|

30 niedziela zwykła Rok C

PRZYPOWIEŚĆ O FARYZEUSZU I CELNIKU.

Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: „Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak się w duszy modlił: »Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam«. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: »Boże, miej litość dla mnie, grzesznika«. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18,9-14).

Jeden z księży wygłosił bardzo płomienne kazanie o pysznym faryzeuszu i pokornym celniku. Wszyscy słuchacze byli poruszeni, a szczególnie Stanisław, który w duchu potępił faryzeusza i ludzi jemu podobnych. Podziękował także, że nie jest podobny do nich. Po Mszy Stanisław zaczekał na proboszcza i szczerze mu gratulował dobrego kazania: „Księże, dobre kazanie”. Następnie dodał: „Dzięki Bogu, że nie jestem podobny do tego faryzeusza”.

Tak wiele zmieniło się przez te dwa tysiące lat, jakie nas dzielą od ewangelicznej opowieści, tylko człowiek pozostał taki sam. Stanisław to jeden z nas, ludzi żyjących w dwudziestym wieku. Tak samo pyszny jak faryzeusz, tylko święcie przekonany, że nie jest do niego podobny.

Przypowieść ewangeliczna ukazuje dwie postawy duchowe. Modlitwa została wybrana jako najintymniejszy akt człowieka bezpośrednio skierowany do Boga i najpełniej ukazujący, kim naprawdę człowiek jest. Nic przed Bogiem nie można ukryć, człowiek staje przed Nim w całej prawdzie. Faryzeusz symbolizuje ludzi przekonanych o tym, że są sprawiedliwi, że są uczciwi i święci dzięki swej religijności opartej na zewnętrznym zachowaniu przepisów Prawa. Religijność faryzeusza pozostaje czysto zewnętrzna. Pod osłoną zewnętrznej wzorowości kryje się wewnętrzna pustka. Faryzeusz chwali się przed Bogiem z swego wzorowego postępowania i w konsekwencji rodzi się w nim przekonanie o wyższości nad innymi i pogarda dla tych, którzy ulegają nieraz grzechowi. Chrystus mówi, że jednak to nie faryzeusz został wysłuchany w świątyni, tylko celnik. Co zatem jest tak cennego w postawie celnika, że Bóg go wysłuchał?

Szukając odpowiedzi na to pytanie posłużę się średniowieczną legendą. Po śmierci młoda kobieta kołacze do drzwi nieba. Nie może się tam dostać, ponieważ w ziemskim życiu popełniła wiele zła. Jednak pojawiła się dla niej nadzieja; dostanie się do nieba pod jednym warunkiem, że wróci na ziemię i znajdzie tam dar, który w oczach bożych jest najcenniejszy. Wróciła, zatem na ziemię w poszukiwaniu tego daru. Co nim może być?- zadawała sobie pytanie. Pewnego dnia przechodziła obok młodego mężczyzny, który oddał swe życie za wiarę. O, z pewnością śmierć męczeńska w oczach bożych jest najcenniejsza. Wzięła kroplę męczeńskiej krwi i wróciła do nieba. Jednak nie to w oczach bożych miało największą wartość. Ponownie, więc udała się w ziemską wędrówkę szukając daru, który otworzy dla niej bramy nieba. W swych poszukiwaniach dotarła do spracowanego misjonarza, głoszącego Ewangelię najuboższym. Pomyślała, z pewnością to jest najmilsze Bogu; życie ofiarowane w służbie Ewangelii. Wzięła, zatem kroplę potu misjonarza i zaniosła do bram nieba. Ale i tym razem bramy nieba nie otworzyły się dla niej. Wiele razy jeszcze stukała bezskutecznie. Ostatecznie, gdy już była zrezygnowana, przyszła w pobliże fontanny, gdzie bawiły się dzieci. Podziwiała piękne, niewinne ich twarze. W pewnym momencie do fontanny podjechał na koniu mężczyzna. Zeskoczył z konia, aby napić się wody. Spojrzał wtedy na dzieci i przypomniał sobie własne niewinne dzieciństwo. Patrząc zaś na odbitą w wodzie, zniszczoną swoją twarz, zrozumiał jak zmienił się wewnętrznie, jak daleko odszedł od swojej dawnej dziecięcej niewinności, zrozumiał, że zmarnował swoje życie, które Bóg mu dał. W sercu zrodził się głęboki ból, a po policzkach spłynęły łzy żalu i skruchy. Kobieta szukająca najcenniejszego daru w oczach bożych wzięła jedną z tych łez i zaniosła do bram nieba, które otworzyły się dla niej, bo był to ten dar, którego szukała.

W postawie ewangelicznego celnika żal i skrucha były w oczach bożych czymś bardzo cennym. Dlatego on, jak mówi Chrystus odszedł usprawiedliwiony. Celnik stając w obliczu Boga nie myśli o swoich zasługach, ani też nie porównuje siebie z innymi. Uświadamia sobie natomiast świętość Boga i swoją własną grzeszność. W jej poczuciu błaga o przebaczenie. Wewnętrzną prawdę celnika stanowi pokora. Każdy z nas ma w sobie coś z grzeszności celnika. Żal i skrucha otwierają nam drogę do świętości, drogę do nieba. To jest pierwszy i najpotrzebniejszy krok w kierunku świętości. Pycha uniemożliwia postawienie tego kroku.

Nasze ludzkie oceny pokrywają się z ocenami bożymi. Nie jest w cenie pyszałek, zarozumialec, człowiek wynoszący się nad innych. Nie jest w cenie, bo wnosi w życie zamęt, spory, waśnie, poniżenie. Cenimy człowieka pokornego. Zna on swoją wartość i wie, że jego wielkość jest w Bogu. Nie jest on źródłem poniżenia bliźniego. Jest zawsze gotów do budowania, na zasadach równości braterskiej wspólnoty. Takie są ludzkie oceny pyszałków i pokornych, jednak oceny boże są ważniejsze, niż nasze, ponieważ swymi konsekwencjami sięgają wieczności. (z książki Ku Wolności).

SPRAWIEDLIWY SĘDZIA

Pan jest Sędzią, który nie ma względu na osoby. Nie będzie miał On względu na osobę przeciw biednemu, owszem, wysłucha prośby pokrzywdzonego. Nie lekceważy błagania sieroty i wdowy, kiedy się skarży. Kto służy Bogu, z upodobaniem będzie przyjęty, a błaganie jego dosięgnie obłoków. Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu. Nie odstąpi, aż wejrzy Najwyższy i ujmie się za sprawiedliwymi, i wyda słuszny wyrok (Syr 35,12-14.16-18).

Każdy uczciwy człowiek szuka sprawiedliwości i pragnie, aby ona kształtowała stosunki międzyludzkie. Sprawiedliwość zmaga się nieraz z ludzkim grzechem i wydaje się czasami, że przegrywa. Ale wtedy tym bardziej rodzi się pragnienie sprawiedliwości. Człowiek ustanawiając różnego rodzaju prawa stara się przez nie wprowadzać sprawiedliwe relacje międzyludzkie. Ale z doświadczenia wiemy, że nawet w Stanach Zjednoczonych, które szczycą się sprawiedliwym i dobrym prawem zapadają niesprawiedliwe wyroki, bo pieniądze, układy, przewrotni i chciwi na pieniądze adwokaci tak wykorzystują prawo, że ich wyroki niewiele mają wspólnego ze sprawiedliwością. Zresztą sam człowiek, pragnący sprawiedliwości zapatrzony jest nieraz w czubek własnego nosa. Widzi własną niewielką niesprawiedliwość, pozostając równocześnie nieczuły na wielką krzywdę bliźniego. Tak jak w poniższym zdarzeniu.

W czasie kazania ksiądz chciał obrazowo pokazać dzieciom jakim wielkim złem jest niesprawiedliwość. Każdej niedzieli po odczytaniu Ewangelii wołał dzieci, aby usiadły na czas kazania wokół ołtarza. Pewnego razu przywołał na początku do ołtarza dzieci z włosami koloru blond. Gdy one podeszły powitał je bardzo serdecznie i poprosił, aby usiadły po lewej stronie ołtarza. Powiedział im, że Bóg umiłował ich w szczególny sposób i wybrał ich do wielkich zadań. Następnie każdemu z nich dał całą garść cukierków. Dzieciaki były uradowane i zachwycone. Następnie kapłan poprosił pozostałe dzieci o podejście do ołtarza. Wskazał im miejsce po prawej stronie. Dzieci w milczeniu usiadły na podłodze z nadzieją, że usłyszą dobre słowo i także dostaną cukierki. Jednak ku ich zaskoczeniu, kapłan nie powitał ich, nie powiedział, że są umiłowanymi dziećmi. Co więcej, dodał na koniec, że nie dostaną cukierków. Przez pół minuty trwała niezręczna cisza. Po czym kapłan zapytał, czy dzieci zauważały coś niesprawiedliwego w tym, co się przed chwilą wydarzyło. Ku zaskoczeniu kaznodziei, który oczekiwał innej odpowiedzi, blondyneczka powiedziała: „To jest niesprawiedliwe. Ja dostałam sześć cukierków a Sheila (dziewczynka obok) dziesięć” (z opowieści Neal Laybourne).

Człowiek świadom swych niedoskonałości szukał sprawiedliwego i bezstronnego sędziego. I odkrywał go w Bogu. W pierwszym czytaniu mędrzec biblijny Syracydes pisze: „Pan jest Sędzią, który nie ma względu na osoby. Nie będzie miał On względu na osobę przeciw biednemu, owszem, wysłucha prośby pokrzywdzonego. Nie lekceważy błagania sieroty i wdowy, kiedy się skarży. Kto służy Bogu, z upodobaniem będzie przyjęty, a błaganie jego dosięgnie obłoków. Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu. Nie odstąpi, aż wejrzy Najwyższy i ujmie się za sprawiedliwymi, i wyda słuszny wyrok”. Bóg jest obrońcą pokrzywdzonych i niewinnych, ujmie się za sprawiedliwymi i wyda słuszny wyrok. Ufający Mu mogą na Niego liczyć, mogą liczyć na sprawiedliwe wyrównanie rachunków. Dla Syracydesa jest to jak dogmat, nienaruszalna i niezmienna prawda.

Do tej prawdy nawiązuje Ewangelia, która ukazuje modlitwę dumnego faryzeusza i pokornego celnika. Modlitwa jako bardzo intymny akt naszego związku z Bogiem została wybrana do ukazania dwóch postaw duchowych. Bóg jako sprawiedliwy Sędzia wskazuje, która z nich jest właściwa i miła Jemu. Faryzeusz i celnik są postaciami symbolicznymi. Pierwszy jest symbolem ludzi, którzy są przekonani, że dzięki swej religijności, opartej na bardzo skrupulatnym zewnętrznym wypełnianiu przepisów religijnych stają się świętymi, miłymi Bogu. Jednak pod osłoną zewnętrznej religijności faryzeusza kryła się wewnętrzna pustka. Chwali się przed Bogiem, co rodzi w nim przekonanie wyższości nad grzesznikami i pogardę dla nich. Wewnętrzną prawdę faryzeusza stanowi pycha. Celnik zaś w obliczu Boga nie myśli o swoich zasługach, zaletach, nie porównuje się z innymi. Uświadamia sobie świętość i wielkość Boga oraz własną grzeszność. Celnik w postawie wewnętrznej pokory bije się w piersi i prosi Boga o przebaczenie. A Bóg sędzia sprawiedliwy wskazał, że człowiek pokorny znajduje przed Nim usprawiedliwienie i zostaje wysłuchany.

Piękny przykład pokory daje sławny wynalazca Samuel Morse. Pewnego razu zapytano go, czy znalazł się kiedykolwiek w sytuacji, w której nie wiedziałby co należy czynić. Morse odpowiedział: „Niejeden raz znalazłem się w sytuacji, w której nie wiedziałem, co mam zrobić, w jakim pójść kierunku. Wtedy padałem na kolana i modliłem się, prosząc Boga o światło i zrozumienie”. Morse otrzymał wiele wyróżnień i zaszczytnych odznaczeń za wynalazek telegrafu. Jednak wybitny uczony i wynalazca uważał, że niesłusznie obdarzano go tymi zaszczytami: „W moim wynalazku udało mi się wykorzystać elektryczność w sposób bardzo użyteczny dla ludzkości, nie dlatego, że byłem lepszy od innych. Bóg wcześniej przygotował to dla człowieka, ale musiał przez kogoś objawić to ludzkości. Bóg w swojej łaskawości wybrał mnie abym przekazał ten wynalazek światu” (Tim Hansel, Eating Problems for Breakfast).

Postawa pokory w pierwszym rzędzie, to uznanie przed Bogiem swojej zależności od Niego i Jego wielkiej hojności dla nas. Postawa pokory rodzi wiele dobra, które wydaje ostateczny owoc w wieczności, możemy jednak zbierać także jej owoce w doczesności, jak w poniższej historii. Booker T. Washington sławny czarnoskóry profesor w niedługim czasie jak został prezesem Tuskegee Institute w Alabamie szedł ulicą ekskluzywnej dzielnicy miasta. W pewnym momencie zatrzymała go zamożna biała kobieta. Nie wiedząc, że jest to sławny profesor zaproponowała za niewielkie wynagrodzenie pracę przy rąbaniu drzewa. Ponieważ profesor nie śpieszył się na zajęcia, uśmiechając się przyjął propozycję kobiety. Zakasał rękawy i pokornie zabrał się do roboty. Kiedy skończył przyniósł porąbane drzewo do domu i ułożył przy kominku. Jedna ze studentek rozpoznała profesora i później powiedziała tej kobiecie, kim on jest. Następnego dnia zakłopotana kobieta pojawiła się w Instytucie. Odnalazła profesora i zaczęła go szczerze przepraszać za wczorajszy nietakt. Profesor życzliwie uśmiechając się powiedział: „Niech pani nie przeprasza. Wszystko jest w porządku. Praca fizyczna sprawia mi wielką radość. A ponadto zawsze jest przyjemnie zrobić coś dla przyjaciół”. Kobieta serdecznie uścisnęła rękę profesora i zapewniła go, że swoją pokorną i wielkoduszną postawą zadziwił ją i zdobył jej serce. Wkrótce po tym wydarzeniu owa kobieta wraz ze swoim bogatym znajomym ofiarowała ogromną sumę pieniędzy na Tuskegee Institute (Our Daily Bread).

Kierując się postawą pokory możemy powtarzać za św. Pawłem, który w Drugim Liście do Tymoteusza pisze: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego”. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

KTO SIĘ WYWYŻSZA BĘDZIE PONIŻONY

Najdroższy: Krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego. Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko. W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie stanął, ale mię wszyscy opuścili: niech im to nie będzie policzone. Natomiast Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie Ewangelii i żeby wszystkie narody je posłyszały; wyrwany też zostałem z paszczy lwa. Wyrwie mię Pan od wszelkiego złego czynu i wybawi mię, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków. Amen (2 Tm 4,6-9.16-18).

Walczący, bardzo często wzywają imienia Bożego. Co dziwniejsze, przeciwnicy uważają, że Bóg jest po ich stronie, bo to właśnie oni, według ich zdania, niosą światu Bożą prawdę i wiedzą jak najlepiej urządzić świat. Przeciwnik zaś jawi się jako uosobienie szatana. Takie przekonanie poparte jest modlitwą. Żarliwa modlitwa wzbija się ku niebu z wrogich sobie obozów. Każdy uważa, że to on będzie wysłuchany, że to jego modlitwa dotrze do tronu Bożego. A ci, którzy zdobędą się na odrobinę obiektywizmu, pytają: Kogo Bóg w końcu wysłucha, czyja modlitwa dotrze do Jego tronu? Odpowiedź na to pytanie daje powyższy fragment Ewangelii.

Do świątyni weszło dwóch ludzi- faryzeusz i celnik. Faryzeusz był przekonany o swej bezgrzeszności. Przechwalał się swymi dobrymi czynami i z pogardą spoglądał na innych. Zaś celnik był świadom swoich grzechów. Nie śmiał nawet wznieść oczu ku niebu, tylko bił się w piersi i prosił Boga o przebaczenie. Chrystus mówi, że to właśnie ten celnik został wysłuchany przez Boga, a nie pyszny faryzeusz. Pycha zaślepia. Dzisiaj, pycha wkłada brudne rękawice terroryzmu lub białe rękawiczki niesprawiedliwej i przewrotnej polityki, której siła rażenia jest bez porównania większa, niż aktów terrorystycznych.

Pyszałek może cytować całe fragmenty Pisma świętego, z wyjątkiem jednego, który mówi, że jest kłamcą ten, kto uważa się, że jest bez grzechu. Być może, dlatego wojny religijne były długie i krwawe, bo towarzyszyło im wiele faryzejskiej modlitwy, której nigdy Bóg nie wysłuchuje. To odnosi się także do współczesnych wojen, nawet tych „świętych”. Wybuchają one i ciągną się latami, bo brakuje pokornej modlitwy celnika, która w walce o lepszy świat widzi także własne błędy. I tylko taka modlitwa staje się źródłem Bożej łaski dla świata. Tylko taka modlitwa dociera do tronu bożego.

Pokorna modlitwa jest wyrazem pokornej postawy człowieka. W Słowniku teologicznym ks. A. Zuberbiera czytamy: „W języku potocznym, częstokroć niesłusznie bywa utożsamiana z postawą bierną wobec przeciwieństw, z łatwym uleganiem innym i potulnością. Tymczasem człowiek prawdziwie pokorny ma nie tylko dobre rozeznanie w celach, jakie powinien osiągnąć, ale i faktycznie dąży do nich, wyrzekając się fałszywie pojmowanych kompromisów, małoduszności, tchórzostwa, taniej ustępliwości(…). Nie czyni niczego dla pustego rozgłosu, dla rozsławienia swego nazwiska, dla dostąpienia zaszczytów. Miłuje prawdę i w świetle prawdy ocenia siebie. Jest surowym krytykiem własnych możliwości i poczynań (…). Nie pogardza, więc sobą, nie przekreśla otrzymanych talentów, jest tylko świadom, że dzięki nim powinien tym bardziej służyć bliźnim. Pokora, zatem odwraca uwagę człowieka od egoistycznego zapatrzenia w siebie, by przeobrazić ją w pełne troski baczenie na dobro innych. Jako taka jest szczególnym wyrazem miłości bliźniego. W chrześcijańskim rozumieniu podstawą tak rozumianej pokory jest umiłowanie Boga i zapatrzenie się w Jego świętość i doskonałość. Właśnie miłosne kontemplowanie Go wywołuje myśl, którą najznakomiciej sformułował A. Mickiewicz w słynnym zwrocie modlitewnym ks. Piotra: ‘Panie, czymże ja jestem przed twoim obliczem?- Prochem i niczem”. To uniżenie człowieka przed Bogiem nie jest jednak samounicestwieniem się istoty ludzkiej, lecz oznaką ufnego zawierzenia Temu, który jest Stwórcą i Zbawcą, źródłem życia i Ojcem”.

Życie może dawać nam gorzkie lekcje pokory. “Los Angeles Times” opublikował zdarzenie, jakie miało miejsce na lotnisku po odwołaniu jednego z zaplanowanych lotów. Przed kasą biletową ustawiła się długa kolejka. Nagle z kolejki wyszedł zdenerwowany pasażer, podszedł do kasy biletowej i ze złością zażądał biletu pierwszej klasy na najbliższy samolot. „Bardzo przepraszam, ale muszę wcześniej obsłużyć ludzi, którzy stoją przed panem w kolejce” – odpowiedział kasjer. Zirytowany pasażer uderzył pięścią w blat i powiedział: „Czy pan wie, kim ja jestem?” W odpowiedzi na takie zachowanie, kasjer podał przez głośniki następujący komunikat: „Proszę o uwagę. Przy okienku biletowym stoi mężczyzna, który nie wie, kim jest. Jeśli ktokolwiek mógłby pomóc w zidentyfikowaniu tego pana, proszony jest o podejście do kasy biletowej”.  Wśród ogólnego śmiechu, upokorzony mężczyzna wycofał się ze wstydem.

Podobne sytuacje zdarzają się i tym, którzy noszą znane nazwiska. Christian Herter ubiegał się o ponowny wybór na gubernatora stanu Massachusetts. Pewnego dnia przybył spóźniony na piknik. Nie zdążył zjeść ani śniadania, ani lunchu. Był bardzo głodny. Z talerzem w ręku stanął w kolejce po pieczoną kurę. Gubernator zwrócił się do kobiety, która stała przy barze: „Czy mogłaby pani dać mi jeszcze jedną porcję? Jestem bardzo głodny.” „Bardzo przepraszam, mogę tylko podać jedną porcję dla jednej osoby.” – odpowiada kobieta. Gubernator powtórzył: „Ja jestem bardzo głodny”. „Jedna porcja dla jednej osoby” – pada odpowiedź. W tej sytuacji Herter zdecydował się użyć powagi swego urzędu i odezwał się ponownie tymi słowami: „Czy pani wie, kim ja jestem? Jestem gubernatorem tego stanu” „A czy pan wie, kim ja jestem? Jestem kobietą odpowiedzialną za pieczone kury. Niech się pan przesunie w kolejce” – odpowiedziała kobieta.

Była to jedna lekcja pokory. Jednak jedna lekcja to za mało, aby czegokolwiek człowiek mógł się nauczyć w życiu.  Aby nauczyć się pokornej postawy nie wystarczy zapisać się nawet na uniwersytet pokory, gdyby taki istniał. Tego człowiek uczy się całe życie, w szkole, do której zapis odbywa się przez polanie głowy wodą i słowa: „Janie ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

BŁOGOSŁAWIONA URSZULA LEDUCHOWSKA

„Kocham” – to ostatnie słowo, jakie usiłowała wypowiedzieć umierająca matka Urszula Ledóchowska. Miłość Boga i bliźniego wypełniała i wyznaczała kierunek jej życia. Pokora, o której mówi Ewangelia na dzisiejszą niedzielę była zasadniczym rysem tej miłości. Błogosławiona Urszula Ledóchowska mówiła: „Miłość bliźniego nie może istnieć bez pokory, jak kwiat nie może żyć bez wody”.  

Julia Ledóchowska urodziła się 17 kwietnia 1865 roku w Loosdorf w Austrii jako druga córka emigranta politycznego Antoniego Ledóchowskiego i Józefiny Salis-Zizers, z pochodzenia Szwajcarki. Dziadek Julii, Ignacy za udział w powstaniu listopadowym został zmuszony do opuszczenia ojczyzny. Zaś jego majątek został skonfiskowany przez władze carskie. Na wygnaniu, dom Ledóchowskich tętnił polskością i życiem religijnym. Z tej rodziny wyszło wielu zasłużonych ludzi dla Polski i Kościoła. Najstarsza siostra Julii, Maria Teresa, beatyfikowana w 1975 r., pracowała na misjach w Afryce, stając w obronie Murzynów. Brat Włodzimierz, generał zakonu jezuitów umarł w opinii świętości. Warto wspomnieć, że stryj Mieczysław był kardynałem i prymasem Polski.

Wszechstronnie uzdolniona Julia pierwsze nauki pobierała w domu. Była szczególnie ulubionym dzieckiem. Matka nazywała ją „promykiem słonecznym”. To określenie stało się programem jej życia. W utworze pod tym samy tytułem Julia wyjaśnia, co pod tym rozumie. Chce być zależna od Boga jak promień od słońca i emanując bożym światłem chcę swą dobrocią i miłością rozjaśniać życie innym, prowadząc ich do źródła wszelkiego dobra, do Boga. Od najmłodszych lat starała się być tym promykiem. Jej siostra, Franciszka wspomina: „Nam młodszym była jakby drugą mamusią, pomagając w lekcjach, starając się robić niespodzianki, wymyślając nowe zabawy… Troszczyła się także o dobro duchowe naszej gromadki. W poście czytała nam o Męce Pańskiej”.

W roku 1883 państwo Ledóchowscy zdecydowali się na wyjazd do Polski. Zakupili niewielką posiadłość ziemską z dworkiem w Lipnicy Murowanej koło Bochni. 18-letnia Julia w nowym miejscu poświęcała wiele czasu potrzebującym. Brat Włodzimierz napisał o niej: „Na wszelką biedę i niedolę ludzką miała serce niezmiernie wrażliwe i czułe… Szczególnie chorych i ubogich otaczała swoją opieką i troską: odwiedzała ich po domach, podawała lekarstwa, świadczyła różne usługi, pocieszała.”

W roku 1886 Julia opuściła rodzinny dom i wstąpiła do klasztoru urszulanek w Krakowie. W kronice tego klasztoru zapisano życzenie- proroctwo: „Dnia 18 sierpnia 1886 roku był telegram od Julci Ledóchowskiej i po kilku godzinach została przyjęta już na dobre do naszego klasztoru. Daj Boże, żeby z niej była święta!”. Julia mocno przeżyła rozstanie z domem rodzinnym, lecz wołanie Chrystusa było mocniejsze. Do swojej przyjaciółki napisała: „Pożegnanie z Lipnicą i moimi będzie dla mnie ciężkie. Na widok Mamy serce mi się ściska, ale potem powraca znów błoga myśl: Mój Jezu, już teraz jestem Twoja na zawsze!”  17 kwietnia 1887 roku Julia rozpoczęła nowicjat. Otrzymała habit i imię zakonne Urszula. Po dwóch latach, 28 kwietnia 1889 roku złożyła śluby wieczyste.

We wspólnocie krakowskiej siostra Urszula pozostanie prawie dwadzieścia lat pracując ofiarnie jako nauczycielka i wychowawczyni. Jedna z jej wychowanek napisze o niej: „W pensjonacie dla starszych dziewcząt matka Urszula również doskonałe dawała sobie radę, choć nie należałyśmy do charakterów łatwych. Miała wspaniałe podejście do młodzieży: proste, pełne miłości i szacunku dla każdej. Uczennice kochały ją i ceniły prawdziwie głęboko, bo też w ponurych murach zakładu była im słońcem przez uśmiech i radość, jakie wkoło rozsiewała. Widziałyśmy w niej wzór pracy obowiązkowej i pociągający przykład pobożności. W czasie modlitwy jej skupiona postawa mówiła o bliskim zjednoczeniu z Bogiem i o tym, że modlitwa to akt bardzo ważny – to rzeczywista rozmowa ze Stwórcą. Ta miłość Boga objawiała się w praktyce wielką cierpliwością, zadowoleniem ze wszystkiego, umartwieniem, a przede wszystkim gotowością do służenia innym z przekreśleniem osobistych planów”.

Po prywatnej audiencji u papieża Piusa X,  31 lipca 1907 roku matka Urszula Ledóchowska opuściła klasztor w Krakowie i udała się do Petersburga, gdzie wraz z innymi siostrami miała prowadzić internat gimnazjum żeńskiego przy parafii Św. Katarzyny. Ponieważ w Rosji życie zakonne było oficjalnie zabronione, dlatego siostry udały się tam w stroju świeckim. Wcześniej poprosiły o zgodę samego papieża Piusa X, który z uśmiechem powiedział: „Niech się ubiorą choćby w różowe sukienki, byleby pracowały dla dobra dusz”. Tutaj, podobnie jak w Krakowie matka Urszula własnym przykładem, miłością, pokorą dokonywała cudów wychowawczych. Oto co pisze jedna z wychowanek petersburskich: „Matka Urszula nie narzucała nam praktyk pobożnych ani ascetycznych. Mówiła tylko, czym można sprawić przyjemność Panu Jezusowi, jak Mu okazać miłość, jak Go przeprosić. I to wszystko wydawało się takie potrzebne, że z własnej woli zaczynałyśmy dawać wszystko, na co nas było stać”.  W 1910 roku Matka otworzyła nad Zatoką Fińską prywatne gimnazjum żeńskie w miejscowości, którą nazwała Merenthhti — Gwiazda Morza. Swoją troską objęła także okolicznych fińskich wieśniaków, którzy oficjalnie byli luteranami. Matka Urszula nauczyła się ich języka, przetłumaczyła na język fiński katechizm katolicki i wiele pieśni religijnych, otworzyła dla nich kaplicę zakonną.

Aktywność matki Urszuli na polu religijnym i charytatywnym była solą w oku dla władz carskich. Dlatego po wybuchu pierwszej wojny światowej otrzymała nakaz opuszczenia granic imperium rosyjskiego. Matka Urszula z bólem serca rozstała się z wspaniale rozwijającym dziełem zapoczątkowanym przez siebie. Wyjechała do pobliskiej Szwecji, aby mieć kontakt z siostrami w Petersburgu. Tutaj rozwijała działalność charytatywną i ewangelizacyjną a także wspomagała materialnie i politycznie Polskę, rozdartą pomiędzy zaborców. Dla elit politycznych i kulturalnych wygłaszała odczyty. O jednym z nich pisze: „Im bliżej dwunastego, tym większy strach mnie ogarniał. Nie myślałam, że to nabierze takiego rozgłosu… Sala pełna, jest Selma Lagerlof, największa szwedzka pisarka. Ja czekam i serce bije mi strasznie… Wchodzę na salę – parę słów podziękowania za przybycie, parę słów wstępu, potem przeczytanie listu Sienkiewicza, rzut oka na działalność Polski w stosunku do Europy, przedmurze chrześcijaństwa, teraźniejsze spustoszenie, walka bratobójcza, nadzieja lepszej przyszłości i zakończenie tą strofą z Boże coś Polskę: ‘Jedno Twe słowo, wielki niebios Panie, z prochów nas podnieść znowu będzie zdolne, a gdy zasłużym na Twe ukaranie, obróć nas w prochy, ale w prochy wolne”. Matka Urszula dodaje: „Widziałam, że słuchają uważnie, nawet ze wzruszeniem. Po skończonej konferencji bili brawo i dawali pieniądze…”. W Uppsali, pod wpływem matki Urszuli do współpracy na rzecz Polski zgłosił się miejscowy rabin żydowski i arcybiskup protestancki. W mieszkaniu matki Urszuli zbierali się Polacy różnych orientacji politycznych. Na pytanie, za którą orientacją się opowiada, matka Urszula odpowiadała: „Moją polityką jest miłość”.

Po zakończeniu pierwszej wojny światowej i uzyskaniu przez Polskę niepodległości, matka Urszula Ledóchowska postanawiała wrócić do ojczyzny i kontynuować swoje dzieło. Wspólnota urszulanek zgromadzonych wokół matki Urszuli, pracując w odmiennych warunkach nabrała charakterystycznego rysu, który po powrocie do Polski urszulanki postanowiły zachować. Papież Pius XI dał na to przyzwolenie, mówiąc: „Zostańcie tym, czym was Opatrzność uczyniła”. I tak wspólnota urszulańska, której matka Ledóchowska była przełożoną, została przekształcona w Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwanych popularnie szarymi urszulankami. W Konstytucjach nowego zgromadzenia czytamy: „Siostry powinny wiedzieć, że najłatwiej pociąga się dusze do Boga miłością, dobrocią i poświeceniem bez granic. Niech więc zawsze będą gotowe dobrze czynić innym i służyć im”. Matka Urszula powtarzała siostrom: „Bądźcie dobre, bądźcie bardzo dobre, bądźcie nieskończenie dobre dla wszystkich, bo jak w promieniach słońca otwierają się kwiaty, tak w promieniach dobroci otwierają się serca, bo dobrocią najpewniej serca ludzkie do dobrego Serca Bożego zbliżamy”. Były to przekonywujące słowa, bo poparte życiem Błogosławionej.

Matka Urszula zmarła w Rzymie 29 maja 1939 r. a jej dzieło kontynuuje zgromadzenie przez nią założone, które w chwili śmierci założycielki liczyło 777 sióstr w 36 domach zakonnych w Polsce, 3 we Włoszech i 3 we Francji.

20 czerwca 1983 roku papież Jan Paweł II zliczył Urszulę do grona beatyfikowanych, a 18 maja 2003 roku do grona kanonizowanych /Wypłynęli na głębię/.

JAK SIĘ MODLISZ

Czytania biblijne często przypominają nam o modlitwie, gdyż jest ona bardzo ważna w naszych relacjach z Bogiem. Trafnie to ujął Mistrz Eckhart: „Podobna modlitwa jest jakby złotą drabiną sięgającą do nieba, po której wchodzi się do Boga”. Czytania biblijne z ubiegłej niedzieli zachęcały nas do wytrwałej i natarczywej modlitwy, zaś dzisiejsze mówią w jakiej dyspozycji duchowej winniśmy się modlić. Zanim jednak odwołam się do Pisma świętego, które jest najwspanialszym modlitewnikiem, przytoczę kilka wypowiedzi znanych ludzi na ten temat. „Najsilniejszy jest zawsze ten, kto umie złożyć dłonie do modlitwy”. „Modlitwa nie zmienia postanowień Boga, ale zmienia tego, kto się modli” (Soren Kierkegaard). „Lepiej modlić się sercem bez słów niż słowami bez serca” (John Bunyan). „Boże! Proszę, daj mi siłę, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę; odwagę, abym zmienił to, co zmienić mogę i mądrość, abym potrafił odróżnić jedno od drugiego” (Reinhold Niebuhr). „Modlitwa nie polega na tym, żeby dużo myśleć, ale na tym, żeby bardzo kochać” (św. Teresa z Avila). „Taką samą radość odczuwa zawsze Bóg, kiedy widzi z wysokości nieba grzesznika, który zaczyna modlić się do niego całym sercem” (Fiodor Dostojewski). „Owocem ciszy jest modlitwa. Owocem modlitwy jest wiara. Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój” (św. Matka Teresa z Kalkuty).

Są to piękne i mądre myśli, które mogą wiele wnieść do naszej modlitwy. Jednak jeszcze bardziej przemawiają świadectwa ludzi, którzy mówią o roli modlitwy w ich codziennym życiu. O takie świadectwo poprosiłem panią Wandę z Żywego Różańca Rodziców z parafii św. Krzyża. W swojej pokorze wzbraniała się przed tym. Wtedy powiedziałem, że danie takiego świadectwa wymaga jeszcze większej pokory, a ponadto może stać dla innych zachętą do modlitwy. W końcu zgodziła się, a że jest to październik, miesiąc poświęcony modlitwie różańcowej, stąd też jest to świadectwo o tej modlitwie: „Jestem osobą głęboko wierzącą, i odkąd pamiętam zawsze moje myśli i serce były blisko Boga. Często wspominam mojego dziadka, który brał mnie, małą dziewczynkę na kolana i odmawiał ze mną litanię albo nowennę. Zawsze w domu dziadków czułam miłość, ciepło, spokój i radość. Moi rodzice często zapracowani oddawali mnie pod opiekę dziadków. To właśnie tam poznawałam Boga. Muszę jednak powiedzieć, że modlitwa różańcowa nie była moją codzienną modlitwą. Miałam jednak świadomość, że modlitwa ta jest bardzo ważna i w głębi duszy rodziło się pragnienie czegoś więcej, niż odmawianie litanii, nowenny, czy innych modlitw, które pamiętałam z lat dzieciństwa. Wiedziałam, że w Polsce moi dziadkowie, mama czy siostra należą do Róż Żywego Różańca…ale tutaj? Wydawało się to prawie nie możliwe! Pewnej wrześniowej niedzieli, po Mszy św. podbiegła do mnie obecna moja zelatorka i zapytała, czy chciałabym należeć do Żywego Różańca Rodziców, gdzie będziemy się modlić za nasze dzieci. Pan Bóg jeden wie, jak bardzo się ucieszyłam. Po powrocie do domu zadzwoniłam do mojej siostry i koleżanek z pytaniem, czy chcą przyłączyć się do nas. Oczywiście, wszystkie się zgodziły; przecież będziemy się modlić za nasze dzieci. Tak zaczęła się moja „przygoda z Różańcem”.

Jestem matką trójki dzieci. Powierzyłam je i oddałam pod opiekę naszej Matce w niebie. My jako rodzice nie zawsze, nawet gdybyśmy byli najlepszymi rodzicami nie jesteśmy w stanie otoczyć je taką opieką i troską jaką chcielibyśmy. To Maryja, nasza Matka czuwa nad nimi w szczególny sposób. Kilka miesięcy później w odpowiedzi na Różaniec Rodziców powstał w maju Różaniec Dzieci. W ten sposób, przez modlitwę dzieci w intencji rodziców możemy odczuć miłość i troskę Maryi do nas, do rodziców. Modlitwa różańcowa umacnia nasze rodziny, potęguje wzajemną miłość i jeszcze mocniej łączy nas ze sobą, dając poczucie nadzwyczajnej jedności. Jest to dzieło naszej Matki, która prosi o modlitwę różańcową. Oprócz radości i pokoju płynącego z tej modlitwy, Maryja stawia na mojej drodze wspaniałych ludzi, od których wiele mogę się nauczyć. Ze szczerego serca dziękuje Bogu i Matce Najświętszej za nasz Żywy Różaniec, za ludzi którzy to dzieło rozpoczęli i prowadzą”.

Zacytowane na wstępie słowa z Księgi Syracha ukazujące Boga jako sprawiedliwego sędziego, który wydając słuszne wyroki nie kierując się względami ludzkimi. Wdowy i sieroty w tym tekście są symbolem ludzi opuszczonych, nie mogących liczyć na żadną protekcję i obronę. Mogą być jednak pewni, że Bóg ich wysłucha i sprawiedliwie osądzi. Każda nasza myśl wzniesiona do Boga, każde nasze słowo i każdy nasz czym ukierunkowany na Boga stają się modlitwą. Aby jednak ta modlitwa dotarła do Boga musi płynąć z prawego i miłującego serca. Gdy tego zabraknie, wtedy modlitwa nie tylko nie jest uwielbieniem Boga, ale może stać się obrazą Jego majestatu. Trafnie to ujmuje Talmud, jedna z najważniejszych ksiąg judaizmu, choć nie uznawana za świętą: „Kto nad kradzionym jadłem odmawia modlitwy, szydzi z Boga”. Kierując modlitwę do Boga winniśmy wyzbyć się wszelkiego przywiązania do zła i poczynić postanowienia, że dołożymy wszelkich starań, aby w naszym sercu zagościły prawość i sprawiedliwość.

Kiedyś rozmawiając na ten temat, jedna z pań, żyjąca w niesakramentalnym związku małżeńskim zapytała mnie: „A co z moją modlitwą? Nie mogę otrzymać rozgrzeszenia. Nie mogę przystąpić do Komunii św. Czy Bóg wysłuchuje mojej modlitwy?” Odpowiedź na to pytanie wymagałaby osobnego artykułu. Krótko można powiedzieć, że wierni, którzy znaleźli się w takiej sytuacji należą do wspólnoty Kościoła i według jego nauki wymagają oni szczególnej troski duszpasterskiej. Bóg patrzy w serce człowieka. Jeśli pragniemy po bożemu ułożyć swoje sprawy, najszybciej jak jest to możliwe, to z pewnością modlitwa dociera do Boga i ma moc przemiany nas samych i sytuacji w jakiej znaleźliśmy się. I tu warto zacytować papieża Franciszka: „Bóg kocha wszystkich ludzi”.

W dzisiejszej Ewangelii Chrystus ukazuje jeszcze jedną, bardzo ważną cechę modlitewnej postawy. Jest nią pokora. Do świątyni przyszedł faryzeusz, który uważał się za pobożnego i celnik z poczuciem własnej grzeszności. Pyszny faryzeusz modlił się tymi słowami: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik”. Zaś celnik z pokorą bił się w piersi i mówił: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”. Chrystus powiedział, że to modlitwa celnika została wysłuchana: „Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten”.

Chrystus nie tylko uczy nas modlitwy, ale także jest dla nas wzorem postawy modlitewnej. Jako Syn Boży jest zjednoczony z Ojcem, a w wymiarze ludzkim, przez modlitwę ukazywał tę jedność. Tak było aż do śmierci krzyżowej. Umierając na krzyżu, zjednoczony z Ojcem uczy nas bardzo trudnej modlitwy. Modlił się za swoich oprawców: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Taka modlitwa nie tylko otwiera dla nas bramy nieba, ale także czyni nasze ziemskie życie piękniejszym i owocniejszym, co trafnie ujął anonimowy autor:

„Jeśli nienawidzimy naszych wrogów

Dajemy im władzę nad nami –

władzę nad naszym snem,

władzę nad pokojem naszej duszy,

władzę nad naszym ciśnieniem krwi,

władzę nad naszym zdrowiem.

Nasi wrogowie podskakują z radości,

gdy wiedzą, jak nasza nienawiść do nich

rozdziera i wyniszcza nasze wewnętrznie (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

SPRAWIEDLIWY SĘDZIA

Każdy uczciwy człowiek szuka sprawiedliwości i pragnie, aby ona kształtowała stosunki międzyludzkie. Sprawiedliwość zmaga się nieraz z ludzkim grzechem i wydaje się czasami, że przegrywa. Ale wtedy tym bardziej rodzi się pragnienie sprawiedliwości. Człowiek ustanawiając różnego rodzaju prawa stara się przez nie wprowadzać sprawiedliwe relacje międzyludzkie. Ale z doświadczenia wiemy, że nawet w Stanach Zjednoczonych, które szczycą się sprawiedliwym i dobrym prawem zapadają niesprawiedliwe wyroki, bo pieniądze, układy, przewrotni i chciwi na pieniądze adwokaci tak wykorzystują prawo, że ich wyroki niewiele mają wspólnego z sprawiedliwością. Zresztą sam człowiek, pragnący sprawiedliwości zapatrzony jest nieraz w czubek własnego nosa. Widzi własną niewielką niesprawiedliwość, pozostając równocześnie nieczuły na wielką krzywdę bliźniego. Tak jak w poniższym zdarzeniu.

W czasie kazania ksiądz chciał obrazowo pokazać dzieciom jakim wielkim złem jest nierówność, niesprawiedliwość. Każdej niedzieli po odczytaniu Ewangelii wołał dzieci, aby usiadły na czas kazania wokół ołtarza. Pewnego razu przywołał na początku do ołtarza dzieci z włosami koloru blond. Gdy one podeszły powitał je bardzo serdecznie i poprosił, aby usiadły po lewej stronie ołtarza. Powiedział im, że Bóg umiłował ich w szczególny sposób i wybrał ich do wielkich zadań. Następnie każdemu z nich dał całą garść cukierków. Dzieciaki były uradowane i zachwycone. Następnie kapłan poprosił pozostałe dzieci o podejście do ołtarza. Wskazał im miejsce po prawej stronie. Dzieci w milczeniu usiadły na podłodze z nadzieją, że usłyszą dobre słowo i dostaną także cukierki. Jednak ku ich zaskoczeniu, kapłan nie powitał ich, nie powiedział, że są umiłowanymi dziećmi. Co więcej, dodał na koniec, że nie dostaną cukierków. Przez pół minuty trwała niezręczna cisza. Po czym kapłan zapytał, czy dzieci zauważały coś niesprawiedliwego w tym co się przed chwilą wydarzyło. Ku zaskoczeniu kaznodziei, który oczekiwał innej odpowiedzi, blondyneczka powiedziała: „To jest niesprawiedliwe. Ja dostałam sześć cukierków a Sheila (dziewczynka obok) dziesięć” (z opowieści Neal Laybourne).

Człowiek świadom swych niedoskonałości szukał sprawiedliwego i bezstronnego sędziego. I odkrywał go w Bogu. W pierwszym czytaniu mędrzec biblijny Syracydes pisze: „Pan jest Sędzią, który nie ma względu na osoby. Nie będzie miał względu na osobę przeciw biednemu, owszem, wysłucha prośby pokrzywdzonego. Nie lekceważy błagania sieroty i wdowy, kiedy się skarży. Kto służy Bogu, z upodobaniem będzie przyjęty, a błaganie jego dosięgnie obłoków. Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu. Nie odstąpi, aż wejrzy Najwyższy i ujmie się za sprawiedliwymi, i wyda słuszny wyrok”. Bóg jest obrońcą pokrzywdzonych i niewinnych, ujmie się za sprawiedliwymi i wyda słuszny wyrok. Ufający Mu mogą na Niego liczyć, mogą liczyć na sprawiedliwe wyrównanie rachunków. Dla Syracydesa jest to jak dogmat, nienaruszalna i niezmienna prawda.

Do tej prawdy nawiązuje Ewangelia, która ukazuje modlitwę dumnego faryzeusza i pokornego celnika. Modlitwa jako bardzo intymny akt naszego związku z Bogiem została wybrana do ukazania dwóch postaw duchowych. Bóg jako sprawiedliwy Sędzia, wskazuje która z nich jest właściwa i miła Jemu. Faryzeusz i celnik są postaciami symbolicznymi. Pierwszy jest symbolem ludzi, którzy są przekonani, że dzięki swej religijności, opartej na bardzo skrupulatnym zewnętrznym wypełnianiu przepisów religijnych stają się świętymi, miłymi Bogu. Jednak pod osłoną zewnętrznej religijności faryzeusza kryła się wewnętrzna pustka. Chwali się przed Bogiem, co rodzi w nim przekonanie wyższości nad grzesznikami i pogardę dla nich. Wewnętrzną prawdę faryzeusza stanowi pycha. Celnik zaś w obliczu Boga nie myśli o swoich zasługach, zaletach, nie porównuje się z innymi. Uświadamia sobie świętość i wielkość Boga oraz własną grzeszność. Celnik w postawie wewnętrznej pokory bije się w piersi i prosi Boga o przebaczenie. A Bóg sędzia sprawiedliwy wskazał, że człowiek pokorny znajduje przed Nim usprawiedliwienie i zostaje wysłuchany.

Piękny przykład pokory daje sławny wynalazca Samuel Morse. Pewnego razu zapytano go, czy znalazł się kiedykolwiek w sytuacji, w której nie wiedziałby co należy czynić. Morse odpowiedział: „Niejeden raz znalazłem się w sytuacji, w której nie wiedziałem co mam zrobić, w jakim pójść kierunku. Wtedy padałem na kolana i modliłem się, prosząc Boga o światło i zrozumienie”. Morse otrzymał wiele wyróżnień i zaszczytnych odznaczeń za wynalazek telegrafu. Jednak wybitny uczony i wynalazca uważał, że niesłusznie obdarzano go tymi zaszczytami: „W moim wynalazku udało mi się wykorzystać elektryczność w sposób bardzo użyteczny dla ludzkości, nie dlatego, że byłem lepszy od innych. Bóg wcześniej przygotował to dla człowieka, ale musiał przez kogoś objawić to ludzkości. Bóg w swojej łaskawości wybrał mnie abym przekazał ten wynalazek światu” (Tim Hansel, Eating Problems for Breakfast). Postawa pokory w pierwszym rzędzie, to uznanie przed Bogiem swojej zależności od Niego i Jego wielkiej hojności dla nas.

Postawa pokory rodzi wiele dobra, które wydaje ostateczny owoc w wieczności, możemy jednak zbierać także jej owoce w doczesności, jak w poniższej historii. Booker T. Washington sławny czarnoskóry profesor w niedługim czasie jak został prezesem Tuskegee Institute w Alabamie szedł ulicą ekskluzywnej dzielnicy miasta. W pewnym momencie zatrzymała go zamożna biała kobieta. Nie wiedząc, że jest to sławny profesor zaproponowała za niewielkie wynagrodzenie pracę przy rąbaniu drzewa. Ponieważ profesor nie śpieszył się na zajęcia, uśmiechając przyjął propozycję kobiety. Zakasał rękawy i pokornie zabrał się do roboty. Kiedy skończył przyniósł porąbane drzewo do domu i ułożył przy kominku. Jedna ze studentek rozpoznała profesora i później powiedział tej kobiecie kim on jest.

Następnego dnia zakłopotana kobieta pojawiła się w Instytucie. Odnalazła profesora i zaczęła go szczerze przepraszać za wczorajszy nietakt. Profesor życzliwie uśmiechając się powiedział: Niech pani nie przeprasza. Wszystko jest w porządku. Praca fizyczna sprawia mi wielką radość. A ponadto zawsze jest przyjemnie zrobić coś dla przyjaciół”. Kobieta serdecznie uścisnęła rękę profesora i zapewniła go, że swoja pokorną i wielkoduszną postawą zadziwił ją i zdobył jej serce. Wkrótce po tym wydarzeniu owa kobieta wraz ze swoim bogatym znajomym ofiarowała ogromną sumę pieniędzy na Tuskegee Institute (Our Daily Bread).

Kierując się postawą pokory możemy powtarzać za św. Pawłem, który w liście do Tymoteusza pisze: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

MODLITWA DOSIĘGAJĄCA BOGA  

W Stanach Zjednoczonych prowadzane są kampanie „Czterdzieści Dni dla Życia”. Ich organizatorem są organizacje pro life, należące do różnych wyznań chrześcijańskich. Uczestnicy tych kampanii przez 40 dni poszczą i modlą się przed klinikami aborcyjnymi. W czasie ostatniej kampanii w USA, pod wpływem modlitw kilkaset kobiet zrezygnowało z aborcji. Niektóre zaświadczyły o tym publiczne. Akcja ta została zapoczątkowana pod kliniką, w której pracowała Abby Johnson, zagorzała zwolenniczka i propagatorka aborcji. Abby w swoim życiu osobistym dokonała dwóch aborcji, rozwiodła się, wyszła za mąż ponownie, urodziła córkę. Bardzo mocno zaangażowała się w pracę największego propagatora aborcji w Stanach Zjednoczonych, czyli Planned Parenthood. Pracę w klinice aborcyjnej zaczynała jako woluntariuszka a skończyła jako jej kierowniczka. Była głęboko przekonana, że to czyni dla dobra kobiet. Uznawała siebie za chrześcijankę, uczęszczała na nabożeństwa do kościoła episkopalnego. Wierzyła, że pomoc kobietom decydującym się na aborcję jest zgodna z wolą Bożą. Nie jeden raz widziała modlących się członków akcji „Czterdzieści Dni dla Życia” przed kliniką. Pogardliwie spoglądała na nich jako zacofanych fanatyków. Zapewne nie przypuszczała, że ta wytrwała i pokorna modlitwa przewróci jej życie do góry nogami. A stało się to w jednym dniu w czasie trwania kampanii „Czterdzieści Dni dla Życia”.

Pamiętnego dnia Abby Johnson była zajęta sprawami administracyjnymi. W pewnym momencie do jej gabinetu wszedł lekarz, który poprosił ją o pomoc w wykonywaniu aborcji. Nie chętnie, ale się zgodziła. „Nie miałam nawet pojęcia, że dziesięć kolejnych minut to będzie wstrząs, który zupełnie odmieni moje życie” – napisała kilka lat później w książce „niePlanowanie”. Johnson przez USG patrzyła na dziecko, które miało być abortowane. Przeżyła szok: „Widziałam pełny, doskonały profil dziecka. Zupełnie, jak Grace w dwunastym tygodniu – pomyślałam. Cofnęłam się w myślach o trzy lata, przypominając sobie, jak po raz pierwszy ujrzałam moją córeczkę zwiniętą bezpiecznie w kłębek w moim łonie”. Nie miała wyjścia musiała pozostać przy zabiegu. Lekarz wprowadził kaniulę, specjalny przyrząd do odsysania dziecka z łona matki. „Początkowo dziecko nic sobie nie robiło z obecności kaniuli, która delikatnie otarła się o jego bok. Poczułam chwilową ulgę. No tak – pomyślałam – przecież płód nie czuje bólu. Sama zapewniałam o tym niezliczone rzesze kobiet, zgodnie z tym, czego uczono nas w Planned Parenthood. To tylko zwykła tkanka, którą można usunąć, zatem nie ma tu mowy o bólu. Abby weź się w garść. To bardzo prosty i szybki zabieg” – usprawiedliwia się. Jednak to co zobaczyła nie dało się usprawiedliwić: „Dziecko kopnęło gwałtownie maleńką nóżką, jakby chciało odsunąć się od obcego przedmiotu. A gdy kaniula je dotknęła, obróciło się szybko, jakby chciało uciec. Wyraźnie widziałam, że ono wyczuwa obecność tego narzędzia i jest zaniepokojone. Lekarz obrócił kaniulę, a maleńkie ciałko dziecka przekręciło się gwałtowanie. Przez krótką chwilę wyglądało to tak, jakby było skręcane i wyżymane niczym ściereczka do naczyń. Po czym jego drobne ciałko zaczęło się kurczyć i na moich oczach znikać w kaniuli. Ostatnią jego częścią, jaką widziałam, był doskonale uformowany kręgosłup, wsysany przez to potworne narzędzie, a potem wszystko zniknęło”.

„To, co było przed chwilą w łonie tej kobiety, żyło. To nie była jakaś tkanka czy jakiś zlepek komórek. To było dziecko, które walczyło o życie! I przegrało tę walkę w mgnieniu oka” – zapisała. A gdy spojrzała na swoje dłonie pomyślała: „Ileż zła uczyniły te ręce w ciągu ostatnich ośmiu lat? Ileż razy życie zostało odebrane właśnie za ich pośrednictwem? Nie tylko przez nie, ale także z powodu moich słów. A gdybym znała prawdę i mówiła o niej wszystkim tym kobietom”. Zdruzgotana wróciła do swojego gabinetu i ostatecznie zdecydowała, że już nigdy więcej nie będzie uczestniczyć w aborcji, że nigdy więcej nie będzie do niej namawiać. Co więcej stała się aktywną działaczką na rzecz życia. Tydzień po tym wydarzeni dołączyła do Koalicji dla Życia. Zaangażowała się w ruch pro life i dzisiaj nie tylko staje w obronie nienarodzonych, ale głosi, że Bóg może poprostować ludzkie drogi, nawet tak poplątane jak jej. Z czasem zamknięto także tę klinikę. Z pewnością wybłagała to modlitwa gromadzących się przed kliniką aborcyjna ludzi, którzy z pokorą stawali wobec tajemnicy ludzkiego życia i Boga, dawcy życia. W tej pokorze byli podobni do celnika z dzisiejszej Ewangelii. Pokorna i wytrwała modlitwa dociera do Boga.

Tej modlitwie towarzyszył wrzask ulicy zwolenników aborcji, który był pewną formą modlitwy uwielbienia samego człowieka. Człowiek jest tak wielki, że sam może decydować o życiu drugiego. Może stanąć na miejscu Boga i uwielbiać samego siebie i decydować o życiu i śmierci, o tym co jest dobre a co jest złe. Jest to wrzask środowisk, które dumanie się nazywają ruchem pro-choice, który opowiada za prawem kobiet do decydowania o życiu i śmierci swojego dziecka. A zatem do kobiety należy prawo wyboru urodzenia dziecka lub jego zabicia. A co z wyborem dziecka? Dlaczego dziecku nie dać takiej szansy wyboru, przecież ono ucieka przed kaniulą w łonie matki. Ma zginąć tylko dlatego, że matka z lekarzem są sprytniejsi i mają przewagę fizyczną i intelektualną? Ten wrzask i jemu podobne są wyrazem pychy współczesnego człowieka, które chce zając miejsce Boga. Jest to jednak droga do służby fałszywemu bogu. Ta droga prowadzi na manowce. Św. Paweł podążając drogą bożych przykazań, wierności Chrystusowi mógł napisać: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia”. Myślę, że nie będzie to profanacją słów św. Pawła, gdy je zmienię, przykładając do tych, którzy na miejsce praw bożych wprowadzają swoje, chociażby te odnoszące się do życia człowieka: „W złych zawodach wystąpiłem, w biegu pobłądziłem, wiarę utraciłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec wiecznej hańby, który w owym dniu odda mi Pan, sprawiedliwy Sędzia”.

Pokorny człowiek zna swoje miejsce na świecie, wie, że wszystko zawdzięcza Bogu i On jest naszego postępowania. Modlitwa pokornego człowieka dociera do Boga. Gdy zabraknie pokory, to nawet wzywanie Boga nie uczyni naszych słów modlitwą sięgającą nieba. O takiej modlitwie mówi dzisiejsza Ewangelia. Do świątyni przyszedł faryzeusz i tak się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Chrystus mówi, że nie został on usprawiedliwiony, jego modlitwa nie została wysłuchana.

Na zakończenie tych rozważań jeszcze raz wróćmy do bolesnego problemu aborcji, spoglądając na nią przez pryzmat słów z Księgi Mądrości Syracha, które słyszymy w dzisiejszej liturgii: „Pan jest sędzią, który nie ma względu na osoby. Nie będzie miał On względu na osobę przeciw biednemu, owszem, wysłucha prośby pokrzywdzonego. Nie zlekceważy błagania sieroty ani wdowy, kiedy się skarży”. Wysłucha także modlitwy wypowiedzianej niemym krzykiem abortowanego dziecka. Nie wiemy, co może się kryć w tym niemym krzyku, może będzie to prośba o miłosierdzie dla mamy. O tym dowiemy się, gdy staniemy przed trybunałem Najwyższego (Kurier Plus, 2014).

„SAMOCHWAŁA W KĄCIE STAŁA”

Przechwałki faryzeusza skojarzyły mi się z wierszem Jana Brzechwy „Samochwała”. Zacytuję go nie tylko ze względu na sentymentalne wspomnienia lat szkolnych, ale przed wszystkim dlatego, że w dorosłym życiu jest tak samo aktualny. „Zdolna jestem niesłychanie, / Najpiękniejsze mam ubranie, / Moja buzia tryska zdrowiem, / Jak coś powiem, to już powiem, / Jak odpowiem, to roztropnie, / W szkole mam najlepsze stopnie, / Śpiewam lepiej niż w operze, / Świetnie jeżdżę na rowerze, / Znakomicie muchy łapię, / Wiem, gdzie Wisła jest na mapie, / Jestem mądra, jestem zgrabna, / Wiotka, słodka i powabna, / A w dodatku, daję słowo, / Mam rodzinę wyjątkową: / Tato mój do pieca sięga, / Moja mama – taka tęga, / Moja siostra – taka mała, / A ja jestem – samochwała!”

Uśmiechamy się, gdy słyszymy dziecięce przechwałki. Tak samo reagujemy, gdy zagaduje nas na śmierć dorosły samochwała. Przestaje to być śmieszne, gdy samochwalstwo przybiera formę pychy, która ma za motto: „ja jestem lepszy od ciebie”. Pycha najczęściej ociera się o głupotę, o czym mówi polskie porzekadło: „Głupota i pycha rosną na tym samym drzewie”. Człowiek pyszny jest bardzo wyrozumiały wobec swoich niedoskonałości; zawsze znajduje ich wytłumaczenie i usprawiedliwienie. Zaś wobec błędów innych jest bardzo surowy i wymagający. Jego grzechy nigdy nie są grzechami, ale upadki innych są niewybaczalne, nie mają usprawiedliwienia. Człowiek pyszny często krytykuje i oczernia bliźniego, aby na jego tle wypaść lepiej. Rozgłasza błędy innych, aby pokazać swoją wyższość. Nikt go nie może przesłonić. Najczęściej jednak braki, które piętnuje u innych dotyczą najbardziej jego samego. Człowiek pyszny dąży, aby zawsze mówiono o nim dobrze, dlatego nie znosi żadnej krytyki, czynionej nawet z miłości. Czuje się najlepiej na piedestale wśród dymu kadzideł na swoją cześć i chwałę.

Pyszałek za wszelką cenę dąży do zdobycia zewnętrznych oznak osobistej chwały i prestiżu jak tytuły, odznaczenia, bogactwa, wyróżniające stroje itd. Odznaczenia i stroje w kolorach pawia nie są szkodliwe, a nawet dodają pewnego kolorytu różnym uroczystościom. Jednak zaczyna się źle dziać, gdy wystrojony uwierzy, że jego strój, jego odznaczenia czynią go kimś wyjątkowym, a jego serce wypełni pawia duma. Conchita Armida meksykańska pisarka, mistyczka i błogosławiona bardzo trafnie pisze o pyszałku z uwzględnieniem nadprzyrodzonej perspektywy: „Jest wyniosły, próżny, porywczy, skąpy, zazdrosny. Zmysłowość go pociąga, umartwienie go odpycha. Jest dwulicowy, fałszywy, samolubny, skłonny do szemrań i mściwy. Rzeczy Boże go nudzą, żyje w stanie znużenia duchowego i to przygnębienie czyni go ociężałym”.

Faryzeusz z ewangelicznej przypowieści jest przykładem człowieka pysznego. Patrząc zewnętrznie był on człowiekiem godnym naśladowania. Był zapewne człowiekiem bardzo pobożnym, bo jak się przechwala, dwa razy w tygodniu pości, daje dziesięcinę, zachowuje prawo. I czego się tu czepiać.

Jednak według oceny Jezusa to za mało. Pycha faryzeusza niszczy prawdziwą relację z Bogiem, którą nawiązujemy przez szczerą i autentyczną modlitwę. Faryzeusz przechwala się swoją doskonałością, pobożnością, poprawnością, a Bóg jest tylko takim tłem. O nic nie prosi Boga, bo uważa, że w swojej doskonałości nie potrzebuje Boga. W modlitwie klęczy niejako przed samym sobą w postawie uwielbienia własnej poprawności i pobożności. Co więcej, aby jeszcze lepiej wypaść porównuje się z celnikiem, a oceniając go stawia siebie w miejsce Boga, bo tylko Bóg ma prawo osądzania człowieka w perspektywie wieczności. Postawa faryzeusza jest przesączona ludzką pychą, która źródło sprawiedliwości odnajduje w sobie, a nie w Bogu. Wszystko sobie zawdzięczam a nie Bogu. Faryzeusz przechwala się czynami pobożności, uważając, że Bóg, patrząc na to musi go zbawić. Możemy powiedzieć, że faryzeusz ostatecznie uważa, tak jak wielu współczesnych, że sam, swoimi czynami może zapewnić sobie zbawienie, niebo tu na ziemi.

Inna zupełnie jest postawa celnika. Ma poczucie winy z powodu swych grzechów, ale nie usiłuje się usprawiedliwiać, bo wie, że jest grzesznikiem, który potrzebuje wybaczenia. Jednak w przeciwieństwie do Judasza nie pogrąża się w unicestwiającym samopotępieniu, lecz przychodzi do Boga błagając o miłosierdzie. Wie, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie, ale wierzy w moc Bożego przebaczenia. Nie porównuje się także z innymi, bo czuje się ostatnim. Przychodzi jak żebrak i błaga o litość. Ma jasną świadomość, że sam nie może się stać sprawiedliwym. Ma świadomość grzechu, który zniewala człowieka. Staje przed Bogiem w prawdzie i pokorze. Jest autentyczny. I tym zyskuje przychylność Boga, który z miłością wejrzał na niego.

Bernard Sesboüé w książce „Jezus Chrystus jedyny pośrednik. Rzecz o odkupieniu i zbawieniu” pisze: „Ludzie łódki, miotani na wątłych łódeczkach, zdani na łaskę i niełaskę morskich zawieruch i piratów, nie potrzebują wielkich dyskursów, żeby zrozumieć, co może być ich zbawieniem. Jeśli kapitan jakiegoś statku może wziąć ich na pokład, nakarmić i dopłynąć z nimi do lądu, w miejsce, gdzie zostaną przyjęci, i zakrzyknie: ‘Wyciągnę was z tego! Wchodźcie!’, rzuca im dobrą nowinę o pewnego rodzaju zbawieniu, którego oczywistość nie podlega dyskusji. Kiedy ci ludzie będą wyrażali mu wdzięczność, z pewnością powiedzą: ‘Jest pan naszym zbawicielem! Zginęlibyśmy bez pana, zawdzięczamy panu życie’”. Nasze życie często porównujemy do żeglowania na wzburzonych wodach oceanu. Na swoich małych łódeczkach, czujemy się bezradni, a szczególnie wtedy, gdy uderza w nas fala cierpienia czy śmierci. Wtedy podpływa do nas łódź, która jawi się jako nasze ocalenie. Kapitanem tej łodzi jest Chrystus. Dzięki niemu możemy być ocaleni. Możemy powiedzieć, że taką postawę prezentuje celnik, jest rozbitkiem, ale widzi w Bogu ocalenie, które z pokorą przyjmuje.

Podsumowując powyższe rozważania można powiedzieć, że powinniśmy naśladować faryzeusza i celnika. Faryzeusz wiernie przestrzega prawa Bożego. Dzień Pański jest święty dla niego. Pości składa ofiary na rzecz potrzebujących. To jest godne naśladowania. Trzeba się jednak strzec faryzejskiej pychy, dumy, pogardy innymi, wypełniania bożych przykazań na pokaz, tylko na zewnątrz. Co chodzi o celnika, to nie możemy naśladować go w jego złych czynach. Nie przestrzega prawa bożego, kradnie, oszukuje, wymusza. Jest on jednak godnym naśladowania w swojej pokorze wobec Boga. Przyznaje się do swoich grzechów, żałuje za nie i jest gotowy zmienić swoje życie na lepsze. Gdy uda się nam naśladować dobro zarówno faryzeusza i celnika wtedy będziemy mogli powtórzyć za św. Pawłem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego” (Kurier Plus, 2019).

ON JEST OBOK NAS        

Nowojorskie cmentarze przypominają bardzo często piękne parki. Jest w nich wiele kwitnących drzew i krzewów. Pięknie wystrzyżone trawniki z klombami kolorowych kwiatów. Niewielkie jeziorka a w nich lilie wodne, pływające łabędzie i dzikie gęsi. W jednym z nich w Greenwood na Brooklynie w Memoriał Day (Dzień Pamięci) organizowany jest koncert muzyki poważnej. Bardzo często słuchacze siedzą na zielonej murawie między pomnikami, jak na pikniku. Może z powodu takiej atmosfery lubię spacery cmentarnymi alejkami. Nie mniej ważnym, a może nawet ważniejszym powodem są pomniki z różnymi napisami, najczęściej wyrażającymi życiową mądrość, która na różne sposoby usiłuje przezwyciężyć przemijanie i śmierć. Z takich spacerów zrodziła się jedna z moich książek- albumów „Ogrody nadziei”.      

Często odwiedzam pobliski cmentarz Mont Olivet na Maspeth, NY. Pierwsze moje spacery miały miejsce ponad trzydzieści lat temu. Jest on dla mnie biblioteką otwartych ksiąg, które zamknęło wieko trumny. W czasie modlitewnych spacerów czytam te księgi zapisane życiem moich przyjaciół, znajomych i parafian. Czytanie tych ksiąg w czasie spaceru ustawia we właściwej perspektywie całe nasze życie, nasze zabieganie, nasze urazy, nasze walki, nasze relacje z bliźnimi, naszą chęć chorobliwego przypodobania się przełożonym i zwierzchnikom. Świadomość, że wszystko to stanie się prochem pozwala piękniej i mądrzej przeżyć każdy darowany nam dzień wypełniony słońcem, uśmiechem życzliwych ludzi i nieba, ale także grymasem zazdrośników, czynami nieprzychylnych nam ludzi.

W ostatni dzień roku 2021 pochyliłem się nad jedną z takich ksiąg przysypaną świeżą ziemią. Nie jest ona gruba, liczy zaledwie 18 lat. Ale są to karty zapisane cudownymi zgłoskami piękna, miłości i dobra. Są to karty pisane przez anioła, jak mówią rodzice i znajomi śp. Mateusza. Ciągle są tam świeże kwiaty podlewane łzami rodziców, którzy bez zastanowienia zajęliby miejsce swojego syna. Nie są jednak w stanie uczynić tego. Pozostaje bezgraniczny ból i szukanie kojącej obecności swojego ukochanego dziecka. Krzyż postawiony na grobie wskazuje wszystkim kierunek tego szukania.

Było piękne sierpniowe popołudnie. Mateusz ze swoją dziewczyną udał się nad ocean. Cudowny błękit nieba, krzyk mew w locie zatrzymany, złoty piasek pod nogami i spienione fale, które łagodnym dotykiem muskały nogi. Wszystko to pisało niezwykłą symfonię kochających się serc. Tę cudowną melodię przerwał krzyk Mateusza. Karolina, jego dziewczyna zobaczyła, jak znika on pod wodą. Porwał go zdradliwy nurt. Wyciągnięto go z wody po 45 minutach. Reanimowano serce, które przestało bić na szpitalnym łóżku. W czasie mojego ostatniego spaceru, przy grobie Mateusza zobaczyłem jego dziewczynę na plażowym krześle. Drugie krzesło było puste. Prawdopodobnie przeznaczone dla Mateusza. Jestem pewien, że duchowo zajmował on to miejsce. Podejrzewam, że były to krzesła, na których siedzieli razem w to tragiczne sierpniowe popołudnie.

W czasie tego spaceru pomyślałem, gdyby teraz Mateusz widzialnie zasiadł na tym na tym krześle, to byłby najcudowniejszy dzień w życiu ich wszystkich. Zamyśliłem się także nad naszym życiem, które w sylwestrowej perspektywie zdaje się zbyt szybko przemijać. Ci co odeszli są szczęśliwi, mają pokój. A my żyjemy, zasiadamy na swoich krzesłach i nie możemy sobie pozwolić, aby to drugie było puste. Warto pomyśleć, jak wspaniałym darem jest bliska nam osoba, która siedzi obok nas. Bóg daruję nam czas, abyśmy go nie zmarnowali pustymi krzesłami. Otrzymujemy od Boga wiele innych darów, które ubogacają i pogłębiają nasze życie oraz otwierają na wieczność. O takim darze mówi pierwsze czytanie na dzisiejszą niedzielę.

Bóg zawarł z Narodem Wybranym przymierze na górze Synaj. Ilekroć Naród łamał przymierze Bóg posyłał swoich proroków, przez których napominał: „Zawróćcie ze swoich błędnych dróg i przestrzegajcie moich przykazań i ustaw zgodnie z całym zakonem, jaki nadałem waszym ojcom i przekazałem wam przez moje sługi, proroków”. Jeśli nie usłuchali proroków, wtedy Bóg dopuszczał kary. Taką kara według proroków był niewola babilońska. W roku 586 przed narodzeniem Chrystusa król babiloński Nabuchodonozor II zdobył i zniszczył Jerozolimę a jej mieszkańców uprowadził do niewoli. W roku 538 przed Chrystusem Cyrus II Wielki, król Persów, podbił Babilonię i zgodził się na powrót Żydów do Judy. I tak spełniły się słowa proroka Jeremiasza: „Gdy upłynie dla Babilonu siedemdziesiąt lat, nawiedzę was i spełnię na was swoją obietnicę, że sprowadzę was z powrotem na to miejsce”. Większość wracała z wielką radością do Jerozolimy gorliwie przystępując do odbudowy świątyni jak i też samego miasta. Pod koniec odbudowy miała miejsce niecodzienna uroczystość.

Na zgromadzenie całego ludu kapłan Ezdrasz przyniósł księgę Prawa Bożego. Czytał od rana do wieczora a lud uważnie słuchał i płakał: „Cały lud bowiem płakał, gdy usłyszał te słowa Prawa”. Płakał zapewne z żalu, że kiedyś zlekceważył Księgę Prawa Bożego, odchodząc od Bożych przykazań. Zapomniał jak cenny posiada skarb. A to spowodowało upadek i niewolę. Płakał także z radości z powodu powrotu do Jerozolimy i Świątyni, która była sercem tego Narodu. W świątyni była arka a w niej tablice przykazań, które były sercem Księgi Prawa. Dopiero po tylu przejściach docenili Księgę i prawa w niej zawarte. Na tym niecodziennym zgromadzeniu prorok Nehemiasz powiedział: „Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie słodkie napoje, poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma: albowiem poświęcony jest ten dzień Bogu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją”. Mogą się radować, bo ponownie zauważyli, to co w ich życiu winno być najważniejsze. Używając obrazu historii opowiedzianej na wstępie tych rozważań zauważyli, że „krzesło” obok nich nie jest puste.

Ewangelia mówi o wypełnieniu tego co jest zapowiadane przez proroków w Księdze Prawa. Jezus wrócił do rodzinnego Nazaretu i udał się do synagogi, jak było w zwyczaju podano Mu księgę proroka Izajasza. Jezus rozwinął ją i zaczął czytać ten fragment: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana”. Po czym zwinął księgę powiedział do zgromadzonych: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, które słyszeliście”. Wszyscy wiedzieli, że słowa Izajasza są zapowiedzią przyjścia Mesjasza, i że Jezus te słowa odnosi do siebie. Zgromadzeni nie uwierzyli temu, nie docenili tej obecności. Co więcej wyrzucili Jezusa z miasta. Mogliby się radować, że Mesjasz, którego z tęsknotą wyczekiwali jest obok nich, zajął puste „krzesło”. Trzeba się zatem radować.

Chrystus jest obecny w naszym życiu na różne sposoby. Czy doceniamy tę obecność? Wystarczy Go zauważyć i przyjąć, aby radość i pokój zagościły w naszych sercach, nawet w najtrudniejszych momentach naszego życia, kiedy to zatrzymujemy się na cmentarzu nad „książkami”, których pisanie zakończyli nie tak dawno nasi bliscy.