|

4 niedziela wielkanocna Rok A

DOBRY PASTERZ 

Jezus powiedział: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem. Kto jednak wchodzi przez bramę, jest pasterzem owiec. Temu otwiera odźwierny, a owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych”. Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił. Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości” (J 10,1–10).

Zapewne z własnego doświadczenia znamy atmosferę samolotowych wyjazdów w rodzinne strony. Zazwyczaj pasażerowie, jeśli nie są przestraszeni samym lotem, są pogodni i radośni. Przypadkowa moja sąsiadka w samolocie nie podzielała tej atmosfery. Miała około siedemdziesięciu lat. Była przygnębiona i smutna. Na twarzy pokrytej zmarszczkami widać było ślady choroby. Milcząco wpatrywała się w jeden punkt. Nawet nie tknęła serwowanych posiłków. Dopiero pod koniec podróży zaczęła rozmawiać. Okazało się, że bardziej dręczy ją choroba duszy aniżeli ciała. Nie było wiele czasu, dlatego w wielkim skrócie wyrzuciła z siebie ból, gorycz, żal i smutek.

Przed kilkunastu laty wyjechała do Ameryki. Planowała zarobić trochę pieniędzy i wrócić po kilku miesiącach do Polski, do rodziny. W Polsce został mąż i dwoje dorosłych dzieci. Wśród naszych rodaków krąży często powiedzenie: „Ameryka to łóżko i fabryka”. Dla pani Weroniki (tak miała na imię moja sąsiadka z samolotu) Ameryka dokładnie wyczerpywała się w tym stwierdzeniu. Pracowała od świtu do nocy w tzw. swetrowniach, kuchniach, zmywała naczynia w restauracjach, a najczęściej szorowała zapuszczone i brudne domy. Fizycznie wykończona zapominała, że jest żoną, matką, wolnym człowiekiem. A to także dlatego, że najczęściej traktowano ją jak niewolnicę, robot do szorowania śmierdzących i brudnych łazienek. Modliła się, aby wytrzymać jeszcze jeden miesiąc. Potem wróci do Polski. Mijały miesiące a ona powtarzała może jeszcze jeden wytrzymam. Wytrzymywała. Do „wytrzymałości” zachęcały ją dzieci pozostawione w Polsce. Miały one w tym swój interes; matka posyłała dla nich prawie wszystkie zarobione pieniądze. Miesiące mijały szybko. Weronika liczyła już swój pobyt latami. „Jeszcze jeden rok i wracam do Polski”- powtarzała. W tym czasie zmarł mąż. Co robić? Wyjazd na pogrzeb męża pozbawiał ją możliwości powrotu do Stanów, gdyż nie miała stałego pobytu. I tym razem dzieci pomogły jej podjąć decyzję. „Niech mama zostanie, bo cóż tutaj może pomóc” – usłyszała w słuchawce. Została, zatem jeszcze jeden rok. I tak minęło kilkanaście lat. Schorowana wracała do Polski. „Nie wiem, co się ze mną dzieje, wszystko zapominam, nie wiem gdzie jestem- mówiła Weronika- wracam do Polski, ale nie jestem pewna gdzie zamieszkam. Nie mam własnego domu. Gdy wysyłałam pieniądze, moje dzieci mówiły mi niech się mama nie martwi, znajdzie mama miejsce przy nas. A dziś, gdy wracam córka mówi: może mama zamieszka u brata on ma większe mieszkanie i mniej dzieci. Zaś synowa daje do zrozumienia, że powinnam zamieszkać u córki, bo jej więcej wysyłałam pieniędzy. Nie chcę myśleć, co mnie czeka w Polsce”.

Niewykorzystany, zmarnowany kawał życia. Może ktoś się nie zgadzać z takim stwierdzeniem. Jak to, przecież pomagała swoim dzieciom, dzięki jej poświeceniu żyje się im lżej, żyją w wygodnych domach, jeżdżą dobrymi samochodami. Ja jednak będę upierał się przy swoim twierdzeniu. Wolałbym dzieci, może trochę biedniejsze, ale które by miały mądrość życia i otwarte serce dla bliźniego, w tym także dla swoich rodziców, niż dzieci jeżdżące luksusowymi samochodami, a które nie mają miejsca w sercu i w domu nawet dla własnej matki. Czasami wychowujemy dzieci w takim duchu przez własną nieroztropność. Sprawy materialne i ich zaspokojenie wysuwają się w naszym życiu na pierwsze miejsce. Dzieci są bardzo chłonne, bardzo szybko uczą się tego stylu życia. Czy można się wtedy dziwić, że patrzą na drugiego człowieka, nawet na matkę tylko przez pryzmat korzyści materialnej? Warto sobie uświadomić, że nigdy nie zaspokoimy potrzeb materialnych drugiego człowieka, ciągle będzie za mało. Sprawdza się tutaj powiedzenie: „Apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Ci, co wspomagają swoich rodaków w Polsce może już tego doświadczyli. Ważniejsze jest uwrażliwienie człowieka na wartości życia, które najpiękniej realizują się w sferze życia duchowego i moralnego.

Pisząc o tym miałem na uwadze słowa Jezusa zacytowane na wstępie: „Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości”. Chrystus przyszedł na ziemię, aby dać nam pełnię życia. Nie chodzi tu tylko o życie wieczne. Ziemskie życie to wspaniały dar Boga. Mamy żyć jego pełnią, cieszyć się nim, nie przegapić żadnej radości. Świetnie to ujmuje jedna z hiszpańskich legend. Przed bramą nieba zgromadził się wielki tłum. W bramie stoi św. Piotr i zadaje dziwne pytanie: „Powiedz mi, czy wykorzystałeś wszystkie ziemskie radości, które Bóg w swojej dobroci przygotował dla ciebie?” Jeden z czekających odpowiedział: „Nie, nie wykorzystałem”. Piotr smutnie pokręcił głową i powiedział: „Mój przyjacielu nie mogę cię wpuścić do nieba. Żyjąc na ziemi nie wykorzystałeś drobnych ziemskich radości, jakie Bóg ci zsyłał, a zatem nie jesteś gotowy do przyjęcia bezgranicznej radość niebieskiej. Musisz wrócić na ziemię i pozostać tam, aż nauczysz się przyjmować wszelką radość, jaką Bóg ci daje”. Powodów do radości jest wiele, tylko my czasami nie dostrzegamy ich.

Przed laty czytałem zwierzenie człowieka, który w czasie ataku serca uświadomił sobie, że są to ostatnie chwile jego życia. Jednak miał szczęście; został uratowany. Po powrocie ze szpitala, przez okno swojego domu dostrzegł to, czego nigdy nie widział. Był zachwycony, gdy rankiem zobaczył wschodzące słońce, ileż było w tym piękna. Bezgraniczny pokój i radość wypełniły jego serce. Podobnie było z zachodem. Nie mógł się napatrzeć na kwitnące wiśnie za oknem. A jakże piękny był śpiew ptaków ukrytych w gałęziach drzew. Nigdy tego nie zauważał. Dopiero dzisiaj potrafił się cieszyć tym, czego dawniej nawet nie zauważał. Był wdzięczny Bogu za ten cudowny świat.

Świat jest tak piękny, że może człowiekowi zawrócić w głowie. Dlatego potrzebne są pewne normy jak w tym świecie się poruszać, jak odróżnić prawdziwe wartości od iluzorycznych. Bóg Stwórca Wszechświata daje je człowiekowi. Miłość jest z nich najważniejsza. Ona gwarantuje człowiekowi autentyczną radość. Chrystus, Dobry Pasterz mówi, że świat jest pełen oszustów i rozbójników, którzy dla własnej korzyści podsuwać będą człowiekowi nadzieje złudnej i oszukańczej radości. Złudną radość przynosi narkotyk, alkohol, zdrada, wyłuskany z miłości i odpowiedzialności seks, zemsta itp.

Dobry Pasterz prowadzi do radości, która nie degraduje człowieka, ale rozwija do pełni i wprowadza w tajemnicę zmartwychwstania Chrystusa, która to tajemnica uwalnia nas od wszelkich lęków, w tym najważniejszego, lęku przed śmiercią. Zmartwychwstały Chrystus przydaje pełni naszym ziemskim poczynaniom i otwiera nas na wieczność, bez której nie można mówić o pełnej radości i pełni życia („Ku wolności”).

DOBRY PASTERZ JEST Z NAMI

W dzień Pięćdziesiątnicy stanął Piotr z Jedenastoma i przemówił donośnym głosem: „Niech cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem”. Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca i zapytali Piotra i pozostałych apostołów: „Cóż mamy czynić, bracia?”. Powiedział do nich Piotr: „Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan, Bóg nasz”. W wielu też innych słowach dawał świadectwo i napominał: „Ratujcie się z tego przewrotnego pokolenia”. Ci więc, którzy przyjęli jego naukę, zostali ochrzczeni. I przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy dusz (Dz 2,14a.36–41).

Ksiądz Harold Voekel wyjechał jako misjonarz do Korei. Gdy wybuchła wojna koreańska wstąpił do armii amerykańskiej. Wyznaczono mu kapelanię w obozie jenieckim, w którym przebywało tysiące północno koreańskich jeńców wojennych. Obóz był infiltrowany przez komunistycznych agentów, którzy podburzali jeńców, namawiając ich do buntów. Harold Voekel pragnął głosić jeńcom prawdę bożą. Postanowił odwiedzić wszystkie jenieckie baraki. Wszedł do pierwszego z nich i zwrócił się do jeńców ich własnym języku. Zaciekawieni jeńcy zgromadzili się wokół niego, czekając na wieści, które miał im zakomunikować. Byli trochę zaskoczeni, gdy kapelan powiedział, że chce ich nauczyć piosenki. Było to tłumaczenie na koreański piosenki dla dzieci: „Ja wiem, że Jezus kocha mnie”. Uczył ich jedną godzinę, po czym powiedział, że wróci następnego dnia. Następnie odwiedził inny barak. Tu także rozpoczął głoszenie słowa bożego od nauki piosenki. Każdego dnia odwiedzał kilkanaście baraków i uczył jeńców piosenki; „Ja wiem, że Jezus mnie kocha”. Głosił także krótkie konferencje o Chrystusie, który z miłości do człowieka umarł na krzyżu.

Mijały tygodnie i miesiące. Jeńcy przemieniali się wewnętrznie. Aż przyszedł czas, kiedy kilka tysięcy z nich wyznało wiarę w Jezusa Chrystusa, jako swego Zbawiciela. Życie w obozie zmieniło się nie do poznania. Nie było problemu z zachowaniem porządku, a agenci komunistyczni byli bezsilni wobec zaistniałej sytuacji. Po zakończeniu działań wojennych jeńcy mieli szansę powrotu do swych rodzinnych domów. Jednak woleli wybrać życie w wolności, tej ziemskiej i tej do, które wyzwolił ich Chrystus. Komendant obozu, generał Harrison, wyraził głębokie uznanie dla Voekela za jego wspaniałe głoszenie miłości Chrystusa, które wydało zadziwiający owoc w obozie jenieckim. Gdy jeńcy stanęli przed ostatecznym wyborem swojej przyszłości, tysiące z nich odwróciło się od komunizmu i dało budujące świadectwo całemu światu, świadcząc jak ważna dla człowieka jest wolność i rzeczywistość miłości, która przychodzi do nas wraz z Chrystusem.  Misja głoszenia Chrystusowej miłości przemieniła tych mężczyzn i otwarła na wolność, która w Chrystusie ma moc zbawczą. (Donald Grey Barnhouse: Let Me Illustrate).

Bóg z miłością prowadzi swój lud na rozległe przestrzenie bożej łaski i zbawienia. Urzeczony tą dobrocią psalmista w poetycki sposób pisze: „Pan jest mim pasterzem niczego mi nie braknie, pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoją chwałę. Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Kij Twój i laska pasterska są moją pociechą” ( Ps 23). Autor biblijny dla ukazania bożej dobroci i miłości używa obrazu wziętego z codziennego życia. Pasterz pilnujący stada, to codzienny obraz biblijnej Palestyny. Pasterz poświęcał swemu stadu cały swój czas, stąd też znał on każdą owcę, one go także znały i szły za nim. Między owcami a pasterzem zawiązywała się szczególna więź.  Pasterz dbał o swoje owce. Prowadził je do wodopoju i na pastwiska. Bronił przed drapieżnikami, narażając nieraz swoje życie. Na noc zapędzał owce do jaskini lub specjalnej zagrody.

John Kellman w książce „Ziemia Święta” opisuje jedną z takich zagród. Naokoło była ona ogrodzona murem z kamieni na wysokość około 120 cm. Wejście do zagrody nie miało bramy. Kellman pisze, że pewnego dnia turysta, oglądając w okolicach Hebronu zagrodę dla owiec zapytał siedzącego w pobliżu pasterza: „Gdzie jest brama do tej zagrody?” Pasterz odpowiedział: „Ja jestem bramą”. Po czym pasterz wyjaśnił co to znaczy. Po zapędzeniu na noc owiec, kładzie się w wejściu do zagrody. I tym sposobem żadna owca nie może wyjść z zagrody i żadne dzikie zwierze nie może wejść do środka, nie przechodząc przez pasterza. Zapewne taki obraz był znany Jezusowi,  gdy mówił o sobie, że jest bramą owiec.

Bóg prowadzi swoich wybranych drogą przykazań. Dając Mojżeszowi tablice przykazań na Górze Synaj powiedział w innym miejscu, że kładzie przed swym ludem życie i śmierć. Wybieraj. Droga przykazań to droga prowadząca do życia. Wolność wyboru sprawia, że człowiek ulega czasami propozycjom szczęścia z pominięciem bożych przykazań. Ale i wtedy czeka na niego wybaczająca miłość Boga. Szczególnie ujmujący jest rys takiej miłości widzimy w przypowieści o Chrystusie Dobrym Pasterzu, który zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć owiec i wyrusza na poszukiwanie jednej zagubionej. Chrystus jak pasterz jest z nami 365 dni w roku i 24 godziny na dobę. I będzie z nami do końca.  „Ja będę z wami aż do skończenia świata”. Warto o tym pamiętać dzisiaj, kiedy wielu lęka się o los Kościoła Chrystusowego. Dobry Pasterz jest z nami. Szuka zagubionego człowieka, zagubionej ludzkości.

Chrystus mówi o sobie: „Ja jestem bramą owiec. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony- wejdzie i wyjdzie, i znajdzie pastwiska”. Tę bramę otwiera nam śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, które stają się naszym udziałem w tajemnicy chrztu świętego.  Po zmartwychwstaniu Chrystusa św. Piotr w swoim kazaniu mówi: „Nawróćcie się i nich każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnicą i dzieci waszych, i dla wszystkich , którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz” (Dz. 2,40). Po tym kazaniu: „przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy dusz”. Innymi słowy „bramę owiec”, tego dnia przekroczyło 3 tysiące ludzi. Podobne kazania możemy głosić modlitwą i czynem.

Do jednej z gazet matka napisała list, w którym czytamy.  „Mój syn związał się z kolegami, których życie dalekie było od bożych przykazań. Na moje słowa i płacz pozostawał głuchy. Postanowiłam zatem modlić się i swoim życiem dawać mu przykład. Pewnego razu usłyszałam jak mówił do swoich kolegów: Moja mama chyba jest jedyną przyzwoitą chrześcijanką. Oczywiście to stwierdzenie było krzywdzące dla wielu innych chrześcijan. Byłam jednak zadowolona, gdy zauważyłam, że mój syn coraz (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

BRAMA ZBAWIENIA

Najdrożsi: To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia. Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On grzechu nie popełnił, a w Jego ustach nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni. Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych (1P 2, 20b–25).

W zasadzie każdy, kto chce odbyć podniebną podróż samolotem musi na lotnisku przejść z podręcznym bagażem przez bramkę, której zadaniem jest wykrycie przedmiotów, które mogą stanowić zagrożenie dla podróżujących. Skuteczność takich bramek też ma swoje ograniczenia. Pewnego razu lecąc z Nowego Jorku do Warszawy siedziałem obok chłopca, który jechał do dziadka na wakacje. Zaintrygowany jego podręcznym bagażem zapytałem, co w nim wiezie. Powiedział, że ma sprzęt wędkarski, bo zarówno on jak dziadek są zapalonymi wędkarzami. Po czym otworzył i pokazał zawartość bagażu. Wśród różnych rzeczy zobaczyłem sporych rozmiarów nóź do patroszenia ryb, którego nie można pod żadnym pozorem wnosić na pokład samolotu. Jak widzimy przez bramki lotniskowe można przejść z rzeczami, które są absolutnie zakazane na pokładzie samolotu.

Ten lotniskowy obraz skojarzyłem z fragmentem Ewangelii na dzisiejszą niedzielę, w którym Jezus mówi o sobie: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości”. Jezus jest bramą, przez którą przechodzimy, aby odbyć podróż do rzeczywistości, którą nazywamy niebem, rajem. On przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie otworzył nam to, co było zamknięte przez grzech pierworodny. Próg do nowej rzeczywistości przekraczamy przez zbawcze pośrednictwo Jezusa, przez święte sakramenty. Jezus jest bramą, przez którą przyszły na świat Prawda, Łaska i Zbawienie. Aby przejść przez tę bramę winniśmy, jak pisze św. Jan w Apokalipsie obmyć się we krwi Baranka. Nie możemy tam wejść z bagażem niepotrzebnych, czy zakazanych rzeczy jak chłopiec z historii, zacytowanej na wstępie. Bóg wzywa nas abyśmy przekroczyli drzwi prowadzące z rzeczywistości niedoskonałej i niekompletnej do rzeczywistości doskonałej świętości Boga, abyśmy przekroczyli próg, który przekroczył Chrystus zmartwychwstały; zostawili za sobą smutek, lęk i wątpliwości a zanurzyli się w bezgranicznej, zbawiającej miłości Boga. Na naszej drodze do Bożego Królestwa, Jezus jest „bramą” miłosiernej sprawiedliwości i wybaczającej miłości. Uczeń Chrystusa poprzez swoje słowo, czyny ma świadczyć nie tylko o sobie, o swojej wierze, ale także ukazywać innym drogę do tej najważniejsze bramy, jaką jest Jezus Chrystus.

Jezus jest nie tylko bramą, ale także Pasterzem. W Ewangelii słyszymy słowa Jezusa : „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry Pasterz daje życie za owce”. On nas prowadzi i karmi własnym Ciałem oraz Krwią. Pan Jezus nazywa siebie Dobrym Pasterzem, by ostrzec przed złymi pasterzami, najemnikami.  Jezus jest Dobrym Pasterzem, ponieważ oddaje życie za swoje owce. Na tym polega różnica pomiędzy dobrym a złym pasterzem, dobry stara się o dobro swoich owiec, a zły o swój własny interes. Każdy z nas ma w różnym stopniu udział w misji pasterskiej Chrystusa: przełożony dla podwładnych, ojciec w rodzinnie. Oprócz tak szeroko rozumianej funkcji pasterskiej, do której każdy jest powołany, Chrystus powołuje niektórych ludzi do szczególnej funkcji pasterskiej – do kapłaństwa.  Udziela im swojej łaski i władzy, aby w sposób urzędowy i to z ramienia Kościoła, który On założył na ziemi, przewodniczyli wspólnotom ludzkim prowadząc je do Ojca. Na Błoniach Krakowskich błogosławiony Jan Paweł II powiedział: „Dlatego też, gdy słyszymy dziś Chrystusową przypowieść o dobrym pasterzu, zdajemy sobie sprawę, że te słowa stanowią jakąś miarę, którą należy przykładać do dziejów Kościoła. Chrystus jest Królem pasterzy, a w ciągu dziejów różni pasterze powoływani przez Niego urzeczywistniają Jego Królestwo”.

Posługa pasterska nie jest łatwa, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy to ludzie dalecy od Chrystusa chcieliby decydować, jaki ma być pasterz. Szczególnie w okresie Wielkanocy mamy wysyp samozwańczych pasterzy. Ot chociażby w wielkanocnym numerze New York Timesa. Dziennikarka Maureen Dowd kwestionuje beatyfikację Jana Pawła II, zarzucając mu wiele braków w posłudze duszpasterskiej. Ma za złe papieżowi, że zajmował konserwatywne stanowisko w kwestiach społeczno-obyczajowych, jak przerywanie ciąży, antykoncepcja, kapłaństwo kobiet, celibat i rozwody. Według niej papież powinien pozwolić na zabijanie nienarodzonych, zlikwidować normy moralne w sferze życia seksualnego, pozwolić na kapłaństwo kobiet, znieść celibat, wprowadzić rozwody. Tylko, że taki pasterz nie miałby nic wspólnego z Dobrym Pasterzem, o którym mówi dzisiejsza Ewangelia. Takich „superpasterzy” nie brakuje także w prasie polskiej. Jeden z nich na łamach „Newsweeka” ocenia Prymasa Tysiąclecia Kardynała Wyszyńskiego: „Jest jednak faktem, że prymas kardynał Stefan Wyszyński nie tyle przeprowadził Kościół i Polaków przez ‘morze czerwone’, ile raczej zakonserwował nie najlepszy model religijności – i polskości – w zakurzonym słoju parafialnej kruchty”.  Zapewne ten „superpasterz”, w czasach szalejącego komunizmu w Polsce chronił się w kruchcie kościelnej, gdzie ratowano nie tylko wartości ewangeliczne ale także narodowe i ludzkie. Błogosławiony Jan Paweł II w dniu inauguracji pontyfikatu mówił o Prymasie Wyszyńskim: „Czcigodny i umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na stolicy Piotrowej tego papieża Polaka, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry – i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które jest związane z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”. Trudno przecenić, co uczynił Jan Paweł II dla świata, a szczególnie dla narodów zniewolonych komunizmem,

Euklides, genialny grecki matematyk, który położył podwaliny pod współczesną geometrię, jako młody człowiek był zatrudniony w charakterze nauczyciela na dworze króla Ptolemeusza I, rządzącego Grecją w trzecim wieku przed Chrystusem. Król miał za złe Euklidesowi, że twierdzenia i wzory metamatematyczne są zbyt zawiłe i trudne. I że z pewnością istnieje prostsza droga poznania tajemnic geometrii, prostsze wzory matematyczne. Na co wielki matematyk odpowiedział: „Wasza wysokość, nie ma królewskiej drogi do poznania tajemnic geometrii”. „Superpasterzom” z różnych brukowców, samozwańczym reformatorom nauki ewangelicznej i Kościoła można odpowiedzieć: „Nie ma innej drogi do Królestwa Bożego, jak tylko ta, którą wskazuje Chrystus, Dobry Pasterz.

Tę drogę wskazują nam prawie od dwóch tysięcy lat Chrystus przez powołanych przez siebie pasterzy. Jedną z pierwszych katechez św. Piotra słyszymy we fragmencie z Dziejów Apostolskich zacytowanym na wstępie: „Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan, Bóg nasz” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

KTO JEST MOIM PASTERZEM?

W czwartą niedzielę wielkanocną, zwaną niedzielą Dobrego Pasterza śpiewamy psalm 23, wskazujący na Boga jako Dobrego Pasterza, który bezpiecznie prowadzi nas drogami życia do niebieskiej ojczyzny. On daje poczucie bezpieczeństwa i pewność, że podążając za Nim nie pobłądzimy. Oto fragment tego psalmu:

“Pan jest moim pasterzem,

niczego mi nie braknie,

pozwala mi leżeć

na zielonych pastwiskach.

Prowadzi mnie nad wody,

gdzie mogę odpocząć,

orzeźwia moją duszę.

Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach

przez wzgląd na swoją chwałę.

Chociażbym przechodził

przez ciemną dolinę

zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Kij Twój i laska pasterska

są moją pociechą”.

Kilka lat temu na kanale EWTN kaznodzieja, nawiązując do tego psalmu, w sposób humorystyczny przedstawił współczesnego człowieka, dla którego telewizja staje się nieraz pasterzem, który prowadzi go na swoje pastwiska:

„Telewizja jest moim pasterzem,

niczego mi nie braknie.

Pozwala mi leżeć na wygodnej sofie.

Odciąga mnie daleko od wiary.

Niszczy moją duszę.

Prowadzi mnie ścieżkami seksu

i przemocy.

I chociaż przechodzę przez ciemną

dolinę chrześcijańskiej moralności,

Nie ulęknę się, bo telewizja jest

ze mną.

Wielość kanałów telewizyjnych

i pilot pocieszą mnie.

Reklama w telewizji przygotuje mi

rajską ucztę w doczesności.

Namaści mi głowę świeckim

humanizmem i konsumpcją.

Zaspokoi wszystkie moje pragnienia;

Ignorancja i lenistwo pójdą

w ślad za mną,

Po najdłuższe dni mego życia.

I zamieszkam w domu nędzy

na wieki oglądając telewizję”.

Sprawujący władzę doskonale zdają sobie sprawę jak ważna jest telewizja i inne środki masowego przekazu w urabianiu opinii publicznej i kierowaniu społeczeństwem. Dlatego za wszelką cenę chcą podporządkować sobie media, aby przez nie docierać do ludzi i prowadzić ich tam, gdzie im się żywnie podoba. Niektórzy mówią, że media odgrywają najważniejszą rolę w rządzeniu. Rzeczywiście telewizja ma ogromny wypływ na społeczeństwo. W zasadniczej masie ludzie bezkrytycznie dają się manipulować mediom. Nieraz słyszałem jak ktoś broniąc swojej tezy używał argumentu: „To oglądałem w telewizji. To było napisane w gazecie”. Nie stać go było, aby głębiej przeanalizować ten problem, zadając sobie pytanie kto to napisał i jaki chciał osiągnąć cel? Najbardziej zabawne są historie, kiedy to dziennikarz znany z niechęci do Kościoła i chrześcijaństwa, na łamach tak samo niechętnej gazety nagłaśnia niesprawdzone pomówienia o nadużyciach w Kościele, deklarując, że czyni to w imię jego dobra. Tak jak to czynił redaktor Lis w Wielkim Tygodniu, mówiąc, że jest to dobry czas na nawrócenie i oczyszczenie. I wielu dawało wiarę niby dobrym intencjom redaktora. Telewizja kreując się na przewodnika, nie może być dobrym pasterzem, a to z zasadniczego powodu, ponieważ w pierwszym rzędzie szuka własnego dobra i kieruje się partykularnymi interesami ludzi, którzy nią zawładnęli.

Dzisiejsze czytania biblijne mówią o Pasterzu, któremu powinniśmy całkowicie zaufać i pójść za Nim ponieważ z miłości do nas oddał swoje życie. Nie bez powodu wspominamy w okresie Wielkanocy Chrystusa jako Dobrego Pasterza. Ponieważ w tym okresie w sposób szczególny kierujemy swoją uwagę na Golgotę, gdzie stanął krzyż, na którym Jezus pokonał grzech i śmierć i przez swoje zmartwychwstanie otworzył nam bramy nieba. Apostołowie pierwsi uwierzyli Chrystusowi i poszli za Nim jako swoim Pasterzem. Byli pewni, że On ich prowadzi właściwymi ścieżkami. Nie lękali się nawet, gdy przechodzili przez ciemną dolinę śmierci. Z radością oddawali swoje życie za wiarę w Chrystusa, mając pewność, że Dobry Pasterz, przez śmierć poprowadzi ich na „niebieskie pastwiska”. Ewangelię o Dobrym pasterzu głosili całemu światu. W Dziejach Apostolskich czytamy: „W dzień Pięćdziesiątnicy stanął Piotr z Jedenastoma i przemówił donośnym głosem: „Niech cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem”. Ich świadectwo musiało być niezwykle przekonywujące, bo po tym kazaniu wielu uwierzyło i poszło za Dobrym Pasterzem: „Ci więc, którzy przyjęli jego naukę, zostali ochrzczeni. I przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy dusz”.

Chrystus mówi o sobie, że jest bramą owiec. Jest to obraz wzięty z codziennego pasterskiego życia z czasów Jezusa. W starożytnej Palestynie pasterz zapędzał na noc owce do zagrody, otoczonej kamiennym murkiem. Wejście nie miało bramy. Gdy wszystkie owce były w zagrodzie pasterz kładł się w wejściu i tam czuwał całą noc. Nikt nie mógł wejść do zagrody, aby skrzywdzić owce. Przechodząc musiałby obudzić pasterza. Dzięki temu owce w zagrodzie były bezpieczne. Jezus mówi, że jest bramą i ktokolwiek przejdzie przez nią jest bezpieczny. Niebezpiecznym wilkiem dla człowieka jest zło, który czyha, aby zabić w nim szlachetne porywy duszy.

Współczesny „wilk”, mając do dyspozycji media może poczynić wielkie spustoszenia w świecie dobra. Jednak ten wilk jest bezradny wobec tych, którzy znaleźli się w „zagrodzie” Dobrego Pasterza. Wchodzimy do niej przez bramę chrztu świętego. Jednak nie wystarczy to jedno wejście. Dlaczego? Szukając odpowiedzi wróćmy jeszcze raz do biblijnego obrazu Dobrego Pasterza, który nocą strzegąc owiec kładł się w bramie zagrody. Możemy powiedzieć, że Jezus pozostając z nami w Eucharystii stał się dla nas bramą. Żyjąc eucharystią niejako ciągle przechodzimy przez bramę do Jezusowej „zagrody”, gdzie jesteśmy bezpieczni przed wilkiem zła i grzechu. Sprawowanie Eucharystii, Mszy świętej jest uobecnieniem śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Przychodząc przez tę bramę stajemy się uczestnikami zwycięstwa na złem i śmiercią.

Niech zatem słowa św. Piotra będą przynagleniem do całkowitego zaufania Dobremu Pasterzowi: „On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni. Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY MARCELI, PAPIEŻ

Jednym z najbardziej przemawiających do naszej wyobraźni obrazów Chrystusa jest obraz Dobrego Pasterza. Jest on wzięty z codziennego pasterskiego życia z czasów Chrystusa. Dobry pasterz prowadził bezpiecznie swoje stado na bujne zielone pastwiska i do wodopoju z orzeźwiającą wodą. Strzegł stada przed niebezpieczeństwem. A gdy zaszła taka konieczność stawał w obronie swych owiec, narażając nieraz życie. Chrystus jako Dobry Pasterz gromadzi wokół siebie uczniów i prowadzi ich bezpiecznie na pastwiska, gdzie mogą zaspokoić nie tyle głód ciała, co głód duszy. Ten ostatni głód był dla słuchaczy Chrystusa ważniejszy niż ten pierwszy, bo o przysłowiowym „głodzie i chłodzie” szli oni za swoim Mistrzem. Chrystus zauważał także wymiar fizyczny człowieka. Uzdrawiał chorych, wskrzeszał umarłych, rozmnażał chleb dla głodnych. Ale to nie było celem samym w sobie, lecz znakiem rzeczywistości nadprzyrodzonej, niebieskiej, do której Chrystus jako Dobry Pasterz pragnie wszystkich doprowadzić. A gdy przyszedł czas Dobry Pasterz oddał swoje życie za owce. Taki Pasterz budzi zaufanie, daje poczucie bezpieczeństwa i niesie pokój.

Jedynym i niezastąpionym Najwyższym Pasterzem jest Chrystus. Jednak władzę pasterską w widzialnych strukturach swego Kościoła Jezus przekazał Szymonowi Piotrowi. Zapewne pamiętamy ten fragment Ewangelii: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekli do Niego: „Paś baranki moje” (J 21,15). Ten dialog powtarza się trzy razy. Według tradycji katolickiej, te słowa kierowane są do każdorazowego następcy św. Piotra. Na papieżach pierwszych wieków chrześcijaństwa bardzo często spełniały się słowa Chrystusa z zacytowanej na wstępie Ewangelii: „Dobry pasterz daje życie swoje za owce”. W tamtym, bowiem czasie większość następców św. Piotra ponosiła śmierć męczeńską. Nieraz przyjęcie papiestwa było równoznaczne ze zgodą na męczeństwo. Prześladowcy w pierwszym rzędzie uderzali w pasterzy kościoła. Do grona pierwszych papieży męczenników należy święty Marceli.

Nie mamy zbyt wielu dokumentów mówiących o życiu św. Marcelego. A to z powodu okrutnych prześladowań chrześcijan i stosunkowo krótkiego pontyfikatu. Dokumenty, które posiadamy mówią o życiu Marcelego po objęciu Stolicy Apostolskiej, a te sprzed pontyfikatu są mało wiarygodne. Marceli pełnił posługę kapłańską a później papieską w okresie okrutnych prześladowań za Dioklecjana i Maksymiana. Odznaczał się wśród kapłanów rzymskich głęboką wiarą i bohaterską gorliwością w służbie ludowi bożemu. Po śmierci męczeńskiej papieża Marcelina Stolica Apostolska, z powodu srogich prześladowań nie była obsadzona. Prześladowania osłabły, gdy cesarz Maksymian był zajęty prowadzeniem wojen w Afryce i Włoszech. I wtedy to, około 307 Marceli został wyniesiony na Stolicę Apostolską. Ten względny spokój Marceli wykorzystał na lepsze zorganizowanie i umocnienie młodego kościoła, co było niemożliwe w czasie srożących się prześladowań. Dla usprawnienia posługi duszpasterskiej podzielił Rzym na 20 parafii. Przyczynił się do uratowania relikwii pierwszych męczenników, którzy spoczywali w różnych, nieraz niegodnych miejscach. Bardzo pomocna okazała się w tym bogata rzymianka imieniem Lucyna, gorliwa chrześcijanka, która ofiarowała Kościołowi znaczną części swego majątku. I to w jej posiadłościach znalazło się miejsce na godny pochowek męczenników. Św. Marceli zajął się odnowieniem karności w kościele. Szczególnie zwrócił uwagę na tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się Chrystusa, składając ofiary bożkom, a później po ustaniu prześladowań chcieli wrócić do wiary w Chrystusa. Prawo obowiązujące w ówczesnym kościele przewidywało przyjęcie odstępcy, ale po uprzednim odbyciu publicznej pokuty. Wielu jednak nie chciało poddać się tej karze, znaleźli się nawet duchowni, którzy popierali to nieposłuszeństwo. Marceli podjął zdecydowane kroki, przez co zyskał wielu nieprzyjaciół.

Trudności w kościele zaczęły narastać, gdy cesarz Maksymian, po pokonaniu wrogów wznowił prześladowanie chrześcijan. Swoją nienawiść skierował w pierwszym rzędzie na pasterza kościoła św. Marcelego. Papież został uwięziony. Zmuszano go do zaparcia się wiary w Chrystusa i złożenia ofiary bożkom. Po zdecydowanej odmowie starano się go poniżyć w oczach wiernych między innymi przez publiczne biczowanie. Po tych zniewagach i mękach skazano go na doglądanie i żywienie dzikich zwierząt, przeznaczonych do igrzysk ludowych. Święty Marceli znosił wszelkie udręki z pogodą ducha i poddaniem się woli bożej. A wolny czas poświęcał na modlitwę i głoszenie Ewangelii. W tych trudnych warunkach podejmował dodatkowe umartwienia i posty. Z więzienia kierował także kościołem, pisząc do wiernych listy, w których pouczał, zachęcał do wytrwałości w wierze, pocieszał prześladowanych jak i też wydawał dyspozycje odnośnie zarządu Kościołem. Po św. Marcelim pozostała bulla wydana do biskupów antiocheńskich, w której dowodzi pierwszeństwa biskupa rzymskiego nad wszystkimi innymi biskupami. Jest w niej wyraźnie powiedziane, że bez upoważnienia papieża żaden sobór nie może być prawnie zwołany.

Po dziewięciomiesięcznym pobycie w więzieniu, przy pomocy kilku duchownych udało się Marcelemu zbiec z zamknięcia. Schronił się w domu Lucyny, pobożnej wdowy, która wcześniej ofiarowała Kościołowi część swego majątku. Niebawem dom Lucyny stał się miejscem spotkań wiernych, którzy przybywali na wspólną modlitwę z papieżem i słuchanie jego nauk. Lucyna poprosiła Marcelego, aby poświęcił jej pałac na świątynię, co też papież niezwłocznie uczynił. W niedługim czasie cesarscy szpiedzy wykryli miejsce pobytu Marcelego i spotkań chrześcijan. Jak mówi tradycja, cesarz chcąc ukarać a także znieważyć papieża i Kościół kazał zamienić wspomnianą świątynię na stajnię dzikich zwierząt, którymi miał się opiekować św. Marceli. Okrucieństwo dozorców, głód i zimno wyniszczały organizm papieża. W roku 307 papież osłabiony tymi potwornymi warunkami jako męczennik odszedł do Pana. Spełniły się na nim słowa Jezusa: „Dobry pasterz daje życie swoje za owce”. Ciało Męczennika zostało pochowane przez pobożną Lucynę na cmentarzu Pryscylli. (z książki Wypłynęli na głębię).

PEŁNI ŻYCIA

W Niedzielę Dobrego Pasterza słyszymy słowa Chrystusa: „Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości”. Chrystus przyszedł do nas, abyśmy żyli pełnią życia. W jednej ze swoich książek Michel Quoist pisze: „Ludzie potrafią z całego swojego życia żyć prawdziwą pełnią zaledwie przez parę miesięcy. Czepiają się tych przeżyć potem przez całe lata i ostatecznie, mając lat osiemdziesiąt trzymają w swych pustych dłoniach jako cały dorobek zaledwie kilka chwil naprawdę przeżytych. Dlaczego nie chcesz żyć naprawdę własnym życiem? – Zawsze zdaje ci się, że żyć trzeba dla jutra. Trzeba przecież „myśleć o swojej przyszłości’: swoich egzaminach, swoim zawodzie, swoim przyszłym domu; trochę później trzeba myśleć o przyszłości dzieci: ich egzaminach, zdobyciu zawodu, ich przyszłych domach; potem znowu o własnych starych latach: emeryturze, zabezpieczeniu sobie odpowiedniego domu. Jutro będę mógł wreszcie zająć się… Jutro będę miał nareszcie… Jutro będę… Dlaczego chcesz czekać jutra, żeby wreszcie zacząć żyć? Pewnego dnia nie będzie dla ciebie żadnego więcej jutra – okaże się, że nie miałeś kiedy żyć naprawdę. – Przywiązujesz się do przeszłości, zdaje ci się ważna, bo to twoja przeszłość. Teraźniejsza godzina jest twoim prawdziwym życiem, ona jest twoim pokarmem, jej głębia jest nieskończona, w niej mieszka miłość. – Nie doceniać przeszłości i ze strachem odsuwać od siebie myśl o przyszłości – to życiowe tchórzostwo. Jeśli się nie żałuje przeszłości i nie obawia przyszłości w poddaniu i zaufaniu Bogu – to jest właśnie miłość. – Właśnie w bieżącej chwili Bóg czeka na ciebie”.

Chrystus, Dobry Pasterze nie zagania nas kijem do swojej zagrody. On czeka, aby nam ofiarować pełnię życia. Nie może być tej pełni bez wiecznej perspektywy. W życiu wielkich mistyków pragnienie wiecznej pełni życia jakby zdominowało doczesność. Św. Teresa z Avila napisała: „Żyję tym życiem, które jest hen, w dali, / Bo miłość całą mą istność objęła. / Ona w mym sercu żarzy się i pali, / Ona mnie z Bogiem w jedno połączyła. / I w Nim me serce, me szczęście zawarte, / I On mnie wybrał, i wskazał mi drogę, / Wyrył w mej duszy znamię niezatarte. / O jakże długie jest ziemskie wygnanie! / Jakże tchną smutkiem te pustynne głusze! / Jakże bolesne w tym życiu konanie / I te kajdany, co skuwają duszę! / Tylko nadzieją, że skończą się męki / Ten ból wygnania opanować mogę. / Lecz chociaż ufam, płyną z duszy jęki”. Takie spojrzenie na życie niektórzy odbierają jako rezygnacja z radości i szczęścia, które oferuje nam doczesność. Nic bardziej mylnego. Dostrzegając chwałę życia wiecznego, mamy żyć pełnia radości życia doczesnego. Św. Franciszek Salezy mawiał: „Smutny święty to żaden święty”. Tu możniłby przytoczyć przykłady wielu świętych, którzy cenili radość ziemską i poczucie humoru. Ot chociażby św. Jan Paweł II.  W czasie wizytacji gaździna zamiast zatytułować go „najdostojniejszym”, powiedziała „Witojcie nom najpsystojniejsy księże kardynale”. On zaś spojrzał na nią z figlarnym uśmiechem, mówiąc: „No, coś w tym jest”.

W czasie jednej z wycieczek do Chin i Tybetu naszym przewodnikiem był młody, sympatyczny Chińczyk. Pod koniec naszej wycieczki, w Szanghaju, tak jak w poprzednich miastach tak i tu pytaliśmy go o kościoły katolickie. Zaciekawiony zapytał nas skąd w nas takie upodobanie. Powiedzieliśmy, że jesteśmy katolikami i chcemy zobaczyć te kościoły i pomodlić się. Zobaczyliśmy na jego twarzy zdumienie. Po chwili powiedział nam, że inaczej sobie wyobrażał katolików. Był zdziwiony, że my katolicy radujemy się życiem. Śpiewamy różne piosenki, śmiejemy się, żartujemy, jednym słowem cieszymy się każda chwila życia. Propaganda komunistyczna utrwaliła w nim obraz katolika, jako ponurego człowieka, zapatrzonego Boga cierpiącego na krzyżu, dążącego do wyimaginowanej wieczności kosztem doczesnej radości. Tymczasem, chrześcijanin to człowiek, żyjący pełnią życia także tu na ziemi. Świetnie to ilustruje jedna z hiszpańskich legend. Pobożna niewiasta stanęła przed bramą nieba. Św. Piotr zadał jej dziwne pytanie: „Powiedz mi, czy korzystałaś z ziemskich radości, które Bóg w swojej dobroci przygotował dla ciebie na ziemi?” Kobieta potrząsnęła głową i powiedziała, że nie. Na co św. Piotr ze smutkiem odpowiedział: „Niestety nie mogę cię wpuścić do nieba. Jeśli nie potrafiłaś wykorzystać ziemskich radości, to nie jesteś przygotowana do przyjęcia radości niebieskich. Jestem zmuszony cię odesłać, z powrotem, abyś nauczyła się korzystać z radości jakie Bóg nam przygotował ziemi”.

Niektórzy sądzą, że droga Bożych przykazań, podążanie za Chrystusem, Dobrym Pasterzem ogranicza człowieka w korzystaniu z radości ziemskich. Czy rzeczywiście tak jest?  Odpowiadając, nawiążę do jednej z moich podróży do Włoch. W Pouzzoli koło Napolu znajduje się krater na wpół wygasłego wulkanu Solfatara, który tak jak w czasach rzymskich tak i teraz jest wielką atrakcją turystyczną. Jest to niesamowite miejsce. Z ziemi i skał i wydobywa się para i dym, można zobaczyć bulgoczące błoto i lawę. Wszędzie dominuje zapach siarki. Wyznaczonymi ścieżkami możemy spacerować pośród bulgocącej lawy, błota i wody. Jest to groźny, ale piękny widok. Przewodnik opowiadał, jak to jeden z turystów, niepomny na znaki ostrzegawcze i wyznaczone ścieżki chciał pełniej zakosztować uroków tego miejsca. Zszedł ze ścieżki i zginął w gotującej się lawie. Starożytni Rzymianie mówili, że wulkan Solfatara jest bramą do Hadesu, świata zmarłych. Dla tego turysty, łamiącego zasady tego miejsca, stał się on rzeczywiście bramą do Hadesu. Odnosząc ten obraz do wartości duchowych możemy powiedzieć, że na tym świecie Bóg wyznacza nam duchowe ścieżki prowadzące do radości wiecznej i stawia przy nich swoje znaki i ostrzeżenia. Gdy je zlekceważymy, wtedy chwilowa radość doczesna może skończyć się tragicznie, pozbawiając nas także radości wiecznej, o której mówi Pismo św.. Chrystus Dobry Pasterz nie tylko prowadzi nas ścieżkami życia doczesnego, ale także bierze nas na swoje ramiona, gdy z żalem stwierdzimy, żeśmy się pogubili na ścieżkach naszego życia. A najważniejsze, oddaje za nas swoje życie na krzyżu, abyśmy mieli życie, i to życie w pełni.

Chrystus, Dobry Pasterz mówi o sobie, że jest bramą owiec, bramą do nieba. Gdy zawierzymy Chrystusowi swoje życie, zaufamy Mu, to wtedy zauważymy, że brama do nieba jest bardzo blisko. Doświadczył tego mnich, którzy wyczytał w mądrych księgach, że gdzieś tam daleko istnieje brama do nieba. Zostawili swoją celę zakonną i wyruszyli w daleką podróż. Po wielu trudach dotarł do bramy, na której był napis: „Brama do nieba”. Z radością i drżeniem serca otworzył drzwi i ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że jest cela zakonna, którą wiele lat temu opuścił. Gdy uwierzymy Chrystusowi całym swoim serce, cała swoją duszą i całym swoim umysłem, to wtedy dojrzymy napis „Brama do nieba” na drzwiach naszej kuchni, zakładu pracy, teatru, więzienia, szpitala, domu pogrzebowego, kościoła…. (Kurier Plus, 2017).

ZNOSIĆ CIERPIENIE I DOBRZE CZYNIĆ

W poprzednich rozważaniach i artykułach na łamach Kuriera Plus pisałem o woluntariuszach, którzy poświęcają swój czas, swoje pieniądze, a nieraz narażają życie, śpiesząc z pomocą pokrzywdzonym przez pandemię. Robią to z radością, ten trud niesienia pomocy potrzebującym nie jest dla nich ciężarem. Takim ciężarem, niepotrzebnym cierpieniem stają się posądzenia innych o interesowność takiej pomocy, jakieś nieczyste intencje. W ostatnim czasie otrzymałem w podobnym tonie list od pani Zofii z Greenpointu. Najczęściej ludzie posądzający innych o jakieś nieczyste intencje mierzą drugiego człowieka własną miarą. Prawie nigdy oni nie pomogli potrzebującemu. Gdyby nie miara ewangeliczna można by powiedzieć, że są to ludzie bezużyteczni, szkodliwi i lepiej, żeby się nie narodzili. Jednak Chrystus każe nam patrzeć na nich przez pryzmat dzisiejszej Ewangelii. Chrystus jest Dobrym Pasterzem, który dba o swoje owce, a gdy któraś z nich zagubi się, to pozostawia 99 i szuka tej jednej zagubionej. Gdy ją znajdzie raduje się i zachęca innych, aby się także radowali. Z pewnością będziemy się radować, gdy kiedyś Chrystus odnajdzie zagubioną Zofię.

Podobne sytuacje miały zapewne miejsce także w Kościele pierwszych wieków, na co wskazują słowa św. Piotra z dzisiejszych czytań liturgicznych: „To się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a znosicie cierpienia. Do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecież również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami”. Ilustracją słów św. Piotra może być jedno z rozważań stacji drogi krzyżowej, której przewodniczył papież Franciszek w Wielki Piątek 2020 roku w Watykanie. Rozważania do stacji XI, Jezus do krzyża przybity napisał ksiądz oskarżony i uwięziony, a następnie uniewinniony: „Chrystus przybity do krzyża. Ile razy, jako kapłan, rozważałem ten fragment Ewangelii. Kiedy później, pewnego dnia, zostałem przybity do krzyża, poczułem cały ciężar tego drewna: oskarżenie składało się ze słów tak twardych jak gwoździe, podejście stało się strome, na mojej skórze odcisnęło się cierpienie. Najmroczniejszą chwilą było ujrzenie mojego imienia wiszącego na zewnątrz sali sądowej: w tym momencie zdałem sobie sprawę, że, nie będąc winnym, jestem człowiekiem zmuszonym do udowodnienia swojej niewinności. Wisiałem na krzyżu przez dziesięć lat: to była moja droga krzyżowa wypełniona dokumentami, podejrzeniami, oskarżeniami, obelgami. Za każdym razem, w sądzie, szukałem wiszącego krzyża: wpatrywałem się w niego, gdy wymiar sprawiedliwości prowadził śledztwo w mojej sprawie.

W pewnej chwili wstyd sprawił, iż pomyślałem, że lepiej będzie to wszystko zakończyć. Później jednak postanowiłem, że dalej będę księdzem, którym zawsze byłem. Nigdy nie myślałem o skróceniu czasu krzyża, nawet gdy prawo mi na to pozwalało. Postanowiłem poddać się postępowaniu zwykłemu: byłem to winny sobie, chłopcom, których kształciłem w latach seminarium, ich rodzinom. Gdy wchodziłem na moją Kalwarię, spotkałem ich wszystkich po drodze: stali się moimi Cyrenejczykami, znosili wraz ze mną ciężar krzyża, otarli mi wiele łez. Wraz ze mną wielu z nich modliło się za chłopca, który mnie oskarżył: nigdy nie przestaniemy tego czynić. W dniu, w którym zostałem całkowicie uniewinniony, odkryłem, że jestem szczęśliwszy niż dziesięć lat temu: namacalnie doświadczyłem działania Boga w moim życiu. Powieszone na krzyżu, moje kapłaństwo zajaśniało”.

Oskarżony kapłan przeszedł bardzo trudny okres swojego życia i mógł powiedzieć po tym wszystkim „moje kapłaństwo zajaśniało”, bo całkowicie zaufał Chrystusowi, Dobremu Pasterzowi. I powtarzał zapewne za psalmistą: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza”. Obraz Chrystusa jako pasterza i obraz ludzkości jako owczarni mówi nam, że nasze życie jest drogą przez świat, którą przemierzamy razem z Chrystusem. Słowa: „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje mnie znają. Życie moje oddaję za owce” wyrażają związek Chrystusa z każdym z nas. Ten związek dopełnił się, gdy Syn Boży stał się człowiekiem i umarł za nas, abyśmy mieli szansę życia nieśmiertelnego. Ze śmierci Chrystusa narodziło się życie. Szczęśliwy człowiek, który odkryje w swoim życiu tę niezwykłą prawdę, że Bóg jest dobry, że troszczy się o każdego człowieka, szukając go i wzywając po imieniu. On jest tą bramą, która otwiera się dla każdego w sakramencie chrztu św. Również dla tych owiec zabłąkanych na manowcach swego życia.

W niedzielę modlitw o powołania kapłańskie, którą dzisiaj obchodzimy Jezus zwraca uwagę na różnice między prawdziwym pasterzem a najemnikiem. Dobry pasterz zna swoje owce. Całkowicie jest do ich dyspozycji. Ma dla nich serce i czas. Nie myśli o sobie i swoich interesach. Pozwala im w wolności rozwijać własną tożsamość i pragnienia. Nie ogranicza ich faryzejskimi prawami. Jest bardziej bratem i przyjacielem, niż zarządcą. Z owcami łączy go miłość i troska o ich dobro. W sytuacjach ekstremalnych, jak chociażby pandemia koronawirusa nie zawodzi. Jest nawet gotów w wolności oddać swoje życie za owce, jak uczynił to Jezus. Nie jest ograniczony żadną „zagrodą”, parafialną czy diecezjalną, ale otwarty na wszystkie owce. Pragnie ich jedności.

Najemnik jest przeciwieństwem dobrego pasterza. Nie zna owiec ani mu na nich nie zależy. Myśli jedynie o własnych interesach. Relację z owcami traktuje na zasadzie obowiązku, powinności. Brakuje mu serca i współczucia. Owce nie mogą na niego liczyć. W trudnych sytuacjach dezerteruje. Czas pandemii pokazał, że w Kościele są kapłani, dobrzy pasterze.

„Do zobaczenia po drugiej stronie, w raju” – powiedział 95-letni ojciec Cirillo Longo, unosząc w geście triumfu swoje ręce. Zawsze miał przy sobie Biblię i różaniec, a jego twarz była zawsze rozpromieniona życzliwym uśmiechem, szczególnie wtedy, gdy pochylał się nad chorymi. W końcu sam zaraził się koronawirusem. W beznadziejnych sytuacjach niósł pokój i nadzieję chorym jak i personelowi medycznemu. Zmarł w marcu tego roku w Bergamo w północnych Włoszech. Jego zdjęcie z wzniesionymi rękami obiegło prasę i stało się symbolem gigantycznej ceny, jaką płacą duchowni, prawdziwi pasterze we Włoszech za niesienie pomocy duchowej w obliczu pandemii koronawirusa.

Dziennik „Corriere della Sera” pisze, że do tej pory 105 księży zmarło we Włoszech od początku epidemii koronawirusa. Wśród kapłanów było wielu proboszczów, którzy zakazili się, bo nie chcieli zostawić wiernych i czuwali przy nich w chorobie. Wielu z tych zmarłych kapłanów to byli „księża ulicy”, również w sędziwym wieku, niosący pomoc ubogim, wychodzącym z nałogu, bezdomnym. Dziennik pisze, że w najbardziej dotkniętej przez epidemię diecezji Bergamo w Lombardii zmarło 25 księży i 14 zakonników. Tam również w tym okresie zmarły 84 zakonnice. Jeden z najmłodszych księży miał 45 lat, najstarszy 104. Wielu duchownych, dodaje gazeta, zmarło także w środkowych i południowych Włoszech. Byli wśród nich misjonarze, którzy wrócili do kraju po kilkudziesięciu latach spędzonych na misjach, na przykład w Afryce.

W Wielki Czwartek papież Franciszek nazwał zmarłych w czasie pandemii kapłanów „świętymi z sąsiedztwa”. Na drodze upodobnia się do Chrystusa, Dobrego Pasterza zdobywali oni świętość (Kurier Plus, 2020).

 

Doświadczyć mocy Pasterza

Ostatni Wielki Czwartek przeżywałem z pielgrzymami w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Tych przeżyć nie jestem w stanie w pełni przelać na papier. Gdyby serce potrafiło pisać, to może choć trochę oddałoby ogrom tych przeżyć. Mimo to zdaje się słowo, aby opisać niesamowitą atmosferę Liturgii Wielkiego Czwartku w Bazylice Grobu Pańskiego. O godzinie ósmej rano rozpoczęła się liturgia. A zatem skoro świt wyruszyliśmy do bazyliki, aby zdążyć na liturgię przed zamknięciem drzwi świątyni. Po wejściu wmieszaliśmy się w tłum. Wokół nas ludzie różnych ras, narodowości, języków, a nawet wyznań. Jednak serca wszystkich biły w jednym rytmie uwielbienia Boga, który pozostawił puste miejsce w grobie. Jednak to miejsce nie było puste. Emanowała z niego ogromna moc zmartwychwstania i życia, która nas wszystkich jednoczyła i wznosiła się ku niebu wielojęzycznym hymnem uwielbienia.

Podobna różnorodność była wśród kapłanów stających do koncelebry wielkoczwartkowej liturgii. W tej ogromnej rzeszy koncelebransów było ponad 250 kapłanów, kilkunastu biskupów. Liturgii przewodniczył łaciński patriarcha Jerozolimy abp Pierbattista Pizzaballa. W tym miejscu czuliśmy niezwykłą jedność kapłaństwa Chrystusowego i moc wspólnoty Kościoła. Ona niejako wyparła formalności związane z koncelebrą. Nikt nie sprawdzał tożsamości kapłanów, jak to nieraz czyni się gorliwie w niektórych diecezjach. Tu czuło się moc, jedność i świętość Kościoła. Moc emanująca z pustego grobu Jezusa, jakby niweczyła wszelkie przeszkody pragnących stanąć przy ołtarzu do koncelebry. Czuło się, że to Chrystus patrzy w nasze serce, nie zważając na formalności i ludzkie osądy. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności w tej ogromnej rzeszy kapłanów przypadło mi miejsce przy samym ołtarzu, który na liturgię Wielkiego Czwartku ustawiono przed wejściem do Grobu Pańskiego. Odebrałem to jako wynagradzającą łaskę za liturgię Wielkiego Czwartku z ubiegłego roku.

Wspomniałem, że liturgii przewodniczył patriarcha Jerozolimy. Ale w bliskości Grobu Pańskiego odczuwałem wbrew teologicznym naukom, że to nie abp Pierbattista Pizzaballa jest głównym celebransem, ale sam Chrystus. On niejako wychodził z grobu i stawał wśród nas jako Pasterz wszystkich zgromadzonych w bazylice. Wszyscy byliśmy Jego owcami. Wierni nie byli oddzieleni jakimiś widocznymi barierami od celebransów, jak to bywa nieraz w prowincjonalnych katedrach. Stając do koncelebry w bazylice Grobu Pańskiego czułem, że jest to najważniejsze i najświętsze miejsce na świecie, ważniejsze niż wyzłocone katedry. Tak byliśmy fizycznie blisko siebie, że do modlitwy wiernych została wywołana jedna z uczestniczek mojej grupy pielgrzymkowej. Było to tak spontaniczne, nie wyreżyserowane. Ważniejsza była bliskość duchowa z Chrystusem, która przekładała się na bliskość duchową wiernych zgromadzonych przy ołtarzu. Wszyscy, nawet nieznający łaciny rozumieli ducha liturgii.

Pod koniec liturgii miał miejsce znaczący gest. Wiemy, że relacje między zakonnikami prawosławnymi i duchowieństwem katolickim nie zawsze są budujące, ale tym razem było inaczej. Prawosławny zakonnik odpalił od świec przy katolickim ołtarzu świece prawosławne, które zawsze płoną przy grobie Pańskim. Dodam, że opiekę nad kaplicą Grobu Pańskiego sprawują mnisi prawosławni. Ten gest ukazał, że jest jedno Światło, jeden Pasterz, który mocą pustego grobu ogarniał wzruszeniem i radością każdego z nas. Na zakończenie liturgii ruszyła procesja ze świecami wokół Grobu Pańskiego, ocierając się o wzgórze Golgoty. Przy wejściu do Grobu Pańskiego na czas procesji pełniło wartę trzech zakonników- prawosławny Grek, zakonnik kościoła Ormiańskiego, a między nimi stał katolicki Franciszkanin.

W czasie procesji zauważyłem, jak bardzo wierni przeżywali tę liturgię. Prawie we wszystkich oczach widziałem łzy wzruszenia. Niektórzy szlochali, kryjąc swoje wzruszenie w wnękach kaplicy Grobu Pańskiego. Liturgia trwała ponad trzy godziny, a po jej zakończeniu niektórzy mówili, że ten czas tak szybko minął i chcieli, aby to święte zgromadzenie trwało jeszcze dłużej. Wierni tak bardzo chcieli trwać przy swoim Pasterzu. Zapewne podobne doświadczenie towarzyszyło psalmiście, gdy wyśpiewywał Bogu: „Pan jest moim pasterzem, / niczego mi nie braknie, / pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. / Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, / orzeźwia moją duszę. / Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach / przez wzgląd na swoją chwałę. / Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, / zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. / Kij Twój i laska pasterska są moją pociechą”.

Doświadczył tego także św. Piotr, gdy pisał o Jezusie: „On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – krwią Jego ran zostaliście uzdrowieni. Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych”. Ogromnym przeżyciem jest wejście do grobu Pańskiego i dotknięcie skały, na którym spoczywało ciało Jezusa. To dotknięcie i wyjście z światłem w duszy z Grobu Pańskiego tak bardzo pogłębiało naszą wiarę i zrozumienie słów Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie pastwisko”.

W konstytucji Soboru Watykańskiego II „Lumen gentium” czytamy: „Cały Kościół jest ludem kapłańskim. Przez chrzest wszyscy wierni uczestniczą w kapłaństwie Chrystusa. Uczestnictwo to jest nazywane ‘wspólnym kapłaństwem wiernych’. U jego podstaw i dla służenia mu istnieje inne uczestnictwo w posłaniu Chrystusa, przekazywane przez sakrament święceń, którego misją jest pełnienie służby we wspólnocie, w imieniu i w osobie Chrystusa-Głowy. Kapłaństwo urzędowe różni się istotowo od wspólnego kapłaństwa wiernych, ponieważ udziela świętej władzy w służbie wiernym”. A zatem wszyscy, chociaż w różnym stopniu mamy też udział w misji pasterskiej Chrystusa. Jak pasterz jesteśmy odpowiedzialni za wiarę i zbawienie naszych bliźnich.

W pełnieniu tej misji Chrystus Dobry Pasterz jest naszym wzorem. Aby dobrze spełnić tę misje konieczne jest poświęcenie. Prawdziwy pasterz jest gotów oddać życie za wszystkich bez względu na wszystko. Prawdziwy pasterz zna swój lud. Poznanie w znaczeniu biblijnym to coś więcej niż wiedza intelektualna. Obejmuje ono również poznanie z imienia, dzieł, ambicji, planów, uczuć, dzielenie się warunkami ich życia i identyfikowanie się z ich zmaganiami. Wreszcie, pasterz musi być wzorem. Musi być przykładem dla innych w słowie i czynie (Kurier Plus, 2023).