936. Opłatek i pistolet w ręku
W Workucie zorganizowałem wigilię. Z nart zrobiliśmy stół, kładąc nań, co kto miał: ja – zaoszczędzony z dwóch dni przydział chleba, inni – a było nas dziesięć osób – cenniejsze produkty, przysłane w paczkach od krewnych. Był też opłatek. Trzymając go w ręku, zwróciłem się do obecnych. Głos mój drżał, wszyscy ocierali łzy. I nagle otworzyły się drzwi, wszedł naczelnik łagru z pistoletem w ręku, a za nim żołnierz z karabinem.
– „Co robicie?”- zapytał. Stałem naprzeciwko niego i zacząłem tłumaczyć mu obrzęd wigilijny. Wyciągnąwszy rękę, zaprosiłem do połamania się opłatkiem i złożenia sobie życzeń świątecznych. Sytuacja była pełna napięcia. Oto dwie wyciągnięte ręce: moja z opłatkiem i kagiebistyz pistoletem. Kto z nas pierwszy opuści rękę? A jednak pierwsza opuściła się ręka z pistoletem. Naczelnik schował broń do kabury, przeprosił, że nie może przyjąć opłatka, bo jest na służbie, ale pozwolił kontynuować wigilię. Kiedy wyszli z żołnierzem, zaintonowałem kolędę „Wśród nocnej ciszy”. Następnego dnia zostałem przeniesiony z Workuty do obozu w głuchej, północnej tundrze. (Z przemówienia kardynała Kazimierza Świątka na Kongresie Katolików Świeckich Europy Wschodniej w Kijowie).