|

5 niedziela Wielkiego Postu Rok C

KTO Z WAS JEST BEZ GRZECHU

Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?”. Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus, nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?”. A ona odrzekła: „Nikt, Panie!”. Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,1-11).

Wieczorem ósmego dnia Święta Namiotów Jezus udał się na Górę Oliwną i spędził tam noc na modlitwie. Rano, zanim wzeszło słońce powrócił do świątyni i zaczął nauczać zgromadzone tłumy. Wtedy uczeni w Prawie i faryzeusze przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Jednak wbrew pozorom to nie cudzołóstwo stało się dominującym motywem tej sceny ewangelicznej. Faryzeusze i uczeni w Piśmie bardziej byli zainteresowani wykorzystaniem zaistniałej sytuacji dla własnych interesów niż troską o stan moralny bliźniego. Chcieli użyć tej sytuacji przeciw Jezusowi. Według nich nadarzyła się doskonała sposobność zastawienia na Jezusa pułapki.

Prawo Mojżesza przewidywało karę śmierci, przez ukamienowanie, dla osób przyłapanych na cudzołóstwie. Pytanie zadane przez faryzeuszy, co mają zrobić z grzeszną kobietą, miało postawić Jezusa w sytuacji bez wyjścia. Jeśli każe puścić ją wolną wtedy zarzucą Mu łamanie Prawa Mojżeszowego, co w konsekwencji równa się zaprzeczeniu autentyczności misji Chrystusa. Jeśli Jezus powie, że powinna być ukamienowana wtedy można Go oskarżyć o występowanie przeciw prawu rzymskiemu. Galilea była prowincją rzymską i obowiązywało w niej prawo rzymskie. I tylko według tego prawa można było skazać kogoś na śmierć. W wypadku cudzołóstwa prawo rzymskie nie przewidywało wyroku śmierci.

Jezus znał przewrotność swoich oskarżycieli, lecz Jego mądrość była ponad nią i zaskoczyła tych, którzy wystawiali Go na próbę. W odpowiedzi, Jezus uświadomił słuchaczom, że grzech jest poważnym problemem w życiu człowieka i nie może być wykorzystywany do rozgrywania własnych, ziemskich celów. Ponadto Jezus zapytał każdego o własną grzeszność i przestrzegł przed osądzaniem innych i wykonywaniem wyroku, gdy sami jesteśmy zanurzeni w grzechach. Grzech zaślepia i uniemożliwia wydanie sprawiedliwego osądu. Np. człowiek opanowany nienawiścią nie jest w stanie sprawiedliwie osądzić bliźniego. Nienawiść go zaślepia. Dopiero czystość wewnętrzna pomaga sprawiedliwie ocenić drugiego człowieka- potępić zło, a grzesznikowi dać szansę. Te wszystkie skomplikowanie sprawy Jezus rozwiązał jednym prostym zdaniem: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Nikt z oskarżycieli nie schylił się po kamień, aby rzucić w oskarżoną. Wszyscy ze spuszczonymi głowami opuszczali miejsce sądu. Została kobieta cudzołożna i Jezus. Jezus powiedział do niej: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie”. A wtedy Jezus powiedział do niej: „I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, i od tej chwili już nie grzesz”.

Ocenianie drugiego człowieka jest niebezpieczne również i z tego względu, że w swych ocenach patrzymy nieraz przez pryzmat własnej grzeszności. Dla ilustracji przytoczę przykład z życia wybitnego astronoma. Peercival Lowell prowadząc badania nad systemem słonecznym był szczególnie zafascynowany Marsem. W roku 1877 dowiedział się, że włoski astronom odkrył linie na powierzchni Marsa. Lowwell, resztę swoich lat spędził przy olbrzymim teleskopie w Arizonie obserwując Czerwoną Planetę i sporządzał mapy kanałów, które zauważył. Był on przekonany, że te kanały są dziełami inteligentnych istot, możliwe, że starszych i mądrzejszych niż istoty ludzkie. Teoria Lowwell’a była dość popularne w tamtym czasie. Dzisiaj wiemy, że była ona błędna. Czerwona Planeta została dokładnie sfotografowana i nie zauważono na niej żadnych kanałów. Dzisiaj, wiemy także, dlaczego Lowwel widział te kanały. Cierpiał on na bardzo rzadką chorobę, która powoduje, że człowiek widzi własne naczynia krwionośne we własnych oczach. Kanały, jakie widział astronom były niczym więcej jak naczyniami krwionośnymi na jego gałkach ocznych. Dzisiaj to schorzenie jest znane jako syndrom Lowwel’a.

Syndrom Lowwel’a może wiele wyjaśnić w dziedzinie moralności. Człowiek, który ma chory wzrok sumienia (chorobą sumienia jest m.in. grzech) nie jest w stanie wiedzieć poprawnie rzeczywistości. Będzie ją oceniał przez pryzmat własnej słabości. I tak złodziej będzie patrzył na każdego jak na potencjalnego złodzieja. Dla rozpustnika (rozpustnikiem można być także tylko w myśli) każde spotkanie z innym będzie rodzić podejrzenie grzechu. Przykładów można by mnożyć wiele. Osądzanie i poprawianie świata trzeba zacząć od siebie. Chrystus radzi wyjąć wpierw belkę ze swego oka za nim zabierzemy się do wyciągania źdźbła z oka naszego brata.

Jeśli bić się w piersi- to we własne, a nie cudze. Oczywiście, bicie się w cudze piersi jest wygodniejsze, tylko że nie jest to droga do zmiany siebie i świata (z książki Ku wolności).

JA CIEBIE NIE POTĘPIAM

Bracia: Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze – przez poznanie Chrystusa: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach, w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych. Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też pochwycił, bo i sam zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa. Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już pochwyciłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie (Flp 3,8-14).

Do Napoleona przyszła matka, aby błagać o łaskę dla swego syna, który dopuścił się bardzo poważnego przestępstwa. Prawo w tym wypadku było dosyć jasne. Kara śmierci. Cesarz był zdecydowany, aby sprawiedliwości stało się zadość. Ale matka nie ustawała w błaganiach: „Wasza cesarska mość, przybyłam tu, aby błagać o miłosierdzie a nie o sprawiedliwość.” „Ale on nie zasługuje na miłosierdzie” – odpowiada Napoleon. „Nie byłoby miłosierdzia, gdyby się na nie zasługiwało” – mówi zrozpaczona matka. „Niech tak będzie. Będę miał miłosierdzie dla twojego syna” – kończy Napoleon.

Wydarzenie z jawnogrzesznicą porusza po raz kolejny problem nieskończonego bożego miłosierdzia. Doświadczamy go nie dlatego, że na nie zasługujemy. Jest ono wielką łaską bożą dla człowieka, który zrozumiał swoje zło, żałuje za nie, postanawia poprawę i prosi Boga o wybaczenie. Takie jest zasadnicze przesłanie tego wydarzenia. Lecz głównie za sprawą faryzeuszy możemy z tego zdarzenia wyciągnąć inną naukę.

Wieczorem ósmego dnia Święta Namiotów Jezus udał się na Górę Oliwną i spędził tam noc na modlitwie. Rano, zanim wzeszło słońce powrócił do świątyni i zaczął nauczać zgromadzone tłumy. Wtedy uczeni w Prawie i faryzeusze przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Jednak wbrew pozorom to nie cudzołóstwo stało się dominującym motywem tej sceny ewangelicznej. Faryzeusze i uczeni w Piśmie bardziej byli zainteresowani wykorzystaniem zaistniałej sytuacji dla własnych interesów niż troską o stan moralny bliźniego. Chcieli wykorzystać tę sytuację przeciw Jezusowi. Według nich nadarzyła się doskonała sposobność zastawienia na Jezusa pułapki.

Prawo Mojżesza przewidywało dla osób przyłapanych na cudzołóstwie karę śmierci przez ukamienowanie. Pytanie zadane przez faryzeuszy, co mają zrobić z grzeszną kobietą, miało postawić Jezusa w sytuacji bez wyjścia. Jeśli każe puścić ją wolną wtedy zarzucą Mu łamanie Prawa Mojżeszowego, co w konsekwencji równa się zaprzeczeniu autentyczności misji Chrystusa. Jeśli Jezus powie, że powinna być ukamienowana wtedy można Go oskarżyć o występowanie przeciw prawu rzymskiemu. Galilea była prowincją rzymską i obowiązywało w niej prawo rzymskie. I tylko według tego prawa można było skazać kogoś na śmierć. W wypadku cudzołóstwa prawo rzymskie nie przewidywało wyroku śmierci.

Jezus znał przewrotność swoich oskarżycieli, lecz Jego mądrość była ponad nią i zaskoczyła tych, którzy wystawiali Go na próbę. W odpowiedzi, Jezus uświadomił słuchaczom, że grzech jest poważnym problemem w życiu człowieka i nie może być wykorzystywany do rozgrywania własnych, ziemskich celów. Ponadto Jezus zapytał każdego o własną grzeszność i przestrzegł przed osądzaniem innych i wykonywaniem wyroku, gdy sami jesteśmy zanurzeni w grzechach. Grzech zaślepia i uniemożliwia wydanie sprawiedliwego osądu. Np. człowiek opanowany nienawiścią nie jest w stanie sprawiedliwie osądzić bliźniego. Dopiero czystość wewnętrzna pomaga sprawiedliwie ocenić drugiego człowieka- potępić zło, a grzesznikowi dać szansę. Te wszystkie skomplikowane sprawy Jezus rozwiązał jednym prostym zdaniem: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Nikt z oskarżycieli nie schylił się po kamień, aby rzucić w oskarżoną. Wszyscy ze spuszczonymi głowami opuszczali miejsce sądu. Została kobieta cudzołożna i Jezus. Jezus powiedział do niej: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie”. A wtedy Jezus powiedział do niej: „I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, i od tej chwili już nie grzesz”.

Ocenianie drugiego człowieka jest niebezpieczne również i z tego względu, że w swych ocenach patrzymy nieraz przez pryzmat własnej grzeszności. Dla ilustracji przytoczę przykład z życia wybitnego astronoma. Peercival Lowell prowadząc badania nad systemem słonecznym był szczególnie zafascynowany Marsem. W roku 1877 dowiedział się, że włoski astronom odkrył linie na powierzchni Marsa. Lowwell, resztę swoich lat spędził przy olbrzymim teleskopie w Arizonie obserwując Czerwoną Planetę i sporządzał mapy kanałów, które zauważył. Był on przekonany, że te kanały są dziełami inteligentnych istot, możliwe, że starszych i mądrzejszych niż istoty ludzkie. Teoria Lowwell’a była dość popularne w tamtym czasie. Dzisiaj wiemy, że była ona błędna. Czerwona Planeta została dokładnie sfotografowana i nie zauważono na niej żadnych kanałów. Wiemy także, dlaczego Lowwel widział te kanały. Cierpiał on na bardzo rzadką chorobę, która powoduje, że człowiek widzi naczynia krwionośne we własnych oczach. Kanały, jakie widział astronom były niczym więcej jak naczyniami krwionośnymi na jego gałkach ocznych. Dzisiaj to schorzenie jest znane jako syndrom Lowwel’a.

Syndrom Lowwel’a może wiele wyjaśnić w dziedzinie moralności. Człowiek, który ma chory wzrok sumienia (chorobą sumienia jest m.in. grzech) nie jest w stanie widzieć poprawnie rzeczywistości. Będzie ją oceniał przez pryzmat własnej słabości. I tak złodziej będzie patrzył na każdego jak na potencjalnego złodzieja. Dla rozpustnika (rozpustnikiem można być także tylko w myśli) każde spotkanie z innym będzie rodzić podejrzenie grzechu. Przykłady można by mnożyć. Osądzanie i poprawianie świata trzeba zacząć od siebie. Chrystus radzi wyjąć wpierw belkę ze swego oka za nim zabierzemy się do wyciągania źdźbła z oka naszego brata.

Jeśli bić się w piersi- to we własne, a nie cudze. Oczywiście, bicie się w cudze piersi jest wygodniejsze tylko, że nie jest to droga do przemiany siebie i świata (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ŚWIETY RAFAŁ KALINOWSKI

Tak mówi Pan, który otworzył drogę przez morze i ścieżkę przez potężne wody; który wiódł na wyprawę wozy i konie, także i potężne wojsko; upadli, już nie powstaną, zgaśli, jak knotek zostali zdmuchnięci. Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej: pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie? Otworzę też drogę na pustyni, ścieżyny na pustkowiu. Sławić Mnie będą zwierzęta polne, szakale i strusie, gdyż na pustyni dostarczę wody i rzek na pustkowiu, aby napoić mój lud wybrany. Lud ten, który sobie utworzyłem, opowiadać będzie moją chwałę” (Iz 43,16-21).

Konfesjonał ojca Rafała zawsze był oblegany przez wiernych. Zaś w okresie Adwentu i Wielkiego Postu wierni stali już od świtu przed bramą kościoła karmelitów, aby zająć miejsce w kolejce do jego konfesjonału. Penitenci przystępowali do kratek z uszanowaniem i pewnym lękiem z powodu świętości i sławy ojca Rafała. Pierwsze słowa spowiednika rozpraszały lęk i rodziły zaufanie, miłość i nadzieję. Ojciec Rafał okazywał każdemu głębokie zrozumienie i współczucie. Jakby obejmował swymi ramionami cierpiącą i zalęknioną duszę penitenta. Do każdego zwracał się słowami pełnymi ciepła i serdeczności: „Dziecko moje!” Wielu doświadczało w konfesjonale nawrócenia, przemiany wewnętrznej i odchodziło ze łzami wdzięczności w oczach. W swej dobroci i miłosierdziu ojciec Rafał naśladował swego mistrza Jezusa Chrystusa. W konfesjonale wypełniała się ewangeliczna scena z jawnogrzesznicą Magdaleną, którą przyprowadzono do Jezusa, aby ją potępił. A Jezus z miłością podniósł ją i powiedział: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.

Józef Kalinowski późniejszy ojciec Rafał pochodził ze szlachty. Dawny majątek jego dziada, w Ziemi Grodzieńskiej został skonfiskowany przez władze carskie po klęsce wojsk napoleońskich w roku 1812. Święty przyszedł na świat 1 września 1835 roku w Wilnie niedaleko Ostrej Bramy jako drugi syn gimnazjalnego nauczyciela matematyki An¬drzeja Kalinowskiego i jego żony Józefy z Płońskich. Po przedwczesnej śmierci żony Andrzej Kalinowski ożenił się z jej siostrą, Wiktorią. A gdy ta zmarła w roku 1845 Andrzej poślubił Zofię z Puttkamerów, córkę Maryli Wereszczakównej – niespełnionej miłości Adama Mickiewicza. Zofia, osoba niezwykle pobożna i uczciwa wywarła duży wpływ na zaledwie siedem lat młodszego od niej pasierba Józefa.

W wieku ośmiu lat Józef Kalinowski wraz z bratem Wiktorem został umieszczony w wileńskim Instytucie Szlacheckim, gdzie ich ojciec miał etat profesora matematyki oraz inspektora. Józef Kalinowski należał do bardzo zdolnych uczniów. Naukę w Instytucie ukończył w 1850 roku ze złotym medalem jako najmłodszy maturzysta. Miał wtedy piętnaście lat. Następnym miejscem jego edukacji był Instytut Agronomiczny w Hory-Horkach koło Orszy. Jednak po dwóch latach nauki Józef postanowił zmienić uczelnię. Początkowo zabiegał o przyjęcie do słynnej petersburskiej Szkoły Dróg i Mostów, ale nie dostał się tam z braku miejsc. Ostatecznie wstąpił do Szkoły Inżynierii Wojennej w Petersburgu. W roku 1857 ukończył studia z tytułem inżyniera i stopniem porucznika. Zaraz potem został mianowany asystentem matematyki w tejże Akademii. W roku 1859 współpracował w projektowaniu linii kolejowej Kursk-Kijów-Odessa.

Wskutek zawieszenia budowy linii kolejowej, otrzymał w październiku 1860 r. przydział do twierdzy w Brześciu Litewskim, gdzie jako młody oficer inżynierii prowadził prace przy rozbudowie fortyfikacji. Jednak czuł, że jego miejsce nie jest w wojsku, dlatego podjął starania o zwolnienie ze służby. Środowisko carskich oficerów, w większości prawosławnych, nie sprzyjało życiu wewnętrznemu. Kalinowski zaniedbał praktyki religijne, nie spowiadał się, nie uczęszczał regularnie na Mszę św. W tym czasie docierały do Brześcia wieści o przygotowywanym powstaniu. Kalinowski wielokrotnie gościł u siebie emisariuszy narodowej sprawy, toczył z nimi długie dyskusje polityczne, oceniał szanse walki zbrojnej. Generalnie był przeciwny „pospolitemu ruszeniu”. Przychylał się raczej do koncepcji kadrowo-wojskowej. Latem 1861 r. wyjechał na kurację płucną do Ciechocinka. Usłyszał tam, jak podpici rosyjscy żołnierze wyśpiewywali w niedzielę na placu piosenki uwłaczające Polakom. Ten incydent zadecydował o przystąpieniu do powstania. Jako wyszkolony oficer armii carskiej przewidywał klęskę powstańców. Jednak jako Polak miał świadomość, że zryw powstańczy to „szaleństwo” oparte na słusznych racjach moralnych.

W maju 1863 roku Kalinowski otrzymał zwolnienie z wojska. Po czym udał się do Warszawy, gdzie po rozmowie z przywódcami powstania otrzymał propozycję objęcia kierownictwa wojskowego w Wydziale Wykonawczym Litwy. Po przybyciu na Litwę był świadkiem egzekucji przyjaciela z czasów studiów, legendarnego przywódcy powstania litewskiego Zygmunta Sierakowskiego. 27 czerwca 1863 r. w pobliżu szubienicy na placu Łukiszki w Wilnie zgromadziły się tłumy mieszkańców. Wśród tego tłumu stał Józef Kalinowski. Widział nieugiętą i spokojną twarz wielkiego patrioty i generała. Kiedy Sierakowski zawisł na szubienicy, przez tłum przetoczył się jęk bólu i pragnienie odwetu, Kalinowski zaś padł na kolana i ślubował, że odtąd całe życie poświęci służbie Bożej. Upłynie jeszcze wiele lat, zanim były carski oficer przeobrazi się w ojca Rafała karmelitę. To postanowienie będzie mu wytyczać drogę, zmieni jego stosunek do życia, pozwoli mu przetrwać wiele cierpień i upokorzeń, przeżyć katorgę Syberii.

Po śmierci Sierakowskiego Józef Kalinowski wraz z Konstantym Kalinowskim stanął na czele powstania. Ale był to już koniec zrywu narodowego. Szalały carskie represje, topniały szeregi powstańców. Dla Józefa był to czas głębokiej wewnętrznej przemiany. Życie religijne stawało się dla niego najważniejsze. Rodziło się coraz pewniejsze przekonanie, że jego miejscem jest stan zakonny.

W nocy z 24 na 25 marca 1964 r. żandarmi carscy aresztowały Józefa Kalinowskiego w domu jego rodziców. W areszcie Józef Kalinowski bardzo ściśle ustalił sobie porządek dnia: „Rano o godzinie 5:00 wstanie, modlitwa, rozmyślanie, Msza św., śniadanie, studia gramatyczne języka łacińskiego, obiad, litania do Najświętszej Maryi Panny śpiewana, gimnastyka pokojowa…”. Kalinowski został skazany na karę śmierci, którą później zamieniono na dziesięcioletnie zesłanie nad Angarę na Syberii.

Podróż na Syberię – koleją, parowcami, kibitkami, pieszo – trwała osiem miesięcy. Ostatecznie 15 kwietnia 1865 r. przybył Kalinowski do warzelni soli na wyspie oblanej wodami Angary, nie opodal miasteczka Usole. Pod koniec życia napisał we wspomnieniach: „Przeznaczenie mnie do Usola uważam za jedną z tych chwil, które stanowią o przyszłości człowieka w tej pielgrzymce ziemskiej. Była to łaska miłosierdzia Bożego, którą po Bogu muszę zawdzięczać tym, przez których ona mi zjednaną została. Poznałem też wówczas potęgę modlitwy”. Na wygnaniu Kalinowski pomagał każdemu, kto znalazł się w potrzebie, żył nie dla siebie, ale dla drugich. Szczególnie zaś troszczył się o los młodzieży i dzieci wygnańców. Pomagał im w nauce, uczył języków obcych, mechaniki, matematyki, aby w ten sposób choć w części zastąpić im normalne wykształcenie. Za pośrednictwem swej dawnej przyjaciółki Ludwiki Młockiej sprowadzał dla dzieci książki religijne oraz literaturę dziecięcą. Przygotowywał dzieci do przyjęcia I Komunii św.

Ukaz amnestyjny z 16 kwietnia 1866 r. zmniejszył mu karę katorgi o połowę oraz pozwolił zamieszkać prywatnie w Usolu. Nie zwalniał jednak od robót rządowych. Dopiero nowy manifest amnestyjny uwolnił Kalinowskiego z ciężkich robót, zamieniając je na osiedlenie się w guberni irkuckiej. Józef, podobnie jak znaczna część jego kolegów, zamieszkał w Irkucku, gdzie było najłatwiej o pracę. 24 lipca 1872 r. Kalinowski opuścił Irkuck i udał się najpierw do Permu, a następnie do Smoleńska, gdzie 2 lutego 1874 roku, po prawie dziesięciu latach spędzonych na wygnaniu, otrzymał od policmajstra smoleńskiego pismo pozwalające na wjazd do Królestwa Polskiego. Do Ojczyzny powrócił w początkach 1874 roku z opinią człowieka nieskazitelnego moralnie, niemal świętego.

W tym samym roku przyjął obowiązek wychowawcy Augusta Czartoryskiego ze stałą rezydencją w Paryżu. W pracy wychowawczej wpłynął na formację duchową swojego ucznia tak, że młody książę August odkrył w sobie powołanie kapłańskie. Józef Kalinowski w roku 1877 wstąpił do Zakonu Karmelitów Bosych w Gracu w Austrii i przyjął imię zakonne brat Rafał od św. Józefa. Po złożeniu ślubów zakonnych studiował teologię na Węgrzech, a święcenia kapłańskie otrzymał w Czernej koło Krakowa, dnia 15 stycznia 1882 roku. Ojciec Rafał z całym zapałem poświecił się pracy duszpasterskiej. Pomagał także braciom i siostrom karmelitankom na drodze prowadzącej do doskonałości. Pracował dla dzieła zjednoczenia Kościołów i pozostawił tę misję jako testament braciom i siostrom karmelitankom. Liczne i odpowiedzialne urzędy, powierzone mu przez przełożonych pełnił w duchu służby Bogu i bliźniemu. Cieszył się za życia opinią świętego. Ludzie na ulicy przyklękali i prosili go o błogosławieństwo, dorożkarze uważali sobie za zaszczyt podwieźć ojca Rafała, a wziąć zapłatę uważali za ujmę dla siebie. Biskup Krasiński z Wilna wyraził się o nim: „Kiedy do mnie przychodzi i całuje rękę, czuję się tym aktem upokorzony i chętka mnie bierze samemu uklęknąć przed nim i ucałować jego stopy, i tylko powaga biskupa wstrzymuje mnie od tego”. Kardynał Puzyna natomiast nie uląkł się ośmieszenia i kiedyś ukląkł i poprosił przerażonego nie na żarty ojca Rafała o błogosławieństwo.

Ojciec Rafał wyczerpany trudami i cierpieniami odszedł do Pana dnia 15 listopada 1907 roku, w klasztorze w Wadowicach, który założył i był jego przeorem. Został pochowany na cmentarzu klasztornym w Czernej. Papież Jan Paweł II, 22 czerwca 1983 roku zaliczył ojca Rafała do grona błogosławionych, a 10 lipca 1990 roku do grona kanonizowanych (z książki Wypłyń na głębię).

„NIE DUSKUTUJ Z IDIOTĄ…”

Kiedyś zasłyszałem powiedzenie: „Nie dyskutuj nigdy z idiotą, bo najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem”. Dla potrzeb tego artykułu starałem się ustalić autora tego powiedzenia, ale bezskutecznie. Może napisało je samo życie. Prawdopodobnie w pewnych warunkach, ten aforyzm sprawdza się w stu procentach i warto go wziąć pod uwagę w naszych relacjach międzyludzkich. Gdy zaczniemy dyskutować z drugim człowiekiem i damy się ściągnąć do poziomu jego prymitywnego języka, prostackich argumentów, wulgarnego wyrażania się, mowy nienawiści, fanatyzmu, braku opanowania, zapienienia w dyskusji, wrzasku zamiast racjonalnych argumentów, aroganckiej pewności siebie, to na pewno przegramy, bo nasz dyskutant na tym poziomie czuje się jak ryba w wodzie, a nam może zabraknąć powietrza. Patrząc jednak przez prymat dzisiejszej Ewangelii, możemy dojść do wniosku, że nie zawsze tak musi być, i że winniśmy rozmawiać z każdym nawet, gdy jesteśmy przekonani, że nie jest to dla nas partnerem do dyskusji.

Wieczorem ósmego dnia Święta Namiotów Jezus udał się na Górę Oliwną, gdzie spędził noc na modlitwie. Rano, przed wschodem słońca wrócił do świątyni jerozolimskiej, aby nauczać. Nagle powstało zamieszanie, faryzeusze i uczeni w Prawie przyprowadzili do Niego kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Powiedzieli do niego: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” W oczach faryzeuszy, uczonych w Prawie oraz zgromadzonego tłumu widać było pogardę i potępienie cudzołożnicy. Nie jedna ręka była gotowa chwycić kamień i rzucić w przestraszoną, zawstydzoną kobietę. Zgromadzony tłum wraz ze swymi przywódcami reagował na poziomie nienawiści, potępienia i pogardy dla tej kobiety. Odniesienie uczonych w Prawie i faryzeuszy do  Jezusa było także na tym samym poziomie. Ewangelista pisze: „Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć”. W swej przewrotności usiłowali zastawić pułapkę na Jezusa. Jeśli Jezus przyzwoli na ukamienowanie kobiety, zgodnie z prawem Mojżesza, to powiedzą ludowi, że Jezus nie ma litości i tym samym zdyskredytują Go w oczach ludu. A jeśli rozgrzeszy jawnogrzesznicę, to oskarżą Go lekceważenie prawa Mojżeszowego. Prawdopodobnie ich oczekiwania spełniłyby się, gdyby Jezus zszedł w dyskusji do ich poziomu, poziomu nienawiści i pogardy. Jezus pochylił się i w milczeniu pisał coś na ziemi, po czym powiedział: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”.  Zdziwiony tłum stał i patrzył, a Jezus zaczął ponownie pisać. W trakcie pisania wszyscy zaczęli się rozchodzić.

Każdego z nas intryguje, co właściwie Jezus pisał na ziemi. Ewangelista nie daje odpowiedzi na to pytanie. Skazani jesteśmy na domysły. Prawdopodobnie wypisywał grzechy, które mieli na sumieniu niektórzy z tłumu. Zaczęli się rozchodzić z obawy, że Jezus może wskazać na konkretnego grzesznika. Najstarsi zaczęli odchodzić pierwsi. Przez swoje życie nagrabili wiele nieprawości. Został tylko Jezus i kobieta potępiona przez złowrogi tłum. Jezus powiedział do niej: „I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz”. Jezus odniósł wspaniałe zwycięstwo w konfrontacji z tłumem ogarniętym nienawiścią, bo nie zniżył się do jego poziomu. Mógł wprost wypomnieć grzechy niektórym z nich. Nie uczynił tego, dał im czas na opamiętanie, pisząc na ziemi. Być może przez takie potraktowanie niektórzy z nich pomyśleli o własnych grzechach i nawrócili się. Jezus okazał swoje miłosierdzie jawnogrzesznicy, to było początkiem jej nawrócenia. Tradycja identyfikuje ją z św. Magdaleną. Uwzględniając to wszystko, dochodzimy do wniosku, że winniśmy dyskutować, nawet prowadzić spory, jednak musimy zawsze utrzymywać się na poziome Chrystusowym, a jest to poziom miłości i miłosierdzia. W Chrystusie zawsze odnosimy prawdziwe zwycięstwo.

Aby osiągnąć wewnętrzną moc utrzymania się na poziomie Jezusowym, aby nie upaprać się przewrotnością, obracając się wśród przewrotnych, aby nie stać się zazdrośnikiem, przebywając z zazdrośnikami, aby nie zakłamać się, pracując z zakłamanymi, aby nie stać się fałszywym, rozmawiając z fałszywymi, aby nie zarazić się fałszywą pobożnością, modląc się z faryzeuszami, aby nie skalać się rozpustą, żyjąc obok rozpustników, aby nie stać się plotkarzem, słuchając plotkarzy, aby nie zarazić się nienawiścią w spotkaniach z nienawistnikami, aby nie stać się pijakiem, przystając z pijakami konieczne jest ciągłe dorastanie do wiary św. Pawła, który w liście do Filipian pisze: „Bracia: Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa”. Św. Paweł dosłownie wyzuł się wszystkiego dla Chrystusa.  Napełnił się Chrystusem tak, że mógł powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Mimo tak mocnej wiary św. Paweł wie, że jest w drodze i ciągle musi dorastać do pełni wiary, do doskonalszej jedności z Chrystusem: „Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też pochwycił, bo i sam zostałem pochwycony przez Chrystusa Jezusa”.

Może brakuje nam wiary św. Pawła, ale jak on jesteśmy w drodze. Wielki Post jest szczególnym czasem wzrastania w wierze. Wzrastamy przez praktyki zalecane w tym okresie; post, jałmużna i modlitwa. Od jednej z tych praktyk wziął nazwę cały okres liturgiczny przygotowujący nas do spotkania z Chrystusem zmartwychwstałym. Pismo św. naucza nas, że post jest rezygnacją z potrzeb materialnych, zachcianek ciała, aby przypomnieć nam, że są ważniejsze rzeczy niż pożywienie i inne nasze doczesne sprawy. To czas wewnętrznego skupienia i wyciszenia, w którym możemy usłyszeć wołanie do Boga o coś więcej. Na tej drodze zdążamy na spotkanie z Chrystusem zmartwychwstałym. Rozminięcie się z Nim może zastygnąć na wieczność w przerażonych oczach, jak to było w przypadku Stalina, którego 60  rocznica śmierci minęła 5 marca tego roku. Kilka dni dogorywał w swojej willi. Jego córka Swietłana tak wspomina ostatnie jego chwile: „Twarz ściemniała i zmieniła się, rysy stały się nierozpoznawalne. Agonia była straszna. Dusił się na oczach wszystkich. W pewnym momencie – nie wiem, czy rzeczywiście, ale tak mi się wydawało – otworzył nagle oczy i powiódł wzrokiem po stojących dookoła. Było to przerażające spojrzenie, na poły bezmyślne, na poły gniewne i przepełnione strachem przed śmiercią. Uniósł lewą rękę i ni to wskazał gdzieś w górę, ni to pogroził nam wszystkim. W następnym momencie dusza, uczyniwszy ostatni wysiłek, wyrwała się z ciała” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

JEŚLI JESTEŚ BEZ GRZECHU, RZUĆ W NIĄ KAMIENIEM

Zadziwiająca historia. Oto jawnogrzesznica przyłapana na cudzołóstwie. Oczywisty grzech. A Chrystus jakby tego nie zauważył. Powiedział do niej: „I ja ciebie nie potępiam”. A my? A my ciągle dzierżymy w rękach kamienie i szukamy tylko kogo by nimi uderzyć. Rzucamy je nie mając nawet pewności grzechu. Rzucamy bez wytchnienia i zapamiętale kamienie kłamstwa, pomówień, plotek i oszczerstw. Na niektórych spadają miliony takich kamieni. Jakże musi być im ciężko. Przetrwać mogą tylko dlatego, że Chrystus jest przy nich.

W ostatnim czasie wśród obrzuconych milionami kamieni znalazł się biskup tarnowski Wiktor Skworc. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w swojej książce pt. „Księża wobec bezpieki” posądził biskupa o współpracę z SB. Zrobił z niego komunistycznego agenta. Książka została wydana w 100-tysięcznym nakładzie. Kłamstwo zostało powtórzone setki tysięcy razy. Tę wiadomość bezkrytycznie przechwyciły media, powielając oszczerstwo miliony razy. Te same media nie zadały sobie trudu, aby opublikować list metropolity katowickiego arcybiskupa Damiana Zimonia, ukazujący niewinność biskupa Skworca. Oto fragment tego listu: „Stwierdzam, że publikacja tendencyjnie wybranych zapisów z jednostronnych materiałów SB ma na celu nie dochodzenie prawdy, lecz zniesławienie dobrego imienia obecnego biskupa tarnowskiego.

Oświadczam, że w drugiej połowie lat 80. – na moje polecenie – prowadził On rozmowy z władzami, w tym również z funkcjonariuszami SB, które miały na celu rozładowanie napięć społecznych na Śląsku oraz budowanie przestrzeni dialogu społecznego. Przebieg tych rozmów był mi zawsze przez księdza Skworca relacjonowany, także w formie notatek służbowych. Stwierdzam, że posługa ks. Skworca w latach 80. miała ważne znaczenie dla Kościoła lokalnego, przyczyniła się do pacyfikacji konfliktów społecznych, m.in. w wyniku jego interwencji zostali zwolnieni z aresztu górnicy z kopalni „Mysłowice”, co tendencyjnie, nieprawdziwie, wbrew faktom, opisane zostało w książce ks. Zaleskiego. Niezapomniane na Śląsku pozostają również mediacje prowadzone przez ks. Skworca, uwieńczone pokojowym zakończeniem kilku strajków”.

Chrystus wymaga od nas nie tylko powstrzymania od rzucania kamieni fałszywych pomówień i oskarżeń w niewinnych. Ale nawet, gdy na naszej drodze staje grzesznik nie jesteśmy uprawnieni do rzucenia w niego kamieniami. Tak jak Chrystus mamy okazać grzesznikowi miłosierną miłość, aby się nawrócił i poprawił.

Oczywiście zły czyn jest zawsze złym czynem. Zasługuje on na osądzenie i potępienie. Chrystus powiedział: „”dź i nie grzesz więcej”. Grzech został potępiony, a grzesznik uwolniony od niego. Przez skruchę i żal Chrystus wprowadza grzesznika na drogę świętości. Tradycja mówi, że ewangeliczna jawnogrzesznica, to święta Magdalena pokutnica. Chrystus jednak dopuszcza możliwość rzucenia kamieniem w grzesznika: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. A zatem nim rzucisz kamieniem w grzesznika zrób własny, dokładny rachunek sumienia. I jeśli uznasz, że nie masz grzechu, jesteś święty, uprawniony jesteś do rzucenia kamieniem, ale pamiętaj wtedy słowa św. Jana, który pisze, że ten kto twierdzi, że nie ma grzechu, jest kłamcą. Jest grzesznikiem. Podsumowując można powiedzieć, że im bliżej jesteśmy Chrystusa tym większe mamy prawo do osądzania bliźniego. Gdy będziemy tak blisko Chrystusa, jak pisze o sobie św. Paweł: żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus, wtedy możemy osądzać. A nasz osąd będzie taki jak Chrystusa wobec jawnogrzesznicy. Odczujemy żal i powiemy: Idź i nie grzesz więcej.

Święty Paweł w liście do Filipian pisze: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim, nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga”. Święty Paweł, będąc prześladowcą chrześcijan, pod Damaszkiem, w oślepiającej światłości spotkał Chrystusa. Po tym spotkaniu uznał dotychczasowe życie za stratę. Podobnie jawnogrzesznica po spotkaniu z Chrystusem nawróciła się i poprzedni sposób życia uznała za stratę. My także, będąc chrześcijanami, jeśli szukamy dróg coraz doskonalszego spotkania z Chrystusem odkrywać będziemy, że pod wieloma względami tracimy życie.

Dzisiejsza Ewangelia ma jeszcze jeden bardzo ważny wymiar. A mianowicie wykorzystanie zła, ludzkiego nieszczęścia do wygrywania własnych korzyści. Uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Jezusa kobietę nie ze względu na jej dobro, ale by jej nieszczęście wykorzystać do swoich niecnych celów. Mówili: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć”. Jeśli Jezus każe ją puścić wolno, wtedy oskarżą Go, że łamie prawo Mojżesza. A zatem jest rebeliantem, szkodzi religii i państwu. Jeśli zaś każe ukamienować kobietę, to wtedy będą mogli powiedzieć do ludzi, że ten nauczyciel, głoszący miłość i to nawet miłość nieprzyjaciół jest tak okrutny, że pozwala na zabicie skruszonej grzesznicy. Faryzeusze pewni zastawionej pułapki i zadowoleni z siebie nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Odeszli z miejsca spodziewanego triumfu z poczuciem klęski. Oto ci którzy uważali się za czystych i pobożnych odchodzą ze spuszczonymi głowami, jako grzesznicy. Nikt z nich nie miał odwagi powiedzieć o sobie, że jest bez grzechu i rzucić w cudzołożnicę kamieniem. Można powiedzieć, że zachowali jednak odrobinę uczciwości, bo mieli odwagę przyznać się do swojej grzeszności, która wytrąciła im kamienie z rąk. Czego nie można powiedzieć nieraz o dzisiejszych oskarżycielach, którzy sami zbrukani grzechem zapamiętale rzucają kamieniami w innych.

Człowiek owiany duchem Ewangelii w zetknięciu się ze złem odczuwa głęboki ból i szuka sposobu, aby zrodziło się dobro, aby grzesznik nawrócił się. Bombardowani medialnym jazgotem bardzo często zauważamy tam postawę odwrotną. W niektórych relacjach dziennikarskich wyczuwa się jakiś niedosyt: szkoda, że nie ukradł miliardów, a tylko tysiące, że molestował jednego a nie kilkudziesięciu. Gdyby było tak było, to dopiero byłaby wiadomość! Powtarzałyby ją inne media. Wypłynąłbym chociaż na chwilę. Mówimy o nich hieny dziennikarskie. Ale takich hien nie brakuje w naszym życiu codziennym. Gdy hiena słyszy o czyjeś nieprawości nie zamartwia się, ale uśmiecha z zadowoleniem, bo choć odrobinę czuje się lepsza od innych ( z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWINTUCHU, ZANIM RZUCISZ KAMIENIEM

Aby pierwsze słowo w tytule nie kojarzyło się ze świętością dlatego przytoczę jego definicję za Słownikiem języka polskiego: Jest to człowiek postępujący nieprzyzwoicie. A ta nieprzyzwoitość jest tym bardzie obrzydliwa, bo nieraz stroi się w piórka poprawności i świętości. Stąd też prawdopodobnie zbieżność pojęć święty i świntuch. Gromadę takich świntuchów przedstawia dzisiejsza Ewangelia. Jezus po nocnym odpoczynku na Górze Oliwnej, wczesnym rankiem przybył do Świątyni jerozolimskiej i tam nauczał. Nagle dał się słyszeć głos wzburzonego tłumu. Byli to uczeni, faryzeusze i przypadkowi przechodnie. Wlekli ze sobą przerażoną i zapłakaną kobietę. Przyszli do Jezusa i powiedzieli: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?”. Ale już w tym pytaniu można było zauważyć ich świntuszenie, bo udając zatroskanych o ład boży, chcieli to wykorzystać przeciw Jezusowi. W Ewangelii czytamy: „Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć”. Jezus przejrzał ich przewrotność i skonfrontował ich samych ze sobą, mówiąc: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Zaskoczeni przyznali się w tym momencie do własnego świntuszenia: „Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych”. Nie wiemy, czy to wymuszone przyznanie się do własnej hipokryzji zaowocuje zbawiennym nawróceniem. Nie mamy tych wątpliwości, gdy patrzymy na kobietę cudzołożną. Jej posttepowanie było godne potępienia. Ale Chrystus, który widzi w ludzkim sercu zauważył autentyczny żal cudzołożnicy za swoje postępowanie i chęć przemiany życia dlatego powiedział do niej: „I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.

W czasie pisania tych rozważań w polskich mediach pojawiła się sensacyjna wiadomość o odnalezieniu tajnych teczek, w których były informacje o agencie TW Bolku, który jest identyfikowany z byłym prezydentem Polski. Według tych dokumentów Bolek współpracował z komunistami, donosząc między innymi na swoich kolegów. Dokumenty nielegalnie przechowywał nieżyjący już wysokiej rangi działacz komunistyczny, współautor stanu wojennego, uważany przez wielu za zbrodniarza komunistycznego. Prawdopodobnie wykorzystywał te dokumenty, szantażując rządzących, w tym także Bolka. Jeśli tak było, to chodzi tu o coś więcej niż tylko dobre imię byłego prezydenta, o coś więcej niż tylko historię, która nota bene młodych ludzi nie wiele interesuje. Tu chodzi o dzisiejszy kształt Polski. Rodzi się pytanie, na ile dzisiaj te skorumpowane układy zatruwają życie społeczne i polityczne Polaków. Stąd też zażarte dyskusje na ten temat w mediach, a nawet przy biesiadnych stołach. We wtorek, 19 lutego przysłuchiwałem się profesorskiej dyskusji w TVP Info. Okazuje się, że nawet w profesorskich głowach może być groch z kapustą. Jeden z nich profesor Piotr W., broniąc byłego prezydenta odwołał się nawet do ewangelicznego przekazu z dzisiejszej niedzieli: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień.” Ten cytat byłby na miejscu, gdyby były prezydent był na miejscu jawnogrzesznicy tzn. przyłapano by go na „gorącym uczynku”, żałowałby za swoje czyny i chciałby to naprawić. I wtedy ci, którzy dalej trzymaliby w rękach kamienie byliby świntuchami.

W tych dyskusjach nie brakuje świntuchów. Jednak większość chce poznać prawdę, nawet do bólu. Poszukiwanie prawdy nie jest rzucaniem kamieniami w drugiego człowieka i nie stawia nas w kręgu „świntuchów”. W tym dochodzeniu do prawdy, słowa Jezusa o rzucaniu kamieni nie mogą być blokadą, bo w innym miejscu Jezus mówi: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Wprawdzie te słowa mają odniesienie przede wszystkim do rzeczywistości nadprzyrodzonej, ale przez ich pryzmat można, a nawet trzeba spojrzeć na naszą codzienność. Prawda jest potrzebna w naszym życiu osobistym i społecznych. Potrzebna nawet wtedy, gdy ukazuje chwile ludzkiej słabości. To nie przekreśla wielkości człowieka, szczególnie w środowisku wyznawców Chrystusa. Chociaż darzymy ogromną czcią ludzi tamtych czasów, jak bł. ks. Jerzy Popiełuszko, którzy, oddali swoje życie za prawdę Chrystusa i ideały Solidarności. Cudzołożnica z dzisiejszej Ewangelii jest przez wielu identyfikowana ze św. Magdaleną. Jak widzimy nawrócona prostytutka otrzymała najcenniejszy kościelny tytuł – święta. A to dzięki temu, że stanęła w świetle prawdy Chrystusowej i uznawała swój grzech. Dlatego szanując godność człowieka, doceniając jego bohaterskie czyny trzeba nam dochodzić do prawdy, nawet bolesnej. Z „trupem w szafie” nie da się żyć, chociaż doświadczenie życiowe mówi, że niektórzy mogą przyzwyczaić się do tego smrodu.

Ale dosyć stania w kręgu ludzi otaczających jawnogrzesznicę. Zamieńmy się miejscami. Każdy z nas ma coś z jawnogrzesznicy tzn. odchodzi od Boga, łamiąc jego przykazania. Jeśli uważamy inaczej, to w zasadzie popełniamy jeszcze jeden dodatkowy grzech, o którym pisze św. Jan Ewangelista: „Kto uważa, że nie ma żadnej winy, jest kłamcą i nie ma w nim prawdy.” Czasami ciężko nam stanąć na miejscu jawnogrzesznicy, wtedy Bóg przychodzi nam z pomocą tak jak św. Pawłowi, gdy ten pałając nienawiścią zdążał do Damaszku, aby uwięzić mieszkających tam chrześcijan. U bram miasta Chrystus zrzucił go z konia i oślepił swoim blaskiem. Wtedy św. Paweł zrozumiał swój błąd nawrócił się i po latach napisał: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa.”

Bóg prowadzi nas różnymi drogami, abyśmy ujrzeli własną niegodność i grzeszność oraz oczyszczającą i zbawiająca moc Chrystusa. Doświadczył tego Pietro Sarubbi, aktor znany z roli Barabasza w filmie Pasja Mela Gibsona. Po otrzymaniu propozycji udziału w tym filmie wyznał: „Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym zagrać w filmie o Męce Chrystusa, ponieważ wtedy byłem bardzo daleko od Kościoła”. Żył w związku niesakramentalnym, z którego miał troje nieochrzczonych dzieci, a sam nie przystąpił do sakramentu bierzmowania. O swoim nawróceniu pisze w książce „Od Barabasza do Jezusa. Nawrócony jednym spojrzeniem.” A było to spojrzenie w oczy aktora grającego postać Jezusa, o którym pisze: „W oczach umierającego za mnie człowieka nie było nienawiści ani żalu. Głębia tego spojrzenia powaliła mnie z nóg. Spodziewałem się cierpienia, złości, rozczarowania, lęku, goryczy, oskarżenia i wielu innych uczuć, które były właściwe dla osoby tak doświadczonej, skazanej na śmierć zamiast mnie, ale nie dostrzegłem nic takiego. W tym spojrzeniu zobaczyłem tylko spokojne poddanie się, niemalże zgodę, welon miłości i troski o mnie, o mój mizerny stan. Przeżyłem tysiące przygód, zwiedziłem pół świata i nigdy się nie zgubiłem, ale teraz naprawdę gubię się w tym nieogarniętym i łagodnym spojrzeniu”. James Caviezel, grający Jezusa był tak przekonywujący, ponieważ swoje serce otworzył dla Chrystusa i Nim się napełnił. Przed przyjazdem na plan filmowy odbył pielgrzymkę do Medjugorie. Cały czas bardzo dużo się modlił, a ponadto codziennie rano uczestniczył we Mszy Świętej. Mówił, że bez codziennego przyjmowania Ciała Chrystusa, nie zdołałby się utożsamić z rolą Jezusa.”

Chrystus patrzy z miłością na każdego z nas, nawet wtedy gdy jesteśmy na miejscu jawnogrzesznicy i żałujemy za swoje grzechy i postanawiamy poprawę (Kurier Plus, 2014).

NASZA ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Walter Jones przez 27 lat reprezentował Karolinę Północną w Kongresie. Po długiej chorobie zmarł w dniu swoich 76 urodzin. Wszyscy zapamiętali go jako człowieka odważnego, uczciwego i życzliwego. Przez ostatnie 14 lat swego życia pisał listy do amerykańskich rodzinnych, które straciły kogoś bliskiego na wojnie w Iraku lub Afganistanie. Wiele z tych listów miało osobisty charakter. Pisanie listów Jones rozpoczął w roku 2003 po pogrzebie Michaela Bitz, który zginął, niedługo po wybuchu wojny w Iraku. Kongresmen tak wspomina to wydarzenie: „Podczas ceremonii pogrzebowej dwuletni syn sierżanta Joshua upuścił zabawkę. Młody żołnierz piechoty morskiej podniósł zabawkę i oddał dziecku. Chłopiec spojrzał na niego, a żołnierz spuścił wzrok, po czym uderzył mnie w twarz. Ten chłopiec już nigdy nie będzie się cieszył obecnością tatusia”. To stało się powodem dramatycznej zmiany poglądów politycznych Jonesa na temat wojny. Wbrew poglądom prezydenta Busha i własnej partii stał się zagorzałym przeciwnikiem wojny. Prześladowało go poczucie winy za to, że głosował za wojną: „Nigdy nie zapomnę mojego błędu, który był powodem śmierci wielu. Naiwnie uwierzyłem, że prezydent Bush naprawdę nie chce wojny, ale jest zmuszony, aby ratować ludzi, budować trwały pokój. Taki byłem naiwny. . . Mogłem głosować na ‘nie’.  Wierzę, że zawiodłem Boga. Czułem nie tylko poczucie winy, ale i ból, że głosując na ‘tak’ wysłałem męża Janiny Bitz i tysiące innych wojskowych na wojnę, która była niepotrzebna. Oczywiście większość z tych rodzin nigdy mnie nie pozna i odwrotnie. Ale chcę, żeby wiedzieli, że boli mnie serce, gdy widzę ich cierpienie”.

Walter Jones napisał 11 266 takich listów. Janina Bitz, wdowa po żołnierzu, którego pogrzeb zmienił poglądy Jonesa, powiedziała, że darzy wielkim szacunkiem kongresmena za to, że okazuje tak wiele współczucia i zrozumienie rodzinom, które straciły kogoś bliskiego na wojnie. Dodała także, że ma szczególny szacunek dla niego, ponieważ „ustanawia standardy przyjmowania osobistej odpowiedzialności i odpowiedzialności za decyzje innych politruków czy dowódców wojskowych” (The New York Times, Luty, 2019).

Ewangelia na dzisiejszą niedzielę ukazuje tłum ludzi z faryzeuszami na czele, którzy przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, która według prawa mojżeszowego powinna być ukamienowana. Przyprowadzili ją do Jezusa, aby wyegzekwować to prawo, a przy okazji wykorzystać to wydarzenie przeciw Jezusowi. Cokolwiek by Jezus powiedział wykorzystaliby to przeciw Niemu. Gdyby ją potępił rozgłaszaliby, że On, który głosi miłość i miłosierdzie, wcale takim nie jest. A gdyby nie potępił kobiety, to można by Go oskarżyć, że ignoruje prawo mojżeszowe i pobłaża grzesznikom. Znamy to bardzo dobrze z naszego codziennego życia. Cokolwiek byś nie zrobił, dzisiejszy faryzeusz znajdzie powód, aby ci „przypiąć łatkę”. Gdy pomagasz biednym, to na pewno chcesz się pokazać, albo masz jakieś korzyści z tego. Jeśli nie pomagasz, to będzie mówił, że jesteś egoistą, obojętnym na los potrzebujących. I tak dalej. Kierując się tymi opiniami nic byśmy dobrego nie zrobili. Trzeba, tak jak Chrystus zignorować pułapkę słowną i robić swoje, ukazując prawdziwy problem ludzkiego życia. Jezus nie lękał się faryzeuszy i tłumu, aby powiedzieć niewygodną dla nich prawdę. Był od tego całkowicie wolny. Jakże często w naszym życiu przemilczamy prawdę, aby się nie narazić.

Chrystus zawstydzając oskarżycieli wykorzystał to wydarzenie, aby zwrócić uwagę na najważniejszą sprawę. Ewangelia mówi: „Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi”. Co pisał? Niektórzy mówią, że grzechy oskarżycieli. Wydaje się to bardzo prawdopodobne. Zaślepiony i nienawistny oskarżyciel, tylko w ten sposób mógł być przymuszony do uznania swojej winy i odejścia ze spuszczona głową. Pierwsi odchodzili starsi, widocznie lista ich grzechów była bardzo długa. Jezus wiedział czego oczekiwał tłum żądający „sprawiedliwości”. I zamiast spełnić ich oczekiwania uświadomił im, że są grzesznikami i powinni się nawrócić zanim osądzą i potępią drugiego. Człowiek nawrócony na wszystko spogląda oczyma Chrystusa, w których miłość i miłosierdzie zmywają grzechy skruszonego grzesznika. Oskarżyciele cudzołożnej kobiety nie rzucili w nią kamieniami. Ale czy naprawdę uznali się za grzeszników? Tego nie wiemy. Może rzeczywiście był to początek nawrócenia wielu z nich. Jezus uświadomił im, jak należy osądzać, aby samemu nie być osądzonym i potępionym. Nawet, gdy człowiek świadomie i dobrowolnie uczyni zło, to nie możemy go przekreślić i potępić. Możemy osądzić sam czyn, ale nie człowieka.

Jezus żąda nawrócenia od tych, którzy przyprowadzili cudzołożnicę. Jest to wezwanie skierowane do każdego z nas. Prawdziwe nawrócenie zaczyna się od uznania swoich grzechów i niedociągnięć oraz przejęcia odpowiedzialności za nie, tak jak to uczynił kongresmen Walter Jones. Jeśli głosujemy na ludzi, którzy są za aborcją, za eutanazją, za adoptowaniem dzieci przez pary homoseksualne, są przeciw przykazaniom Bożym, wartościom chrześcijańskim, to jesteśmy odpowiedzialni za to co wyczyniają wybrani przez nas politycy. Bo to my dajemy im na to przyzwolenie. Z pewnością jakaś wina spada także na nas, gdy nie głosujemy na ludzi, którzy bronią bożego porządku na świecie. Ale wcześniej trzeba zająć się samym sobą. Nie możemy walczyć z demonami świata, dopóki nie uporamy się z demonami w naszych sercach. Nie możemy wydać wyroku na innych, dopóki nie osądzimy własnego życia. Nie możemy zmienić tego, co jest poza nami, dopóki nie zmienimy tego, co jest w nas. Nie możemy podnieść upadłych, dopóki nie uświadomimy sobie, że my też upadliśmy. Nie możemy nieść uzdrowienia duchowego, dopóki sami nie uzdrowimy swojej duszy.

Św. Maksymilian mówił, iż powinniśmy zawsze potępiać zło, nigdy człowieka, potępiać złą doktrynę, nieprawość, jakiej dopuszcza się nasz bliźni, ale nigdy jego samego, bo nie znamy o nim prawdy. Jeden z braci, który osobiście znał św. Maksymiliana, tak o nim napisał: „W okresie dwudziestolecia międzywojennego Polacy wiele doznawali krzywd od Żydów przez wyzysk. Nigdy z ust o. Maksymiliana nie słyszałem narzekania na Żydów. Gdy nieraz ktoś pisał przeciwko Żydom, o. Maksymilian nie pochwalał tego. Mówił, że nie można nikogo oskarżać, potępiać; zło należy piętnować, rugować i naprawiać, ale ludzi należy kochać. Tak było w Niepokalanowie przez cały czas, mimo że nieraz pisma żydowskie pisały paszkwile i oszczerstwa”.

Taka postawa wypływała ze świętości Maksymiliana. Każdy z nas powołany jest do świętości. Wielki Post jest czasem, kiedy to wołanie o świętość naszego życia rozlega się bardzo donośnie. Jest to także czas, kiedy to obficiej spływają z nieba łaski umacniające nas na drodze świętości. Z pewnością takimi kanałami łaski Bożej jest atmosfera Wielkiego Postu, praktyki pokutne, nabożeństwa wielkopostne, rekolekcje. W tę drogę świętości wpisuje wielkanocne alleluja, które za niedługo będziemy śpiewać radosnymi sercami i ustami, bo Chrystus zmartwychwstał i my zmartwychwstaniemy (Kurier Plus, 2019).

OCALIĆ PIĘKNO

W czasie kąpieli Cindy wyczuła niewielki guz na piersi. Zmroziła ją czarna myśl, że to może być rak. Następnego dnia umówiła się na wizytę u lekarza. Miała jeszcze nadzieję, że to tylko zwykły guz. Jednak diagnoza była bezlitosna – rak piersi. Zabrzmiało to jak wyrok. Jednak lekarz powiedział, że to nie jest wyrok śmierci. Jest szansa wyleczenia. Cindy przypomniała sobie znajomą, która wyszła z tej choroby. Rodziła się w niej nadzieja wyzdrowienia i radość życia mimo czekającej ją uciążliwej kuracji. Po udanej operacji przyjęła sześć chemoterapii, które bardzo osłabiły jej ciało, ale nie złamały ducha. Wierzyła, że po uciążliwych chemioterapiach wróci do pełni zdrowia.

  Pod koniec chemioterapii zaczęła tracić włosy. Początkowo się przerzedzały, a później zaczęły wypadać kępkami. Cindy miała piękne włosy i była z nich dumna. Teraz czuła się upokorzona, nie mogła się pogodzić z utratą włosów. Wstydziła się pokazać w takim stanie. Mocowała się wewnętrznie, aż w końcu zdecydowała się na ogolenie głowę Przerażała ją myśl wizyty u fryzjera i wygolenie głowy w publicznym miejscu, przez osobę, która prawdopodobnie będzie obojętna na to co dzieje się w jej wnętrzu. Podczas tych rozmyślań Cindy usłyszała w łazience szum golarki elektrycznej swojego męża Williego.

Weszła do łazienki i poprosiła go: „Czy możesz ogolić mi głowę. Dzisiaj, teraz!” Willi zaskoczony tą nagłą prośbą powiedział: „Czy jesteś pewna…? Oczywiście, zrobię, pomyślałem tylko, czy nie zepchałabyś jeszcze z tym zaczekać”. „Nie mam na co czekać. To wygląda okropnie. Niektóre miejsca są już całkiem łyse. Jestem pewna swojej decyzji.” Cindy usiadła na krześle w łazience, a Willi powoli i delikatnie zaczął golić głowę żony. „Czy wszystko w porządku?”- pytał co jakiś czas. Na koniec delikatnie zgarnął włosy z jej ramion i powiedział: „Strzyżenie skończone. To naprawdę nie wygląda źle”.

Kiedy Willi skończył strzyżenie delikatnie masował ramiona żony i mocno ściskał jej dłonie, gdy Cindy spoglądała w lustro. Jej obraz w lustrze nie miał w tej chwili większego znaczenia. Cindy zapamięta bliskość tej chwili. „Wyglądam jak kurczak z długą szyją” – zaśmiała się Cindy. „Tak, ale jesteś moim kurczakiem – moim małym kurczakiem” – odpowiedział Willi. Następnie Cindy uklękła, żeby zmieść włosy z podłogi. Willi podniósł ją i powiedział: „Pozwól mi, że ja to zrobię, ja posprzątam”. Cindy usiadła i patrzyła, jak Willi zbiera jej włosy. Tak wspomina ten moment: „Widziałam radość męża wynikającą z faktu, że może coś zrobić dla mnie, w sytuacji bezradności wobec mojej choroby. Była to dla mnie najbardziej romantyczna chwila intymności w moim życiu małżeńskim” (Cindy Williams The Most Spiritually Intimate Minutes of My Marriage”).

Ewangelia z dzisiejszej niedzieli opowiada historię ocalenia duchowego piękna w wymiarze doczesnym i wiecznym. Cudzołożna kobieta znalazła ocalenie tego piękna w Chrystusie, który przy okazji zdemaskował przewrotność faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Przyprowadzili oni kobietę przyłapaną na cudzołóstwie i powiedzieli do Jezusa: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty, co mówisz?” Tym pytaniem chcieli zastawić na Jezusa pułapkę.  Gdyby Jezus nakazał, zgodnie z prawem ukamienować kobietę, wtedy zarzuciliby mu, że jest bezlitosny i nie ma współczucia dla grzeszników. Straciłby poważanie i popularność ludu, który uważał go za pełnego miłości cudotwórcę.  Gdyby sprzeciwił się ukamienowaniu, wtedy oskarżono by go o łamanie Prawa i tradycji. Wydawałoby się, że jest to pułapka godna przebiegłości faryzeuszy. Jednak odpowiedź Jezusa sprawiła, że to faryzeusze i uczeni w Piśmie wpadli w zastawioną przez siebie sieć.

Jezus powiedział: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Te słowa uświadomiły oskarżycielom, że są grzesznikami i nie maja prawa osądzać i skazywać drugiego człowieka. Tę myśl Jezus sprecyzuje w Ewangelii św. Mateusza: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni”. „Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata”. W konsekwencji nikt nie rzucił kamieniem w kobietę cudzołożną. Jeden po drugim zaczęli odchodzić. Na placu pozostał Jezus i jawnogrzesznica, którą Jezus zapytał: „Nikt cię nie potępił?” A ona odpowiedziała: „Nikt, Panie!” Na co Jezus powiedział: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz”. W dość popularnej tradycji Kościoła jawnogrzesznica jest kojarzona z Marią Magdaleną, która w poranek wielkanocny przybyła do pustego grobu Jezusa. Chociaż tej tradycji nie potwierdza Ewangelia, to głęboko wierzymy, że Chrystus uratował piękno duchowe jawnogrzesznicy zbrukane brzydotą jej uczynków.

Jest to także lekcja dla każdego z nas. Sytuacja jawnogrzesznicy zdarza się nie tak często w naszym życiu, częściej wcielamy się w rolę oskarżycieli, rolę faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy są gotowi rzucić kamieniem w domniemanego grzesznika. A czynią to w poczuciu własnej świętości. Niepomni są na słowa św. Jana: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy”. Jest takie powiedzenie: „Największym wrogiem miłości jest wzajemne osądzanie. Tam, gdzie się pojawia, tam zanika miłość”. Popatrzmy na Chrystusa na krzyżu. Jako najdoskonalsza Miłość nie osądza nawet swoich oprawców, tylko prosi Boga: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.

Osądzanie nawet z punktu widzenia psychologii jest czymś złym z trzech powodów. Po pierwsze, nasze osądy są wyrazem stanu naszego ducha. Dopóki nasze postrzeganie jest zabarwione stanem naszego ducha, będziemy projektować na innych to, czego sami doświadczamy, zakładać, że przeżywają to samo. Po drugie, osądy bywają krzywdzące, bo zakładają niezmienność danej sytuacji. Gdy wyrażamy opinię na temat drugiego człowieka, zakładamy, że najprawdopodobniej pozostanie on takim, jakim jest. A przecież człowiek może się zmienić. Po trzecie, osądy są krzywdzące, bo wzmacniają cechę potępianą nie tylko w osobie będącej ich przedmiotem, ale przede wszystkim w tym, który osądza i potępia. Np. osądzamy kogoś, że goni za popularnością. Efektem czego skupiamy się na tej cesze i wzmacniamy ją w nas samych.

A na zakończenie warto przypomnieć słowa Ojca Świętego Jana Pawła II z Adhortacji „O pokucie i pojednaniu w dzisiejszym posłannictwie Kościoła”: „Ludziom współczesnym, tak wrażliwym na konkretne świadectwo życia, Kościół winien dawać przykład pojednania przede wszystkim w swoim łonie; dlatego wszyscy musimy pracować nad uspokojeniem umysłów, zmniejszeniem napięć, przezwyciężeniem podziałów, uzdrowieniem ran zadawanych sobie niekiedy wzajemnie przez braci, gdy zaostrza się różnice stanowisk w dziedzinie spraw dyskusyjnych; szukać natomiast jedności w tym, co jest podstawowe dla wiary i życia chrześcijańskiego, w myśl starożytnej maksymy: „In dubiis libertas, in necessariis unitas, in omnibus caritas” (w sprawach wątpliwych wolność, w koniecznych – jedność, we wszystkich – miłość (Kurier Plus, 2022).