14 niedziela zwykła Rok C
EWANGELIA MIŁOŚCI I POKOJU
Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Powiedział też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi”. Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc i pijąc, co mają; bo zasługuje robotnik na swą zapłatę. Nie przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co Wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: „Przybliżyło się do was królestwo Boże”. Lecz jeśli do jakiego miasta wejdziecie, a nie przyjmą was, wyjdźcie na jego ulice i powiedzcie: „Nawet proch, który z waszego miasta przylgnął nam do nóg, strząsamy wam. Wszakże to wiedzcie, że bliskie jest królestwo Boże”. Powiadam wam: Sodomie lżej będzie w ów dzień niż temu miastu”. Wróciło siedemdziesięciu dwóch z radością mówiąc: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają”. Wtedy rzekł do nich: „Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica. Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,1-12.17-20).
Zgromadzone tłumy na lwowskim hipodromie uświadamiają nam jakże aktualne są dzisiaj słowa Chrystusa: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało”. Największe zgromadzenie w dziejach Ukrainy. Prawie półtora miliona ludzi, w błocie po kostki czekało, nawet kilkanaście godzin, aby usłyszeć słowa z ust największego żniwiarza dzisiejszych czasów, papieża Jana Pawła II. Były to słowa porywające serca, były to słowa wymagające i trudne, były to słowa przemawiające wymaganiami dekalogu i najważniejszego przykazania, przykazania miłości. Na te trudne słowa czekały ogromne rzesze, bo są to słowa mocy, które otwierając człowieka na nieskończoność wydobywają i umacniają w nim to co najpiękniejsze, najbardziej wartościowe.
A gdy na hipodromie ukazała się biała sylwetka posłańca pokoju, wtedy ku niebu wzbiły się głosy: „Niech żyje papież”, „Haj żywe papa”, „Kochamy papieża”, „My lubymo papu”. Słowa polskie i ukraińskie zlewały w jednobrzmiącą pokojem i miłością melodię. Te wspólne uniesienia z pewnością zostawią trwały ślad w świadomości wielu. Już w trakcie pielgrzymki papieża dawało się zauważyć przemianę ludzi. „Dwie młode lwowianki, Olena i Anastazja, robią znak krzyża, mijając figurę Matki Bożej, ale trudno określić im, do jakiego kościoła należą. Na spotkaniu papieża z młodzieżą nie były. My chodzimy i do cerkwi, i do kościoła. Przed wizytą myślałam, że będzie miała ona polityczny charakter, ale teraz wiem, że ma wyraz duchowy. Olena, pielęgniarka twierdzi, że w tych dniach coś się jednak wydarzyło. Ludzie stają się lepsi. Lekarz, z którym pracuję, nigdy wcześniej nie mówił, że jest wierzący, teraz w pracy zapraszał innych, by razem oglądali transmisję wizyty papieża. Witalij, który także w dniach wizyty papieskiej pracuje, zauważył, że ludzie są jakby milsi dla siebie, a on sam, kiedy idzie przez tak uporządkowane, czyste centrum, nie rzuca niedopałka papierosa na ulicę, ale szuka kosza” („Rzeczpospolita”, 28-06-01). W tym kontekście zrozumiale stają się słowa, jakie napisała jedna z gazet ukraińskich „Postup”: „Pozostaje tylko modlić się do Boga Wszechmogącego, aby stan zdrowia Ojca Świętego pozwolił mu jeszcze raz przyjechać i ucałować ukraińską ziemię”.
W dzisiejszym świecie jest ogromne zapotrzebowanie na wartości, które niosą pokój, jedność, radość, wzajemną życzliwość i ukazują jasna perspektywę życia człowieka mimo cierpienia i śmierci. Do głoszenia tych wartości posyła Chrystus swoich uczniów. Nie jest to misja łatwa, i z tego względu, że na świecie są ludzie, którzy opowiadają za ciemną stronę życia. Zamiast miłości wybierają nienawiść, zamiast życia śmierć, zamiast dobra zło. I nieraz wydaje się, że misja miłości, z jaką Chrystus posyła swoich uczniów jest skazana na porażkę. „Oto was posyłam jak owce między wilki”. Jakżeż bezbronna owca może przeciwstawić się drapieżnemu wilkowi? Wynik tej konfrontacji wydaje się być z góry przesądzony. Tak zapewne by było, gdyby na ziemię nie zstąpił Bóg, przynosząc światu nową logikę, logikę miłości. Ci, którzy patrzyli, z poczuciem zwycięstwa, gdy Chrystus umierał na krzyżu w rzeczywistości ponieśli klęskę. Zwycięzcą jest Chrystus. Ta historia, w innej skali powtarza się w życiu uczniów Chrystusa. Mimo pozornej klęski, możemy być absolutnie pewni zwycięstwa, gdy w imię Chrystusa idziemy do świata z Ewangelią miłości i pokoju.
Pokój jest bardzo ważny. Pierwszymi słowami uczniów Chrystusa skierowanymi do świata są słowa pokoju: „Gdy wejdziecie do jakiegoś domu, najpierw mówcie: „Pokój temu domowi”. Dzieję się to dlatego, że tylko w atmosferze pokoju możemy i realizować misję zleconą nam przez z Chrystusa.
W Irlandii Północnej dochodzi często do krwawych konfliktów między katolikami a protestantami. Pewnego poranka, w Boże Narodzenie kapłan katolicki odwiedził po przeciwnej stronie ulicy protestanckiego pastora celem złożenia świątecznych życzeń. Pastor ucieszył się tą pokojową misją i w niedługim czasie złożył rewizytę. Jednak niektórzy ze starszych parafian byli niezadowoleni z tego i podjęli działania zmierzające do usunięcia swoich proboszczów z parafii. Chcieli ich usunąć tylko dlatego, że ci starali się wprowadzać w życie Chrystusowe wezwanie do pokoju.
W Biblii bardzo często pojawia się słowo „pokój”. W oparciu o naukę biblijną możemy wyróżnić cztery rodzaje pokoju. Pokój z Bogiem. Pokój z samym sobą. Pokój między narodami. Pokój Chrystusa. Pokój z Bogiem jest wynikiem harmonijnej zgodności naszego postępowania z wolą bożą. On z kolei rodzi nasz wewnętrzny pokój, pokój z samym sobą, który jak balsam duszy niesie zadowolenie, radość, nadzieję, a rozlewając się na zewnątrz owocuje pokojem z bliźnim, pokojem między narodami. Nie zbuduje pokoju między ludźmi ten, kto nie żyje w pokoju z Bogiem i samym sobą. Chrystus jest pełnią pokoju i tą pełnią nas obdarza. Wiele razy mówi do swoich uczniów: „Pokój mój wam daję”. I tyko od nas zależy czy ten pokój będzie naszym udziałem. Także w czasie sprawowania Eucharystii, ustami kapłana Chrystus kieruje do nas słowa: „Pokój Pański niech będzie z wami”.
Jeden z księży zapytał uczniów, które miejsce w kościele jest najważniejsze. A wtedy jeden z nich odpowiada: „Wyjście”. Ksiądz był niemile zaskoczony. Czyżby liturgia była zbyt nudna, a może kazania za długie? Zapytał, zatem, dlaczego? W odpowiedzi usłyszał: „Wyjście jest ważne, ponieważ wychodząc z kościoła winniśmy nieść światu te wartości, które otrzymujemy w czasie Mszy św.”
Do darów, jakimi obmarza nas Chrystus w czasie Mszy św. należy także pokój Chrystusowy. A zatem nieśmy go światu (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecane).
POKÓJ TEMU DOMOWI
Radujcie się wraz z Jerozolimą, weselcie się w niej wszyscy, co ją miłujecie! Cieszcie się z nią bardzo wy wszyscy, którzy się nad nią smuciliście. Tak bowiem mówi Pan: «Oto Ja skieruję do niej pokój jak rzekę i chwałę narodów – jak strumień wezbrany. Ich niemowlęta będą noszone na biodrach i na kolanach będą pieszczone. Jak kogoś pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę; w Jerozolimie doznacie pociechy». Na ten widok rozradują się serca wasze, a kości wasze nabiorą świeżości jak murawa. Ręka Pana da się poznać Jego sługom (Iz 66, 10. 12-14c).
Helen Keller, amerykańska pisarka i pedagog w wieku 19 miesięcy życia straciła wzrok, słuch i częściowo mowę. Mimo tych ograniczeń ukończyła wyższe studia, uzyskała doktorat i nauczyła się kilku języków. Pewnego razu po wykładach ktoś zadał jej pytanie: Gdyby zaistniała możliwość spełnienia jednego życzenia; co by pani wybrała? Możemy się domyślać, jakie może być życzenie człowieka pozbawionego wzroku i słuchu. Lecz w tym wypadku nasze domysły są chybione. Helen Keller odpowiedziała: „Wybrałabym życzenie pokoju dla świata”.
Gdy zabraknie pokoju między narodami wtedy pożoga wojenna, krew i łzy, cierpienie i śmierć stają się panami świata. Gdy zabraknie pokoju w rodzinie, nie mamy chwili wytchnienia, złość i nienawiść wyzierają z każdego kąta lodowatego domu. Gdy zabraknie pokoju w nas samych, wtedy nie zaznamy chwili radości i zadowolenia z życia.
Szukamy, zatem pokoju na konferencjach pokojowych, zajęciach terapeutycznych i zapomnieniu. Mimo tak wielkiej wrzawy wokół sprawy pokoju, ciągle go brakuje, i w świecie, i w nas samych. Wymieniamy tysiące powodów, które niszczą pokój. Ewangelia zaś mówi, że zasadniczym wrogiem pokoju jest grzech. Potwierdza to także nasze doświadczenie życiowe. Dobrze wiemy, ile zamętu w świecie wywołują grzechy, chociażby te, które wymienia, w sposób uproszczony, katechizm dla najmłodszych dzieci; pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew i lenistwo. Człowiek, który nie uprał się z tymi grzechami, nawet gdyby krzyczał jak najgłośniej wzywając do pokoju, nie zbuduje go. Staje się on podobny do strażaka, który do gaszenia pożaru używa benzyny.
Pokój rodzi się z uczciwej i czystej relacji między osobami. Bóg jest dla człowieka pierwszą Osobą, z którą powinien się on ułożyć. Następnie, opierając się na wartościach tego związku, budować poprawne relacje z bliźnimi. Na tej poprawności zakwita pokój. Apostołowie zjednoczeni z Jezusem mieli nieść pokój światu. „Gdy, do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój temu domowi”. Do przyjęcia tego pokoju człowiek powinien być przygotowany, powinien go być godny.
“Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na nim”. Grzech najbardziej odziera człowieka z godności. A więc dążenie do wewnętrznej doskonałości jest dążeniem do pokoju i przygotowywaniem świata na przyjście królestwa Bożego (z książki Ku wolności).
POTRZEBNA POMOC
Co do mnie, to nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata. Bo ani obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, tylko nowe stworzenie. Na wszystkich tych, którzy się tej zasady trzymać będą, i na Izraela Bożego niech zstąpi pokój i miłosierdzie! Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości: przecież ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa (Ga 6, 14-17).
Do jednej z afrykańskich wiosek przyjechał misjonarz. Głosząc Ewangelię starał się także ulżyć mieszkańcom wioski w ich codziennym życiu. Jak w większości wiosek afrykańskich, tak i w tej dużym problemem był dostęp do pitnej wody. Mieszkańcy chodzili po wodę do odległej rzeki. Jednak ta woda nie była wystarczająco czysta, co było nieraz powodem problemów zdrowotnych. Misjonarz postanowił ufundować mieszkańcom studnię głębinową. Znalazł sponsorów, ofiarodawców, którzy pomogli zrealizować to użyteczne dzieło. Gdy pierwsza woda wytrysnęła ze studni we wsi zapanował ogromna radość. Mieli teraz bardzo blisko wodę i to krystalicznie czystą. Po pewnym czasie misjonarz opuścił tę miejscowość i zaczął pracę misyjną w innym regionie. Po kilku latach odwiedził swoją dawną placówkę misyjną, gdzie zbudował studnię. W czasie tych odwiedzić zajrzał do starszej, kalekiej kobiety i poprosił o szklankę wody. Kobieta powiedziała, że nie ma pitnej wody w domu. „Przecież macie teraz studnię, w której wody jest pod dostatkiem” – powiedział misjonarz. „Tak, to prawda, ale problem jest z moim wnukiem. Gdy proszę go o przyniesienie wody, to nie chce mnie słuchać, woli biegać, bawić się i grać” – odpowiedziała staruszka. „Widzisz, w wiosce, gdzie nie brakuje może człowiek umrzeć z pragnienia, bo sam nie może jej zaczerpnąć, a nie ma nikogo, kto by przyniósł tej wody. Tak jest ze słowem Bożym, które jest źródłem życia duchowego. Bóg przyszedł ze swoim słowem, jest obecny wśród nas, a niektórzy umierają duchowo bez tego słowa życia, bo brakuje tych, którzy przynieśli by im to słowo” – zakończył misjonarz.
Potrzebujemy wody z ziemskich źródeł, aby podtrzymać życie fizyczne, potrzebujemy także wody ze źródeł niebieskich, która podtrzymuje nasze życie duchowe. Tą woda jest Bóg i Jego słowo. Zacytowane na wstępie tych rozważań, słowa proroka Izajasza mówią o tej wodzie. „Oto skieruję do niej pokój jak rzekę i chwałę narodów jak strumień wezbrany”. Kto zaczerpnie z tego strumienia doświadczy ogromnej radości: „Na ten widok rozraduje się serce wasze, a kości wasze nabiorą świeżości jak murawa”. I stanie się coś bardzo ważnego – człowiek pozna swego Boga: „Ręka Pana da się poznać Jego sługom”. Kto pozna rękę Boga i doświadczy Jego obecności w swoim życiu, stanie innym człowiekiem. Człowiekiem, który cieszy się pięknem doczesnego świata, wykorzystuje jego dobra, ale nie traci z oczu swojego Boga. To sprawia, że w każdym pięknie, dobru ziemskim człowiek odnajduje ślad Boży, który prowadzi do samego Stwórcy, źródła naszego życia, życia, którego nawet śmierć nie jest w stanie zniszczyć, ani pozbawić piękna. To co prorok Izajasz wskazywał niejako przez mgłę, my dostrzegamy w całej wyrazistości w Jezusie Chrystusie. On to przy studni Jakuba mówił do Samarytanki o wodzie życia. Samarytanka powiedziała: „Daj mi tej wody”. Na co Jezus odpowiedział: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. I wskazał na Siebie jako źródło tej wody.
Już ponad dwa tysiące lat z Chrystusowego źródła tryska krystaliczna woda życia wiecznego. A mimo to są ludzie, którzy cierpią pragnienie tej wody, którzy nieraz umierają duchowo z pragnienia. Dlaczego tak się dzieje? Częściową odpowiedź możemy znaleźć w zacytowanej na wstępie historii. Są nią słowa babci o swoim wnuku: „Nie chce mnie słuchać, woli biegać, bawić się i grać”. Dzisiejszy człowiek nie chce nieraz słuchać o wodzie życia wiecznego, wystarczają mu dzisiejsze zabawki, bawi się tak jakby jutra nie było, tak jakby wieczności nie było. Ludzie są spragnieni tej wody, chociaż nieraz tego pragnienia nie nazywają po imieniu, ponieważ brakuje tych, którzy zaczerpnęliby tej wody i zanieśli im. Mówi o tym Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Chrystus posyłał robotników na to żniwo: „Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwóch uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał”. Nie jest to łatwe zadanie: „Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie”. Ale to poświęcenie, trud głoszenia Królestwa Bożego są niczym w porównaniu z nagrodą jaka nas czeka: „Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”. Minęło już dwa tysiące lat, a słowa dzisiejszej Ewangelii są tak samo aktualne. W jednej z piosenek religijnych śpiewamy: „Wiele jest serc, które / czekają na Ewangelię. / Wiele jest serc, które czekają wciąż. / Napełnij serce Twoje, / tym kosztownym nasieniem, / a zobaczysz, że Bóg poprowadzi cię do ludzi. / Sam zobaczysz, że Bóg poprowadzi cię do ludzi, / których będziesz mógł zaprowadzić do Chrystusa”.
Często przytaczam historie ludzi, którzy odnajdywali Boga na różnych drogach. Czynię to z myślą o nas; piszącym i czytających, bo w tych historiach możemy odnaleźć inspirację, wskazówkę w naszej drodze do Źródła Wody Żywej. Oto opowieść o Margaret Mehren, której życiowa historia mógłby być świetnym scenariuszem filmu z Hollywood. Urodziła się i dorastała w rodzinie wrogo nastawionej do Kościoła katolickiego. Jako nastolatka przeczytała broszurę, w której autor przekonywał, że Biblia to bajki dla grzecznych dzieci, jest ona zbiorem nieprawdziwych historii, które w ogóle nie przystają do współczesnego życia. A zatem wszystkie religie, odwołujące się do Biblii są fałszywe i nieaktualne, a szczególnie chrześcijaństwo. Broszura była napisana tak sugestywnie, że Margaret jeszcze bardzie odsunęła się od religii. Jednak kiedyś z własnej ciekawości sięgnęła do Biblii, aby przekonać się z pierwszej ręki, czym ona jest. Zaczęła czytać i po chwili odłożyła ją z przekonaniem, że autor wspomnianej broszury miał rację. Biblia jest bez sensu, to nie może być prawdą. Jednak Biblia nie dawała jej spokoju, po pewnym czasie znowu sięgnęła po nią i odłożyła ją z tym samym przekonaniem co poprzednio. Lecz ta Księga ciągle do niej wracała. Pewnej nocy obudziła i sięgnęła po Biblię. Tym razem lekturę zaczęła od Ewangelii. Tak wspomina tę noc w jednym z artykułów prasowych: „Coś stało się tej nocy, gdy czytałam słowa Jezusa. Byłam pewna, że On żyje. Wiedziała, że On był w pokoju, chociaż nie mogłam Go usłyszeć ani zobaczyć. Jezus był prawdziwy i bardziej realny niż wszystko wokół mnie, bardziej realny niż ja sama. Nie już byłam już sama. Moje życie nie było ślepą uliczką”. Po tych doświadczeniach Margaret została katoliczką i wstąpiła do zakonu franciszkanek. Obecnie, ucząc języka angielskiego w jednej ze szkół w Południowej Afryce, głosi Ewangelię, ukazując tubylcom Źródło Wody Żywej.
Rozważania zakończę modlitwą o powołania kapłańskie jednego z największych misjonarzy doby współczesnej, św. Jana Pawła II: „Panie Jezu, który powołujesz tego kogo zechcesz, wezwij wielu z nas do pracy dla Ciebie, do pracy z Tobą. Ty, który swoim słowem oświeciłeś tych, których powołałeś, oświeć nas darem wiary w Ciebie. Ty, który wsparłeś powołanych w trudnościach, pomóż przezwyciężyć nasze trudności młodzieży współczesnej. A jeśli powołujesz któregoś z nas, aby poświęcić go w całości dla siebie, niech od samego początku Twoja miłość rozpali to powołanie i pozwoli mu wzrastać i wytrwać aż do końca. I niech się tak stanie. Amen”. (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
ZAPROSZENIE NA ŻNIWO PAŃSKIE
Zmarły w roku 1962 w Nowym Jorku Fritz Kreisler, wybitny skrzypek i kompozytor austriacki, w czasie jednej z tras koncertowych odkrył wspaniale brzmiące skrzypce. Chciał je kupić, ale okazało się, że są za drogie na jego kieszeń. Postanowił zatem wrócić po nie, gdy zbierze odpowiednią sumę pieniędzy. Po pewnym czasie, z pieniędzmi w kieszeni udał się do właściciela skrzypiec. Ku swojej rozpaczy dowiedział się, że skrzypce nabył jeden z kolekcjonerów. Niezwłocznie udał się więc do nowego posiadacza cennego instrumentu. Okazało się jednak, że ten nie zamierza ich sprzedać. Rozczarowany Fritz zanim wyszedł wpadł na pewien pomysł. „Czy mógłbym zagrać na skrzypcach jeszcze jeden raz nim zostaną skazane na milczenie?”- zapytał artysta. Właściciel skrzypiec zgodził się. Fritz wziął do ręki instrument. Pomieszczenie wypełniło się jakby nieziemską muzyką, poruszającą do głębi serce. Wzruszony kolekcjoner powiedział: „Panie Kreisler, ja nie mam prawa zatrzymywać tego instrumentu dla siebie. Skrzypce należą do pana. Niech pan daje koncerty, po całym świecie, aby wszyscy słyszeli tak piękną muzykę”.
Ponad dwa tysiące lat temu nad Betlejem zabrzmiała najcudowniejsza muzyka w dziejach ludzkości. Ewangelie mówią, że na początku te melodie wyśpiewywali aniołowie zstępujący z nieba. Istotnie, była to niebieska symfonia o zbawieniu człowieka. Te najcudowniejsze nuty zapisywały się w Synu Bożym, który stał się człowiekiem. Jest to symfonia o ogromnej miłości, która przez krzyż i zmartwychwstanie otwiera przed każdym z nas nieogarnione przestrzenie wiecznej miłości. Jak najpiękniejsza muzyka brzmią słowa Chrystusa, o miłującym Ojcu w niebie, o naszym zmartwychwstaniu i życiu wiecznym, o miłości nieznającej granic, o wybaczeniu grzechów, o pokoju, który nie jest uzależniony od ziemskich uwarunkowań. A prawdziwość tej melodii potwierdził Chrystus swoim zmartwychwstaniem. Ta muzyka pobrzmiewała już w Starym Testamencie. Prorok Izajasz pisał: „Oto skieruję do niej pokój jak rzekę i chwałę narodów jak strumień wezbrany. Ich niemowlęta będą noszone na rękach i na kolanach będą pieszczone. Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę”. Zaś psalmista podziwiając wspaniałe dzieła Boga wyśpiewywał pieśń uwielbienia: „Niechaj Cię wielbi cała ziemia i niechaj śpiewa Tobie, niech Twoje imię opiewa. Przyjdźcie i patrzcie na dzieła Boga: zadziwiających rzeczy dokonał wśród ludzi”. Wszystko co najpiękniejsze w Starym Testamencie znalazło swoje wypełnienie w Jezusie Chrystusie.
Tak jak kolekcjoner skrzypiec z historii opowiedzianej na początku, nie możemy zatrzymać tylko dla siebie tej pięknej muzyki o zbawieniu. Mamy ją nieść całemu światu. Poucza nas o tym fragment Ewangelii przeznaczony dzisiejszą niedzielę. Chrystus wybierał 72 uczniów i posłał ich, aby głosili całemu światu Dobrą Nowinę o zbawieniu. Zapotrzebowanie na te wartości jest ogromne. Chrystus mówi: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. A zatem, dzieło zbawienia w Chrystusie mamy dopełniać swoim życiem. W pewnym sensie to dzieło jest jakby niedokończone i czeka na nasze zaangażowanie. Dla ilustracji przytoczę symbolikę rewersu Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych, która jest umieszczona także na jednodolarowym banknocie. Pomijam tutaj fakt świadomego czy nieświadomego nawiązania do masońskiej symboliki. Tego znaku używali masoni z Zakonu Iluminatów, którego założycielem był Weishaupt, wychowanek jezuitów, a później nieprzejednany wróg chrześcijaństwa. Otóż na rewersie wspomnianej pieczęci pod symbolem Oka Bożej Opatrzności jest niedokończona piramida. Ma to symbolizować Amerykę, która ciągle pozostaje krajem niekompletnym, Budowanie narodu sprawiedliwości i pokoju rozpoczęte ponad dwieście lat temu będzie trwać przez kolejne lata i wieki. To budowanie ma się dokonywać pod Okiem Bożej Opatrzności. Towarzyszą temu łacińskie słowa zamieszczone na Pieczęci: „Annuit coeptis” („Błogosław w naszym przedsięwzięciu”), a u dołu: „Novus ordo seculorum” („Nowy porządek wieków”). Tę symbolikę możemy odnieść do dzisiejszej Ewangelii. Królestwo Boże zapoczątkowane przez Chrystusa wymaga naszego dopełnienia, jest jakby niedokończoną piramidą. Dokonujemy tego pod okiem Bożej Opatrzności. Chrystus rozpoczął „nowy porządek”. Liczenie wieków rozpoczęło się od Jego narodzin. W tym czasie ciągle pojawiają się ludzie, tacy jak masoni, komuniści, faszyści, którzy chcą budować własny porządek świata. Ot, choćby komunardzi paryscy, którzy topiąc własny naród we krwi rozpoczęli liczenie wieków od przejęcia przez nich władzy. Te wszystkie próby wyglądają żałosne wobec Chrystusa, który idzie przez wieki, posyłając swoich uczniów, aby głosili światu Dobrą Nowinę.
Uczniowie Chrystusa mają głosić Dobrą Nowinę w duchu pokoju, rozpoczynając od pozdrowienia: „Pokój temu domowi”. Prawosławny święty Serafin z Sarov mówił: „Jeśli masz pokój w duszy i wokół siebie, wtedy możesz nawrócić tysiące”. Pokój jest najpotężniejszą bronią na świecie. Głosiciele bożego pokoju stają się dziećmi bożymi i mają ogromny wpływ na innych. Dawcą tego pokoju jest Chrystus. Dla ucznia Chrystusa każdy człowiek jest dzieckiem Bożym, którego ma obejmować miłością. Miłość ta jest także darem Bożym i płynie z serca napełnionego łaską uświęcającą i pełnego pokoju Bożego. A nawet wtedy, gdy nieprawość i grzech zburzą nasz wewnętrzny pokój, naszym ratunkiem jest Chrystus. Do skruszonego grzesznika kieruje On słowa: „Idź w pokoju i nie grzesz więcej”.
Przepełnieni pokojem bożym na różne sposoby głosimy Ewangelię. Pouczamy innych, żyjemy według bożej nauki, wybieramy stan kapłański lub zakonny, w którym prawie dosłownie wypełniamy słowa Chrystusa o żniwie i robotnikach. Jednak istotą skuteczności głoszenia Dobrej Nowiny jest przepojenie jej pokojem i miłością. Niech poniższa opowieść będzie ilustracją takiej postawy.
Mały chłopiec zapragnął spotkania z Bogiem. Doszedł do wniosku, że stanie się to możliwe, gdy wyruszy w daleką podróż. Włożył do plecaka trochę kanapek i kilka butelek napoju i wyruszył w drogę. Nie odszedł daleko, gdy spotkał starszą kobietę. Siedziała cicho w parku i przyglądała się gołębiom. Chłopiec usiadł przy niej i otworzył swój plecak, szukając czegoś do zjedzenia. Zauważył jednak, że kobieta wygląda na głodną. Dał jej zatem kanapkę. Przyjęła z wdzięcznością i uśmiechnęła się do chłopca. A uśmiech był tak piękny, że chłopiec chciał go ujrzeć drugi raz. Poczęstował ją napojem. Uśmiech wdzięczności był jeszcze piękniejszy. Chłopiec był zachwycony. Przesiedzieli całe popołudnie jedząc, rozmawiając i śmiejąc się. Zrobiło się późno, chłopiec musiał wracać do domu, ale zanim odszedł, serdecznie uściskał staruszkę. Uśmiechnęła się do niego jeszcze piękniej niż dotąd.
Chłopiec wrócił do domu trochę później niż zwykle. Gdy tylko otworzył drzwi domu matka zauważyła na jego twarzy ogromne szczęście. „Co robiłeś dzisiaj”- zapytała. „Miałem spotkanie z Bogiem”- odpowiedział. Ale zanim matka zdążyła cokolwiek powiedzieć chłopiec kontynuował: „Ona ofiarowała mi najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem”. W tym samym czasie wróciła do domu także stara kobieta. Jej syn był zaskoczony, gdy zobaczył na jej twarzy anielski uśmiech. „Mamo, co się stało, że twoją twarz rozjaśnia tak cudowny uśmiech”- zapytał syn. „Miałam dzisiaj lunch z Panem Bogiem” – odpowiedziała. Ale zanim syn cokolwiek zdążył powiedzieć ona dodała: „Czy ty wiesz, że był on dużo młodszy niż się spodziewałam”. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTY WINCENTY A PAULO
Chrystus posyłał swoich uczniów z Dobrą Nowiną do miejscowości, do których sam przyjść zamierzał. Posłał ich, aby przygotowali ludzi na Jego przyjście. Misję głoszenia Ewangelii Chrystus zlecił swojemu Kościołowi, który czyni to na różne sposoby. Jednym z nich są zakony i zgromadzenia o profilu misyjnym. Należy do nich Zgromadzenie Księży Misjonarzy założone przez św. Wincentego a Paulo.
Nie wiele znamy faktów z pierwszych lat życia Wincentego a Paulo. Istnieją nawet rozbieżności, co do daty jego narodzin. Najbardziej prawdopodobnym dniem przyjścia na świat przyszłego świętego jest wtorek wielkanocny 5 kwietnia 1580 r. Miejscem narodzin była niewielka wioska Pouy w pobliżu Dax. Dzisiaj miejscowość ta, dla uhonorowania świętego nazywa się Saint-Vincent-de-Paul. Wincenty od najmłodszych lat pomagał swoim rodzicom w pracach gospodarskich. W pobliżu pastwiska, gdzie pilnował stada stała kaplica Matki Bożej. Podania mówią, że Wincenty spędzał w niej wiele czasu na modlitwie. Mały chłopiec sam doświadczając niedostatków materialnych potrafił dzielić się chlebem z biednymi. Tradycja mówi, że oddał żebrakowi z trudem uzbierane trzydzieści soldów.
Wincenty był bardzo uzdolnionym dzieckiem, tak że rodzice mimo ubóstwa zdecydowali się na kształcenie syna. Ojciec sprzedał na ten cel parę wołów. Uzyskane w ten sposób pieniądze, a przede wszystkim pomoc sędziego de Cometa umożliwiły naukę Wincentego w kolegium franciszkanów w Dax. Również sam Wincenty zarabiał na swoją szkołę, ucząc młodsze dzieci swojego protektora de Cometa, u którego mieszkał. Z czasów szkolnych pozostało mu bolesne wspomnienie odwiedzin ojca. Bardzo żałował, że wstydził się go wtedy z powodu jego chłopskiego ubrania i utykania na nogę. Po ukończeniu z odznaczeniem kolegium i zachęcany przez rodzinę, Wincenty wstąpił do seminarium duchownego, przygotowując się do stanu kapłańskiego. W roku 1598 przerywał studia teologiczne w Saragossie z powodu śmierci ojca. Po pewnym czasie ponownie je podjął, ale tym razem w Tuluzie. Tutaj otrzymał w 1598 r. święcenia diakonatu, a 23 września 1600 r. święcenia kapłańskie. Święty miał wtedy zaledwie 19 lat. Będąc kapłanem kontynuował dalej studia w Tuluzie, Rzymie i Paryżu.
Prawdopodobnie wydarzenie, które opisał w dwóch listach do sędziego de Cometa miały znaczny wpływ na jego późniejsze losy. Otóż pewna starsza osoba z zapisała mu w testamencie sporą sumę pieniędzy. Gdy chciał je odebrać od dłużnika, okazało się, że ten przeniósł się do Marsylii. Wincenty udał się tam i odzyskał spadek. W drodze powrotnej z Marsylii do Narbony statek napadli piraci. Załogę i podróżnych uprowadzili do Tunezji, gdzie Wincenty został sprzedany jako niewolnik. Przez dwa lata miał czterech właścicieli. Ostatnim z nich był renegat z Nicei, który wcześniej przeszedł na mahometanizm. Pod wpływem Wincentego wrócił do wiary chrześcijańskiej i postanowił wspólnie z Wincentym zbiec do Francji. Wincenty dotarł do Awinionu, a stamtąd udał się do Rzymu.
Pod koniec 1608 r. Wincenty wrócił do Francji i dwa lata później został kapelanem ekskrólowej Małgorzaty de Valois, a następnie otrzymał opactwo św. Leonarda de Chaumes. W roku 1616 zrezygnował z opactwa, ponieważ zamiast spodziewanych dochodów stało się źródłem wielu kłopotów. Wincenty został niesprawiedliwie został oskarżony o kradzież. Na te trudności nałożył się bardzo głęboki kryzys wiary, który uniemożliwiał mu nawet recytowanie wyznania wiary. Szukając wyjścia z tego ciemnego tunelu, zaczął odwiedzać chorych w Szpitalu Miłosierdzia. Przejęty ich cierpieniami powziął zdecydowane i nieodwołalne postanowienie poświęcenia całego życia służbie ubogim, w imię miłości Jezusa Chrystusa.
Gdy w roku 1613 został kapelanem i kierownikiem duchowym rodziny de Gondi oraz wychowawcą ich synów, zajął się dodatkowo nauczaniem prawd wiary ubogich mieszkańców okolicznych wsi. Przez te zajęcia pełniej odkrył swoje prawdziwe powołanie i sposób jego realizacji. W tym czasie głęboko przeżył spowiedź umierającego wieśniaka w Gannes. To skłoniło go do wygłoszenia kazania na temat spowiedzi generalnej. Po tej nauce ustawiły się długie kolejki przed jego konfesjonałem. Wincenty poznał nędzę duchową ubogich mieszkańców wsi. Zrozumiał wtedy, że wcześniejsze postanowienie służenia ubogim musi rozpocząć od głoszenia im Ewangelii. Aby to zrealizować potajemnie opuścił dom rodziny de Gondich i objął probostwo w parafi ChatiIIon-les-Dombes, poświęcając się bez reszty głoszeniu Dobrej Nowiny i służbie ubogim. Tu miało miejsce kolejne zdarzenie, które pozwoliło mu jeszcze pełniej rozpoznać swoje powołanie. Otóż, pewnej nocy powiadomiono go o dramatycznej sytuacji biednej rodziny. W czasie kazania Wincenty zwrócił się do wiernych o pomoc. A gdy sam odwiedził ową rodzinę przekonał się, że ofiarność parafian była nadzwyczajna, ale źle zorganizowane. Zdecydował zatem założyć Bractwo Miłosierdzia, którego członkowie nieśliby pomoc potrzebującym. W niedługim czasie Święty ułożył regulamin bractwa. Jako cel wymienił: „Widzieć w ubogich samego Chrystusa, a przez niesienie im pomocy – duchowej i materialnej – uświęcać samych siebie”.
Po powrocie do domu państwa de Gondi, Wincenty rozpoczął misje parafialne w ich posiadłościach. Okazało się, że ewangelizacja ubogich mieszkańców wsi wymaga zaangażowania na stałe większej liczby księży. Powstała wówczas potrzeba stworzenia większego zespołu duszpasterskiego. Dzięki staraniom Wincentego powstało Zgromadzenie Misji, które 26 kwietnia 1626 r. uzyskało zatwierdzenie arcybiskupa Paryża. Dla zapewnienia sobie większej stabilizacji, Zgromadzenie podjęło starania o zatwierdzenie papieskie i uzyskało je 12 stycznia 1633 roku. Zaś 22 lata później, w roku 1655 r. papież zatwierdził Regułę Zgromadzenia Misji. W pierwszym okresie nowopowstałe Zgromadzenie zajmowało się wyłącznie głoszeniem misji parafialnych. Później Wincenty, po rozmowie z miejscowym biskupem opracował program i prowadził duchowe i duszpasterskie przygotowanie kandydatów do święceń kapłańskich. W krótkim czasie przyjęły się one również w innych diecezjach, zwłaszcza w Paryżu. W 1645 r. pierwsi misjonarze ze Zgromadzenia udali się do Irlandii. W roku 1651 przybyli do Polski. Szczególnym terenem misji Zgromadzenia była Tunezja, Algieria i Madagaskar.
Działalność ewangelizacja i charytatywna Zgromadzenia wychodziła naprzeciw problemom społecznym tamtych czasów. Bardzo poważnym problemem we Francji w XVII w. były porzucone dzieci. W samym Paryżu znajdowano na ulicach lub pod drzwiami kościołów około stu dzieci każdego roku. Św. Wincenty zabiegał o pomoc materialną Pań Miłosierdzia, a gdy one były przerażone narastającymi trudnościami św., Wincenty mówił: „ Życie i śmierć tych dzieci są w waszych rękach. Jeżeli nie chcecie być dla nich matkami, staniecie się ich sędziami. Nadeszła godzina wydania wyroku. Zobaczymy, czy stać was na miłosierdzie”. Dla wielu ludzi troska Wincentego o porzucone dzieci stała się symbolem całej jego działalności charytatywnej. Ikonografia często przedstawia św. Wincentego z dzieckiem na rękach i z dwoma innymi trzymającymi się jego sutanny.
Grupą ludzi najwyraźniej zepchniętą na margines społeczeństwa byli w XVII w. galernicy, przestępcy skazani na galery. Tę karę stosowano we wszystkich europejskich krajach. Skazańcy byli darmową siłą napędową okrętów wojennych i statków handlowych. Przykuci łańcuchami żyli w strasznych warunkach. Przekonał się o tym św. Wincenty, gdy 8 lutego 1619 r. otrzymał nominację na Generalnego Kapelana Galer. Powiedział wtedy: „Zobaczyłem ludzi traktowanych jak zwierzęta”. Wincenty otoczył ich opieką duszpasterską i materialną. Siostry miłosierdzia dostarczały galernikom pożywienie, prały bieliznę, opiekowały się chorymi, sprzątały cele i przygotowywały rzeczy potrzebne na drogę do portu. Organizowano dla galerników misje; ich owocem bywały liczne nawrócenia. Kapelani pośredniczyli w przekazywaniu galernikom korespondencji i pomocy materialnej od rodzin i dobrodziejów. Otwarto szpital dla galerników. Podania mówią, że Wincenty ulitował się nad chorym galernikiem i zajął przy wiosłach jego miejsce. Można by wiele mówić o działalności charytatywnej Wincentego wśród żebraków, ofiar wojny itp. Był on tam, gdzie można było spotkać pogrążonego w nędzy duchowej lub materialnej człowieka.
Przez działalność ewangelizacyjną i charytatywną, Wincenty a Paulo stał się osobą znaną i wpływową. Kardynał Mazarini mawiał, że królowa bardziej liczy się z opinią Wincentego niż z jego. Ktoś ze współczesnych powiedział, że król zostawił w jego rękach wszystkie sprawy Kościoła. Dzięki temu mógł odegrać znaczącą rolę w reformie Kościoła we Francji. Mimo takiej pozycji Wincenty do końca pozostał pokornym sługą Ewangelii i ubogich.
W ostatnich miesiącach życia Wincenty mógł cieszyć się rozkwitam swego dzieła, chociaż ten czas był zaprawiony bólem choroby i utraty bliskich osób. Wincenty zmarł 27 września 1660 r. otoczony duchowymi synami. Przed śmiercią udzielił błogosławieństwa im i wszystkim swoim dziełom. Ostatnim jego słowem było imię Jezus (z książki Wypłynęli na głębię).
PODRÓŻNIK I TURYSTA W KOŚCIELE
Wakacje w pełni. Częściej niż zwykle stajemy się w tym czasie podróżnikami, turystami czy pielgrzymowiczami. Przed kilku dniami pod skrzydłami Kuriera Travel powrócili pielgrzymi z Guadalupe i Meksyku, a za niecały miesiąc wyruszymy do Korei, Japonii i Tajwanu. Dla wielu nie ma większej różnicy między turystą, podróżnikiem czy pielgrzymowiczem. Może to dlatego, że nasze wyjazdy są po części jednym i drugim. Jednak na użytek tych rozważań poczynię rozróżnienie między podróżnikiem a turystą, jak to robi Peter Marty w książce „Turysta i podróżnik’. Odwołując się do historycznych doświadczeń autor pisze, że przez wieki, podróżni wyruszali w drogę gnani ciekawością poznawania. Wędrowanie wymagało dużej aktywności, podejmowania ryzyka i różnych niedogodności, ale przez to samo otwierało przed człowiekiem nowe perspektywy, stawało się źródłem wspaniałych doświadczeń, było szkołą życia. Samo wyrażenie podróżnik w języku angielskim pochodzi od słowa oznaczającego kłopoty, pracę, poświęcenie, zmaganie się z trudnościami. Nieplanowane sytuacje, zdarzenia są chlebem powszednim podróżnika. Podróżnik, aby lepiej poznać odwiedzane miejsca stara się partycypować w życiu tubylców. Spożywa posiłki jakie są mu oferowane, ot chociaż by smażone koniki polne w Meksyki czy bulion z żabimi udkami w Tybecie. Podróże wymagają dużej aktywności, ale w zamian bardzo ubogacają i kształcą.
Turysta jest bardziej bierny. Słowo „turystyka” pochodzi od francuskiego wyrazu tour, przyjętego także przez język angielski, który oznacza wycieczkę lub podróż kończącą się powrotem do punktu wyjścia. Słowo „wycieczka”, od łacińskiego „tornus”, dosłownie oznacza „ten, który kręci się w kółko”. Najczęściej łózko w hotelu jest takim miejscem stałego powrotu. Rano wstajemy spożywamy posiłek następnie zwiedzamy wcześniej zaplanowane miejsca lub uczestniczymy w jakiś pokazach folklorystycznych, po czym wsiadamy do autobusu, jedziemy do hotelu do swojego łóżka. Pełni wrażeń, z torbami pamiątek wracamy do domu. To wszystko jest powierzchowne nie zakosztowaliśmy prawdziwego życia zwiedzanych miejsc. Szczególne zawężone pole krążenia w kółko mają turyści korzystający z ośrodków wypoczynkowych tak zwanych all-inclusive, czyli wszystko wliczone w cenę. Bardzo często krążenie turysty w tych ośrodkach zamyka się magicznym trójkącie lenistwa i sytości; wygodny pokój z łóżkiem, obficie zastawiony bufet o każdej porze dnia i piaszczysta plaża z błękitnym morzem w tle. W takiej sytuacji w ogóle nie poznaliśmy realów życia tubylców.
Osobny rozdział to pielgrzymki. Św. Jan Paweł II powiedział: „Pielgrzymka zawsze była ważnym wydarzeniem w życiu chrześcijan, przybierając w kolejnych epokach różne formy kulturowe. Jest symbolem indywidualnej wędrówki człowieka wierzącego śladami Odkupiciela: jest praktyką czynnej ascezy i pokuty za ludzkie słabości, wyraża nieustanną czujność człowieka wobec własnej ułomności i przygotowuje go wewnętrznie do przemiany serca”. W pielgrzymowaniu są obecne elementy i podróżnika i turysty. Jednak nie dominują one nad charakterem pielgrzymkowym wyjazdu. Mówi się, że całe nasze życie jest pielgrzymowaniem. W tej pielgrzymce jest jeden cel i jeden kierunek. Z racji beatyfikacja św. Jana Pawła II ukazał się album pt. „Pielgrzymka do nieba. Życie, kult i beatyfikacja Jana Pawła”. W pierwszej części albumu archiwalne fotografie ilustrują drogę Jana Pawła II do świętości. Są w niej fotografie z lat dzieciństwa i młodości, początków kapłaństwa, posługi biskupiej, pontyfikatu, pielgrzymek do Polski, ostatnich lat pontyfikatu wypełnionego cierpieniem. Druga część jest rozbudowaną relacją z uroczystości beatyfikacyjnych w Rzymie, Krakowie – Łagiewnikach, Wadowicach, Warszawie i Kalwarii Zebrzydowskiej. Album jest obrazem naszej życiowej pielgrzymki do wiecznej ojczyzny. W to pielgrzymowanie wpisuje się nasza zwykła codzienność i nasze utrudzenie, jak i też nasze ziemskie podróże, pielgrzymki i wycieczki.
Do tego ostatecznego celu, z woli Boga pielgrzymujemy razem we wspólnocie, którą ustanowił Jezus Chrystus, pielgrzymujemy we wspólnocie Kościoła. Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi o jego początkach: „Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwu uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał”. Posyła ich, aby siali ziarno Chrystusowej prawdy, aby ukazywali pewną i bezpieczną drogę pielgrzymowania do ostatecznego celu. Uczniowie wyruszyli w drogę. Nie są turystami. Nie idą, aby wypoczywać, zwiedzić, zasiadać przy suto zastawionym stołach i zasypiać na noc w wygodnym łóżkach. Wyruszają w fascynującą podróż w nieznane, pełną niespodziewanych zdarzeń i trudności. Mają głosić Dobrą Nowinę, dzieląc trudy dnia codziennego z mieszkańcami odwiedzanych miejsc. Chrystus mówi do nich: „Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów”. Mają się wyzbyć wszystkiego, co w jakikolwiek sposób mogłoby przesłonić najważniejszą misję głoszenia Królestwa Bożego: „Jeśli do jakiegoś miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże”.
Pracę ewangelicznych uczniów powierza Chrystus każdemu z nas. W pełnieniu tej misji nie możemy być turystami, którzy często „krążą” dookoła, szukając w Kościele przyjemnych wzruszeń, uniesień modlitewnych. Krążenia między piękną i nastrojową pasterką a rezurekcyjnym biciem dzwonów. To jest potrzebne, ale za mało, aby spełnić misję, którą Chrystus nam powierza. Mamy być podróżnikami, którzy wyruszając w drogę bardziej zawierzają Bogu niż zasobności swojego portfela. Podróżnikami, którzy wyruszając w drogę i przekuwają codzienny trud w światło wieczności. Boży podróżnik nie zamyka się w kręgu turystycznej wygody, ale podejmuje trud głoszenia Ewangelii, słowem i czynem, tam, gdzie Bóg go postawi. Ta podróż rozpoczęła się w czasie chrztu. W tej podróży zatrzymujemy się przy ołtarzu Eucharystii, gdzie Chrystus przygotowuje nam pokaram na drodze ku wieczności, pokaram, który daje moc, abyśmy przemieniali naszą zwykłą codzienność, nasz świat na miarę Królestwa Bożego. Abyśmy nieśli pokój i pojednanie tam, gdzie jest nienawiść i wojna. Tam, gdzie jest cierpienie byśmy przez swoje współczucie nieśli ukojenie. Byśmy nieśli radość i uzdrowienie tam, gdzie jest człowiek zagubiony, upadły, zrozpaczony, pogrążony w żałobie.
Jest to trudna misja, w czasie której możemy być poranieni. Pisze o tym św. Paweł w Liście do Galatów: „Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości: przecież ja na ciele swoim noszę blizny, znamię przynależności do Jezusa”. Św. Paweł za głoszenie Ewangelii był pięć razy biczowany, trzy razy poddano go pladze rózg. Był kamienowany, trzykrotnie rozbił się statek, którym podróżował, siedmiokrotnie był więziony na koniec został ścięty. To wszystko św. Paweł uznaje za chlubę ze względu na Chrystusa: „Co do mnie, to nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata”.
Na koniec rodzi się pytanie: Kim jestem w kościele, turystą, podróżnikiem, pielgrzymowiczem? Zapewne odpowiemy, że każdym po części. To chyba poprawna odpowiedź, tylko trzeba zabiegać, aby nasze życie zdominowała postawa podróżnika, który pośród codziennego utrudzenia wytrwale zdąża do ostatecznego celu życiowej pielgrzymki (Kurier Plus, 2014).
„OWCE MIĘDZY WILKAMI”
Owca kojarzona jest ze zwierzęciem łagodnym i posłusznym, cierpliwie znoszącym cierpienie. W Biblii owca stała się symbolem niezasłużonego cierpienia. Należała ona do zwierząt ofiarnych. Św. Paweł pisząc o prześladowaniu chrześcijan cytuje słowa psalmisty: „Mają nas za owce na rzeź przeznaczone”. W pieśni proroka Izajasza o Słudze Jahwe, który jest figurą Jezusa Chrystusa czytamy: „Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich”. „Baranek” stanie się w Nowym Testamencie tytułem Chrystusa, który krwią swoją odkupił ludzi, nabył ich Bogu na własność. Jezus nazywa siebie Dobrym Pasterzem, a swoich uczniów owcami. Jest to wspólnota życia, wierności i zaufania. Owca słucha głosu pasterza, idzie za nim, bo on wie, gdzie są obfite pastwiska. A pasterz jest gotów oddać swe życie za owcę. Jezus posyła swoich uczniów do głoszenia Dobrej Nowiny, ale zaznacza, że nie będzie to łatwe: „Oto was posyłam jak owce między wilki”. W innym miejscu Jezus mówi, że wilk jest podstępnie niebezpieczny, bo może udawać owcę: „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w odzieniu owczym, wewnątrz są zaś wilkami drapieżnymi”. W chrześcijaństwie wilk symbolizuje winę, ciemność, szatana, demony, zniszczenie, dzikość, drapieżność, wojnę, agresję, nieustępliwość, chytrość, przebiegłość, zawiść, chciwość, kłótliwość, rozpustę. W Biblii jest wielokrotnie wymieniany jako symbol herezji i grzechu.
Każdy wilk jest niebezpieczny, a szczególnie ten w owczej skórze. Potrafi on udawać człowieka zatroskanego o owczarnię Chrystusa, a w rzeczywistości chce podstępnie podejść jak najbliżej ofiary, aby ją zagryźć. Iluż to dziennikarzy czy polityków, udaje zatroskanie o dobro owczarni Chrystusowej, w rzeczywistości chce ją zniszczyć. W samym kościele można spotkać wilka w owczej skórze. Mieszają się oni ze sforą wilków jawnie ujadających na owczarnię Chrystusową. Czasami trzeba spojrzeć z pewnego dystansu, aby dojrzeć ten problem i stawić mu czoła. Niektórzy mówią do nas Polonusów, że my na miejscu, w kraju wiemy lepiej jak rozwiązać dany problem. Nie zawsze się to jednak sprawdza. To tak jak w skłóconym małżeństwie lub skłóconej rodzinie trudno stronom konfliktu ocenić obiektywnie sytuację i rozwiązać problem. Wtedy to mądre rodziny, mądre małżeństwa korzystają z fachowych porad osób trzecich lub przyjaciół. Wracając na podwórko naszej Ojczyzny i ewangelicznej symboliki owiec między wilkami chce przytoczyć spore fragmenty wypowiedzi dr Michaela Eugene Jones pisarza, apologety, profesora i byłego wykładowcy Kolegium Najświętszej Marii Panny w Notre Dame, w stanie Indiana. Jest on komentatorem mediów i wydawcą oraz redaktorem naczelnym magazynu Culture Wars. Jest między innymi autorem książki „Libido Dominandi. Seks jako narzędzie kontroli społecznej.”
Oto wypowiedź profesora Jonesa w programie „Bliżej” Jana Pospieszalskiego: „Lewica drąży temat seksualności. Tylko jeśli lewica skupia się tylko na tym temacie, przestaje zajmować się ekonomią. Lewica w Stanach Zjednoczonych za moich czasów przeszła taką właśnie transformację. Klasyczni marksiści zajmowali się płacami, pracownikami i robotnikami. Teraz już się tym nie zajmują, teraz zaprząta ich temat orientacji seksualnej. Myślę, że siły które są przeciwko wam, są tak potężne, że potrzebna jest ogromna broń duchowa. Kościół katolicki w Polsce musi stać się przewodnikiem, liderem, by ocalić polski naród. Trzeba sobie uświadomić, że siła szturmu propagandy seksualnej jest potężniejsza od sowieckich czołgów, przedzierających się przez granice państwa. Bo czołgi widać. Kiedy suną ulicami, wiesz dobrze, co to oznacza. Że naród został podbity, więc pielęgnujesz w sobie ideę wolności. A ta sprawa jest dużo bardziej zdradliwa, bo zaczynasz wierzyć, że to jest właśnie prawdziwa wolność, że to jest wyzwolenie, gdy tymczasem jesteś coraz bardziej niewolony. Dla dziennikarza jest bardzo ważne, aby ukazał, jak bardzo wyzwolenie seksualne jest formą manipulacji politycznej i społecznej, że ci ludzie nie pracują dla dobra interesów państwa polskiego, ale dla tych, którzy im płacą. Dla kogo pracują organizacje pozarządowe i ci którzy nas reprezentują i eksperci? Tak, eksperci z Zachodu, którzy radzą, jak żyć. Polacy bardzo dobrze wiedzą, jak żyć. To wiele bardziej tradycyjne społeczeństwo niż jakiekolwiek na zachodzie, więc ktokolwiek przychodzi tu i radzi wam, kieruje nim cel skolonizowania umysłów, poprzez ekspertów, ideologów gender, import pornografii, przez te wszystkie aspekty, które mają na celu zniewolenie (…).
Roztrząsa się na temat homomałżeństw, by odwrócić uwagę od tego, że rząd kradnie nasze pieniądze, że Wall Street okrada całe Stany, że standard życia w Ameryce jest teraz niższy niż 40 lat temu, a ty sobie myślisz o tym, że dobrze się czujesz, bo nie dyskryminujesz homoseksualistów. Nie mamy pieniędzy, toniemy w długach, ale nie dyskryminujemy gejów i lesbijek. Taka właśnie ideologia najeżdża Polskę. Celem tej ideologii i całej edukacji seksualnej jest pozbycie się Boga ze swojego życia i wypełnienie powstałej próżni zadowoleniem zmysłowym. Ale zaspokojenie zmysłów po pewnym czasie traci swoją atrakcyjność i w pewnym momencie zaczynasz się zastanawiać, czy istnieje coś, poza tym, więc zwracasz się ku masowej konsumpcji, ale i to też trochę nie ma racji bytu, gdy brakuje pieniędzy. Można więc zwrócić się ku narkotykom i wszelkim używkom itd. by próbować poradzić sobie z egzystencjalną pustką, która jest wynikiem braku Boga w życiu. To jest większy problem teraz w Stanach niż tu, bo w Polsce jeszcze macie silną religijnie wspólnotę. Więc tak naprawdę chodzi tylko o to, by wyjaśnić mechanizmy, według których działa ten system, bo kiedy wszystko będzie jasne, to dlaczego ktokolwiek miałby się na to godzić? (…). Więc macie tu pewną przewagę, ale ona nie będzie trwać wiecznie. Bo jeśli te systemy kontroli zostaną wdrożone, to zniszczą do reszty to, co zostało z waszej Solidarności. Pomysł z małżeństwami homoseksualnymi jest atakiem na to, co leży u podstaw naszej kultury, ponieważ to właśnie małżeństwo leży u jej podstaw. Macie teraz możliwość sprzeciwu, ale taka szansa nie będzie trwać wiecznie. Jeśli na to pozwolicie, staniecie się narodem niewolników i będzie to dużo gorszy rodzaj niewolnictwa, niż ten, który Sowieci kiedykolwiek planowali zaprowadzić w Polsce, będzie dużo gorzej.”
Trudno się nie zgodzić z powyższymi tezami. Są one bardzo pomocne w identyfikacji wilków w owczych skórach. Mając tę świadomość skutecznie będziemy wypełniać misję Chrystusa głoszenia Królestwa Bożego (Kurier Plus, 2019).
ZAPIS DO NIEBIESKICH KSIĄG
Nowojorska Fundacja Uśmiech Dziecka wystąpiła z inicjatywą upamiętnienia śp. ks. prałata Piotra Zendziana, który był kapelanem tej Fundacji, a przez Polonię jest zapamiętany jako kapłan wielkiego i wrażliwego serca. Artykuł, który napisałem o nim do tygodnika Niedziela został zatytułowany „Nowojorczyk z polskim sercem”. To jego serce było otwarte dla wszystkich bez względu na narodowość czy wyznanie. Do Komitetu organizacyjnego powołano także mnie, a to dlatego, że przez pewien czas byłem kapelanem tej Fundacji i jednym z jej dyrektorów. Przez 13 lat miałem łaskę współpracować z ks. prałatem w parafii św. Krzyża w Maspeth. Miasto wyraziło już zgodę na dodatkową nazwę części 61 ulicy w pobliżu kościoła św. Krzyża w Maspeth na Drogę Prałata Zendziana. Innym elementem tego upamiętnienia będzie tablica w grocie Matki Bożej z Lourdes przy kościele św. Krzyża.
Czy jest to potrzebne? Księdzu prałatowi Piotrowi napewno nie. Bo dzisiaj rozumie on doskonale znaczenie słów z dzisiejszej Ewangelii: „Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach, i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednakże nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”. Nie wynoście się i nie cieszcie się z tego, że macie władzę nad jadem żmijowym, że możecie zdeptać swego przeciwnika, że będą was wychwalać, odznaczać, upamiętniać. Może to nie jest do końca złe, ale jest niczym w porównaniu z naszym upamiętnieniem naszych imion w księgach niebieskich. To ziemskie upamiętnianie ma większe znaczenie dla nas samych. Mówi ono o naszej wdzięczności, a wdzięczność to cecha wielkich i szlachetnych serc. Ale i to na nic się zda, gdy zapominamy o najważniejszym upamiętnieniu w księgach niebieskich.
Powyższe ostrzeżenie Jezus skierował do swoich uczniów po powrocie z misji apostolskiej. W Ewangelii czytamy: „Jezus wyznaczył jeszcze innych siedemdziesięciu dwu uczniów i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał”. Posyła ich do głoszenia Dobrej Nowiny, na którą jest wielkie zapotrzebowanie: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Głoszenie Ewangelii nie będzie łatwe: „Oto posyłam was jak owce między wilki”. W niektórych miastach ich nie przyjmą. Jednak Chrystus wyposażył ich w moc, która uzdolni ich do skutecznego głoszenia Dobrej Nowiny mimo przeciwności. Uczniowie wrócili do Jezusa uradowani skutecznością głoszenia słowa Bożego. Mówili do Jezusa: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają”. A wtedy Chrystus ostrzegł ich ostrzegł: „Widziałem Szatana, który spadł z nieba jak błyskawica”. Z atakiem zła trzeba się liczyć. Gdy jesteśmy zbyt zajęci sobą, swoim lub innych „upamiętnieniem” możemy zapomnieć o niebieskim upamiętnieniu. Gdy skoncentrujemy się na własnych sukcesach, pochwałach, wtedy szatan ma łatwy dostęp do nas, a jemu zależy byśmy byli upamiętnienie w piekielnych księgach.
Chrystus przestrzega swoich uczniów: „Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie”. Koncentrujcie się na głoszeniu Królestwa Bożego, a nie na sprawach zewnętrznych, szukaniu pochwał, wyniesienia, własnych korzyści. Wiemy jakim szacunkiem cieszą się różnego rodzaju uzdrowiciele. Chrystus daje swoim uczniom łaską uzdrawiania: „uzdrawiajcie chorych, którzy tam są”. Jednak ta łaska uzdrawiania nie może służyć osobistemu wyniesieniu, ale ma służyć sprawie Królestwa Bożego. Bezpośrednio po słowach o uzdrowieniu Chrystus mówi: „i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże”. Znakiem przyjścia tego Królestwa będą cuda uzdrowienia.
Trafnie odczytał słowa Jezusa święty Paweł, gdy w Liście do Galatów napisał: „Co do mnie, to nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata. Bo ani obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, tylko nowe stworzenie”. To jest droga każdego z nas do zapisu w księgach niebieskich. W Ewangelii św. Jana czytamy: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” Z krzyża odczytujemy świadectwo ogromnej miłości, albowiem ofiara, jaka się tam dokonała, była wyrazem umiłowania człowieka. Jezus cierpiał na krzyżu po to, aby nas zbawić, aby wyrwać nas z ciemności grzechu i poprowadzić ku wolności. Krzyż, mimo że kojarzony jest z cierpieniem, okazał się drogą ku życiu, które złotymi zgłoskami wieczności zapisuje się w księgach niebieskich.
National Catholic Reporter opisał historię Amy Morris Young, która nigdy nie zapomni ostatnich świąt Bożego Narodzenia. Przed świętami miała wypadek i nie była w stanie przygotować świąt, jak to było w poprzednich latach. Była samotną matką z trójką małych dzieci. Był to dla niej bardzo trudny czas. Jednak dzięki pomocy miejscowego kościoła wszystko się odmieniło. Amy nigdy nie zapomniała dobroci jakiej doświadczyła wtedy. Wiosną Amy przeszła skomplikowaną operację i zaczęła powracać do zdrowia. Pewnego dnia oznajmiła trójce swoich dzieci, że odtąd zawsze będą pomagać potrzebującym rodzinom, aby odwdzięczyć się Bogu za łaski jakie otrzymali od ludzi w trudnym czasie. Nie wszyscy jednak potrafili okazać wdzięczność za pomoc jaką niosła Amy ze swoimi dziećmi. Amy wspomina: „Pewnego razu z moimi dziećmi dostarczyłam paczki z żywnością rodzinie w potrzebie. Jednak zamiast radości obdarowanych dostrzegłam ich niezadowolenie. Oczekiwali czegoś więcej. Oczekiwali lepszych prezentów i pieniędzy, których nie miałam.
Zapakowaliśmy paczki z powrotem do samochodu. Kiedy wracaliśmy do domu najstarsza córka powiedziała: ‘Cóż, ostatni raz to robimy! Oni byli tacy niewdzięczni, podli”. Odpowiedziałam wtedy: Pamiętasz jak w ubiegłe święta Bożego narodzenia wybrzydzałaś na prezenty jakimi obdarowywali nas ludzie? Tak to prawda zgodziła się córka. Spojrzałam z miłością na nią mówiąc: To co mówisz jest prawdą, ale jest jedna rzecz, której nauczyłam się w dawaniu. Nieważne jak ludzie będą odbierać twoją dobroć, nieważne co czujesz, najważniejsze jest robienie rzeczy właściwych, dobrych nawet gdy to się innym nie podoba, będą niezadowoleni, odrzucą nasz dar.”
Dzieło głoszenia Królestwa Bożego, które Jezus powierza siedemdziesięciu dwu uczniom, kościołowi i nam nie zawsze jest satysfakcjonującym doświadczeniem. Nasze próby naśladowania miłosierdzia i współczucia Jezusa nie spotykają się z oczekiwaną wdzięcznością. Czasami czujemy się jak owce posłane „między wilki” egoizmu, cynizmu, urazy, zazdrości i to ze strony tych, którym chcemy pomóc. Wtedy jak Emy mamy nie zważać na to co czujemy, jak inni nas odbierają. Mamy robić co do nas należy, mamy głosić Królestwo Boże (Kurier Plus, 2022).