26 niedziela zwykła Rok C
NAJBOGATSZY CZŁOWIEK W DOLINIE .
Jezus powiedział do faryzeuszów: „Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: »Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu«. Lecz Abraham odrzekł: »Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać«. Tamten rzekł: »Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki«. Lecz Abraham odparł: »Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają«. Tamten odrzekł: »Nie, ojcze Abrahamie, lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą«. Odpowiedział mu: »Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą«” (Łk 16,19-31).
Wiele lat po wydarzeń zanotowanych w powyższym fragmencie Ewangelii żył inny, bardzo bogaty człowiek imieniem Carl. Rozpierała go nadmierna duma i pycha, gdy bryczką objeżdżał swoje ogromne posiadłości. Pewnego dnia przejeżdżał obok domu biednego rolnika, starego Hansa, który w cieniu zielonego dębu spożywał posiłek. Hans z pochyloną głową odmawiał modlitwę. Kiedy podniósł wzrok ujrzał niespodziewanego gościa: „Przepraszam, nie zauważyłem cię. Dziękowałem Bogu za posiłek”. Carl widząc czarny, czerstwy chleb i ser, które składały się na posiłek, pogardliwe skrzywił usta i powiedział: „Nie sądzę, aby było, za co dziękować. “Och”, odpowiedział Hans, „to całkiem mi wystarcza. Ale wymowne jest twoje przybycie właśnie dzisiaj, ponieważ miałem dziwny sen, który chcę ci opowiedzieć. Znalazłem się w przepięknym cichym miejscu. I usłyszałem tam głos: „Najbogatszy człowiek w tej dolinie, dzisiejszej nocy umrze”. „Och, sny!” krzyknął Carl. „To nonsens”. Odwrócił się i pośpiesznie odjechał. Jestem najbogatszy w tej dolinie; zapewne to o mnie chodzi. Ale to bzdura; mam umrzeć tej nocy. Nie mogę popaść w panikę. Najlepiej zapomnieć tego starca i jego sen. Im bardziej chciał o tym zapomnieć tym bardziej sen zapadał w jego świadomość. Był całkiem zdrowy, ale teraz nie był i tego pewien. Zawołał swego przyjaciela doktora. Pośpiesznie wytłumaczył mu, w czym rzecz. Doktor odpowiedział: „To głupstwo, ale dla twojego spokoju przebadam cię dokładnie”. Po skończonym badaniu lekarz postawił diagnozę: „Carl jesteś zdrowy jak twoje konie, na których jeździsz. Nie masz najmniejszego powodu, aby obawiać się śmierci tej nocy”.
Gdy lekarz przygotowywał się do odejścia, wtedy wpada posłaniec i przerywanym głosem woła: „Doktorze, doktorze, chodź szybko do starego, Hansa. Przed chwilą zmarł w czasie snu”. (por. William J. Bausch: „A World of Stories”)
Kto tu jest naprawdę biedny, a kto jest bogaty? Odpowiedzi będą różne w zależności od perspektywy patrzenia na człowieka. Z perspektywy bardzo krótkiego okresu, jakim jest życie ziemskie wydaje się, że bogaczem jest ten, kto wiele posiada i świetnie się bawi. Zaś biedakiem jest ten, kto przymiera głodem i jest w pogardzie otoczenia. Inaczej sprawa wygląda, gdy spojrzymy na człowieka z perspektywy wieczności. Spojrzenie z tej perspektywy jest spojrzeniem oczyma Boga. I w tej perspektywie bogacz ziemski może się okazać największym nędzarzem. Tak jak to jest w przypowieści ewangelicznej. Bogacz prosi Mojżesza, aby Łazarz, ziemski biedak, a teraz niebieski bogacz umoczył, chociaż koniec swego palca i ugasił jego pragnienie.
Bogactwo samo w sobie ma wartość ambiwalentną. Może być użyte dobrze lub źle. Ewangelia nie potępia bogacza za to, że był bogaty. Potępia go, ponieważ nie zauważył biednego Łazarza, bez pytania zaakceptował stan, że on jest bogaty a Łazarz biedny, zaniedbał to, co powinien zrobić, nie ruszył palcem, aby usłużyć ze swych nieprzebranych bogactw umierającemu biedakowi, pozostał nieczuły na nędzę bliźniego. W świetle tej ewangelicznej perspektywy stary Hans był naprawdę najbogatszym człowiekiem w dolinie. Spożywał ciężko zapracowany chleb, dziękował Bogu za wspaniały dar życia, spokojnie spoglądał na nadchodzącą noc śmierć, która materialne ubóstwo zamieni na nieprzemijające bogactwo. A bogactwo Carla nie włączone w służbę bliźniemu, po nocy odejścia z ziemi stanie się bezwartościowym balastem i postawi go obok ewangelicznego bogacza.
A teraz możemy już zacząć „polowanie” na bogaczy w naszej okolicy. Jest to takie łatwe, a nawet sprawia przyjemność. Dopaść (choćby w myśli) takiego bogacza, nieczułego drania, wyzyskiwacza i krwiopijcę, nadętego bufona, który obnosi się swym bogactwem ku zgorszeniu „myśliwego”, dopaść i wtrącić do ognia piekielnego. Albo też możemy wyszukiwać z satysfakcją mądre wypowiedzi na temat karygodnych zjawisk społecznych, na które (wg nas samych) nie mamy wpływu, ot choćby wypowiedź generała D. Eisenhowera: „Każdy wyprodukowany karabin, każdy zwodowany okręt wojenny, każda odpalona rakieta oznacza ostatecznie kradzież; umierającym z głodu kradnie się chleb, a umierającym z zimna -ubrania”. To jest prawda. Jest to jeden z największych grzechów współczesnych bogaczy. Pieniądze przeznaczone na odpalenie jednej rakiety bojowej uratowałyby tysiące dzieci od śmierci głodowej. Ktoś jest za to odpowiedzialny. Wg Ewangelii ten ktoś będzie wołał o kroplę wody, aby ugasić pragnienie, jak ewangeliczny bogacz.
Można by tak pisać w nieskończoność, robiąc rachunek sumienia innym. Jest on potrzebny. Potrzebne jest także wołanie, gdy dzieje się niesprawiedliwość. Jednak najbardziej zmieniają świat ludzie, którzy zaczynają rachunek sumienia od samych siebie. Nie ważne jak jesteśmy bogaci. Ważna jest wrażliwość na nędzę „Łazarzy” dwudziestego wieku. A ich nie brakuje wokół nas. Potrzebują oni nieraz bardziej odrobiny serca, aniżeli dolara wetkniętego do ręki (z książki Ku wolności).
UKARANA OBOJĘTNOŚĆ
To mówi Pan wszechmogący: „Biada beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii. Leżą na łożach z kości słoniowej i wylegują się na dywanach; jedzą jagnięta z trzody i cielęta ze środka obory. Fałszywie śpiewają przy dźwiękach harfy i jak Dawid obmyślają sobie instrumenty do grania. Piją czaszami wino i najlepszym olejkiem się namaszczają, a nic się nie martwią upadkiem domu Józefa. Dlatego teraz ich poprowadzę na czele wygnańców, a zniknie krzykliwe grono hulaków” (Am 6,1a.4-7).
Czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę powracają znowu do problemu dóbr materialnych w naszym życiu. Prorok Amos, którego cytowałem przed tygodniem kieruje kolejne ostrzeżenie do bogatych: „Biada wam beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii. Leżą na łożach z kości słoniowej i wylegują się na dywanach; jedzą jagnięta z trzody i cielęta ze środka obory. Fałszywie śpiewają przy dźwiękach harfy. Piją czaszami wina i najlepszym olejkiem się namaszczają.”
W czytaniach z ubiegłego tygodnia Amos miał za złe bogatym, że bogacą się kosztem biednych. W czytaniach z dzisiejszej niedzieli prorok wypomina bogatym, że obrośli w bogactwa, z których zachłannie korzystają, pozostając przy tym obojętnymi na los ubogiego i upadającej ojczyzny. Ta obojętność mogła być wynikiem odizolowania się od biednych i zamknięcia się w swoim luksusowym świecie. Nie chcieli widzieć biedy, tym bardziej jej doświadczyć. Na świat patrzyli przez okna swoich wygodnych domów. I dlatego nie rozumieli, albo nie chcieli rozumieć biedy. Gdyby doświadczyli życia najbiedniejszych, wtedy rozumieliby ubogich, a co najważniejsze może utraciliby błogi a zarazem fałszywy spokój sumienia.
W jednym z amerykańskich miast, w przeszklonym wieżowcu siedział przy biurku zadowolony mężczyzna. Miał powody do zadowolenia. Wszystko dobrze się układało, a piękny słoneczny dzień wprawiał go w dobry nastrój. W pokoju bez zarzutu działała klimatyzacja, sekretarka przyniosła aromatyczną kawę, którą popijając patrzył na świat przez okno swego biura. Widział błękitne niebo, słońce. Wierzchołki drzew kołysły się na wietrze. Jakże cudowny, wspaniały dzień. Ten sielski nastrój mącił mu widok robotnika, pracującego na trawniku. Wydawało mu się, że pracuje on za wolno, za często odpoczywa, za często sięga po butelkę z wodą. Przecież na dworze są idealne warunki do pracy; słońce, ochładzający wiatr. Zapewne jest to leniwy i nieuczciwy robotnik. Po zakończonej pracy wspomniany mężczyzna zjechał windą do klimatyzowanych garaży i wsiadł do klimatyzowanej limuzyny. Po drodze miał do załatwienia jedną sprawę. Wysiadł z samochodu. Uderzyła go fala gorącego powietrza, prawie 40 stopni Celsjusza, wilgotność dochodziła do 100%. Spocony, zasapany po kilkunastu minutach wsiadł z powrotem do swojej limuzyny. Na chwilę pomyślał o robotniku, którego widział przez okno swego biurowca. Wydawało się, że go rozumie. Ale czy będzie na tyle mądry, żeby z tego wyciągnąć życiową naukę?
Przez swoje ostatnie 5 lat życia Audrey Hepburn, znana gwiazda filmowa odbyła prawie 50 podróży wokół świata jako ambasador UNICEF-u (Fundacja Narodów Zjednoczonych Pomocy Dzieciom). Hepburn odwiedzała dotknięte biedą i głodem regiony w Azji i Afryce. Mówiła całemu światu o niewyobrażalnej nędzy, a biednym okazywała swoje współczujące serce. Z ogromnym oddaniem pracowała na rzecz najuboższych aż do śmierci (1993 r.). Z nędzą spotkała się wcześniej. Jako młodą dziewczyna spędziła lata okupacji niemieckiej w Belgii. Był to dla niej koszmarny czas. Wspomina swoje ubogie mieszkanie, gdzie było pełno szczurów. Przymierała głodem. Pamięta także koniec wojny. Żywność, jaką otrzymywała od Czerwonego Krzyża i innych organizacji charytatywnych pozwoliła jej przeżyć ten trudny czas. Audrey nie zapomniała tych przeżyć nawet wtedy, gdy stała się najpopularniejszą aktorką Hollywood. Doświadczenie tych dni sprawiło, że zawsze była tak wrażliwa na ludzką nędzę. Sean, syn Audrey Hepburn po śmierci swej matki tak o niej powiedział: „Mama wierzyła ponad wszystko, że miłość może uzdrowić, wszystko naprawić i poustawiać wszystko na swoim miejscu. I ona to wszystko robiła.”
Ewangeliczny bogacz prawdopodobnie uczciwe dorobił się fortuny. Ewangelia nic nie mówi o tym, że wykorzystywał, krzywdził innych, pomnażając swoje majętności. A jednak zasłużył na karę, i to karę ognia piekielnego. Była to kara za obojętność wobec nędzy bliźniego. Bogacz zamknął się w swoim świecie luksusu. Niczego mu nie brakowało. Żył jak w raju. Życie upływało mu na ucztach, tańcach, rozrywkach wszelkiego rodzaju. Czy było to złe? Ewangelia nie odpowiada w tym momencie na to pytanie. Ale potępia bogacza, że nie widział u swoich bram nędzarza, który patrzył na obfity stół bogacza i chętnie zjadłby odpadki, które spadały z niego. Ale psy były szybsze, a żebrak zbyt słaby. Ewangelia mówi, że psy przychodziły i lizały rany żebraka. Wydaje się, że nawet psy okazywały więcej serca żebrakowi niż bogacz. Z pewnością jest w tym tłumaczeniu trochę prawdy. Ale zasadniczy powód jest inny. Na Wschodzie w czasach biblijnych psy były zwierzętami pogardzanymi. Odpędzano je od siebie, unikano zetknięcia z nimi. Żebrak Łazarz był tak słaby, że nie miał siły, aby je odpędzić. Jego bieda sięgnęła dna, ale bogacz zachowuje wobec niego zupełną obojętność. Nie odpędza psów, nie opatruje ran żebraka, nie poleca nakarmić go choćby okruchami ze swego stołu.
Po śmierci Łazarz znalazł się w niebie a bogacz w piekle. Bogacz prosi Abrahama, aby ten posłał Łazarza z odrobiną wody. Jest to niemożliwe, bo otchłań między nimi jest nie do przebycia. Prosi, zatem, aby Abraham posłał Łazarza do jego braci na ziemi, którzy prowadzą podobny żywot, aby ich przestrzegł. Jak zobaczą umarłego to się nawrócą i unikną wiecznej kaźni. Abraham odpowiada: „Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”.
Można tak zamknąć się w świecie swego dobrobytu, nic poza nim nie widzieć, że nawet cud wskrzeszenia nie może pokonać zaślepienia bogacza. Dlatego Biblia tak często przestrzega przed niewłaściwym stosunkiem do bogactwa (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecane).
ŚWIĘTY STANISŁAW BISKUP
Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością. Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków. Nakazuję w obliczu Boga, który ożywia wszystko, i Chrystusa Jezusa, Tego, który złożył dobre wyznanie za Poncjusza Piłata, ażebyś zachował przykazanie nieskalane bez zarzutu aż do objawienia się naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Ukaże je we właściwym czasie błogosławiony i jedyny Władca, Król królujących i Pan panujących, jedyny, mający nieśmiertelność, który zamieszkuje światłość niedostępną, którego żaden z ludzi nie widział ani nie może zobaczyć: Jemu cześć i moc wiekuista. Amen (1 Tm 6,11-16).
Od zarania dziejów człowiek usiłuje choć trochę uchylić drzwi, które zamyka za nim śmierć. Pragnie namacalnego znaku, który by nie pozostawiał żadnej wątpliwości o istnieniu innego świata po przekroczeniu progu życia ziemskiego. O taki znak dla swoich braci prosi bogacz, którego ziemska obojętność na nędzę bliźniego strąciła do piekła. Sądził, że gdyby zmarły Łazarz pojawił się na ziemi, to jego bracia zmieniliby swoje życie i uniknęliby tej samej kaźni.
Pragnienie takiego znaku pisało bardzo często legendy o tych, którzy wracali z za grobu i stawali wśród żywych. Taka legenda znalazła się także w życiorysie św. Stanisława Biskupa i Męczennika, który nabył od Piotra posiadłość zwaną od imienia właściciela Piotrowinem. Po śmierci Piotra, jego krewni wystąpili o zwrot ziemi powołując się na prawo rodowe. Król stronniczo rozsądził spór o majątek na niekorzyść Stanisława. Wówczas św. Stanisław wskrzesił Piotra, by ten zaświadczył przed królem, że zgodnie z prawem zakupił on dla kościoła wspomnianą posiadłość.
Oto fragment legendy zapisanej przez Jakuba de Voragine w „Złotej legendzie”. „Biskup Stanisław tedy, zakończywszy obrządki, jak stał, w szatach pontyfikalnych i w infule, wyszedł na próg kościoła, tam gdzie pochowane było ciało Piotra, po czym polecił rozkopać mogiłę i otworzyć grób. Następnie ukląkł i ze łzami rzekł do Pana: ‘Zmiłuj się nad nami, Boże Wszechmocny, który panujesz tak nad żywymi, jak umarłymi! Broń sprawy Twojej i dopomóż do zwycięstwa sprawiedliwości Twojej, ponieważ ludzie podeptali prawdę. Przywołaj, prosimy Cię, Panie, ze snu śmierci do życia sługę Twego Piotra, podnieś go z prochu nędznego po upływie trzech lat, aby dał świadectwo prawdzie, bo Ty przecież wskrzesiłeś z grobowca Łazarza już cuchnącego po czterech dniach, aby wielbione i chwalone było imię Twoje na wieki wieków’. A skoro ci, co byli przy tym, odpowiedzieli: ‘Amen’, powstał z modłów, pastorałem dotknął trupa i rzekł mocnym głosem: ‘W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Piotrze, wstań, który śpisz, i powstań z martwych, aby okazała się na Tobie wszechmoc Trójcy Świętej. Wstań – powtórzył – i wystąp na środek! Oddaj cześć Bogu, składając świadectwo prawdzie, aby wzmogła się ufność wiernych, a zamknęły się usta głoszących nieprawość!’. I od razu przy wszystkich Piotr podniósł się, a biskup podał mu rękę, pomógł mu wyjść z grobu i poprowadził go na wiec”.
Wskrzeszenia chociażby i prawdziwe nie są najważniejsze w życiu wiary. Istota kryje się w słowach Abrahama skierowanych do bogacza: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”. Na naszej drodze do wiecznej ojczyzny najważniejsze jest słuchanie słowa Bożego i postępowanie według niego. Św. Stanisław, któremu tradycja przypisuje moc wskrzeszania umarłych był przede wszystkim wierny słowu bożemu aż do męczeńskiej śmierci.
Nie znamy dokładnej daty urodzenia Stanisława ze Szczepanowa, przyjmuje się, że miało to miejsce około roku 1033. Przyszedł na świat, jako upragnione dziecko Wielisława i Bogny po trzydziestu latach małżeństwa. Szczęśliwi i wdzięczni rodzice postanowili oddać go na służbę Bogu. Z myślą o tym zadbano o dobre wykształcenie jedynaka. Najpierw posłano go do gnieźnieńskiej szkoły katedralnej, a potem na studia zagraniczne do Francji. Po powrocie do Polski, doskonale wykształcony kapłan szybko znalazł uznanie zarówno w oczach wiernych, jak i hierarchii kościelnej. Zasłynął jako kaznodzieja i niestrudzony misjonarz Małopolski. Pełnił różne funkcje jako współpracownik biskupa krakowskiego Lamberta, który mianował go kanonikiem katedry krakowskiej. Po śmierci biskupa Lamberta w 1070 roku został wybrany jego następcą.
Jako biskup krakowski przyczynił się do sprowadzenia legatów papieskich do Polski i organizacji metropolii gnieźnieńskiej, co było jednym z warunków koronacji króla Bolesława Śmiałego. Wspierał powstawanie nowych i umacniał już istniejące klasztory benedyktyńskie, które stanowiły bardzo prężne ośrodki ewangelizacyjne. Jednak nade wszystko był oddanym duszpasterzem, który z całą gorliwością dążył do szerzenia i umocnienia wiary w narodzie polskim. Nawoływał do przestrzegania Bożych przykazań, do życia według zasad religijnych i moralnych. Miał odwagę przypominać o tym samemu królowi. I to, według biskupa Wincentego Kadłubka stało się powodem zatargu, który dał Stanisławowi palmę męczeństwa, a króla Bolesława Śmiałego skazał na banicję.
Według biskupa Wincentego król Bolesław Śmiały prowadził liczne wojny poza krajem min. w Czechach, Węgrzech, Rusi. Druga wyprawa na Ruś w 1077 roku miała decydujący wpływ na wydarzenia związane z męczeństwem św. Stanisława. W czasie nieobecności króla w kraju szerzył się bandytyzm, rozboje, wiarołomne żony zdradzały swych mężów, którzy byli na wyprawach wojennych. Gdy król zwlekał z opuszczeniem Kijowa i powrotem do kraju, wtedy niektórzy rycerze potajemnie opuszczali go i wracali do rodzin. Po powrocie króla do kraju zaczęły się represje. Król w okrutny sposób karał zbiegłych rycerzy. Wiarołomnym żonom kazał karmić piersiami zwierzęce szczenięta, a dzieci zrodzone z cudzołóstwa zabijać. Przeciw tym okrutnym metodom, jak też innym nadużyciom króla wystąpił biskup Stanisław. Najpierw upomniał go. A gdy to nie poskutkowało rzucił na Bolesława Śmiałego klątwę, która wykluczała go z Kościoła i pozbawiała równocześnie władzy. Po tym Stanisław dla bezpieczeństwa ukrył się w kościele Św. Michała na Skałce. I dam dopadła go w czasie sprawowania Mszy św. ręka Bolesława.
Oddajmy teraz głos Wincentemu Kadłubkowi: „Rozkazał więc przy ołtarzu i w infule, nie okazując uszanowania ani dla stanu, ani dla miejsca, ani dla chwili – porwać biskupa. Ilekroć wszak okrutni służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, tylekroć na ziemię powaleni łagodnieją. Ale tyran lżąc ich z wielkim oburzeniem sam podnosi świętokradzkie ręce, sam odrywa oblubieńca od łona Oblubienicy, pasterza od owczarni: sam zabija ojca w objęciach córki i syna w matki wnętrznościach. O żałosne, o przeponure widowisko śmierci! Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz, biskupa niewinnego najokrutniejszy świętokradca rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje, jak gdyby miały ponieść karę poszczególne części członków”.
Czyn Bolesława Śmiałego wzbudził w całym kraju takie oburzenie, że musiał on, kilka miesięcy później schronić się na Węgrzech. Nigdy już nie wrócił do kraju. Według tradycji skończył życie w roku 1081 jako mnich- pokutnik w benedyktyńskim klasztorze w Osjaku. Zaś sława świętości św. Stanisława sprawiła, że już w 1088 roku nastąpiło uroczyste przeniesienie relikwii św. Stanisława ze Skałki do wawelskiej katedry.
W dniu 17 września 1253 r. papież Innocenty IV w bazylice św. Franciszka w Asyżu dokonał uroczystej kanonizacji św. Stanisława. Pierwsza uroczystość ku czci św. Stanisława odbyła się w Krakowie 8 maja 1254 roku. Święty Stanisław Biskup i męczennik obwołany został patronem Polski (z książki Wypłynęli na głębię).
URĄGOWISKO WYZŁOCONEGO KOŚCIOŁA
Lubię zatrzymywać się na chwilę modlitwy w kościołach, gdzie piękno artystyczne wyrażane jest także bogatym wystrojem. W pięknie architektonicznym świątyni można dostrzec odbicie piękna samego Boga, zaś bogaty wystrój przywołuje na pamięć ludzka ofiarność w sprawach duchowych. Większość naszych kościołów wygląda pięknie i bogato. Wierni chętnie składają ofiary na konkretne projekty odnowienia swojej świątyni. Polonusi dbają o emigracyjne kościoły, a także pamiętają o kościołach swojego dzieciństwa. I tak w niektórych kościołach w kraju nad Wisłą biją dzwony fundatora ze Stanów Zjednoczonych. Podobnie ma się rzecz z pięknymi witrażami, marmurowymi ołtarzami, wyzłoconymi kolumnami, organami i wielu innych rzeczami ofiarowanymi dla najważniejszej świątyni życia tzn. świątyni naszego chrztu, bo to wydarzenie jest najważniejsze w naszym życiu wiary. Tam się wszystko zaczęło, jak mówił bł. Jan Paweł II o wadowickiej chrzcielnicy. Z pewnością ofiarność materialna na świątynię ma także wartość w oczach bożych.
Jednak w pewnych sytuacjach, kapiący bogactwem wystrój świątyni i nasza ofiarność na ten cel może być niedostrzeżona przez Boga, a nawet może stać się Jego obrazą. Kiedy, to ma miejsce? W odpowiedzi przytoczę fragment homilii św. Jana Chryzostoma: „Jeśli pragniesz oddać cześć Ciału Chrystusa, nie zapominaj o Nim, gdy jest w potrzebie. Nie czcij Go w kościele jedwabiem, jeśli na zewnątrz nie zauważasz, gdy jest zziębnięty i nagi. Ten bowiem, kto powiedział: ‘To jest Ciało moje’, i sprawił to, co powiedział, mówił także: ‘Byłem głodny, a nie daliście Mi jeść’ oraz ‘czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście nie uczynili’. Tutaj, w kościele, z pewnością nie potrzebuje okrycia, ale czystych dusz, tam, na zewnątrz, bardzo potrzebuje pomocy. Mówię nie po to, abym zabraniał składania podobnych ofiar, ale że pragnę, aby zarazem, a nawet przede wszystkim pamiętać o udzielaniu jałmużny. Chrystus przyjmuje wprawdzie tamte ofiary, ale o wiele bardziej ceni te drugie. W pierwszym wypadku korzyść odnosi jedynie ofiarujący; w drugim – także obdarowany. W pierwszym dar jest okazją do próżności, w drugim świadectwem dobroci. Cóż za pożytek, jeśli stół Chrystusa ozdabiają złote kielichy, podczas gdy On sam jest głodny. Daj najpierw jeść głodnemu, a dopiero z tego, co zostanie, ozdabiaj Jego stół. Ofiarowujesz złoty kielich, kubka zaś wody nie podasz? Na cóż zaścielać stół Chrystusa drogocennymi nakryciami, jeśli Mu się odmawia koniecznego odzienia. Jaki stąd pożytek? Bo powiedz mi, jeśli napotkasz zgłodniałego, nie zajmiesz się nim, a tylko stół będziesz mu kosztownie ozdabiał, czy będzie ci za to wdzięczny, czy może raczej zagniewany z tego powodu. A jeślibyś zobaczył go w podartym odzieniu i drżącego z zimna pozostawił bez okrycia, natomiast wznosił złote kolumny utrzymując, iż czynisz to na jego chwałę, to czy nie będzie sądził, iż jest niegodnie wyśmiewany i obrażany. Toteż gdy przyozdabiasz kościół, nie zapominaj o potrzebującym. Świątynia bowiem, którą on sam stanowi, jest wielekroć cenniejsza od tamtej”.
Piękny przykład, wpisujący się w myśl powyższej homilii zostawił św. Piotr Klawer. Wstrząśnięty niedolą i krzywdą Murzynów sprzedawanych do niewoli w Ameryce Południowej poświęcił im całe swoje życie. W jednym z listów do przełożonego pisał: „Wczoraj, 30 maja tego roku, w uroczystość Trójcy Przenajświętszej, zeszło na ląd z okrętu bardzo wielu Murzynów schwytanych nad afrykańskimi rzekami (…). Leżeli na wilgotnej, a raczej na błotnistej ziemi. Aby im ulżyć, udało się nam z odłamków cegieł i szczątków dachu zrobić lekkie wzniesienie, dzięki temu nie musieli leżeć na mokrej ziemi. I to było także ich posłanie, niestety bardzo nieprzyjemne, zwłaszcza że byli nadzy, pozbawieni jakiegokolwiek przyodziewku. Po zdjęciu płaszczy zabraliśmy się do robienia pryczy, korzystając z tego, co znaleźliśmy w składzie. W ten sposób przygotowaliśmy miejsca dla chorych, gdzie ich przenieśliśmy, przedzierając się przez zbity tłum (…). Z zebranych resztek dachu przygotowaliśmy ognisko i rozpaliliśmy je pośrodku chorych. Potem do ogniska wrzuciliśmy wonności, jakie mieliśmy w kieszeniach, zużywając wszystkie. Następnie przykryliśmy ich naszymi płaszczami, oni sami bowiem nie mieli nic, a nie udało się nam uzyskać czegokolwiek od ich panów. To ich rozgrzało i ożywiło. Można było dostrzec w ich oczach radość, z jaką na nas patrzyli. W taki sposób przemówiliśmy do nich – nie słowem, lecz czynami naszych rąk. Jakakolwiek inna mowa nie dotarłaby do nich, gdyż byli przekonani, że ich przywieziono na pożarcie. My zaś siadaliśmy lub klękaliśmy przy nich, myjąc winem ich twarze i ciała, starając się ich rozweselić dobrym słowem oraz nawiązać do różnych naturalnych sytuacji, mogących chorych jakoś pobudzić do radości (..). Dopiero wtedy zaczęliśmy tłumaczyć katechizmowe pojęcie chrztu, podkreślając, jak wspaniałe są jego skutki dla ciała i duszy”.
Inspiracją do powyższych myśli jest Ewangelia o bogaczu i Łazarzu na dzisiejszą niedzielę. Jezus rozpoczyna tę opowieść słowami: „Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany”. Jaki grzech popełnił bogacz, który wtrącił go do piekła? Ładnie i drogo się ubierać, to nie grzech. Podobnie grzechem nie jest świetna zabawa. Zaznając ówczesne realia życia możemy wnioskować, że bogacz składał ofiary na świątynię. Ot chociażby dlatego, aby się pokazać. Grzechem, który zasługiwał na wieczną karę była objętość na nędzę bliźniego. Widocznie w oczach bożych jest to straszny grzech. To tak jakby matka patrzyła z wysokości nieba na swoje dzieci. Jedno opływałoby w bogactwa, a drugie umierałoby z głodu przed bramą swego bogatego brata. Na pewno serce matki pękałoby z bólu. I ten ból wołałby o pomstę do nieba.
Ponad siedemset lat przed Chrystusem prorok Amos piętnował bogaczy, którzy wykorzystywali biednych, nie dbali o los swojej ojczyzny. „Biada beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii. Piją czaszami wino i najlepszym olejkiem się namaszczają, a nic się nie martwią upadkiem domu Józefa”. Amos zapowiada karę w wymiarze doczesnym: „Dlatego teraz ich poprowadzę na czele wygnańców, a zniknie krzykliwe grono hulaków”. Ta bezduszność i zachłanność bogaczy doprowadziła do upadu „domu Józefa”. A największą karę ponieśli bogacze. Chrystus ukazuje, że ta kara sięga wieczności.
Potrzebna jest wyzłocona świątynia, wyszlifowana pięknym słowem modlitwa, poczucie szczęścia i pokoju w bliskości Boga. Wszystko to jednak na nic się zda, gdy zabraknie wrażliwości na nędzę bliźniego, zarówno duchową jak i materialną (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
NA DROGACH WIARY
Jedno z ważniejszych pytań jakie staje przed nami brzmi: „Kim jest dla ciebie Jezus Chrystus?” Szczera odpowiedź jest bardzo ważna, gdyż wpływa ona na kształt naszej doczesności, a przede wszystkim wieczności. Nie można dać zadowalającej odpowiedzi opierając się tylko na faktach historycznych z życia Jezusa lub doskonałej znajomości Jego nauki. Oczywiście jest to potrzebne, jednak pełniejsza odpowiedź wymaga wiary. Ożywieni wiarą możemy bezbłędnie rozpoznać w Chrystusie naszego Zbawcę i Pana. Stąd też wiara jest bardzo ważna w życiu uczniów Chrystusa.
Apostołowie proszą Jezusa, aby umocnił ich wiarę. Wydaje się to dziwne. Są tak blisko, słuchają Jego słów, są świadkami Jego cudów, a mimo to czują niedostatek swojej wiary. Może ta scena została zanotowana, aby nam uświadomić, że wiara to nie tylko efekt naszego ludzkiego wysiłku, ale przede wszystkim dar boży. O wiarę trzeba prosić, trzeba się o nią modlić. Nieraz Bóg kieruje naszymi losami, tak że pewne sytuacje, zdarzenia sprawiają, że odczuwamy potrzebę Boga i prosimy o łaskę wiary. Tak było w życiu Heather Veitch, którą gazeta El Mundo nazwała Marią Magdaleną XXI.
Heather, niezwykłej urody dziewczyna pracowała w przemyśle pornograficznym, występowała także jako striptizerka. Nie stroniła od alkoholu. Mówi, że prawie zawsze była pijana. Wszystko w jej życiu zmieniło się za sprawą śmierci koleżanki z branży. Veitch, liczyła wówczas dwadzieścia parę lat, tańczyła w klubie 215 Showgirls w Colton w Kalifornii. Podczas pogrzebu koleżanki, Heather i jej przyjaciółki były zagubione, nie wiedziały, jak wyrazić swój ból. I wtedy spontanicznie zaczęły wylewać z piersiówek alkohol na grób. Heather uświadomiła sobie marność dotychczasowego życia. Ogarnięta depresją zaczęła szukać światła w ciemnym tunelu swego życia. Odczuła nieodparte pragnienie zacieśnienia więzi z Chrystusem. Jej nieodłączna towarzyszka, urodziwa Lori Albee wprowadziła ją do grona misjonarek JC Girls, czyli Dziewczyn Jezusa Chrystusa, które głoszą Ewangelię w środowisku, gdzie wcześniej pracowały. Veitch zmieniła pracę, a do klubów nocnych chodziła już w innym celu niż dawniej. Nie przywdziała zakonnego habitu i nie przestała dbać oswój wygląd, mówiąc: „Nigdzie nie jest napisane, że być ładną i dbać o swój wygląd to grzech”. Dziewczyny Jezusa Chrystusa nie chcą nikogo nawracać na siłę, mówią do pracujących w branży pornograficznej, że Chrystus kocha ich i czeka na nich. Veitch wyznaje: „Na początku bardzo mnie peszył pomysł opowiadania o Bogu dziewczynom w klubach ze striptizem. Ale ich reakcja była zawsze bardzo ciepła”. Dziewczyny Jezusa Chrystusa pojawiają się w nocnych klubach i w barach, mają wydekoltowane bluzki i obcisłe spódniczki. Można zobaczyć zabawną minę mężczyzny, który składa im nieprzyzwoitą propozycję i w odpowiedzi słyszy naukę Ewangelii i wezwanie do nawrócenia i uwierzenia Chrystusowi.
Bóg daje każdemu czas łaski, nawrócenia, czas wzrostu wiary. Człowiek często jednak nie rozpoznaje czasu swego nawiedzenia, bo zbyt mocno pogrążył się w doczesności lub zło i nałogi przesłoniły mu świat nadprzyrodzony. Mówi o tym prorok Habakuk w pierwszym czytaniu. Widząc niewiarę i nieprawość ludu wołał do Boga: „Czemu każesz mi patrzeć na nieprawość i na zło spoglądasz bezczynnie? Oto ucisk i przemoc przede mną, powstają spory, wybuchają waśnie”. Bóg odpowiada zniecierpliwionemu prorokowi: „Jest to widzenie na czas oznaczony, lecz wypełnienie jego niechybnie nastąpi; a jeśli się opóźnia, ty go oczekuj, bo w krótkim czasie przyjdzie niezawodnie. Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności”. Dzięki wierze w Boga sprawiedliwy żyć będzie. Oczywiście może to się odnosić do życia doczesnego, jednak zasadniczą perspektywą jest życie wieczne. Na drodze wiary zdobywamy życie wieczne, które jest celem naszego ziemskiego pielgrzymowania.
W życiu codziennym, w rzeczywistości doczesnej możemy się przekonać, że wiara jest także nieodzowna do osiągnięcia zamierzonego celu. Wyraża się to w powiedzeniu: „Jeśli wierzysz, że możesz to osiągnąć, z pewnością to osiągniesz”. Zaś człowiek, który powtarza, że to jest niemożliwe do zrealizowania, niemożliwe do osiągnięcia z pewnością tego nie osiągnie. Wiara sprawia, że podejmujemy działania, szukamy sposobów realizacji wyznaczonego celu. Przydaje ona nam motywacji i energii do działania. Wiara zajmuje ważne miejsce w dzisiejszym świecie w różnego rodzaju przedsięwzięciach biznesowych. Przedsiębiorcy to ludzie, którzy inwestują swój czas, pieniądze, energię, wierząc, że da się ten projekt zrealizować. Podejmują także pewne ryzyko. Dzięki temu dochodzą do czegoś w życiu. Jeśli sprawa wiary tak wygląda w rzeczywistości ziemskiej, to tym bardziej jest ona potrzebna, czy wręcz nieodzowna w rzeczywistości nadprzyrodzonej, duchowej. W tej sferze wszystko jest uzależnione od wiary. Od niej Chrystus uzależniał uzdrowienia, wskrzeszenia, odpuszczenie grzechów. Od wiary zależy nasze zbawienie.
Wiara sprawia, że możemy dokonywać rzeczy niemożliwych z punktu widzenia ludzkiej logiki. Chrystus mówi, gdybyśmy mieli wiarę jak maleńkie ziarno gorczycy i powiedzieliśmy morwie, żeby się wyrwała z korzeniami byłaby nam posłuszna. Apostołowie proszą o taką wiarę. Pragną, aby Chrystus był w ich życiu najważniejszy. Wiemy, że ich prośba została wysłuchana. Chrystus dał im taką mocna wiarę, że dla Niego, jakby wbrew logice ludzkiej, zrezygnowali ze wszystkiego, oddali swoje życie.
W czasie inauguracji swojego pontyfikatu papież Benedykt XVI mówił o lęku człowieka przez całkowitym zawierzeniem Chrystusowi. Niektórzy obawiają się, że zawierzenie Chrystusowi może ich ograniczyć lub zubożyć. Papież mówi, że takie obawy są nie uzasadnione: „Jeśli pozwolimy Chrystusowi wejść w nasze życie, nie tracimy niczego, niczego, absolutnie niczego, co czyni nasze życie wolnym, pięknym i wspaniałym”. Pismo Święte przypomina nam, że taka wiara jest darem bożym, o który powinniśmy prosić Ducha Świętego. I tu rodzi się pytanie: Kiedy ostatni raz prosiłem Boga, aby dodał mi wiary? Apostołowie prosili o przymnożenie wiary, to tym bardziej my winniśmy to czynić.
Ożywieni wiarą możemy być umocnieniem wiary dla innych. Doświadczył tego wybitny rosyjski pisarz Aleksander Sołżenicyn, więzień sowieckiego Gułagu. Ciężka praca, głodowe porcje żywnościowe, brak odpoczynku, pozbawienie możliwości komunikowania się z innym ludźmi, doprowadziły pisarza do skrajnego wyczerpania. Pozbawiony kontaktu ze światem, Sołżenicyn czuł, że nie tylko świat, ale nawet Bóg zapomniał o nim. Zdesperowany postanowił popełnić samobójstwo. Jednak ta decyzja była nie do pogodzenia z nauczaniem Biblii. Postanowił skończyć ze sobą inaczej. Zdecydował się na ucieczkę, jeśli się nie powiedzie, to śmierć zada mu kto inny. Przyszedł dzień ucieczki. W czasie krótkiego odpoczynku w pracy Sołżenicyn wszedł na drzewo. I gdy strażnik się oddalił Sołżenicyn zeskoczył z drzewa i zaczął uciekać. Nagle stanął przed nim więzień, którego wcześniej nigdy nie widział. Sołżenicyn powiedział później, że patrząc w jego oczy ujrzał w nich ogromną miłość do drugiego człowieka. Więzień ów pochylił się i patykiem nakreślił na ziemi znak krzyża. Wtedy pisarz ogarnięty wiarą, uświadomił sobie, że Bóg go nie opuścił, że był z nim w najbardziej bolesnych momentach, że chrześcijanie modlili się o jego uwolnienie.
Trzy dni później Sołżenicyn był już w Szwajcarii jako wolny człowiek (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
KTO JEST NAPRAWDĘ BIEDNY A KTO BOGATY
Ewangeliczna przypowieść o bogaczu i żebraku Łazarzu skłania nas do refleksji nad bogactwem, czy raczej o roli bogactwa w naszych relacjach z Bogiem i ludźmi. Najogólniej można powiedzieć, że bogactwo to stan posiadania dużej ilości dóbr. Bogactwa nie można zawęzić do tylko dóbr materialnych, chociaż one pierwsze nasuwają się na myśl, gdy je wspominamy. Tak też jest w dzisiejszej Ewangelii. Bogactwem może być głębia ducha, ciekawa osobowość, wrażliwe serce, głęboka wiara, bystry umysł, artystyczne uzdolnienia, ludzka przyjaźń, miłość i tak dalej. Cudownie byłoby być bogatym pod każdym względem. Bycie bogatym jest prawie równoznaczne ze szczęściem. Zaś szczęście jest pragnieniem każdego z nas. Ale nawet wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie posiąść wszelkiego rodzaju bogactwa, to możemy być najszczęśliwszymi ludźmi na świecie i to szczęściem, którego nikt nas nie może pozbawić. Aby to się stało musimy rozpoznać najważniejsze bogactwo w naszym życiu. Ewangeliczny bogacz odnalazł je w dobrach materialnych. Może i dostarczały mu chwile ziemskiego szczęścia, ale ostatecznie pozostał z wiecznym krzykiem rozpaczy. Zanim jednak udamy się na poszukiwanie największego bogactwa na kartach Biblii, poszukajmy go razem z Małym Księciem z książki Antoine de Saint-Exupéry o tym samym tytule.
Mały Książe w poszukiwaniu przyjaźni i miłości opuścił swoją małą planetę i wyruszył w gwiezdną podróż, aby odnaleźć najpełniejszy kształt tych wartości. Na pierwszej planecie zamieszkiwał Król, który symbolizuje ludzi, dla których sensem życia jest władza. Król miał władzę, ale nie potrafił z nikim się zaprzyjaźnić i ostatecznie pozostał nieszczęśliwym. Na drugiej planecie Mały Książę spotyka Próżnego. Ta postać jest symbolem człowieka, który akceptuje wyłącznie swoich bezkrytycznych wielbicieli. Próżny przy każdej okazji podkreśla swoją wyższość i niezwykłość. Z tego powodu nie jest w stanie nawiązywać przyjaźni z innymi. Jest samotny i nieszczęśliwy. Następną planetę zamieszkuje Pijak, który potrzebę kontaktu i przyjaźni z drugim człowiekiem zastąpił alkoholem. Ucieka on od dojrzałej więzi nie tylko z innymi ludźmi, ale także z samym sobą i pozostaje ze swoim nieszczęściem. Kolejną planetę zamieszkuje Bankier. To człowiek, które bardziej chce mieć niż być. Obsesja posiadania przybrała formę żądzy. Powoli zaczyna odkrywać, że jest nieszczęśliwym człowiekiem, który ma jedynie pieniądze, ale nie ma przyjaciół. Mały Książe nie znalazł miłości i prawdziwej przyjaźni także na planecie Latarnika, który rano zapalał latarnie a wieczorem je gasił. Ponieważ planeta obracała się coraz szybciej, to nie miał na nic więcej czasu. Wypełnianie obowiązków pochłaniało całe jego życie, ale nie czyniło go szczęśliwym. Tu warto dodać, że to my sami przyśpieszamy obroty naszej osobistej planety. Szóstą planetę zamieszkiwał Geograf, którego bardziej interesował świat rzeczy niż ludzi, i to rzeczy według niego najważniejszych. Na mapie Geografa nie ma ludzi. Oni bowiem jak róża, której szuka Mały Książe, a która jest symbolem pięknej miłości są mało ważni, aby się nimi zajmować. Nie ma on zamiaru zmierzyć się z tajemnicą przyjaźni. I ostatecznie, nieszczęśliwy pozostaje w swoim świecie.
Geograf doradził Małemu Księciu odwiedzenie Ziemi, co też niebawem uczynił. Na Ziemi Książę poznał Lisa, którego oswoił i się z nim zaprzyjaźnił. Tu też zobaczył ogromny ogród pełen róż. Był zaskoczony, bo myślał, że istnieje tylko jedna róża, którą zostawił na swojej planecie, a którą tak się troszczył. Dzięki rozmowie z Lisem zrozumiał, że „dobrze widzi się tylko sercem”, i jego różą jest tylko ta, którą pokochał. Książe zapragnął powrócić na swoją planetę. Pomoc w tym zaoferowała mu żmija, której śmiertelne ukąszenie przeniesie Księcia na jego planetę. Przerażonym przyjaciołom powiedział, że to tylko będzie wyglądało tak, jakby umierał, ale naprawdę wcale się tak nie stanie: on zrzuci tylko zbyt ciężkie ciało i wróci na swą odległą gwiazdę. Zawsze pozostanie ich przyjacielem. Kiedy będą patrzeć w rozgwieżdżone niebo, będzie im się wydawało, że wszystkie gwiazdy śmieją się do niego, bo Mały Książę będzie mieszkał i śmiał się na jednej z nich. Autor Małego Księcia, pisząc tę książkę dla dzieci przepraszał je, że kieruje ją do dorosłych. A ja chciałbym przeprosić dorosłych, że raczę ich książką dla dzieci i tak w obszerny sposób. Na usprawiedliwienie dodam, że w dalszym ciągu tych rozważań pełnymi garściami będę czerpał z czytań mszalnych na dzisiejszą niedzielę, które mówią o najważniejszym bogactwie, które odnalazł Mały Książe w czasie swoich podróży. A zatem udajmy się na planetę zwaną Ewangelia i szukajmy w meandrach naszego życia prawdziwego jego bogactwa.
Ewangeliczna historia z dzisiejszej niedzieli zaczyna się słowami: „Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody”. Bogacz pławiący się w swoim dobrobycie nie zauważył ubogiego żebraka. Bogactwa materialne były dla niego najważniejsze. Łazarz według niego nie zasługiwał nawet na współczucie, nie mówiąc już o przyjaźni. Podobny był do Króla, do Bankiera… z Małego Księcia. Druga część ewangelicznej przypowieści ukazuje jak bardzo bogacz się mylił, nie przypuszczał, że będzie kiedyś prosił o przysługę żebraka, i że jego przychylność i przyjaźń może się okazać ważniejsza niż wszystkie jego materialne bogactwa: „Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu’. A gdy ziemska obojętność na ludzką nędzę uniemożliwiła spełnienie tej prośby usiłuje uzyskać coś dla swoich braci, którzy zapewne z nim ucztowali przy stole, nie zauważając na umierającego z głodu żebraka: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają”. Zapewne znali oni słowa proroka Amosa z dzisiejszych czytań mszalnych: „Biada beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii. Leżą na łożach z kości słoniowej i wylegują się na dywanach; jedzą oni jagnięta z trzody i cielęta ze środka obory. Piją czaszami wino i najlepszym olejkiem się namaszczają, a nic się nie martwią upadkiem domu Józefa”.
Bogactwo materialne nie jest samo w sobie naganne. Bogacz został potępiony za to, że źle używał tego bogactwa. To bogactwo winno być użyte w służbie najważniejszego bogactwa naszego życia jakim jest miłość, miłosierdzie, przyjaźń z Bogiem i naszym bliźnim, szczególnie tym najbardziej potrzebującym. Ewangeliczny bogacz został zaślepiony przez bogactwa materialne. Zasiadając przy obficie zastawionym stole nie dostrzegał umierającego z głodu Łazarza. Stał się niewrażliwy na potrzeby bliźnich. Żył dla siebie. W encyklice Benedykta XVI „Spe slavi” czytamy: „W przypowieści o bogaczu i Łazarzu ku naszej przestrodze Jezus przedstawił obraz takiej duszy zniszczonej przez pychę i bogactwo, która sama stworzyła ogromną przepaść pomiędzy sobą a ubogim: przepaść, jaką jest zamknięcie w rozkoszach materialnych, przepaść, jaką jest zapomnienie o drugim, niezdolność kochania, która teraz przeradza się w palące i nie dające się zaspokoić pragnienie” (Kurier Plus, 2014).
ŁAZARZ U NASZEGO PROGU
W lipcu tego roku na łamach chrześcijańskiego magazynu The Christian Century opublikowano artykuł rabina Noah Farkasa. Wspomina on moment, w którym zrozumiał istotę powołania do służby we wspólnocie religijnej. Latem przed rozpoczęciem studiów rabinicznych zgłosił się na ochotnika do pracy misyjnej przy realizacji projektu budowlanego w Ganie. Przez dwa miesiące mieszkał w małej wiosce bez prądu i bieżącej wody. Całe dnie mieszał beton, nosił cegły na budowie szkoły, a wieczorami czytał gazety i rozmawiał z nowymi przyjaciółmi z Gany. W życiu tego młodego człowieka były to najbardziej twórcze i satysfakcjonujące wakacje. Tak wiele nauczył się, doświadczył radości jaką daje pomoc bliźniemu w potrzebie. Ale najważniejsze doświadczenie było jeszcze przed nim.
Dzień przed powrotem do domu, jego przyjaciele zaplanowali pożegnalną kolację w małej restauracji w stolicy Ghany, Akrze. Kiedy wysiadł z taksówki, poczuł duszący zapach powietrza gęstego od mgły i dymu z płonących śmieci. Potem zobaczył leżącą w błotnistym rynsztoku młodą wychudzoną dziewczynę. W jej żółtawych oczach widać było ból i rozpacz. Spojrzała na niego. Nie wytrzymał tego spojrzenia. Zamknął oczy.
Po wakacjach spędzonych na misyjnej budowie i nauczaniu czuł się silny, a serce rozpierała radość, że tak wiele można zrobić dla tych biednych ludzi. A teraz spoglądając na dziewczynę w rynsztoku i patrząc w jej oczy pełne bólu i rozpaczy poczuł się bezsilny.
Wspomina: „Czułem jej przeszywający wzrok. . . Widok umierającej bezimiennej dziewczyny ukazał mi ogromną przepaść między moimi marzeniami służby Bogu w bliźnim a moimi czynami. Poczułem wyraźne wezwanie, aby pospieszyć z pomocą umierającej dziewczynie… Jednak moi przyjaciele chwycili mnie i wciągnęli do środka restauracji. Usiadłem z nimi przy stole, ale moje myśli były gdzie indziej. Nie miałem apetytu i chęci do rozmowy. Byłem zmieszany i zdezorientowany tym, co się właśnie wydarzyło. . . Kiedy po kolacji wyszedłem z restauracji szukałem tej dziewczyny, ale jej nie znalazłem. Gdzieś przepadła. Może ktoś zabrał ją do domu, a może zmarła i zabrano jej ciał z ulicy, aby nie przeszkadzało. Po prostu nie wiem. Ale to wspomnienie ciągle mnie prześladuje. . . Kiedy wróciłem do domu, wiedziałem, na czym będzie polegać moja posługa religijna. Muszę wszystko zrobić, aby zlikwidować przepaść między pragnieniem służby Bogu przez miłość bliźniego a moim działaniem. Przez takie działanie nie tylko otwieram ludzi na zbawienie, ale czynię świat bardziej sprawiedliwym, gdzie jest mniej cierpienia i rozpaczy”.
Dzięki Bogu jest wielu ludzi, którzy „zasypują” przepaść między wezwaniem bożym do miłości bliźniego a czynami. Z pewnością należy do nich ojciec Bashobora, który pielgrzymuje po całym świecie gromadzi tysiące ludzi na mszach o uzdrowienie. Wierni doznają uzdrowień fizycznych i tych najważniejszych uzdrowień duchowych, przez które pełniej odnajdują Bogu. I co najważniejsze odnajdują inspirację i siłę do „zasypywania” przepaści między wezwanie bożym do miłości służebnej a naszymi czynami. Ojciec Bashobora jest tego przykładem. W bliskości Boga odnajduje inspirację, aby czynem zasypywać wspomnianą przepaść. Ma pod opieką w Ugandzie kilkanaście tysięcy sierot, którym zapewnia dach nad głową wyżywienie i wyksztalcenie.
Bashobora został osierocony w wieku dwóch lat i to za sprawą rodziny. Jego życie też było zagrożone. Gdy pewnego razu jako dziecko zasiadł do posiłku zrobił znak krzyża nad jedzeniem i wtedy naczynie z zatrutym pokarmem rozpadło się na drobne części. Tak ten etap życia przyszłego uzdrowiciela i charyzmatyka przedstawiają wszystkie jego biografie. Według tych samych biografów, gdy miał 7 lat, usłyszał od katechisty, że wszyscy ludzie są Ciałem Jezusa. Wtedy mały John pytał Jezusa: „Skoro jesteśmy Twoim Ciałem, czy możesz posłużyć się mną jako swym narzędziem, które będzie sprawiać, że gdy dotknę kogoś chorego lub cierpiącego, to ktoś taki zostanie uzdrowiony?”. Jego prośba została wysłuchana.
Można przytoczyć wiele przykładów, kiedy to Jezus posługując się nim uzdrawia dusze i ciało człowieka. Ten szczególny charyzmat gromadzi przy nim ogromne rzesze ludzi, a on wskazuje na Chrystusa jako prawdziwego Uzdrowiciela. Kapłan-charyzmatyk osobistym przykładem oraz prostymi słowami wiary, mocy, żarliwości pociąga wielu słuchaczy, którzy bardzo często otwierają się na wiarę i na Jezusa. A znaki zewnętrzne, które temu towarzyszą jak uzdrowienia czy modlitwa wstawiennicza, jeszcze bardziej zwiększają skuteczność misji i świadectwa ks. Bashobory.
Ojciec Bashobora po otrzymaniu święceń kapłańskich i ukończeniu studiów rzymskich wrócił do rodzimej archidiecezji Mbarara w Ugandzie, gdzie zobaczył tysiące ubogich sierot. Podjął wtedy działalność charytatywną przez którą niejako zasypywał „przepaść” między pragniem życia według bożego przykazania miłości a naszymi czynami. Zaczął budować szkoły, sierocińce przeważnie dla sierot po rodzicach zmarłych na AIDS lub poległych w czasie licznych wojen i walk plemiennych oraz dla podrzutków. W tym celu powołał do życia fundację swego imienia „Father Bash Fundation”, która gromadzi środki na prowadzenie tych dzieł. Dzięki niej powstaje także szpital, które będzie służył wszystkim okolicznym mieszkańcom. O. Bashobora opiekuje się dziećmi tak długo, aż znajdą one pracę po szkole. Dla tych dzieci jest po prostu Ojcem Bashem, Przychodzą do niego, by porozmawiać o swoim życiu, o nauce, planach małżeńskich albo tylko po to, aby się do niego przytulić.
W niedzielę, 15 września tego roku mieliśmy spotkanie Wspólnoty Dobrego Samarytanina i woluntariuszy, na którym omawialiśmy sprawy organizacyjne związane z przyjazdem charyzmatycznego kapłana o. Bashobory do kościoła św. Stanisława BiM w Ozone Park. W czasie tego spotkania pani Maria wręczyła nam $100, mówiąc, że jest to ofiara dla ugandyjskich sierot o. Bashobory. Dodała, że jest także pewna forma dziękczynienia za poprawę zdrowia w jej zmaganiu się z rakiem. W czasie Mszy św. o uzdrowienie, którą odprawiał w maju tego roku o Bashobora w kościele św. Stanisława BM Maria poczuła dziwną słabość. Koleżanka pomogła jej wyjść na zewnątrz. Maria poczuła się lepiej. Dzisiaj mówi, że nie czuje żadnych dolegliwości związanych z chorobą. Oczywiście, jestem daleki, aby ogłosić, że był to cud uzdrowienia, bo do tego są potrzebne bardzo szczegółowe badania, ale nie mniej jednak świadectwo pani Marii może być umocnieniem i inspiracją w wierze.
A na koniec chciałem zaprosić na charyzmatyczny weekend z o. Bashoborą w kościele św. Stanisława BM (88-10 102nd Ave Ozone Park, NY 11416). W sobotę, 28 września o godz. 18:00 będzie odprawiona Msza św., a po Mszy adoracja z modlitwą o uzdrowienie. Po adoracji spotkanie z o. Bashoborą przy kawie w auli pod kościołem. W niedzielę, 29 września, podobne nabożeństwo rozpocznie się Mszą św. o godz. 10:30. Z pewnością będzie to bardzo owocny czas dla naszej wiary, możemy wtedy wesprzeć Łazarza, który leży u progu naszego domu (Kurier Plus, 2019).
W POCIĄGU KU WIECZNOŚCI
W tym roku na wiosnę zakończyła się emisja bardzo popularnego serialu telewizyjnego „This Is Us” na kanale telewizyjnym NBC. W jednym z ostatnich odcinków widzimy poruszający epizod śmierci. Jednak to nie śmierć miała ostatnie słowo, ale nadzieja. Serial jest pewnego rodzaju kroniką życia rodziny Pearsonów przez ponad 50 lat. Teraźniejszość przeplatana się z wspomnieniami przeszłości. Mogliśmy oglądać jak minione wydarzenia kształtowały teraźniejszość rodziny, a doświadczenia teraźniejszości przygotowywały członków rodziny do przyszłych wyzwań życiowych. We wspomnianym odcinku umiera osiemdziesięcioletnia Rebecca, matka rodziny. Ostatnia faza choroby Alzheimera przykuła ją do łóżka. Pewnego wieczoru pielęgniarka wezwała rodzinę, bo według niej Rebecca prawdopodobnie nie przeżyje nocy.
Ciało Rebeki popada w stan nieświadomości, a jej duch rozpoczyna podróż do wieczności. Jedzie pociągiem z dawnych lat, którym podróżowała z ojcem w latach swojego dzieciństwa. Wnętrza wagonów ozdobione są brokatem, a siedzenia obciągnięte eleganckim pluszem. Pasażerowie są ubrani w stroje wizytowe. Rebecca znów jest tak młoda i piękna jak w dniu, w którym ponad pół wieku temu poślubiła swojego ukochanego Jacka. W czasie podróży Rebecca widzi swoje dzieci na każdym etapie ich życia. Wszyscy są ze sobą szczęśliwi. Z przyjemnością razem spędzają czas, okazują sobie życzliwość i uczynność. Emanuje od nich miłość. Rebeka przechodzi z wagonu do wagonu, gdzie spotyka wielu wspaniałych ludzi, którzy serdecznie ją witają i dziękują za dobro jakiego doświadczyli z jej strony. Wśród nich jest synowa, zięciowie i wnuki. Rebeka przypomina sobie dobro i miłość, którą obdarzała innych, a jej oczy tryskają ogromną radością i zadowoleniem.
W barowym wagonie wita ją dr K, położnik, który był przy porodzie jej trójki dzieci. Tu służy jako barman. Gdy przygotowuje dla niej coś do picia, Rebecca wyznaje swoje obawy, że popełniła zbyt wiele błędów w wychowywaniu swoich dzieci. Dr K zapewnia ją, że w wychowaniu dzieci nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. A nawet, gdy w jej rodzinie były trudne momenty, których doświadczyła ona i jej rodzina, to udało się jej stworzyć coś pięknego i wspaniałego: „Rebeko, z tego co doświadczyłaś w życiu, łącznie z niepowodzeniami stworzyłaś wspaniałą, ogromną i spektakularną rzecz!”
Gdy dzieci żegnają się z Rebeccą w czasie rzeczywistym, jej dusza nadal przechodzi z jednego wagonu do drugiego, ożywiając jedno wspomnienie po drugim. Wreszcie, w chwili śmierci Rebecca przechodzi do ostatniego wagonu. Tam spotyka męża Jacka, który zginął przed laty w czasie pożaru domu. Jack serdecznie ją tuli, mówiąc: „Kochana, bardzo dobrze się spisałaś”. Rebecca zwierza się Jackowi, że lęka się opuszczenia rodziny, gdy teraz tak bardzo ją potrzebują. „Trudno to teraz wytłumaczyć- mówi Jack- ale niedługo wszystko zrozumiesz. Będziesz z nimi. Będziesz mogła ich wspierać”. Zapewne do niej możemy odnieść słowa z Pierwszego Listu Świętego Pawła Apostoła do Tymoteusza, które słyszymy w drugim czytaniu: „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością. Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobywaj życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków”.
Podobną podróż pociągiem wieczności odbył bogacz z dzisiejszej Ewangelii. Jednak w ostaniem wagonie nie spotkał nikogo, kto by powiedział mu jak Jack do swojej zony: „Bardzo dobrze się spisałeś”. Zapewne gorączkowo rozglądał się wokół siebie za kimś kto by poświadczył chociaż jeden jego dobry czyn. Nie znalazł nikogo. Wręcz przeciwnie widział ludzi podobnych Łazarzowi, który leżał u bram jego pałacu i „Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; ale także psy przychodziły i lizały jego wrzody”. A bogacz tym czasem „ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień ucztował wystawnie”. Zapatrzony w siebie i swoje bogactwa nie zauważał biedaków. Nawet pogardzany przez Izraelitów pies okazał więcej serca Łazarzowi niż ewangeliczny bogacz. Bogacz wybrał taką drogę, która doprowadziła go do miejsca wiecznego zatracenia. Dopiero tam przyszło opamiętanie. Woła do Abrahama: „Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i przyślij Łazarza, aby koniec swego palca umoczył w wodzie i ochłodził mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu”. Lecz Abraham odrzekł: „Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz w podobny sposób – niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz”.
Wtedy bogacz pomyślał także o swoich braciach, którzy prowadzili podobny styl życia. Prosi Abrahama, aby posłał do nich Łazarza: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich ostrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Abraham odpowiedział: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!” W swojej desperacji bogacz nie zgadza się z Abrahamem i mówi: „lecz gdyby ktoś z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Odpowiedział mu Abraham: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą”. Bogacz i jego bracia znali także „biada” proroka Amosa z pierwszego czytania na dzisiejszą niedzielę: „Biada beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii. Leżą na łożach z kości słoniowej i wylegują się na dywanach; jedzą oni jagnięta z trzody i cielęta ze środka obory (…), a nic się nie martwią upadkiem domu Józefa. Dlatego teraz ich poprowadzę na czele wygnańców, i zniknie krzykliwe grono hulaków”.
Główna wina bogacza polegała nie na tym, że był bogaty, ale że nie dostrzegał żebraka Łazarza i ludzi jemu podobnych. Bogactwo, pogoń za przyjemnościami zaślepiły go i uczyniły obojętnym i nieczułym na los potrzebujących. Dopiero w pociągu swojego życia w „ostaniem wagonie” dostrzegł żebraków, ludzi w potrzebie, którzy kiedyś leżeli u bram jego pałacu, czekając na resztki pożywienia, które spadną z jego stołu. Ale teraz nie miał im nic już do zaoferowania. Sam stał się żebrakiem, który woła o pomoc dawnych ziemskich żebraków. Przypomniał sobie o pięciu braciach, którzy dalej ucztują i bawią się, zdążając na miejsce kaźni, gdzie on teraz sam się znajduje. Pośmiertny los bogacza i Łazarza nie jest jakąś zemstą czy karą Bożą, lecz naturalną konsekwencją stylu i kierunku ich życia. Kto inwestował tylko w doczesność i dobra materialne, musi się zadowolić tym, co one oferują, a więc tymczasowością i śmiertelnością. Zaś ten, kto ceniąc dobra materiale, które też są darem bożym zrozumiał, że to nie one są najważniejsze, nie one są naszym oparciem życiowym, ale sam Bóg. Kto w życiu polega na Bogu to inwestuje w życie wieczne.
Nasz pociąg wieczności ciągle jest w drodze, a my powoli zbliżamy się do ostatniego wagonu, gdzie spotkamy się z naszą przeszłością, która nas osądzi. Jeszcze przed ostatnim wagonem warto spojrzeć wstecz i zobaczyć, ile za nami jest ludzi, którzy nam błogosławią, są nam wdzięczni za dobro jakie im okazaliśmy. Bo jak mówią dzisiejsze czytania tylko to się będzie liczyć, gdy w „ostaniem wagonie” spotkamy się z naszą przeszłością, która zadecyduje o naszej przyszłości (Kurier Plus, 2022).