|

Dzień Zaduszny. Rok B

ŻYCIE ZMIENIA SIĘ ALE SIĘ NIE KOŃCZY                      

Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Po tych słowach wyzionął ducha. Był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Wysokiej Rady. On to udał się do Piłata i poprosił o Ciało Jezusa. Zdjął Je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie, wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany. W pierwszy dzień tygodnia niewiasty poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężów w lśniących szatach. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstały” (Łk 23,44-46.50.52-53;24,1-6a).

Drogą pamięci i pragnieniem serca wracają obrazy z życia, które nieubłagany czas zamknął między dwiema datami; urodzenia i śmierci. W tej czasoprzestrzeni pojawia się uśmiechnięta i życzliwa twarz matki, a jej błogosławiąca ręka na wieki zastyga nad nami. Ojciec rozoruje czarną ziemię, przez jego ręce przesypuje się złote ziarno, z którego rodzi się dostatek domu. Z cichą piosenką na ustach wraca do wiecznego mieszkania. Sąsiad z za płotu po raz ostatni głośno woła – w czasie następnych wakacji, tylko milczenie na tym miejscu zostanie. Kolega z klasy nie zdążył wskoczyć do autobusu, został pod kołami, na pożegnanie nie powiedział ani słowa. Nie miał czasu zestarzeć się; powraca w pamięci zawsze młody. Przychodzi jeszcze Kuba, trzydzieści parę lat, to tak niewiele. Z dnia na dzień stawał się słabszy i bardziej blady, ale do końca wierzył, że wszystko idzie ku dobremu. Widzę jego kondukt żałobny na drodze, wśród pól, które uprawiał. W tym kalejdoskopie pojawia się, jakby bez pary złota obrączka, która na połyskującej powierzchni zatrzymała tysiące scen miłości igrającej między dwoma sercami.

Z każdym rokiem przybywa tych powracających obrazów, podobnie jak krzyży na cmentarzach, na których 1 listopada, w Uroczystość Wszystkich Świętych i 2 listopada, we Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych palimy znicze, kładziemy kwiaty oraz wieńce i w modlitewnej pogrążamy się zadumie. Jesienny obraz zamierającej przyrody tworzy niepowtarzalną scenerię dla naszych, zaduszkowych myśli. Drzewa ogołocone z radości życia, liście butwiejące pod nogami i wiatr wygrywający smętne melodie. Z tym obrazem przemijania kontrastują kwiaty na grobach i znicze płonące, które stają się znakami nadziei. Kwiat mówi o miłości silniejszej niż śmierć, a płonąca świeca staje się symbolem Światłości rozświetlającej najgłębsze mroki, mroki śmierci.

W tych dniach pytania o sens życia i śmierci stają się bardziej natarczywe. Odpowiedzi są różne w zależności od tego, do jakich wymiarów zredukujemy człowieka. Gdy zabraknie odniesień do rzeczywistości pozaziemskiej wtedy zostają gorzkie słowa, jakie napisał filozof, Soren Kierkegaard: “Jakież to życie jest puste i bezsensowne! Grzebie się człowieka, jedzie na pogrzeb, rzuca się trzy garści ziemi na trumnę; jedzie się karetą; pociesza się człowieka tym, że ma jeszcze długie życie przed sobą. A czyż to dużo 7 X 10”

Sens życia i śmierci możemy odnaleźć tylko wtedy, gdy uwzględnimy pełny wymiar człowieka; duchowy i materialny. Wybitny myśliciel i psycholog Victor E. Frankel tak pisze: „Dlaczego wszystko w nas burzy się przeciw temu? Nie jest, bowiem prawdą, że człowiekowi zależy jedynie na cielesnej wegetacji. Tym, o co człowiekowi chodzi ostatecznie, jest istnienie duchowe. Człowiek nie chce istnieć za wszelką cenę, ale to, czego naprawdę chce, to: żyć z sensem. Dla egzystencji miarodajne i decydujące nie jest jej trwanie, ale pełnia jej sensu. Wszak krótkie życie może być pełne sensu; a długie może być sensu pozbawione. Można nawet i tak powiedzieć: gdyby nie było śmierci, a życie trwało bez końca już, dlatego pozbawione byłoby sensu. Człowiek mógłby wtedy wszystko, każdą sprawę od siebie odsuwać, co miałby zrobić dzisiaj, mógłby uczynić jutro i pojutrze. Nie byłoby żadnych zobowiązań i żadnej odpowiedzialności za wykorzystanie chwili dla urzeczywistnienia wartości i wypełnienia bytu ludzkiego sensem”.

Na płaszczyźnie duchowej odnajdujemy Boga, który zmienia perspektywę patrzenia na śmierć. Blaise Pascal pisze: “Rozważmy, zatem śmierć wedle Jezusa Chrystusa, a nie bez Chrystusa. Bez Jezusa Chrystusa jest ona przerażająca i odrażająca; jest postrachem natury. W Jezusie Chrystusie jest zgoła inna: jest powabna, święta i radosna dla tego, co wierzy. Wszystko jest słodyczą w Jezusie Chrystusie, nawet śmierć. Dlatego nawet cierpiał i umarł, by uświęcić śmierć i cierpienie. Jako Bóg i jako człowiek był wszystkim, co wielkie, i wszystkim, co nędzne, aby uświęcić w sobie wszystkie rzeczy z wyjątkiem grzechu i stać się wzorem wszelakich kondycji”.

Krzyże na cmentarzach są znakiem Chrystusa, który głosił zmartwychwstanie i życie wieczne. Nauczanie potwierdzał czynami. Ze śmierci, przez zmartwychwstanie przeszedł do życia. Przez te wielkie dzieła, których dokonał upewnił nas, że i my zmartwychwstaniemy. Mocą tej nauki i wielkością dzieł Jego, Kościół z głęboką wiarą powtarza na pogrzebach: „Życie wiernych zmienia się, ale się nie kończy”

Prawie dwa tysiące lat temu kobiety przyszły namaścić ciało Jezusa. Grób zastały pusty. Dwaj aniołowie oznajmili niewiastom: “Nie ma go tutaj; zmartwychwstał”. Ożywieni wiarą w Jezusa możemy usłyszeć te same słowa, gdy stajemy nad grobami naszych bliskich. Oni żyją nie tylko w naszej pamięci i sercach. Jeśli zaufali Bogu, żyją oni w realnym świecie, który Bóg dla nich przygotował. Od naszej ufności i wiary zależy nie tylko nasza wieczność, ale także nasz sposób przeżywania śmierci naszych bliskich.

Chrystus powiedział: „Jeśli nie uwierzycie jak dzieci nie wejdziecie do Królestwa Bożego”. Gdy przeżywamy śmierć kogoś bliskiego tak bardzo potrzebna jest nam wiara dziecka, które bez żadnych zastrzeżeń ufa swoim rodzicom.

Na zakończenie przytoczę rozmowę osieroconej przez tatę 4- letniej Kasi ze swoją mamą. Stęsknione maleństwo pyta mamę: Mamusiu, gdzie jest tatuś.

-W niebie razem z Jezusem odpowiada mama

-To polecimy do niego samolotem

-Tam nie można dolecieć samolotem

-A helikopterem?

-Helikopterem też nie możemy tam dolecieć, córeczko

Zamyśliła się mała Kasia i po pewnym czasie mówi: „Chyba Jezus nie wybudował jeszcze drogi do nieba”. A kilka dni po pogrzebie, na cmentarzu mała Kasia mówi: „Mamusiu nie płacz, tatuś w niebie pracuje razem z Jezusem”.

Nieraz przez ból i łzy dochodzimy do wiary małego dziecka. Z niej rodzi się nadzieja zmartwychwstania i życia wiecznego oraz spotkania z tymi, których kochamy, a którzy wcześniej odeszli do domu naszego Ojca (z książki Ku wolności).

GRANICA ŚMIERCI

A Jezus ponownie okazując głębokie wzruszenie przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: “Usuńcie kamień”. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego:., “Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie”. Jezus rzekł do niej: “Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?” Usunięto, więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: “Ojcze, dziękuję Ci żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał”. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: “Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić”. Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego (J 11, 38-45).

Billy Graham w książce „Hope for the Troubled Heart” opisuje historię dziesięcioletniego chłopca Russella Davisa, któremu życie nie szczędziło cierpienia. Przez ostatnie cztery lata Russell walczył z nowotworem. Pewnego dnia ponownie wrócił do szpitala, i wtedy napisał do przyjaciela wzruszający list: „Drogi Braine! U mnie wszystko bez większych zmian. Przebywam obecnie w szpitalu i czuję się dobrze, chociaż jestem trochę śpiący. Wiem, że się smucisz z powodu mojego stanu zdrowia, proszę cię, nie martw się za bardzo. Jeśli będziesz miał czas, i jeśli przyniesie ci to wewnętrzną ulgę, to możesz mnie tu odwiedzić. Kiedy umrę, co nastąpi wkrótce, nie martw się za bardzo, ponieważ ja mam specjalne miejsce w niebie. Szybciej niż się spodziewam ty także przyjdziesz do nieba, bo tysiąc lat na ziemi jest jak jedna minuta w niebie. Wiem, że gdy odejdę będziesz tęsknił za mną. Przyjmij to ze spokojem, tak jak to zrobiłeś po śmierci swojego wujka. Moja mama da ci coś z moich rzeczy, abyś zawsze pamiętał o mnie. A zatem nie martw się za bardzo. Kochający cię Russell”. Trzy dni później Russell poprosił o odrobinę wody i powiedział: „Mamusiu, kocham cię. Tatusiu, kocham cię” i odszedł do domu swego Ojca w niebie.

Taką historię mogą napisać swoim życiem ci, którzy zawierzyli Jezusowi tak jak Maria i Marta, siostry zmarłego Łazarza. Stanęły one w obliczu zbliżającej się śmierci swojego brata. Zrozpaczone posłały po Jezusa, aby przybył i uzdrowił swego przyjaciela. Jak mówi Ewangelia, Jezus nie spieszył się. Przyszedł do domu Łazarza, po ludzku sądząc za późno. Łazarz już od czterech dni spoczywał w grobie. To „zwlekanie” miało swój cel w bożych planach. Wiara Marii i Marty została wystawiona na próbę. Marta mówi jakby z wyrzutem: „:Panie gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. I wtedy słyszy odpowiedź: „Brat twój zmartwychwstanie”. „Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania, w dniu ostatecznym”- wyznaje Marta. A Jezus rzekł wtedy do niej: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” Marta odpowiada pozytywnie na to pytanie, a Chrystus na potwierdzenie swoich słów dokonuje czegoś więcej niż uzdrowienia. Każe Łazarzowi wyjść z grobu. Ten cud był najbardziej przekonywującym argumentem, że Chrystus jest Panem życia i śmierci.

Jezus okazał w tym zdarzeniu swoją boską potęgę, ale zarazem, w swoich odczuciach pozostał bardzo ludzki. Ewangelia mówi, że Jezus okazując wzruszenie, ze łzami w oczach udał się do grobu swego przyjaciela Łazarza. Podobne wzruszenie towarzyszy każdemu z nas, gdy 2 listopada, wspominając wszystkich zmarłych udajemy się na cmentarze. Niesiemy złociste chryzantemy i znicze. Rozjaśnią one i przydają ciepła grobom, nad którymi zatrzymamy się w modlitewnej zadumie. Wrócą wspomnienia, które na przekór przemijaniu są w nas ciągle żywe, w których nasi zmarli żyją i uśmiechają się do nas. Dzięki Chrystusowi te wspomnienia stają się rzeczywistością, która ciągle żyje.

Dzięki Chrystusowi możemy z pełnym przekonaniem powtarzać za Piano Pellegrino:
Na granicy drogi
nie ma drogi, jest meta.
Na granicy wspinaczki
nie ma wspinaczki, jest szczyt.
Na granicy nocy
nie ma nocy, jest świt.
Na granicy zimy
nie ma zimy, jest wiosna.
Na granicy śmierci
nie ma śmierci, jest Życie.

W tym szczególnym dniu odwiedzin naszych bliskich na cmentarzach, Kościół przywołując na pamięć zmarłych zachęca żyjących do modlitwy w ich intencji. Przypomina nam o tym jedno z wezwań uczynków miłosiernych, co do duszy: „Modlić się za żywych i umarłych”.

Pamięć modlitewna i ofiara w intencji zmarłych znana jest także z kart Starego Testamentu. W drugiej połowie drugiego wieku przed Chrystusem Juda Machabeusz przewodził powstaniu żydowskiemu. Po krwawej bitwie przygotowywano ciała zabitych żołnierzy do pogrzebu i wtedy Juda zauważył, że niektórzy zabici mieli przy sobie łupy z przedniego zwycięstwa, co było przeciw bożemu przykazaniu. Juda obawiał się, że ci żołnierze ukarani śmiercią w walce za przekroczenie bożego prawa, mogą być także ukarani przez Boga po śmierci. Dlatego składał ofiary i modlił się o miłosierdzie boże dla poległych żołnierzy, wierząc, że modlitwy i ofiary mogą być pomocne zmarłym.

Rzeczywistość korzystania z bożego miłosierdzia po śmierci była coraz pełniej objawiana, aż ostatecznie, w teologii katolickiej zamknęła się w słowie „czyściec”. Z lekcji religii pamiętamy, że człowiek po śmierci idzie do nieba, czyśćca lub piekła. Bardzo często czyściec jest uważany za miejsce kary. Taki obraz czyśćca zrodził się pod wpływem pojęcia sprawiedliwości u ludów Bliskiego Wschodu. Lecz bliższe rzeczywistości jest pojęcie czyśćca jako stanu, w którym Bóg działa dla zbawienia człowieka.

Ci, co zawierzyli Bogu odchodzą z tego świata odkupieni, ale nie są oni wolni od zmazy grzechu. Ciągle są sprawy, które przed Bogiem muszą być poukładane. Jesteśmy synami marnotrawnym, Bóg, na nasze szczęście jest wybaczającym Ojcem. Chce On nas przyjąć do swojego domu. Ale musimy wejść tam w odpowiedniej, niebieskiej szacie. Aby to się mogło stać konieczne jest oczyszczenie z wszelkich grzechów i niedoskonałości. Stąd też polska nazwa tej rzeczywistości „czyściec”. W rzeczywistości czyśćca uświadamiamy sobie nasze zaniedbania wobec Boga i to rodzi moment oczyszczającego bólu, który prowadzi do chwały obiecanej przez Jezusa. Ta prawda owiana jest tajemnicą. Możemy być jednak pewni, że w godzinie naszego odejścia łaska śmierci i zmartwychwstania Chrystusa jest nam ofiarowana w całej pełni. A my jako członkowie mistycznego Ciała Chrystusa przez nasze modlitwy możemy towarzyszyć naszym bliskim zmarłym w drodze do pełnego zjednoczenia z Chrystusem w Jego chwale (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).