym miejscu znajdują się obecnie ruiny sanktuarium z okresu Heroda, Hadriana, Konstantyna, patriarchy Modesta i czasów arabskich. W najgłębszych warstwach zostały odkryte przedmioty z terrakoty, z czasów Abrahama. Jest tam także studnia przy której rosną stare dęby, nazwane „dębami Mamre”. To w tym miejscu Abraham przyjął Boga w gościnę. Najpierw ukazują się trzej ludzie, którym Abraham oddaje pokłon jako jedynemu Panu. Następne rozdziały Biblii mówią, że tymi trzema postaciami są aniołowie, którzy w Biblii są znakiem bezpośredniej obecności Boga. Zapewne Abraham w tej troistości postaci nie widział klarownie Jedynego Boga w trzech osobach. To Bóg objawi później. Chrystus wyostrzy nasz wzrok wiary tak, abyśmy wiedzieli w Bogu Jedynym trzy Osoby; Ojca, Syna i Ducha Świętego. Zapewne do tej sceny spotkania pod dębami Mamre i troistości postaci nawiązuje najsłynniejsza ikona Rublowa „Trójca Święta”, na której tajemnica Trójcy Świętej przedstawiona jest przez obraz trzech aniołów zasiadających przy stole.
„Mutacja” naszego wzroku dokonuje się w bliskości Boga, czego doświadczył Abraham, zwany ojcem wiary. Zaprosił on Boga w gościnę, zasiadł z Nim do stołu, wsłuchiwał się w Jego głos i wierzył Jego słowom. Boga zapowiedział mu, że narodzi mu się syn, co tak po ludzku wyglądało trochę na kpinę, bo i on i żona Sara byli ludźmi w podeszłym wieku. Sara zareagowała śmiechem. Zaś „Abraham upadłszy na twarz, roześmiał się; pomyślał bowiem sobie: Czyż człowiekowi stuletniemu może urodzić się syn? Albo czy dziewięćdziesięcioletnia Sara może zostać matką”. To pytanie, w którym można wyczuć wątpliwość zostało zwieńczone aktem wiary, którą Abraham wyraził, padając na twarz przed Bogiem, adorując i wielbiąc Go. A na jego twarzy pojawił się uśmiech radości. Uśmiechnął się również Bóg, gdy spełniło się proroctwo wypowiedziane wtedy: „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara, będzie miała wtedy syna”. Otóż wybrał On dla nowonarodzonego syna imię Izaak, które znaczy „Bóg się zaśmiał”. Bóg przez słowa, czyny, cuda pogłębiał wzrok wiary Abrahama.
Ewangelia z dzisiejszej niedzieli ukazuje inną gościnę, na którą zaproszono Jezusa: „Jezus przyszedł do pewnej wsi. Tam niejaka niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług”. Betania, miejsce gościnnego domu Marty i Marii obecnie nosi nazwę al-Azarije, co jest arabskim zniekształceniem nazwy Lazarium, jaką w wieku czwartym chrześcijanie nadali temu miejscu ze względu na kościół wzniesiony nad grobem Łazarza, brata Marii i Marty. Maria siadła u nóg Jezusa i słuchała Jego słów, cieszyła się Jego bliskością. Marta zaś krzątała się w domu, przygotowując gościnę. Wszystko było dobrze do momentu, gdy Marta przyszła do Jezusa i powiedziała: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Jezus jej odpowiedział: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Patrząc na tę wypowiedź przez pryzmat wiary i przejrzenia możemy powiedzieć, że w pierwszym rzędzie winniśmy usiąść u stóp Chrystusa i wsłuchiwać się w Jego słowa, które przyczyniają się do „mutacji” naszego wzroku wiary. Wtedy więcej i głębiej widzimy. Gdy w pełni przejrzymy, to będziemy wiedzieć, co jest w życiu najważniejsze, jaki jest sens naszego ziemskiego zbiegania. Zatem wsłuchanie się w Chrystusa jest konieczne, aby jasność tego zasłuchania przekuwać w czyn.
Takim zasłuchaniem jest nasza modlitwa. Pięknie o niej mówi św. Jan Chryzostom: „Modlitwa i rozmowa z Bogiem stanowi najwyższe dobro. Jest bowiem źródłem zjednoczenia i jedności z Panem, i podobnie jak oczy cielesne patrząc na światło zostają oświecone, tak samo i duch zatopiony w Bogu doznaje oświecenia Jego nieomylnym światłem. Chodzi tu oczywiście o modlitwę, która nie jest tylko przyzwyczajeniem, ale wypływa z głębi duszy, modlitwę, która nie ogranicza się do określonych godzin, lecz trwa nieustannie, zarówno w dzień, jak i w nocy. Myśl bowiem nasza winna być zwrócona ku Bogu nie tylko w czasie modlitewnego skupienia, ale również wtedy, gdy oddajemy się zajęciom zewnętrznym, jak troska ubogich, pielęgnowanie chorych itp., lub gdy wykonujemy jakieś inne pożyteczne dzieła dobroczynne”. Z tego zasłuchania rodzi się św. czyn. Przykładem takiego zasłuchania owocującego czynem jest św. Kazimierz królewicz, o którym czytamy: „Skarbem dlań były przykazania Boże. Niewypowiedziana i najszczersza miłość ku Wszechmogącemu Bogu w Duchu Świętym tak bardzo ogarniała serce Kazimierza, tak obfitowała i wylewała się na zewnątrz z głębi serca ku bliźnim, iż nic nie było dlań przyjemniejszym, nic bardziej upragnionym, jak wszystko swoje, a także i siebie samego oddać ubogim Chrystusa, podróżnym, chorym, więźniom i strapionym. Dla wdów, sierot i uciśnionych był nie tyle opiekunem i dobroczyńcą, ile ojcem, synem i bratem. Wiele zapewne należałoby pisać, gdyby się chciało przedstawić po kolei jego wszystkie dzieła gorącej wobec Boga i bliźniego miłości” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
PRZYJĄĆ BOGA W GOŚCINĘ
Zwrot „Iście polska gościnność” pochodzi, jak pisze Szymon Kobyliński „conajmniej z roku tysięcznego i kto wie, czy jego autorem nie był cesarz rzymski Rzeszy Niemieckiej Otton III, który wówczas odwiedził, jako pielgrzym do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie, naszego księcia (a wkrótce króla) Bolesława Chrobrego. Ten długi, czerwony dywan pod stopy przybysza, te uczty świetne, po których cenną zastawę otrzymywali w prezencie biesiadnicy, ta parada wybornej jazdy i piechoty i wszelkie inne olśniewające atrakcje ku czci goszczonej ekipy – wszystko najwyraźniej wynikało z tutejszej tradycji, z tutejszego stylu bycia. I na następne stulecia został ów obyczaj, by punktem honoru gospodarzy było zawsze godne przyjęcie zaproszonych gości. Ba, powstały z czasem aż przesadne formy w tej mierze, jak ów z XVII-wiecznego opisu u Sienkiewicza – toast marszałka Lubomirskiego, gdy wypiwszy zdrowie monarchy z drogocennego, kryształowego w złotym filigranie pucharu, wołając ‘Ego ultimus!’ (‘Ja ostatni’) roztrzaskał czaszę o własną głowę, aby tym kielichem nikt już więcej nie mógł wznieść odmiennego wiwatu…”. Obok tej gościnności, trochę jakby na pokaz, pamiętam gościnność mojego rodzinnego domu, którą dyktowało serce. Drzwi domu, w myśl polskiego porzekadła „Gość w dom, Bóg w dom” były otwarte dla każdego przybysza, na którego czekał zastawiony stół na miarę innego porzekadła „Czym chata bogata’.
Nie mniej gościnne w czasach biblijnych były ludy Bliskiego Wschodu. Przykład takiej gościnności mamy w pierwszym czytaniu mszalnym z dzisiejszej niedzieli. W skwarne południe, Abraham siedział przy wejściu do namiotu. Nagle zauważył trzech podróżnych. Nie czekał aż podejdą do namiotu, ale sam wyszedł im naprzeciw, proponując gościnę. Przyniesiono przybyszom wodę do obmycia nóg, co było wyrazem ogromnej gościnności. Następnie Abraham kazał przygotować obfity posiłek dla nieznanych przybyszów. Polecił wybrać „tłuste i piękne cielę” i sporządzić z niego pieczeń. Przygotowano świeże podpłomyki. Postawiono przed wędrowcami mleko i ser. Zadziwiająca jest ta gościnność wobec nieznajomych. Z Księgi Rodzaju wiemy, że Abraham był człowiekiem głębokiej wiary. Jego nadzwyczajna gościnność wypływała z wiary i miłości Boga, który nakazywał troskę o obcych i przybyszów. Jakby owocem tej gościnności była obietnica syna.
Abraham, jak również jego żona Sara byli już w podeszłym wieku i nie mieli jeszcze potomka. Wcześniejsza obietnica Boga, że potomstwo Abrahama będzie tak liczne jak gwiazdy na niebie wydawało się nie do spełnienia. Posiadanie potomka, dla ludzi tamtych czasów miało jeden ważny wymiar. Wierzono, że rodzice żyją w swoim potomstwie. Ten długi ciąg istnień ludzkich wydłużał się jakby w wieczność. A zatem Bóg przez potomstwo obdarzał niejako człowieka widzialnym znakiem życia wiecznego. Można powiedzieć, że nagrodą za miłość i służbę Bogu, która przejawiała się w gościnności Abrahama było życie wieczne. Obietnica wysłanników Boga wypełniła się w Izaaku, synu Abrahama.
Fragment Ewangelii zacytowany na wstępie tych rozważań mówi także o gościnności. Jezus nieraz odwiedzał w Betanii swoich przyjaciół Łazarza i jego dwie siostry, Martę i Marię. Pewnego razu doszło, można powiedzieć do rodzinnego nieporozumienia, w które został wciągnięty Jezus. Zabiegana Marta chciała jak najlepiej ugościć Jezusa. Krzątała się koło rożnych posług. Maria zaś siadła u stóp Jezusa i wsłuchiwała się w Jego słowa. Marta nie wytrzymała, mówiąc do Jezusa: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. W pierwszej chwili wydaje się, że Marta mała rację. Maria powinna pomoc jej w przygotowaniu gościny dla Jezusa. W tamtych czasach miało to także wymiar nakazu religijnego. Jezus daje zaskakującą odpowiedź: „Marto, Marto, martwisz i niepokoisz się o wiele, a potrzeba mało, albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Chrystus mówi jej, że robi zbyt wiele rzeczy, które nie należą do istoty gościnności. Ważniejsza jest uwaga poświęcona gościowi niż gościna dyktowana przez normy i zwyczaje. Gdy zabraknie tej proporcji, to gościna może wyglądać trochę dziwnie. Wszyscy zajmują się jej przygotowaniem, a gość siedzi osamotniony i nieraz odnosi się wrażenie jakby przeszkadzał w tych przygotowaniach.
Zabieganie Marty jest potrzebne tak samo jak i wsłuchanie Marii, ale wszystko musi być na swoim miejscu i mieć odpowiednie proporcje. A na pewno tak będzie, gdy gościa postawimy na pierwszym miejscu, a przygotowanie gościny na drugim. Gościnność domu w Betanii dotyka także problemu życia wiecznego. Po śmierci Łazarza, Jezus powiedział do zapłakanej Marty: Brat twój zmartwychwstanie. Ja jestem zmartwychwstanie i życie. I na potwierdzenie prawdziwości tych słów wskrzesił Łazarza.
Powyższe opowieści o gościnności znajdują swoje dopełnienie w naszych relacjach z Bogiem, z Chrystusem. Bóg przychodzi do każdego z nas w gościnę. Przychodzi w różnym czasie i różnych okolicznościach. A my nieraz jesteśmy zaaferowani innym sprawami, może nawet przygotowaniem gościny dla Niego i nie mamy czasu wsłuchiwać się w słowa naszego Gościa. Na przykład Pierwsza Komunia św. jest szczególnym zaproszeniem Chrystusa do naszego serca. A my nieraz tak jesteśmy zaaferowani przygotowaniami zewnętrznymi, że główny gość, Jezus Chrystus, to najlepiej jakby stanął sobie w kącie i nie przeszkadzał w przygotowaniach na Jego przyjęcie. Restauracja, stroje, zaproszenia gości, prezenty, egzaminy i wiele innych spraw uniemożliwiają nieraz wsłuchanie się w głos Chrystusa, który w tym momencie tak wiele ma do powiedzenia. Podobnie może być z modlitwą, przez którą otwieramy swoją duszę dla Boga. Zapraszamy Go niejako w gościnę. I nie słuchamy Go, tylko zagadujemy Go swoimi problemami, albo słowami modlitwy, w której nie ma naszego serca.
Przyjęcie Chrystusa w gościnę owocuje różnymi darami, w tym najważniejszym darem wieczności. Chrystus przychodzi do nas z tymi darami w sytuacjach nieraz bardzo trudnych, tak jak to miało miejsce w życiu Jacquesa Fescha, który zaprosił Chrystusa w gościnę, oczekując na wykonanie wyroku śmierci. Jezus przemienił jego życie i obdarzył nadzieją życia wiecznego. Jacques Fesch i jego dwaj wspólnicy napadli na bank. Napad nie udał się. W czasie pościgu jakiś policjant krzyknął do niego: „Ręce do góry, bo strzelam!”. Jacques strzelił pierwszy i nieumyślnie go zabił. Jacques został skazany na karę śmierci. Egzekucja została wykonana 1 października 1957 r. Jacques miał wówczas 27 lat. Czas spędzony w więziennej celi stał się czasem głębokiego nawrócenia. W ostatnią noc przed egzekucją pisał: „Egzekucja odbędzie się jutro, około czwartej nad ranem. Niech wola Pana będzie wypełniona we wszystkim!… Jestem pewien, że Jezus w swojej dobroci da mi chrześcijańską śmierć, abym mógł dać świadectwo do końca. Trzeba, bym uwielbił Jego Święte Imię, i wiem, że będę Je uwielbiał…”. W liście pożegnalnym do brata napisał: „Idź w pokoju, braciszku, niech droga będzie dla ciebie prosta i gładka… a nadejdzie dzień, kiedy i ty połączysz się z naszą jedyną Miłością, wraz z dobrym łotrem, który gdy został ukrzyżowany, usłyszał tamtego dnia: ‘Zaprawdę, powiadam ci, dziś ze Mną będziesz w raju’”. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTA BRYGIDA SZWEDZKA
W oparciu o ten fragment Ewangelii możemy pokusić się na oceny, która z form życia jest milsza Bogu; czy kontemplacyjne wpatrzenie w Chrystusa, czy aktywność w służbie Bogu i bliźniemu. Wydaje się, że Chrystus pochwala Marię, która „bezczynnie” usiadła przy Nim wsłuchując się w Jego słowo. Byłaby to jednak pochopna ocena. Tak samo ważna jest aktywność w służbie dobra, jak i kontemplacyjne wsłuchanie się w głos Boga. Gdy Bóg do nas mówi, winniśmy wsłuchiwać się w Jego słowo, aby później mądrzej i owocniej pracować. Musimy mieć coś z Marii i z Marty. Wspaniale łączyła te cechy św. Brygida Szwedzka, o której papież Jan Paweł II, z racji jej 700-lecia urodzin powiedział: „W każdej fazie swego życia umiała mądrze łączyć kontemplację z niezwykle szeroko zakrojoną działalnością, zawsze czerpiąc wsparcie z miłości do Chrystusa i do Kościoła. Wniosła ona do wspólnoty chrześcijańskiej swoich czasów dary właściwe kobiecości i jako kobieta w pełni zrealizowana poświęciła się służbie braciom”
Św. Brygida urodziła się w czerwcu 1303 r. w Szwecji na zamku Finstad. Jej rodzice Birghero i Sygfryda byli spokrewnieni z rodziną królewską Folkungarów, rządzącą Szwecją w latach 1250-1363. Brygida otrzymała w domu staranne katolickie wychowanie. Ojciec Brygidy był człowiekiem głęboko religijnym, w swoim życiu odbył wiele pielgrzymek. Święta wzrastała w atmosferze pobożności, a nawet mistycyzmu. Zresztą sama od najwcześniejszych lat zdradzała skłonności do życia mistycznego. W wieku 7 lat miała widzenie Matki Bożej, która nałożyła na jej głowę tajemniczą koronę. Jako 10-letnia dziewczynka miała wizję Chrystusa ukrzyżowanego. Na widok cierpienia Chrystusa Brygida zawołała: „O, mój kochany Panie! Kto ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie”. Po śmierci matki, ojciec zabrał dzieci do swojego zamku, zaś samą Brygidę oddał na wychowanie do jej chrzestnej matki, Katarzyny. Surowy tryb życia, przepojony autentyczną pobożnością na zamku chrzestnej odpowiadał Brygidzie.
Przyszła Święta, chcąc się całkowicie poświęcić Bogu, nie myślała o małżeństwie. Ale to nie ona o tym decydowała. W wieku 14 lat została wydana za mąż za 19- letniego Ulfa Gudmarssona, syna zarządcy ziemskiego Västergötland i marszałka na dworze szwedzkim. Wymuszone małżeństwo, Brygida przyjęła w duchu posłuszeństwa woli Bożej. Starała się być przykładną żoną i matką. Okazywała szczególne oddanie mężowi. Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w państwie. Zawsze pełno było w nim gości. Brygida wzorowo kierowała domem, dbała o służbę, również od duchowej strony. Codziennie odmawiała z nimi pacierz. Związek Brygidy i Ulfa był przykładnym małżeństwem, przepojonym zasadami życia chrześcijańskiego. Mieli 8 dzieci: 4 chłopców i 4 dziewczynki. Dwoje dzieci zmarło w dzieciństwie. Małżonkowie wykazywali wielką mądrość i roztropność w wychowaniu swoich dzieci, które różniły się charakterami i temperamentem. Najwięcej problemów wychowawczych sprawiał syn Karol. Brygida całym sercem oddana swojej rodzinie nie zaniedbywała spraw religijnych. Na jej prośbę jeden z kanoników katedralnych przetłumaczył Pismo św. na język szwedzki oraz napisał komentarz do Pisma św.
Mąż Brygidy pełnił ważne funkcje na dworze króla Magnusa II. W roku 1332 Brygida objęła stanowisko ochmistrzyni na tym dworze. Korzystając z własnego majątku, jak i też królewskiego, Święta wspierała hojnie kościoły, klasztory oraz prowadziła działalność charytatywną. Zachowując rodzinne tradycje pielgrzymowania, w roku 1341 Brygida wraz z mężem odbyła pielgrzymkę do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii. Pielgrzymka trwała jeden rok. W drodze powrotnej Ulf ciężko zachorował. Czując zbliżającą się śmierć ślubował Chrystusowi, że resztę życia spędzi w zakonie, jeśli mu pozwoli ujrzeć ojczystą ziemię i dzieci. To przyrzeczenie było dopełnieniem wcześniejszych przemyśleń małżonków i decyzji pełniejszego poświęcenia się Bogu. Po szczęśliwym powrocie do domu małżonkowie przygotowywali się do wypełnienia przyrzeczenia danego Bogu. Sprzyjała temu sytuacja rodzinna: Dzieci pozakładały własne rodziny lub zdecydowały się na życie zakonne. Po dopełnieniu wszelkich formalności Ulf wstąpił do klasztoru w Alvastrze.
Brygida zrezygnowała z funkcji ochmistrzyni na dworze królewskim i zamieszkała przy klasztorze w Alvastrze. Po śmierci męża w roku 1344 całkowicie poświeciła się służbie Bożej. Dwa lata później za poparciem króla, który ofiarował posiadłość w Valdstena oraz aprobatą Stolicy Apostolskiej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod nazwą Najświętszego Zbawiciela, powszechnie zwaną „brygidkami”. Przyszła święta długie godziny spędzała na modlitwie, podejmując różne umartwienia. Doznawała wtedy wielu mistycznych przeżyć i objawień, niektóre z nich przynaglały ją do upominania tych, którzy nadużywali swej władzy lub byli głusi na krzywdę ludzką i bożą prawdę. Królowi szwedzkiemu wypominała skandale w życiu dworskim, wyrzucała mu marnotrawstwo i nakładanie zbyt wielkich ciężarów na lud. Upominała zakon Krzyżacki za okrucieństwo wobec nawracanych pogan. Zapowiadała mu klęskę. Odważyła się nawet upominać papieży. Papież Klemens VI zmuszony do opuszczenia Rzymu przebywał w Awinionie, gdzie był otoczony przepychem arystokratycznym bardziej niż pobożnością. Brygida udała się do Klemensa VI, prosiła go i zaklinała, aby zmienił styl życia i powrócił do Rzymu. Wezwanie powrotu do Rzymu skierowała także w roku 1352 do papieża Innocentego VI i jego następcy Urbana VI. Ten ostatni w roku 1367 udał się do Rzymu, ale zniechęcony zamieszkami w Wiecznym Mieście powrócił do Awinionu. Święta zapowiedziała jego rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło.
W roku 1349 Brygida udała się do Rzymu, aby uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguły zakonu, który założyła. Zaraz po przybyciu do Rzymu, zobaczyła się ze swą córką Katarzyną. W ekstazach, które miała w drodze do Rzymu, Chrystus obiecał jej „towarzystwo”, którego się nie spodziewała. To było właśnie wypełnienie owej obietnicy. Okazało się, że także Katarzyna zapragnęła odbyć pielgrzymkę do Rzymu. Jej chory mąż nie mógł jej towarzyszyć, ale aprobował wyjazd. Niebawem Katarzyna otrzymała wiadomość o śmierci męża. Bolała na tym, że nie mogła mu towarzyszyć w ostatnich chwilach jego życia. Przez pewien czas Brygida nakłaniała ją do nowego małżeństwa. Lecz Katarzyna postanowiła obrać drogę swojej matki. Św. Brygida założyła w Rzymie klasztor, gdzie przebywała razem z Katarzyną. Wraz z córką pielgrzymowała po całej Italii. Do Rzymu wróciły dopiero w 1363 roku. W tym czasie papież Urban V powrócił na krótko z Awinionu do Rzymu. Brygida z trójką swoich dzieci została przez niego przyjęta. Pomimo próśb Brygidy i modlitw, papież opuścił Rzym. Przez cały czas swego pobytu w Rzymie Święta zaklinała papieży, aby opuścili Awinion i powrócili do Miasta Świętego, siedziby chrześcijaństwa. Nawoływała papieży do porzucenia, wystawnego dworu, zaprzestania aktywności politycznej i finansowej, która zajmowała miejsce świętości i reformy Kościoła.
Brygida mając 70 lat udała się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Wyczerpana trudami pielgrzymowania, zmarła w Rzymie 23 lipca 1373 roku. W jej pogrzebie wzięły udział ogromne tłumy. Kroniki mówią, że w czasie pogrzebu wielu chorych odzyskało zdrowie. Kiedy zaś Katarzyna wracała do swojej ojczyzny zabrała ze sobą relikwie Brygidy. W dniu 2 grudnia rozpoczął się triumfalny powrót relikwii do kraju ojczystego. Na tej drodze był także Gdańsk. Po przewiezieniu relikwii przez Bałtyk, 4 kwietnia 1374 r., ciało świętej złożono w klasztorze Valdstena, gdzie przełożoną została jej córka św. Katarzyna.
Po długim procesie kanonizacyjnym, 7 października 1391 r. papież Bonifacy IX ogłosił ją świętą. Uczynił to samo antypapież Jan XXIII., dlatego papież Marcin V, 1 lipca 1419 roku potwierdził kanonizację Brygidy. (z książki Wypłynęli na głębię).
ZBAWIAJĄCA PRZYJAŹŃ
Jestem już na nowej parafii. Mam za sobą przeprowadzkę, która w życiu kapłana, z różnych powodów jest jednym z trudniejszych momentów jego życia. Pakowanie, przewożenie, rozpakowywanie nie jest najuciążliwszym elementem przeprowadzki. Największy jej ciężar jest niewidzialny, może czasami zdradza go smutek lub łzy. On rodzi się z naszej relacji do bliźniego i przygniata duszę oraz serce. Kiedyś jeden z przełożonych powiedział, że kapłan nie powinien wiązać ludzi ze sobą, tylko z Chrystusem. Nie do końca miał on rację. Każdy z nas dobrze wie, że kapłan, który nie potrafi zjednać sobie ludzi, nie potrafi także skutecznie wiązać ich z Chrystusem, prowadzić do Niego. W takich momentach, jak i w wielu innych tak bardzo ważni są ludzie, których możemy nazwać przyjaciółmi. Posłuchajmy co mówią o nich aforyzmy, inaczej złote myśli. Te wypowiedzi, te myśli są na wagę złota. „Przyjaźń jest największym darem, jaki mądrość może ofiarować, aby uczynić całe życie szczęśliwym”. „Ze wszystkich dróg prowadzących do osiągnięcia szczęścia w życiu, żadna nie jest tak skuteczna, tak owocna i tak słodka jak przyjaźń” /Epikur /. „Wykreślić ze świata przyjaźń… to jakby zgasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie” /Cyceron/. „Przyjaźń to najpiękniejsza rzecz, jaką człowiek może zaproponować drugiemu człowiekowi” /Pino Pellegrino/. „Najlepszym przyjacielem jest ten, kto nie pytając o powód twego smutku, potrafi sprawić, że znów wraca radość” /Św. Jan Bosko/. „Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół”. „Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela”. „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać” /Antoine de Saint-Exupéry/. „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” /Adam Mickiewicz/.
W Biblii, w Księdze Syracydesa znajdziemy piękne i mądre słowa o przyjaźni. Posłuchamy zatem co ma nam do powiedzenia mędrzec biblijny: „Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, posiądź go po próbie, a niezbyt szybko mu zaufaj! Bywa bowiem przyjaciel, ale tylko na czas jemu dogodny, nie pozostanie nim w dzień twego ucisku. Bywa przyjaciel, który przechodzi do nieprzyjaźni i wyjawia wasz spór na twoją hańbę. Bywa przyjaciel, ale tylko jako towarzysz stołu, nie wytrwa on w dniu twego ucisku. W powodzeniu twoim będzie jak drugi ty, z domownikami twymi będzie w zażyłości. Jeśli zaś zostaniesz poniżony, stanie przeciw tobie i skryje się przed twym obliczem. Wierny bowiem przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł. Za wiernego przyjaciela nie ma odpłaty ani równej wagi za wielką jego wartość. Wierny przyjaciel jest lekarstwem życia; znajdą go bojący się Pana”. Od tego czasu gdy Syracydes pisał te słowa minęło ponad dwa tysiące lat, a jego nauka jest jak najbardziej aktualna. Używając współczesnego języka można by udawanych przyjaciół umieścić w takim katalogu: Nekrol – dopiero z nekrologu w gazecie dowiaduje się, że jego przyjaciel zmarł po długiej i ciężkiej chorobie. Jednokierunkowiec – przypomina sobie o przyjaźni, tylko wtedy gdy ma problemy. Biznol – dopóki trwa dobry biznes, trwa przyjaźń. Pasożyt – przyjaźni się, gdy ma z tego pożytek. Zajęciuch – permanentnie mówi, że bardzo cieszy, że zadzwoniłeś i zarazem przeprasza, że nie może poświęcić ci trochę czasu, bo jest tak zajęty. Gębol – jego przyjaźń to tylko słowa. Tę listę można wydłużać prawie w nieskończoność. Takich „przyjaciół” najchętniej umieścilibyśmy w folderze: Kosz na śmieci. Ale chyba lepiej sporządzić i poszerzyć zaproponowany przez mnie katalog, aby nikogo nie przekreślać, a zarazem aby nie pomylić prawdziwego przyjaciela z udawanym, czyli farbowanym.
Cyceron, najwybitniejszy mówca starożytnego Rzymu powiedział: „Prawdziwa przyjaźń to doskonała harmonia tego, co ludzkie z tym, co boskie”. Prawdziwą i trwałą przyjaźń możemy zbudować w oparciu o nieprzemijające i trwałe wartości, które odnajdujemy w Bogu. Człowiek żyjący w przyjaźni z Bogiem ma ogromny potencjał do nawiązywania prawdziwej przyjaźni z bliźnim. Wyznawcy Chrystusa mają swoją, niepowtarzalną drogę nawiązywania przyjaźni z Bogiem. Bóg wychodzi pierwszy z propozycją tej przyjaźni. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Przez swoje objawienie Bóg niewidzialny w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, by ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej – adekwatną odpowiedzią na to zaproszenie jest wiara”. Bóg stworzył człowieka i zaprosił do życia w przyjaźni z Nim. Ta przyjaźń z Bogiem czyniła człowieka wolnym od cierpienia i śmierci. Jednak przez nieposłuszeństwo pierwszych rodziców człowiek stracił przyjaźń Boga. Jednak Bóg Przyjaciel nie opuścił człowieka. Papież Franciszek w jednej z katechez powiedział: „W IV Modlitwie Eucharystycznej czytamy następnie: ‘A gdy człowiek przez nieposłuszeństwo utracił Twoją przyjaźń, nie pozostawiłeś go pod władzą śmierci. W miłosierdziu swoim pospieszyłeś z pomocą’. Tak jak w stworzeniu, tak również w kolejnych etapach historii zbawienia wyróżnia się darmowa miłość Boga: Pan wybiera swój lud nie dlatego, że na to zasługuje, ale dlatego, że jest on najmniejszy wśród wszystkich narodów. A gdy nadeszła ‘pełnia czasu’, choć ludzie wielokrotnie złamali przymierze, Bóg zamiast ich porzucić, nawiązał z nimi nową więź w krwi Jezusa – więź nowego i wiecznego przymierza – więź, której nic nie może rozerwać”.
Bóg bardzo często przychodzi do nas w gościnę jako przyjaciel. Tak ważne, aby go wtedy rozpoznać. Pierwsze czytanie z dzisiejszej niedzieli mówi o gościnie Boga u Abrahama: „Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham, spojrzawszy, dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich, podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie. A oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: ‘O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi! Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim pójdziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego’”. Otwartość i gościnność zaowocowała obietnicą, że Sara, żona Abrahama mimo podeszłego wieku pocznie i porodzi syna. Tak też się stało. Z potomstwa Abrahama narodzi się Mojżesz, który na znak zawartego przymierza z Bogiem otrzyma tablice 10 przykazań, które wyznaczają drogę zbawiającej przyjaźni z Bogiem. Jednak najdoskonalsze przymierze Bóg zawarł z człowiekiem w Jezusie Chrystusie.
Ewangelia na dzisiejszą niedzielę ukazuje Jezusa, który zatrzymał się w gościnie u swoich przyjaciół: „Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: ‘Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła’. A Pan jej odpowiedział: ‘Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona’”. Te słowa możemy odebrać jako pouczenie, że budowanie duchowych więzów przyjaźni z Bogiem jest najważniejsze. Ta przyjaźń otwiera nam bramy nieba o czym św. Paweł w Liście do Kolosan pisze: „Z Chrystusem pogrzebani jesteście w chrzcie, w którym też razem zostaliście wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił” (Kurier Plus, 2014).
„NAJLEPSZA CZĄSTKA”
Syn zamożnych rodziców spodziewał się, że z racji ukończenia studiów i zdobycia dyplomu magistra, że otrzyma w prezencie ulubiony sportowy samochód. Miał powody tak sądzić, bo gdy okrężną drogą mówił o tym, ojciec nie zaprzeczał. Po otrzymaniu dyplomu syn przyszedł do gabinetu ojca, aby się tym pochwalić i otrzymać spodziewaną nagrodę. Ojciec pogratulował synowi i wręczył mu pięknie opakowany prezent. Syn rozpakował paczkę i zobaczył w niej oprawioną w skórę Biblię i z jego nazwiskiem na jej grzbiecie. Młody człowiek ze złością rzucił pudełko na biurko ojca mówiąc: „Tak wiele masz pieniędzy, a dajesz mi tylko Biblię”. Zdenerwowany i obrażony wybiegł z gabinetu ojca i zerwał z nim kontakt. Ojciec wiele razy usiłował z nim porozmawiać, ale syn milczał.
Syn, jakby urażony na wartości biblijne niezbyt mądrze dokonywał wyborów życiowych. Małżeństwo się rozpadło, sięgnął po narkotyki, stracił także pracę. Pewnego dnia otrzymał telefon, że ojciec nie żyje i powinien stawić się u adwokata na otwarcie testamentu zmarłego. Okazało się, że ojciec zapisał mu cały majątek. Z pewnym poczuciem winy, ale też i sentymentem zaczął porządkować rzeczy po ojcu. Znalazł także pudełko z Biblią, którą przed laty ofiarował mu ojciec. Zaciekawiony wyjął Biblię z pudełka i otworzył na stronie zaznaczonej przez ojca. Zobaczył podkreślone słowa: „Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą”. W trakcie czytania Biblii wypadł z niej kluczyk do samochodu z przyczepioną wizytówką salonu samochodowego, w którym czekał na niego wymarzony samochód. Na kartce z data ukończenia szkoły był napis: „Dar kochającego ojca”. Dopiero teraz syn zaczynał rozumieć, że na pierwszym miejscu był dar mądrości zawartej w Biblii, gdyby przyjął ten dar w jego życiu nie byłoby tylu porażek, a i materialne rzeczy też by go nie ominęły.
Przez tę budującą historię spójrzmy na dzisiejszą Ewangelię. Jezus odwiedza swoich przyjaciół w Betanii, rodzeństwo Łazarza, Martę i Marię. Ewangelia nie wspomina o obecności Łazarza, zapewne był poza domem. Marta zaś zaczęła się krzątać w domu, aby jak najlepiej przyjąć Jezusa, Maria zaś usiadła u stóp Jezusa i wsłuchiwała się w Jego słowa. Reakcja Marty wydaje się bardzo naturalna. Powiedziała do Jezusa: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?” Z pewnością Jezus swoją odpowiedzią nie chciał zranić Marty, doceniał jej zabieganie. Możemy odpowiedź Jezusa potraktować jako pewna formę grzeczności. Gdy odwiedzamy kogoś i on czyni przygotowania, aby nas jak najlepiej ugościć, mówimy grzecznościowo, aby nie zadawał sobie tyle trudu. Niezależnie od tego jaka była intencja Jezusa możemy powiedzieć, że zaistniałą sytuację Jezus wykorzystał, aby powiedzieć nam co w naszym życiu jest najważniejsze: „Marto, Marto, martwisz i niepokoisz się o wiele, a potrzeba mało, albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Zabieganie, nasza praca są ważne, ale mądrość Boża zawarta w Biblii, którą otrzymał syn z historii opowiedzianej na wstępie i słowa Chrystusa, w które wsłuchiwała się Maria są najważniejsze. W świetle tej mądrości odkrywamy co w naszej doczesności jest najważniejsze, najważniejsze dlatego, że piękną i sensowną drogą prowadzi nas ku pełni w wieczności.
Jeśli tej mądrości zabraknie w naszym życiu, to wtedy kto inny oferuje nam swoją mądrość. Pisze o tym Muniek Staszczyk, lider zespołu T.Love w piosence „Lucy Phere”. Oto jej tekst: „Więc Lucyfer rzekł do mnie/ Pogadajmy spokojnie / Hej chłopaku, jak chcesz dźwignąć swój los? / Nawet głupi ci mówi / Nie podskoczysz królowi / Lepiej ze mną nabijaj swój trzos / Chodźmy razem więc w drogę / Będziesz mówił o Bogu / Ja ci zrobię fantastyczny PR / Kiedy trzeba się schowam / Kiedy trzeba zachowam / Jestem Lucy, a ty będziesz big star / Popatrz jak tu jest pięknie / Już czekają dziewczęta / Mówią słodko, wielbimy dziś cię / Moja trawa zielona / Kokainy ramiona / Mogą pomóc jeśli będzie ci źle. / Me królestwo jest wielkie / To co ludzkie jest piękne / Możesz mówić, że Bóg to twój dar / Mocno ściśnij me dłonie/ I pamiętaj o żonie / Ja ci zrobię fantastyczny PR / Mój alkohol ma power / Na twe smutki i żale / Teraz dobrze to czujesz i wiesz / Nawet Jezus pił wino / Więc się napij z dziewczyną / A po…”.
Pisał powyższe słowa, korzystając z własnych doświadczeń. Przyszedł jednak moment, kiedy stwierdził: „Hedonizm i to, co proponuje szatan, jest nudne. Nie mam wątpliwości, że to, co proponuje Bóg, jest lepsze”. Historia nawrócenia znanego artysty przedstawiona jest w książce „Pięć okien”. W nawróceniu Muńka jest także moment podobny ewangelicznej historii. Jak Maria usiadł u stop Jezusa, wsłuchując się w słowa Jego apostoła, św. Jana Pawła II: „Dlatego zacząłem słuchać Papieża w ‘99 roku, kiedy przyjechał do Polski na ostatnią pielgrzymkę. Wszystko, co ten facet mówił, rozumiałem dokładnie. Polacy go nie do końca rozumieją. Mówią, że go kochają, ale traktują go tylko jako takiego Ojca-Polaka. Papież mówi rzeczy bardzo niepopularne. Mówi, że miłość jest walką, a nie rezygnacją. To jest twarda walka. To nie jest żadna łatwa droga. To nie jest tylko składanie rączek. To jest mocna praca nad sobą. Poprzez to, co mówi Papież, wiem, że to jest po prostu straszna praca, którą warto podjąć. Stwierdziłem, że trzeba iść taką drogą. To jest codzienność. Oczywiście człowiek jest słaby i zacząłem się zastanawiać, dlaczego diabłu, złemu duchowi tak zależy na mnie”.
Muniek zaprzyjaźnił się z zakonnikami, dominikanami. Czytał „Naśladowanie Chrystusa” Tomasza á Kempis. Prosił Opatrzność: „Daj mi jasność umysłu”. Wreszcie, po 17 latach przerwy, przystąpił do sakramentu pokuty. Poczuł wtedy, że Bóg napełnia go łaską. W czasie jednej z kolejnych spowiedzi ksiądz powiedział mu: „Chłopie, może byś pojechał do Medziugorje?”. Choć miał wątpliwości, wybrał się tam z żoną. Na miejscu coś w nim tąpnęło. W sanktuarium, w trakcie mszy świętej, oboje zaczęli płakać, choć nie rozumieli ani słowa z nabożeństwa. Medziugorje odegrało ważną role w jego nawróceniu. Wyznał: „Na górze Križevac, gdzie jest droga krzyżowa, zacząłem się modlić różańcem. Jakby syn marnotrawny wrócił do matki (…). Kiedyś fascynowały mnie knajpy, miasto, bankiety. Dziś najlepiej czuję się w domu. Każdego dnia jest radość z tego, że mam fajne dzieci. I wiem jedno: Jak zaczynam znowu zbaczać na bok i jakieś złe rzeczy się pojawiają, to porównuje to z przeszłością i wszystko ważę”.
Na zakończenie wróćmy do ewangelicznej opowieści o Marcie i Marii, która stawia nas przed wyborem modlitwy lub pracy. Takiego wyboru nie ma. Jedno i drugie jest ważne. Chrystus przypomina nam, że nawet najbardziej uczciwa praca może się stać przeszkodą do zbawienia, jeżeli będzie nas odciągać od Chrystusa, od modlitwy, od słuchania słów Pana. Apostoł Paweł mówi, że wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa. Z wiary rodzi się dobry czyn, który przekuwany jest w nasze zbawienie (Kurier Plus, 2019).
WYBRAĆ LEPSZĄ CZĄSTKĘ
Przed laty, gdy nie było muru oddzielającego Izrael od Autonomii Palestyńskiej pieszo wędrowałem z Jerozolimy przez Górę Oliwną do Betanii. Po drodze mijałem Betfage, miejsce, gdzie Jezus dosiadał osiołka przed triumfalnym wjazdem do Jerozolimy. Droga liczyła około 3, 5 kilometra. Mijałem kwitnące drzewa figowe, palmy i arabskie dzieci, które serdecznie nas pozdrawiały. W Betanii było podobne. Nawiedzaliśmy tam kościoły upamiętniające dom rodzeństwa Łazarza, Marii i Marty i grób Łazarza. Można sobie wyobrazić to miejsce w czasach Jezusa jako oaza spokoju, miejsce odpoczynku. Tu, u swoich przyjaciół Łazarza, Marii i Marty Jezus często zatrzymywał się na odpoczynek, zdążając do Jerozolimy. Dzisiaj mur oddzielający Izrael od Autonomii Palestyńskiej uniemożliwia spacer, a nawet nawiedzenie sanktuarium św. Łazarza autobusem uzależnione jest od sytuacji politycznej. Ten mur jaki powstał w sercach arabskich mieszkańców jest nie mniej uciążliwy. Wiele lat od pierwszego spaceru wybrałem się ponownie pieszo do Betanii, ale zawróciłem z drogi już w Betfage z powodu wrogości arabskich dzieci, które obrzuciły nas kamieniami.
Ale niezależnie od zewnętrznych okoliczności możemy wrócić tam duchowo i odnajdywać ważne przesłanie Jezusa. To tutaj Jezus powiedział do Marty: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie na wieki”. Na potwierdzenie tych słów wskrzesił Łazarza, spoczywającego od czterech dni w grobie. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę Chrystusa mówi o życiowych wyborach, które decydują o naszej wieczności. Marta jest praktyczna, rzeczowa, koncentruje się na wykonaniu codziennych obowiązków jak gotowanie, sprzątanie. Maria zaś jest bardziej oderwana od codzienności, która schodzi na drugi plan, gdy Jezus jest wśród nich. Łatwo zrozumieć napięcie jakie zrodziło się między siostrami, wyrazem czego są słowa Marty: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. Na co Jezus odpowiedział: „Marto, Marto, martwisz i niepokoisz się o wiele, a potrzeba mało, albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Ta cząstka, to cząstka wieczności.
W każdym z nas jest coś z Marty i Mari, co z kolei rodzi w nas wewnętrzne napięcie. Strona „Marty” w nas jest pochłonięta obowiązkami związanymi z naszą karierą, domem, listą rzeczy do wykonania. Jest to kalendarz z goniącymi nas terminami. Strona Marii w nas szuka czegoś bardziej znaczącego i satysfakcjonującego w naszym życiu. Pragnie spędzać więcej czasu ze swoimi dziećmi, poświęcić więcej uwagi na sprawy duchowe, odnaleźć radość i pokój w relacjach z Bogiem i bliźnimi i tymi wartościami przesączyć naszą codzienność. Jednak bardzo często brakuje nam na to czasu, bo obowiązki naszej wewnętrznej Marty są bardziej krzykliwe i natarczywe. Jezus zaprasza każdego z nas, abyśmy uczynili miejsce w naszym życiu dla „lepszej cząstki” Marii przez otwarcie się na beztroską radość, miłość rodziny i przyjaciół, które przygotowują nas na przyjęcie Boga.
Wybór lepszej cząstki przybiera w naszym życiu bardzo prozaiczne formy. Pijesz kawę z przyjaciółmi rozmawiasz z nimi. Nagle ktoś wspomniał nieobecnego znajomego z pracy. Rozpoczyna się rozmowa na jego temat. Komentarze na jego temat stają się coraz bardzie zjadliwe, plotkarskie i krzywdzące. Nie chcesz brać w tym festiwalu ludzkiej podłości. Zaczynasz opowiadać jakiej życzliwości i troski doświadczyłeś ze strony obmawianej osoby. To zmienia ton całej rozmowy. Zamyka usta oszczercom i plotkarzom. Wybrałeś życzliwość i współczucie, wybrałeś „lepsza cząstkę”.
Jesteś szefem firmy. Docierają do ciebie nieprzychylne opinie o jednym z twoich pracowników. Wezwałeś go na ostatnią rozmowę przed zwolnieniem. W szufladzie masz dla niego ostatni czek. Zaczynasz z nim rozmowę i po kilku minutach zdajesz sobie sprawę, że prawdziwe umiejętności tego pracownika nie zostały wykorzystane, że jego przełożeni nie kierują się dobrem firmy, tylko zazdrością. Proponujesz zatem zamiast zwolnienia przeniesieni go do innego zespołu, gdzie mądry i doświadczony przełożony będzie jego mentorem. Wybrałeś rozsądek i życzliwość, wybrałeś „lepszą cząstkę”.
Masz grono przyjaciół i znajomych. Łączą was nie tylko więzi przyjaźni, ale także wspólne interesy. Często słyszysz w czasie spotkań, że z tym człowiekiem warto trzymać, bo ma wielkie wpływy w banku, urzędzie miejskim, w mediach, jest właścicielem dobrze prosperującej firmy. Jednym słowem możesz na tej znajomości wiele zyskać. Aż tu nagle jeden z tego grona podpadł bardzo wypływowym osobom. Wszyscy zaczęli się od niego odsuwać, zrywać kontakty. Ty wiesz, że te oskarżenia są niesłuszne i że ten człowiek jest kimś bardzo wartościowym. Zdając sobie sprawę, że narażasz się wpływowym znajomym utrzymujesz nadal życzliwy kontakt z odtrąconym kolegą. Wybrałeś zwykłą ludzką uczciwość i przyzwoitość, wybrałeś „lepszą cząstkę”.
Podobnych przykładów można przytoczyć dziesiątki. Generalnie ujmując możemy powiedzieć, że wybieranie „lepszej cząstki” oznacza spojrzenie na cały problem oczyma Jezusa i zadanie sobie pytania, co w tej sytuacji uczyniłby Jezus. Nie jest to tylko unikanie złych rzeczy, ale ryzyko podejmowania działań, które wykraczają poza nasze własne potrzeby i dają szansę właściwego, bożego rozwiązania problemu w każdej sytuacji życiowej. Zdajemy sobie jednak wszyscy sprawę, że możemy ulec przytłaczającej, pogoni za dobrami materialnymi, sławą, wyniesieniem nad innych itd. Pochłonięci tym kołowrotem zapędzenia bezmyślnie poświęcamy to, co jest o wiele bardziej znaczące i wartościowe. Możemy być tak pochłonięci programami i harmonogramami, że stajemy się ślepi na obecność Boga w naszym życiu. Musimy jednak świadomie i celowo wybierać i szukać „najlepszej cząstki”, która jest realizacją wezwania Jezusa do sprawiedliwości, współczucia i pokoju.
W czasie Eucharystii, jak Maria słuchamy Chrystusa Pana. A już po jej zakończeniu, wrócimy do domów, by krzątać się jak Marta. Mamy łączyć te dwie postawy ze sobą, pamiętając o pierwszeństwie słuchania nad działaniem, napełniając nasze działanie mądrością usłyszaną u stóp Jezusa. W czasie kazania ks. zapytał dzieci: „Które miejsce w kościele jest najważniejsze?” Zgłosił się mały chłopiec, który odpowiedział: „Wyjście z kościoła”. Ksiądz był niemile zaskoczony. Czyżby msze były za długie i nudne, a może kazania zanudzają. Zapytał zatem: „Dlaczego uważasz, że wyjście z kościoła jest najważniejsze”. „Bo wychodząc z kościoła zbieramy ze sobą nauki Jezusa, Jego mądrość i miłość, które w domu wcielane w życie sprawiają, że nasza codzienność jest radośniejsza i szczęśliwsza” (Kurier Plus, 2022).