|

32 niedziela zwykła Rok C

STĄD DO WIECZNOŚCI.

Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: „Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: »Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu«. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”. Jezus im odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania. A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa» Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba«. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (Łk 20,27-38).

Pewnego dnia matka poczęła bliźniaki; chłopca i dziewczynkę. Z upływem miesięcy przybywało bliźniakom nie tylko ciała, ale i rozumu. Jednego dnia zaczęli śpiewać z radości. „Czyż życie nie jest cudowne.” Poznając zaś najbliższe otoczenie odkryli pępowinę łączącą ich z matką. „Jak wspaniała jest miłość naszej matki; dzieli się ona z nami swoim życiem”. Wkrótce jednak nastąpiły drastyczne zmiany. „Co to znaczy” – pyta wystraszony chłopiec. „Nasze życie w łonie matki dobiega końca” – odpowiada dziewczynka. – „Ale ja nie chcę opuścić tego miejsca, ja chcę pozostać tu na zawsze” – upiera się chłopiec. „Nie mamy wyboru. Może jest także życie po urodzeniu” – pociesza go dziewczynka. Nie przekonuje to jednak chłopca, który pyta dalej: „Jak to możliwe? Pępowina, łącząca nas z matką jest podstawą naszego życia. Czy jest możliwe życie po zerwaniu tej więzi? A ponadto, w łonie matki byli inni przed nami i nikt z nich nie powrócił tutaj i nie powiedział, że istnieje życie po urodzeniu. Z pewnością to jest koniec.” Załamany chłopiec kontynuuje dalej swoje wywody: „Jeśli nasze życie kończy się w łonie matki, to, jaki jest jego sens? Co to ma znaczyć? A może my nie mamy matki. Może wymyśliliśmy ją sobie, aby czuć się dobrze?” „Musimy jednak mieć matkę. Bo jak byśmy się tu znaleźli? I co nas trzyma przy życiu? – z przekonaniem mówi dziewczynka. Ostatni dzień w łonie matki wypełniony był lękiem i trwożnymi pytaniami. Ostatecznie przyszedł moment narodzin. Gdy bliźniacy otworzyli oczy, krzyknęli z radości. To, co zobaczyli przekraczało ich najśmielsze marzenia.

Zapewne już się domyślamy, z czym chcę porównać wymyśloną historię bliźniaków. Oczywiście, tak. Jest to historia naszego życia na ziemi. Mimo cierpienia, jakie czasami nas dopada, zgadzamy się, że życie jest wspaniałe. Zadamawiamy się w nim, że za nic w świecie nie chcemy opuszczać wygodnego gniazdka, które uwiliśmy nieraz kosztem wielu wyrzeczeń. Ale na nic zdadzą się nasze chęci wobec nieubłaganego faktu śmierci. Aby jak najdłużej pozostać tu na ziemi człowiek korzysta z najnowszych osiągnięć naukowych, które niewiele opóźniają czas „porodu” do nowej rzeczywistości. Można także próbować oszukać nie tylko koleżankę, ale także czas przez naciąganie skóry w różnego rodzaju operacjach plastycznych. Bardziej bogaci, a może bardziej naiwni, każą zamrażać swoje ciała do czasu, gdy nauka wymyśli eliksir wiecznej młodości. To wszystko nie zmienia jednak faktu rodzących się pytań o los człowieka po jego śmierci.

Jak daleko sięga pamięć ludzka, zawsze towarzyszyła jej wiara w życie pozagrobowe. Objawienie boże zawarte w Biblii utwierdza nas w pewności życia wiecznego. Człowiek przez zachowanie prawa bożego bardzo ściśle jednoczy się z Bogiem. Ta jedność staje się źródłem życia wiecznego dla wiernych.

Przykład takiej wiary znajdujemy w księdze Machabejskiej, jednej z ksiąg Starego Testamentu. W czasie prześladowań Narodu Wybranego schwytano siedmiu braci wraz z matką. Król chciał ich zmusić, okrutnymi torturami do złamania prawa, jakie otrzymał od Boga naród Wybrany. Bracia podtrzymywani na duchu przez matkę odważnie odmawiali żądaniom złamania prawa bożego, wybierając tym samym śmierć. Pierwszy idąc na śmierć mówi: „Jesteśmy raczej gotowi zginąć, aniżeli przekroczyć ojczyste prawo”. Drugi umierając wypowiedział te słowa: „Ty zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawo, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego.” Trzeci oddając życie powiedział: „Z nieba je otrzymałem, ale dla Jego praw nim gardzę, a spodziewam się, że od niego je ponownie otrzymam”. Czwarty tak wyznał swoją wiarę: „Lepiej jest nam, którzy giniemy z ludzkich rąk, a którzy w Bogu pokładamy nadzieje, że znowu przez Niego będziemy wskrzeszeni. Dla ciebie, bowiem nie ma wskrzeszenia do życia”.

Chrystus zanim sam potwierdził przez swoje zmartwychwstanie, że jest Panem życia i śmierci, odwołuje się do Starego Testamentu: „A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych, wszyscy, bowiem dla Niego żyją”. Cała Biblia jest opowieścią o życiu człowieka, które rozpoczyna się w materialnej przestrzeni czasu a w Bogu otwiera się na wieczność.

Jak będzie wyglądać ta wieczność? W Biblii nie znajdziemy precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie. Mówi ona o tej rzeczywistości najczęściej za pomocą obrazów i przypowieści. Dlaczego? Prawdopodobnie ta rzeczywistość przekracza nasze możliwości poznawcze i nasze najśmielsze wyobrażenia. Możliwe, że będziemy radośnie zaskoczeni w nowej rzeczywistości jak ci bliźniacy po narodzeniu. Potwierdzeniem takiego przypuszczenia są słowa świętego Pawła z pierwszego listu do Koryntian: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. (z książki Ku wolności).

ZŁOTY KLUCZ

Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię. Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty nie powołał do bytu? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia. Bo we wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie. Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli (Mdr 11,22-12,2).

Na skraju lasu, w nędznej chacie żył schorowany starszy mężczyzna. Pewnego zimowego poranka z trudem wstał z łóżka. W kredensie znalazł tylko odrobinę pożywienia, wystarczającą na przyrządzenie jednego posiłku. Naokoło chaty leżał głęboki śnieg. Przenikające zimno wdzierało się do lichej chaty, a na rozpalenie ognia w wystygłym piecu nie było ani jednego drwa Zrezygnowany mężczyzna padł na kolana i zaczął prosić Boga, aby zabrał go nieba. Jednak po pewnym czasie wykrzesał z siebie odrobinę energii i wyruszył do lasu za drzewem na opał. Nazbierał trochę chrustu, związał sznurem i próbował zarzucić wiązkę na plecy. Jednak był zbyt słaby. Wiązka chrustu pociągnęła go ku ziemi. Upadł pod tym ciężarem na ziemię. Leżąc, błagalnym wzrokiem patrzył w niebo i prosił Boga: „Boże zabierz mnie teraz do nieba. Nie mam już, po co żyć”. Natychmiast pojawił się przy nim anioł śmierci. „Prosiłeś Boga, aby mnie do ciebie przysłał. Co zatem mogę uczynić dla ciebie?” – pyta anioł śmierci. „Czy mógłbyś mi pomóc zarzucić wiązkę chrustu na plecy” – odpowiada bez namysłu starszy mężczyzna.

Powyższa przypowieść mówi, jak cennym darem jest życie, nawet to wypełnione cierpieniem. Ale co ważniejsze, ukazuje stosunek człowieka do śmierci. Gdy jest ona odległa, wtedy nawet, gdy mówimy o niej to jawi się jako coś nierealnego. Może tak, jak ten mężczyzna z chatki przy lesie, nie bierzemy jej zbyt na serio. Dopiero, gdy staje przed nami jako realna rzeczywistość, wtedy zaczynamy się z nią liczyć, ma ona wpływ na kształt naszego życia. Dostrzegamy wtedy wartość życia ziemskiego, zastanawiamy się jak by je najmądrzej przeżyć, aby jego kontynuacja miała miejsce w wieczności. Z tych też powodów nie powinniśmy unikać myśli o śmierci jako realnej rzeczywistości. Ta myśl może nadać naszemu życiu pełniejszy kształt. Szczególnie chrześcijańska wizja śmierci spełnia w życiu bardzo inspirującą rolę. Mówi o tym wydarzenie z życia św. Karola Boromeusza.

Św. Karol Boromeusz, arcybiskup Mediolanu pochodził z szlacheckiej rodziny, był siostrzeńcem papieża Piusa IV. Ze względu na swe pochodzenie bardzo wcześnie doznał wielu zaszczytów. Jako 12 letni chłopiec został opatem komendatoryjnym, uzyskując z tego tytułu pokaźne dochody. Następnie sprawował różne stanowiska w Kurii Rzymskiej. Prawdziwa przemiana jego życia dokonała się w związku ze śmiercią starszego brata w 1562 r. Karol wyrzekł się wtedy sukcesji po bracie, stał się kapłanem, następnie biskupem, prowadził surowy tryb życia i z wielką gorliwością troszczył się o lud jemu powierzony.

Będąc biskupem, Karol Boromeusz poprosił jednego ze znanych malarzy, aby namalował na ścianie jego domu postać śmierci. Po niedługim czasie obraz był gotowy. Było to tradycyjne ujęcie śmierci. Starszy mężczyzna trzymał w ręku kosę. „Dlaczego namalowałeś śmierć z kosą?” – pyta święty. „Ponieważ śmierć kosi wszystkich, niezależnie od wieku i pochodzenia. Śmierć niszczy życie” – odpowiada malarz. „To prawda- zgadza się Karol- ale śmierć otwiera także bramy nieba, drzwi do lepszego życia. Proszę, wymaż z ręki śmierci kosę, a włóż złoty klucz. Bo tak chcę myśleć o śmierci”.

Wiara św. Karola Boromeusza wyrastała z powszechnej wiary ludzkości w życie po śmierci. Najstarsze wykopaliska archeologiczne wskazują, że od samych początków dziejów ludzkości towarzyszyła mu żywa wiara w życie pozagrobowe. Upewniała go w tej wierze boża prawda w Starym Testamencie. Chrystus mówi: „A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa ‘O krzewie’. A zmartwychwstanie Jezusa dawało mu absolutną pewność, że w Chrystusie jest nasze zmartwychwstanie. Chrystus wiele razy przez wskrzeszenia umarłych wskazywał, że jest Panem życia i śmierci. A Jego zmartwychwstanie stało się kamieniem węgielnym naszej wiary w życie wieczne. Stąd też każdy, kto przyjmie Chrystusa jako swego Pana, będzie dorastał do wizji śmierci, która trzyma w ręku złoty klucz, aby nam otworzyć drzwi, gdy zastukamy do bram nieba.

Kto dorośnie do takiej wiary gotów jest podjąć największe trudy, w zamian za życie, do którego śmierć otwiera drzwi złotym kluczem. O takiej wierze pisze w majowym numerze z 1992 gazeta „Observer”. Otóż, w roku 1929, 30 mniszek prawosławnych zostało uwięzionych przez stalinowskie władze. Umieszczono je w dawnym klasztorze na jednej z wysp Morza Białego. Zapędzono je do ciężkich robót. Odmówiły, argumentując, że nie będą pracować dla sług Antychrysta. Zostały za to bardzo surowo ukarane. Pozbawiono je pomocy medycznej, zmniejszono głodowe porcje żywności, bito je i ostatecznie zesłano na wyspę, z której nikt żywy nie wracał. Postanowiono je tam reedukować. Szef obozu w czasie wizytacji był zaskoczony. Te „trudne więźniarki”, jak je określano, w rzeczywistości były bardzo serdeczne, życzliwe, pokorne i proste w zachowaniu. Współczując im polecił doktorowi, aby wypisał zaświadczenie, że są niezdolne do pracy. Doktor początkowo zachęcał je do pracy, gdy to nie odnosiło skutku powiedział, że wypisze im zaświadczenia o niezdolności do pracy. Ale one ostro zaprotestowały: „My jesteśmy zdolne do pracy, ale nie chcemy pracować dla Antychrysta”. Doktor wyjaśnił im, że za takie zachowane będą torturowane i zamordowane. „Bóg pomoże nam znieść także tortury” – odpowiedziała cicho jedna z zakonnic. W rok później doktor napisał: „Zapłakałem gorzko, pokłoniłem się przed nimi i chciałem ucałować ich stopy”. Po pewnym czasie zakonnice podjęły lekką pracę pod warunkiem, że będą mogły w czasie jej wykonywania cicho śpiewać psalmy. Jednak przybył kapłan, który powiedział, że każda praca dla Antychrysta jest złem. Zakonnice odmówiły pracy. Kapłan został rozstrzelany, a w niedługim czasie ten sam los spotkał zakonnice.

Ta decyzja nie była dla nich łatwa. Mieli jednak oni siłę, która płynęła z pewności, że Chrystus, któremu zawierzyli wkłada w ręce śmierci złoty klucz (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

SŁUGA BOŻY BOGDAN JAŃSKI

Bracia: Modlimy się zawsze za was, aby Bóg nasz uczynił was godnymi swego wezwania, aby z mocą udoskonalił w was wszelkie pragnienie dobra oraz czyn płynący z wiary. Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, a wy w Nim, za łaską Boga naszego i Pana Jezusa Chrystusa. W sprawie przyjścia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i naszego zgromadzenia wokół Niego prosimy was, bracia, abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać w waszym rozumieniu ani zastraszyć bądź przez ducha, bądź przez mowę, bądź przez list rzekomo od nas pochodzący, jakoby już nastawał dzień Pański (2 Tes 1,11-2,2).

Prawda o życiu wiecznym zajmuje ważne miejsce w każdej religii. Bóg objawia ją człowiekowi stopniowo i na różne sposoby. W Starym Testamencie jest ona już jasno sformułowana i na nią powołuje się Chrystus w Ewangelii na dzisiejszą niedzielę. Zaś w Chrystusie nabiera ona konkretnego i wyraźnego kształtu. Fundamentem tej prawdy jest zmartwychwstanie Chrystusa. Jeśli zaś Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy. Tę tajemnicę naszej wiary wyrażamy i głosimy na różne sposoby. Zgromadzenie Księży Zmartwychwstańców swoją nazwą kieruje uwagę na tę prawdę, nadając temu zgromadzeniu charakterystyczny rys duchowości. Prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa i naszym zmartwychwstaniu zajmuje w tej duchowości szczególne miejsce.

Jednym z założycieli tego zgromadzenia jest Bogdan Jański. Urodził się on w Wielki Czwartek 26 marca 1807 roku w szlacheckiej rodzinie w Lisowie koło Grójca. Na chrzcie otrzymał trzy imiona Teodor, Ignacy, Bogdan. W czasie wojen napoleońskich, z powodu obciążeń wojennych i powołania do wojska Piotra, ojca Bogdana, rodzinny majątek Jańskich podupadł. Co z kolei doprowadziło do psychicznego załamania Piotra, który w 1816 roku opuścił żonę i czterech synów. Matka z małymi dziećmi mieszkała kolejno w Pękowie, Niestępowie i Pułtusku. Dużym wsparciem dla niej był brat Piotra, Jan Jański, który dzierżawił w pobliżu majątki ziemskie.

W wieku sześciu lat, z powodu trudnej sytuacji materialnej Bogdan zamieszkał w Niestępowie koło Pułtuska u swojej ciotki.  W 1813 roku rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Pułtusku. Mimo licznych obowiązków, w tym także pomoc w wychowaniu młodszych braci, 11 letni Bogdan Jański był najlepszym uczniem w klasie. Następnie kontynuował naukę w Wojewódzkiej Szkole Ojców Benedyktynów w Pułtusku, po ukończeniu której przez jeden rok był w niej nauczycielem. W tym okresie Bogdan przechodził kryzys wiary. Zostawił posadę nauczyciela, przeprowadził się do Warszawy i zapisał się na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W okresie studiów Bogdan poznawał systemy filozoficzne, które odwodziły go od wiary.  Nie stronił od rozrywek i przyjemności, które nieraz stały w konflikcie z etyką katolicką.  W konsekwencji odszedł od wiary swoich ojców. Studia ukończył w 1827 roku z tytułem magistra prawa i ekonomi politycznej. Rok później wygrał konkurs na stanowisko profesora ekonomii w tworzonym Instytucie Politechnicznym w Warszawie. Posada ta wiązała się ze stypendium rządowym na wyjazd naukowy do Paryża, Londynu i Berlina, po którym miał zorganizować katedrę handlowości w politechnice.

W przeddzień wyjazdu do Paryża, Bogdan niespodziewanie wziął ślub z Aleksandrą Zawadzką. Nie sprowadził jej jednak do Paryża, jak obiecał. Z perspektywy emigracyjnej żałował swojej pochopnej decyzji, a o swoim stanie pisał: „I anim ja mąż, ani bezżenny”. Żona po bolesnych przejściach w roku 1839 wstąpiła do zgromadzenia Marcinkanek w Warszawie. Bogdan Jański po odbyciu stażu w Paryżu kontynuował swoje studia w Londynie. Pobyt w obu tych miastach był dla niego bardzo ubogacający. W Paryżu interesował się rozwojem nauk społeczno-politycznych. To właśnie wtedy utrwaliła się w nim idea nowego i sprawiedliwego ustroju społecznego. W Londynie zapoznał się ze słynnymi ekonomistami angielskimi R. Owenem i J. S. Millem, dużo czytał, doskonalił swój angielski, przygotowywał szkice swych przyszłych wykładów.

Wiadomość o Powstaniu Listopadowym doszła do niego w momencie, gdy przygotowywał się do odbycia trzeciej części stażu w Berlinie. Bogdan planował wziąć czynny udział w zrywie narodowym, ale powstańczy Rząd Narodowy zlecił mu zadanie tajnego korespondenta w prasie zachodniej. Wykorzystując swe paryskie i londyńskie znajomości bardzo dobrze się z tego wywiązał. I za to, wiosną 1831 otrzymał stopień kapitana.

W roku 1831 Bogdan Jański spotkał w Paryżu Adama Mickiewicza. To spotkanie przerodziło się w przyjaźń. Przez pewien czas mieszkali razem. Bogdan Jański tłumaczył na język francuski „Konrada Wallenroda”, „Dziady oraz „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego”. Zajął się pierwszym wydaniem „Pana Tadeusza”. Jański, podobnie jak Mickiewicz, należał do różnych organizacji niepodległościowych, współredagował „Pielgrzyma Polskiego”, tłumaczył na francuski prace Witwickiego, Joachima Lelewela, Maurycego Mochnackiego. Spotykał się z Fryderykiem Chopinem i wielu innymi czołowymi postaciami Wielkiej Emigracji.

W 1832 r. pod wpływem Adama Mickiewicza Bogdan Jański zmienił stosunek do wiary katolickiej. Po długiej spowiedzi generalnej stał się świeckim apostołem emigracji, który niestrudzenie pracował na rzecz odrodzenia religijnego narodu i poszczególnych ludzi. Bogdan stał się żarliwym katolikiem, prowadzącym życie wypełnione modlitwą i pokutą. Dążył do pogłębienia katolicyzmu w Polsce i na emigracji. Temu celowi miało służyć, założone wspólnie z Mickiewiczem zgromadzenie Braci Zjednoczonych, do którego przystąpili m.in. Cezary Plater, Ignacy Domeyko i Zalescy. Prowadzenie tego zgromadzenia w skłóconej emigracji nie było łatwe. I gdy to nie wyszło, wtedy powołano do istnienia Służbę Narodową, która miała propagować i wprowadzać w życie publiczne i prywatne wartości chrześcijańskie.

Dopiero w tzw. Domku Jańskiego, założonym 17 lutego 1836 roku zaczęto z powodzeniem zrealizować powyższe cele. Życie wspólnotowe oparto na zasadach zakonnych. Jański był przekonany, że to Bóg powołał go do założenia i utrzymania tej wspólnoty. Cztery dni po inauguracji działalności Domku, pięciu emigrantów złożyło uroczyste śluby dozgonnej i braterskiej społeczności oraz wybrało Jańskiego przewodnikiem nowej wspólnoty. W krótkim czasie wspólnota zgromadziła i wychowała wiele wybitnych osób w tym Piotra Semenenkę i Hieronima Kajsiewicza, którzy, podobnie jak Bogdan przeszli duchową przemianę. Ich to, jako pierwszych, posłał najpierw do Paryża, potem do Rzymu na studia teologiczne, przygotowujące do przyjęcia kapłaństwa. Bogdan Jański widział nieodzowną potrzebę kapłanów w nowej wspólnocie. I to ci dwaj kapłani po śmierci Bogdana Jańskiego kontynuowali dzieło swego mistrza, dając podwaliny pod Zgromadzenie Księży Zmartwychwstańców.

Bogdan Jański odbywał częste pielgrzymki, brał udział w długich rekolekcjach, codziennie uczestniczył we Mszy św., umartwiał się, wiele pościł. Ciężko pracował fizycznie i umysłowo, dodatkowym obciążeniem było skłócenie Polonii. Wszystko to podkopało zdrowie Jańskiego, nadwerężone już wcześniej przez gruźlicę. W takim stanie Bogdan Jański opuścił Paryż i pod koniec stycznia 1840 roku przybył do Rzymu. Był wtedy już poważnie chorym człowiekiem. Zamieszkał u swoich uczniów. Pragnął rozpocząć studia teologiczne i przyjąć kapłaństwo.  Ale nie zdążył. Zmarł w Rzymie 2 lipca 1840 r. otoczony troskliwą opieką współbraci i lekarzy. Na rzymskim cmentarzu Campo Verano umieszczono na jego grobie napis: „Tu spoczywa mający zmartwychwstać Bogdan Jański, pierwszy jawny pokutnik i apostoł emigracji polskiej we Francji”. W roku 1956 r. przeniesiono jego prochy do kościoła zmartwychwstańców w Rzymie.

Dzieło Sługi Bożego Bogdana Jańskiego kontynuuje zapoczątkowane przez niego Zgromadzenie Księży Zmartwychwstańców, którego zasadniczy rys duchowości można ująć w trzech punktach: 1. Przekonanie, że do wiary w zmartwychwstanie należy również praktyka zmartwychwstania w życiu codziennym. 2. Dążenie, by być w służbie powszechnego zmartwychwstania, to znaczy pomagać ludziom w budowaniu wspólnot chrześcijańskich i nieść im nadzieję, pokój, sprawiedliwość, miłość i radość. 3. Przepowiadanie, że Wielkanoc jest godziną narodzin nadziei dla całego świata i wszystkich czasów oraz że Pan Zmartwychwstały pragnie, już tu i teraz, zakładać swoje królestwo i rozpocząć swoje panowanie (z książki Wypłynęli na głębię).

DROGA DO NIEBA

Pytanie o życie wieczne i niebo stają zawsze przed człowiekiem. Przyjęcie istnienia tej rzeczywistości rodzi nowe pytania: Jak niebo wygląda i jak je zdobyć. Odpowiedzi na te pytania odnajdujemy po części w dzisiejszych czytaniach. Dopełniają je także mistyczne wizje świętych. W dzienniczku św. Faustyny czytamy: „Widziałam, jak wszystkie stworzenia oddają cześć i chwałę nieustannie Bogu; widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je, i wraca do Źródła wszelka chwała i cześć z uszczęśliwienia, i wchodzą w głębie Boże, kontemplują życie wewnętrzne Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego, którego nigdy ani pojmą, ani zgłębią. To Źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryskające uszczęśliwieniem wszelkiego stworzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg nagotował tym, którzy Go miłują. – I dał mi Bóg poznać jedną jedyną rzecz, która ma w oczach Jego nieskończoną wartość, a tą jest miłość Boża, miłość, miłość i jeszcze raz miłość – i z jednym aktem czystej miłości Bożej nie może iść nic w porównanie. O, jakimi niepojętymi względami Bóg darzy duszę, która Go szczerze miłuje. O, szczęśliwa dusza, która się cieszy już tu na ziemi Jego szczególnymi względami, a nimi są dusze małe i pokorne. Bóg nie chce niczyjego potępienia. Ponieważ jest Miłością, dlatego pragnie uszczęśliwić na wieki każdego człowieka”.

Pisząc te rozważania przypomniałem sobie rozmowę z matką trójki dorastających dzieci, która opowiedziała mi historię z lat swojego dzieciństwa. Wandzia, tak miała na imię ta dziewczynka liczyła sobie wtedy ponad trzy lata. Rodzice kochali ją nad życie, jednak nie okazywali tego, tak jak oczekiwało małe dziecko. W tym czasie bowiem pracowali więcej niż zwykle, ponieważ budowali nowy dom, który pochłaniał każdą wolną chwilę i każdy zarobiony grosz. Stąd też bardzo często oddawali dziewczynkę pod opiekę swoim rodzicom. Wandzia była ulubioną wnuczką dziadka. Była to miłość ze wzajemnością. Dziadek bardzo często brał Wandzię na kolana, tulił, opowiadał wiele ciekawych rzeczy, także o niebie i Bogu. Uczył ją modlitwy i razem z nią modlił się. Wnuczka dreptała wszędzie za swoim dziadkiem, bo czuła miłość w jego oczach, uśmiechu, słowach, dotknięciu. Dom dziadków stał się dla Wandzi najcudowniejszym miejscem na świecie. Nie chciała go opuszczać. Jednak rodzice też chcieli się nacieszyć swoim dzieckiem. Zabrali ją do nowo wybudowanego domu. Wandzia niedługo cieszyła się tymi nowościami, zapragnęła wrócić do dziadka i babci, którzy mieszkali 4 kilometry dalej.

Wykorzystała moment, gdy rodzice byli zajęci pracą przy domu i obejściu. Włożyła na siebie czerwoną kurtkę z kapturkiem, do torebki włożyła ulubione rzeczy, trochę pieniędzy i niepostrzeżenie wymknęła się z domu. Po drodze wstąpiła do sklepu, gdzie kupiła cukierki. Tak była zdeterminowana, że nic jej nie przerażało, nawet kładka nad rwącym strumykiem. Uradowana i szczęśliwa dotarła do domu dziadków. Tymczasem przerażeni rodzice szukali swego dziecka. Ktoś im powiedział, że widzieli ją na drodze. Rodzice byli pewni, że wyruszyła do domu dziadków. I nie mylili się. Gdy przybyli na miejsce chcieli Wandzi wymierzyć karę, ale przed tym uchroniła ją miłość dziadka. W tamtym czasie miało miejsce zdarzenie, które dziadek opowiedział wnuczce, gdy ta była już dorosła. W czasie rozmowy wspomniał on o swojej śmierci. Przerażona Wandzia zaprzeczyła, ale dziadek powiedział, że każdy musi umrzeć. Wtedy dziewczynka powiedziała: „Ja chcę umrzeć z tobą”. „Trumna jest bardzo wąska, tam się oboje nie zmieścimy” – odpowiedział żartobliwie dziadek. „Ja się w ciebie wtulę i nie zajmę dużo miejsca” – odpowiedziała mała Wandzia.

Jest to historia na wskroś prawdziwa, a niektórzy z czytelników domyślają, o której Wandzi jest mowa. Nie trzeba klarowniejszej odpowiedzi na pytanie, gdzie i jakie jest niebo. Spotkać miłość, która chciałby razem z nami umrzeć, a my bez niej żyć także nie chcemy. Czy można być szczęśliwszym? Czy może być piękniejszy obraz nieba? Jeśli obecność kochającego człowieka, który jest tylko obrazem Boga i Jego podobieństwem, niesie tak wielką radość i szczęście, to ileż bardziej będzie uszczęśliwiające, spotkanie i zjednoczenie z samym Bogiem, nieskończoną Prawdą, Miłością i Pięknem! Będzie to spotkanie z Bogiem, który nas tak umiłował, że oddał za nas swoje życie na krzyżu. Aby jednak niebo stało się naszym udziałem, musimy tak zaufać Bogu, że jesteśmy gotowi z miłości do Niego i bliźniego oddać swoje życie. Tak jak matka i siedmiu jej synów w zacytowanej na wstępie 2 Księdze Machabejskiej.

Historia ta miała miejsce niespełna 200 lat przed Chrystusem, za króla Antiocha IV, który zmuszał podbitych mieszkańców Palestyny do łamania przepisów religijnych i zaparcia się wiary w jedynego Boga. Wielu uległo temu przymusowi, ale nie zabrakło także odważnych wyznawców, którzy gotowi byli oddać swoje życie za wiarę. Należała do nich matka i jej siedmiu synów. Pomimo okrutnych tortur nie załamali się i pozostali wierni prawu Bożemu. Siedmiu synów poniosło śmierć na oczach matki, która dodawała im otuchy i zachęcała do wytrwania w wierze. W końcu i ona została stracona. W tej historii nie męczeństwo jest głównym tematem, ale wiara w zmartwychwstanie i życie wieczne. Która jak refren powtarza się w tej historii. Jeden z młodzieńców przed śmiercią mówi: „Ty zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”. Trzeci z nich wyraża swoją wiarę w zmartwychwstanie i życie wieczne słowami: „Z nieba je otrzymałem, ale dla Jego praw nimi gardzę, a spodziewam się, że od Niego ponownie je otrzymam”.

 Wiara w zmartwychwstanie i życie wieczne była głęboko zakorzeniona w Narodzie Wybranym, chociaż za czasów Jezusa była niewielka grupa wyznawców judaizmu, którzy wątpili w zmartwychwstanie. Byli nimi saduceusze, stronnictwo religijno –polityczne zawiązane wokół kapłanów Świątyni Jerozolimskiej, wywodzących się z rodu Sadoka. Wymyślili oni historię, która miała ośmieszyć nauczanie Jezusa o zmartwychwstaniu: „Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”. Jezus im odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić”. A zatem nie możemy dosłownie przykładać miary ziemskiej do rzeczywistości niebieskiej. Pewna jest tylko bezgraniczna Miłość, a inne szczegóły poznamy, gdy staniemy przed Bogiem twarzą w twarz. (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

UWIERZYĆ W NIEBO

W modlitwie Skład Apostolski wymawiamy słowa: „…wierzę w zmartwychwstanie ciała i życie wieczne”. Jeśli prawdę o życiu wiecznym przyjmiemy z głęboką wiarą, wtedy ma ona zasadniczy wpływ na kształt naszej codzienności, od której zależy wieczność. Jeśli wierzę w życie wieczne, to zdaję sobie sprawę, że doczesność, chociaż piękna, to jednak przemija jak poranna rosa, która kolorami tęczy rozprasza promienie słońca; a wieczność to światłość nieustająca, która jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. Na kartach Biblii mamy wiele przykładów rezygnacji z życia doczesnego na rzecz wieczności. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: „Kładę przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo; wybieraj życie, ażebyś żył”. Chodzi tu o życie wieczne. Drogą prowadzącą do tego życia są boże przykazania. Pierwsze czytanie mówi o matce i siedmiu synach, którzy zostali w dramatyczny sposób postawieni przed wyborem życia, albo śmierci.

Król Antioch IV zmuszał mieszkańców podbitej Palestyny do zaparcia się wiary w jedynego Boga i łamania przepisów religijnych. Stosował różne formy nacisku, z torturami i śmiercią włącznie. Wielu ulegało temu terrorowi. Jednak nie brakowało ludzi, którzy odważnie trwali przy swojej wierze, ufając, że Bóg otworzy dla nich bramy wieczności. Należała do nich matka i jej siedmiu synów. Na jej oczach torturowano synów, a w końcu pozbawiono ich życia. Trudno sobie nawet wyobrazić ból matki patrzącej na tortury i śmierć swoich dzieci. Zmiażdżona bólem zachęcała swoich synów do wytrwałości, a na końcu sama została stracona. Źródłem mocy wytrwania w bolesnym doświadczeniu życiowym była niewzruszona wiara w życie wieczne. Słowa, kolejno mordowanych synów brzmią jak pieśń o wieczności. Jeden z nich powiedział do króla: „Zbrodniarzu, odbierasz nam obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”. Drugi syn odchodził ze słowami: „Z nieba życie otrzymałem, ale dla Jego praw nimi gardzę, a spodziewam się, że od Niego ponownie je otrzymam”. Trzeci syn powiedział do króla: „Lepiej jest nam, którzy giniemy z ludzkich rąk, a którzy w Bogu pokładamy nadzieję, że znowu przez Niego będziemy wskrzeszeni. Dla ciebie bowiem nie ma wskrzeszenia do życia”.

Autentyczna i głęboka wiara jest wielkim skarbem w życiu człowieka. Sprawia, że życie jest osadzone na bardzo mocnym fundamencie. Daje jasne spojrzenie w przyszłość i napełnia człowieka wewnętrznym pokojem nawet w najtragiczniejszych momentach, jak zmaganie się z nieuleczalną chorobą czy śmiercią. Nie mówiąc już o codziennych problemach, które w obliczu wieczności nabierają właściwych proporcji. Znany rosyjski pisarz Fiodor Dostojewski w powieści „Bracia Karamazow” pisze między innymi o wewnętrznym cierpieniu ludzi, którym zabrakło głębokiej wiary w życie wieczne. Do mnicha Zosima przyszła po radę zagubiona duchowo kobieta. Zrozpaczona woła:

„Cierpię! Wybacz mi! Cierpię”.

„Dlaczego cierpisz?”

„Cierpię… z powodu braku wiary”.

„Z powodu braku wiary w Boga?”

„O nie, nie. Nie ośmielam się nawet myśleć o tym. Ale życie po śmierci jest ogromną zagadką. I nikt, naprawdę nikt nie może jej rozwiązać…

Myśl o życiu pozagrobowym przeraża mnie i niesie ból… Mówię sama do siebie: Jeśli po śmierci okaże się, że nic tam nie ma, tylko chwasty rosnące na moim grobie?… Jak, jak mogę odzyskać wiarę? Wierzyłam w życie pozagrobowe tylko wtedy, gdy byłam małym dzieckiem, była to jednak wiara mechaniczna bez większego zastanowienia. Jaki zdobyć dowody na istnienie życia pogrobowego?… Jak mogę się przekonać do tej wiary? Nie, to niemożliwe”.

„Bez wątpienia nie znajdziesz dowodu na istnienie życia po śmierci, ale możesz zdobyć przekonanie, że ono istnieje”.

„Jak?”

„Przez praktykowanie miłości. Staraj się wytrwale kochać swego bliźniego. I w miarę potęgowania się tej miłości będzie wzrastać w tobie pewność w realne istnienie Boga i nieśmiertelność naszej duszy. A gdy w miłowaniu bliźniego zapomnisz o sobie, wtedy będziesz wierzyć bez żadnych wątpliwości. Wątpliwość nie będzie w stanie zakłócić pokoju twego serca. To zostało wypróbowane. I to jest pewne”.

Wzrastanie w miłości to najpewniejsza droga ugruntowania wiary w życie wieczne. Chrystus jest najdoskonalszym uosobieniem miłości. A zatem w łączności z Nim mamy szansę wzrastania w miłości Boga i bliźniego, co z kolei owocuje umocnieniem wiary. To z miłości do nas Chrystus zstąpił z nieba, abyśmy mieli udział w Jego zmartwychwstaniu i życiu wiecznym. Na potwierdzenie swoich słów o życiu wiecznym, wskrzesił Łazarza i wielu innych, a gdy przeszedł czas sam zmartwychwstał. W Ewangelii, czytanej dzisiaj w kościołach Chrystus uchyla rąbka tajemnicy rzeczywistości nieba. Przyszli do Niego Saduceusze, ludzie ze stronnictwa religijno-politycznego, którzy wierzyli w Boga, ale nie wierzyli w zmartwychwstanie. Opowiedzieli wymyśloną historię wdowy, która pochwała siedmiu mężów i zadali pytanie Jezusowi, którego z nich będzie żoną w niebie. Chrystus potraktował to pytanie bardzo poważnie, mimo że wiedział, że Saduceusze zadali je, aby ośmieszyć naukę o życiu wiecznym. „Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania”- odpowiedział Chrystus. A zatem życie wieczne nie jest prostą kontynuacją doczesności. Będziemy podobni aniołom. A Saduceuszom, którzy powoływali się na Mojżesza przypomniał: „A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa ‘Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba’. Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”.

Na fundamencie prawd o życiu wiecznym, objawionych przez Chrystusa nasza wyobraźnia rysuje obrazy nieba, które są bliskie naszemu sercu. Anonimowy autor napisał: „W latach dziecięcych wyobrażałem sobie niebo jako miasto zamieszkałe przez aniołów, którzy przechadzają się złotymi ulicami, mieszkają w pięknych domach o strzelistych dachach i w kwiecistych ogrodach śpiewają pieśni na chwałę Pana. Kiedy zmarł mój młodszy brat, niebo stało mi się bliższe i myślałem o nim częściej, bo miałem już tam kogoś znajomego. Potem zmarł mój kolega i wtedy zacząłem myśleć o niebie jako miejscu, gdzie mam kilku znajomych. Po wielu latach zmarła moja ukochana córeczka. Po jej śmierci wiedziałem, że w niebie mam skarb. Z czasem coraz częściej bywałem na pogrzebach. Nie myślałem już o niebie jako mieście ze złotymi ulicami, ale o miejscu zaludnionym przez nieprzeliczone rzesze ludzkie. A teraz, gdy już tak wiele ukochanych osób odeszło z tej ziemi, to myślę, że mam więcej znajomych w niebie niż na ziemi. Niebo staje się coraz piękniejszą i realniejszą rzeczywistością”. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

PRZYCIĄGANIE WIECZNOŚCI

W listopadowe dni, częściej niż zwykle nawiedzamy cmentarze. W polskiej tradycji polskie cmentarze mają niepowtarzalną atmosferę, której brakuje mi na cmentarzach w Ameryce. Pośród piękna spadających liści, nagich gałęzi drzew, złocistych chryzantem, zapachu wieńców i migocących zniczy przebija się myśl o przemijaniu, śmierci, wieczności. Zanurzeni w tej zaduszkowej atmosferze zadajemy szukamy odpowiedzi na te odwieczne dylematy człowieka Jean-Miguel Garrigues w książce „W godzinę naszej śmierci” podsuwa ciekawą myśl na te zaduszkowe zamyślenia: „To nie tak, że jest śmierć, a potem życie wieczne. Śmierć jest bowiem antycypacją, początkiem, a więc momentem przyjęcia życia wiecznego. Bardzo lubię następujące zdanie świętej Teresy z Ávila: „Nie umieramy z powodu śmierci, ale ze względu na życie”. Innymi słowy umieramy, bo zawładnęło nami życie wieczne, które tym samym przerwało nasze życie ziemskie. Stwierdzenie takie może się wydać komuś oburzające, bo kiedy umiera człowiek, zauważamy przede wszystkim to, że kończy się jego ziemskie życie. Mamy wówczas do czynienia z końcem znanej nam formy życia. Jednakże chrześcijanin dzięki wierze dostrzega w tym wydarzeniu początek życia wiecznego, które nie rozpoczyna się dopiero po tamtej stronie, ale już po tej. To nasze życie na ziemi samo prowadzi nas ku śmierci, ponieważ nasza śmiertelna natura została stworzona do przyjmowania daru życia wiecznego. Od samego początku naszego życia na tym świecie znajdujemy się pod wpływem sił przyciągania życia wiecznego. Z czasem przyciąganie owo staje się coraz silniejsze aż po punkt zerwania, w którym to nasze tymczasowe życie przechodzi w życie wieczne”.

Perspektywa życia wiecznego ma ogromny wpływ na naszą doczesność. Przykładem tego jest historia Tomasza Kality, byłego rzecznika SLD. W czasie badań lekarskich zdiagnozowano u niego złośliwego raka mózgu, co brzmi prawie jak wyrok. Jednak Tomasz się nie poddał. Rozpoczął walkę z chorobą. W tym zmaganiu zmieniła się jego hierarchia wartości jego życia. Wyznaje: „Polityka zeszła na daleki plan, a na pierwszym miejscu pojawił się Bóg. Stałem się człowiekiem religijnym, zmieniłem swoje myślenie, zupełnie inaczej podchodzę do życia, do świata”. W drodze na stół operacyjny żarliwie się modlił: „Zjeżdżałem na pierwszą operację w swoim życiu. To było absolutnie przerażające, pierwszy raz w życiu byłem w szpitalu, a strasznie się ich bałem. No i operacja, potworny lęk. Jedyne, co mogłem zrobić, to się modlić bardzo gorliwie: ‘Ojcze nasz…’. I nagle poczułem rękę. To był dotyk ciepłej dłoni na piersi i głos: ‘Nie martw się’”. Operacja się udała, ale nie oznacza to końca walki z nowotworem. Ma niedowład lewej części ciała i kłopoty z chodzeniem. Ale jest szczęśliwy, że żyje, i że ma przy sobie ukochaną kobietę. Z dziennikarką Anną Monkos mieszkają razem od siedmiu lat, ale nigdy nie spieszyło im się do ślubu. Choroba wszystko zmieniła. Postanowili wziąć ślub w kościele. Tomasz uważa, że jego obowiązkiem jest teraz mówić publicznie o swoim nawróceniu: „Muszę o tym opowiedzieć, bo jeżeli mnie pomógł Chrystus, to dlaczego mam nie mówić o tym innym?! Pan Bóg ma plan zbawienia i jest w nim miejsce dla każdego z nas. To jak z przyjacielem, trzeba mu teraz zaufać, on nas poprowadzi, bo wie, jak ci pomóc, zna drogę”. Dzięki religii nie boi się śmierci tak jak kiedyś. Wie, że śmierć nie jest końcem wszystkiego, ale przejściem do lepszego świata: „Przecież cały sens wiary polega na tym, że jest nadzieja na życie wieczne. Jest we mnie wiara, że Jezus umarł na krzyżu, byśmy mieli życie wieczne”.

Inaczej otarł się o śmierć, która zmieniła spojrzenie na życie Antoni Krauze twórca i reżyser filmu „Smoleńsk”. Wyrastał on w rodzinie wierzących katolików. Jednak pod wpływem lewicujących środowisk odsunął się od Kościoła: „Zbyt wcześnie rozpocząłem samodzielne życie i wcześnie odstąpiłem od życia religijnego”. W jednym z wywiadów wyznał, że w roku 1998 przeżył śmierć kliniczną, która gruntownie przemieniła jego życia, a szczególnie spojrzenie na śmierć. W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” powiedział: „Miałem zawał i umarłem. Znalazłem się po tamtej stronie. Okropny miałem żal do Pana Boga, że umarłem w takim momencie, kiedy miałem jeszcze tyle spraw do załatwienia, tyle zobowiązań. Córka urodziła dziecko, była na studiach, zięć na studiach, żona sama. I wtedy powiedziano mi, że oni sobie świetnie beze mnie dadzą radę, a moim problemem jest odpowiedzenie na pytanie, co zrobiłem w swoim życiu dobrego”. I wtedy przypomniał sobie, że wybitny polski reżyser Krzysztof Kieślowski tuż przed śmiercią zrobił mu awanturę o to, że nie pamięta, jak będąc u niego w Koczku na Mazurach uratował jakiegoś małego chłopca, który tonął w pobliskiej rzeczce. „Może po to się urodziłeś, żeby tego chłopca uratować!” – mówił mu Kieślowski. I na to zdarzenie, będąc w stanie śmierci klinicznej, powołał się Antoni Krauze. Powiedział też, że jeśli Krzysiek jest gdzieś w pobliżu, to może to potwierdzić. „I usłyszałem, że mam wracać” – mówi reżyser. Kiedy się ocknął, długo nie mógł dojść do siebie, pogodzić się z tym, że ma ciało. „Ciążyło mu jak jakiś worek kartofli. Uczyłem się na nowo żyć. Minęło 18 lat od tego momentu, a ja dokładnie pamiętam przeżycia stanu śmierci klinicznej, klatka po klatce” – wspomina. Wyznaje, że dziś nie boi się śmierci: „Kiedy tam byłem, nie miałem żadnego innego pragnienia niż wleźć tam do środka, za te drzwi”.

Powyższe historie są tylko potwierdzeniem rzeczywistości, o której mówią czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę. Na drodze wiary, gdy przyjdzie nasz czas, możliwe jest zrodzenie się pragnienia, aby wejść za „te drzwi” i tam pozostać. W pierwszym czytaniu z Drugiej Księgi Machabejskiej słyszymy historię matki i siedmiu jej synów, których król Antioch, uważający się boga zmuszał do wyparcia się wiary w prawdziwego Boga. Synowie za cenę męczeństwa wybrali wierność Bogu. Matka była świadkiem ich śmierci. Zagrzewała ich do wytrwałości słowami: „Nie wiem, w jaki sposób znaleźliście się w moim łonie, nie ja wam dałam tchnienie i życie, a członki każdego z was nie ja ułożyłam. Stwórca świata bowiem, który ukształtował człowieka i wynalazł początek wszechrzeczy, w swojej litości ponownie odda wam tchnienie i życie, dlatego że wy gardzicie sobą teraz dla Jego praw”. Synowie jeden po drugim odchodzili z tego świata z wiarą, że męczeńska śmierć otwiera im bramy nieba. Drugi syn powiedział: „Ty zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”. Zaś czwarty wyznał swoją wiarę słowami: „Lepiej jest tym, którzy giną z rąk ludzkich, bo mogą pokładać nadzieję w Bogu, że znów przez Niego zostaną wskrzeszeni. Dla ciebie bowiem nie będzie zmartwychwstania do życia”.

Do tego tematu nawiązuje także dzisiejsza Ewangelia. Saduceusze nie wierzyli w zmartwychwstanie, dlatego przyszli do Jezusa z podchwytliwym pytaniem. Wymyślili historię wdowy, która miała 7 mężów, którzy po klei umierali. Po czym zadali pytanie: „Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”. Jezus odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić”. W życiu wiecznym miłość osiąga pełnię, w tym także miłość małżeńska. Tej miłości nie będą ograniczać ziemskie uwarunkowania, tak jak nie ograniczają one aniołów (Kurier Plus, 2014).

„ŚMIERĆ JEST TYLKO ZMIANĄ ŚWIATÓW”

W czasie pielgrzymek do Ziemi św. nawiedzamy Górę Synaj i Klasztor św. Katarzyny, na dziedzińcu którego rośnie krzew wspomniany w Ewangelii. Tradycja mówi, że korzenie tego krzewu mogą sięgać czasu spotkania Mojżesza z Bogiem. Jednak w tym wypadku nie są ważne dywagacje botaniczne, bo całe wydarzenie, które miało tu miejsce ma przede wszystkim wymiar religijny. W tym duchu wspinałem się na Górę Synaj, gdzie Mojżesz otrzymał od Boga tablice dziesięciu przykazań. Patrzyłem ze szczytu góry na wschodzące słońce nad zatoką Akabą. Ogniste kolory porannej zorzy przywoływały na pamięć Mojżesza, który pośród dymu i ognia otrzymywał tablice przykazań. A potem z pielgrzymami zatrzymałem się przy ognistym krzewie w klasztorze św. Katarzyny. Mojżesz zobaczył krzew, który płonąc nie spalał się. Z ciekawości zbliżył się do krzewu i wtedy usłyszał głos Boga: „Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą. Powiedział jeszcze Pan: Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba”. W doświadczeniu takiej bliskości Boga Mojżesz nie miał wątpliwości o istnieniu życia wiecznego. Wiara w życie po śmierci jest bardzo ważna w naszym życiu ziemskim, ponieważ decyduje o kształcie naszej codzienności. Jezus przytoczył to wydarzenie w odpowiedzi saduceuszom, „którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania”. Jezus nawiązując do spotkania Mojżesza z Bogiem w gorejącym krzewie mówi: „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy, bowiem dla Niego żyją”. Gdy przyjdzie czas Jezus przez cuda wskrzeszenia i swoje zmartwychwstanie utwierdzi swoich uczniów w wierze o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym. W zasadzie wiara w Boga implikuje automatycznie naszą wiarę w życie wieczne.

Tak było w historii opisanej w Drugiej Księdze Machabejskiej z drugiego czytania. „Siedmiu braci razem z matką zostało schwytanych. Bito ich biczami i rzemieniami, gdyż król chciał ich zmusić, aby skosztowali wieprzowiny zakazanej przez Prawo”. Dla nich złamanie Prawa były równoznaczne z zaparciem się Boga, który jest dawcą życia wiecznego. Bracia oddają bez wahania swoje życie w nadziei, że otrzymają życie wieczne. Mówią między innymi: „Ty zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”. „Z Nieba je otrzymałem, ale dla Jego praw nimi gardzę, a spodziewam się, że od Niego ponownie je otrzymam”. „Lepiej jest tym, którzy giną z rąk ludzkich, bo mogą pokładać nadzieję w Bogu, że znów przez Niego zostaną wskrzeszeni. Dla ciebie bowiem nie będzie zmartwychwstania do życia”. Podobnie ich matka daje bardzo wymowne świadectwo wiary w życie wieczne, widząc okrutne cierpienia swoich synów zachęca ich do wytrwania w wierności Bogu i Jego przykazaniom. Mówiła do nich: „Nie wiem, w jaki sposób znaleźliście się w moim łonie, nie ja wam dałam tchnienie i życie, a członki każdego z was nie ja ułożyłam. Stwórca świata bowiem, który ukształtował człowieka i wynalazł początek wszechrzeczy, w swojej litości ponownie odda wam tchnienie i życie, dlatego że wy gardzicie sobą teraz dla Jego praw”. Ktoś może powiedzieć inne czasy, inna mentalność inna kultura, to takie dalekie od nas. To prawda, ale problem życia wiecznego problem wiary w Boga jest ciągle aktualny. Nawet, gdy człowiek czasami odchodzi od Boga, sam siebie kreuje na swojego zbawcę, to przychodzi czas powrotu do Niego. Potwierdzają to dzieje ludzkości. Kwestią jest tylko jak daleko człowiek odchodzi od Boga i jak na długo, aż doświadczy losu syna marnotrawnego.

Tytułowe słowa „Śmierć jest tylko zamianą światów” wypowiedziała znana polska artystka, piosenkarka Justyna Steczkowska. Wychowała się w nietypowej rodzinie. Jej ojciec, Stanisław był księdzem. Kiedy zakochał się chórzystce, Danucie, zrezygnował z pełnienia posługi kapłańskiej. Pozostał nadal jednak nadal człowiekiem głęboko wierzącym i chciał swoje sprawy małżeńskie uregulować zgodnie z prawem kościelnym. Zaczął starania o zwolnienie z celibatu, co udało się po 32 latach i wtedy mógł wziąć ślub kościelny z ukochaną. Żarliwą wiarę przekazał dziewięciorgu swoich dzieci. Justyna Steczkowska od 19 lat jest żoną modela i architekta, Macieja Myszkowskiego. Doczekali się trojga dzieci. Kiedy w 2011 roku jej mąż zachorował na raka, otrzymała ogromne wsparcie od fanów. Wielu z nich polecało Macieja w swoich modlitwach Bogu. Walka o jego zdrowie trwała pół roku. Przeszedł on dwie poważne operacje i trzy cykle chemii. Kuracje i modlitwy sprawiły, że Maciej powrócił do zdrowia.

22 lutego 2019 miała miejsce premiera najnowszej płyty Justyny „Maria Magdalena: All Is One”. Artystka przyznaje, że z tą niezwykłą świętą czuje szczególną więź. „Na bierzmowaniu wybrałam sobie imię Maria Magdalena, ale zupełnie nie potrafię powiedzieć, dlaczego. Na jej temat powstało wiele dokumentów i filmów. Dziś wiemy, że jest to nie tylko kobieta, z której wypędzono siedem demonów. Była to postać niezwykle odważna i wrażliwa” – mówi artystka. Nie ukrywa, że ona również nie raz pobłądziła w życiu. W czasie swoich duchowych poszukiwań nigdy nie utraciła wiary. „Ufam, że jesteśmy kowalami swojego losu, ale też wierzę w Boga, który nad nami zawsze czuwa” – dodaje Steczkowska.

Artystka wspomina, że w ich domu brakowało pieniędzy, ale nigdy nie brakowało miłości i wzajemnego zrozumienia. Rodzina potrafiła się jednoczyć i być wsparciem w trudnych momentach. Jednym z nich był wypadek Justyny, gdy miała 5 lat. Z tym wypadkiem związane są tytułowe słowa tych rozważań. Odkąd pamięta zadawała sobie pytanie: Czy jest coś więcej po śmierci? Piosenkarka twierdzi, że odnalazła twierdząca odpowiedź na to pytanie. Życie nie kończy się tu, na ziemi. „Jestem o tym przekonana od wypadku, który miałam w dzieciństwie” – mówi. Gdy miała pięć lat, spadła z roweru i uderzyła głową o beton. Straciła przytomność i niemal tydzień była w śpiączce. Jej rodzina całymi dniami modliła się o powrót do zdrowia. Artystka twierdzi teraz, że to co zobaczyła „po drugiej stronie” ugruntowało w niej wiarę w życie wieczne. Wspomina: „Znalazłam się już po drugiej stronie, przeżyłam śmierć kliniczną. Byłam wśród aniołów. Pamiętam, że to było coś dobrego dla mnie i było mi przyjemnie. Wiem, że poza naszą rzeczywistością jest też inna. Śmierć jest tylko zamianą światów”.

Listopad przypomina nam o życiu wiecznym i modlitwie w intencji zmarłych. W tradycji katolickiej pielęgnowana jest wiara, że ci, którzy odejdą z tej ziemi bez pełnego żalu za swe grzechy, w następnym życiu muszą oczyścić się, aby stanąć nieskalanym przed Bogiem. Tę rzeczywistość nazywamy czyśćcem. Święty John Henry mówi, że czyściec jest procesem uzdrawiania, które przygotowuje dusze czyścowe na spotkanie z Bogiem. Cierpienie czyśćca wypływa ze świadomości, że nasze nieodpokutowane grzech oddzielają nas od Boga. Ale jest tutaj obecny Chrystus z uzdrawiająca mocą, o która prosimy w modlitwie dla naszych zmarłych. A zatem módlmy się: Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen. (Kurier Plus, 2019).

PODRÓŻ KU WIECZNOŚCI 

Mówiąc o życiu wiecznym nie sposób pominąć cmentarzy. Ich rzeczywistość wdziera się do naszego serca na różne sposoby. Dla jednych jest to miejsce dziękczynienia i najpiękniejszych wspomnień czasu, który dzieliliśmy z tymi, którzy odeszli do Pana. Dla innych, którzy stają nad świeżym grobem swoich bliskich jest miejscem, gdzie serce zaczyna łkać bólem. Ostatecznie czas zabiera cmentarne troski i prowadzi alejkami cmentarnego wyciszenia na spotkanie wieczności. Lubię spacery na cmentarzach. Wiosną nowojorskie cmentarze bujną zielenią i barwnymi kwiatami mówią o życiu, zaś polskie cmentarze urzekają jesiennym pięknem kolorów zamierającej przyrody i wraz ze spadającymi liśćmi przypominają o przemijaniu i czekającej nas wieczności. Cmentarna liturgia pierwszych dni listopada kieruje ku niebu nasze serce, które zaczyna śpiewać cudowną pieśń o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym.

W tym roku, w Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny po raz pierwszy po 40 latach wybrałem się na rodzinny cmentarz w Majdanie Sopockim. Za każdym pobytem w Polsce odwiedzam to miejsce, ale listopadowym odwiedzinom towarzyszy niepowtarzalna atmosfera. Naokoło ogromne tłumy znajomych, wśród nich jest coraz więcej tych, których rozpoznaję po podobieństwie do rodziców czy dziadków. Coraz więcej zaś znajomych twarzy na nagrobnych fotografiach. Odbywam podróż w czasie, która jest podróżą ku wieczności. Przypominam sobie pierwsze pogrzeby sprzed kilkudziesięciu lat. Żałobne chaty kryte strzechą, a w nich trumna otoczona kwiatami z wiejskich ogródków i palące się woskowe świece. Żałosne pieśni, które chwytały za serce i modlitwa o wieczne odpoczywanie. Kondukt żałobny i trumna na drewnianym wozie. Żałobne chorągwie i modlitewno- pożegnalne przystanki przy krzyżach i figurach na polach i przy wiejskim gościńcu. Msza św. w czarnym kolorze, droga na cmentarz, szczypta ziemi rzucona na trumnę i krzyż na grobie jak drogowskaz do nieba.

 Po wyjeździe do USA tylko dwa razy prowadziłem kondukt żałobny. Odprowadzałem swoich rodziców na rodzinny cmentarz, tam kończyła się ich ziemska wędrówka ku wieczności. Teraz ilekroć odwiedzam cmentarz, w modlitewnej zadumie spaceruje alejkami cmentarnymi i czytam nagrobne napisy. Tak wielu moich znajomych dotarło do celu swojego przeznaczenia. W czasie listopadowego spaceru na rodzinnym cmentarzu zatrzymałem się przy grobie mojego brata ciotecznego śp. Mariana. Świeża ziemia, przywiędnięte kwiaty. Odszedł nie tak dawno. Pamiętam nasze wspólne lata w szkole, zabawy, rodzinne spotkania. Mam nadzieję, że na wieczność zapisały się one w naszej duszy i kiedyś znowu będziemy je wspominać i nimi się radować. W tej cmentarnej rzeczywistości rodzi się w sercu modlitwa dziękczynienia, za drogę ku wieczności i wspaniałych ludzi, z którymi dzieliliśmy wiele cudownych chwil i za wszelkie dary jakimi Bóg obdarzył nas na tej drodze.

Przemierzając cmentarne alejki możemy odnaleźć nadzieję i radość, jeśli nasze ścieżki życia będą opromienione światłem Biblii, a szczególnie światłem zmartwychwstania Chrystusa. O tej rzeczywistości mówi pierwsze czytanie na dzisiejszą niedzielę z Drugiej Księgi Machabejskiej. Widzimy ogromną wiarę w życie wieczne, wiarę która gotowa jest do rezygnacji z doczesności, aby tylko zyskać życie wieczne. Dla matki i jej siedmiu synów drogą prowadząca do życia wiecznego była droga zachowania bożych przykazań. Zostali schwytani przez siepaczy króla i zmuszani do złamania prawa bożego. Bito ich i torturowano, grożąc wrzuceniem do ognia. Jeden z nich, przemawiając w imieniu wszystkich, tak powiedział: „O co masz zamiar pytać i jakie zdobywać od nas wiadomości? Jesteśmy bowiem gotowi raczej zginąć, aniżeli przekroczyć ojczyste prawa”. Drugi zaś brat, umierając powiedział: „Ty zbrodniarzu, odbierasz nam to obecne życie. Król świata jednak nas, którzy umieramy za Jego prawa, wskrzesi i ożywi do życia wiecznego”. Tak wszyscy oddali swoje życie, a matka zachęcała ich do wytrwania w wierze.

 Wiara w życie wieczne rodzi także pytanie jak to życie wygląda. Pytamy mimo słów św. Pawła, który mówi o rzeczywistości nieba: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy Go miłują”. Czasami te pytania przybierają taki kształt. Na katechezie uczniów szkoły średniej jeden z nich zapytał: „Mój najstarszy brat urodził się dziesięć lat przede mną, ale zmarł, gdy miał zaledwie dwa lata. Moja mama zmarła, gdy miała 50 lat. Załóżmy, że umrę w wieku 60 lat, a potem spotkam brata i matkę w niebie, czy będę starszy od nich obu?” Dorosły mężczyzna, na wpół żartobliwie, na wpół na serio, wyjaśnia swój strach przed lataniem: „Przypuśćmy, że samolot wybuchnie w powietrzu i zostanę rozerwany na kawałki. Czy Bóg przy zmartwychwstaniu ciał pozbiera wszystkie moje kawałki?”

Podobne pytanie zadali Jezusowi Saduceusze, ale nie z ciekawości, bo nie wierzyli w zmartwychwstanie ciał, chcieli po porostu postawić Jezusa w kłopotliwej sytuacji. Wymyślili taką historię: „Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: ‘Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat pojmie ją za żonę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu’. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy pojął żonę i zmarł bezdzietnie. Pojął ją drugi, a potem trzeci i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną?” Usłyszeli wtedy odpowiedź Jezusa: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już, bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania”.

Jezus wykorzystuje to podstępne pytanie w przybliżenia nam rzeczywistości nieba. Najpierw dokonuje wyraźnego rozróżnienia między naszym ziemskim życiem, a życiem po zmartwychwstaniu, życiem po śmierci. Wyjaśnia, że ​​zmartwychwstanie nie jest po prostu kontynuacją ziemskiego życia. Po zmartwychwstaniu nasze uwielbione ciało będzie inne niż to ziemskie. Zmartwychwstanie jest zupełnie innym sposobem istnienia. Nasze uwielbione ciało będzie podobne do Chrystusa po zmartwychwstaniu. Nie będzie podlegać ziemskim, materialnym prawom. Chrystus taje wśród apostołów mimo zamkniętych drzwi. Ale nic się nie zmieniło w sferze duchowej, to jest ten sam Jezus z którymi dzielili trudy i radości dnia codziennego, gdy razem przemierzali galilejskie drogi. A to wystarczy, aby się radować pielgrzymką dnia codziennego, która jest drogą ku wieczności (Kurier Plus, 2022).