|

29 niedziela zwykła Rok C

MODLITWA. 

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać: „W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą:» Obroń mnie przed moim przeciwnikiem «. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie:» Chociaż Boga się nie boję ani się z ludźmi nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie «”. I Pan dodał: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?  Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,1-8).

W 1937 roku, Antonio Tamburro, mieszkaniec Neapolu we Włoszech w czasie wypadku kolejowego stracił kompletnie wzrok. Specjaliści orzekli, że medycyna w tym wypadku jest bezradna. Pięćdziesięcioletni Antonio, ojciec ośmiorga dzieci z wielką determinacją błagał Boga o zdrowie. Każdego dnia przez trzy lata uczestniczył we Mszy św. i przyjmował Komunię św. w tej intencji. Pewnego dnia, po przyjęciu Komunii św. poczuł ogromną radość. Gdy wstał, aby wrócić na swoje miejsce odzyskał wzrok. Z oczyma pełnymi łez Antonio padł na kolana przed głównym ołtarzem i dziękował Bogu za wysłuchanie jego modlitw.

Taki scenariusz skutecznej modlitwy bardzo często funkcjonuje w świadomości wiernych; konkretne zamówienie plus intensywna modlitwa i skutek jest pewny. Tak może być, powyższe, autentyczne zdarzenie jest potwierdzeniem tego, ale to nie wyczerpuje w pełni relacji człowieka do Boga, jaka zawiera się w modlitwie. Modlitwa niesie rzeczywistość o wiele bogatszą niż spełnianie konkretnych zamówień. Czasami spełnienie modlitwy przybiera inną formę niż się spodziewamy. Odkrywa ona przed nami niezgłębione przestrzenie świata nadprzyrodzonego i wpływa także na pełniejszą ocenę rzeczywistości ziemskiej.

Dwudziestoletnia Adela Gadomska została skazana przez hitlerowców na karę śmierci przez ścięcie na gilotynie. Całą żarliwością młodego serca błagała Boga o ocalenie życia. Na kilka dni przed egzekucją pisze list do matki: „Kochana Mamo! Piszę do ciebie ostatni list. Kiedy ty go czytasz- ja już nie żyję. Ja odchodzę z tego świata nie smutna. Jestem tylko smutna, że Ciebie muszę zostawić na tym świecie samą. Nie płacz po mnie. Także i Ty wkrótce pójdziesz za mną. Ja jestem spokojna nie smucę się. Módl się za mnie, więcej nic już mi nie brakuje. Ja będę także modlić się u Boga za Ciebie. Pozdrów wszystkie koleżanki i kolegów oraz wszystkich znajomych. Ucałuj ciocię ode mnie. Wybacz wszystko, jeżeli w mojej głupiej młodości uczyniłam Ci przykrość. Za parę godzin będę u Boga. Twoja- na zawsze Ciebie kochająca córka.” (Aleksander Omiljanowicz: „Listy spod gilotyny”)

„Jestem spokojna nie smucę się”, te słowa są promykiem światła w bezdennych mrokach hitlerowskiej kaźni. To światło zrodziło się z modlitwy młodej dziewczyny. Przez modlitwę doświadczyła obecności Boga, który jest Panem życia i śmierci. Bóg stał się dla niej niezawodnym oparciem. W Jego rękach Adela czuła się bezpieczna, spokojnie przeszła przez „ciemną dolinę”. Można powiedzieć, że modlitwa jest podróżą do Boga. Kto dociera do Boga zyskuje wszystko. I ma siłę do spokojnego przejścia przez różnego rodzaju udręki życiowe, łącznie ze śmiercią.

Najczęściej nasza modlitwa ma charakter błagalny; prosimy Boga w różnych sprawach. Nie możemy jednak zapomnieć o modlitwie uwielbienia, w której oddajemy cześć Bogu za Jego wielkość i wspaniałość, i o modlitwie dziękczynienia; tak wiele od Boga otrzymaliśmy, jest, za co dziękować. Bardzo często modlitwę wyrażamy w pięknych słowach; są one ważne, lecz ważniejsza jest miłość, która ożywia te słowa.

Bardzo trafnie ujmuje modlitwę Święta Teresa od Dzieciątka Jezus: „Modlitwa jest dla mnie wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i radości”.

Przypowieść o niesprawiedliwym sędzim i ubogiej wdowie wzywa nas do wytrwałej modlitwy. Chrystus nas zapewnia, że przez wytrwałą modlitwę będziemy wysłuchani. (z książki Ku Wolności)

BÓG NIE UMARŁ

Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: „Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku”. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył na walkę z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron i Chur podparli zaś jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były jego ręce stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza (Wj 17,8-13).

Zapewne pamiętamy nasze dziecinne rozmowy z rodzicami. Sama ich obecność dawała poczucie bezpieczeństwa. W każdej sytuacji można było spodziewać się od nich pomocy. Mieli oni, jak nam się wtedy wydawało odpowiedź na każde pytanie, wszystkiemu mogli zaradzić. Świat przy nich był przyjazny, wszystko było poukładane i bezpieczne. W miarę dorastania wydawało się, że oparcie w rodzicach nie jest takie ważne. Jednak przychodzi moment, kiedy uświadamialiśmy sobie ponownie jak ważna jest obecność rodziców, rozmowa z nimi. Nieraz po latach wracamy pod rodzinną strzechę i pierwsze kroki kierujemy nie do rodzinnego domu, ale na cmentarz, na grób rodziców. A później idziemy do rodzinnej zagrody, gdzie wita nas głucha cisza i zarośnięte pokrzywami i innymi chwastami podwórko. A tak chciałoby się usłyszeć słowo rodziców, przywołałoby nie tylko czas beztroskiego dzieciństwa, ale także ogromną miłość, która niosła poczucie bezpieczeństwa i radości. Jednak wszystko wydaje się mówić, że ten świat przeminął bezpowrotnie, a nasze słowa trafiają w próżnię. Czy rzeczywiście tak jest? Czy ten świat bezpowrotnie minął?

W odpowiedzi na te pytania posłużę się obrazem, który przed wielu laty zwrócił moją uwagę nie kunsztem malarskim, ale wymową religijną. Pośród dymiących zgliszczy wiejskiej chaty sterczał tylko okopcony komin. Przed spalonym domem stał starszy mężczyzna ubrany tyko w piżamę. Zaś mały chłopiec podobnie ubrany trzymał się mocno nogawki mężczyzny. Nic nie zdołali uratować z pożaru. Pod obrazem zamieszczone były słowa, które straszy mężczyzna powiedział do chłopca: „Nie płacz, Bóg nie umarł”. Kiedykolwiek stajemy wobec rzeczywistości przemijania, śmierci lub innej tragedii życiowej, w sercu ożywionym wiarą możemy usłyszeć słowa: „Nie płacz, Bóg nie umarł”. A jeśli Bóg żyje, to wszystko jest w Jego ręku, On jest naszą ostoją. W Nim możemy odnaleźć świat i ludzi, którzy przeminęli. Co więcej, możemy wznieść ku Niemu swoje serce i duszę, aby z Nim porozmawiać. I w tej rozmowie odnaleźć sens zdarzeń i ukojenie duszy. Taką rozmowę nazywamy modlitwą, która jest przewodnim tematem czytań biblijnych z dzisiejszej niedzieli.

Nieraz jest to rozmowa bardzo trudna. Jednak świadomość, że mamy szansę rozmowy z Kimś jest ważniejsza niż sama jej treść. Taką trudną rozmowę z Bogiem prowadził Gerald Sitter, profesor teologii i filozofii, który 27 września 1991 roku wybrał się z rodziną za miasto. Tak jak to miał w zwyczaju, przed podróżą pomodlił się o Boże błogosławieństwo dla siebie i swojej rodziny. Późnym popołudniem, gdy wracali z wycieczki doszło do tragedii. Pijany kierowca stracił panowanie nad swoim pojazdem i z całym impetem uderzył w samochód kierowany przez Geralda. W tragicznym wypadku zginęła żona Geralda, córka i matka. Gerald Sitter napisał: „Do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć, tego co się stało. Dlaczego doszło do tej tragedii? Czy może popełniłem niewybaczalny grzech? Czy może wypowiedziałem niewłaściwe słowa? Czy Bóg nagle odwrócił się ode mnie? Dlaczego, gdy Go prosiłem tysiące razy, On mnie nie wysłuchał?” Gerald nadal nie jest w stanie zrozumieć tego, co się stało, ale swój artykuł o niewysłuchanej modlitwie kończy słowami: „Jezus zobowiązuje nas do patrzenia na życie w perspektywie zbawienia. Bóg widzi dużo więcej niż my jesteśmy w stanie pojąć. Wszystko, co On czyni jest dobre. My postrzegamy niewysłuchane modlitwy z krótkiej perspektywy obecnych doświadczeń i ograniczonej możliwości poznania. Lecz Bóg czyni dla na coś wielkiego, co możemy pojąć tylko przez wiarę, a zatem czekajmy i módlmy się o to”.

Doświadczając podobnych rozterek mamy nie ustawać w natarczywej modlitwie. Biblia mówi, że Bóg nas wysłuchuje. Owoc tej modlitwy może być zgodny z naszym obecnym oczekiwaniem, ale nieraz dopiero z perspektywy wieczności zrozumiemy owoc spełnionej modlitwy. W Piśmie świętym odnajdziemy wiele przykładów skuteczności wytrwałej i natarczywej modlitwy. Jeden z nich przytacza pierwsze czytanie biblijne z dzisiejszej niedzieli. Jozue wyruszył do walki z Amalekitami, zaś Mojżesz udał się na wzgórze, aby wznosić modły do Pana. Jak długo Mojżesz wznosił w modlitwie ręce ku górze, tak długo wojska Izraelskie miały przewagę nad Amalekitami. Gdy ręce Mojżesza opadały ze zdrętwienia, przewagę miał Amalekita. Aaron i Chur podtrzymywali ręce Mojżesza, aż do zachodu słońca, kiedy to zostali pokonani Analekci. Jest to piękna opowieść o skuteczności wytrwałej modlitwy. Jest to także opowieść o mocy wspólnej modlitwy, kiedy to Mojżesz, Aaron i Chur złączeni ciałem i duszą błagali Boga o zwycięstwo.

Ewangelia jeszcze dobitniej mówi o skuteczności natarczywej modlitwy. Uboga wdowa prosi niesprawiedliwego sędziego, aby wziął ją w obronę. Sędzia nie miał żadnych powodów, aby ją bronić. Stawał w obronie bogatych, bo hojnie płacili za niesprawiedliwe, ale dla nich korzystne wyroki. Niesprawiedliwy sędzia nie mógł liczyć na pieniądze ubogiej wdowy. Wręcz przeciwnie tracił, ferując wyrok przeciw temu, który mógł dobrze zapłacić za niesprawiedliwy wyrok. Jednak natarczywa prośba wdowy sprawiła, że wziął ją w obronę. Nie ze względów moralnych, religijnych, bo jak sam mówi Boga się nie boi ani z ludźmi się nie liczy. A więc jest człowiekiem ma wskroś zepsutym, ale natarczywa prośba wymusiła na nimi szlachetny odruch. Jezus kończy tę przypowieść retorycznym pytaniem: „A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?” Jeśli niesprawiedliwy sędzia uległ natarczywej prośbie to o ileż bardziej wysłuchuje nas Bóg, który jest nieskończoną sprawiedliwością i miłością.

Steve Wonder, znany niewidomy muzyk i wokalista w jednej ze swoich piosenek tak śpiewał: „Wielu z nas czuje, że samotnie idzie przez życie, bez przyjaciela. Zapomina, że jest ktoś, kto nigdy nas nie zawiedzie. Można iść do Niego i rozmawiać z Nim w każdej chwili. On zawsze jest w pobliżu. Gdy czujesz, że życie jest zbyt ciężkie, to po prostu idź i porozmawiaj z Bogiem”. Gdy rozmawiasz z Nim wsłuchuj się w Jego głos, odsuń wszystkie inne sprawy na bok”. Jak trudno w modlitwie odsunąć na bok wszystko mówi wydarzenie z życia św. Franciszka Salezego. Franciszek Salezy, jako biskup jadąc konno spotkał gospodarza, który w czasie rozmowy powiedział do biskupa: „Muszę wyznać waszej ekscelencji, że już potrafię się modlić, nie myśląc o niczym innym”. „To wspaniale – powiedział Święty – nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by to potrafił. Chcę cię za to wynagrodzić. Jeśli zdołasz odmówić całe ‘Ojcze nasz’ i nie będziesz myślał o niczym innym, dam ci mojego pięknego konia”. Gospodarz ucieszył się bardzo i od razu zaczął się modlić: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje. Przyjdź królestwo Twoje bądź wola Twoja… Czy dostanę też siodło, czy tylko samego konia?” – zapytał w środku modlitwy. Biskup się uśmiechnął i powiedział: „Niestety, ani konia, ani siodła”.

Pismo święte, oprócz wytrwałości mówi o innych cechach naszej modlitwy. A są nimi: Świadomość obecności Boga- „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. Więcej słuchać niż mówić – „Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Pokora – „Natomiast celnik stał z daleka, i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi mówiąc: ‘Boże, miej litość dla mnie, grzesznika’”. Powiadam wam: ‘Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten’”. Umiłowanie Prawdy- „Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie”. W imię Jezusa – „O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię”. (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

KU DOJRZAŁEJ MODLITWIE

Najdroższy: Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci zawierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo od Boga jest natchnione i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu. Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz (2 Tm 3,14-4,2).

Znamy wiele modlitw. Pośród nich jest jedna, która budzi najwięcej serdecznych skojarzeń. Tak jak za czasów mojego dzieciństwa, tak i dzisiaj babcie albo mamy składają do modlitwy rączki małego dziecka, które z trudem powtarza słowa pierwszej modlitwy: „Boziu, Boziu daj zdrówko”. Piękno i skuteczność tej modlitwy kryje się nie w słowach, ale w postawie dziecka. Ono nie ma wątpliwości, że istnieje ktoś, kto słyszy te słowa, nie ma wątpliwości, że Bóg wszystko może, nie ma wątpliwości, że jest bezpieczne w takich rękach. Ta pewność bierze się z postawy rodziców i najbliższych, którzy w duchu wiary kierują uwagę dziecka ku Boga. Tak jak wyrastamy z krótkich spodenek, tak też wyrastamy z tej formy modlitwy. Ten, kto by modlił się tymi słowami w wieku dojrzałym, byłby podobny do dziadka, który na siłę wciąga spodenki, w których uganiał się za fajerką na drucie. Nie wolno nam jednak wyrosnąć z postawy modlitewnej dziecka; całkowitego zawierzenia i zaufania Bogu, który jest blisko nas, kieruje naszym życiem, przy którym możemy czuć się bezpieczni, w którym możemy odnaleźć rozwiązanie naszych problemów, który przez doczesność prowadzi nas ku wieczności.

Modlitwa wieku dojrzałego powinna być podobna do tej, którą odmawiano w Pustelni Optyńskiej: „Panie, daj mi w pokoju duszy otworzyć się na wszystko, co przyniesie mi dzisiejszy dzień. Daj mi, Panie, całkowicie poddać się Twojej świętej woli. W każdej godzinie tego dnia nauczaj mnie i podtrzymuj. Każdą wiadomość tego dnia daj mi przyjąć ze spokojnym sercem i w pewności, że we wszystkim jest Twoja święta wola. Panuj w moich uczynkach i słowach, kieruj moimi myślami i uczuciami. W niespodziewanych sytuacjach pozwól mi pamiętać, że wszystko od Ciebie pochodzi. Naucz mnie otwarcie i mądrze postępować z każdym członkiem mojej rodziny, by nikogo nie zasmucić ani nie zawstydzić. Panie, daj mi siły znieść trudy rozpoczynającego się dnia i wszystkie jego wydarzenia. Kieruj moją wolą i naucz mnie modlić się, ufać, wierzyć, kochać, cierpieć i przebaczać. Amen”. Tę modlitwę napisał człowiek o wielkim doświadczeniu życiowym, który ostatecznie w Bogu odnalazł sens i radość życia. W tych słowach kryje się wiele mądrości i bożej, i ludzkiej. Gdybyśmy często odmawiali te słowa, w duchu dziecięcej ufności, moglibyśmy doświadczyć, jak potężną siłą w naszym życiu jest modlitwa.

A może by tak spróbować. Przyswoić sobie na pamięć tekst modlitwy starców z Pustelni Optyńskiej i z uporem często je powtarzać. Do takiego uporu i wytrwałości w modlitwie zachęca nas dzisiejsza Ewangelia, w przypowieści o nieuczciwym sędzim, jak i też modlitwa Mojżesza z pierwszego czytania. Jozue na czele wojsk wyruszył do walki z Amalekitami. Zaś Mojżesz stał na szczycie wzgórza, z podniesionymi rękami i zanosił modlitwy do Boga. Dopóki ręce Mojżesza były wzniesione, dotąd Izraelici mieli przewagę na polu walki. Gdy ręce Mojżesza słabły i opadały wtedy Amalekici zdobywali przewagę. Aaron i Chur podtrzymywali słabnące ręce Mojżesza, aż do wieczora, do ostatecznego zwycięstwa nad Amalekitami. Wzniesione ręce to symbol. Człowiek wyciąga do Boga puste ręce, a Bóg napełnia je potrzebnymi łaskami. Najczęściej jest to łaska wewnętrznej mocy do przetrwania najtrudniejszych momentów.

Ewangelia mówi o ubogiej wdowie, która szuka pomocy u nieuczciwego sędziego. Ten jej broni, nie ze względu na sprawiedliwość, ale ze względu na natarczywość prośby. Dla świętego spokoju. A o ileż bardziej wysłuchuje nas Bóg, który jest samą sprawiedliwością i samą miłością. Ewangelia mówi także, że człowiek w swej modlitwie staje się bardziej natarczywy, gdy znajdzie się w trudnej sytuacji. Po ostatnich atakach terrorystycznych, gdy nad światem zawisło widmo konfliktu globalnego nie tylko w Nowym Jorku, ale także w krajach europejskich ludzie bardziej zwracają się do Boga. W kościołach amerykańskich podwoiła się liczba wiernych. To dobrze, że człowiek przypomina sobie o Bogu i Jego przykazaniach w trudnych momentach, ale gdyby pamiętał zawsze o tym, to niejedno nieszczęście by go ominęło.

Na skuteczność modlitwy składa się także aktywność. Mówi o niej poniższa przypowieść. Trzech mężczyzn znalazło się nagle w piwnicy bez okien i drzwi. Grzegorz był niewierzącym pisarzem. Usiadł i przeklinał ciemność. „Nic nie możemy zrobić”- powiedział. „Taki jest nasz podły los”. Piotr był bardzo pobożnym człowiekiem. Bardzo długo się modlił, potem usiadł i czekał na cud. Jan był murarzem. Był bardzo praktycznym człowiekiem i na swój sposób pobożny. W swojej torbie znalazł małe dłutko. Przy świetle zapałki wyszukał kamień, który posłużył mu za młotek. I zaczął kuć w murze. Była to monotonna, wyczerpująca praca. Poobijał sobie ręce, w oczach miał pełno pyłu. Żaden ze współtowarzyszy niedoli nie kwapił się do pomocy. Grzegorz palił w kącie papierosa, a Piotr odmawiał modlitwy. Jan zawzięcie pracował i od czasu do czasu modlił się tymi słowami: „Boże Ojcze, ja wiem, że przy Twojej pomocy uda się nam stąd wyjść. Proszę Cię, pomóż nam.” Po długiej pracy, nagle wypadł ze ściany kamień i światło wtargnęło do środka. Uradowany Jan dziękował Bogu za pomoc. Grzegorz i Piotr pomogli mu teraz w poszerzeniu dziury w murze i wszyscy wyszli na wolność.

Św. Augustyn pisze: „Wiara rodzi modlitwę, zaś modlitwa umacnia wiarę. Modlitwa staje się płonącą lampą naszej wiary. Owocem modlitwy jest wiara. Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ŚWIĘTA TERESA OD JEZUSA

Ewangelia z dzisiejszej niedzieli jest zachętą do wytrwałej i natarczywej modlitwy. Taka modlitwa dociera do Boga. Kościół Chrystusowy tętni różnorakimi formami modlitwy i jest miejscem, gdzie powstają wspólnoty, w których modlitwa zajmuje, we wszystkich wymiarach pierwsze miejsce. Należą do nich zakony kontemplacyjne. W zaciszu tych klasztorów trwa nieustanna modlitwa. Mimo wysokich murów klasztornych i klauzury, zakony te, przez swoją modlitwę są mocno zaangażowane w życie tego świata. A jest to modlitwa natarczywa i wytrwała, a zatem, jak mówi Ewangelia ma ogromną moc. Jedną z tych wspólnot jest zakon karmelitanek bosych zwanych inaczej reformowanymi. Początek tej wspólnocie dała św. Teresa od Jezusa (św. Teresa z Avila). Odnawiając życie karmelitańskie, wróciła do pierwotnej reguły spisanej dla pustelników z góry Karmel, w której jest polecenie, aby pustelnicy w dzień i noc rozważali prawo Boże i czuwali na modlitwach. Do dzisiaj karmelitanki bose poświęcają modlitwie we wspólnocie do siedmiu godzin dziennie. A ponad to, każdego dnia, szczególnie w niedziele i święta, przeznaczają wiele czasu na modlitwę indywidualną.

Św. Teresa od Jezusa urodziła się 28 marca 1515 r. w Avili w Hiszpanii jako trzecie dziecko Alonsa Sanchez de Cepeda i jego drugiej żony Beatrycze de Ahumada. Dziadek Teresy był Żydem, który 1485 roku przeszedł na katolicyzm. Teresa miała liczne rodzeństwo: 9 braci i 3 siostry. Przyszła na świat w czasie, gdy ojciec był na wyprawie wojennej przeciwko Nawarze. Hiszpania była wtedy miejscem burzliwych zdarzeń. Wielu młodych ludzi wyjeżdżało na podbój Ameryki, odkrytej przez Kolumba. Szerzyła  się reformacja. Życie zakonne w niektórych zgromadzeniach podupadło. Liczne klasztory, w tym również karmelitanek w Avila przypominały raczej pensjonaty niż ośrodki życia duchowego. W życiu społecznym, rodzinnym kultywowane były tradycje rycerskie, które spychały na drugie miejsce umiłowanie książek, nauki. Te tendencje ominęły dom rodzinny św. Teresy, i jak sama później napisze stało się to za sprawą cnotliwych i bogobojnych rodziców, którzy przekazali jej głęboką wiarę, umiłowanie modlitwy, nauki i zapoznali z budującymi przykładami świętych i męczenników.

Pod wpływem atmosfery panującej w domu i pobożnych lektur siedmioletnia Teresa namówiła młodszego brata Rodryga i razem z nim postanawiała uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską dla Chrystusa. Niedaleko poza miastem, niedoszli męczennicy zostali pochwyceni przez stryja i odprowadzeni do domu. Gdy nie udało się zdobyć palmy męczeństwa, dzieci postanawiały zostać pustelnikami. Wybudowały w ogrodzie pustelnię z kamieni i tam starały się wieść pustelnicze życie, aby przygotować się do szczęśliwej wieczności. Spokojny czas dzieciństwa przerywała niespodziewana śmierć matki. O tym bolesnym przeżyciu Teresa napisze po latach: „Gdy mi umarła matka, miałam- o ile pamiętam- 12 lat lub mało co więcej. Rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i, rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była-zdaje mi się- daremna, bo ile razy w potrzebie polecam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.

Teresa wyrosła na dziewczynę pełną uroku osobistego. Jej inteligencja, poczucie humoru, uroda sprawiały, że stawała się duszą  każdego towarzystwa. Nie stroniła od zabawy. Uwielbiała tańczyć. Zapewne z tych powodów nie była zachwycona życiem w klasztorze Augustianek, gdzie ojciec oddał ją na wychowanie i naukę. Początkowo zrodził się w niej gniew i niechęć do życia zakonnego. Jednak to nastawienie ulegało powolnej transformacji. Teresa pozostając u Augustianek przez półtora roku jako wychowanka, zdobyła równowagę psychiczną i odzyskała utraconą pobożność. I powoli zaczęła rozpoznawać w swej duszy głos powołania do życia zakonnego. Jednak ze względu na stan zdrowia musiała powrócić do domu.

W listopadzie 1536 roku, mimo sprzeciwu ze strony ojca i krewnych, wstąpiła do klasztoru karmelitanek w Avila, gdzie w następnym roku, 3 listopada, złożyła śluby zakonne. Niedługo po profesji Teresa ciężko zachorowała. Z tego powodu kilka miesięcy spędziła poza klasztorem. W czasie choroby Teresa podjęła intensywną wewnętrzną prace nad sobą. Uświadamia sobie znikomość świata i nauczyła się rozumienia cierpień innych. Do roku 1554 życie Teresy było długim pasmem wysiłków osobistych, kryzysów, walk, napięć i ustępstw, które dzięki zwycięstwu łaski Bożej wyniosły ją na wyżyny życia mistycznego. W ten długi proces wzrastania duchowego wpisują się przeżycia z Wielkiego Postu 1557 roku. Święta pod wpływem lektury „Wyznań” św. Augustyna oraz wizji przed wizerunkiem cierpiącego Chrystusa rozpoczęła bezkompromisowe dążenie do doskonałości. Zrozumiała wtedy, że wolą bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także swoich współsióstr zakonnych, że klasztor powinien być miejscem pokuty i modlitwy, a nie azylem dla wygodnych pań. W tym okresie Święta doznała mistycznych przeżyć, które opisała w swoich dziełach.

Pod wpływem tych przeżyć Teresa zabrała się do reformy domu karmelitanek w Avila. Napotkała jednak na duże opory, stąd też za poradą spowiednika i prowincjała postanowiła założyć nowy klasztor, gdzie przywrócono by pierwotną surową regułę karmelitańską. Gdy sprawa wyszła na jaw zawrzało w całym klasztorze. Wymuszono na prowincjale odwołanie zezwolenia. Świętą przeniesiono karnie do Toledo. Jednak dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV pozwolenie na założenie domu pierwotnej reguły. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi, który po zapoznaniu się z sytuacją w klasztorze dał Teresie ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by wspomogła także reformy zakonu męskiego.

Do zreformowanego zakonu przybywało coraz to więcej kandydatek, w związku z tym Święta zało­żyła nowy klasztor w Medina del Campo, gdzie spotkała św. Jana od Krzyża, który odegrał ważną rolę w zreformowaniu męskiej gałęzi zakonu karmelitańskiego. Mimo surowej reguły, do zreformowanego zakonu zgłaszało się coraz więcej kandydatek. Powstawały kolejne klasztory w Malagon, Valladolid, Toledo,  Pastrans, Salamance, Alba de Tormes itd. Z polecenia wizytatora apostolskiego św. Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avi­la, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnice przyjęły ją niechętnie i z lękiem. W niedługim czasie Święta swoją dobrocią i delikatnością zjednała sobie siostry w efekcie czego klasztor przyjął reformę.

Nie wszystkie jednak klasztory karmelitańskie chciały przyjąć reformę. Siostry przeciwne jej zmobilizowały wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Świętej zakazano tworzenia nowych klasztorów, zakazano opuszczać klasztor i nasłano inkwizycję, która dokładnie przebadała jej pisma, ale nie znaleziono tam herezji. Świętej zarzucano, że weszła w kolizję z prawem, samozwańczo podjęła się reformy, która groziła rozbiciem i zniszczeniem zakonu. Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych za „bunt” klątwą kościelną. Teresa nie załamała się. Pisała nieustannie listy do władz duchownych i świeckich, przekonując, prostując oskarżenia, błagając. Dzieło reformy zastało uratowane. Znaleźli się możni obrońcy reformy. Dzięki nim zdołano przekonać króla i jego radę. Ten wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia przeciwne reformie. Papież Grzegorz XIII w rok 1580 zatwierdził nowe prowincje karmelitów i karmelitanek zreformowanych. Teresa była już wtedy bardzo zmęczona i schorowana. Mimo to niestrudzenie prowadziła akcję fundowania nowych klasztorów. Podczas podróży do Burgos przeżyła chwile pełne grozy. W czasie przeprawy przez rzekę jej wóz zsunął się z mostu. Wyskakując w biegu, Teresa rozcięła nogę. Krzyknęła: „Tego jeszcze trzeba było, Panie!”. Usłyszała wówczas głos: „Tak traktuję, Tereso, moich przyjaciół”. Odpowiedziała wówczas: „Dlatego masz ich tak mało…”.

Teresa umarła podczas kolejnej wizytacji klasztorów. Dnia 4 października 1582 r. w Alba de Tormes, odchodząc do Boga wypowiedziała ostatnie słowa: „W końcu, Panie, jestem córką Kościoła” (z książki Wypłynęli na głębię).

CZYN MODLITEWNEGO WZRUSZENIA.

Zapewne wszyscy mamy takie miejsca, gdzie czujemy, że nasza modlitwa sięga samego Boga, napełniając naszą duszę radością i pokojem. Takim miejscem z pewnością są kościoły. Mamy swoje ulubione świątynie, które zostały zbudowane, jak gdyby tylko dla nas, czujemy się w nich najlepiej, a Bóg jak w raju, przechadza się między ławkami. W Ameryce taką świątynią jest dla mnie kościół św. Krzyża w Maspeth. Tam, w jego półmroku przez 23 lata, modlitewnie wpatrywałem się w główny ołtarz i scenę ukrzyżowania. Tu rodziła się pewność, że nawet największe cierpienia i doświadczenia ogarnięte miłością nieba prowadzą do zwycięstwa, do zmartwychwstania. Drugą taką świątynią jest dla mnie jest kościół Matki Bożej Częstochowskiej w Brooklynie. Mimo, że pełnię tu posługę duszpasterską tylko kilka miesięcy, to już odkryłem niesamowitą atmosferę sprzyjającą modlitewnemu skupieniu. Być może przyczynia się do tego architektoniczne piękno tej świątyni. Urzekający neogotyk, ołtarz w tym samym stylu wykonany ponad 100 lat temu w Polsce, który jest piękną oprawą dla najcenniejszej ikony naszego narodu – obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.

Gdy na dworze zapada ciemność idę do świątyni, zapalam tylko jedno światło, które rozjaśnia oblicze naszej Matki i przełamanym mrokiem rozlewa się naokoło. Czas jakby się zatrzymuje, a nieraz się cofa. Widzę tysiące ludzi, którzy w tym miejscu wznosili wzrok do Matki i wychodzili umocnieni, z bożym pokojem w sercu. Nie liczę wtedy czasu. Niewidzialne światło wypełnia duszę, które rozprasza mroki zła. Chciałoby się Bogu za wszystko dziękować i śpiewać pieśń uwielbienia, a bliźniego obdarzać życzliwością i miłością. Jednak, to modlitewne uniesienie nie jest jeszcze pełnią modlitwy. Dopełnieniem jej ma być czyn. Bez tego nawet najpiękniejsze uniesienia są jak kwiaty, które nie wydają owoców. O tej prawdzie przypominają mi pędzące w pobliżu pociągi metra. Dają o sobie znać drżeniem witraży, a nawet skrzypieniem całej konstrukcji kościoła. Trzeba wyjść do świata, pędzących pociągów i przekuwać w czyn nasze modlitewne uniesienia.

Kiedyś jedna z woluntariuszek, pomagająca bezdomnym  w Nowym Jorku udostępniła  mi piękny list, który teraz pozwolę sobie teraz zacytować: „Droga memu sercu Eryko,  Chcę napisać do ciebie parę słów. Jestem ci bardzo wdzięczna za uratowanie mojego męża, który tak bardzo zagubił się w życiu. Przez alkohol zszedł całkowicie na zatracenie swojego życia, a ty Eryko, natchnięta Duchem Świętym uratowałaś go. Spotkałaś mojego kochanego męża Karola. Tak umiejętnie go podeszłaś, że bardzo szybko podjął decyzję i z twoją pomocą powrócił do Polski, do rodzinnego domu. Tak bardzo było nam ciężko żyć bez niego. Przez 16 lat powierzałam mojego kochanego męża Karola opiece Najświętszej Maryi Panny. Prosiłam o szczęśliwy pobyt i szczęśliwy powrót do rodzinnego domu, do Polski. Dzięki Bogu i Najświętszej Matce, powrócił do nas w święto Matki Bożej Szkaplerznej (16 sierpnia 2011r). Żył z nami ponad dwa lata, zmarł między świętem Matki Bożej Królowej (22 sierpnia) a świętem Matki Bożej Częstochowskiej (26 sierpnia 2013). Matka Boża przyprowadziła go do nas i potem zabrała do siebie. Jestem bardzo wdzięczna Matce Najświętszej oraz tobie droga Eryko. Marysia”.

Żona Karola gorąco błagała Boga za swoim mężem. Wiele modlitw kierowała do Boga za wstawiennictwem Maki Bożej. I dlatego nie dziwię się, że to w bliskości świąt maryjnych miały miejsce ważne momenty w życiu śp. Karola, jak powrót do rodzinnego domu i odejście do domu Ojca. Modlitwa Marii została wysłuchana, bo znaleźli się ludzie, którzy jej modlitwę i własną przekuwali w czyn I dzięki temu stał się cud, bo modlitwa połączona z czynem czyni cuda. I o tym związaniu modlitwy z czynem mówi pierwsze, niedzielne czytanie, zacytowane na wstępie tych rozważań. Autor Księgi Wyjścia w sposób obrazowy ukazuje moc modlitwy. Jozue na czele wojsk izraelskich wyruszył do walki z Amalekitami, Mojżesz tymczasem trwał na modlitwie. Symbolem tej wytrwałej modlitwy były wzniesione ręce Mojżesza. Gdy ręce były wzniesione zwyciężali Izraelici, a gdy opadały przewagę zdobywali Amalekici. Opadające ręce to znak słabnącej modlitwy. Ale wtedy modlitwę Mojżesza wspierali inni. Autor biblijny pisze o tym w sposób obrazowy, aby było to bardziej oczywiste dla czytających. Aaron i Chur podkładają kamienie pod ręce Mojżesza i podtrzymują je. I tak wzniesione ręce, znak wytrwałej i natarczywej modlitwy przyniosły zwycięstwo. Wysiłek ludzi był bardzo ważny w tym zwycięstwie, ale autor biblijny mówi, że najważniejsze było wsparcie Boga wyproszone w wytrwałej i natarczywej modlitwie.

Zapewne jest to jedno z wielu wydarzeń zapamiętanych i zapisanych przez natchnionego przez Boga autora biblijnego, które pozwala wyśpiewywać piękny psalm, który słyszymy w czasie dzisiejszej, niedzielnej liturgii mszalnej: „Pan ciebie strzeże,/ jest cieniem nad tobą,/ stoi po twojej prawicy./ Nie porazi cię słońce we dnie / ani księżyc wśród nocy. / Pan cię uchroni od zła wszelkiego, / ochroni twoją duszę. / Pan będzie czuwał nad twoim wyjściem i powrotem, / teraz i po wszystkie czasy”. Każdy z nas może śpiewać z radością, z pełnym przekonaniem ten psalm, jeśli z jego serca i ust będzie płynąć wytrwała i natarczywa modlitwa. Z pewnością dotrze ona do Boga i wróci łaską spełnienia. Niekoniecznie to spełnienie musi być zgodne z naszą wolą, ważniejsza jest wola boża, o której wypełnienie prosimy w modlitwie „Ojcze nasz… bądź wola Twoja”. Zrozumienie i przyjęcie woli bożej, gdy jest nie zgodna z naszą wolą, wymaga jeszcze większe ufności Bogu i jeszcze żarliwszej bardziej modlitwy.

Myśl o wytrwałej modlitwie kontynuuje Ewangelia na dzisiejszą niedzielę: „Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać”. Jest to opowieść o sędzim, który Boga się nie bał i z ludźmi się nie liczył. Wiele razy przychodziła do niego uboga wdowa i prosiła, aby wziął ją w obronę, a on odmawiał, aż w końcu wysłuchał jej, mówiąc: „Chociaż Boga się nie boję ani się z ludźmi nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie”. Jezus podsumowując tę przypowieść zadaje retoryczne pytanie: „A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?” Taką naukę o wytrwałej modlitwie mamy głosić.

Dzisiejsze rozważania zakończę osobistym wątkiem. Osiemnastego października wypada rocznica śmierci mojej mamy. Gdy słyszę słowa Pisma św. o wzniesionych rękach do modlitwy, to widzę modlitewnie złożone ręce mojej mamy. Są to ręce zniszczone pracą na roli. Nie miała czasu dla siebie, ot chociażby pomalować paznokcie. Każdą chwilę poświęcała rodzinie, dzieciom, pracy na roli. Wieczorem ręce pełne codziennego utrudzenia składała do modlitwy i wszystko ofiarowała Bogu. W swojej modlitwie prosiła także o powołanie kapłańskie dla mnie. Prosiła długo i jak widzicie skutecznie (z książki Bóg na drogach naszej codzienności). (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

POZNAJ I POMAGAJ

Jedna z nauczycielek w Denver na pierwszym spotkaniu z uczniami trzeciej klasy zadała sobie sprawę, jak mało wie o swoich podopiecznych, którzy w większości pochodzili z rodzin bardzo biednych, a nieraz patologicznych. Aby ich lepiej poznać zadała im pytanie: „Co chciałbyś, aby twój nauczyciel wiedział?” Kilka wypowiedzi było w konwencji żartu. „Chcę, aby moja nauczycielka wiedziała, że nie jest taka straszna, jak o niej mówią”. Jednak w większości wypowiedzi była bardzo poważna i chwytała za serce. Oto niektóre z nich: „Chciałabym, aby moja nauczycielka wiedziała, że mój dzienniczek nie jest nieraz podpisany, bo mama rzadko bywa w domu”. „Chciałabym, aby nauczycielka widziała, jak bardzo tęsknię za tatą, który został deportowany do Meksyku. I nie widziałam go już od sześciu lat”. „Chciałabym, aby nauczycielka wiedziała, że jestem bardzo samotna, nie mam się z kim bawić”. „Chciałbym, aby nauczycielka wiedziała, że nie mam w domu kolorowych kredek, aby odrobić domowe zadanie”. Nauczyciela chciała, aby te wypowiedzi były anonimowe, a jak się okazało dzieci pragnęły, aby na tablicy ogłoszeń umieszczono także nazwiska wypowiadających się. Chciały, aby inny znali ich problemy, licząc może, że wtedy bardziej zrozumieją ich sytuację i znajdą dla nich więcej zrozumienia. Te wypowiedzi pozwoliły nauczyciele bardziej kreatywnie prowadzić zajęcia, okazywać uczniom odpowiednią pomoc. Pomogły także nawiązać bliższe kontakty z uczniami oraz stworzyć poczucie wspólnoty klasowej (Kyle Schwartz „I Wish My Teacher Knew”).

Poznanie jest także potrzebne w życiu dorosłych ludzi. Pisze o tym Barbara Varenhorst książce pod tytułem „Prawdziwi przyjaciele”. Erma była w drodze na lotnisko. Miała za sobą bardzo trudny tydzień i nie mogła doczekać się kiedy zostanie sama. Na lotnisku miała jeszcze trochę czasu. Z przyjemnością usiadła, wyciągnęła ulubioną książkę i zaczęła czytać. Jak to przyjemnie zostawić wszystkie sprawy za sobą i pozostać ze sobą i ulubioną lekturą. Jej błogi spokój zmącił glos starszej kobiety, siedzącej, obok która powiedziała do niej: „Założę się, że w Chicago jest zimno”. Erma nie podnosząc wzroku znad książki oschle odpowiedziała: „Prawdopodobnie tak jest”. Starsza kobieta nie zniechęciła się tym i dalej próbowała rozmawiać z Ermą, która zbywała ją zdawkowymi odpowiedziami. W pewnym momencie starsza kobieta powiedziała, że tym samolotem jest przewożone ciało jej męża, z którym przeżyła w małżeństwie 53 lata. Teraz leci do Chicago, aby tam pochować swego męża. Samotna kobieta tak bardzo pragnęła swoim, aby ktoś ją wysłuchał, że zwróciła się do całkiem obcego człowieka. Nie szukała porady, nie prosiła o pieniądze, po prostu chciała, aby ją ktoś wysłuchał. Poruszona Erma odłożyła książkę i wzięła w swoje dłonie ręce starszej kobiety i słuchała ją z uwagą. W czasie tej rozmowy Erma zapomniała o swoich problemach i poczuła przypływ pozytywnej energii. Gdy przyszedł czas odlotu, obie kobiety, trzymając się pod rękę weszły do samolotu. Starsza kobieta usiadła kilka rzędów dalej za Ermą. Gdy już usiadły na swoich miejscach Erma usłyszała, jak starsza kobieta rozpoczyna podobną rozmowę ze swoją sąsiadką. I wtedy zaczęła się modlić: „Boże spraw, aby sąsiadka starszej kobiety wysłuchała jej z miłością i cierpliwością”.

Dzisiaj wypada rocznica wyboru na Stolice Piotrową św. Jana Pawła II, który odbył wiele pielgrzymek i podróży. Z pewnością jednym z celów tego podróżowania i pielgrzymowania było pragnienie pełniejszego poznania owczarni jemu powierzonej, jak i też ludzi innych wyznań. Tu warto wspomnieć słowa św. Augustyna: „Świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę”. Św. Jan Paweł II poznawał świat, aby lepiej służyć człowiekowi. Święty mówił o swoich podróżach: „Są to podróże wiary i modlitwy, które zawsze koncentrują się na medytacji i głoszeniu słowa Bożego, sprawowaniu Eucharystii, wzywaniu Maryi. Są one także okazją do wędrownej katechezy, do przedłużonego na cały świat głoszenia Ewangelii i magisterium apostolskiego, rozszerzonych na miarę całej naszej planety. Są to podróże miłości, pokoju, powszechnego braterstwa”. Nie były to puste słowa. Podczas pierwszej pielgrzymki do Brazylii w jednej z dzielnic nędzy w Rio de Janeiro Ojciec Święty zdjął z palca pierścień i oddał go ubogim, mówiąc: „Nie z ciekawości tu przyszedłem, ale dlatego, że was kocham”. W roku 1993 r. odwiedził w szpitalu katolickim w Ugandzie zarażonych AIDS, nie bał się podać im ręki. Po latach wielu mieszkańców tego kraju wspominało nie to, co im Jan Paweł II powiedział, ale ten jego gest miłości wobec szczególnie doświadczonego człowieka. Św. Jan Paweł II pragnął poznawać człowieka, aby mu lepiej służyć.

Jak powyższe historie mają się do dzisiejszej Ewangelii o niesprawiedliwym sędzim i ubogiej wdowie. W Ewangelii czytamy: „W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!” Sędzia nie chciał jej słuchać, nie chciał jej znać, jej sprawy go nie obchodziły. Było to dla niego wygodne, bo w przeciwnym wypadku stanąłby przed dylematem pomóc jej czy nie i może by zwyciężyło w nim poczucie uczciwości, które przynagliłoby do udzielenia pomocy. Najlepiej w takiej sytuacji zająć egoistyczną postawę, usprawiedliwioną brakiem wiedzy. Miał możliwości, ale nie chciał pomóc. I tu aż się ciśnie na usta pytanie: Czy czasami nie jesteśmy podobni do tego sędziego. Nie chcemy poznać trudnej sytuacji bliźniego, aby nie dręczyło nas sumienie, że przeszliśmy obojętnie obok niego, obok jego nędzy. Może być jednak jeszcze gorzej. Jesteśmy zainteresowani drugim człowiekiem, jego niepowodzeniami i z upodobaniem myślimy; dobrze mu tak. A nieraz wykorzystujemy nasza wiedzę o bliźnim, aby mu zaszkodzić na różne sposoby, najczęściej przez plotkę i oszczerstwa.

Wróćmy jeszcze do ewangelicznej przypowieści. Obojętność niesprawiedliwego sędziego zwyciężyła natarczywa prośba wdowy, pod wpływem, której sędzia pomyślał: „Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie nachodziła mnie bez końca i nie zadręczała mnie”. Te słowa są wezwaniem do wytrwałej modlitwy. Jeśli ten niesprawiedliwy sędzia pod wpływem natarczywej prośby wysłuchał ubogiej wdowy, to o ileż bardziej wysłuchuje nas Bóg, który jest miłosiernym Ojcem. Nasza wytrwała modlitwa dociera do Boga, a Bóg zsyła nam potrzebne łaski, które przemieniają nasze nieczułe serca, jak serce sędziego i otwierają je na życzliwe poznanie bliźniego, która to poznanie jest wykorzystane w służbie bliźniemu i budowaniu prawdziwej wspólnoty Dzieci Bożych. O potędze modlitwy mówi także pierwsze czytanie. Symbolem wytrwałości tej modlitwy są wzniesione ręce Mojżesza. Dopóki były one wzniesione, Izraelici odnosili zwycięstwo nad Amalekitami. Gdy ręce Mojżesza opadały ze zmęczenia, wtedy Aaron i Chur podpierali je. W Księdze Wyjścia czytamy: „W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak pokonał Jozue Amaleka i jego lud ostrzem miecza”. Możemy to odczytać jako wezwanie nie tylko do wytrwałej, ale i wspólnej modlitwy. Często to czynimy, gdy prosimy, aby ktoś modlił się w naszej intencji. Św. Paweł w Liście do Tymoteusza, wskazuje na źródło tej mądrości i mocy jej realizacji w życiu: „Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie” (Kurier plus, 2014).

WYTRWAŁOŚĆ

Prawie każdy z nas ma piękne marzenia, pragnienia, chęci, cele i usiłuje je zrealizować. Jednym to się udaje drugim nie. Ci, którym się nie udaje znajdują zawsze wytłumaczenie, i to najczęściej poza sobą. A że to ostanie często występuje w życiu potwierdza polskie porzekadło: „Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”. A zatem jaki jest najczęstszy powód, że nie osiągamy zamierzonego celu i nie spełniają się nasze marzenia. Odpowiedzi mogą być różne. Jest jednak jedna ważna, a może najważniejsza przyczyna. Pisze o tym Angela Lee Duckworth w bestsellerowej książce „Upór. Potęga pasji i wytrwałości”.

Jako nauczycielka matematyki w szkole publicznej w Nowym Jorku zauważyła, że iloraz inteligencji uczniów wcale nie decyduje o życiowym sukcesie. To zmotywowało ją do podjęcia prac w tym zakresie. Po wieloletnich intensywnych badaniach nad motywacją i wytrwałością doszła do wniosku, że o sukcesie w życiu prywatnym i zawodowym nie decyduje inteligencja, szczęście czy talent, lecz wytrwałość w dążeniu do osiągania długoterminowych celów. Duckworth wykazała także, że talent i wytrwałość są od siebie względnie niezależne i rzadko idą w parze. Więcej, ludzie nieprzeciętnie utalentowani są mniej wytrwali niż inni. Podobnie jak Roy Baumeister w książce „Siła woli”, Angela twierdzi, że cecha wytrwałości podobna jest do mięśni. Jeśli mięśnie nie są używane, to słabną, a przez regularne, wytrwałe treningi umacniają się i rzeźbią pięknie nasze ciało.

Wszystko w naszym życiu wymaga czasu i wytrwałości, co trafnie oddaje polskie porzekadło: „Nie od razu Kraków zbudowano”. W czasie naszej wakacyjnej wycieczki podziwialiśmy piękno Krakowa i jego zabytki. Budowanie tego piękna rozpoczęło się w epoce kamienia łupanego. Kopce Krakusa i Wandy, legendarnych władców osady zamieszkałej przez słowiańskie plemiona Wiślan pochodzą z VII w. A później były całe pokolenia, które wytrwale dokładały się do piękną tego miasta. W Krakowie podziwialiśmy dzieła Matejki. Zapewne wielkość jego dzieł, to talent, ale ważną rolę odegrała wytrwałość i upór. W trzeciej klasie gimnazjum przyszły artysta nie otrzymał promocji. I na tym zakończył edukację w gimnazjum. Posłano go zatem do szkoły sztuk pięknych. Tutaj Matejko też nie był najlepszym uczniem, ale jego pilność i wytrwałość sprawiały, że powoli wysuwał się na czoło w malarskiej konkurencji. I dzięki temu możemy podziwiać epizody z naszej historii w dziełach artystycznych najwyższej klasy.

Ziemskimi drogami pielgrzymujemy do rzeczywistości niebieskiej, stąd też pewne prawa naszej codzienności sprawdzają się także w odniesieniu do rzeczywistości nadprzyrodzonej. Z pewnością tak jest z wytrwałością i uporem. Dzisiejsze czytania biblijne wzywają do wytrwałej i uporczywej modlitwy. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „W Nowym Przymierzu modlitwa jest żywym związkiem dzieci Bożych z ich nieskończenie dobrym Ojcem, z Jego Synem Jezusem Chrystusem i z Duchem Świętym. Łaska Królestwa Bożego jest zjednoczeniem całej Trójcy Świętej z całym wnętrzem człowieka. Życie modlitwy polega zatem na stałym trwaniu w obecności trzykroć świętego Boga i w komunii z Nim. Ta komunia życia jest zawsze możliwa, gdyż przez chrzest staliśmy się jedno z Chrystusem Modlitwa jest o tyle chrześcijańska, o ile jest komunią z Chrystusem i rozszerza się w Kościele, który jest Jego Ciałem. Ma ona wymiary miłości Chrystusa”. Tradycyjnie ze względu na cel wymieniamy: Modlitwę uwielbienia, modlitwę dziękczynienia, modlitwę przebłagania, modlitwę prośby. Każda z tych modlitw prowadzi do pełniejszego zjednoczenia z Chrystusem, naszym Zbawcą, w którym odnajdujemy ostateczny cel naszego życia.

Dzisiejsze czytania koncentrują naszą uwagę na modlitwie błagalnej, która przez swoją wytrwałość i natarczywość wyprasza u Boga potrzebne nam łaski. Mojżesz stoi na szczycie wzgórza, wstawiając się za swoim ludem, który walczy z Amaliekitami o przetrwanie. Jego ramiona, w geście wstawiennictwa są wzniesione ku górze. Kiedy Mojżesz ze zmęczenia opuszcza ręce, wtedy Izraelici zaczynają przegrywać bitwę. Jednak z pomocą przyjaciół Mojżesz wytrwał w modlitwie wstawienniczej aż do zwycięstwa Izraelitów. Ten gest wzniesionych rąk uwiecznił Chrystus na Golgocie i ciągle jest powtarzany w czasie Mszy św.

Do wytrwałej i uporczywej modlitwy przynagla nas Chrystus w przypowieści na dzisiejszą niedzielę. Sędzia jest niesprawiedliwy i niemiłosierny, przekupny i bezwzględny, myśli tylko o swoich korzyściach. Wdowa nic nie mu do zaoferowania, ale przez swoją natarczywość i wytrwałość sędzia stanął w jej obronie. Bóg jest przeciwieństwem sędziego. Jest sprawiedliwy, miłosierny, łagodny, oddaje swojego syna za nas. Jeżeli ten nieuczciwy sędzia przez natarczywość wdowy, wysłuchał jej prośby, to o ileż bardziej miłosierny Bóg wysłucha błagania swoich dzieci. Wdowa stała się symbolem wytrwałej i skutecznej modlitwy. Jest dla nas wzorem postępowania w sytuacjach trudnych, czasami – po ludzku sądząc – beznadziejnych. Gdy przychodzą trudności życiowe, jakiś ciemny krzyż rysuje się na horyzoncie naszego życia, gdy czujemy się źle wśród ludzi, doświadczamy niesprawiedliwości i krzywdy, nie załamujmy rąk, ale złóżmy je do ufnej modlitwy.

Trzeba być jednak przygotowanym, że Bóg może nas wysłuchać jak w modlitwie zamieszczonej na profilu FB Kanaan Namysłów: „Prosiłem Boga, by odebrał mi moją pychę, a Bóg powiedział: ‘Nie’. Powiedział mi, że to nie On ma mi ją zabrać, ale ja mam ją odrzucić. Prosiłem Boga, by uzdrowił moje niepełnosprawne dziecko, a Bóg powiedział: ‘Nie’. Odpowiedział, że dusza dziecka jest zdrowa, a jego ciało tymczasowe. Prosiłem Boga, by obdarzył mnie cierpliwością, a Bóg powiedział: ‘Nie’. Powiedział, że cierpliwość jest ubocznym rezultatem wielkich trudności i nie można jej otrzymać, ale można na nią zasłużyć. Prosiłem Boga, by dał mi szczęście, a Bóg powiedział: ‘Nie’. Powiedział, że On daje błogosławieństwa, a szczęście jest w moich rękach. Prosiłem Boga, by oszczędził mi cierpienia, a Bóg powiedział: ‘Nie’. Powiedział, że cierpienie odrywa cię od światowych trosk i przybliża do Mnie. Prosiłem Boga, by sprawił, żeby mój duch wzrastał, a Bóg powiedział: ‘Nie’. Powiedział, że sam muszę wzrastać, a On będzie mnie korygował. Prosiłem Boga, by pomógł mi kochać innych tak, jak On kocha mnie. i Bóg powiedział: ‘Ach, nareszcie zaczynasz rozumieć!’ Prosiłem o siłę i Bóg dał mi trudności, by uczynić mnie silnym. Prosiłem o mądrość i Bóg dał mi problemy do rozwiązania. Prosiłem o odwagę i Bóg dał mi niebezpieczeństwa do pokonania. Prosiłem o miłość i Bóg dał mi nieszczęśliwych ludzi, bym im pomagał. Prosiłem o przysługę, a On dał mi sposobność. Nie otrzymałem nic, czego pragnąłem. Dostałem wszystko, czego potrzebowałem. Moja modlitwa została wysłuchana” (Kurier Plus, 2019).

PRZEZ MODLITWĘ DO ZWYCIĘSTWA 

W tradycji Kościoła Katolickiego październik poświęcony jest modlitwie różańcowej. Z lat dzieciństwa pamiętam niezapomniane nabożeństwa różańcowe w kościele i wieczorne powroty do domu w gromadzie rówieśników. Ileż było w tym dziecięcej radości i ekscytacji rzeczywistością, która wypełzała z ciemności. To były szczekające psy, duchy, które były obecne w opowieściach najstarszych mieszkańców wioski. Wystarczyła jednak dobra latarka elektryczna, aby odpędzić szczekające psy i przepędzić smugą światła duchy i inne poczwary do nierealnego świata.

Oficjalne początki październikowej modlitwy sięgają XVII wieku. Otóż 7 października 1571 r. sułtan turecki Selim II, następca Sulejmana Wspaniałego, którego zapewne znamy z popularnego serialu „Wspaniałe stulecie”, podobnie jak jego ojciec chciał podbić chrześcijańską Europę, kładąc kres chrześcijaństwu. Na wodach Zatoki Korynckiej niedaleko Lepanto muzułmanie zgromadzili olbrzymią flotę, która znacznie przewyższała liczebnością flotę chrześcijańską. Ówczesny Papież św. Pius V, gorący czciciel Matki Bożej zdawał sobie sprawę z tureckiej przewagi. Na wieść o zbliżającej się wojnie ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi. Doznał niezwykłej wizji, po której zarządził wielką błagalną modlitwę różańcową. Żołnierze przystępowali do sakramentów i przygotowywali się do bitwy przez trzydniowy post i modlitwę różańcową. Hasłem do walki były słowa „Królowa Różańca Świętego”, a na sztandarze zawieszono różaniec. Cud został wymodlony. Zaledwie po czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej. Od tego czasu październik jest miesiącem różańcowym.

Ta wygrana wojna przywodzi na pamięć inną wojnę, o której mówi pierwsze czytanie na dzisiejszą niedzielę z Księgi Wyjścia. Izraelici walczyli z Amaliekitami, walczyli orężem, ale to nie od oręża zależało zwycięstwo, tylko od modlitwy. W Księdze Wyjścia czytamy: „Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy zdrętwiały Mojżeszowi ręce, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony”. Jozue ze swoim wojskiem pokonał Amalekitów. Wiara Mojżesza i jego otoczenia oraz posłuszeństwo Bogu przechyla szalę zwycięstwa na korzyść ludu izraelskiego. Wzniesione ręce modlącego się Mojżesza ukazują, że zwycięstwo ludu Izraela zależy bardziej od pomocy Boga niż od męstwa walczących.

Zapewne z wielkim sentymentem wracamy do innego i odmiennego w swej specyfice październikowego zwycięstwa sprzed 44 lat. W oknie pałacu watykańskiego pojawił się nowo wybrany papież, który powiedział do licznie zgromadzonych wiernych: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Najdrożsi Bracia i Siostry! Jesteśmy jeszcze wszyscy pogrążeni w bólu po śmierci naszego umiłowanego papieża Jana Pawła I. I oto najprzewielebniejsi kardynałowie powołali nowego Biskupa Rzymu. Wezwali go z dalekiego kraju…dalekiego, lecz zawsze tak bliskiego przez wspólnotę w wierze i tradycji chrześcijańskiej. Obawiałem się przyjąć ten wybór, ale uczyniłem to w duchu posłuszeństwa względem naszego Pana Jezusa Chrystusa i z całkowitą ufnością względem Jego Matki, Najświętszej Maryi Panny. Nie wiem, czy potrafię wyrazić się jasno w waszym…naszym języku włoskim. Jeżeli się pomylę, to mnie poprawicie. I tak staję przed wami wszystkimi, aby wyznać naszą wspólną wiarę, naszą nadzieję, naszą ufność pokładaną w Matce Chrystusa i Kościoła”. Tym papieżem był św. Jan Paweł II.

Miałem wtedy 26 lat i jeden rok kapłaństwa. Byłem wikariuszem w Wojsławicach. Któż potrafi opisać wzruszenie tamtych chwil i zliczyć łzy radości. Radowaliśmy się wszyscy z tego wyboru, które jawiło się jako pewnego rodzaju zwycięstwo. Późniejsze lata pontyfikatu pokazały, że było to wspaniałe zwycięstwo, wymodlone zwycięstwo. Tłum zgromadzony na Placu Św. Piotra modlił się także na różańcu o wybór dobrego papieża na trudne czasy. A my Polacy, chyba z wyjątkiem komunistów, wiedząc, że na konklawe są polscy kardynałowie modliliśmy się nieśmiało, aby papieżem został jeden z nich. Zapewne był to owoc modlitwy samego papieża. Podejrzewam, że każdy kapłan prosi Boga, aby Bóg pokierował jego życiem tak, aby mógł jak najowocniej wykorzystać swoje życie, swoje talenty w służbie Bogu, Kościołowi i ludziom. W tej modlitwie różaniec był zawsze w rękach papieża. Dobrze wiemy jak owocnie służył Bogu i człowiekowi.

Chrystus mówiąc o skuteczności wytrwałej modlitwy zadaje na koniec pytanie: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” Można powiedzieć, że Jezus martwi się o wiarę swoich uczniów w kontekście powtórnego przyjścia na ziemię. Przyjścia do nas. A że staniemy przed nim twarzą w twarz to tylko kwestia szybko mijającego czasu. Ta obawa była zawsze aktualna, a szczególnie w dzisiejszych czasach. Jakże piękny przykład takiej wiary daje nam św. Jan Paweł w oczekiwaniu na przyjście Jezusa. Zapewne to odchodzenie do „domu Ojca” wymodlił przesuwając w ręku paciorki Różańca. 1 X 1995 w Castel Gandolfo powiedział: „Różaniec, to moja ulubiona modlitwa! Taka wspaniała modlitwa! Wspaniała w jej prostocie i jej głębi. W tej modlitwie powtarzamy po wielokroć słowa, które Dziewica Maryja usłyszała od Archanioła i od swej kuzynki, Elżbiety. Na tle słów: ‘Zdrowaś Maryja’ dusza uzmysławia sobie zasadnicze wydarzenia z życia Jezusa Chrystusa… Modlitwa tak prosta i tak bogata. Z głębi mojego serca zachęcam wszystkich do jej odmawiania.”

Magdalena Wolińska-Ried, znana z włoskich reportaży dla Polskiej Telewizji napisała ciekawą książkę „Zdarzyło się w Watykanie. Nieznane historie zza Spiżowej Bramy”, w której są zebrane wypowiedzi ludzi, którzy byli blisko Jana Pawła II w ostatnich dniach życia papieża. Jeden z nich, Massimiliano mówi: „Największe wzruszenie wywołała we mnie reakcja doktora Buzzonettiego, który płakał jak dziecko. Przez te wszystkie lata nie tylko był osobistym lekarzem papieża, ale też stał się jego prawdziwym przyjacielem. Jego rozpaczliwy płacz uświadomił mi jeszcze mocniej, jak wielką stratą była śmierć Jana Pawła II i jak wielkim był on człowiekiem. Był przepełniony dobrem, a nade wszystko wiarą. Miał niesamowicie silną wiarę w Boga – może zabrzmi to niewiarygodnie i górnolotnie, ale dla mnie papież był cały przeniknięty Bogiem. Kiedy obejmowałem go ramionami, by go podtrzymać, przenieść czy obrócić, czułem niewytłumaczalną moc ducha, coś wielkiego, nieopisanego, co w nim drzemało. Czegoś takiego nie doświadczyłem nigdy, zbliżając się do żadnej innej osoby” (Kurier Plus, 2022).