|

Niedziela – Dzień Pański

Niedziela była i jest ważnym dniem w życiu wszystkich chrześcijan. Jednak w życiu mieszkańców wsi zajmowała szczególne miejsce. Była dniem wytchnienia po znojnej pracy od świtu do nocy. W niedzielę nie wykonywano żadnych prac, oprócz tych koniecznych, jak wypędzenie bydła na pastwisko i nakarmienie pozostałego domowego dobytku. Ale ta praca w porównaniu z codzienną harówką, to była relaksem. Dawniej, to znaczy prawie 100 lat temu, niedzieli wyglądali szczególnie parobcy. U każdego bogatszego gospodarza było ich nawet kilku. Pracowali bardzo często tylko za wyżywienie, ubranie i jakieś tam marne grosze. W niedzielę nie tylko mogli trochę odpocząć, ale także odwiedzić swoją rodzinę. Za bogatszego gospodarza uchodził ten, kto miał więcej ziemi i mógł utrzymać konia, ale takiego przyzwoitego, a nie jakąś chudą chabetę. W niedzielę można było spotkać się ze znajomymi, pogościć się, albo potańczyć w wiejskiej chałupie przy rytmach muzyki wiejskiego grajka. Gospodarz tego dnia najczęściej obchodził swoje pole, aby zobaczyć owoc tygodniowego trudu na roli. Taki obchód to sama przyjemność.

W moim rodzinnym domu atmosferę niedzielnej odświętności wyczuwało się już w sobotę wieczorem. Na ten święty dzień całe obejście powinno być, jak to się mówiło ocharużone, czyli posprzątane. Nie mówiąc już o samym domu. Nie wystarczyło pozamiatać i pościerać kurze. Ryżową szczotką trzeba było na mokro wyszorować drewnianą podłogę, a tam gdzie była gliniana podłoga to trzeba było ją odświeżyć rzadko rozpuszczoną gliną. W sobotę wieczorem obywała się często generalna kąpiel, szczególnie dzieci i przygotowanie na niedzielę czystej bielizny. Kuchnia także swymi zapachami przypominała o jutrzejszym święcie. Najczęściej w tym dniu pieczono chleb. Zapach pieczonego chleba można było wyczuć także na zewnątrz domu. Czasami oprócz chleba pieczono także pierogi. W moich stronach farsz do tych pierogów robiono z krup gryczanych. Odpowiednio przygotowany i doprawiony farsz owiało się ciastem i wkładano do chlebowego pieca. Robiliśmy się także masło. Ciepły chleb ze świeżym masłem, ciepłe pierogi ze śmietaną i serem, to były przysmaki, przy których blednie nawet najwykwintniejszy obiad w manhattańskiej restauracji. Te wszystkie przygotowania zewnętrzne wpływały także na wewnętrzne, duchowe przygotowanie do niedzieli.

W niedzielę można było pospać dłużej, gdyby nie te nieszczęsne krowy, które skoro świt trzeba było wypędzać na pastwisko. Ale tu wystarczyło poświecenie jednej osoby z rodziny, albo jednego parobka. Z inwentarza domowego chyba koń cieszył się najbardziej z niedzieli. Nie musiał pracować, a ponad to w tym dniu gospodarz wyprowadzał go na pastwisko. W niedzielę było więcej czasu, aby przygotować posiłek wymagający więcej pracy. W zwykły dzień, szczególnie w okresie nasilenia prac polowych, nie było na to czasu. W tym dniu można było sobie pozwolić na przykład na lepienie pierogów, które spożywano z śmietaną lub tłuszczem ze skwarkami. To był rarytas. Na niedzielę wkładano specjalne ubranie i buty. Najbardziej uroczystym ubraniem było tak zwane ubranie kościelne, które nakładało się idąc tylko do kościoła.

Centralnym punktem niedzieli było uczestnictwo we Mszy św. Moi dziadkowie chodzili do kościoła parafialnego w Józefowie oddalonego od domu 9km. Moi rodzice mieli do pokonania 4km, idąc do kościoła w Majdanie Sopockim. Zaś dzieci mojego brata uczestniczą we Mszy św. w kaplicy w Oseredku. Mają do pokonania trasę liczącą tylko 600m. W czasach moich dziadków do kościoła wybierano się furmanką lub pieszo. Do kościoła, ze względów oszczędnościowych wierni najczęściej szli boso, niosąc w ręku lub na plecach kościelne buty, które wkładali przed wejściem do kościoła. Dzięki temu kościelne buty mogły służyć długie lata, a nawet do trumny się jeszcze nadawały. Chyba w takich butach łatwiej było przekroczyć bramy nieba. Wyprawa do kościoła była nie małym wysiłkiem, zważywszy, że w czasach moich dziadków obowiązywał bardzo srogi post eucharystyczny. Jeśli ktoś chciał przystąpić do Komunii św., to musiał być naczczo, to znaczy mógł spożyć posiłek dopiero po przyjęciu Komunii św. Z czasem wprowadzono trzygodzinny post eucharystyczny, a dzisiaj obowiązuje nas tylko jedna godzina powstrzymania się od spożywania pokarmów przed przyjęciem Komunii św. Najbardziej uczęszczaną Mszą św. na wsi była tak zwana Suma. Odprawiano ją w godzinach przedpołudniowych. Do kościoła wzywał dzwon kościelny, słyszany nieraz w promieniu kilku kilometrów.

Wierni przychodzili do kościoła trochę wcześniej. Mężczyźni najczęściej stali na zewnątrz kościoła i rozmawiali na różne tematy. Była to okazja spotkania znajomych z różnych wiosek. Do kościoła wchodzili na głos sygnaturki, był to mały dzwonek przypominający, że już rozpoczyna się Msza św. Niedokończone rozmowy można było dokończyć po Mszy św. Zaś pobożniejsi mężczyźni wchodzili do kościoła wcześniej i wraz kobietami śpiewali godzinki. Msza była odprawiana w języku łacińskim i prawie nikt nie rozumiał słów liturgii mszalnej. Ale to w niczym nie przeszkadzało. Niezrozumiałe słowa brzmiały tajemniczo, jakby z innego świata i przybliżały tę tajemnicę, której i tak do końca nie zrozumiemy nawet, gdy mówimy o nich zrozumiałym językiem. Czas łacińskich modlitw wierni wypełniali najczęściej odmawianiem Różańca. Ale już w kazaniu, ksiądz mówił aż za bardzo zrozumiałym językiem. Nie przebierając w słowach wypominał najczęstsze grzech swoich parafian. Kłótnie sąsiedzkie, zaglądanie do karczmy, bijatyki, rozpustę, opieszałość w modlitwie. Malując przy tym przerażający obraz piekła dla nieoprawnych grzeszników. Każdy się ożywiał na kazaniu. Nie drzemał, jak to miało często miejsce w czasie łacińskich modlitw. Najbardziej odpowiednie warunki do drzemki w kościele miały kobiety. Ubrane były w długie spódnice a na głowie miały duże chustki. Gdy uklęknęły i pochyliły głowy do posadzki, to trudno było zorientować się, czy parafianka modli się czy śpi. Czasami tylko chrapanie je zdradzało. Ale i na to proboszcz miał sposób. Kościelny chodził po kościele z grubym kijem i stukał przy drzemiącym delikwencie. Efekt zawsze był piorunujący.

Kościelny chodził z tym kijem wraz księdzem przy zbieraniu tacy, bo niektórzy jak tylko zobaczyli księdza z tacą, to zaraz popadali w drzemkę, albo w modlitewną ekstazę. Trzeba było wtedy mocno stuknąć, aby ich przywołać do rzeczywistości. Jeden z proboszczów w mojej parafii wpadł na genialny pomysł podwyższenia tacy. Każdemu podstawiał tacę, gdy ofiara była sowita, mówił głośno: „Wielkie Bóg zapłać!’. Gdy ofiara była mniejsza słyszało się tylko: „Bóg zapłać!” A gdy nie było ofiary, to proboszcz mówił bardzo głośno: „Panie Boże nic”. A wtedy wszyscy się oglądali, kto taki. Kiedyś mój tata, jako młody chłopiec zorientował się, że w kieszeni ma tylko gruby banknot. Gorączkowo usiłował go rozmienić w czasie zbierania tacy. Ale nie było to takie łatwe, a proboszcz okazał się szybszy i tata z bólem serca wrzucił na tacę cały banknot, który wystarczyłby mu na tacę, co najmniej na dwa miesiące. Po mszy św. często odbywały się procesje, odprawiano nieszpory lub inne okresowe nabożeństwa. Po późnym powrocie do domu spożywano posiłek, który po tak długim poście smakował wyśmienicie. Można było porozmawiać, odpocząć, posiedzieć przy gościńcu, pójść na jakąś potańcówkę, lub do karczmy, jeśli takowa była.

A na zakończenie kilka zdań o istocie niedzieli. Polska nazwa niedzieli wywodzi od słów „nie działać”, powstrzymać się od pracy. Ale to nie jest istotą tego święta. To tylko jeden z warunków, aby to święto przeżyć należycie, w duchu chrześcijańskim. W odnajdywaniu sensu niedzieli trzeba sięgnąć do Starego Testamentu. Dla Żydów dniem świętym był szabat, siódmy dzień tygodnia. Nawiązywał on do stworzenia świata. Bóg stwarzał świat sześć dni, a siódmego odpoczął. Bóg uczynił siódmy dzień świętym. Był to dzień nie tyle odpoczynku, co dzień oddawania chwały Bogu. Wypełnieniem Starego Testamentu jest Nowy Testament. Fundamentem tego wypełnienia jest zmartwychwstanie Chrystusa, które miało miejsce w pierwszy dzień po szabacie. I z tego powodu, dla chrześcijan ten dzień jest najważniejszym dniem tygodnia. Jest to dzień nowego stworzenia w Chrystusie.  W tym dniu Jezus Chrystus, Pan nieba i ziemi zwyciężył grzech i śmierć i dał nam udział w tym zwycięstwie. Dlatego w niedzielę dziękujemy Bogu za łaskę zbawienia. Ta wielka tajemnica naszej wiary w sposób szczególny uobecnia się w czasie Mszy św.. Msza święta jest najważniejszym źródłem łaski i mocy na drodze naszego zbawienia, dlatego wierzący w Chrystusa są zobowiązani do uczestnictwa w niej przynajmniej raz w tygodniu, w niedzielę.