W Ameryce po polsku
Przez mrok nabrzmiały radością adwentowej nadziei przedzierają się pierwsze promienie gwiazdy betlejemskiej. Sięgają ziemi i przenikają ludzkie serca. Niosą pokój i miłość, która przybiera formę świątecznej, międzyludzkiej radości. Życzliwa ręka kreśli litery, litery układają się w wyrazy, wyrazy w słowa, a słowa w zdania, zaś zdania w listy świąteczne. Pęcznieją torby listonoszy. Czekamy na list, który jak iskierka oderwana od promienia gwiazdy betlejemskiej zapłonie radością w naszej duszy. Gdyby z worków pocztowych uwolnić wszystkie świąteczne listy i rozsypać je na ciemniejącym grudniowym niebie, to jak śnieg pokryłyby całą ziemię.
Odmienne byłoby jednak piękno listów spadających z nieba od śnieżnej kurzawy. Gdy delikatna śnieżna gwiazdka dotyka naszej dłoni, czujemy chłód i po chwili kropelka wody spada na ziemię. Kiedy zaś ręka dotyka listu, czujemy ludzkie ciepło, a bardzo często kropelka łez rozmazuje zapisane słowa.
Ileż miłości kryją w sobie listy tych, którym nie jest dane spotkać się przy wigilijnym stole. Miłość zamknięta w tych listach różnymi mówi językami. Najważniejsze są słowa, tak wiele można przez nie wyrazić. Czasami nieporadne litery i zdania przewyższają swym pięknem literackie dzieła.
Odrobina siana zebranego na ojczystych łąkach przemawia niepowtarzalnym językiem. Kilka ździebełek zasuszonej trawy w liście jest jak najpiękniejszy bukiet kwiatów od bliskiej osoby. Jest w nim zapach majowej łąki, kolor motyla i brzęk pszczół szukających słodkiego nektaru. Jest w nim także wspomnienie wspólnych rodzinnych wigilii, kiedy to ojciec wnosił do mieszkania wiązkę siana i kładł na stole pod wigilijny obrus. Pachniało sianem, a dom upodabniał się do stajenki betlejemskiej.
Nieraz po otwarciu listu zapachnie świeżością zielonej jedliny. Staje wtedy przed nami las zasypany śniegiem, a w nim to drzewko, którego wspólnie szukamy. Wdychamy żywiczny zapach choinki, jest on taki sam, jak przed laty, gdy w domu, w Ojczyźnie, ubieraliśmy świąteczne drzewko, a przy tym towarzyszyła nam wzajemna życzliwość i bezgraniczna, dziecięca radość.
Nie może w liście zabraknąć białego opłatka. Przebywa on daleką drogę, mierzoną szerokością oceanu. Długa droga sprawia, że czasami w liście znajdujemy drobne białe okruszyny, które pachną jak łan zbóż dojrzewający latem pod polskim niebem. Spożywamy w cichości białe kawałki chleba.
Czasami na kartce papieru można zauważyć rozmazane litery, jakby nieuważna kropla deszczu spadła na zapisane strony. Ale to nie kroplą deszczu litery są rozmazane, lecz tęsknotą wigilijnej pory.
W dzień wigilijny przychodzą ostatnie listy jak zagubieni wieczorni wędrowcy. Nasi bliscy przez listy zasiadają przy wigilijnym stole. Ich niewidzialna obecność sprawia, że stół wydłuża się, pokonując granice, lądy i oceany. Jesteśmy wszyscy razem. W czasie ostatniej wieczerzy wigilijnej zasiadłem przy takim stole w Ameryce, w rodzinie Szetelów, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych kilkanaście lat temu. Wigilię przygotowano tak, jak przewiduje polska tradycja. Stół przykryty białym obrusem, potrawy w wymaganej ilości, pachnąca choinka, siano, puste miejsce przy stole. Ale zanim podzieliliśmy się opłatkiem, gospodyni domu wzięła do rąk list od ojca z Polski i wzruszonym głosem przeczytała jego fragment: „Posyłam Wam, Kochani, sianko z naszej i waszej łąki przy domu rodzinnym, skoszonej w roku 1996. Posyłam także zielone, pachnące gałązki z naszego lasu i biały opłatek z pszenicy wyrosłej pod naszym niebem. Niech to sianko, ta zielona gałązka i ten biały opłatek połączą nas w tę Świętą Noc przy stole wigilijnym. Boża Dziecina wysłucha nas na pewno. Błogosławię Was i całuję. Ojciec”.
Czuliśmy, że to puste miejsce przy stole nie jest już puste. Do nieskończoności wydłużył się wigilijny stół. Nieskończoność sięgnęła wieczności, przywołując wspomnienie i obecność tych, którzy nie tak dawno siedzieli z nami i wyciągali do nas rękę z białym opłatkiem. A dziś w niebiańskiej bliskości Boga wraz z chórami aniołów śpiewają: Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.
Razem śpiewaliśmy kolędy, a myśli ukradkiem wymykały się z nowojorskiego mieszkania i mknęły do domu rodzinnego w Polsce, gdzie też jest puste miejsce przy stole i rozbrzmiewa radosna kolęda: Bóg się rodzi. Tam jest zapewne więcej siana pod wigilijnym obrusem, może jest bardziej ubogo, ale tym samym jest to miejsce bardziej podobne do stajenki betlejemskiej. W scenerii domu rodzinnego odnajdujemy swoje pierwsze wigilijne spotkania z Jezusem nowo narodzonym…
1997 r.