694. Nikt nie powinien umierać sam
Siostra Sheila ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia Wcielonego Słowa pracuje w hospicjum, gdzie przebywają ludzie nieuleczalnie chorzy. Mówi, że kocha swoją pracę. I rzeczywiście, gdy patrzymy na jej bezgraniczne zatroskanie o umierających, na jej poświęcenie jesteśmy pewni, że mówi prawdę. Jak odkryła swoje powołanie do tego Zgromadzenia i do takiej posługi? Mówi, że zrodziło się ono w młodości.
W wieku dwunastu lat, po raz pierwszy odczuła dosyć wyraźnie, że Ktoś ją woła do takiej posługi. A miało to miejsce w miejscowym szpitalu w Kerry, gdzie spędziła kilkanaście dni jako pacjentka. Obserwowała pilnie co się wokół niej dzieje i rodziły się wtedy różnego rodzaju przemyślenia. W sali szpitalnej było dwunastu pacjentów. W kącie sali leżała na łóżku starsza kobieta. W ciągu dnia nie przyjmowała ona żadnych pokarmów i nikt też nie przychodził do niej z wizytą. Nocą, gdy przygasły światła i na sali zaległa głęboka cisza, dał się słyszeć słaby głos: „Sheila, Sheila, podejdź do mnie”. Sheila wstawała i zatrzymywała się przy łóżku starszej kobiety, która uśmiechała się do niej i mówiła: „Wody, wody”. Sheila brała plastikowy kubek z wodą, zwilżała jej usta, poprawiała kołdrę i wracała swoje miejsce. Powtarzało się to dwa, trzy i więcej razy w ciągu nocy. Podobna sytuacja powtarzała się przez kolejne noce wspólnego przebywania w szpitalu. Sheila zadawała sobie pytanie: „Czyją jest ona babcią i dlaczego nikt jej nie odwiedza?”
Pewnego ranka Sheila podeszła, jak zwykle do łóżka starszej kobiety, aby sprawdzić co się dzieje. Była zaszokowana, gdy zobaczyła puste łóżko. Staruszka zmarła. W ciągu następnych dni nikt nawet nie wspomniał imienia zmarłej. Sheila tłumiła w sobie złość do pielęgniarek i lekarzy, którzy pracowali na tym oddziale. Powtarzała często sama do siebie: „Nikt nie powinien umierać sam, jak ta staruszka. Powinna mieć kogoś przy sobie w tych ostatnich minutach życia”.
Dwa lata później, zimnym lutowym popołudniem zmarł niespodziewanie ojciec Sheili. Jej pierwszą reakcją na tę tragiczną wiadomość była myśl: „Czy nie był on sam, gdy umierał na szpitalnym łóżku?” Później dowiedziała się, że umierał on w wielkim bólu, a przy nim nie było nikogo. Zrodziło się wtedy w Sheili pragnienie, aby być z umierającymi, nieść im pomoc i ulgę, aby nie czuli się samotni w tak bardzo trudnym okresie życia. Wybrała Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia Wcielonego Słowa i pracę w hospicjum. O swoim wyborze mówi tymi słowami: „Pobyt w hospicjum, mierzony kalendarzem jest krótki; trwa sześć miesięcy, albo mniej. Lecz przebywanie razem z umierającymi, nawet tak krótko jest wielkim przywilejem. Gdy zatrzymuję się przy łóżku chorego, to tak jakbym stawała na świętej ziemi” (Flor McCarthy, SDB: New Sunday & Holy Day Liturgies).