|

827. Surowy mnich

Mnich Bonifacy bardzo dokładnie zachowywał regułę zakonną. Przez lata pełnił różne funkcje w klasztorze i był przekonany, że wypełniał je bardzo dobrze. Zbiory z pól były obfite, gdy on był za nie odpowiedzialny. Kiedy zarządzał kuchnią, posiłki były proste, ale smaczne. Kiedy głosił kazania był przekonany, że jego słowa są mądre i zrozumiale przez słuchaczy. Jednym słowem, był zadowolony z siebie i z tego co robił. Nie był jednak skory do dzielenia się swoimi umiejętnościami ze współbraćmi.

Chlubił się ze swoich osiągnięć, to napawało go dumą, przy tym jednak nie potrafił docenić i cieszyć się osiągnięciami swoich współbraci. Uważał, że inni mnisi nie zachowują reguły zakonnej, są mniej zdolni, zaś jego zdolności i wierność regule są niedoceniane. Cierpiał z tego powodu, że nie został opatem. Stał się bardzo krytyczny wobec opata i jego zarządzeń. Uważał, że opat jest zbyt miłosierny, że powinien twardą ręka kierować wspólnotą zakonną. I to on jest powodem rozluźnienia dyscypliny w klasztorze. Prywatnie i publicznie wytykał różne sprawy, które według niego prowadzą do upadku życia zakonnego. Ciągle powtarzał, że wyżywienie było lepsze za czasów, gdy on odpowiadał za kuchnię. Przytaczał liczby, aby wykazać, że zbiory były wyższe, gdy on był odpowiedzialny za pola. Gdy tak to wszystko rozważał, potęgowała się w nim gorycz życia. Jego surowość i oschłość zabierała młodym nowicjuszom zakonnym odwagę i radość życia. Sytuacja w zakonie stawała się coraz gorsza. Aż w końcu mnich Bonifacy zmarł. Odprawiono pogrzeb, na którym nie zauważono szczególnego żalu i smutku

Po śmierci Bonifacy stanął przed obliczem Chrystusa. Czuł się bardzo zmieszany i zagubiony. Desperacko starał przypomnieć sobie plony jakie zbierał w czasie żniw, jadłospis, który przygotowywał dla swoich braci zakonników, słowa swoich kazań, jakimi napominał słuchaczy. Lecz w głowie czuł wielką pustkę. Nic nie pamiętał. I nagle ogarnął go lęk o swoje zbawienie. Jednak w spojrzeniu Jezusa nie dostrzegł żadnego potępienia. Widział tylko miłość. I wtedy uświadomił sobie ogromną winę i ogarnęło go uczucie wielkiej straty. Po raz pierwszy zrozumiał bezsens swojej surowości i odkrył prawdziwe znaczenie religii. Zobaczył ból jaki zadał bliźnim przez swoją obojętność, brak ludzkich odruchów i swoje małostkowe ambicje. Zrozumiał, że jego lata wytężonej pracy, surowe zachowanie reguły, jego zdolności nic się nie liczą, bo nie były wypełnione bezgraniczną miłością. Wiedział teraz, że droga do nieba się zamyka się dla niego.

Jakże był bardzo zaskoczony, gdy Chrystus go nie potępił.  Chrystus bowiem wiedział, że Bonifacy miał trudne dzieciństwo, że wychowywał się w patologicznej rodzinie, że popełniono błędy w jego edukacji religijnej. Nikt nie nauczył go prawdziwej miłości. To wszystko sprawiło, że wina mnicha była ograniczona. Mając to na uwadze Jezus zaprosił Bonifacego do nieba. Ale mnich nie mógł z tego skorzystać. Czuł się bardzo winny. Odmawiał wejścia do nieba do czasu, gdy będzie miał okazję przeprosić tych, których  surowo osądzał, zabijając w nich nadzieję i radość życia. Czekał długie lata przed bramą raju, aż wszyscy jego współbracia zakonni umarli i zjawili się u bram raju. A wtedy Bonifacy pozdrawiał ich i prosił o wybaczenie.

Miłość jest kluczem naszego zbawienia. Bramy nieba otworzą się przed nami, gdy nasze życie przesączymy miłością.  Przed Bogiem zdołamy przypomnieć sobie tylko to, co ma znamię miłości.