Anteuszowe dotknięcie

Zapewne wielu z nas zna z mitologii greckiej mit o walce Herkulesa z gigantem Anteuszem, synem Posejdona i bogini Gaji, Matki – Ziemi. Anteusz miał siłę i zwyciężał, gdy dotykał matki – ziemi. Ilekroć Herkules odrywał go od ziemi, tylekroć Anteusz tracił moc i przegrywał walkę. Można powiedzieć, że nasze życie jest ciągłą walką o przetrwanie i doskonalszy kształt naszego życia. Kohelet, biblijny mędrzec ujął to w słowach: „Bojowaniem jest życie człowieka na ziemi”. Zapewne wielu z nas doświadczyło i doświadcza tej prawdy w swoim życiu. Nie jest od niej wolne także życie polonijne, gdzie oprócz normalnego zmagania się codziennością jesteśmy nieraz zmuszeni stawić czoła ludziom złym i przewrotnym, ludziom z żmijowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

Rodzinne strony jawią się najczęściej dla nas jak mityczna matką – ziemią, której dotknięcie staje się źródłem wewnętrznej mocy. Na tę ziemię składa się język, kultura, zwyczaje tradycja, wiara, bliscy nam ludzie itd. Najpełniej odczuwamy ten dotyk w rodzinnych stronach, miejscu naszego urodzenia, dzieciństwa, naszej młodości. Wraz z tym dotknięciem powraca do nas cudowny świat wartości, który w swym pięknie jest nieogarniony, jak miłość naszych rodziców. I on przynosi nam wewnętrzne umocnienie. Dlatego też w naszych powrotach w rodzinne strony na pierwsze miejsce wysuwa się pragnienie spotkania rodziców. Wyruszamy w dalekie podróże, decydujemy się na wiele wyrzeczeń, aby w drzwiach rodzinnej chaty ujrzeć przyjaźnie uśmiechniętych rodziców, uradowanych naszym przyjazdem.

Obraz rodziców witających mnie w progu rodzinnego domu pozostaje dla mnie dziś najpiękniejszym wspomnieniem. I z tym obrazem, w czasie tych wakacji wybrałem się na cmentarz, na grób moich rodziców, aby się pomodlić, powspominać, porozmawiać i umocnić się wartościami wyniesionymi z domu. Wśród tych wartości jest wiara, która daje mi pewność, że spotkanie z rodzicami jest jak najbardziej realne, tylko że w sferze ducha. Takie spotkania umacniają duchowo. To umocnienie jest ważne, gdyż mając w sobie taką moc, jesteśmy wstanie stawić czoła wszelkim zewnętrznym trudnościom. Idąc anteuszowym szlakiem odwiedziłem kościół, gdzie otrzymałem sakrament chrztu i bierzmowania, przystąpiłem do pierwszej spowiedzi i przyjąłem I Komunię św. Odwiedziłem kościół seminaryjny, gdzie przez 6 lat formacji kapłańskiej uczestniczyłem w Mszach św. i innych nabożeństwach. Zatrzymałem się na chwilę modlitwy w katedrze lubelskiej, gdzie przyjąłem święcenia kapłańskie. W tych kościołach wracałem do źródeł najczystszej mocy tak bardzo potrzebnej w pełnieniu posługi kapłańskiej.

Z prawdziwą rozkoszą wędrowałem roztoczańskimi ścieżkami mojego dzieciństwa, odkrywając na nich zaczarowany, magiczny świat. Nie zapomnę wieczorów i nocy spędzonych na balkonie rodzinnego domu. Ciemna noc, osrebrzona blaskiem pełni księżyca i rojami gwiazd. W takim momencie spadające gwiazdy nie prowokują myśli- życzeń, bo wszystko wydaje się spełnione. Wioska pogrążona w głębokim śnie. Ogromna i nieprzenikniona cisza, której głosy natury nie mącą, ale dopełniają. W rozpoznawaniu głosów natury pomagała mi 7-letnia Julcia, wnuczka brata. W jednym z tych głosów rozpoznała świerszcza, z dumą oświadczając: „Ja się znam na zwierzętach”. Zauważyłem, że świerszcz to nie zwierzę. Na co, naburmuszona Julcia odpowiedziała: „Przecież wiem, że to jest owad”. Inne głosy rozpoznawałem bez pomocy Julci. W pobliskim stawie żaby miały wieczorny koncert a wtórowały im karpie pluskające z radości nad wodą. Najbardziej głośne było szczekanie psów, które niosło się przez pola i łąki. A odbijając się o ścianę sosen i jodeł Puszczy Solskiej powracało echem, w którym dało się słyszeć minione lata i radosny wioskowy rozgwar, którego dziś ludzkie ucho nie chwyta, ale on trwa i przychodzi do nas w mistycznej nocnej ciszy i daje moc uśmiechu, gdy rankiem budzi nas kolejny świt.

Ten krótki artykuł napisałem jako serdecznie pozdrowienie z moich rodzinnych stron dla Redakcji Kuriera Plus i Drogich Czytelników.

Tygodnik Kurier Plus