Niedziela Palmowa Rok A
SENS CIERPIENIA
Jezusa stawiono przed namiestnikiem. Namiestnik zadał Mu pytanie: I. Czy Ty jesteś królem żydowskim? E. Jezus odpowiedział: + Tak, Ja nim jestem. E. A gdy Go oskarżali arcykapłani i starsi, nic nie odpowiadał. Wtedy zapytał Go Piłat: I. Nie słyszysz, jak wiele zeznają przeciw Tobie? E. On jednak nie odpowiadał mu na żadne pytanie, tak że namiestnik bardzo się dziwił.
Jezus odrzucony przez swój naród A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcieli. Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz. Gdy się więc zebrali, spytał ich Piłat: I. Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwanego Mesjaszem? E. Wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali. A gdy on odbywał przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: I. Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu. E. Tymczasem arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci Jezusa. Pytał ich namiestnik: I. Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił? E. Odpowiedzieli: T. Barabasza. E. Rzekł do nich Piłat: I. Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem? E. Zawołali wszyscy: T. Na krzyż z Nim! E. Namiestnik odpowiedział: I. Cóż właściwie złego uczynił? E. Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: T. Na krzyż z Nim! E. Piłat, widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: I. Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz. E. A cały lud zawołał: T. Krew Jego na nas i na dzieci nasze. E. Wówczas uwolnił im Barabasza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie. Król wyśmiany Wtedy żołnierze namiestnika zabrali Jezusa z sobą do pretorium i zgromadzili koło Niego całą kohortę. Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: T. Witaj, królu żydowski! E. Przy tym pluli na Niego, brali trzcinę i bili Go po głowie. A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego płaszcz, włożyli na Niego własne Jego szaty i odprowadzili Go na ukrzyżowanie. Droga krzyżowa Wychodząc, spotkali pewnego człowieka z Cyreny, imieniem Szymon. Tego przymusili, żeby niósł krzyż Jezusa. Gdy przyszli na miejsce zwane Golgotą, to znaczy Miejsce Czaszki, dali Mu pić wino zaprawione goryczą. Skosztował, ale nie chciał pić. Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. I siedząc, tam Go pilnowali. A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: To jest Jezus, król żydowski. Wtedy też ukrzyżowano z Nim dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie. Wyszydzenie na krzyżu
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami mówiąc: T. Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!. E. Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: T. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: Jestem Synem Bożym. E. Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani.
Śmierć Jezusa. Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: + Eli, Eli, lema sabachthani? E. To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: T. On Eliasza woła. E. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: T. Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić. E. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha.
Po śmierci Jezusa. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół;
ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: T. Prawdziwie, Ten był Synem Bożym (Mt 27, 11–54).
Zapachniało dzisiaj w kościołach budzącą się do życia przyrodą Wierni trzymają w rękach palmy. Tu w Stanach Zjednoczonych są to najczęściej gałązki z drzew palmowych. Polskie palmy są inne. Nie rosną one w tropikach, ale na polskiej ziemi, która o tej porze zmaga się z odchodzącą zimą. Jeszcze wierzbowe witki nie zdążyły pokryć się zielonymi listkami, a już można na nich zauważyć w srebrnych baziach budzące się życie i wiosnę. Bazie w dotyku są delikatne i miękkie jak łagodny podmuch ciepłego wiosennego wiatru. Te wierzbowe witki pokryte baziami są zasadniczym elementem strojnej polskiej palmy, sięgającej wysokością nawet kilku metrów.
W czasie procesji z palmami wierni śpiewają: „ Hosanna Synowi Dawidowemu. Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie”. Tak wołały tłumy prawie dwa tysiące lat temu, gdy Jezus wjeżdżał do Jerozolimy. Witali Go jak króla. Chcieli mieć na tronie króla, który jest tak potężny w słowie i czynie. Chrystus nie zaprzecza swej królewskości. W tradycji narodów semickich był zwyczaj, że nowo wybrany król dosiadał osiłka i przy dźwiękach muzyki i krzyku tłumu: „Niech żyje król” wjeżdżał do swej stolicy. Biblia opisuje taki wjazd króla Salomona. Jezus nawiązując do tego starodawnego zwyczaju, każe przyprowadzić osiołka i wjeżdża na nim do Jerozolimy. Jezus jednak wiedział, że Jego tronem w Jerozolimie, za kilka dni będzie krzyż, mówił o tym apostołom, ale oni nie dowierzali, że może się tak stać. Jego królestwo różni się ziemskich królestw. Buduje się je przez zbawcze cierpienie i krzyż. Stąd też czytanie Męki Pańskiej dominuje w liturgii Niedzieli Palmowej. Męka Pańska rzuca także światło na nasze poszukiwania sensu cierpienia.
Cierpienie przybiera w naszym życiu różne formy i nie omija nikogo. Niemiecki filozof Nietzsche napisał: „Przekleństwem ciążącym dotąd nad ludzkością była bezsensowność cierpienia, nie cierpienie”. Jak zatem odnaleźć sens cierpienia. Myśliciele dawali różne odpowiedzi na to pytanie. Oto niektóre z nich: „Dlaczego Bóg na najlepszych zsyła chorobę, albo smutek, albo inne dolegliwości? Bo przecież i na wojnie niebezpieczne rozkazy otrzymują najdzielniejsi” (Lucjusz Seneka). „Cierpienie, które rodzi się z jakiegoś splotu okoliczności i nie zamyka nas w sobie, a przynajmniej nie rodzi nadmiernego współczucia dla siebie samego, staje się źródłem życia i światła” (Jean Gutton). „Cierpienie to dokonanie i wzrost, ale także- dojrzewanie. Człowiek, bowiem, który wyrasta ponad siebie, dojrzewa, dorasta do siebie samego. Proces dojrzewania to rzecz najbardziej istotna, jaka dokonuje się w nas pod wpływem cierpienia. Dojrzewanie to polega na tym, że człowiek zdobywa wewnętrzną wolność, mimo zewnętrznej zależności” (Wiktor Frankl). Nie zawsze zadawalają nas czysto racjonalne odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia.
Chrześcijanin w poszukiwaniu sensu własnego cierpienia spogląda na krzyż Chrystusa. Elie Wiesel opisuje bardzo wymowną i tragiczną zarazem scenę z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. „SS- mani wyglądali na podekscytowanych i bardziej niespokojnych niż zwykle. Powieszenie młodego chłopca na oczach tysięcy więźniów to bardzo przygnębiający obraz. Komendant obozu przeczytał wyrok. Wszystkie oczy zwrócone były na to dziecko. Chłopiec był blady jak ściana, przygryzał wargi i milczał. Szubienica rzucała cień na niego. Blokowy odmówił wykonania wyroku. Trzech SS-manów zastąpiło go. Trzech skazańców postawiono na krzesła. Trzy pętle zarzucono równocześnie na szyje skazańców. „Niech żyje wolność”- krzyknęli dwaj dorośli skazańcy. Dziecko milczało. „Gdzie jest Bóg? Gdzie On jest”- ktoś za mną pytał. Komendant obozu dał znak i trzy ciała zawisły na szubienicy. Głęboka cisza zapanowała w obozie. Słońce chyliło się ku zachodowi. „Podnieść głowy”- ryczał komendant obozu. Jego głos brzmiał okrutnie. My wszyscy płakaliśmy. „Przykryć głowy”. Następnie przechodziliśmy przed skazańcami. Dwaj dorośli skazańcy byli martwi, świadczyły o tym sine spuchnięte języki. Ale trzeci sznur ciągle się poruszał, mały chłopiec był zbyt lekki, ciągle jeszcze żył…. Na naszych oczach, ponad pół godziny trwała jego agonia. Gdy przechodziłem obok niego, ciągle jeszcze żył. Jego język był różowy, a oczy jeszcze nie zaszły mgłą. Z tyłu usłyszałem tego samego mężczyznę, który zadawał to samo pytanie: „Gdzie jest teraz Bóg?” Usłyszałem wtedy wewnętrzny głos: „Gdzie On jest? On jest tutaj, On wisi na tej szubienicy….”
Jest cierpienie, dla którego rozum nie znajduje wytłumaczenia i milknie każde słowo, bo jest tragicznie za małe. Pozostaje wtedy łaska spojrzenia na krzyż Chrystusa. Nie jesteś w cierpieniu sam. Bóg cię nie opuścił. On idzie z tobą na twoją Golgotę, aby przeprowadzić cię do chwały zmartwychwstania. Chrystus daje łaskę odkrycia sensu nawet najbardziej niezrozumiałego cierpienia. A ten sens odkryty w cieniu Jego krzyża nie jest oszustwem, ma on mocny fundament, którym jest zmartwychwstanie Chrystusa ((z książki Ku wolności).
SYMFONIA ZBAWIENIA
Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem. Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam (Iz 50,4-7).
We wrześniu 2003 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny polskich męczenników z okresu II wojny światowej. Wśród nich znalazła się również rodzina Ulmów, która podczas okupacji hitlerowskiej poniosła męczeńską śmierć za udzielenie schronienia ośmiu Żydom. Świtem 24 marca 1944 r. w Markowej przed domem Ulmów zatrzymali się niemieccy żandarmi. Weszli do domu i zaczęli strzelać do ukrywających się Żydów. Na strychu domu zabili trojkę z nich. Potem na oczach furmanów zamordowali dwie siostry Goldman, córeczkę jednej z nich i pozostałych z rodziny Szallów. Po czym wywleczono na zewnątrz rodzinę Ulmów. W książeczce Mateusza Szpytmy i Jarosława Szarka „Sprawiedliwi wśród narodów świata” czytamy: „Przed chałupę wyprowadzono też Józefa i Wiktorię i tam zastrzelono. Wśród krzyków i płaczu żandarmi zastanawiali się, co zrobić z szóstką dzieci. Po krótkiej naradzie Dieken zdecydował, że je także należy rozstrzelać. Trójkę lub czwórkę dzieci własnoręcznie zamordował Kokott. Krzyczał przy tym: patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów. Od kul zginęły wszystkie dzieci Ulmów: Stasia, Basia, Władziu, Franuś, Antoś, Marysia i siódme w łonie matki, która właśnie zaczęła je rodzić”
W czasie uroczystości nadania imienia Rodziny Ulmów Szkole Podstawowej i Gimnazjum w Markowej minister Ujazdowski powiedział: „Dzisiaj w czasach trwającego od ponad pół wieku pokoju w naszej części Europy, heroizm może się wydawać domeną osób nadzwyczajnych. Odwaga i poświęcenie postrzegane są często, jako niemożliwe do osiągnięcia ideały. Tymczasem postawa Józefa i Wiktorii Ulmów pokazuje coś zupełnie odwrotnego”. Była to heroiczna, czysta i bezinteresowna miłość. Rodzina Ulmów czerpała żadnych korzyści majątkowych za przechowywanie Żydów. Józef Ulma zdawał sobie sprawę, że przez udzielenie pomocy Żydom ryzykuje życiem nie tylko własnym, ale całej swojej rodziny. Możemy pytać, skąd ta odwaga, skąd ta ogromna miłość bliźniego. Odpowiedź na to pytanie odnajdziemy w Biblii znalezionej w domu Ulmów, w której wyraźnie był podkreślony fragment dotyczący przykazania miłości Boga i bliźniego oraz przypowieść o miłosiernym Samarytaninie.
Całe nasze życie z jego najtrudniejszymi, a nawet najtragiczniejszymi momentami dla człowieka wierzącego wkomponowuje się w przepiękną symfonię zbawienia rozbrzmiewającą na kartach Biblii. W tej symfonii słyszymy tony grozy i radości, pokoju i burzy, wszystko to jednak składa się na utwór, który w ostatecznym kształcie urzeka nas swoim pięknem, swoją doskonałością. Tym, który nadaje jej ostateczny kształt jest Chrystus. W tej cudownej symfonii zbawienia dają się słyszeć okrutne tony konania na krzyżu, aby w krótkim czasie zabrzmieć radosnym hymnem zmartwychwstania, który jest ostaniem akordem tej przepięknej bożo- ludzkiej symfonii, która nie będzie mieć końca. W mocy bożej ten ostatni akord może się stać naszym udziałem, pod warunkiem, że całe swoje życie zapiszemy na pięciolinii niebieskiej muzyki. Wtedy nawet cierpienie, nawet bardzo tragiczna śmierć, jak śmierć rodziny Ulmów zabrzmi ostatecznie cudownym akordem radości zmartwychwstania. Przeminą lata i wieki, przeminie życie zbrodniarzy i ofiar. Pamięć zbrodniarzy pozostanie na zawsze w ludzkiej pogardzie, a pamięć ofiar ze czcią będzie pielęgnowana. W bożej i wiecznej perspektywie ta pamięć przybiera jak najbardziej realne kształty, stając się piekłem lub niebem.
W Niedzielę Palmową, zwaną inaczej Niedzielą Męki Pańskiej zatrzymujemy swoją uwagę na bolesnych akordach symfonii naszego zbawienia. Rozważamy mękę Chrystusa, zanurzamy w niej nasze życie, aby w zbawczych strugach Jego krwi mieć udział w życiu i zmartwychwstaniu. Tęsknotą za tym życiem jest wypełniony cały Stary Testament. Wiele proroctw z tej Księgi odnosimy do Chrystusa, w którym znajdują one wypełnienie. Zacytowane na wstępie proroctwo Izajasza tzw. Trzecia Pieść o Słudze Pańskim odczytujemy, jako zapowiedź męki Chrystusa: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam”. Chrystus, jako Sługa Pański pełni wolę Ojca. Nie lęka się niczego, znosi prześladowania i urągania, aby wypełnić wolę Ojca. Bezgranicznie ufa Jego opiece i pomocy. Wola Ojca jest wolą Syna. W Liście św. Pawła do Hebrajczyków czytamy: „Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej”.
Opis męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa stanowi najstarszą część Ewangelii. Męka opisana jest z wyjątkowym realizmem, co wskazuje na jej głębokie zakotwiczenie w historii. Jest to opis najważniejszych wydarzeń. Wracając do obrazu symfonii o naszym zbawieniu możemy powiedzieć, że są to najwyższe jej takty. Dlatego tydzień, który rozpoczynamy Niedzielą Palmową jest najważniejszym tygodniem w kalendarzu liturgicznym Kościoła. W języku polskim nazywamy ten tydzień wielkim. Bo wspominamy i przeżywamy w tym czasie sprawy najważniejsze i najistotniejsze w naszym życiu i naszej historii zbawienia. W języku angielskim ten tydzień nazywamy świętym. Bo szczególnie w tym tygodniu otwiera się niebo i na ziemię spływa ogrom bożych łask, które dają siłę, abyśmy przemieniali się na miarę świętych. Nie możemy, zatem przegapić tak wspaniałej szansy spotkania ze zbawiającym Bogiem. Dobre przeżycie Wielkiego Tygodnia w zasadniczy sposób wpływa na naszą wiarę i na nasze życie duchowe.
W Niedzielę Palmową przychodzimy do kościoła z palmami. Palmy z lat mojego dzieciństwa, to radosne wspomnienie budzącej się wiosny. Wierzbowe bazie, główny element polskich palm pierwsze pojawiały się na drzewach, jako wyczekiwane zwiastuny wiosny. Pachniało w kościele zielenią i budzącym się życiem. Tak bardzo oddawało to radosną atmosferę wjazdu Chrystusa do Jerozolimy. Tak bardzo to pasowało do atmosfery zbliżających się świąt Wielkanocnych, kiedy to życie rozsadziło grób w jerozolimskich ogrodzie i zajaśniało radosnym blaskiem zmartwychwstania. Wcześniej jednak trzeba było przejść przez mękę i śmierć. I to one są dominującym motywem Niedzieli Palmowej. Prawda o Golgocie jest bardzo ważna abp Józef Życiński pisał: „Cenzurowania prawdy o Golgocie nie można przyjąć z wielu powodów. Płacz i bezradność w obliczu zdrady przyjaciół stanowią realne składniki życia. Nie wolno ich retuszować czy spychać w zakamarki świadomości upojonej złudzeniami. Doświadczenie życiowej samotności winno natomiast tworzyć duchową solidarność z Tym, którego zdradził jeden z dwunastu uczniów. Styl, w którym Chrystus przyjmuje swoją samotność i zdradę, stanowi dla nas lekcję życia, ucząc przyjmowania życiowych cierpień. Znamienne pozostaje także i to, że po Ukrzyżowaniu nie przyjął On podawanego Mu wina, które dzięki dodatkowi mirry łagodziło ból, działając znieczulająco. W ten sposób Chrystus chce nas uczyć, byśmy potrafili przyjmować bez znieczulenia tę postać bólu, którą niesie codzienna wierność Bogu i sobie samemu” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
LOGIKA BOŻEJ MIŁOŚCI
Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca (Flp 2,6-1).
W moich rodzinnych stronach nazywano palmami pewien rodzaj wierzby, która wiosną pokrywała się dorodnymi baziami. Taki obraz palmy utrwalił się w mojej dziecięcej pamięci. Byłem zaskoczony, gdy z opowieści, książek i obrazów dowiedziałem się, że w Ziemi Świętej nazywają palmami drzewa, które w ogóle nie przypominają z wyglądu palm z Roztocza. W niedługim jednak czasie udało mi się rozwiązać tę zagadkę. Dostrzegłem związek między palmami jerozolimskimi, z których obcinano gałęzie i rzucano pod stopy Jezusowi, gdy wjeżdżał na osiołku do Jerozolimy a palmami święconymi w Niedzielę Palmową i palmą rosnącą u mnie w domu za stodołą. Wszystkie one potęgowały i przybliżały atmosferę radości zbliżających się świąt Wielkanocnych.
Wierzby pokryte baziami należały do pierwszych zwiastunów zbliżającej się wiosny. Wszystko w przyrodzie budziło się do życia. Życie pulsowało w nabrzmiałych pąkach drzew, w pierwszych wiosennych kwiatach oraz zieleni łąk i pól. Przystrojone witki wierzbowe, pokryte baziami nieśliśmy w Niedzielę Palmową do kościoła. Nowe życie tkwiące w wiosennych baziach współgrało z atmosferą zbliżających się Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, świąt, mówiących o życiu, które nie zna końca. Źródłem tego życia był zmartwychwstały Chrystus. Niedziela Palmowa ukazuje Chrystusa wjeżdżającego do Jerozolimy jako króla. Ten triumfalny wjazd był zapowiedzią chwały Chrystusa, jaka zajaśnieje w poranek Wielkanocny. Ale nim to nastąpi przed nami Wielki Tydzień, który przybliża nas do tajemnicy męki i śmierci Chrystusa. Stawia nas wobec tajemnicy krzyża. Ta tajemnica staje się centrum obchodów liturgicznych Niedzieli Palmowej. Wsłuchamy się w słowa Męki Pańskiej. Męka Chrystusa staje na drodze naszego zbawienia, dlatego tak ważne jest modlitewne wpatrywanie się w krzyż, który staje się źródłem wewnętrznej przemiany, zwycięstwa i zbawienia.
Po zamachu terrorystycznym na Stany Zjednoczone 11 września 2002 r., w przypływie patriotyzmu wielu ludzi w Ameryce dekorowało swoje domy flagami narodowymi. W tym to czasie, jeden z mężczyzn wracając z pracy zauważył, że na jego parafialnym kościele nie ma flagi. Natychmiast pojechał do najbliższego sklepu i kupił wielką amerykańską flagę. Po drodze wstąpił do domu i zabrał potrzebne narzędzia do zamocowania flagi. Przyjechał przed kościół i zaczął instalować flagę przy głównych drzwiach kościoła. Na odgłos kucia w ścianie pojawił się proboszcz. Zaskoczony i zdziwiony zapytał, co on tu robi. Mężczyzna odpowiedział niegrzecznie: „A co mam robić. Nikt nie zadbał, aby zawiesić flagę, więc ja to robię”. Zbulwersowany proboszcz zaczyna go przekonywać, że kościół jest świętym miejsce i powinien być wolny od jakichkolwiek deklaracji, manifestacji politycznych. Mężczyzna, nie przestając wiercić dziury w ścianie odpowiedział, że kościół jest zobowiązany do modlitwy za państwo, które broni wolności wyznania. Emocje zaczęły brać górę a rozmowa stawała się coraz bardziej ostra. Zdenerwowany mężczyzna mówi, że jego dwaj synowie służą obecnie w wojsku. Jeśli nie będę mógł się modlić za nich w kościele, to nie chcę należeć do takiego kościoła. Proboszcz tłumaczy, że zawsze może przyjść do kościoła i modlić się za swoje dzieci, ale do tego nie jest potrzebna flaga. Mężczyzna pozostał nie przekonany. W końcu ksiądz mocą proboszczowskiej władzy nie dopuścił do zawieszenia flagi. Trzęsący się ze złości mężczyzna wszedł do kościoła. Stanął przy ołtarzu i zaczął powtarzać modlitwę „Ojcze nasz”, aż do momentu, gdy przyszło uspokojenie. Gdy powtarzał tę modlitwę dziewiąty czy dziesiąty raz usłyszał, że ktoś usiadł w ławce za nim. Wiedział, kto to był, ale się nie odwrócił. Obydwaj siedzieli przez kilkanaście minut, wpatrując się w krzyż stojący przy ołtarzu. W końcu mężczyzna usłyszał jak proboszcz mówił cichym i załamanym głosem: „Jakie są imiona twoich dzieci? Jeśli mi powiesz, to przyrzekam ci, że będę modlił się za nie każdego dnia, aż do czasu ich powrotu do domu”. Później mężczyzna ten powiedział, że była to jedyna walka w jego życiu, w której tracąc zwyciężył. Zapewne to samo mógł powiedzieć proboszcz. Spojrzenie na krzyż zniweczyło wzajemną wrogość. I mimo pozornej utraty przyniosło zwycięstwo, zarówno jednemu, jak i drugiemu. (Na podstawie opowieści Barbary Brown Taylor w „The Christian Century” z 12 grudnia 2001 r.).
Taka jest logika miłości, posuniętej aż do śmierci krzyżowej. Ci, którzy patrzyli na śmierć krzyżową Chrystusa, uważali to za totalną klęskę. Przegrana walka. Ale logika Bożej miłości jest inna św. Paweł w liście do Filipian pisze: „A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego Bóg wywyższył Go nad wszystko i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca”. Ta „klęska” Chrystusa prowadziła do chwały zmartwychwstania, totalnego zwycięstwa. Udział w tym zwycięstwie mają ci, którzy swoje życie łączą z tajemnicą krzyża Chrystusowego. A wtedy krzyż jedna nas ze sobą, jak pojednał ks. proboszcza ze swoim parafianinem, a najważniejsze jedna nas z samym Bogiem, który dzieli z nami swoją wieczność.
Moc tajemnicy krzyża kryje się w tajemnicy bezgranicznej miłości. Anthony Padovano w książce, “Kim jest Chrystus” pisze:
„Cierpienie krzyża nic nie znaczy w sobie samym
swym znaczeniem sięga ono wyżej.
Chrystus nie cierpiał, dlatego, że cierpienie ma wartość samą w sobie
ale dlatego, że bezinteresowna miłość wymaga nieraz cierpienia.
Jesteśmy zbawieni
nie przez fizyczną śmierć Chrystusa
lecz bezgraniczną miłość
dla której śmierć
nie jest za wysoką ceną” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
„HOSANNA SYNOWI DAWIDA”
Gdy usiadłem do pisania rozważań na Niedzielę Palmową, zwaną inaczej Niedzielą Męki Pańskiej lub Niedzielą Kwietną prawie automatycznie przeniosłem się myślą w rodzinne strony i lata dzieciństwa. Przyroda, budząca się wiosną do życia, mama przygotowująca kolorową palmę do poświecenia w kościele, piękna polska tradycja związana z tym świętem oraz cała atmosfera towarzysząca przygotowaniom do świąt wielkanocnych, prawdopodobnie do końca mojego życia będzie się wpisywać w moje przeżywanie tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
Na roztoczańskiej ziemi do pierwszych zwiastunów nadchodzącej wiosny należały nabrzmiewające życiem pąki pewnego gatunku wierzby, którą nazywaliśmy po prostu palmą. Jako mały chłopiec zachodziłem w głowę, dlaczego polskie palmy tak różnią się od tych, rosnących w Ziemi Świętej. Która z nich jest prawdziwa? Z czasem zrozumiałem, że różnicy między nimi nie ma. Obydwie są prawdziwe. Pełnią taką samą funkcję przy powitaniu Jezusa, tryumfalnie wjeżdżającego do Jerozolimy i są dopełnieniem radosnego hymnu uwielbienia i chwały, który wyśpiewujemy Mesjaszowi: „Hosanna Synowi Dawida. Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie. Hosanna na wysokościach”.
W polskich wierzeniach ludowych, palma zajmuje szczególne miejsce. Poświęconą palmę umieszczano na godnym i widocznym miejscu, najczęściej na ścianie za świętym obrazem. Wierzono, że poświęcona palma chroni ludzi, zwierzęta, domy, pola, przed czarami, ogniem i wszelkim złem. Połykanie bazi miało zapobiegać bólom gardła i głowy, a sproszkowane bazie, nazywane też kotkami, dodawane do naparów z ziół miały mieć moc uzdrawiającą; zmieszane z ziarnem siewnym i podłożone pod pierwszą zaoraną skibę zapewniały urodzaj, krzyżyki z palmowych gałązek, zatknięte w ziemię miały bronić pola przed gradobiciem i burzami. Palmy wystawiano, na wzór gromnicy, podczas burzy w oknie, aby chroniły dom przed piorunami. Palmę zanurzano w świeconej wodzie i kropiono rodzinę, aby ustrzec ją przed chorobami i głodem. To tylko niektóre polskie zwyczaje związane z poświęconą palmą. Może to zakrawa na zabobon lub magiczne myślenie. Gdy jednak głębiej się nad tym zastanowimy, to dostrzeżemy, że ta tradycja wyrasta z głębokiej wiary w Chrystusa zmartwychwstałego. Cokolwiek otrze się o Chrystusa, zanurzy się w tajemnicy Jego śmierci i zmartwychwstania staje się źródłem łaski bożej. Nawet poświęcona plama, może stać się nośnikiem wartości duchowych, które ubogacają naszą wiarę. Bogate polskie zwyczaje religijne są jak pięknie zdobiona szkatułka, w której przechowywany jest skarb. Nie wystarczy podziwiać piękną szkatułkę, trzeba ją otworzyć, aby ubogacić się skarbem w niej ukrytym. W ludowej polskich tradycji wielkanocnej, tym skarbem jest tajemnica śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, która to tajemnica, przez wiarę staje się naszym udziałem.
Obrzęd poświęcenia palm wprowadza nas w misterium najważniejszego tygodnia w roku liturgicznym. Tydzień ten w języku polskim nazywany jest wielkim, a w języku angielskim świętym. Wydarzenia religijne tego tygodnia są wielkie i święte. W zgłębianiu tajemnicy paschalnej nadchodzących dni idźmy śladami Chrystusa, bo tylko w Jego bliskości może nas ogarnąć światło zbawiającej miłości. Na tydzień przed męką, w piątek wieczorem Jezus przybył do Betanii i zatrzymał się w domu Łazarza, którego wcześniej wskrzesił z martwych. W niedzielę rano udał się przez Górę Oliwną do Jerozolimy. Po drodze zatrzymał się w Betfage, gdzie dosiadł osiołka. Ogromne tłumy witały proroka z Galilei. Byli wśród nich świadkowie cudów Jezusa w tym także wskrzeszenia Łazarza. Uradowani zrywali gałązki z drzew palmowych i rzucali Jezusowi pod nogi, pozdrawiając Go: „Hosanna Synowi Dawida”. Słowo „Hosanna” było często używanym pozdrowieniem, zaś nazwanie Jezusa Synem Dawida wskazuje, że tłum miał go za Mesjasza. Triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy nawiązywał do ceremonii koronacyjnej w Izraelu. Nowy król wsiadł na osiołka i przy dźwiękach trąb oraz wiwatach tłumu: „Niech żyje król” wjeżdżał do miasta świętego. Jezusa nazywano także królem, zaś zbliżające się dni ukażą, że jest On królem, tylko, że Jego królestwo nie jest z tego świata. Droga do tego tronu prowadzi przez mękę i krzyż. Tak jak to zapowiadał prorok Izajasz: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam”. Mesjański Król obejmuje swój tron, pełniąc wolę Ojca niebieskiego.
Ten tłum, jeszcze nie tak dawno wiwatujący na cześć Jezusa, nie rozumiał istoty jego królowania i zawiedziony w swych nadziejach wołał: „Na krzyż z Nim”. Do godności królewskiej Jezusa nawiązywał będzie w szyderczy sposób napis na krzyżu: „To jest Jezus, Król żydowski”. Nie trzeba było długo czekać, jak przez to poniżenie i szyderstwo przedarł się blask majestatu Chrystusa. Już w momencie śmierci, gdy na ziemi i niebie pojawiły się zatrważające znaki, setnik rzymski, czuwający nad wykonaniem wyroku wyznał: „Prawdziwie Ten był Synem Bożym”. I nastała ogromna cisza, która trzy dni później, w poranek wielkanocny eksplodowała ogromnym blaskiem, ukazującym sens męki Chrystusa i naszej w Niego wiary.
Patrząc na krzyż Chrystusa rodzi się pytanie: jakie jest nasze miejsce na drodze krzyżowej Jezusa i na Golgocie? Szukając odpowiedzi, przytoczę historię z książki Johna W. Kisera „The Monks of Tibhirine: Faith, Love and Terror in Nigeria”. Pewnego razu muzułmanin odwiedził niewielki klasztor trapistów w Północnej Afryce. Przeor klasztoru, na początku oprowadził swego gościa a zarazem przyjaciela po klasztorze. Weszli do niewielkiej kaplicy, gdzie na centralnym miejscu wisiał krzyż. Muzułmanie czczą Chrystusa, jako wielkiego proroka, jednak nie wierzą w Jego ukrzyżowanie, jest to dla nich zbyt skandaliczne i poniżające. Głęboko poruszony muzułmanin zatrzymał się przed krzyżem. Przeor zapytał przyjaciela, co go tak poruszyło i co znaczy dla niego krzyż. Na co usłyszał odpowiedź: „Widzę jakby trzy krzyże, chociaż dwóch jestem pewien. Jeden krzyż jest z frontu a drugi z tyłu. Ten z przodu wyznaczają wyciągnięte ramiona Jezusa i jest on dziełem Boga. Jest to krzyż wszechogarniającej miłości. Drugi krzyż wiedzę z tyłu i jest on dziełem człowieka jako narzędzie nienawiści, zniekształcającej prawdziwą miłość. Miłość przybiła Jezusa do krzyża uczynionego przez człowieka. Ta ogromna miłość, wybaczająca nawet oprawcom pociąga każdego”. „No dobrze, te dwa krzyże widzę i rozumiem, ale gdzie jest ten trzeci”- zapytał przeor. Po chwili zastanowienia muzułmanin odpowiedział: „Trzeci krzyż jest pomiędzy tymi dwoma. Tym krzyżem jest trud i wysiłek odrywania się od krzyża grzechu, zła i zdążania do krzyża miłości, który wyznaczają wyciągnięte ramiona Jezusa. Trzeci krzyż to trud przechodzenia z wojny do pokoju, z nienawiści do miłości”.
Przeżycia Wielkiego tygodnia przynaglają nas, abyśmy wzięli trzeci krzyż na swoje ramiona i odrywając się od krzyża nienawiści i zła przylgnęli do krzyża zbawiającej miłości (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
BŁ. ANNA KATARZYNA EMMERICH
Niedziela Palmowa zwana jest także Niedzielą Męki Pańskiej, gdyż dominującym motywem liturgii tego dnia jest Męka Jezusa Chrystusa. Zasadniczym źródłem wiedzy o ostatnich godzinach Jezusa są Ewangelie. Uzupełniającym obrazem Męki Pańskiej są wizje mistyków, którzy w szczególny sposób doznali łaski współcierpienia z Chrystusem. Tej łaski doświadczyła bł. Anna Katarzyna Emmerich. W mistycznym uniesieniu nie tylko współcierpiała z Chrystusem, ale otrzymała także dar widzenia szczegółów męki Chrystusa nie zanotowanych przez Ewangelie. Te wizje spisano i wydano w formie książkowej pod tytułem „Pasja”. W oparciu o tę książkę i pod tym samym tytułem wybitny aktor i reżyser filmowy Mel Gibson nakręcił przejmujący film o męce naszego Zbawiciela.
Oto fragment męki Chrystusa z wizji Anny Katarzyny Emmerich, o którym mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii: „Jezus wyrzekł jeszcze kilka słów dla upomnienia ludu stojącego wkoło. Pamiętam z nich następujące: ‘Gdy już głos Mój ucichnie, usta umarłych będą mówić za Mnie’. Na to niektórzy zawołali: ‘Jeszcze bluźni!’, lecz Abenadar ich uciszył. Godzina śmierci Jezusa nadeszła i rozpoczęło się konanie; zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan trwał pod krzyżem i chustą ocierał nogi Pana. Magdalena złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię, żonę Kleofasa i Salome, patrząc z niewymownym bólem na konającego Syna. Jezus rzekł: ‘Wykonało się!’. A unosząc głowę, zawołał donośnym głosem: ‘Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mego!’. Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię; a Zbawiciel, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał. Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły twarzą na ziemię. W chwili zgonu Jezusa ziemia zadrżała, a w skale z trzaskiem powstała głęboka szczelina między krzyżem Jezusa i nie nawróconego łotra. Był to Boży znak i groźne upomnienie. Na przedśmiertny okrzyk Chrystusa nie tylko ziemia odpowiedziała wstrząsem, zadrżeli również patrzący, ale ostry miecz boleści przeniknął tylko serca bliskie Jezusowi, a nade wszystko serce Matki Najświętszej”
Anna Katarzyna Emmerich przyszła na świat w uroczystość narodzenia Najświętszej Maryi Panny 8 września roku 1774 r. w Flamschen w Westfalii, północno wschodnich Niemczech w ubogiej, wielodzietnej chłopskiej rodzinie. Ze względu na biedę panująca w domu do szkoły chodziła tylko kilka tygodni. Nigdy nie poznała literackiego języka niemieckiego. W życiu posługiwała się dialektem westfalskim. Szkołą życia był jej dom ożywiany głęboką wiarą i pobożnością. Od najmłodszych lat Anna ciężko pracowała jako służąca i krawcowa. Znała, zatem doskonale, czym jest bieda i niedostatek. Przyjmowała to w duchu poddania się woli bożej, co owocowało nadzwyczajną wrażliwością na potrzeby ludzi biednych i nieszczęśliwych. Już wtedy doświadczała wizji mistycznych. A w wieku 24 lat otrzymała zewnętrzny znak potwierdzający ich prawdziwość. Otóż na jej głowie pojawiły się rany podobne do ran chrystusowych, jakie powstały przy cierniem koronowaniu. Wstydziła się tego wyróżnienia, dlatego ukrywała te rany opaską.
Po pokonaniu wielu trudności wynikających z ubóstwa i sprzeciwu rodziny, w wieku 28 lat, w roku 1802 wstąpiła do klasztoru Augustianek w Dülmen. Po roku nowicjatu, 13 listopada 1803 roku złożyła śluby zakonne. O tym wydarzeniu tak mówi: „Oddałam się zupełnie niebieskiemu Oblubieńcowi, a On czynił ze mną według swojej woli”. Odtąd wzmogły się jej wizje i wewnętrzne doświadczenia mistyczne, z czym związane były coraz liczniejsze cierpienia. Po zlikwidowaniu w 1811 r. przez władze pruskie klasztoru tułała się po różnych domach. 29 grudnia 1812 r. na jej rękach i nogach pojawiły się wyraźne stygmaty ran Ukrzyżowanego, a na boku obficie krwawiąca rana w kształcie krzyża. Anna Katarzyna tak wspomina to wydarzenie: „Było to trzy dni przed Nowym Rokiem, mniej więcej o godzinie trzeciej po południu. Rozważałam właśnie Mękę Pańską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił uczestniczyć w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięć Ojcze nasz na cześć pięciu świętych ran. Nagle ogarnęła mnie światłość. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe, świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały jeszcze silniejszym blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy najpierw z Jego rąk, a potem z boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały przeszyły moje ręce, bok i nogi”. Badanie prawdziwości stygmatów Anny Katarzyny niosły ze sobą wiele upokorzeń i cierpień. Ostatecznie uznano ich autentyczność, a prowadzący badania dr F. Wesener nawrócił się i uwierzył w Chrystusa. W roku 1813 Anna Katarzyna na skutek wypadku została sparaliżowana. Odtąd przez 11 lat odżywiała się wyłącznie codzienną Komunią św. i wodą. Wykluczone jest tutaj jakiekolwiek oszustwo, gdyż Błogosławiona była cały czas pod kontrolą policji pruskiej.
Sława świętości Katarzyny stawała się coraz bardziej głośna. Do jej celi klasztornej przybywali ludzie z całych Niemiec. Jedni szukali sensacji inni mocy do odnowy kościoła niemieckiego. Wśród tych ostatnich znalazł się młody Melchior Diepenbrock, późniejszy kardynał wrocławski. Wielu doznawało w obecności Błogosławionej łaski przemiany życia. Wybitny poeta i pisarz niemiecki Klemens Brentano pod wpływem stygmatyczki nawrócił się i przy jej łożu spędził 6 lat, spisując jej relacje. Przychodził dwa razy dziennie, kopiując notatki z jej pamiętnika, a następnie pokazywał jej to, co sam napisał, by mieć pewność, że wiernie oddał jej słowa. Katarzyna mówiła: „Wiem, że gdyby nie ten pielgrzym już dawno bym umarła. Jednak najpierw on musi wszystko spisać, bo moje wizje są darem Boga dla ludzi”. Zaś Brentano tak wspominał te spotkania: „Nie widziałem w jej twarzy czy spojrzeniu cienia wzburzenia czy egzaltacji. Wszystko, co mówiła, było zwięzłe, proste i spójne, a zarazem pełne życia i miłości”. Spisane przez niego w latach 1818-1824 wizje i doświadczenia mistyczne Katarzyny ukazały się drukiem w dwóch książkach: „Bolesna Męka naszego Pana Jezusa Chrystusa według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich, augustianki z klasztoru Agnetenberg w Dülmen” oraz „Życie Świętej Dziewicy Maryi”.
Katarzyna zmarła 9 lutego 1824 r. w klasztorze w Dülmen w wieku 50 lat. W roku 1892 rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Uroczystość beatyfikacyjna odbyła się w niedzielę 3 października 2004 roku na placu św. Piotra w Rzymie. W homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej Papież Jan Paweł II powiedział: „W duchowej łączności z cierpieniem Zbawiciela, mistyczka z Münsterlandu, wypełniła swoimi cierpieniami słowa Apostoła dopełniając braki udręki Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (z książki Wypłynęli na głębię).
GRÓB NIENAWIŚCI
Nikola Sellmair, Jennifer Teege w książce „Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił” opisuje jak wieku 38 lat dowiedziała się, że jest wnuczką Amona Goetha, jednego z najbardziej krwawych katów Hitlera. Jennifer jest owocem krótkiego romansu matki z nigeryjskim studentem. Gdy miała siedem tygodni została oddana do sierocińca, później do zastępczej rodziny, gdzie zmieniono jej nazwisko. Jennifer pisze, że w ten sposób matka chciała ją chronić przed przerażająca przeszłością rodziny Goeth. Stało się jednak inaczej. Po odkryciu prawdy, Jennifer prawie nie wychodziła z domu, przestała odbierać telefony, wpadła w depresję. Po roku poszła na terapię. Na pytanie: „Czy wolałabym mieć innego dziadka?” odpowiedziała: „Oczywiście. Ale skoro to niemożliwe, chciałam przynajmniej znać tego, którego miałam”. W innym miejscu pisze: „On w swoim czarnym mundurze z emblematami trupiej czaszki, ja czarnoskóra wnuczka. Co powiedziałby swojej czarnej wnuczce, która w dodatku mówi po hebrajsku? Byłabym dla niego paskudztwem, bękartem urągającym honorowi rodziny. Mój dziadek na pewno by mnie zastrzelił”.
Amon wykazał się szczególnym okrucieństwem w obozie koncentracyjnym w Płaszowie, który był drugim co wielkości, obozem na ziemi krakowskiej. W dniu objęcia obozu Amon powiedział do więźniów: „Jestem waszym bogiem. W dystrykcie lubelskim wykończyłem sześćdziesiąt tysięcy Żydów, teraz kolej na was”. Ten demon zła wykańczał więźniów ze szczególnym okrucieństwem. Pemper, żydowski stenografista Goetha, wspomina, jak pewnego razu komendant nagle przerwał mu dyktowanie, chwycił za broń, otworzył okno i zaczął strzelać do więźniów. Pemper usłyszał krzyki, a Goeth wrócił do biurka i spokojnym głosem zapytał: „Na czym skończyliśmy?”. Po zamordowaniu jednej osoby, Amon nakazywał wymordowanie wszystkich krewnych, bo nie chciał oglądać w swoim obozie „niezadowolonych”. W czasie wykonywania wyroków śmierci przez powieszenie czy rozstrzeliwanie w czasie apelu zawsze puszczano jakieś szlagiery. W maju 1945 roku Goeth został schwytany przez amerykańskie wojska i wydany Polakom. Po procesie został skazany na śmierć przez powieszenie. „Heil Hitler!” – to były ostanie słowa Amona zanim zawisnął na stryczku. Tak skoczył samozwańczy „bóg”. Wyniósł się nad innych, aby spaść na dno piekła.
Dzisiaj przeżywamy Niedzielę Palmową, Niedzielę Męki Pańskiej. Rozważamy zstąpienie Boga na ziemię, o którym mówi św. Paweł: „Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej”. Upodobnił się do człowieka w najbardziej bolesnym wymiarze cierpienia i śmierci. Każdy z nas tego doświadcza. Chrystus upodobnił się do nas w tym bolesnym wymiarze, aby wydźwignąć nas z tej ciemności do światła nieba. Abyśmy doświadczając cierpienia i wołając jak Chrystus na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” w Jego mocy mogli odnieść zwycięstwo nad cierpieniem, śmiercią i w Nim mogli śpiewać radosne alleluja. Prorok Izajasz w pierwszym czytaniu mówi o Chrystusie: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam”. Nie jesteśmy sami w naszym zmaganiu się z grzechem, cierpieniem i śmiercią. Chrystus zwyciężył zło przez miłość, której miarą są słowa modlitwy za oprawców: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Uniżenie w łączności z Chrystusem i otwarcie się na miłość wybaczająca, nawet nieprzyjaciołom prowadzi do wywyższenia. Dźwiga nas z mroku zła i wynosi do godności dzieci bożych. Poniższy przykład może być w pewnym stopniu ilustracja tego.
Ojciec Hieronim Kodell, opat benedyktyńskiego klasztoru w artykule „Dobra walka: Jak cierpieć, umierać i powstawać z Chrystusem” opisuje zdarzenie, które miało miejsce w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W Stanach Zjednoczonych był to niebezpieczny czas brutalnej walki o prawa obywatelskie czarnej ludności. Wielu młodych białych ludzi z północy kraju udawało się na południe, aby tam wspomagać kampanię na rzecz równości wobec prawa wszystkich obywateli tego kraju. W tę walkę włączyli się także kapłani i siostry zakonne. Za działalność na rzecz równości wielu zapłaciło ogromną cenę. Jednym z nich był młody człowiek, który po ukończeniu studiów udał do stanu Mississippi, aby pracować przy rejestracji wyborców. W międzyczasie udał się na rekolekcje do benedyktyńskiego klasztoru. Zakonnicy pytali go: „Czy praca, którą wykonujesz jest bezpieczna. Słyszeliśmy bowiem o aktach przemocy i nienawiści”. „To prawda, wiele jest nienawiści, wrogości, które przybierają bardzo brutalne formy”- odpowiedział młodzieniec. „A czy ciebie osobiście dotknęło to?”- pytali dalej zakonnicy, na co usłyszeli odpowiedź: „Tak, doświadczyłem tej nienawiści. Pluto na mnie, bito mnie pięściami oraz metalowymi rurami. Nie raz wracałem do domu poobijany i zakrwawiony”. „Jesteś niewielkiego wzrostu, jak się broniłeś przed tymi atakami” – padło kolejne pytanie. „Na początku broniłem się, walcząc z nimi. Później jednak zrozumiałem, że ta walka prowadzi do nikąd. Walka karmiła nienawiść, która rozlewała się naokoło i wracała do mnie. Postanowiłem przestać walczyć, nie odpłacać tym samym, niech moje ciało przyjmuje ciosy nienawiści i je pochłania, aby w moim ciele umarła. Teraz widzę jak moje ciało stało się grobem nienawiści, która straciła moc rozprzestrzeniania się po świecie” – usłyszeli zakonnicy. Słuchacze byli poruszeni tą historią, a jeden z nich powiedział: „Byliśmy wstrząśnięci tym, co młodzieniec powiedział. To jest najprawdziwsza Ewangelia Chrystusa”.
Rozpoczynamy najważniejszy tydzień w roku liturgicznym, nazywamy go Wielkim Tygodniem, a w języku angielskim Świętym Tygodniem. Jeśli całym sercem włączymy w wielką tajemnicę tego tygodnia, to w naszym życiu dokona się coś wielkiego i świętego. Wielki Tydzień przypomina nam, że Chrystus oddał swoje ciało, aby stało się grobem „nienawiści” i zła. Jezus z pokorą przyjmował ciosy ludzkiej nienawiści i podłości. A odpłacał swoim oprawcom miłością, modlił się za nich, prosząc Ojca, aby wybaczył im ich zaślepienie i nienawiść. W Nim umierała wszelka nienawiść a rodziła się miłość, która zajaśniała pełnym blaskiem w dniu Jego zmartwychwstania. W grobie Chrystusa umarła nienawiść i wszelkie zło, a narodziła się zbawiająca miłość zmartwychwstania, które stanie się udziałem każdego z nas, gdy uniżymy się z Chrystusem, a nasze ciało stanie się grobem zła i nienawiści (Kurier Plus, 2017).
DŹWIGAĆ KRZYŻ KU ZMARTWYCHWSTANIU
Niedziela Palmowa przenosi nas wspomnieniami do naszych kościołów z lat dzieciństwa. Plam nie kupowało się na targu lub pod kościołem. „Liturgia” Niedzieli Palmowej zaczynała się kilka dni wcześniej. Szukaliśmy w okolicy pewnego rodzaju wierzby z baziami i nazywaliśmy ją po prostu palmą, choć z wyglądu nic nie miała wspólnego z prawdziwą palmą rosnącą w tropikach. Jednak Niedziela Palmowa użyczała jej nazwy. Czasami, gdy bazie były mało rozwinięte wstawialiśmy je do wody na parę dni bo bazie powinny być jak najpiękniej rozwinięte. Wystrojone w niedzielny poranek czekały na uroczyste poświęcenie w kościele. W kościele pachniało życiem i wiosną. A gdy je podnoszono do poświęcenia cały kościół zamieniał się w kolorowy, palmowy las. W tej sceneria tak przekonywująco brzmiały słowa Ewangelii o uroczystym wjeździe Jezusa do Jerozolimy: „Tłum zaś ogromny słał swe płaszcze na drodze, a inni obcinali gałązki z drzew i słali nimi drogę. A tłumy, które Go poprzedzały i które szły za Nim, wołały głośno: ‘Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!’. To uwielbianie wkrótce zamieni się w ryk nienawiści: „Na krzyż z Nim!” I tak rozpoczęła się Meka Chrystusa.
W opisie Męki Pańskiej, poprzez cierpienie przebija się piękno miłości posuniętej aż do oddania życia za bliźniego, miłości posuniętej do oddania życia nawet za nieprzyjaciół. Anthony Padovano w książce „Kim jest Chrystus” pisze: „Cierpienie krzyża nic nie znaczy w sobie samym swym znaczeniem sięga ono wyżej. Chrystus nie cierpiał, dlatego, że cierpienie ma wartość samą w sobie ale dlatego, że bezinteresowna miłość wymaga nieraz cierpienia. Jesteśmy zbawieni nie przez fizyczną śmierć Chrystusa lecz bezgraniczną miłość dla której śmierć nie jest za wysoką ceną”. Mówił o tym św. Jan Paweł II do młodzieży podczas Mszy św. w Niedzielę Palmową: „Dzisiejsze spotkanie przygotowuje nas do najbliższego Dnia Młodzieży, który odbędzie się w Kanadzie, w Toronto, jednym z najbardziej kosmopolitycznych miast świata. Jest tam już krzyż, który w ubiegłym roku, właśnie w Niedzielę Palmową, młodzi Włosi przekazali swoim kanadyjskim rówieśnikom. Krzyż stanowi centrum dzisiejszej liturgii. Wasze uczestnictwo w tej uroczystości, drodzy młodzi, tak pełne skupienia, a zarazem entuzjazmu, pokazuje, że nie wstydzicie się krzyża. Nie boicie się Chrystusowego krzyża. Wręcz przeciwnie — miłujecie i czcicie go jako znak Odkupiciela, który za nas umarł i zmartwychwstał. Kto wierzy w ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa, nosi krzyż z dumą, jako niezaprzeczalny dowód, że Bóg jest miłością. Przez całkowity dar z siebie, czyli właśnie przez krzyż, nasz Zbawiciel ostatecznie zwyciężył grzech i śmierć”. A zatem Męka Chrystusa i Jego Krzyż to znak największej miłości. A tam gdzie jest miłość większa niż śmierć tam nadzieja i radość pobrzmiewają wiecznością. Dlatego dzisiaj, nawet gdy słyszymy słowa Męki Chrystusa i słowa Jezusa na krzyżu: „Eli, Eli, lama sabachthani?” – „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, to one harmonijnie współbrzmią z radosnymi słowami uwielbienia Chrystusa: „Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!”
Aby miłość emanująca z krzyża wdała owoc radości i zbawienia w naszym życiu mamy przetłumaczyć ją na język naszej codzienności. Oto jeden z przykładów takiego „przetłumaczenia”. W poniedziałek, 24 marca 1986, tuż przed rozdaniem nagród Akademii, Barbara Walters przeprowadziła wywiad z prezydentem Reganem i jego żoną Nancy. Zapytała ich między innymi, jak udało się im zachować swoją piękną miłość przez 35 lat wspólnego życia małżeńskiego. Nastała chwila ciszy. Barbara starała się pomóc w odpowiedzi przez dodatkowe pytanie: „Może dlatego, że w dawaniu i braniu staraliście się zachować proporcje 50 na 50, czyli dzieliliście wszystko po połowie”. Pierwsza dama uśmiechnęła się i powiedziała: „O nie, w naszym małżeństwie nie było takiego równego podziału. Czasami proporcje były 90 na 10. Czasami jedna strona musiała bardziej rezygnować, poświęcać się niż druga. Prezydent Regan pokiwał przytakująco głową. I to w zasadzie był najważniejszy punkt tego wywiadu. W prawdziwej miłości nie ma miejsca na „sprawiedliwy” podziałał przywilejów i obowiązków. Jeśli ktoś mówi, że kocha, a ciągle pyta co ja z tego będę miał, czy mi się to opłaci to to nie prawdziwa miłość, tylko miłość kupiecka, której jest bardzo daleko do miłości, którą widzimy na krzyżu. Jeśli małżonkowie ściśle pilnują, aby wszystko było po połowie, sprawiedliwie takie małżeństwo umiera, tak miłość umiera. Czasami w małżeństwie, w rodzinie jest wielu bólu i cierpienia i najczęściej nie jest to równy podział. Czasami jest 90 na 10. Czasami mąż dźwiga 90, czasami żona. Prawdziwa miłość chce wziąć na swoje ramiona jak najwięcej cierpienia, aby użyć kochanej osobie.
Takiej miłości uczy nas Chrystus z krzyża, łamiąc wszelkie proporcje „sprawiedliwej” ludzkiej miłości. Będąc Bogiem stał się człowiekiem, co św. Paweł w Liście do Filipian ujmuje w słowach: „Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej”. Miłosne przesłanie z krzyża dociera do nas w potrójnej formie. Po pierwsze Chrystus mówi, że nas kocha: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Po drugie, powinniśmy się wzajemnie kochać: „Miłujcie się wzajemnie, tak jak Ja was umiłowałem”. I po trzecie, miłość żąda nieraz ofiary: „Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”.
Aby napełnić się owocami ofiary krzyżowej Chrystusa musimy za Nim wyruszyć do czego wzywał wiernych św. Andrzej z Krety, biskup: „Nuże więc, biegnijmyż i my razem z Chrystusem, któremu spieszno na mękę. Naśladujmy tych, co wyszli Mu na spotkanie, ale nie w ten sposób, by słać na drodze gałązki palm i oliwek oraz kłaść kosztowne szaty, lecz my sami, jak tylko możemy, rozścielmy się na ziemi w pokorze ducha i prostocie serca, abyśmy przyjęli nadchodzące Słowo i pochwycili Boga, który nigdzie nie daje się ująć. On bowiem cieszy się z tego, że może nam się okazać łagodnym, On, który naprawdę jest łagodny i ‘wstępuje na zachód’ naszej mizernej słabości, aby przyjść do nas, obcować z nami i przyciągnąć nas do siebie przez pokrewieństwo z nami. Bo chociaż przez ofiarę z naszej ludzkiej natury ‘wstąpił na niebiosa niebios, na wschód słońca’, czyli na wyżyny własnej chwały i Bóstwa, to jednak nie wyrzeknie się nigdy przywiązania do rodzaju ludzkiego, lecz będzie dźwigał naturę człowieka z prochu ziemi do coraz wyższej chwały, aż wreszcie jednocząc się z nią, udzieli jej swej nieskończonej godności. A zatem siebie samych ścielmy przed Chrystusem, a nie tuniki, martwe gałęzie i łodygi krzewów tracących zieleń, gdy staną się pokarmem, i przez krótki tylko czas radujących oczy. Obleczmy się natomiast w Jego łaskę, czyli w Niego samego. Pismo św. bowiem mówi: ‘Wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa’. Kładźmy się pod Jego nogi jak rozścielone tuniki”(Kurier Plus, 2020).
Moje miejsce na Drodze Krzyżowej
Wraz z pielgrzymami po raz pierwszy w życiu będę miał łaskę kroczenia śladami Jezusa w procesji Niedzieli Palmowej i Wielkopiątkowej Drodze Krzyżowej w Ziemi Świętej. Jakże odmienna sceneria i odmienne odczucia w konfrontacji z przeżyciami Niedzieli Palmowej z lat dzieciństwa w moim rodzinnym domu. Te dwa obrazy wzajemnie się przenikają i uzupełniają, tworząc niezapomnianą atmosferę świąt Paschalnych.
Niedziela Palmowa wypada najczęściej w okresie zmagania się zimy z wiosną. Mój rodzinny kościół w Majdanie Sopockim nie był ogrzewany i często w czasie świąt Paschalnych panoszył się jeszcze przenikliwy chłód. Ale w Niedzielę Palmową, inaczej Męki Pańskiej lub Kwietnej nie czuło się zimy, tylko wiosnę. Każdy trzymał w ręku kolorową palmę, która pachniała budzącą się do życia przyrodą. Kwietna Niedziela zamieniała kościół w kolorowy ogród kwiatów. Jednym z najważniejszych elementów palmy były wierzbowe witki obsypane srebrnymi baziami. Wierzba uważana jest za symbol budzącego się życia, zmartwychwstania.
W moich rodzinnych, roztoczańskich stronach wybieraliśmy się do lasu, aby naciąć gałązek wierzbowych z baziami, które w roku wczesnej Wielkanocy ledwie wychylały się z brązowych łusek, ale za to, gdy Wielkanoc była późno, pyszniły się puszystymi baziami pokrytymi żółtym pyłkiem. Szukanie wierzby, którą nazywaliśmy po porostu palmą było szukaniem wiosny i życia. Pośród nagich gałęzi drzew na wierzbie dostrzegaliśmy bazie, zwane inaczej kotkami, które były zwiastunami wiosny. Obcinaliśmy te gałązki, aby ten symbol budzącego się życia uroczyście poświęcić w kościele.
Witka wierzbowa z nabrzmiałymi życiem baziami to najważniejszy element sporządzanej palmy w moich stronach. Gałązki wierzbowe przyozdabiano asparagusem, bukszpanem, barwinkiem, cisem lub widłakiem, były one bowiem symbolem życia, bo przez cały rok zachowywały zieleń. Do palmy dodawano jeszcze barwione trawy i wszystko związywano sznurkiem lub kolorową wstążką. Takich palm nie oglądamy w jerozolimskiej procesji. Tak jak za czasów Jezusa wierni trzymają w rękach zielone gałęzie palm lub oliwek. Ale nie zależnie od ich wyglądu pełnią taką samą rolę. Ich sens wyjaśnia modlitwa poświęcenia: „W dniu dzisiejszym gromadzimy się, aby z całym Kościołem rozpocząć obchód misterium paschalnego. Dzisiaj Chrystus wjechał do Jerozolimy, aby tam umrzeć i zmartwychwstać. Wspominając to zbawcze wydarzenie, z głęboką wiarą i pobożnością pójdźmy za Panem, abyśmy uczestnicząc w tajemnicy Jego krzyża, dostąpili udziału w zmartwychwstaniu i życiu”.
Idziemy w radosnej procesji palmowej w Jerozolimie, gdzie przed laty tłumy rzucały pod nogi Jezusa swoje szaty, zielone gałązki drzew, wołając: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!” W tym tłumie wszyscy dali się ponieść entuzjazmowi. Trudno było rozpoznać w tłumie kto kim jest. W tryumfalnym i królewskim powitaniu wszyscy byli przyjacielsko bliscy Chrystusowi. Jedno z przysłów mówi: „Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”. Tego doświadczy Chrystus, gdy będzie dźwigał krzyż na Golgotę. Zapewne na drodze krzyżowej byli w tłumie ludzie, którzy wiwatowali na Jego część, a teraz ich zachowanie zmieniło się. Rozpoznajemy kim rzeczywiście byli oni dla Jezusa. W gronie tłumu Drogi Krzyżowej możemy odnaleźć samych siebie i stanąć przed pytaniem, jaką zajmuję postawę wobec bliźniego, z którym utożsamia się cierpiący Chrystus.
Zacznijmy od św. Piotra, rybaka, który jako pierwszy wyznał wiarę w Jezusa jako Mesjasza. Był gotów chwycić za miecz przeciwko Judaszowi i strażnikom, którzy przybyli, aby aresztować Jezusa. Piotr idzie za Jezusem aż na dziedziniec arcykapłana, tylko po to, by wyprzeć się Jezusa, gdy przez służącą został rozpoznany jako uczeń Jezusa. Piotr usłyszał pianie koguta, i przypomniał sobie słowa Jezusa, który przepowiedział mu, że zaprze się Go nim kogut trzy razy zapieje. Piotr gorzko zapłakał, a Chrystus wejrzał na jego żal. Zdrada wdziera się na różne sposoby w nasze życie. Zdradzamy Boga, przyjaciół, bliźniego, swoje powołanie, zadanie nam powierzone itd. Gdy do tego dojdzie, przeszłości zmienić nie możemy. Ważne abyśmy usłyszeli jak Piotr „pianie koguta”.
Namiestnik Piłat rozpatruje sprawę przeciwko Jezusowi. Jest rzymskim funkcjonariuszem i lęka się narazić swoim przełożonym w Rzymie. Wie bardzo dobrze, że Jezus jest niesłusznie oskarżany przez arcykapłanów żydowskich. Wie on, że jest to wielka niesprawiedliwość. Obrona Jezusa jest politycznie niekorzystna, bo Jezus został ogłoszony buntownikiem. Obyśmy mieli odwagę, której zabrakło Piłatowi, by stawić czoła niesprawiedliwości, fałszywym oskarżeniom, dążeniu za wszelką cenę przypodobania się przełożonym, obyśmy mieli odwagę czynienia tego co słuszne, sprawiedliwe, miłosierne bez względu na konsekwencje.
Następnie żołdacy Piłata maltretują i wyszydzają Jezusa. Prześladowcy istnieją w każdym miejscu i czasie. Mają oni milczące przyzwolenie swoich przełożonych do zadawania cierpień innym. Obyśmy mieli odwagę upomnieć prześladowców i stanąć w obronie ich ofiar. Obyśmy byli na tyle pokorni i świadomi siebie, by zdać sobie sprawę, kiedy my sami stajemy się „prześladowcami”.
Szymon Cyrenejczyk wracał z pola do domu. Żołnierze zmusili go do pomocy Jezusowi w dźwiganiu krzyża. Czy Cyrenejczyk wzbraniał się przed udzieleniem pomocy Jezusowi? Czy odczuwał litość dla skazanego Jezusa? Ważniejsza od tych odpowiedzi jest nasza gotowość do wzajemnej pomocy w dźwiganiu krzyża choroby, ubóstwa, smutku i innych nieszczęść.
Dźwigając krzyż na Golgotę Jezus spotyka płaczące niewiasty, które są przerażone tym, co dzieje się z Jezusem. Być może słyszeli, jak nauczał, może wyleczył kogoś z ich bliskich. Nie mogą pojąć, dlaczego tak się dzieje, ale zapewne widzieli, że jest to wynik przewrotnej polityki sług świątyni. Obyśmy mieli ducha współczucia i miłosierdzia jak kobiety jerozolimskie dla załamanych, cierpiących, poniżanych, krzywdzonych w naszych miastach i wioskach.
Jezus zostaje ukrzyżowany między dwoma przestępcami. Jeden z nich wykracza poza własne tragiczne położenie i uznaje niesprawiedliwość śmierci Jezusa i otrzymuję obietnicę Bożego usprawiedliwienia. W cieniu krzyża „dobry łotr” żałuje błędów swojej przeszłości, zawierza swoje życie Chrystusowi i otrzymuje od Chrystusa obietnice raju. Obyśmy w cieniu krzyża uświadomili sobie naszą własną potrzebę przebaczenia i uwierzyli w miłosierdzie Boże.
A gdy Jezus „oddał ducha”, Józef z Arymatei, członek Sanhedrynu, wyraził dezaprobatę dla tego co uczyniono z Jezusem. Odważył się poprosić o ciało Jezusa i zorganizować właściwy pochówek. Obyśmy mieli odwagę św. Józefa, aby wystąpić w obronie sprawiedliwości i przyzwoitości (Kurier Plus, 2023)