Cicha noc, święta noc…

W mosiężnym świeczniku płoną trzy świece. Bożonarodzeniowa melodia z Mesjasza Hendla wypełnia dom. Z mroku nowojorskiego mieszkania spoglądam przez okno i widzę skrawek jaśniejszego nieba, gałęzie nagich drzew i pierwsze płatki śniegu w tanecznym korowodzie spadające na ziemię. Świat wpisany w kwadrat mojego okna jest mi bliski, bo prawie taki sam, jak ten, który przez okno domu rodzinnego oglądałem wiele lat temu w Polsce.
Wirujące za oknem płatki śniegu, mocą wyobraźni i tęsknotą duszy zmieniają kierunek i spadają na ziemię mojego dzieciństwa. Ziemia o tej porze ścięta jest mrozem. Błyszczą lodem tafle zamarzniętej wody, wymarzone miejsca dziecięcej zabawy. Rankiem świat oszroniony białością natury prowadzi drogami zaczarowanej nadziei. Stodoły i spichlerze przepełnione obfitością plonów. Pola zmęczone letnim zmaganiem, troskliwą ręką rolnika ułożone do snu czekają na przykrycie miękką, białą kołdrą, która niedługo spłynie z ciemnych chmur.
W tę przedzimową scenerię wtargnęła już nieujarzmiona dziecięca radość. Pierwsze płatki śniegu. Jest ich coraz więcej. Niebo ciemniało, a świat stawał się coraz jaśniejszy. Naokoło biel. Białe drogi i pola. Ciemny las ugiął się pod ciężarem białego piękna. W białej miękkości utonął zbędny głos. W nastrojowej ciszy malowanej bielą pojawiają się postacie z innego świata. Oto święty Mikołaj chodzi ośnieżonymi drogami. Zagląda wieczorem do domów i prezenty rozdaje, czasem zapyta o pacierz i grzecznym być każe. A nieraz w swojej dobroci budzić nas nie chce i tylko pod poduszką prezent zostawia.
Rankiem, gdy jeszcze słońca nie widać, wydeptanymi w śniegu ścieżynkami zdążałem wraz z innymi na spotkanie najważniejszej, bożonarodzeniowej nadziei. Szliśmy na Roraty. Wmieszani w tłum w niewielkim, przeuroczym kościółku wraz z innymi śpiewaliśmy: Spuście nam na ziemskie niwy. Zbawcę z niebios. obłoki! oraz inną pieśń adwentową: Głos wdzięczny z nieba wychodzi. Gwiazdę nam nową wywodzi. Która rozświeca ciemności.
Roratnia nadzieja opleciona była codzienną krzątaniną przygotowującą do świąt Bożego Narodzenia. Długie adwentowe wieczory to czas spotkań sąsiedzkich, tajemniczych opowieści przy chybotliwym świetle naftowych lamp. Dla nas, dzieci, był to także czas niecierpliwego odliczania dni, ile jeszcze zostało do Wigilii Bożego Narodzenia. Był to także czas wyglądania gości, którzy mają przyjechać do nas na święta. W końcu przychodził dzień wigilii. Wszystko prawie gotowe. Jeszcze tylko ubranie choinki i przygotowanie wieczerzy wigilijnej.
Z rana szliśmy do lasu, brnąc nieraz po pas w śniegu, szukaliśmy najpiękniejszego drzewka. Wreszcie znajdowaliśmy. Obsypane śniegiem i obmarznięte lodem. Delikatnie braliśmy je na ramiona, aby nie odłamać zmarzniętej gałązki i szliśmy w kierunku domu. Już na miejscu z niecierpliwością czekaliśmy aż z choinki opadnie lód. Szybko powiększała się kałuża na podłodze, ponieważ choinka stała w rozgrzanej kuchni, w której mama przygotowywała potrawy wigilijne. Do dziś intensywna woń żywicy i zieleni rozmarzającej choinki wymieszana z zapachami wigilijnego gotowania jest wspomnieniem najwspanialszych chwil.
Choinka jest już sucha możemy ją stroić. Zawieszamy bombki, łańcuchy, światełka, orzechy, jabłka. Wszystko już jest gotowe, za oknem zapada zmrok. Świeci pierwsza gwiazda na wigilijnym niebie, możemy zasiąść do stołu. Miejsce spożywania wieczerzy wigilijnej jest podobne do Stajenki betlejemskiej, ponieważ tata wcześniej wniósł wiązkę siana i snopek słomy. Siano położone było pod stołem i obrusem, a słomą wyścielony był cały dom. Biały opłatek, życzenia, kolędowanie. Czuło się jakby z nieba zstępował inny świat. A wspólnie śpiewana kolęda Lulaj, że Jezuniu czyniła to miejsce najpiękniejszym na świecie.
W czasie tej świętej nocy cała natura była wciągana w to wielkie radowanie. Z opłatkiem szliśmy do obory, aby zwierzętom dać kawałek wigilijnego chleba. Nadsłuchiwaliśmy wtedy, o czym rozmawiają. W czasie tej nocy miały przywilej mówienia ludzkim głosem. Słyszeliśmy tylko pomrukiwania, które nie przypominały ludzkiej mowy. Dorośli nas zapewniali, że zwierzęta na pewno później będą rozmawiać, ale przed nami było tyle innych, ciekawych zdarzeń, że nie zostawaliśmy, aby słuchać zwierzęcego gadania. Szliśmy do sadu, aby dowiedzieć się jak obfity będzie zbliżający się nowy rok. Ktoś z dorosłych zadawał drzewom pytania czy będą owocować. Milczenie oznaczało zgodę, upewniało, że będą obfite zbiory. Zaznaczaliśmy słomą takie drzewo i szliśmy dalej. Jeśli drzewo odpowiedziałoby, że nie będzie rodzić, trzeba by je było wyciąć. Na szczęście w ten święty wieczór nie musieliśmy wycinać żadnego.
Śnieżnymi drogami pośród ciemniejących lasów szliśmy na Pasterkę. Niewielki wiejski kościółek tonął w powodzi światła. Dla dzieci najważniejsza była szopka betlejemska. Barwne figurki, niepowtarzalny nastrój spokoju i radości. Mieszał się świat ziemski z niebieskim. Stawaliśmy się cząstką betlejemskiego świata. Święty Józef był tak samo realny jak sąsiad ubrany w długi i ciepły kożuch.
Potężnym głosem zabrzmiały organy a z radosnych serc wyrwał się śpiew Bóg się rodzi. Zadrgały światła na ołtarzu. Do wielu serc wdarła się rzeczywistość Bożego narodzenia. Czuliliśmy, że Bóg się w nas narodził, bo tyle było w nas radości miłości i życzliwości do drugiego człowieka, ktoś nas związał niewidzialnymi więzami niebiańskiej miłości.
Może Ty, podobnie jak ja, spoglądasz przez okno i widzisz skrawek nieba, na którym w tych grudniowych dniach zabłysła gwiazda betlejemska. Może także wraca świat twojej dziecinnej kolędy i niezależnie od czasu i przestrzeni serce zaczyna radośnie śpiewać: Cicha noc, święta noc, Pokój ludziom niesie wszem, a u żłóbka Matka Święta czuwa uśmiechnięta nad Dzieciątka snem, nad Dzieciątka snem.
Kurier Plus, 1995 r.
