|

Boże Narodzenie – Rok C

GDY ZABŁYŚNIE PIERWSZA GWIAZDA                      

W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie. W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoim stadem. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie”. I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które wielbiły Boga słowami: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie” (Łk 2,1-14)

Wczesnym rankiem 23 września, 63 roku przed narodzeniem Chrystusa, w Rzymie narodził się chłopiec. Wysłannik oznajmił tłumom zgromadzonym przed rzymskim Senatem: „Narodził się władca świata”. Chłopcu nadano imię Oktawian. Oktawian w wieku 20 lat, wraz z Lepidusem i Markiem Aureliuszem rządził całym Imperium Rzymskim. W niedługim czasie pokonał wszystkich swoich przeciwników i sam stał się faktycznym władcą Imperium Rzymskiego, co w tamtym czasie było równoznaczne z władzą nad całym światem. Wielkość i sława ziemska nie zadawalały Oktawiana. Po jego presją Senat Rzymski nadał mu tytuł „Cezar August”, augustus znaczy boski. Zaliczył się w poczet bóstw i od swych poddanych wymagał dla siebie czci boskiej. Jakże krucha okazała się ta potęga i sława. Któż, poza znawcami historii pamięta dzisiaj o tych narodzinach, nie mówiąc już o czci, jakiej dla siebie wymagał.

Imię Cezara słyszymy w kościele w dzień Bożego Narodzenia, kiedy świętujemy narodziny innego Władcy, którego sława i potęga są innego rodzaju. W ewangelii czytamy: „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie”. W skład Imperium Rzymskiego wchodziły także ziemie Izraelskie, a więc Józef z Maryją udali się do swego miasta, aby tam się zapisać. Wtedy nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Narodził się Władca, który nie miał zbrojnych legionów, a zdobył sławę, o jakiej Oktawian nie mógł nawet marzyć. Jego bronią jest miłość, z miłości zstępuje na ziemię i przyjmuje ludzką naturę, aby nas zbawić. To wydarzenie historyczne nie stało się tylko historią. Chrystus ciągle do nas przychodzi, jest obecny w naszym życiu. Przyjście historyczne Jezusa i jego aktualną obecność świętujemy z wielką radością. Radość wyrażamy na różne sposoby. Liturgia bożonarodzeniowa Kościoła jest ubogacana przez zwyczaje i tradycje narodowe. Dla nas szczególnie bliska i piękna jest polska tradycja. I do niej chcę teraz nawiązać.

Na wigilijnym, ciemniejącym niebie pojawia się pierwsza gwiazda. Pojawia się pierwsza, bo jest najjaśniejsza. Ta gwiazda, w tradycji polskiej stała się symbolem innej gwiazdy, która rozbłysła ogromnym blaskiem nad Betlejem, obwieszczając światu narodzenie niezwykłego Króla, który jest Synem Najwyższego. Wypatrywanie pierwszej gwiazdy na wigilijnym niebie jest jednym z elementów polskiej tradycji religijno- ludowej, związanej ze świętami Bożego Narodzenia. Pojawienie się jej jest zaproszeniem do wigilijnego stołu, który tego wieczoru jest czymś więcej niż tylko miejscem spożywania posiłku; nabiera on sakralnego charakteru, prawie jak ołtarz w kościele. Biały, lniany obrus mówi o czystości duchowej, która jest konieczna w przygotowaniu się na przyjście Jezusa. Odrobina siana pod obrusem przypomina ubogie narodzenie Jezusa w stajni betlejemskiej. Postne (bezmięsne) potrawy na stole to znak czuwania. Słowo „wigilia” pochodzi z języka łacińskiego i oznacza czuwanie.

Chrześcijanie, zachowując postawę czujności przygotowywali się do obchodów ważniejszych świąt. Czuwanie wiązało się z postem i wzmożoną modlitwą. W czasach dzisiejszych wigilia ma trochę inne znaczenie. Wigilia już jest świętowaniem. Tylko postne potrawy, w tradycji polskiej przypominają dawne znaczenie wigilii. Powstrzymanie się od mięsa tradycja ludowa rekompensuje ilością postnych potraw, których powinno być na stole wigilijnym co najmniej dwanaście. Wśród tych potraw szczególne miejsce zajmuje chleb, specjalnie wypiekany na tę okazję, ten chleb nazywamy opłatkiem. Chleb w polskiej tradycji przedchrześcijańskiej zajmował poczesne miejsce w obrzędowości religijnej. Zapewne zapożyczono wiele z tej tradycji, ale nadano jej inny sens. W obrzędach wigilijnych opłatek przestaje być pokarmem dla ciała, a staje się symbolem wartości, które zaspakajają duchowe głody człowieka. Betlejem, w języku hebrajskim znaczy dom chleba. Rodzi to skojarzenia z Jezusem narodzonym w Betlejem, który stał się dla nas chlebem zaspakajającym głód naszej duszy.

Dzielenie się opłatkiem jest znakiem miłości. Miłość jest zasadniczym motywem tych świąt; „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego nam dał”. Puste miejsce przy stole wigilijnym jest także znakiem miłości. Jest przy nim miejsce dla każdego. Dawniej mówiło się, że jest ono dla „zamorskiego gościa”, i pod tym pojęciem rozumiano tych, którzy odeszli do wieczności. Dziś oprócz tego znaczenia, puste miejsc przy stole jest zaproszeniem tych, którzy nie mogą być z nami lub są samotni.

Przed kilku laty, w wigilijny wieczór do drzwi plebani zastukał młody człowiek. Przyszedł po opłatek wigilijny. Podając opłatek zagadnąłem: Zapewne rodzina czeka przy stole…. Wtedy ten młody człowiek zdążył tylko powiedzieć, że jego żona i dzieci są daleko w Polsce, a on jest tu sam, w Nowym Jorku. Więcej nie mógł powiedzieć, ujrzałem łzy w jego oczach i usłyszałem szloch ściskający gardło. Wstydził się swoich łez, bo szybko się odwrócił i wyszedł, a ja do dziś widzę jego przygarbioną sylwetkę, jakby skurczoną z bólu, ginącą w mrokach wigilijnego wieczoru. Przypomniałem sobie wtedy wiersz „List od matki”, którego autorem jest Stefan Garczyński, uczestnik powstania listopadowego. Autor zawarł w tym wierszu tęsknotę za wieczorem wigilijnym w gronie rodziny. Oto jego fragmenty:

„Piszę ci synku list z daleka, z domu,

na szybach śnieżne łyskają płatki,

wspominam dawne dni i po kryjomu płaczę.

Ty synku zrozumiesz łzy matki.

Jest już choinka.

Zaraz u stoła siądziem jak dawniej,

z siostrzyczkami trzema,

a razem z nami myśl niewesoła,

że ciebie synku wśród nas niema.

Ty tam samiutki w odległej gdzieś stronie,

jak my liczysz mijające chwile,

jaka ci gwiazda w wieczór zapłonie,

kto ci świąteczną przyodzi wigilią.

……

Myśmy się dzisiaj za ciebie modliły

a ja nad listem, widzisz płaczę,

myśl o nas synku, wspomnij przy wieczerzy.

Te trudne przeżycia są udziałem wielu, którzy sami zdecydowali się, lub zostali zmuszeni do opuszczenie ojczystego kraju. Potrącając tę smutną nutę chcę zwrócić uwagę jak cenne są polskie tradycje bożonarodzeniowe oraz więzi rodzinne i przyjacielskie. Dopiero ich brak uświadamia nam jak wiele one dla nas znaczą. Jest, za co dziękować i jest, czym się cieszyć, gdy możemy te tradycje pielęgnować w gronie rodziny i przyjaciół.

Ale nawet, gdy zabraknie nam rodziny i przyjaciół, z którymi możemy obchodzić święta w oprawie polskiej tradycji, możemy odnaleźć radość, bo te święta mają o wiele głębszy wymiar. Orędzie radości tych świąt jest skierowane do wszystkich. Pisze o tym Zdzisława Kunstmana w wierszu „W dzień Bożego narodzenia”.

„Pamiętaj będą

ludzie smutni, opuszczeni,

niepotrzebni nikomu-

nikt z nimi słowa nie zamieni

nie zaprosi do swego domu..

Weź do ręki biały opłatek,

choćbyś nie miał go z kim dzielić-

i życz szczęścia całemu światu;

niech się wszystkie serca rozweselą!…”

Piękno polskiej tradycji jest ważne, ważna jest obecność bliskich nam osób w wieczór wigilijny. Ale nawet, gdy tego zabraknie możemy odnaleźć najgłębszą radość i pokój z Bożego Narodzenia. Na drodze wiary możemy dotrzeć do ubogiej stajni betlejemskiej, uklęknąć przed tajemnicą Boga wcielonego, a wtedy wraz ze słowami kolęd spłynie do naszych serc radość i pokój, który obwieszczali aniołowie nad stajnią betlejemską: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał” (z książki Ku wolności).

ROZPOZNAĆ CZAS NAWIEDZENIA 

Ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy wyrzekłszy się bezbożności i żądz światowych rozumnie i sprawiedliwie, i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia się chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa, który wydał samego siebie za nas, aby odkupić nas od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud wybrany na własność, gorliwy w spełnianiu dobrych uczynków (Tt 2,11-14).

Dopełnił się czas oczekiwania. Nasze domy pięknie udekorowane migocą tysiącami kolorowych świecidełek. Świąteczne kartki już wysłane. W wysprzątanym domu choinka, a pod nią zapakowane prezenty. Pachnie świątecznymi potrawami. Brzmią radosne kolędy. Wigilijny stół przykryty białym obrusem, a pod nim odrobina pachnącego siana. Na stole tradycyjna liczba potraw oraz biały opłatek. Na grudniowym niebie pierwsza wigilijna gwiazda. Przyjaźnie wyciągnięta ręka z białym opłatkiem. Życzenia. A później Pasterka w pięknie udekorowanym kościele. Nastrojowa szopka a w niej figurka Dziecięcia, na które czekamy. Cała ta sceneria mówi o naszym przygotowaniu na przyjęcie Chrystusa. To jest tak bardzo wiele, a zarazem może nic nie znaczyć.

W niejednym domu, w niejednym sercu może powtórzyć się historia, którą chcę teraz przytoczyć. Przez pięćdziesiąt lat parafianie cieszyli się piękną grą swojego organisty. Był on lubiany także za swoją uczynność i serdeczność. Po przejściu na emeryturę organista wyjechał do innego miasta. Parafianie postanowili odwdzięczyć się muzykowi i zorganizowali dla niego piękny bal. Sala wypełniła się do ostatniego miejsca życzliwymi mu ludźmi. Przyszedł najważniejszy moment oficjalnego podziękowania. Wszyscy rozglądają się i szukają organisty. Gdzie on jest? Okazało się, że w tym zabieganiu organizatorzy zapomnieli zaprosić głównego gościa.

W świątecznym zabieganiu, kultywowaniu tradycji i zwyczajów świątecznych lub braku dostatecznego zgłębienia tajemnicy tych świąt, przygotowując się na przyjęcie tak dostojnego Gościa, możemy zapomnieć odpowiednio Go zaprosić. Zewnętrzne, świąteczne przygotowania mają o tyle sens o ile przygotowane są nasze serca na przyjęcie Chrystusa. Wymiecione zostaje zło z naszej duszy i przyozdobione światłem prawdy, ufności, dobra i miłości. W przeciwnym razie, nawet gdy człowiek wygląda przyjścia Boga, rozmija się z Nim. Prorok Izajasz zapowiadał przyjście Mesjasza, który miał rozjaśnić nieziemskim blaskiem oblicze ziemi i oblicza ludzkich serc: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza”. Naród Wybrany z radością oczekiwał i przygotowywał się na przyjście Mesjasza, a jednak, gdy przyszedł czas wypełnienia proroctwa, nie wszyscy rozpoznali czas swego nawiedzenia.

Pierwszymi, którzy usłuchali anioła i poszli do Betlejem byli ludzie ubodzy, prostego serca. Ci, którzy z własnego doświadczenia wiedzieli, co to jest lęk, strach, trud życia. I wiedzieli, jak stawiać temu czoła. Ale to, co zobaczyli na betlejemskim niebie napełniło ich lękiem, na dnie którego czaiła się jakaś tajemnicza radość. Do zalęknionych anioł powiedział: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką…”. Słowa „Nie bójcie się” mają o wiele większą wymowę niż tylko uspokojenie pasterzy patrzących na nadzwyczajne i nadprzyrodzone zjawisko niebieskie. Echo tego zawołania brzmi w słowach papieża Jana Pawła II skierowanych do świata: „Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Otwórzcie drzwi Jego zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i polityczne, szerokie obszary kultury, cywilizacji i rozwoju. Nie lękajcie się! Chrystus wie, co kryje się we wnętrzu człowieka. Jedynie On to wie! Dziś człowiek tak często nie wie, co nosi w sobie, w głębi swej duszy, swego serca. Jak często jest niepewny sensu swego życia na tej ziemi. Ogarnia go zwątpienie, które przeradza się w rozpacz.”

A zatem nie lękajmy się otworzyć drzwi naszych serc Chrystusowi. Kto uczyni to, wtedy serce napełni się radością, o której mówi anioł znad Betlejem: „Oto zwiastuję wam radość wielką…”. Zwiastuje to, czego przez całe życie szukają ludzie. Jedni ją znajdują inni nie. Jest tak wiele sytuacji, sposobów odnalezienia radości, że łatwiej wymienić, gdzie jej nie można znaleźć. Na łamach „The Bible Friend” zamieszczano wykaz wartości, które mogą omamić człowieka złudnym szczęściem. A zatem, gdzie nie możemy znaleźć prawdziwej radości:

W niewierze – jeden z największych niedowiarków i bezbożników Voltaire napisał: „Byłbym szczęśliwszym, gdybym się w ogóle nie narodził”.

W przyjemnościach- wielki poeta angielski Lord Byron, który pławił się w różnego rodzaju przyjemnościach pod koniec życia napisał: „Pozostały mi tylko robaki, wrzody i zgryzoty”.

Nie w pieniądzach- Jay Gould, bardzo bogaty milioner amerykański, umierając powiedział: „Sądzę, że jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie”.

Nie w sławie i pozycji społecznej- Lord Beaconsfield, angielski mąż stanu, konserwatysta, minister finansów i premier, który miał sławę i eksponowane stanowisko, napisał: „Młodość jest pomyłką, wiek dojrzały- zmaganiem, a starość- żalem”.

Nie w wojennej sławie- Aleksander Wielki po zdobyciu całego, znanego wówczas świata, płakał w namiocie, mówiąc: „Nie ma już żadnego kraju do zdobycia”.

Święta Bożego Narodzenia w radosnej i nastrojowej atmosferze kierują naszą uwagę na Chrystusa, w którym możemy odnaleźć najpełniejszą radość. Abyśmy mieli przystęp do Niego narodził się w ubogiej stajni betlejemskiej. We wszystkim upodobnił się do nas, oprócz grzechu. Pięknie przybliża tę prawdę L. Noben w „Orędziu z groty betlejemskiej”:

„Narodziłem się nagi – mówi Bóg – abyś potrafił wyrzekać się samego siebie.

Narodziłem się ubogi, abyś mógł uznać mnie za jedyne bogactwo.

Narodziłem się w stajni, abyś nauczył się uświęcać każde miejsce.

Narodziłem się bezsilny, abyś ty nigdy mnie się nie lękał.

Narodziłem się w miłości, abyś ty nigdy nie zwątpił w moją miłość.

Narodziłem się w nocy, abyś ty uwierzył, iż mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością.

Narodziłem się w ludzkiej postaci – mówi Bóg – abyś ty nigdy nie wstydził się być sobą.

Narodziłem się jako człowiek, abyś ty mógł stać się „synem Bożym”.

Narodziłem się prześladowany od początku, abyś ty nauczył się przyjmować wszelkie trudności.

Narodziłem się w prostocie, abyś ty nie był wewnętrznie zagmatwany.

Narodziłem się w twoim ludzkim życiu – mówi Bóg, – aby wszystkich ludzi zaprowadzić do domu Ojca”.

Szukamy zatem Boga i Jego radości, a gdy Go odnajdziemy, usłyszymy wtedy w naszej duszy spełniający się głos betlejemskich aniołów: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie” (z książki W poszukiwaniu piękna i mądrości).

PRZY WSPÓLNYM STOLE

Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju (Iz 9,1-3.5).

Świąteczny stół, a szczególnie wigilijny odgrywa ważną rolę w naszym życiu. Różne bywają wigilie, różne bywają święta. Nieraz siąść i płakać. I może właśnie wtedy warto przywołać wspomnienie wigilijnego stołu, przy którym w gronie rodziny i przyjaciół odnajdywaliśmy najprawdziwszą miłość i bliskość. Kolęda tętniła wtedy autentyczną radością, bo Dziecię się nam narodziło. Stół wigilijny otoczony wieńcem kochających serc jest miejscem, gdzie łatwiej rozpoznać i przyjąć Dziecię, Miłość zstępującą z nieba, która niesie radość i pokój. Ta Miłość sprawia, że w naszym życiu doczesność łączy się z wiecznością i przy stole wigilijnym nie ma pustych miejsc, nawet gdyby go dotknął cień śmierci. Nowonarodzony Jezus jest źródłem świątecznej radości. Niezależnie od tego, jakie są te święta, gdy przedrzemy się przez ich zewnętrzną oprawę i dotkniemy tajemnicy narodzenia Boga, wtedy odnajdziemy nadzieję i najprawdziwszą radość.

Kilkanaście lat temu, u znajomych spotkałem Martę, emigrantkę z Irlandii. Pogodna, uśmiechnięta, życzliwa, niepotępiająca drugiego człowieka, wyrozumiała dla ludzkich błędów, pełna miłości, gotowa spieszyć z pomocą bliźniemu, delikatna, wrażliwa. Ale na dnie tej dobroci, pogody ducha i radości wyczuwało się cień smutku, jakiś dramat, który nosiła w sobie. Dzisiaj wiem, że również ten dramat rzeźbił jej piękną osobowość. W andrzejkowy wieczór tego roku zadzwoniła do mnie koleżanka Marty i z płaczem powiedziała: „Marta przyjechała z Irlandii do Nowego Jorku”. Zaskoczony tym wzruszeniem powiedziałem: „To dobrze, ale czy to wystarczający powód, żeby tak się wzruszyć i szlochać”. I wtedy usłyszałem niesamowitą historię Marty, historię, która mogłaby stać się materiałem na scenariusz pięknego i mądrego filmu o miłości.

Ponad trzydzieści lat temu niezamężna Marta zaszła w ciążę. Młoda dziewczyna, żałując tego zdawała sobie sprawę, że zarówno rodzina, jak i mieszkańcy małej irlandzkiej miejscowości nie zaakceptują panny z dzieckiem. Aborcji nie brała pod uwagę. Podjęła dramatyczną decyzję wyjazdu do Nowego Jorku, urodzenia dziecka i oddania do adopcji. Tak też i zrobiła. Nie była to łatwa decyzja. W niedługim czasie po urodzeniu syna i oddaniu do adopcji była pewna, że to był błąd. Uświadomiła sobie jak bardzo kocha swoje dziecko. Oddałaby wszystko, aby je teraz odzyskać. Zaczęła odwiedzać agencję, która pośredniczyła w adopcji, aby uzyskać jakąś informację o swoim dziecku. Jednak prawo adopcyjne zabrania udzielania takich informacji. Zostawiała swój adres na wypadek, gdyby syn zaczął szukać swojej matki. Tak często nachodziła tę agencję, że nawet zamykano przed nią drzwi. Przez trzydzieści lat, na różne sposoby starała się odnaleźć syna. Codziennie modliła się do Boga za wstawiennictwem św. Józefa o odnalezienie dziecka. We wrześniu tego roku postanowiła na stałe wyjechać do Irlandii. Przed wyjazdem poszła jeszcze raz do agencji pośredniczącej w adopcji. Jeden z pracowników podał jej wtedy adres innej agencji, która pracuje dla Oprah Gail Winfrey i zajmuje się takimi sprawami. Marta opowiedziała swoją historię w tej agencji i wyjechała do Irlandii.

Pewnego dnia wieczorem Marta odebrała telefon i zaczęła płakać i krzyczeć: „Znaleźli go, znaleźli go…” Zdumieni domownicy pytali: „Kogo, kogo…”. Marta odnalazła syna. Agencja podała telefon syna. Marta drżącymi rękami wykręciła numer telefonu. Usłyszała męski ciepły głos. Ze ściśniętym gardłem, w trakcie rozmowy nieporadnie zapytała: „Czy ty jesteś adoptowanym dzieckiem?”. „Tak, ale kto mówi?”- usłyszała. „Twoja rodzona mama”- padła odpowiedź. Zapadła głęboka cisza przerywana szlochem po dwóch stronach oceanu. A potem była długa rozmowa spięta miłością sięgającą nieba. Okazało się, że on także przez 5 lat jej poszukał. Rodzice, którzy go zaadoptowali powiedzieli mu, że jego mama bardzo go kochała i nie chciała go nikomu oddać, ale nie miała wyjścia, musiała to zrobić. Zaczął, zatem szukać swojej największej miłości, której na imię mama.

Marta wraz córką postanowiła przyjechać do Nowego Jorku i spotkać się ze swoim synem. Przygotowania do wyjazdu były najcudowniejszym czasem w życiu Marty. Łzy radości i szczęścia nieraz spływały jej po policzkach w czasie przygotowania się na spotkanie ze swoim dzieckiem, miłości, której szukała ponad trzydzieści lat. Syn także z radością czekał na swoją mamę. Spotkania matki i syna w andrzejkowy wieczór tego roku nie jest w stanie opisać żadne słowo. Zmieszały się łzy radości matki i syna, brata i siostry a serdeczne wtulenie zastąpiło wszelkie słowo. Syn patrząc z miłością na mamę powiedział: „Przeszłaś wszelkie moje wyobrażenia, kocham cię”. Serce Marty rozsadzała radość, gdy patrzyła jak brat z siostrą po 30 latach po raz pierwszy tulą się do siebie i nie mogą się rozstać. Po kilku cudownych dniach Marta z córką wróciła do Irlandii, a syn przyjedzie do nich na święta i na ślub swojej siostry.

Przez pryzmat powyższej historii spójrzmy na adwentowe czekanie, a szczególnie na niedzielę, zwaną Gaudete, tzn. radujcie się. Historia adwentowa zaczyna się obrazowym opisem raju, a szczególnie w sceny przedstawiającej grzech pierwszych rodziców, zwanym grzechem pierworodnym. Przez uleganie grzesznym podszeptom szatana człowiek stracił przyjaźń z Bogiem. Po wypędzeniu z raju uświadomił sobie jak wielką utracił miłość. Zatęsknił za nią i szukał jej, szukał Boga. Czytania adwentowe przypominają nam, że kochający Bóg czeka na nas i wskazuje nam drogę do siebie. Drogą prowadzącą do spotkania z kochającym Bogiem będzie Mesjasz. Dzisiejsze czytania liturgiczne wzywają do radości, bo Mesjasz jest blisko, jest już wśród nas.

Prorok Izajasz pisze: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza”. To co prorok zapowiadał stało się faktem, który Ewangelia opisuje tymi słowami: „Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: ‘Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie’”.

Niezależnie od tego, jaka ciemność nas otacza, jak ciemność wypełnia naszą duszę, możemy dojrzeć światło pośród tego mroku i radość w smutku, gdy z taką miłością i determinacją, jak matka szukająca syna będziemy szukać Nowonarodzonego i oddamy Mu pokłon, jako swemu Zabawcy i Panu (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

JASNOŚĆ SERCA

 Na początku było Słowo,

a Słowo było u Boga,

i Bogiem było Słowo.

Ono było na początku u Boga.

Wszystko przez Nie się stało,

a bez Niego nic się nie stało,

co się stało.

W Nim było życie,

a życie było światłością ludzi,

a światłość w ciemności świeci

i ciemność jej nie ogarnęła.

Pojawił się człowiek posłany przez Boga,

Jan mu było na imię.

Przyszedł on na świadectwo,

aby zaświadczyć o Światłości,

by wszyscy uwierzyli przez niego.

Nie był on światłością,

lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości.

Była Światłość prawdziwa,

która oświeca każdego człowieka,

gdy na świat przychodzi.

Na świecie było Słowo,

a świat stał się przez Nie,

lecz świat Go nie poznał.

Przyszło do swojej własności,

a swoi Go nie przyjęli.

Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli,

dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,

tym, którzy wierzą w imię Jego,

którzy ani z krwi,

ani z żądzy ciała,

ani z woli męża,

ale z Boga się narodzili.

Słowo stało się ciałem

i zamieszkało między nami.

I oglądaliśmy Jego chwałę,

chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca,

pełen łaski i prawdy.

Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył (J 1,1-18).

Wigilijne wspomnienia powracają do mnie zimowym gościńcem, ujeżdżonym w głębokim śniegu. Na niebie gwiazdy i księżyc, w oddali horyzont lasu pod grubą czapą śniegu. A na około jakaś dziwna cisza, tajemnicza i święta. Zamilkły odgłosy krzątaniny w wiejskiej zagrodzie. Nie wypada mącić ciszy tego wieczoru jakąkolwiek pracą. I tylko w domach ożywienie i nadzwyczajna jasność. Ale jest to inna jasność niż ta, którą przynoszą zapalone żarówki i świece. Jest to także inna jasność niż ta, która odbija się w śnieżnobiałym obrusie wigilijnym. Jest to jasność, która wypełnia serce, przywołuje uśmiech na twarzy i każe wyciągać rękę z białym opłatkiem do każdego, aby się dzielić, przychodzącą tego wieczoru Miłością. To światło zabłysło nocą na betlejemskim niebie. I rozlało się po świecie szeroką łuną, dosięgając każdego domu, w którym przy uroczystym wigilijnym stole miłość splata ręce i śpiewa najpiękniejsze kolędy o zstąpieniu Boga na ziemię.

W czasie II wojny światowej wielu polskich żołnierzy z armii Andersa stacjonowało w dniach Bożego Narodzenia na Bliskim Wschodzie. Niektórzy z nich mieli łaskę nawiedzenia groty Narodzenia Pańskiego w Betlejem w dzień Bożego Narodzenia. Wchodzący do groty żołnierze otrzymywali zapalone świece. Świeca była potrzebna do rozświetlenia mroku panującego w grocie i stawała się także symbolem Jasności zstępującej z nieba, symbolem Dzieciątka Jezus narodzonego w betlejemskiej stajni. Jeden z żołnierzy wszedłszy do groty zgasił swoją świecę. Przewodnik pyta, dlaczego to zrobił, przecież światło świecy będzie mu potrzebne jeszcze przy wyjściu. A żołnierz odpowiada: „Chcę zachować tę świecę, która zapłonęła w grocie. Zabiorę ją ze sobą i po zakończeniu wojny, gdy zasiądę z rodziną przy stole wigilijnym, wtedy zapalę tę świecę. Chcę by to światło, które zapłonęło w Betlejem płonęło zawsze w moim domu. Bo to światło przynosi najprawdziwszą miłość, pokój, radość i zbawienie”.

Na wiele wieków przed narodzeniem Jezusa, Izajasz w uniesieniu prorockim widział światłość przychodzącą w Chrystusie i pisał: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką, nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię się nam narodziło, Syn został nam dany, na jego barkach spoczęła władza”. Przyszedł oczekiwany Mesjasz. Stał się światłem na ludzkich drogach, które często są kręte i prowadzą na manowce. Wyzwoli On człowieka z niewoli. Nie jeden myślał, że chodziło o niewolę polityczną. A przecież to niewola zła i grzechu najbardziej pęta człowieka i pogrąża go w ciemności. Czyż największa ciemność nie dopada człowieka wtedy, gdy jego serce wypełnione jest nienawiścią, żądzą zabijania itd.? Prorocy, a później sam Chrystus uświadamiał słuchaczom tę prawdę. Mesjasz przyszedł, aby na krzyżu pokonać grzech i śmierć. I dzięki temu, w Nim człowiek może dokonać tego samego. Czyż śmierć nie niesie ze sobą największej ciemności? Sadzę, że tak. A zatem światło, które rozświetla mrok śmierci, czy nie jest największym światłem? Dlatego radujmy się z przyjścia Mesjasza, Światłości Świata.

A jednak, jak mówi fragment zacytowanej na wstępie Ewangelii to światło nie przez wszystkich było przyjęte. „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. Ta historia powtarza się również i dzisiaj. Dlaczego? W odpowiedzi sięgnę do wspomnień z lat mojego dzieciństwa. Elektryfikacja była dla mojej rodzinnej wsi Oseredek wydarzeniem epokowym. Patrzyłem na to wydarzenie oczyma sześcioletniego dziecka. Niektórzy z mieszkańców nie chcieli elektryczności, mówiąc: „A po co mi to, pójdę do sklepu do Pogudza, kupię sobie bańkę nafty i wystarczy mi do lampy na kilka miesięcy. A za podłączenie prądu nie będę tyle płacił”. Mimo oporu nielicznych, elektryfikacja wsi szła pełną parą.

Po ukończeniu robót, czekaliśmy na włączenie prądu. Ja zaś ze swoim kolegą Zenkiem skorzystałem ze szczególnej okazji zdobycia nowych „zabawek”. A mianowicie, elektrycy zostawili przy słupie elektrycznym, koło mego domu drabinę. Przy jej pomocy wspięliśmy się na słup i usiłowaliśmy poodkręcać, co piękniejsze „zabawki”. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba udało się nam coś odkręcić, bo gdy włączono na wsi prąd, to we wszystkich domach było jasność tylko w moim panował mrok, tak mrok, bo światło lampy naftowej przy świetle elektrycznym wyglądało jak mrok. Byłem niepocieszony. Dopiero po kilku dniach i w naszym domu zabłysła wielka jasność. To wyglądało jak cud; dotykasz kontaktu i staje się jasność, dotykasz znowu i staje się ciemność, to tak jakbyś słońce wyciągał rankiem na wschodzie i wieczorem chował go na zachodzie.

Jaka nauka płynie z tej opowieści. Chrystus przychodzi do nas jako światłość. Przynosi człowiekowi światło zbawienia, ale człowiek nie chce nieraz tego światła, bo nie wie jak wielkie jest to światło i nic nie robi, aby się przekonać o jego wielkości. Albo zbyt przywiązał się do swoich „lamp naftowych”, do swoich „bożków” nie tylko tych dawnych pogańskich, ale tych bardziej współczesnych, jak pieniądz, sława, przyjemność itd. Nieraz też sądzi, że Bóg za dużo wymaga, że zbyt wysoką cenę trzeba płać za to boże światło, i tym sposobem omija człowieka największa światłość, która rozświetla mroki śmierci.

Są także tacy, którzy na swój sposób chcą się urządzić. Nieraz z narażeniem życia szukają „zabawek”, które choć na chwilę uczynią ich szczęśliwymi. Szukając tych zabawek, ignorują prawa ludzkie i boże. Może chwilowo są szczęśliwi, bo coś tam udało się im „odkręcić”. Ale w ostatecznym bilansie omija ich prawdziwe Światło, które niesie zbawienie i trwałe szczęście. Omija ich także prawdziwa radość Bożego Narodzenia. Mimo, że w domu stoi pięknie wystrojona choinka a pod nią prezenty, i czeka na nich suto zastawiony stół wigilijny. Omija, ponieważ zabrakło otwarcia serca na Jasność spływającą z nieba.

Zaś tym, którzy sercem i duszą przyjęli tę Światłość „dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” i razem z aniołami wyśpiewywali radość z narodzenia Pana (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ŚWIĘTY FRANCISZEK Z ASYŻU

W polskiej tradycji bożonarodzeniowej stajenka i jasełka zajmują specjalne miejsce. Dodają one nadzwyczajnego piękna i niepowtarzalnego nastroju tym świętom, szczególnie gdy patrzymy na nie oczyma dziecka. Początek tej tradycji sięga roku 1223. W tym to roku do Greccio, niewielkiego miasta, oddalonego kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu przybył św. Franciszek z Asyżu. Przed przybyciem napisał do Jana Velity, zarządcy tego miasta: „Jeśli chcesz, żebyśmy w Greccio obchodzili święta Pańskie, pośpiesz się i przygotuj wszystko co ci powiem. Chcę bowiem dokonać pamiątki Dziecięcia, które narodziło się w Betlejem. Chcę naocznie pokazać jego braki w niemowlęcych potrzebach, jak został położony w żłobie na sianie w towarzystwie wołu i osła”.

W Greccio wszystko zostało przygotowane, jak sobie życzył Franciszek. Oświetlono drogę prowadzącą do skalnej groty na górze. Zatknięto pochodnie w górskie rozpadliny i pęknięcia, zapalono w grocie świece, aby światło mogło, jak wówczas przezwyciężyć noc, aby opromieniła wszystkich jasność Nowo Narodzonego. Przy jednej ze ścian, na skalnej półce, stał żłóbek z sianem, a obok wół i osioł. Kilku braci przebranych za pasterzy adorowało żłóbek, w którym było złożone niemowlę. W czasie uroczystej pasterki św. Franciszek odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Jezusa i wygłosił wzruszającą homilię. Następnie wziął na ręce niemowlę i ukazał je ludziom. Ta scena była tak sugestywna, że stojący przed żłóbkiem w Greccio mieli wrażenie, że na ich oczach spełniają się ewangeliczne słowa z księgi Izajasza: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy Bóg z nami”.

Święty Franciszek urodził się w Asyżu pod koniec 1181 lub na początku 1182 roku, jako syn bogatego kupca Piotra Bernardone i jego żony Joanny Piki. Mimo że pochodził z zamożnej rodziny, to jego narodziny odbyły się w scenerii ubóstwa. Jak podaje tradycja, Joanna Piki, kierując się głęboką pobożnością chciała na podobieństwo Matki Bożej urodzić dziecko w ubóstwie. I tak się też stało. Przed porodem opuściła wygodny dom i udała się do stajni, gdzie narodził się Franciszek. Pierwszą kołyską przyszłego świętego był żłób. Umiłowanie ubóstwa stanie się w przyszłości jedną z charakterystycznych cech świętości Franciszka. W wieku młodzieńczym jeden z jego przyjaciół zapytał go: „Skąd u ciebie tyle wewnętrznej radości i spokoju? Czy zamierzasz się ożenić?” Franciszek odpowiedział: „Tak. Moja narzeczona jest bogatsza i piękniejsza niż jakkolwiek kobieta. Ma ona na imię ubóstwo”.

Wybór ubóstwa nie był wyborem dla samego ubóstwa. Ubóstwo było wyborem najpiękniejszej miłości, która sprawia, że stajemy się najcudowniejszym i najdoskonalszym darem dla Boga i bliźniego. Ubóstwo było środkiem do osiągnięcia celu. Uwalniało Franciszka od przywiązań materialnych i czyniło go najbardziej wolnym człowiekiem na świecie oraz uzdalniało do przyjęcia, bez żadnych ograniczeń największego bogactwa jakim jest Bóg. Przez praktykowanie ubóstwa Franciszek najpełniej okazywał miłość bliźnim. Rozdawał biednym wszystko co miał, a nawet żebrał dla potrzebujących. A czynił to tak, że współcześni widzieli w nim najradośniejszego i najszczęśliwszego człowieka na świecie. Przez ubóstwo św. Franciszek upodobniał się do Syna Bożego, który z miłości do człowieka ogołocił się ze wszystkiego i narodził się w ubogiej stajni betlejemskiej.

Niemowlę narodzone w stajni asyskiej było bardzo słabe, dlatego matka nie zwlekając, sama je ochrzciła, nadając mu imię Jan Chrzciciel. Ojciec nazwał go później Franciszkiem, czyli Francuzikiem, prawdopodobnie ze względu na sympatie do kupców francuskich, z którymi prowadził interesy. Według innej wersji przydomek ten miał otrzymać Franciszek ze względu na matkę, która miała pochodzić z francuskiej prowincji, Prowansji. Pod czujnym okiem pobożnej matki stawiał Franciszek pierwsze kroki na drodze wiary. Uczył się czytać i pisać w szkole parafialnej św. Jerzego w Asyżu, a następnie uzupełnił swoje skromne wykształcenie nauką rachunku, poezji i muzyki. Mając lat 14 zaczął pracować w sklepie ojca i przyuczać się do zawodu kupca. Jednak Franciszek nie za bardzo sprawdzał się w tym, ponieważ miał lekką rękę w wydawaniu pieniędzy. Rozrzutnie poczynał sobie z bogactwami ojca, ubierał się ekstrawagancko i brał udział w zabawach i śpiewach na wieczornych spotkaniach z przyjaciółmi. Został obwołany królem biesiad i królem młodzieży asyskiej. Miał przy tym wrażliwe serce dla potrzebujących i nie szczędził im datków.

Dwudziestoletni młodzieniec wziął czynny udział w wojnie Asyżu przeciw Perugii. Wskutek klęski asyżan dostał się do niewoli. Spędził wiele miesięcy w ciemnych lochach. Nabawił się tam choroby. Te bolesne przeżycia odegrały ważną rolę w jego duchowej przemianie. Po powrocie do domu zajął się kupiectwem. Nie trwało to jednak długo. Pod wpływem tajemniczego głosu, jaki usłyszał w czasie snu najął giermka, kupił konia oraz rycerski strój i ruszył na wojnę, jaką prowadził cesarz niemiecki, Fryderyk II z papieżem. Ujechał około 60 kilometrów i zatrzymał się w Spleto, gdzie w kolejnej wizji usłyszał glos nakazujący mu powrót. Po drodze sprzedał konia i strój rycerski, a otrzymane pieniądze rozdał ubogim. Kiedy wrócił do domu ojciec zrobił mu awanturę z powodu roztrwonienia tak wielkiej sumy pieniędzy.

Bernardone uznał, że Franciszek przebrał miarę, gdy pod wpływem nowej wizji, w czasie której usłyszał głos: „Franciszku, idź i napraw mój kościół”, zaczął odbudowywać kościoły będące w ruinie. Zdesperowany ojciec zaprowadził syna do biskupa Asyżu Gwidona II i oficjalnie go wydziedziczył. Franciszek wtedy powiedział: „Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam odtąd prawo wyłącznie Ciebie, Boże, nazywać swoim Ojcem”. Pomny na głos wcześniej zasłyszany dalej odbudowywał zrujnowane kościoły, zajmował się chorymi w miejscowym przytułku, chodził po wsiach i miasteczkach nawołując do nawrócenia i pokuty. Wszystko oddawał żebrakom, nic nie zostawiając dla siebie.

Pewnego razu, prawdopodobnie w dzień świętego Łukasza roku 1208, usłyszał słowa Ewangelii o rozesłaniu uczniów: „Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski”. Pod wpływem tych słów, zdjął używany dotąd strój pielgrzyma a nałożył prostą tunikę, przepasał się sznurem i boso wyruszył, aby głosić słowo Boże i wzywać do nawrócenia. Wnet dołączyli do niego pierwsi naśladowcy. Na wzór uczniów Chrystusa zaczęli obchodzić miasta i wioski, nawołując do nawrócenia i przemiany życia. Rychło pojawiły się trudności. Duchowieństwo zaniepokoiło się „wędrownymi apostołami”, którzy nie mieli oficjalnego upoważnienia do tak ważnej misji. W tej sytuacji św. Franciszek wraz z towarzyszami udał się do Rzymu i stanął przed papieżem Innocentym II. Święty musiał wywrzeć ogromne wrażenie na papieżu, który dał Franciszkowi ustne zatwierdzenie jego zgromadzenia. Według podań papież miał mieć proroczy sen, w którym widział świętego Franciszka i jego uczniów, jak podtrzymywali swoimi ramionami chylący się do upadku Kościół Boży, który wyobrażała bazylika papieska na Lateranie.

Franciszek wszystkie kazania poprzedzał pozdrowieniem: „Niech Pan obdarzy was pokojem”. Jego proste i żarliwe słowa zapadały głęboko do serc wszystkim i przywoływały na pamięć Stwórcę i Jego przykazania, sprawiedliwość i miłosierdzie Boga. Mając upoważnienie apostolskie, Franciszek odważnie przemawiał do wszystkich, głosząc prawdę bez upiększeń czy pochlebstw, tak że nawet mężowie wykształceni, cieszący się sławą i godnością, słuchali go ze nabożną bojaźnią. Duchowieństwo, zakonnicy i świeccy przybywali, aby go słuchać, dostrzegając w nim niemal człowieka z innego świata, którego słowa były potwierdzane wieloma cudami.

Święty Franciszek głęboko wierzył, że kochający Bóg Ojciec stworzył wszystkie rzeczy. I z tego względu wszystko, co Bóg stworzył nazywał braćmi i siostrami. Jest autorem poematu „Pieśń o bracie słońcu”, w którym wychwala Boga za wszystko co stworzył. Nawet śmierć nazywa swoją siostrą. Każde stworzenie było dla św. Franciszka słowem bożym. Każde z nich mówiło coś o Bogu. Z tego umiłowania świata stworzonego wyrosła opowieść o kazaniu do ptaków.

Pewnego razu Franciszek zobaczył na polu ptaki. Podszedł do nich bliżej i mówił: „Wychwalajcie Boga moi mali bracia”. Franciszek mówił im, że powinny dziękować Bogu za pożywienie, piękny głos, za skrzydła i wiele innych rzeczy, które otrzymały od Boga.

Latem 1224 św. Franciszek udał się na górę Alwernię, gdzie spędzał czas na długich modlitwach, rozważaniach i postach. I wtedy to, 14 września ukazał się mu Chrystus w postaci serafina na krzyżu i odbił na jego ciele swoje najświętsze rany. Na dłoniach i stopach Świętego pojawiły się wyraźne ślady po gwoździach, a na boku rana po włóczni. Krwawiły one i sprawiały mu wielki ból. Stawszy się żywym obrazem Chrystusa ukrzyżowanego, nękany cierpieniami ciała, każdego dnia coraz bardziej spalany płomieniem ofiarnej miłości, Franciszek dalej przemierzał włoskie drogi. Wszędzie czczono go i uważano za świętego. Jednak stygmaty oraz choroby tak go osłabiły, że musiał zaprzestać swoich pieszych wędrówek apostolskich.

Pod koniec życia Święty powrócił do Asyżu jako żywy obraz Jezusa ukrzyżowanego. Pod koniec września przeniesiono go do Porcjunkuli. Zaś 4 października 1226 r., czując zbliżającą się śmierć poprosił, aby położono go na gołej ziemi i ze słowami Psalmu 141 odszedł do Pana. Nazajutrz, w niedzielę rano, w uroczystej procesji przeniesiono jego ciało do kościółka św. Jerzego w obrębie murów miejskich. A po czterech latach, 25 V 1230 relikwie Świętego przeniesiono na Wzgórze Rajskie, do specjalnie wybudowanej bazyliki pod wezwaniem św. Franciszka.

POWRÓT DO BETLEJEMSKIEJ GWIAZDY

Noc na pustyni przemawia do nas szczególną mistyką. W ciemności zacierają się kształty otaczającej nas rzeczywistości. Nocne odgłosy pustyni nie mącą ciszy, ale ją dopełniają. Niebo oszałamia milionami gwiazd, które prawie dotykają ciemności ziemi. Można godzinami wpatrywać się w przepastne przestrzenie Kosmosu, czując jak serce otwiera się na Stwórcę tego piękna i tajemnicy. W sposób szczególny odczuwa się tę mistykę na pustyniach Ziemi Świętej. A to zapewne ze względu na wydarzenia, które miały tam miejsce i zostały zapisane w świętej księdze, Biblii. Bóg kazał wyjść Abrahamowi z namiotu i powiedział do niego: „Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić”. Zapewne Abraham wpatrywał się w niebo i nawet nie próbował zliczyć gwiazd, zresztą nie liczenie było tu najważniejsze, ale obietnica Boga: „Tak liczne będzie twoje potomstwo”. Autor biblijny podsumowuje ten dialog słowami: „Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę”. Wpatrywanie się w niebo jest znakiem oczekiwania na spełnienie się obietnic bożych w wymiarze duchowym, zbawczym. W wypełnienie tej obietnicy wpisują się proroctwa Starego Testamentu zapowiadające narodzenie Mesjasza, a szczególnie proroctwo Izajasza: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków zabłysło światło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele”. To światło dostrzegli pasterze na Pustyni Judzkiej w okolicach Betlejem. W Ewangelii czytamy: „W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoim stadem. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu; dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan”.

Do tej betlejemskiej nocy, świąteczną pamięcią powracamy już 2015 raz. Te powroty dokonują się w różnych okolicznościach i przybierają różny sposób świętowania. W roku 353 papież Juliusz I ogłosił, że tę świętą noc będziemy wspominać w całym kościele 25 grudnia. Tak wiele zmieniło się od tej pierwszej nocy. Inne były zewnętrzne okoliczności świętowania, ale powrót do tej pierwszej nocy nadawał sens świętym obchodom. W to świętowanie wpisała się także choinka. Pojawiła się ona w Alzacji, gdzie jodły, sosny lub świerki przybranego jabłkami, które nazwą rajskie jabłuszka nawiązywały do rajskiego grzechu i wybawienia przez Mesjasza. W roku 1604 teolog Dannhauer strofował z ambony zwyczaj choinkowy: „Wśród różnych głupstw świątecznych jest także choinka”. Jednak ten zwyczaj przesączony tajemnicą pierwszej betlejemskiej nocy zyskiwał na popularności. W XVIII wieku Maria Leszczyńska, żona króla Francji Ludwika XV jako pierwsza udekorowała Wersal choinkami. Z czasem oprócz arystokracji przejęła go także szlachta i mieszczaństwo, a najpóźniej mieszkańcy wsi. Z myślą o tajemnicy nocy betlejemskiej profesor Charles Follen w roku 1832 zapalił świece na pierwszej choince w Ameryce.

Dzisiaj stroi się wiele choinek, ale nie zawsze maja one odniesienie do stajenki betlejemskiej. Bez tego odniesienia choinka bożonarodzeniowa jest jak muzyka Chochoła w „Weselu” Wyspiańskiego, w rytm której wszyscy bezmyślnie tańczą. A ta muzyka zachęca bardzo często do bezmyślnych zakupów, bezmyślnej konsumpcji, a prawdziwe przesłanie tych świąt ginie w chocholim śmiechu. Chochoł z „Wesela” chroni różę przed zimnem, która wiosną pokryje się kwiatami. Zaś choinka migająca w chocholim rytmie nawet tego niema. Nic z tego tańca się nie narodzi, poza stertą niepotrzebnych prezentów i czkawką, która odbija się po suto zastawionym stole. Aby się wyrwać z tego świątecznego chocholego tańca winniśmy zewnętrzne zwyczaje, obrzędy, tradycje bożonarodzeniowe przesycić tajemnicą pierwszej nocy betlejemskiej. Świetnie ukazuje ten problem spektakl bożonarodzeniowy w Hayden Planetarium, mieszczącym się w Muzeum Naturalnej Historii w Nowym Jorku. Na sklepieniu pojawia się olbrzymie drzewo z koroną w formie lizaka, otoczonego przeróżnymi, najnowszymi zabawkami.

W tej scenerii rozbrzmiewają słowa piosenki „Jingle Bells”, która treściowo nie ma nic wspólnego z betlejemską nocą. W kulminacyjnym momencie pośród burzy śnieżnej pojawia się ogromna postać św. Mikołaja z prezentami. Na koniec wszystko rozmywa się, a na kopule Planetarium pojawia się jasna gwiazda betlejemska i niebo usiane gwiazdami dokładnie tak jak to było w Palestynie w noc narodzenia Jezusa. Przesłanie tego spektaklu jest dosyć klarowne. Pośród harmidru handlowego, zabiegania świątecznego, zewnętrznego blichtru mamy zachować zasadnicze przesłanie świąt Bożego Narodzenia. Piosenki typu „Jingle Bells” nie mogą wyprzeć pieśni, które poruszają serce i prowadzą nas do stajenki betlejemskiej, do Jezusa: „Nie było miejsca dla Ciebie / w Betlejem w żadnej gospodzie / i narodziłeś się, Jezu, / w stajni, w ubóstwie i chłodzie. / A dzisiaj czemu wśród ludzi / tyle łez, jęków, katuszy? / Bo nie ma miejsca dla Ciebie / w niejednej człowieczej duszy!”

Czasami odkrywanie i zachwyt istotową tych świąt zabiera nam kawał życia. Agatha Christie jest najbardziej znaną na świecie pisarka kryminałów. Wydano ponad miliard egzemplarzy jej książek w języku angielskim oraz drugi miliard przetłumaczonych na 45 języków obcych. Jedna z ostatnich jej książek nosi tytuł „Gwiazda nad Betlejem”. Autorka odchodzi w niej od dawnej tematyki i zwraca się ku Biblii. W luźno skomponowanym tomiku zawierającym opowiadania i poezję, przeplatają się różne wątki i niosą ze sobą przesłanie chrześcijańskie. Oto fragment z tej książki: „Maryja spojrzała na Dziecko leżące w żłóbku. Była w stajence sama, jeśli nie liczyć zwierząt. Gdy uśmiechała się do maleństwa, jej serce przepełniała duma i szczęście. Nagle usłyszała szum skrzydeł, a gdy się odwróciła, ujrzała wielkiego Anioła, stojącego na progu. Anioł promieniał światłością porannego słońca, a piękno jego twarzy było tak niezwykłe, że oślepiało oczy Maryi, która musiała odwrócić głowę. Wtedy Anioł powiedział (a głos jego był jak dźwięk złotej trąby): – Nie obawiaj się, Maryjo… A Maryja odpowiedziała swym niskim, słodkim głosem: – Nie obawiam się, o Święty Wysłanniku Boga, lecz światło twego oblicza oślepia mnie. Anioł odrzekł: – Przybyłem, by z tobą porozmawiać. A Maryja powiedziała: – Mów, Święty Wysłanniku. Niech usłyszę rozkazy Pana Boga. Anioł rzekł: – Nie przybywam z rozkazami. Ale ponieważ jesteś szczególnie droga Panu, będzie ci wolno, z moją pomocą, wejrzeć w przyszłość… Wtedy Maryja spojrzała na Dziecko i spytała ciekawie: – W Jego przyszłość? Jej twarz zajaśniała radosnym oczekiwaniem. – Tak – odrzekł Anioł łagodnie. – W Jego przyszłość…daj mi swą dłoń. Maryja wyciągnęła rękę i ujęła dłoń Anioła. Było to jak dotknięcie płomienia – płomienia, który, jednakże nie palił. Cofnęła się nieznacznie i Anioł znów powiedział: – Nie obawiaj się. Jestem nieśmiertelny, a ty śmiertelna, lecz mój dotyk nie zrani cię… Anioł rozpostarł nad śpiącym Dzieckiem swe wielkie, złociste skrzydło i dodał: – Wejrzyj w przyszłość, Matko, i ujrzyj swego Syna… I Maryja spojrzała wprost przed siebie, a ściany stajenki zaczęły rozpływać się i znikać, i ujrzała Ogród. Była noc, w górze świeciły gwiazdy, a w dole klęczał jakiś człowiek, modląc się. Coś drgnęło w sercu Maryi, a jej macierzyństwo podpowiedziało jej, że Ten, który tam klęczy, to jej Syn”.

Nie wykluczone, że Agatha Christie napisała te słowa, w czasie, gdy Ogród Oliwny stawał się jej udziałem i wyglądała Światła z wysoka, które rozświetla największe mroki naszego życia. Przy świątecznym rodzinnym stole i parafialnym ołtarzu radośnie śpiewamy: „Jakaś światłość nad Betlejem się rozchodzi, / W środku nocy przerażony świat się budzi. / Dzisiaj właśnie dla nas Chrystus się narodził. / Do nas przyszedł, bo ukochał wszystkich ludzi”. Radując się prosimy, aby to światło towarzyszyło nam całe życie, a szczególnie wtedy, gdy klęczeć będziemy w naszym Ogrodzie Oliwnym (Kurier Plus, 2014).

JASNOŚĆ SERCA

W wigilijny wieczór w mojej rodzinnej wiosce na Roztoczu, nocne niebo iskrzy się milionami gwiazd, a Droga Mleczna jest tak wyraźna, jak mleko rozlane przez moją mamę po wieczornym udoju. Oczyma wiary i wyobraźni można dostrzec na nim Betlejemską gwiazdę, która jest tak jasna, jak ta która oznajmiła światu narodzenie Mesjasza. Na tej samej ścieżce wiary wyobraźnia układa strzępy Drogi Mlecznej w kształty aniołów, którzy radosnym śpiewem spływają na ziemię: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”. Zasiadają także przy wigilijnym stole a ich śpiew, rzewną melodią kolęd wylewa się oknami rozświetlonymi domów, zasypanych nieskazitelnie białym śniegiem: „Przybieżeli do Betlejem pasterze, grając skocznie Dzieciąteczku na lirze. Chwała na wysokości, chwała na wysokości, a pokój na ziemi!”.

Na skrzydłach wyobraźni i wiary, w ten wieczór opuszczam nowojorskie mieszkanie i przemierzam nieogarnione przestrzenie oceanu. Zwalniam nad roztoczańską puszczą, która zasypana śniegiem kreuje niepowtarzalny, zaczarowany świat. Ścieżkami wydeptanymi w śniegu zdążam do domu, skąd płynie anielski śpiew, domu, który w pamięci zatrzymał czas. Przekraczam próg rodzinnego domu, który wita mnie zapachem potraw wigilijnych, słomy na podłodze, siana na stole, jodłowej choinki. Zaczynam śpiewać z aniołami, którzy miłości wspomnieniem kształt moich rodziców przybierają. Jesteśmy razem, radością zjednoczeni, mimo, że oni po drugiej stronie życia. Nie jest to senne marzenie, ale moc, która sprawia tych marzeń spełnienie. A jest to moc Miłości, która objawiła się na betlejemskim niebie.

W ten niezapomniany wieczór serdeczną myślą wspominam pielgrzymki do Ziemi św. i nawiedzenie miejsca narodzenia Jezusa. Jakże odmienna sceneria towarzyszy nam, gdy nocą̨ chodzimy ulicami Betlejem. Jakże inaczej wyglądała „szopka betlejemska”. Jednak te dwa obrazy cudownie się̨ dopełniają, odkrywając przed nami ogromne otchłanie tajemnicy zbawienia. Nasze wigilijne przeżycia osadzają się mocno na fundamencie twardej skały z Groty Narodzenia. Bóg, który narodził się̨ tutaj ponad dwa tysiące lat temu, ciągle do nas przychodzi, aby się̨ narodzić́ w naszym sercu. Niektórzy z pielgrzymów zapalają w Grocie Narodzenia świece, a później po wyjściu gaszą je i zabierają do swoich rodzinnych domów, aby gdy przyjdzie czas, postawić́ je na wigilijnym stole. Uroczyście zapalona świeca staje się̨ wymownym symbolem pragnienia, aby światło, które rozbłysło ponad dwa tysiące lat temu w Betlejem, zapłonęło także w naszych domach i naszych sercach.

W ten wigilijny wieczór wspomnień nie może zabraknąć naszego wspaniałego rodaka, św. Jana Pawła II. W czasie swojej jubileuszowej pielgrzymki do Ziemi Świętej nawiedził Grotę Narodzenia. Przyklęknął przed ołtarzem Narodzenia i wsparł o niego głowę. Przez kilka minut modlił się w milczeniu. Następnie odmówił brewiarz przy Gwieździe Narodzenia. W Bazylice Narodzenia Pańskiego powiedziała: „Ze wszystkich stron świata ludzie zwracają się ku temu wyjątkowemu miejscu na ziemi z nadzieją zdolną przezwyciężyć wszelkie konflikty i wszelkie trudności. Betlejem, gdzie anielski chór śpiewał: ‘Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom…’, jest w każdym miejscu i w każdym czasie postrzegane jako obietnica Bożego daru pokoju. Orędzie Betlejem to dobra nowina o pojednaniu między ludźmi, o pokoju na wszystkich płaszczyznach relacji między jednostkami i narodami. Betlejem to skrzyżowanie dróg całego świata, gdzie wszystkie narody mogą się spotkać, aby razem budować świat odpowiadający naszej ludzkiej godności i przeznaczeniu”.

Henry van Dyke– amerykański pastor, pisarz i pedagog, członek Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury powiedział: „Lepiej jest zachowywać święta Bożego Narodzenia, niż je obchodzić. Zamiast narzekać, że w świecie jest tak wiele zła, że Bóg do tego dopuszcza lepiej rozejrzeć się dookoła i odnaleźć miejsca, gdzie można zasiać ziarna dobra i szczęścia. Lepiej wykopać grób dla swoich złych myśli i zasadzić ogrody miłości i piękna. Jeśli uwierzysz, że miłość jest najsilniejszą rzeczą na świecie – silniejszą od zła i śmierci, jeśli uwierzysz, że to wszystko co zaczęło się w Betlejem jest obrazem i odblaskiem odwiecznej Miłości, wtedy zachowasz to co jest najważniejsze w tych świętach i to nie tylko na jeden dzień, ale na zawsze”. Inspirowany tymi myślami Henry van Dyke napisał opowieść o czwartym królu, który podobnie jak trzej pozostali, za przewodem gwiazdy zdążał na spotkanie z nowonarodzonym Chrystusem. Jednak czwarty król nie spotkał Chrystusa w Betlejem, ale w Jerozolimie, gdy Jezus dźwigał krzyż na Golgotę. Przepraszająco spojrzał na Chrystusa, który uśmiechnął się życzliwie do niego i wyciągnął błogosławiąca rękę. Czwarty król znalazł laskę u Boga, bo zdążając do Betlejem spotykał po drodze wielu potrzebujących, którym pomagał na różne sposoby, tak, że nie zdążył do Betlejem.

Historia o czwartym królu, w dzisiejszych czasach może przybrać i taką formę. W okresie Adwentu zadzwoniła Maria z Brooklynu, prosząc o posługę kapłańską dla swojej sąsiadki. A że sama pracowała w tym czasie, to poprosiła swoją sąsiadkę, aby czekała na mnie, pilnowała parkingu i zaprowadziła do chorej. Po przyjeździe sąsiadka czekała na mnie na zewnątrz z małą córeczką. Zaprowadziła mnie do mieszkania chorej Teresy. Przy rozstaniu wręczyła mi kopertę, mówiąc, że jest ofiara na taksówkę. Powiedziałem, że z racji odwiedzin chorych nie biorę żadnych ofiar. Powiedziała, że tę ofiarę dała sąsiadka i wsunęła kopertę do mojej kieszeni. Po wejściu do mieszkania Teresy zaczęła się długa rozmowa. Teresa miała bardzo trudne życie. Nie omijały ją problemy zdrowotne i inne. Ze łzami wspominała pierwsze Boże Narodzenie w Nowym Jorku. Miała tylko ziemniaki, nie stać ją było nawet na margarynę, jak powiedziała. Po przyjęła namarzenia chorych i komunii św. jej twarz się wypogodziła. Z wewnętrznym pokojem powiedziała, że będą to jej najpiękniejsze święta a Ameryce, chociaż nie jest ich pewna, bo zmaga się z rakiem i lekarze nie dają jej szans. Przy moim wyjściu chciała mi wręczyć kopertę z pieniędzmi na taksówkę. Powiedziałem, że sąsiadki już to zrobiły. W oczach Teresy pojawiły się łzy wzruszenia.

Mam nadzieję, że sąsiadki idąc śladami czwartego króla zdążą przygotować wieczerzę wigilijną, a nawet gdyby nie, to zrobiły coś, co jest istotą świąt Bożego Narodzenia (Kurier Plus, 2018).

NAJPIĘKNIEJSZY PREZENT

W wigilię Bożego Narodzenia, gdziekolwiek jestem na świcie wracam myślami do rodzinnego domu i odnajduje go w najpiękniejszym kształcie moich wspomnień. Święty dzień wigilii wypełniony jest świętą krzątaniną, bo tylko taką zostawiano na ten dzień. Wszystkie prace gospodarskie wykonano już wcześniej, łącznie z przygotowaniem na kilka sieczki dla zwierząt gospodarskich. Rano wyruszaliśmy z tatą do lasu po choinkę. Najczęściej las był zasypany śniegiem. Czuło się w nim cudowną atmosferę bajek Andersena, ale ta bajkowa atmosfera dzięki gwieździe betlejemskiej stawała się jawą w moim rodzinnym domu. Ubieraliśmy choinkę, wilgotną od topniejącego na niej ludu. Jej żywiczny zapach mógł doprowadzić do zawrotu głowy. Mieszał się z zapachami kuchni, w której uwijała się mama. Pachniało kapustą, grzybami, kutią, pączkami, suszem z owoców, rybami, a najważniejsze pachniało mistyczną odświętnością. Pod wieczór tata wnosił do domu słomę i siano. W domu zapachniało betlejemską stajenką. Ogarniał nas urok najpiękniejszego wieczoru w roku.

Pierwsza wieczorna gwiazda zaglądając przez okno gromadziła nas przy stole nakrytym nieskazitelnie białym lnianym obrusem. Trzymaliśmy w ręku biały opłatek, który przełamywała najpiękniejsza miłość, ogarniająca nasze serca, które z radością śpiewały: „Lulajże Jezuniu, moja Perełko, Lulaj ulubione me Pieścidełko. Lulajże Jezuniu, lulaj, że lulaj. A ty go matulu w płaczu utulaj”. A była to miłość spływająca z nieba. Św. Jan Ewangelista pisze: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny”.

Istnieje w naszym życiu wiele sposobów wyrażania uczuć miłości. Wysyłamy listy, telegramy, SMS-y, maile, dzwonimy, wysyłamy kwiaty, umawiamy się na spotkanie, aby powiedzieć o swojej miłości. Jeśli jesteśmy wrażliwi na rzeczywistość nadprzyrodzoną, to możemy dostrzec wiele listów, telegramów, cudownych wydarzeń zapewniających nas o bożej miłości. O tym najważniejszym znaku bożej miłości mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii św. Jana. Bóg nie tylko zesłał do nas swojego Syna, ale przez Niego ofiarował nam swoją mękę i krzyż. Św. Paweł w Liście do Tytusa pisze o Jezusie Chrystusie: „Który wydał samego siebie za nas, aby odkupić nas od wszelkiej nieprawości i oczyścić lud wybrany sobie na własność, gorliwy w spełnianiu dobrych uczynków”. Jeśli otworzymy serce na bożonarodzeniową miłość, wtedy ogarnie ona całe nasze życie, przybierając konkretną formę miłości bliźniego, o czym mówi poniższa historia.

Pearl Sydenstricker Buck, powieściopisarka i nowelistka amerykańska, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1938 roku i Nagrody Pulitzera napisała piękne opowiadanie zatytułowane „Boże Narodzenie o poranku”. Młody chłopiec Rob mieszkał z rodzicami na wsi. Od najmłodszych lat był angażowany do prac w gospodarstwie rolnym, prowadzonym przez rodziców. Do jego obowiązków należało między innymi dojenie krów o godzinie czwartej rano. Każdego dnia o tej godzinie przychodził ojciec i budził go. Pewnego razu Rob podsłuchał rozmowę ojca z matką. Ojciec mówił: „Mario, bardzo nie lubię budzić Roba rano. On tak szybko rośnie i potrzebuje wiele snu. Gdybyś mogła zobaczyć jak on smacznie śpi, jak trudno wstać mu z łóżka. Kiedy wchodzę do jego pokoju, aby go obudzić, to wolałbym zostawić go śpiącym i samemu wykonać całą jego pracę”.

Rob był wzruszony słowami ojca. Zrozumiał jak bardzo on go kocha, a te trudne warunki życia są wymuszone przez rzeczywistość niezależną od ojca. Postanowił zatem odwdzięczyć się za tę miłość. Pewnego dnia Rob postanawia podarować ojcu prezent. W poranek Bożego Narodzenia wstał przed czwartą rano, poszedł do obory i sam wydoił krowy, po czym wrócił do łóżka. Jak zwykle o czwartej ojciec przyszedł, aby obudzić go do dojenia krów. Rob powiedział, aby ojciec poszedł do obory, a on zaraz przyjdzie. Nie poszedł jednak, tylko pozostał w łóżku i czekał na ojca. W niedługim czasie ojciec wrócił z promiennym uśmiechem na twarzy. „Myślałeś, że tego nie zauważę?” „Tato to prezent dla ciebie na Boże Narodzenie” – odpowiedział chłopiec. Ojciec mocno go przytulił, mówiąc: „Synu, dziękuję ci. Nikt, nigdy nie dał mi tak piękniejszego prezentu…”. Później, przy śniadaniu opowiedział całej rodzinie co się wydarzyło: „To był najpiękniejszy prezent świąteczny jaki kiedykolwiek otrzymałem. Do końca mojego życia będę go pamiętał i wspominał w szczególny sposób w dzień Bożego Narodzenia”.

Tajemnica Wcielenia Chrystusa, to najpiękniejszy prezent jaki otrzymujemy od Boga. Będziemy ją przeżywać w otoczeniu chrześcijańskich symboli Bożego Narodzenia, jak wieńce, kokardy, lampki, kolędy, Mikołaje, potrawy i wiele innych. Wszystkie one na swój sposób kierują naszą uwagę na najważniejsze wydarzenie w dziejach świata, narodzenie Mesjasza. Wśród tych symboli choinka zajmuje szczególne miejsce. Swoim żywicznym zapachem, migoczącymi światłami, urokliwą formą i wspaniałym wystrojem odmienia każde mieszkanie i stwarza niezwykłą atmosferę, kierując naszą uwagę na sprawy nadprzyrodzone.

Choinka zwiastuje nasze odkupienie, symbolizuje zarówno grzech, jak i odkupienie. Drzewo było przyczyną grzechu w Ogrodzie Eden, a drzewo krzyża, które przyjmuje Mesjasz staje się narzędziem zbawienia. Św. Augustyn pisze: „Adam wzgardził przykazaniem Bożym, zrywając jabłko z drzewa, ale wszystko, co stracił Adam, Chrystus znalazł na krzyżu”. Zielony kolor choinki przywodzi na myśl życie i wzrost. To drzewo nawiązujące do krzyża daje życie. Co więcej, zieleń choinki to kolor nadziei. Św. Paweł zapewnia nas: „Nadzieja nie zawodzi, bo miłość Boża rozlała się w naszych sercach”.

Wystrojone choinki wnoszą do naszych domów światło, ciepło i piękno. Papież Franciszek mówi: „Zapalając światło choinki, pragniemy, aby było w nas światło Chrystusa. Boże Narodzenie bez światła to nie Boże Narodzenie”. Jego dalsze słowa przybierają formę modlitwy błagalnej. Niech ona stanie się naszą, świąteczną modlitwą: „Niech zapanuje światłość w duszy, w sercu; niech będzie przebaczenie innym; niech nie będzie wrogości ani ciemności. Niech zapanuje piękne światło Jezusa”. Odpowiedzią na tę modlitwę niech będzie nasze słowo Amen, tzn. Niech się tak stanie (Kurier Plus, 2021).