5 niedziela Wielkiego Postu Rok A
MIŁOŚĆ SILNIEJSZA NIŻ ŚMIERĆ
Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz”. Jezus usłyszawszy to rzekł: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: „Chodźmy znów do Judei”. Rzekli do Niego uczniowie: „Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?” Jezus im odpowiedział: „Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła”.
To powiedział, a następnie rzekł do nich: „Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić”. Uczniowie rzekli do Niego: „Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje”. Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówił o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: „Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego”. Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć”. Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już od czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie.
Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Rzekł do niej Jezus: „Brat twój zmartwychwstanie”. Rzekła Marta do Niego: „Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”. Rzekł do niej Jezus: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” Odpowiedziała Mu: „Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: „Nauczyciel jest i woła cię”. Skoro zaś Maria to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać.
A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: „Gdzieście go położyli?” Odpowiedzieli Mu: „Panie, chodź i zobacz”. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: „Oto jak go miłował!” Niektórzy z nich powiedzieli: „Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?” A Jezus ponownie okazując głębokie wzruszenie przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: „Usuńcie kamień”. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: „Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie”.
Jezus rzekł do niej: „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?”
Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: „Ojcze, dziękuję Ci, żeś Mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że Mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał”. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić”.
Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego (J 11,1–45).
Cztery lata temu w piękne słoneczne sobotnie popołudnie przybyli do kościoła, aby przed Bogiem ślubować dozgonną miłość małżeńską. Kościół wypełnił się ujmującym pięknem. Iwona i Eugene wyglądali jak przepiękny diament wkomponowany w kolię orszaku ślubnego. Dopełnieniem nastroju tej uroczystości były olbrzymie bukiety kwiatów i podniosła muzyka. Ale najbardziej ujmujące było piękno, jakie można było zauważyć w oczach nowożeńców, gdy patrzyli na siebie. Było to piękno wzajemnej miłości. W niedługim czasie zwiędły bukiety ślubne, ucichła podniosła muzyka, nowożeńcy i goście zdjęli uroczyste stroje. Zostało jednak to najważniejsze piękno, piękno miłości. Ta miłość napełniała szczęściem każdy mijający dzień i towarzyszyła im, gdy urządzali wspólnie kupiony dom, gdy zakładali własną agencję, gdy podróżowali, jednym słowem była z nimi wszędzie.
Kilka lat później zostałem poproszony o odprawienie Mszy św. w intencji Eugene. Co się stało? Eugene idzie do szpitala, będzie miał operację. Złośliwy nowotwór, lekarze dają tylko dwa miesiące życia. Oboje walczą o życie. Przychodzi chwilowa poprawa, która kończy się trzymiesięcznym przykuciem do szpitalnego łóżka. Eugene przykuła do łóżka choroba a Iwonę miłość. Praca schodzi na dalszy plan. Iwona dnie i noce pozostaje przy szpitalnym łóżku chorego. W najtrudniejszych momentach tuli go i mówi: „Eugene nie bój się, ja jestem z tobą”. W niedzielne popołudnie, prawie dwa tygodnie temu wraz z rodziną stoję przy łóżku chorego. Lekarze odłączają aparaturę podtrzymującą oddychanie chorego, aby się przekonać czy funkcjonuje jeszcze mózg. Mózg jest martwy. Nawet lekarze nie mogą powstrzymać łez, patrząc na tych dwoje młodych ludzi. Lekarz ponownie włącza aparaturę podtrzymującą oddychanie. Po kilku godzinach po raz ostatni uderzyło serce Eugene, a serce Iwony zamarło w bólu. Wychodząc z pokoju chorego zauważyłem na stoliku przy łóżku chorego obrazek Matki Bożej Częstochowskiej i fotografię ślubną Iwony i Eugene. Pomyślałem wtedy; zostało piękno miłości, choć tak bardzo bolesne.
Kilka dni później na tym miejscu gdzie cztery lata stali szczęśliwi nowożeńcy stał paschał głoszący światu zmartwychwstanie Chrystusa, a przy nim trumna. W drodze na cmentarz Iwona mówi: „Dobrze, że ten cmentarz jest blisko domu, będę mogła codziennie przychodzić tutaj”. Później dodaje: „Przy grobie będzie ławeczka, na której można będzie usiąść”. Gdy to mówiła na ustach pojawił się łagodny uśmiech. Jakże ogromna jest potęga miłości, nawet w takiej chwili przynosi uśmiech. Po zakończonych uroczystościach pogrzebowych siedzimy przy stole, na którym leży flaga amerykańska, którą wręczyła Iwonie delegacja wojskowa a na niej czapka oficerska Eugene, zaś na krześle olbrzymi bukiet czerwonych róż. „To wolne miejsce, na którym stoją róże jest miejscem dla Eugene, on jest z nami”- mówi Iwona. Wierzę, że tak jest. Bo tak ogromna miłość oparta na mocnym fundamencie, jakim jest Jezus Chrystus, sprawia, że nasi zmarli żyją i w Bogu, są obecni wśród nas. Pismo święte mówi, że miłość jest silniejsza aniżeli śmierć. Miłość zwycięża śmierć.
Na pogrzebie Eugene czytałem fragment Ewangelii, który zacytowałem na wstępie tych rozważań. Po rozmowie z Martą Jezus prosi o wskazanie grobu, w którym od czterech dni spoczywał Łazarz. Jezus zapytał: „Gdzieście go położyli?”. Odpowiedzieli mu: „Panie, chodź i zobacz”. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: „Oto jak go miłował”. Kierowany tą miłością Chrystus każe wyjść Łazarzowi z grobu i Łazarz wychodzi. Miłość Chrystusa przywróciła mu życie. Ale wskrzeszenie Łazarza nie było celem w samym sobie. Ten czyn miał potwierdzić prawdziwość słów, które Jezus wcześniej wypowiedział do Marty: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie nie umrze na wieki”.
Z miłości do nas Bóg zesłał swego Syna Jezusa Chrystusa. Z miłości do nas Chrystus bierze na swe ramiona krzyż i idzie na Golgotę. Umiera i trzeciego dnia zmartwychwstaje, aby nas zbawić i upewnić nas w prawdziwości swoich słów. W Chrystusie miłość zwyciężyła śmierć i otworzyła dla każdego z nas podwoje wiecznego życia. Stąd też płynie nasza pewność, że życie nasze zmienia się, ale się nie kończy (z książki Ku wolności).
„JA JESTEM ZMARTWYCHWSTANIEM I ŻYCIEM”
Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam Mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam”, mówi Pan Bóg (Ez 37, 12–14).
Britney Gengel była studentką Uniwersytetu w Boca Raton na Florydzie. Wyróżniała się spośród innych studentów wyjątkowym poczuciem humoru i szczególną wrażliwością na cierpienie ludzi pokrzywdzonych przez los. Wraz z grupą 14 studentów, Britney wyjechała na trzy tygodnie na Haiti, aby pracować w sierocińcu. Zamieszkała na trzecim piętrze w Hotelu Montana. W ostatnim liście do rodziców Britney napisała: „Haitańczycy okazują nam wiele życzliwości. Wyglądają na szczęśliwych. Potrafią się cieszyć tym, co posiadają. Mimo ciężkiej pracy zarabiają niewiele, ale i za to potrafią być wdzięczni. Chciałabym zamieszkać tutaj i wybudować dla biednych dzieci sierociniec”. Następnego dnia po przyjeździe, 12 stycznia 2010 roku zaskoczyło ją trzęsienie ziemi i wywołane przez nie tsunami, które zdewastowało kraj, zabijając 250 000 ludzi. Hotel, w którym zatrzymała się Britney został zniszczony. Zrozpaczeni rodzice otrzymali wiadomość o zaginięciu córki. Miała wtedy 19 lat. Po 33 dniach poszukiwań odnaleziono jej ciało. Ojciec powiedział wtedy: „Jesteśmy dozgonnie wdzięczni wszystkim, którzy wspierali nas przez ostatnie 33 dni”.
W ruinach hotelu znaleziono aparat fotograficzny ze zdjęciami Britney z ostatniego dnia. Była na nich roześmiana i szczęśliwa. Jej matka powiedziała: „Ona była tam naprawdę szczęśliwa i pełna wewnętrznego pokoju. Jako rodzice jesteśmy zobowiązani do uszanowania ostatniej woli naszej córki”. Ojciec dodał, że tą wolą było niesienie pomocy dzieciom z Haiti. Rodzice wyznali, że wypełnienie tej woli pomogło im przekroczyć granicę ogromnego bólu i cierpienia i ukierunkować życie ku przyszłości rodzącej nadzieję i miłość. Ojciec powiedział: „Ten ogromny ból utraty dodawał nam siły w realizacji marzenia naszej córki”. Rodzice i dwaj bracia, aby zrealizować ostatnią wolę i marzenie Britney założyli fundację celem, której było zbudowanie sierocińca na Haiti dla 33 dziewczynek 33 chłopców. Ta liczba miała symbolizować 33 dni szukania ciała Britney. Rodzina odbyła wiele podróży do Haiti, aby zapoznać się z możliwościami realizacji swego pomysłu. Na budowę sierocińca zebrano ponad pół miliona dolarów, z które zakupiono teren pod budowę i wykonano plany. Obecnie jest on w stanie realizacji. Można powiedzieć, że w pewnym sensie Britney wyrwała się ze szpon śmierci przez dzieła, które zainspirowała swoim tragicznym odejściem.
Dzisiejsze czytania biblijne przynaglają nas do refleksji nad tajemnicą śmierci. W perspektywie biblijnej nie jest ona ostatnim, tragicznym akordem w naszym życiu, ale momentem, który może zrodzić owoc sięgający wieczności. Maria i Marta posłały po Jezusa, aby przybył, bo ich brat Łazarz jest śmiertelnie chory. Jezus im odpowiedział: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. Jezus, jakby celowo nie spieszył się z przybyciem. Sądząc po ludzku, za późno przybył do Betanii. Jego przyjaciel Łazarz już od czterech dni spoczywał w grobie. Ale nie tylko choroba, ale także śmierć Łazarza miały ukazać chwałę bożą. Jezus powiedział: „Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego”. Po przybyciu do Betanii i spotkaniu z Martą miał miejsce ważny dialog: „Marta rzekła do Jezusa: ‘Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Rzekł do niej Jezus: ‘Brat twój zmartwychwstanie’. Rzekła Marta do Niego: ‘Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym’. Rzekł do niej Jezus: ‘Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?’” I wtedy padło piękne wyznanie: „Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. Zawierzenie Chrystusowi w każdej sytuacji życiowej umacnia wiarę i ukazuje chwałę dzieł bożych
Jezus nie pozostaje tylko na słowach. Każe Łazarzowi wyjść z grobu. Cud wskrzeszenia sam w sobie był bardzo ważny, ale ważniejsze było jego przesłanie; jeśli zawierzymy Chrystusowi, to powstaniemy z martwych na całą wieczność. Wymowa tego cudu była ogromna. Ewangelia mówi: „Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego”. I tak zaczęły się spełniać w konkretnej rzeczywistości ludzkie marzenia o życiu wiecznym, które prorok Ezechiel w pierwszym czytaniu, zacytowanym na wstępie ujmuje w sposób poetycki: „Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, (…) i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój”.
Pośród ogromnego bólu i cierpienia Chrystus przychodzi do grobu Łazarza, aby zasiać nadzieję zmartwychwstania i życia. To zadanie Chrystus powierza swoim uczniom. Tam gdzie w naszą codzienność wkrada się cierpienie, śmierć mamy nieść miłość i nadzieje zmartwychwstania. Zmartwychwstały Chrystus jest źródłem mocy do przemiany naszego życia, jak i tych, których kochamy. Podobnie jak Jezus wezwał Łazarza do życia, tak samo wzywa i nas do pełni życia, odrzucenia opasek, więzów grzechu i śmierci, które czynią nas niezdolnymi do przyjęcia zbawiającej miłości. Samo pragnienie wieczności nadaje inny wymiar naszej codzienności. Pięknie o tym pisze Antoine de Saint-Exupéry: „Nie spodziewajcie się niczego po człowieku, który pracuje wyłącznie dla potrzeb własnego życia, a nie dla swego trwania w wieczności”
Nasze zmartwychwstanie i nasza wieczność kryją się w naszej więzi z Chrystusem, o której św. Paweł w Liście do Rzymian pisze: „Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy. Jeżeli natomiast Chrystus w was mieszka, ciało wpraw¬dzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak posiada życie na skutek usprawiedliwienia”. A zatem w bliskości Chrystusa możemy spokojnie odliczać mijające lata. O tym spokoju mówił błogosławiony Jan Paweł II 17 sierpnia 2002 roku podczas wieczornego spotkania z młodzieżą pod papieskim oknem na Franciszkańskiej w Krakowie: „Od pierwszego spotkania tu, w tym oknie, minęły 23 lata i mnie 23 lata przybyły. I ci, którzy wtedy, 23 lata temu, byli tu pod tym oknem na Franciszkańskiej, mają też 23 lata więcej! (…) Nic nie poradzimy. Nie ma wyjścia. Jest tylko jedna rada na to. To jest Pan Jezus. ‘Jam jest zmartwychwstanie i życie’, to znaczy – pomimo starości, pomimo śmierci – młodość w Bogu”.
Aby ta tajemnica stała się naszym udziałem musimy już od dziś wsłuchiwać się z wiarą w słowa Jezusa i nimi żyć, w przeciwnym wypadku może przydarzyć się historia z żydowskiej legendy. Otóż w Dniu Ostatecznym, Bóg posłał na ziemię aniołów, aby głosami trąb wzywali zmarłych do powstania z grobów. Pod koniec dnia nie wszyscy zjawili się przed tronem Bożym. Część z nich dalej była pogrążona w śnie śmierci. Bóg zapytał Michała Archanioła, dlaczego tak wielu nie zbudziło się. „Ponieważ za życia nie słuchali Biblii i na jej głos pozostali głusi także po śmierci”- odpowiedział Archanioł (z książki Bóg na drogach naszej codzienność).
ŻYCIE I ZMARTWYCHWSTANIE
Bracia: Ci, którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą. Wy jednak nie żyjecie według ciała, lecz według ducha, jeśli tylko Duch Boży w was mieszka. Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy. Jeżeli natomiast Chrystus w was mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak posiada życie na skutek usprawiedliwienia. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Jezusa Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was Ducha (Rz 8, 8–11).
Młody człowiek podpisujący się J.R. Diamond stworzył jedną z najbardziej pesymistycznych stron internetowych o śmierci. Odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobił daje na samym początku: „Los każdego żywego stworzenia jest przesądzony. Niezależnie od tego, co w tej chwili robisz, co jest dla ciebie istotne – za kilkadziesiąt lat (całkiem możliwe, że nawet kilka tygodni) twoje ciało będzie kawałkiem rozkładającego się łajna, a ty znajdziesz się nie wiadomo, gdzie. Strach przed tym właśnie zainspirował mnie do utworzenia tej strony”.
Kształt graficzny, muzyka, teksty tej strony nasączone są pesymizmem i jakąś wewnętrzną rozpaczą. Problem śmierci sprowadzony jest do wymiaru doczesnego, ze wszystkimi jej okropnościami. W związku z tym młody człowiek radzi korzystać egoistycznie z życia doczesnego na wszelkie możliwe sposoby. Lecz i to nie ma znaczenia, bo przecież nic z tego nie pozostanie. Nie ma na tej stronie żadnego światła, które by rozświetliło mroczny horyzont człowieka. Żadnej nadziei. Bardzo szybko „wyskoczyłem” z tej strony, ale i tak czułem się, jakby obryzgany błotem pesymizmu, beznadziei i rozpaczy.
Na człowieka i jego śmierć można spojrzeć inaczej. Nawet, gdy zmierzy się on ze śmiercią może pozostać jasną smugą światła nadziei i miłości. Słynny tenor operowy Enrico Caruso należy do największych śpiewaków wszechczasów. Zachwycał nie tylko pięknym głosem, ale także dobrym sercem. Udzielał wsparcia tysiącom dzieci pozbawionych nieraz domu i rodziny. One to po śmierci Caruso w 1921 r. postanowiły ufundować olbrzymią święcę ku pamięci zmarłego. Świeca o wysokości 6m i średnicy 1,5m i ważyła prawie 1000kg. Postawiono ją w maleńkim kościółku niedaleko Neapolu we Włoszech, gdzie Caruso modlił się jako mały chłopiec. Każdego roku, w rocznicę śmierci śpiewaka świeca ta płonęła przez 24 godziny. Wykonano te świecę z myślą, że będzie płonąć 1800 dni, ostatni jej dzień miał przypaść na rok 3720.
Świeca ta jest wspaniałym symbolem ludzkiej wdzięczności i pamięci o człowieku, który był światłem dla wielu, rozsiewał wokół siebie piękno i dobro. Tego nawet i śmierć nie może obrócić w nicość. Tym bardziej śmierć jest bezsilna wobec symbolu tej świecy, ponieważ w swej wymowie była ona bliska innej świecy, którą zapalamy w kościele podczas liturgii Wielkiej Soboty. Do kościoła, tonącego w ciemnościach kapłan wnosi zapaloną świecę, zwaną paschałem i radośnie śpiewa wielkanocny egzultet: „Prosimy cię, przeto, Panie, niech ta świeca poświęcona na chwałę Twojego imienia nieustannie płonie, aby rozproszyć mrok tej nocy. Przyjęta przez Ciebie, jako woń przyjemna, niech się złączy ze światłami nieba. Niech ta świeca płonie, gdy wzejdzie słońce nie znające zachodu: Jezus Chrystus, Twój Syn Zmartwychwstały, który oświeca ludzkość swoim światłem”. Dobro ludzkie wtopione w to światło rodzi zmartwychwstanie i życie wieczne.
W domu przyjaciół Chrystusa zapadła ciemność, ale nie taka, którą może rozświetlić płomień łuczywa, czy wschodzące słońce. Była to ciemność, która ogarnia serce i duszę. Zmarł Łazarz, pozostawiając zrozpaczone siostry Martę i Marię. Gdy Łazarz zachorował, niezwłocznie posłały one wiadomość do Chrystusa. Przybył posłaniec i oznajmił: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz”. Jednak Jezus nie wyruszył natychmiast w drogę, ale jak mówi Ewangelia „zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu”. Marta i Maria zapewne czuły się zawiedzione. Oto ich bliski przyjaciel nie przybył natychmiast by być z nimi w trudnych chwilach. Chrystus wystawił tę przyjaźń na wielką próbę. Ale miał w tym cel. „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. Chrystus doświadcza nieraz swoich przyjaciół, ale tylko po to, by ukazać później jeszcze większą chwałę Bożą. Nie wiedziała o tym Maria, której brat Łazarz od czterech dni spoczywał w grobie, dlatego mówi, jakby z wyrzutem: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Jakże znane są te odczucia, żegnającym swoich bliskich, którzy według ich zdania przedwcześnie odeszli do Pana. Marta wypowiada podobne słowa bólu, ale głęboko ufa, wierzy: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Chrystus daje im więcej aniżeli się spodziewali. Łazarzowi każe wyjść z grobu. Czy możemy wyobrazić sobie większą radość? Lecz pełnia tej radości przyjdzie wraz zrozumieniem słów Chrystusa: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, to choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki” oraz gdy na własne oczy zobaczą Chrystusa zmartwychwstałego i usłyszą Jego słowa: „Pokój wam”.
Chrystus jest naszym światłem w mrokach śmierci. On dodaje blasku i pełni naszym poczynaniom w przemijającym świecie. On jest miłością, która wychodzi na naprzeciw nam, gdy przyjdzie czas naszego odejścia z ziemi. Świetnie to przedstawił Eugene O’Neill’s w sztuce „The Great God Brown”. W łóżku leży umierający mężczyzna na twarzy, którego maluje się przerażenie. Siedzi przy nim kobieta, która dla umierającego jawi się jako matka. Mówi do niego tak jak mówią matki do swoich usypianych dzieci: „Uśnij już. Wszystko jest w porządku”. „Tak mamo” – odpowiada umierający mężczyzna. Następnie zaczyna opowiadać o swoim życiu. “W moim życiu panował mrok i nieraz nie wiedziałem, dokąd trzeba iść, czasami ogarniała mnie ciemność”. Na to kobieta: „Ja wiem, ale teraz jesteś zmęczony. Zaśnij już spokojnie”. A wtedy mężczyzna pyta: “Kiedy się znowu obudzę?” „Wtedy, gdy wzejdzie słońce” – pada odpowiedź. Mężczyzna ożywia się i bardzo poważnie mówi: „Sądzić żywych i umarłych”. I z wielkim lękiem dodaje: „Ja nie chcę sprawiedliwości, ja chcę miłości”. Kobieta cicho mówi: „Tam jest tylko miłość, tam jest tylko miłość”. Wtedy mężczyzna powtarza jedyną modlitwę, jaką znał: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie…” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej”).
„JESTEM BLISKO, ZA ROGIEM”
Śmierć nie jest aż tak bardzo ważna. Prawdę mówiąc ona się nie liczy. Ja po prostu wyszedłem tylko do drugiego pokoju. Nic się poważnego nie zdarzyło. Wszystko pozostało tak jak dawniej. Dalej jesteśmy razem ze sobą. Nasze wspólne życie, wypełnione miłością i czułością przez śmierć nie zostało nawet tknięte ani zmienione. Kim byliśmy dawniej dla siebie tym dalej pozostajemy. A zatem zwracaj się czule do mnie, tak jak dawniej zdrobniałym imieniem. Rozmawiaj ze mną o naszych sprawach i sprawach rodziny, prostym, zwykłym językiem jak dawniej. Niech ton twego głosu będzie pogodny i beztroski. Nie wprowadzaj do domu atmosfery świętej powagi, smutku i cierpienia. Śmiej się razem ze mną, jak to robiliśmy dawniej, opowiadając sobie żarty i ciesząc się wzajemną obecnością. Baw się, śmiej, myśl o mnie i módl się za mnie. Przy spotkaniach rodzinnych zwracajcie się do mnie po imieniu jak dawniej, bo ja jestem z wami. Nie myśl i nie mów o mnie jak o duchu. Moje wspomnienie niech się kładzie cieniem na twojej radości, bo obecne życie jest takie samo, jak było dawniej, pogłębione tylko o wieczność. Doświadczam absolutnej jego kontynuacji, nic nie zostało przerwane. Śmierć była niewiele znaczącym incydentem. Czy mam być nieobecny w twojej pamięci i twoim życiu, tylko dlatego, że nie widzisz mnie, że jestem niewidoczny? Jestem bliżej ciebie, niż sobie to wyobrażasz. Ciągle jestem z tobą i czekam na ciebie. Wyszedłem na krótką chwilę, ale jestem bardzo blisko. Wszystko jest na dobrej drodze. Uśmiechnij się i bądź szczęśliwa. (Book September).
Takie myślenie o śmierci nie jest tylko pobożnym życzeniem, dla tych, którzy kierują swoje myśli i pragnienia do Chrystusa. On powiedział: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, to choćby i umarł, żyć będzie”. W Chrystusie śmierć traci swoją zabójczą moc. Pisze o tym Donald Grey Barnhouse. W piękny słoneczny dzień jechał ze swoimi dziećmi na pogrzeb żony. Przejeżdżając przez niewielką miejscowość zatrzymali się na czerwonych światłach. Przed nimi stała olbrzymia ciężarówka. Po prawej stronie, na białej śnieżnej przestrzeni rozciągał się długi cień ciężarówki. Donald powiedział wtedy do dzieci: „Popatrzcie na ten olbrzymi samochód oraz jego cień i pomyślcie, co bardziej może was zranić; uderzenie ciężarówki, czy uderzenie jej cienia?” Najmłodszy syn odpowiedział: „Cień nikogo nie może zranić”. „Słusznie – powiedział Donald – śmierć jest jak ciężarówka, ale w chrześcijanina uderza tylko jej cień. W Chrystusa uderzyła śmierć, ale On przez swoje zmartwychwstanie pokonał ją. Dzięki temu zwycięstwu, waszą mamę dotknął tylko cień śmierci. Ona żyje, bo cień nie może nikogo zranić.”
Wiara w zmartwychwstanie i życie wieczne, która w Jezusie przybrała bardzo realny kształt jest obecna także na kartach Starego Testamentu. W pierwszym czytaniu mszalnym usłyszeliśmy słowa: „Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam Mego ducha po to, byście ożyli”. Te słowa zostały zapisane w niewoli babilońskiej, która według proroka Ezechiela była karą zesłaną na Naród Wybrany za grzechy, szczególnie grzechy bałwochwalstwa. Okres niewoli był trudnym czasem dla ludu, wielu załamywało się, traciło wiarę, a słowa proroka, zapowiadające odrodzenie Izraela miały podnieść na duchu rodaków. Jednak wizja prorocka Ezechiela przekracza wymiar doczesnej rzeczywistości i kieruje uwagę na Boga, który otwiera groby i ożywia człowieka. Niektórzy Ojcowie Kościoła interpretowali tę wizję jako zapowiedź powszechnego zmartwychwstania, która wypełni się w obietnicy Chrystusa o zmartwychwstaniu.
Prawda o życiu i śmierci staje przed nami w całej ostrości, gdy odwiedzamy cmentarze i zatrzymujemy się przy grobach naszych bliskich. Wspominając wtedy najpiękniejsze chwile spędzone z nimi nie jesteśmy pogodzeni ze świadomością, że to wszystko miałoby bezpowrotnie przeminąć. Nieraz w oku pojawi się łza a serce przeszyje ból. To jest takie normalne i ludzkie. Jednak na grobach naszych bliskich są krzyże, przywołujące na pamięć Chrystusa, który pokonał na krzyżu śmierć i trzeciego dnia zmartwychwstał. I tu właśnie rodzi się nadzieja naszego zmartwychwstania. W piątą niedzielę Wielkiego Postu, Chrystus prowadzi nas na cmentarz, aby tam, przy grobie Łazarza pouczyć nas o życiu i zmartwychwstaniu. Marta, opłakująca brata wyszła na spotkanie Jezusa i jakby z wyrzutem, ale i nadzieją powiedziała do Niego: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Jezus jej odpowiedział: „Brat twój zmartwychwstanie”. Wtedy Marta wyznała wiarę w zmartwychwstanie, o której pouczał w swojej wizji prorok Ezechiel: „Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”. Jednak oczekiwała czegoś więcej. Zapewne pragnęła, aby jej brat tak jak dawniej, po pracowitym dniu wszedł do domu i usiadł razem ze wszystkimi do wspólnego posiłku. A może też oczekiwała jakiegoś cudu, który umocniłby jej wiarę w zmartwychwstanie.
Jezus niejako wychodząc naprzeciw oczekiwaniom zgromadzonego tłumu przy grobie Łazarza uczynił cud, który umocnił wiarę Marty i wiarę zgromadzonych. Jezus wskazał także na siebie jako źródło zmartwychwstania i życia wiecznego: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. I aby nie być gołosłownym, przyszedł do grobu, w którym od czterech dni spoczywał Łazarz i powiedział: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. I stała się rzecz niewyobrażalna. Łazarz na oczach licznych świadków wyszedł z grobu. Aż trudno sobie wyobrazić, co się działo w sercach naocznych świadków tego wydarzenia. A zatem Jezus jest rzeczywiście Panem życia i śmierci. Jak tu nie wierzyć jego słowom: „Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”, gdy za nimi stoją fakty. Wiara w Chrystusa sprawia, że ilekroć stajemy nad grobami naszych bliskich powtarza się scena z Betanii, której realności doświadczymy w całej pełni, gdy w czasach ostatecznych staniemy twarzą w twarz ze zmartwychwstałym Chrystusem.
Stajemy się uczestnikami zmartwychwstania Chrystusa, gdy uwierzymy Mu i przyjmiemy Go oraz wypełnimy nim swoje życie. Święty Paweł w liście do Rzymian pisze: „Jeżeli natomiast Chrystus w was mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak posiada życie na skutek usprawiedliwienia. A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Jezusa Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was Ducha”.
Okres Wielkiego Postu to czas różnych praktyk religijnych, które otwierają nasze serca i dusze na Chrystusa. Wyciszenie wewnętrzne, pobożna lektura Pisma świętego, książek i prasy religijnej, wytrwała modlitwa, pełne zaangażowania uczestnictwo we Mszy św., pomocna dłoń wyciągnięta do bliźniego, to tylko niektóre sposoby otwierania duszy na Chrystusa, który przez swą obecność w nas, staje się naszym zmartwychwstaniem (z książki W Poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTY JERZY
Cycero, mąż stanu i filozof starożytnego Rzymu powiedział: „Nikt nie oddałby życia za swoją ojczyznę, gdyby nie nadzieja nieśmiertelności”. Łatwiej jest człowiekowi zrezygnować z życia doczesnego w imię szlachetnych wartości, gdy towarzyszy mu świadomość istnienia życia wiecznego. Pierwsi chrześcijanie byli gotowi oddać swoje życie dla Chrystusa, bo głęboko wierzyli, że w Nim osiągną wieczność. Fundamentem tej wiary był sam Chrystus, który powiedział do Marty: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, to choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki”. Na potwierdzenie prawdziwości tych słów wskrzesił brata Marty, Łazarza, który od czterech dni spoczywał w grobie. W świetle tej prawdy można zrozumieć chrześcijan, którzy decydowali się na śmierć męczeńską w imię Jezusa. A takich męczenników w pierwszych wiekach chrześcijaństwa było wielu. Wśród nich jest św. Jerzy. W czasie procesu wyznał on swoją wiarę słowami: „Oświadczam, iż jestem chrześcijaninem! Pełen radości i uszczęśliwienia czczę jedynie prawdziwego Boga i za żadną inną łaskę, ani za jakiekolwiek inne doczesne względy czci tej nigdy się nie wyrzeknę, a za największą łaskę sobie poczytam, jeśli to moje wyznanie będę mógł potwierdzić przelaniem krwi własnej”.
Nie znamy wielu faktów z życia św. Jerzego. A to i z tego powodu, że Turcy po zajęciu Azji Mniejszej, gdzie żył Święty niszczyli wszelkie ślady chrześcijaństwa. Mimo tej barbarzyńskiej praktyki pozostały dowody, które świadczą, że święty Jerzy odbierał wielką część wiernych w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Jednym z tych świadectw jest napis z roku 368 w Eaccaea i Batanei: „Dom świętego i triumfującego męczennika Jerzego i jego towarzyszy”. Zaś najstarszy opis życia Świętego pochodzi z czasów późniejszych, z roku 954. Stąd też fakty z życia Jerzego zapisane w tych żywotach ubarwione są licznymi legendami. I w takiej wersji poznamy życie św. Jerzego w poniższych rozważaniach.
Święty Jerzy pochodził z Liddy w Azji Mniejszej. Żył na przełomie III i IV stulecia. Ojcem Świętego był Geroncjusz, Pers, a matką Polocronia z Kapadocji. Rodzice długie lata błagali Boga o dziecko. Zostali wysłuchani, gdy byli już w podeszłym wieku. Dziękując Bogu za syna, rodzice wychowywali go w duchu wiary chrystusowej. Po męczeńskiej śmierci ojca, który zostawił spory majątek św. Jerzy przeprowadził się z matką do Jerozolimy. W wieku 20 lat zapisał się do legionów rzymskich, w których zdobył wysoką godność trybuna, czyli naczelnika miejscowego garnizonu. Spokój służby wojskowej został zburzony za czasów cesarza Dioklecjana, który wszczął prześladowanie chrześcijan. Jeden z dekretów cesarskich nakazywał, by wszyscy żołnierze rzymscy złożyli indywidualnie ofiary bóstwom rzymskim. Święty Jerzy zdawał sobie sprawę, że czeka go niechybna śmierć męczeńska, gdyż nie mógł uczynić zadość nakazowi cesarza. Sprzedał, zatem swoje posiadłości i pieniądze rozdał ubogim. Oczy wielu były skierowane na trybuna Jerzego, czekano, co zrobi w tej sytuacji wysoki rangą wojskowy. Jerzy bez wahania wyznał swoją wiarę w Chrystusa i odmówił złożenia ofiary bóstwom pogańskim. Obraza cesarza była tym większa, że pochodziła ze strony kogoś, kto sprawował tak wysoką funkcję w wojsku. Z tego powodu, tym okrutniejsze przygotowano dla niego tortury. Kościół Wschodni upamiętnia to przez nadanie Jerzemu tytułu „Wielkiego Męczennika”.
Święty Jerzy był poddawany różnorakim torturom. Przyjmował je odważnie i ze spokojem, tak, że stawał się bardzo wymownym świadkiem prawdy ewangelicznej, pociągając innych do Chrystusa. Legenda mówi, że nawet żona króla pod wpływem postawy św. Jerzego stała się chrześcijanką. Jakub de Voragine w „Złotej legendzie” tak opisuje ostatnie momenty z życia św. Jerzego. „Dacjan dowiedziawszy się, co zaszło, kazał Jerzego sprowadzić przed siebie i rzekł: Jakimi sztukami czarnoksięskimi, niegodziwy człowiecze, dokonałeś tak strasznego występku? A Jerzy odparł: Nie wierz, królu, w to, co ci opowiadają, lecz chodź ze mną i przypatrz się, jak po raz drugi złożę ofiarę. Ale on na to: Przejrzałem twój podstęp: chcesz, aby i mnie ziemia tak pochłonęła, jak na twój rozkaz pochłonęła świątynię i bogów moich! Powiedz mi, nieszczęśniku – rzekł Jerzy – jakże obronią cię twoi bogowie, którzy siebie samych me potrafili obronić?
Wtedy król nie posiadając się z gniewu rzekł do żony swojej, Aleksandrii: Zginę na miejscu, bo widzę, że ten człowiek mnie pokonał! A ona mu odparła: Okrutny tyranie i kacie, czyż ci nie mówiłam po wiele razy, abyś przestał dręczyć chrześcijan, bo Bóg staje w ich obronie? A teraz wiedz, że ja sama chcę zostać chrześcijanką. Zdumiony król rzecze: Biada, więc i ty dałaś się uwieść? Kazał ją tedy powiesić za włosy i bez litości smagać biczami. A ona, gdy ją biczowano, zapytała Jerzego: Jerzy, światłości prawdy, gdzież ja pójdę po śmierci, skorom się jeszcze nie rodziła z wody chrztu świętego? Lecz Jerzy odparł: Nie lękaj się, córko, bo przelanie twojej krwi będzie ci poczytane za chrzest i koronę męczeńską. Wówczas ona modląc się do Pana oddała ducha. Potwierdza to Ambroży we wstępie w tych słowach: Dlatego też i królowa pogańskich Per-sów skazana -srogim wyrokiem męża, choć nie otrzymała łaski chrztu, zasłużyła sobie na chwalebną palmę męczeństwa i nie możemy wątpić, że obmyta różaną falą krwi mogła wejść w otwarte bramy rajskie i posiąść królestwo niebieskie.
Następnego dnia Jerzego skazano na śmierć. Miał być wleczony ulicami miasta, a następnie ścięty. Pomodlił się wtedy do Pana, aby każdy, kto będzie wzywał jego pomocy, uzyskał spełnienie swej prośby; a głos Boży doszedł jego uszu, że stanie się tak, jak prosił. Gdy skończył modlitwę, ścięto mu głowę i tak dopełnił swego męczeństwa za Dioklecjana i Maksymiana, którzy zaczęli panować około roku Pańskiego 287. Dacjami zaś, gdy wracał do swego pałacu z miejsca, gdzie ścięto Jerzego, ogień spadły z nieba spalił wraz z jego sługami.
Opowiada Grzegorz z Tours, że jacyś ludzie, którzy wieźli relikwie św. Jerzego i zatrzymali się na noc w pewnej kaplicy, rano żadną miarą nie mogli ruszyć swych tobołów, aż na tym miejscu pozostawili resztę relikwii. Czytamy w „Historii antiocheńskiej”, że kiedy chrześcijanie spieszyli, by oblegać Jerozolimę, pewnemu kapłanowi objawił się przepiękny młodzieniec, który oświadczył, że jest św. Jerzym, wodzem chrześcijan i powiedział, aby zabrał ze sobą do Jerozolimy Jego relikwie, a on będzie z nimi. A gdy oblegli Jerozolimę i wobec obrony Saracenów nie śmieli wspinać się po drabinach, ukazał się św. Jerzy odziany w białą zbroję przyozdobioną czerwonym krzyżem, Zachęcając gestem, aby śmiało szli za nim i zajęli miasto. Zagrzani tym zdobyli miasto”.
Niebawem po śmierci Jerzego jego kult rozpowszechnił w krajach basenu Morza Śródziemnego. Najpierw w Egipcie, na Cyprze, w Azji Mniejszej, gdzie było ponad 60 miejsc jego kultu, a potem i w innych krajach. Na Kaukazie całą prowincję nazwano jego imieniem: Georgia – Gruzja. Kult św. Jerzego w Kościele Wschodnim był tak popularny, że wysunął się na pierwsze miejsce po Matce Najświętszej i świętym Michale. W Kościele Zachodnim kult świętego Jerzego datuje się już od VI wieku. Wówczas w Rzymie zbudowano kościół pod jego wezwaniem. Do rozpowszechnienia kultu św. Jerzego na Zachodzie Europy przyczynili się w znacznej mierze Krzyżowcy. Po wyprawach krzyżowych święty Jerzy stał się głównym patronem rycerstwa europejskiego (z książki Wypłynęli na głębię).
MIŁOŚĆ SILNIEJSZA OD ŚMIERCI
Przed laty wędrowałem pieszo z Jerozolimy do Betanii, gdzie miało miejsce wydarzenie opisane w Ewangelii na dzisiejszą niedzielę. Odległość między tymi miejscowościami wynosi około trzech kilometrów. W czasie wędrówki spotykaliśmy życzliwych Palestyńczyków i ich dzieci. Dzisiaj taka wędrówka jest niemożliwa. Na drodze zbudowano olbrzymi mur oddzielający Izrael od Autonomii Palestyńskiej. A nawet gdyby nie ten mur, to piesza wędrówka z Jerozolimy do Betanii byłaby niebezpieczna. Trzy lata temu wybrałem się pieszo z kilkoma osobami do Betfage, miejscowości leżącej u podnóża Góry Oliwnej, skąd Jezus rozpoczął triumfalny wjazd do Jerozolimy przed swoją męką. Musieliśmy jednak szybko zawrócić, bo w pobliżu kościoła w Betfage zostaliśmy obrzuceni kamieniami przez grupę dzieci. W Ziemi Świętej trzeba się przedrzeć przez wiele niedogodności, aby doświadczyć mocy i pokoju, który dotknął tej ziemi w Jezusie Chrystusie.
W Betanii mieszkała zaprzyjaźniona z Jezusem rodzina Łazarza, Marty i Marii. Jezus pielgrzymując do Jerozolimy często zatrzymywał się w ich domu. Korzystał z ich gościny. Dzisiaj na miejscu tego domu stoi kościół św. Łazarza, wewnątrz przypominający rzymski grobowiec. Nie ma okien, a światło sączy się przez świetlik w kopule. Kształt architektoniczny świątyni w bardzo wymowny sposób przybliża wydarzenie, które miało tu miejsce. Ciemność śmierci została rozproszona przez potężną smugę światła z Nieba. Tym światłem był Chrystus, który przywrócił do życia zmarłego Łazarza. Jasność tego światła odczuwa się w mrokach grobu Łazarza, nad którym muzułmanie zbudowali meczet, ale pozwolili chrześcijanom wykuć z boku schody prowadzące do miejsca złożenia ciała Łazarza. Schodząc do grobu nie czuje się cmentarnej atmosfery, ale duchową jasność, nadzieję i radość. Nie ma tu śmierci, ale życie. A to dzięki wydarzeniu, które miało tu miejsce prawie dwa tysiące lat temu.
W czasie drogi do Jerozolimy Jezus otrzymał wiadomość od Marii i Marty, że Łazarz jest chory: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz”. Zapewne siostry spodziewały się, że Jezus odpowie: Przyjdę i uzdrowię go. Jednak usłyszały inne słowa: „Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. Co więcej, Jezus wcale się nie spieszył z przybyciem do chorego przyjaciela. Zatrzymał się dwa dni w innej miejscowości. Może nie spieszył się dlatego, aby ukazać chwałę bożą większą niż uzdrowienie ciała. Zapewne siostry Łazarza ucieszyły się słowami Jezusa, że ta choroba nie zmierza do śmierci. Ale tym większy był ich zawód, gdy brat umarł. Na wieść o śmierci Łazarza Jezus powiedział do uczniów: „Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego”. Na spotkanie Jezusa wyszła Marta i z wyrzutem, ale i nadzieją powiedziała: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. „Brat twój zmartwychwstanie” – odpowiedział. Na co Marta wyznała wiarę w życie wieczne: „Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”. A Jezus wypowiedział wtedy słowa, które były ważne dla Marty i są ważne dla każdego z nas: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” Marta skonkretyzowała swoją wiarę w zmartwychwstanie: „Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. A jaka jest nasza odpowiedź?
Chrystus przypieczętowuje swoje słowa zadziwiającym cudem. Przyszedł do grobu swego przyjaciela i zapłakał. A zebrani mówili: „Oto jak go miłował!”. Jezus polecił odsunąć kamień od grobu. Na co Marta powiedziała: „Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie”. A Jezus przynagla ją do wiary: „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?” Uwierzyła i ujrzała chwałę Bożą. Na słowa Jezusa Łazarz wyszedł z grobu. Miłość, taka zwykła, ludzka która spadała kroplami łez Jezusa na ziemię, ale przede wszystkim ta, która z woli Ojca zstąpiła ziemię w Jezusie Chrystusie, prowadząc Go przez krzyż ku zmartwychwstaniu okazała się silniejsza aniżeli śmierć. Kto zaufa tej Miłości, napełni się nią, mimo śmierci żyć będzie, mimo smutku odnajdzie radość, mimo niepokoju odnajdzie pokój. Św. Paweł w Liście do Rzymian wyraża tę wiarę słowami: „Jeżeli natomiast Chrystus w was mieszka, ciało wprawdzie podlega śmierci ze względu na skutki grzechu, duch jednak posiada życie na skutek usprawiedliwienia”. Człowiek napełniony Duchem Bożym, napełniony Chrystusem zawsze odnajdzie Miłość silniejsza aniżeli śmierć. Taką Miłość odnalazła młoda matka z poniższej historii.
Myah Walker, mimo zaleceń lekarzy usunięcia ciąży zdecydowała się urodzić córeczkę, u której zdiagnozowano bezmózgowie. Faithy przeżyła 93 dni. Matka napisała, że były to najszczęśliwsze dni w jej życiu. Założyła blog, na którym opisywała swoje szczęście bycia razem z chorym dzieckiem. Na zdjęciach i filmikach widzimy jak Myah bawi się z córeczką, karmi, śpiewa jej kołysanki. A wszystko to emanuje miłością i szczęściem.
W blogu z 14 czerwca 2011 roku wspomina ostatnie chwile swoje córeczki: „Ostanie chwile z moją córeczką, którą tuliłam w ramionach były dla mnie wielkim błogosławieństwem. Nikogo nie było między nami tylko Bóg. Rodzice byli w ogrodzie, a ja siedziałam na swoim łóżku, tuląc w ramionach Faithy. Prawie cały dzień leżeliśmy pod jej różowym kocykiem. Byłyśmy blisko siebie. Czułam jej ciepło. Momentami przysypiałam, a gdy się budziłam całowałam ją w policzek, mówiąc jak bardzo ją kocham. Wiedziałam, że cierpi, dlatego prosiłam Boga, aby ulżył jej w cierpieniu. Prosiłam o cud- jakikolwiek cud. Tego popołudnia, gdy Bóg zabrał Faithy do jej domu tuliłam ją w ramionach. Otwarła oczy, popatrzyła na mnie i oddała ostatni oddech. Ze łzami w oczach patrzyłam na moje ukochane dziecko i łkając mówiłam: „Idź z Jezusem”. Jeśli czytasz moje słowa, to chciałbym ci powiedzieć: „Idź z Jezusem”. On kocha ciebie bardziej niż ktokolwiek inny. On zasługuje na wiarę. On nie kłamał, kiedy mówił: ‘Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie’” Nie ma innej drogi poza Chrystusem. Nie możesz wejść do życia innymi drzwiami. Absolutnie potrzebujesz Jezusa, aby zachował cię od grzechu, śmierci i uchronił przed piekłem. Wierz w Jezusa – ufaj Mu – wzywaj Jego imienia – Idź z Jezusem i żyj”.
Zaś w blogu z 19 lutego 2012 roku napisała: „Faithy, przyjmij serdeczne życzenia z racji 3 rocznicy urodzin! Dzisiaj pierwszą moją myślą po przebudzeniu było dziękczynienie Jezusowi, że dał mi ciebie, i że mogłam się troszczyć o ciebie. W takim dniu, jak dzisiejszy Bóg spogląda na mnie a ja na niego i uśmiechamy się razem. Nie mogę się doczekać, kiedy razem będziemy w niebie. Mamusia bardzo cię kocha” (Kurier Plus, 2017).
ŻYCIE JEST PIEKNE
Zanany włoski raper Paolo Palumbo urodził się na Sardynii. Pragnął zostać szefem kuchni. W czasie przygotowania się do tej roli zauważył, że patelnie i chochle coraz częściej wypadają mu z rąk. Początkowo myślał, że to brak wystarczającej wprawy, później okazało się jednak, że za niezręcznością kryje się poważna choroba. Diagnoza brzmiała jak wyrok. Stwardnienie zanikowe boczne to nieuleczalna, postępująca choroba neurodegeneracyjna. Dziś Paolo jest całkowicie sparaliżowany. Oddycha przy pomocy respiratora podłączonego dzięki tracheotomii, karmiony jest bezpośrednio do żołądka. Od ponad roku nie może mówić i komunikuje ze światem dzięki specjalnemu komputerowi, którym kieruje oczami, a maszyna mówi za niego metalicznym głosem. Choroba sparaliżowała nawet mięśnie twarzy, stąd uśmiech czy radość może wyrazić jedynie oczami.
Paolo powiedział: „Moja historia nie jest historią nieszczęśliwego chłopaka, ale chłopaka, który nie poddał się trudnościom i nauczył się na nich budować coś nowego. Kiedy mówią, że waszych marzeń nie da się zrealizować, idźcie wytrwale waszą drogą, śledząc swe serce, ponieważ ograniczenia są jedynie w nas samych. Dokładnie miesiąc temu stawiłem czoło trudnym chwilom. Miałem kryzys oddechowy i gdyby nie brawura lekarzy i wsparcie tych wszystkich, którzy są przy mnie, dzisiaj już by mnie nie było. Kiedy wybudziłem się po reanimacji, pomyślałem, jakim szczęściem jest życie. Chciałbym was zapytać: wykorzystaliście wasz czas w najlepszy możliwy sposób; powiedzieliście wszystkim, których chcieliście: kocham cię…?”
Jego brat Rosario wyznaje: „Choroba Paola bardzo mocno zjednoczyła naszą rodzinę i umocniła naszą wiarę. Wiara w naszej rodzinie była zawsze ważna. Od kiedy Paolo choruje myślę, że jeszcze mocniej zbliżył się do Boga. Przed diagnozą każdy z nas miał swoje plany na życie, które musieliśmy zmodyfikować. Zmiana nie była na gorsze, doświadczyliśmy czegoś znacznie lepszego, ponieważ miłość zjednoczyła naszą rodzinę, a wiara, która była w nas jeszcze się umocniła. Doświadczyliśmy, jak wiara Paola staje się jego twierdzą. On pokazuje nam wszystkim, że choroba nie zatrzymuje życia, życie jest najwspanialszym darem i musimy je jak najlepiej przeżyć”. Paulo mówi jak wielką rolę w jego życiu, jego chorobie odgrywa rodzina: „W tych ostatnich latach nauczyłem się, że czas jaki mamy do dyspozycji jest bardzo cenny i powinniśmy przeżyć go intensywnie, wypełniając miłością i altruizmem. Dajcie światu z siebie to co najlepsze, a zobaczycie, że wszystko pójdzie lepiej. Ponieważ jeśli potrzebujemy zmiany, dotyczy to przede wszystkim naszej głowy, gdzie kiszą się najbardziej niebezpieczne upośledzenia, jak brak empatii i tolerancji. Choroby, takie jak moja, czynią nas równymi, uderzają, nie oceniając naszych historii, dobroci, pochodzenia społecznego i projektów. Dlatego też w waszej małości róbcie, ile tylko możecie, by pomagać bliźnim, nie marnujcie waszego życia”.
„Jak mówi zakończenie mojej piosenki: wierzę i odmawiam różaniec i właśnie on trzyma z dala ode mnie mego zabójcę. Chciałbym powiedzieć wszystkim słuchaczom, że życie jest naprawdę piękne i cenne. Każdy dzień powinniśmy wykorzystywać dany nam czas do siania miłości i nadziei”. Pełnię piękna życia doczesnego odnajdujemy w perspektywie wieczności, która stanie naszym udziałem, oczywiście pod warunkiem „usiana” miłością i nadzieją. Chrystus powiedział: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. I tu nie mogę się oprzeć wspomnieniu bożego kapłana, mojego poprzedniego proboszcza, ks. Paulo w parafii, w której obecnie pracuję. Ks. Paul jesienią ubiegłego roku, z racji tej samej choroby co Paolo musiał zrezygnować z probostwa. Wielu z nas pamięta go jako wspaniałego człowieka, postawił nakaz miłości Chrystusa ponad urzędnicze ograniczenia i afiliował przy parafii Wspólnotę Dobrego Samarytanina. Dzięki temu w przeciągu trzech lat wybudowano w Afryce sierocińce, kościół, szkołę, szpital itd. dzięki tej pomocy wiele sierot uniknęło głodowej śmierci. Ks. Paul nie może mówić, ale przesyła SMS i zapewnia o modlitwie w intencji Wspólnoty i zachęca do wytrwałości w kontynuowaniu tego dzieła. Nie wiemy kto pierwszy stanie przed Bogiem, wierzę jednak, że te dobre działa będą przy nas, gdy staniemy przed Chrystusem, który powie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata!”
Tylko w tej perspektywie, perspektywie wieczności możemy pełnię piękna naszego życia. W dzisiejszej Ewangelii Chrystus przypomina nam o takim spojrzeniu na życie. Niedaleko Jerozolimy, w pięknie położonej, niewielkiej miejscowości Betania żyło rodzeństwo: Marta, Maria i Łazarz. Zapewne na swój sposób byli szczęśliwi, cieszyli się także przyjaźnią Jezusa, który zatrzymywał się u nich w drodze do Jerozolimy. Po śmierci Łazarza smutek ogarnął dom w Betanii. Marta mówi z żalem do Jezusa: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Jezus na ten ból wypowiada słowa ważne dla każdego z nas: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. Jezus stawia Marcie jeszcze pytanie: „Wierzysz w to?” Na co Marta odpowiada: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. Jaka jest nasza odpowiedź? I wcale tu nie chodzi o słowa, ale miłosierny czyn. Gdy w tej perspektywie układamy życie, wtedy możemy je pięknie przeżyć niezależnie od przemijających zewnętrznych okolicznościach.
Radością pięknego życia mamy się dzielić z innymi. Oto jeden z takich przykładów.
Pewnego dnia ksiądz został wezwany z imprezy dla dzieci w szkole niedzielnej do młodej kobiety, która coraz bardziej pogrążała się w depresji po śmierci męża, który zginął w wypadku samochodowym. Odseparowała się od swojej rodziny, znajomych i zamknęła w sypialni z zasuniętymi roletami. Nie komunikowała się z nikim, w tym ze swoimi dziećmi, ponieważ uważała, że przypominają jej zmarłego męża. Ksiądz wyszedł z imprezy dziecięcej w czasie pokazu konfetti, które rzuciły na niego dzieci. Odgarnął nieco włosy i płaszcz z konfetti i wyszedł do kobiety pogrążonej w depresji.
Kiedy dotarł do domu kobiety, wszedł do jej zaciemnionej sypialni i powiedział jej, kim jest, ale ona nie zareagowała. Zobaczył jej skuloną postać leżącą bez ruchy na łóżku. Próbował z nią rozmawiać, ale ona nie reagowała. Wyciągnął rękę, by dotknąć jej dłoni, ale ona nie zareagowała. Przez jakiś czas siedział z nią w ciemnym pokoju. Potem postanowił działać. Włączył lampkę nocną. Kobieta zamrugała i patrzyła na niego tępo. Gdy wyjął i otworzył Biblię wtedy, konfetti spadły z niego na łóżko. Po chwili ciszy kapłan zaczął się śmiać. Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech, a potem wybuchnęła cichym śmiechem. Wyciągnęła ręce do księdza w radości jakby w zmartwychwstania. Modlili się razem i rozmawiali. Od tego momentu rozpoczął się powrót z ciemności do światła, ze śmierci ku zmartwychwstaniu (Kurier Plus, 2020).
„Nic mi nie jest, wierzę w zmartwychwstanie”
W kwietniowym wydaniu „U.S.Catholic” z roku 2021 Jeffrey Munroe, pastor, autor i administrator seminarium opisuje swoje spotkanie z współpracownicą, który przyszła do jego biura i powiedziała, że po dwóch latach od pierwszej kuracji rak ponownie dał o sobie znać. Lekarze nie dawali jej większych szans przeżycia. Po tym wyznaniu zapanowało wymowne milczenie. W końcu Munroe wydusił z siebie: „Tak mi przykro” i zaczął płakać, a ona powiedziała „Przestań”. Przestał płakać, ale łez nie mógł powstrzymać. Po chwili kobieta powiedziała: „Nic mi nie jest, wierzę w zmartwychwstanie”. Munroe osłupiał ze zdumienia. Po chwili zaczęli spokojnie rozmawiać na różne tematy związane z chorobą i umieraniem, ale do pastora, jak mantra ciągle wracały słowa „nic mi nie jest, wierzę w zmartwychwstanie”. Munroe wspomina: „Te słowa mogą brzmieć jak religijny frazes, który ma uśmierzyć ból umierania. Ale kiedy spokojnie wypowiada je osoba, która z tym się zmaga, to brzmi to jak autentyczne wyznanie wiary w życie wieczne, pełne odwagi i nadziei. Nie wiem skąd u niej taka wiara. Nie jestem pewien, czy ja mam taką wiarę. Dziękuję jednak Bogu, że tak jest”.
Jak Bóg da, to za kilka dni z grupą pielgrzymów z Polski i USA będę dotykał miejsc, które są uwiarygodniającymi świadkami wiary z powyższej historii. Podobnie jak Munroe będziemy tam dziękować Bogu „że tak jest”. Jeśli uwarunkowania polityczne nie staną na przeszkodzie, to przekroczymy granicę Autonomii Palestyńskie i wejdziemy do grobu Łazarza w Betanii. To właśnie rozegrała się scena opisana w Ewangelii na dzisiejszą niedzielę. Tu zostały wypowiedziane słowa, które budziły zdumienie i niedowierzanie zgromadzonych. Nikt nie mówił o sobie tak jak Jezus: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. Po czym Jezus zadał Marcie pytanie, które jest skierowane także do każdego z nas: „Wierzysz w to?” Marta odpowiedziała: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, że Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. Na potwierdzenie swoich słów Jezus powiedział: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” I ku zdumieniu wszystkich zmarły wyszedł z grobu.
W historii, która rzeczywiście wydarzyła się w Betanii możemy doszukiwać się jej symbolicznego znaczenia. Bowiem imię Łazarz znaczy „Bóg dopomaga”. Wiara w zmartwychwstanie i życie wieczne wymaga zaangażowania naszego umysłu, ale w tym wysiłku nieodzowna jest pomoc Boga, która przybiera formę łaski wiary. Idąc dalej symboliczną drogą możemy powiedzieć, że grzech ściąga na nas śmierć. Pogrąża nas w grobie. Słowa skierowane do Łazarza: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” są wezwaniem do wyjścia z duchowego grobu naszych grzechów, wad czy słabości. okres Wielkiego Postu jest wyjątkowym czasem łaski wychodzenia z grobów naszej grzeszności. Jest to także czas szczególnej nadziei w zmartwychwstanie i życie wieczne. Perspektywa zmartwychwstania staje się siłą w najtrudniejszych momentach naszego życia. Jeśli z Chrystusem będziemy dźwigać własny krzyż wtedy On napełni nas radością dnia codziennego i rozpali w nas światło wielkanocnego poranka.
Tej rzeczywistości doświadczył nowojorski policjant Steven McDonald. Po południu 12 lipca 1986 roku McDonald i jego partner Peter King prowadzili dochodzenie w sprawie powtarzających się kradzieży rowerów w Central Parku na Manhattanie. W trakcie pełnienia tych obowiązków podeszli do trzech nastolatków, którzy rzucili się do ucieczki. Zostali jednak zatrzymani. W czasie zatrzymania jeden z nastolatków wyciągnął broń i strzelił do McDonalda. Kiedy policjant upadł, chłopiec strzelił jeszcze dwa razy. Udało się uratować życie policjanta, jednak jedna z kul trafiła w kręgosłup i McDonald został sparaliżowany od szyi w dół.
Podczas długiej rekonwalescencji jego żona Patti Ann urodziła syna Conora. McDonald wspomina: „Dla mnie narodziny Conora były jak wezwanie Boga, że powinienem żyć i to żyć inaczej. Byłem świadomy, że na to wezwanie muszę odpowiedzieć. Modliłem się o wewnętrzną przemianę, abym stał się nowym człowiekiem, wolnym od żalu i nienawiści. Bóg wysłuchał moją modlitwę. Obdarzył mnie pragnieniem wybaczenia człowiekowi, który do mnie strzelał. Chciałem uwolnić się od wszystkich negatywnych, destrukcyjnych emocji, które wywołał we mnie jego akt przemocy. Musiałem uwolnić się od złości, goryczy, nienawiści i innych negatywnych uczuć, aby zrobić w swoim sercu miejsce na miłość do Boga, mojej żony, naszego dziecka oraz tych, którzy mnie otaczają”.
McDonald skontaktował się z młodym mężczyzną, który strzelał do niego. Zajęło to trochę czasu, ale ostatecznie policjant i 15-latek nawiązali ze sobą kontakt. McDonald powiedział: „Wybaczyłem Shavodowi, ponieważ uważam, że gorszą rzeczą od kuli w kręgosłupie byłoby pragnienie zemsty w moim sercu. Bez wybaczenia zraniłbym swoją duszę, raniąc tym samym jeszcze bardziej moją żonę, syna i innych. Skutki fizyczne agresji nastolatka są boleśnie trwałe i nic na to nie poradzę, ale mogę decydować, o tym aby nie poranić się duchowo, nie doprowadzić się do duchowego kalectwa”.
Z biegiem czasu obaj zostali przyjaciółmi i prowadzili korespondencję. McDonald wspomina: „Czasami jestem zły na chłopca, który mnie postrzelił. Ale częściej jest mi go żal. Mam tylko nadzieję, że uda mu się zmienić swoje życie. Nie będzie krzywdził innych ludzi, ale będzie im pomagał. Wybaczam mu i mam nadzieję, że odnajdzie on spokój i cel swojego życia”. McDonald zmarł na zawał serca 10 stycznia 2017 r. Miał 59 lat. Kardynał Timothy Dolan, który przewodniczył mszy pogrzebowej w katedrze św. Patryka na Manhattanie, nazwał McDonalda „ikoną miłosierdzia i przebaczenia, obrońcą godności każdego człowieka.”
W naszym życiu doświadczamy niej jeden raz rzeczywistości duchowego grobu. Krępuje nas nieraz śmiertelny całun strachu, beznadziei i rozpaczy. A Jezus wzywa nas do wyjścia z tego grobu i przemiany „śmierci” w coś pozytywnego, w coś co przyniesie dobro, przemieni w nadzieję zwycięstwa i zmartwychwstania. W tym wychodzenie możemy liczyć na moc i łaskę Chrystusa. Steven McDonald stanął w obliczu wielu „śmierci”: utrata zdolności poruszania się, koniec pracy, którą kochał. Negatywne uczucia mogły go wpędzić do duchowego grobu. Wybrał on jednak miłosierdzie zamiast nienawiści i znalazł łaskę, aby powstać do nowego życia, stając się narzędziem przebaczenia, miłosierdzia i uzdrowienia innych. Wiara, jaką Marta wyznała w dzisiejszej Ewangelii i łaska, której doświadczył Steven McDonald po tym tragicznym dniu wyprowadzają z grobu naszych lęków i wątpliwości i uzdalniają do przyjęcia z wiarą obietnicy zmartwychwstania Chrystusa (Kurier Plus, 2023).