|

Na wiejskim weselu

Po skutecznym wyswataniu odbywały się w domu panny zaręczyny, zwane też zrękowinami, w których uczestniczyli narzeczeni, ich rodzice, najbliższa rodzina i przyjaciele. Zaręczyny odbywały się najczęściej w czwartek lub sobotę, bo uważano te dni za szczególnie sprzyjające przyszłym małżonkom. Na zrękowinach ucztowano, umilając czas przyśpiewkami. A czasami kawaler przyprowadzał do domu swojej wybranki muzykantów, którzy przygrywali do tańca. Po zaręczynach młodzi udawali się do księdza, aby dać na zapowiedzi i jak mówiono zamówić ślub kościelny. Przez kolejne trzy niedziele ogłaszano z ambony nazwiska narzeczonych i ich decyzję zawarcia ślubu małżeńskiego. Było to potrzebne, aby wykryć ewentualną przeszkodę małżeńską. Dawniej nie było nauk przedmałżeńskich, jak to jest dzisiaj, ale proboszcz dokładnie przepytywał przy tej okazji z pacierza i katechizmu. Była to pewna forma egzaminu, który można było oblać. A to nie tylko wstyd, ale także konieczność ponownego „wysiłku intelektualnego” w poznawaniu prawd wiary. Ostatecznie jednak nawet najbardziej tępi kandydaci do małżeństwa przechodzili ten egzamin. Po odpowiednich pouczeniach proboszcza oraz uzgodnieniu opłaty za ślub i daty wesela zaczynano przygotowania do tych uroczystości, w tym także zapraszania gości. Dawniej tj. pod koniec XIX wieku ślubu udzielano w zwykle dni, z czasem jednak niedziela stała się ulubionym dniem zaślubin. Każdy miesiąc był dobry na wesele, chociaż unikano urządzania go w maju i listopadzie. Listopad był poświęcony zmarłym i to jest zrozumiałe. A co chodzi o maj, to za wytłumaczenie musiało wystarczyć magiczne ludowe powiedzenie: „W maju ślub, szybko grób”.

Zapraszanie na wesele miało swoją obrzędowość, którą trzeba było zachować, bo w przeciwnym wypadu mogło dojść do nieporozumień między zapraszanymi a zapraszającymi. W różnych regionach Polski ta obrzędowość była nieco inna. Na wesele zapraszano rodzinę i całą wspólnotę wioskową. Gdy jednak wioska była duża, to ograniczano się do krewnych, sąsiadów i przyjaciół młodej pary. Na wesele zapraszał często pan młody w towarzystwie starszego swata, oczywiście w porozumieniu z rodziną panny młodej. Odświętnie ubrani na koniach odwiedzali zapraszane rodziny. W moich stornach, za czasów mojego dziadka na ślub zapraszał pan młody w towarzystwie starszego drużby swoją rodzinę i znajomych zaś panna młoda w towarzystwie starszej drużki zapraszała swoją rodzinę. Zapraszano nieraz takimi lub podobnymi słowami: „Kazali was tata i mama prosić. Żebyście przyszli na wesele, tylko na pewno przyjdźcie i nie odmawiajcie się”. Na wesele zapraszano nawet sąsiada, z którym toczył się spór o miedzę. Wesele było okazją do wzajemnego pojednania.

Ważnym elementem zaślubin była uczta weselna, do której przygotowywano się kilka dni. Dla gości nie mogło zabraknąć jedzenia ani napitku. Dawniej potrawy weselne składały się z kapuśniaku z grochem sowicie okraszonym skwarkami, kaszy z mlekiem, pierogów, sera ze śmietaną, jajecznicy, kaszy jaglanej ze skwarzoną słoniną. Na bardziej wystawnych i bogatych weselach na stole pojawiało się mięso, wędliny, galareta. Oczywiście nie mogło na weselu zabraknąć gorzałki. Specjalne miejsce na weselnym stole zajmował korowaj zwany także kołaczem. Na co dzień spożywano chleb razowy, biały chleb pojawiał się na stole od święta. Weselny korowaj był z najlepszej białej mąki. I był czymś więcej niż tylko pokarmem. Ignacy Kraszewski w „Starej baśni” tak opisuje pieczenie korowaja: „Z pieśnią się odbył taniec wokół dzieży, w której ciasto rosło, z pieśnią poczęto lepić misternie korowaj święty, ofiarny, w którym spleciona kosa panny młodej siedziała i ptaszki, i pozatykane gałązki zielone, jagódki czerwone, kłosy dojrzałe”. Tradycyjnie korowaj pieczono ostatniego wieczoru przed ślubem w domu panny młodej. Do pieczenia zapraszano kobiety, nazywane korowajnicami. Upiec i przyozdobić okazałego korowaja, to nie taka prosta sprawa. Piękny korowaj był zapowiedzią pomyślności przyszłych małżonków.  Stąd też lepiej zaprosić „specjalistę” od korowajów niż sknocić życie małżonków. Korowaja stawiano zwykle na stole przed parą młodą. Starosta weselny, który był wodzirejem na weselu, przy pomocy starościny kroił i dzielił kołacza w następującej kolejności: najpierw państwo młodzi, potem ich rodzice, starsi goście i w końcu muzykanci i młodzież.

W dniu ślubu do domu panny młodej goście schodzili się dosyć wcześnie. Przynosili prezenty i koniecznie butelkę wódki. Przy zastawionym stole czekali na pana młodego, który przyjeżdżał furmankami ze swoimi gośćmi i kapelą. Zarówno konie jak i furmanki były wystrojone wstążkami i kwiatami. Przed domem panny ustawiano bramę, którą pan młody mógł przekroczyć, gdy wykupił się wódką. Ilość butelek była przedmiotem nieraz bardzo długich targów. Po dobiciu targu wpuszczano pana młodego i gości do domu weselnego. W domu miał miejsce obrzęd błogosławieństwa nowożeńców przez rodziców. Starosta weselny w imieniu nowożeńców prosił o błogosławieństwo tymi lub podobnymi słowami: „Do was, państwo młodzi, przemawiam w te glosy, aby imię Pańskie brzmiało pod niebiosy. I do was się zwracam, o przezacni goście. Wspólnie dla tej pary u Boga uproście. A więc żyjcie sobie w tym małżeńskim stanie. Z nieba wam błogosław, Wszechmogący Panie”. Towarzyszyła temu przyśpiewka: „Pożegnaj ją matuś prawą ręka na krzyż, bo po raz ostatni na jej wianek patrzysz”.

Następnie wszyscy udawali się do kościoła. Państwo młodzi na pierwszej furmance a za nimi kapela ludowa, a dalej już jak popadło. Furmani rozgrzani gorzałką prześcigali się swymi zaprzęgami. I nieraz to ściganie się kończyło się w rowie. Na trasie orszaku weselnego, mężczyźni przebrani za dziadów, żołnierzy lub opryszków ustawiali przeszkody. Trzeba było się u nich wykupić. Rozpoczynały się pertraktacje, co do ilości butelek wódki. Po otrzymaniu okupu przebierańcy składali nowożeńcom życzenia i przepuszczali orszak weselny. Religijnej ceremonii zaślubin towarzyszyło także magiczne myślenie. Wierzono, że małżeństwo zawarte w słoneczną pogodę będzie szczęśliwe, zaś pogoda deszczowa zapowiada łzy. Gdy na ołtarzu w czasie ceremonii ślubnej zgasła świeczka, to znak rychlej śmierci któregoś z małżonków. Spadająca na ziemię obrączka, to zapowiedź nieudanego małżeństwa. Najważniejsza jednak była wiara, że poprzez sakrament małżeństwa Bóg łączy małżonków na całe życie i jest obecny w ich życiu, aby ich chronić i błogosławić.

Po powrocie do domu, nowożeńcy byli witani przez rodziców chlebem i solą, które symbolizowały dostatek i zdrowie. Matka panny młodej przemawiała do młodych tymi słowami: „Kochane dzieci moje! Przyjmuję was najpierw w Boskie, potem w nasze progi i życzymy wam w tym nowym życiu szczęśliwego, długiego, zdrowego pożycia małżeńskiego, dostatku i zdrowego potomstwa. Przyjmijcie te dary Boże i życzymy wam, żeby w waszym domu nigdy nie zabrakło chleba i soli”. Potem wszyscy goście zasiadali do zastawionych stołów. Ucztując śpiewali i tańczyli. A przyśpiewkom nie było końca. Często na tańce wypożyczano dużą izbę u sąsiada, bo w domu weselnym brakowało nieraz miejsca.

W czasie weselnej uczty miały miejsca różne obrzędy. A do najważniejszych należały oczepiny, inaczej czepiny, oczepki, okapiny, okapki, zawicie, babienie. Uważano, że to nie po ślubie, ale dopiero po oczepinach pan miody miał wszelkie prawa małżeńskie do swojej żony, w tym prawo do nocy poślubnej. W czasie oczepin zdejmowano z głowy panny młodej wianek a nakładano czepiec, nakrycie głowy mężatek. Obrzęd zaczynał się od zbierania pieniędzy na czepiec. Panna młoda przypinała sobie zapaskę i podchodziła do gości, którzy wrzucali pieniądze do zapaski. Najczęściej za panną młoda szła dróżka, która nalewała okowity tym, którzy złożyli pieniądze. Po tej zbiórce starsza dróżka zdejmowała wianek z głowy panny młodej i nakładała czepiec. W czasie tego obrzędu i innych w izbie trwała zabawa. Gościna, zabawa trwała nieraz kilka dni. Nazywano je poprawinami. Każdy był chętny do poprawiania poprzedniej zabawy.

W kolejnym dniu poprawin, panna młoda przeprowadzała się ze swoim posagiem do męża. W przeprowadzce chętnie pomagali drużbanci pana młodego. Trzeba było na nich uważać, bo potrafili nawet zabrać z obory rodziców panny młodej krowę, co nie było przewidziane w swatowskich pertraktacjach. Po tej przeprowadzce kończyły się zabawy, a zaczynało się zwykłe życie małżeńskie.