|

802. Owoc poświęcenia

Marcin spotkał Roberta w samolocie, lecącym do Nowego Jorku. Obydwaj po raz pierwszy wybierali się do Stanów Zjednoczonych. Robert zostawił w Polsce żonę i dwójkę dzieci. W Nowym Jorku mieszkała jego siostra z rodziną. Miał zatem gdzie zamieszkać. Zapewne dlatego miał lepszy humor niż Marcin, który leciał tutaj na fikcyjne zaproszenie i miał tylko słowne zapewnienie, dalekiego znajomego, że pomoże mu w załatwieniu mieszkania i pracy. Zdecydował się na ten wyjazd z tych samych powodów jak wielu innych; chciał trochę zarobić i wrócić do żony i syna. W samolocie, po opróżnieniu kilku lotowskich buteleczek z alkoholem stali się weselsi, a na lotnisku rozstawali się jak dobrzy przyjaciele. Na pożegnanie Marcin powiedział: „Może się jeszcze zobaczymy”.

Rzeczywiście po roku, przypadkowo spotkali się na Greenpoincie. Wstąpili do restauracji. Z opowieści Marcina można było wnioskować, że wiedzie mu się wspaniale. Prowadzi bardziej beztroskie i radośniejsze życie niż Robert. Tu poczuł się naprawdę wolny. Zarobione pieniądze wystarczają na życie w miarę dostatnie. Ma wspaniałych kumpli, z którymi coraz częściej zagląda do kieliszka. I co najważniejsze, nikt go nie upomina. Rodzina została daleko w Polsce.  Przez telefon zapewnia, że tęskni za nimi, że nie może doczekać się powrotu do Polski. A w rzeczywistości jest inaczej. Mieszka już z drugą kobietą. Najchętniej zapomniałby o swoich związkach z Polską. Coraz rzadziej wysyła pieniądze dla żony i syna, z coraz większą niechęcią dzwoni do Polski. Robert myśli i postępuje inaczej, nie bez wpływu jest tu baczne oko siostry. Pracuje, odkłada pieniądze, tęskni za rodziną, którą chce sprowadzić do Nowego Jorku.

Po dłuższej rozmowie rozstali się ze słowami: „Do zobaczenia”. Prawdopodobnie te ostatnie słowa nie spełniły się nigdy. W beztroskim życiu Marcina było co raz więcej alkoholu. W pracy coraz krócej zagrzewał miejsce. Kobiety przychodziły i odchodziły. Kumple szukali go wtedy, gdy był przy groszu, ale tego coraz częściej brakowało. W trzy lata po przyjeździe do Stanów, Marcin zamroczony alkoholem usnął w domu z papierosem w ustach. Wrócił do domu, do żony i syna w podwójnej trumnie. Do nadpalonych rąk włożono mu różaniec. Zaś Robert  w ciągu tych trzech lat sprowadził do Nowego Jorku swoją rodzinę. Nie jest tu łatwo, ale są wszyscy zadowoleni. Dziś Robert wie lepiej niż wcześniej, że warto było żyć według norm wyniesionych z domu, a których zachowanie związane było z pewnym poświęceniem.