|

4 Niedziela Adwentu – Rok – C

„BŁOGOSŁAWIONA JEST, KTÓRA UWIERZYŁA”   

W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch święty napełnił Elżbietę. Wydała ona głośny okrzyk i powiedziała: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie. Oto bowiem, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana” (Łk 1, 39-45).

Dobiegają końca dni adwentowe. Spoglądam na nie często przez pryzmat lampy naftowej, która rozświetlała w moim dzieciństwie długie wieczory adwentowego oczekiwania. Mimo, że nie było telewizora i Internetu były one ciekawe, ekscytujące i pouczające. Tamtego wieczoru, drgającego płomykiem lampy naftowej nie oddałbym za dzisiejszy wieczór z twarzami domowników maniacko przyklejonymi do ekranu telewizora lub komputera. Mieliśmy czas dla siebie. Kto czuł się samotny, mógł bez skrępowania wybrać się do sąsiadów i razem posiedzieć, pogadać, powspominać. W moim domu rodzinnym każdy przybysz był mile widziany. Ubogacał nas swoją obecnością i był, szczególnie dla nas dzieci otwartą księgą, z której poznawaliśmy różne historie, tradycje, zwyczaje, a w tym okresie tradycje bożonarodzeniowe. Umacniały się więzi między nami. Stawaliśmy się bardziej bliscy sobie. Odwiedzało się wtedy domy z Bogiem na ustach: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a w dzień wigilijny dodawało się: „Na szczęście, na zdrowie ze świętą wiliją”. Jednak ten dzień nie był czasem odwiedzin. W domach była tylko najbliższa rodzina i ci którzy we własnym domu nie mieli z kim przełamać się białym opłatkiem. W tym dniu i w dzień Bożego Narodzenia w gronie najbliższych radowaliśmy się z narodzenia Pana. Następnego dnia rozpoczynał się radosny czas odwiedzin.

Zainspirowany fragmentem Ewangelii o odwiedzinach Maryi, pozwoliłem sobie na tę sentymentalną podróż w czasie. Scena odwiedzin św. Elżbiety przez swoją krewną Maryję może być ubogacającą i budującą inspiracją w naszych wzajemnych relacjach. Brzemienna Maryja wybrała się do mającej niedługo rodzić Elżbiety. Zapewne chciała wyręczyć swoją krewną w różnych domowych obowiązkach, ale nie to stało się dominującym elementem tego spotkania. Maryja przyszła z wieścią, którą trudno było ogarnąć rozumem, a która była owocem ogromnej wiary Maryi. Anioł Gabriel oznajmił jej, że będzie matką Syna Bożego. Jakiej trzeba było ufności, aby w to uwierzyć, łatwiej było zepchnąć to wydarzenie do sfery nieokreślonych przewidzeń. Maryja jednak uwierzyła i wyraziła zgodę, dzięki czemu Słowo słało się Ciałem. W konkretnej rzeczywistości i konkretnym czasie zaczęły się wypełniać oczekiwania Narodu Wybranego, o których prorok Micheasz pisał: „To mówi Pan: A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich. Z ciebie wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. Przeto Pan wyda ich aż do czasu, kiedy porodzi, mająca porodzić”.

Maryja wniosła radość i nadzieję do domu Elżbiety. Ta radość dotknęła także nienarodzone dziecko. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi poruszyło się z radości dzieciątko w jej łonie. Elżbieta napełniona Duchem Świętym wypowiada błogosławieństwa: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona…” Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana. Zanim świat ujrzał Zbawiciela, Maryja głosiła już Dobrą Nowinę o zbawieniu. A czyniła to bardzo owocnie, bo sama wcześniej głęboko zawierzyła Bogu. W naszym życiu też był taki moment zawierzenia, kiedy to odpowiedzieliśmy Bogu: tak. Z tego wynika nasz obowiązek ubogacania Dobrą Nowiną wszystkich naszych relacji międzyludzkich. Aby jednak skutecznie to czynić, musimy całkowicie, tak jak Maryja zawierzyć swoje życie Bogu. A nade wszystko zanurzyć każde nasze spotkanie z bliźnim w miłości darowanej światu przez zapowiadanego Mesjasza. Bowiem z miłości Bóg się zniżył, przybrał ludzkie ciało, doświadczał ludzkich niedogodności. I tylko w logice miłości możemy zrozumieć to zniżenie. Duński filozof Soren Kierkegaard przez przypowieść o bogatym i potężnym, ale samotnym królu stara się przybliżyć tajemnicę wcielenia, tajemnicę Bożego Narodzenia.

Potężny król był nieszczęśliwy z powodu samotności. Jego piękny pałac był pusty, nie było w nim królowej. Postanowił zatem znaleźć odpowiednią żonę. Pewnego razu przejeżdżając przez niewielką wioskę zobaczył piękną, młodą dziewczynę, która od pierwszego wejrzenia zawładnęła jego sercem. Król zaczął się zastanawiać w jaki sposób może zdobyć miłość tej dziewczyny. Na początku pomyślał, że wyda dekret królewski, nakazujący jej, aby została jego żoną. Jednak po głębszym namyśle uświadomił sobie, że jeśli nawet usłucha ona dekretu, to nigdy się nie dowie, czy go naprawdę kocha. Postanowił zatem przywołać ją do pałacu królewskiego i ofiarować jej diamenty, złoto i inne kosztowności. Jednak i tym razem doszedł do wniosku, że nie jest to dobry pomysł, bo nie będzie miał wtedy pewności, czy wyszła za niego za mąż z miłości, czy też dla pieniędzy i zaszczytów. Ostatecznie król postanowił przebrać się za wieśniaka i zamieszkać w wiosce dziewczyny i tam razem z innymi żyć i pracować. Po pewnych czasie zdobył serce dziewczyny, która zgodziła się zostać jego żoną. Dopełnieniem tej pięknej historii mogą być słowa świętego Ireneusza: „Bóg tak nas umiłował, że Jezus- Słowo Boże stał się jednym z nas, aby przemienić nas na miarę swojej wielkości”.

Na drodze dorastania do tej miłości i jej zrozumienia staje Maryja. A czyni to na różne sposoby. Na jednej ze ścian obozu koncentracyjnego w Dachau wisi duża przejmująca fotografia matki z małym dzieckiem. Stoją oni w kolejce do komory gazowej. Dziecko przytulone do matki nie jest świadome tego co się dzieje. Matka zaś dobrze wie do czego to wszystko zmierza, ale bezradna nie może zapobiec tragedii. W swojej bezsilności obdarowuje swoje ukochane dziecko ostatnim aktem miłości jaki jej pozostał. Delikatnie zasłania rękami oczy swego dziecka, aby je uchronić przed przerażającym widokiem zbliżającej się śmierci.

W obliczu śmierci często przywołujemy naszą Matkę Niebieską. Staje ona wtedy przy nas i nie tyle zasłania przerażający widok śmierci, ile wskazuje na swego Syna, który zwyciężył śmierć i stał się dla nas bramą zbawienia. Innymi słowy, odwiedza nas tak jak kiedyś odwiedziła Elżbietę, która wyśpiewała piękną pieśń dziękczynienia za Mesjasza, dzięki któremu nasze ziemskie spotkania są piękniejsze, i który daje nadzieję radosnego spotkania z naszymi bliskimi, którzy wcześniej od nas odeszli do Pana (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTA KATARZYNA GENUEŃSKA

To mówi Pan: A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich. Z ciebie wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. Przeto Pan wyda ich aż do czasu, kiedy porodzi, mająca porodzić. Wtedy reszta braci Jego powróci do synów Izraela. I powstanie, i będzie ich pasterzem mocą Pana, przez majestat imienia Pana Boga swego. Będą żyli bezpiecznie, bo Jego władza rozciągnie się aż do krańców ziemi. A On będzie pokojem (Mi 5,1-4a).

Maryja uwierzyła, że w jej życiu spełnią się słowa wypowiedziane przez Pana. Napełniona Bogiem wybrała się do swojej krewnej Elżbiety. Przyniosła jej Boga, a wraz z Nim radość, która poruszyła nawet dziecię w łonie Elżbiety. Uradowana Elżbieta wyśpiewała hymn chwały i dziękczynienia za wiarę Maryi, która sprowadziła na ziemie Zbawiciela. Na różne sposoby Bóg dociera do nas. Jeśli uwierzymy Jego słowu, wtedy tak jak w Maryi, tylko na sposób duchowy Bóg zamieszka w nas, a wraz z nim radość, która chce wyśpiewywać chwałę Pana. Napełnieni Bogiem jesteśmy posłani, jak Maryja do naszych bliźnich, aby dzielić się z nimi radosną wieścią, że zbawiający Bóg zamieszkał wśród nas. Odwiedziny w imię Boga zawsze niosą najgłębszy pokój i radość, nadzieję i miłość. Aby się o tym przekonać wystarczy sięgnąć do żywotów świętych, dla których Maryja była niedościgłym wzorem świętości. Święci napełnieni Bogiem potrafili zamienić zewnętrzne i wewnętrzne ludzkie piekło w niebo pokoju i radości. Święta Katarzyna Genueńska doświadczyła w swoim życiu „boskiego zwiastowania”. Po czym, napełniona Chrystusem, niosła Go ludziom. Jego mocą wnosiła w ludzkie cierpienie, radość i nadzieję sięgającą wieczności.

Katarzyna urodziła się w roku 1447 w Genui jako ostatnie z pięciorga dzieci wicekróla Neapolu, Jakuba Fieschi i Franciszki di Negra. Pochodziła ze znakomitego rodu, który wydał dwóch papieży oraz wielu kardynałów i biskupów. Katarzyna wzrastała w atmosferze szczerej religijności, która swymi korzeniami głęboko sięgała w historię tego rodu. Święta z natury wrażliwa na sprawy boże, za poradą spowiednika w wieku trzynastu lat zgłosiła się do klasztoru kanoniczek laterańskich przy kościele Matki Bożej Łaskawej, gdzie już przebywała jej siostra, Limbania. Nie została jednak przyjęta z powodu zbyt młodego wieku. Wróciła do domu, nie rezygnując z myśli wstąpienia do zakonu. Jednak na drodze realizacji powołania stanęły rodowe plany rodziców. W szesnastym roku życia została przymuszona do małżeństwa z Julianem Adoro, ojcem pięciorga nieślubnych dzieci. Związek małżeński, który miał pojednać zwaśnione rody stał się ciężkim doświadczeniem dla Katarzyny. Mąż, znany rozpustnik i hulaka nie zajmował się domem, w efekcie Katarzyna kilka lat przeżyła w samotności i poniżeniu. W końcu, aby zbliżyć się do męża i wyrwać go z grzesznego życia, za namową znajomych rozpoczęła życie towarzyskie, mimo że nie było ono gorszące, to jednak Święta do końca życia będzie sobie wyrzucać, że zmarnowała ten czas dla wieczności.

Zasadniczy zwrot w życiu Katarzyny miał miejsce 11 marca 1473 roku. W tym dniu odwiedziła swoją siostrę w klasztorze, która niespodziewanie zaproponowała jej spowiedź z całego życia u kapelana sióstr. Zaskoczona Katarzyna, mocując się wewnętrznie uklęknęła ostatecznie przed konfesjonałem. Było to dla niej tak wielkie przeżycie, że zemdlała. Doświadczyła wtedy wizji, w której ukazał się jej krwawiący Chrystus z krzyżem. Krew wypełniła całą kaplicę. Pod wpływem tego przeżycia poczuła ogromny żal za wszystkie grzechy, które gotowa była wyznać całemu światu. Ze łzami w oczach łkała: „Jakże brudną i niegodziwą jestem, która się uważałam za cnotliwą i zacnością pełną. Któż mnie tedy wyrwie z tej nędzy? Boże, jeżeli tego żądasz wyspowiadam się jawnie z grzechów moich”. Po odbytej spowiedzi, Katarzyna odchodziła od konfesjonału wewnętrznie przemieniona z promienną radością w czystym sercu, w którym zamieszkał Chrystus. Zrezygnowała z wszelkich światowych przyjemności i rozrywek. Podjęła pokutny tryb życia. W czasie Adwentu i Wielkiego Postu spożywała tylko Komunię świętą i szklankę wody zaprawioną odrobiną soli i octu. Tak było przez 23 lata życia. Umartwienia i pokuty coraz bardziej napełniały ją obecnością Chrystusa, potęgując jej wewnętrzną radość i pokój.

Chrystus w nagrodę obdarzał Katarzynę wieloma objawieniami, które dawały jej poczucie szczególnej bliskości z Nim. Pewnego razu ujrzała Boskie Serce całe w płomieniach. Chrystus pozwolił jej ucałować Swoje Serce. Czuła wtedy, jakby była całkowicie w Nim zanurzona, jej osoba znikała, stając się czymś jednym z Chrystusem. Szczególnie w ostatnim okresie życia miała częste wizje, dar uniesień i zachwytów, które trwały nieraz po kilka godzin. Z jej promiennej twarzy emanowało nadzwyczajne światło. Tej radości napełnienia Chrystusem nie zatrzymywała dla siebie. Niosła ją ludziom, nie tylko pobożnym słowem, ale przed wszystkim miłosiernym czynem, przez który biedacy dostrzegli wyciągniętą do nich rękę kochającego Boga. Działalność charytatywną Katarzyna skoncentrowała na posługiwaniu chorym. W Genui w tamtym czasie działało Bractwo Miłosierdzia, do którego się przyłączyła. Zadaniem bractwa było wspieranie biednych i chorych. Katarzyna w miarę swoich możliwości poświęcała na ten cel własne środki materialne, jak i też żebrała dla biednych na ulicach miasta.

Katarzyna zbierała chorych na ulicach, szukała dla nich dachu nad głową. Osobiście opatrywała rany, prała ich łachmany, karmiła. Czyniła to w imię miłości Chrystusa, którego nosiła w swoim sercu. Aby pokazać chorym, że kocha ich bezgraniczną miłością Chrystusa całowała ich rany i wrzody. Czasami chorzy przygnieceni chorobą i cierpieniem tracili cierpliwość, stawali się opryskliwi, złośliwi, złorzeczyli Bogu i Świętej. Katarzyna przyjmowała te zniewagi z wielką pokorą. Odpowiadała na nie jeszcze większą miłością i zatroskaniem, w efekcie czego niesforni pacjenci przemieniali się. Odnajdywali Chrystusa, w którym cierpienie nabiera sensu a śmierć jawi się jako brama do lepszego życia, gdzie nie będzie „ani narzekania, ani płaczu”. W tej posłudze samarytańskiej Katarzyna zetknęła się ze swoim mężem Julianem, który trwoniąc majątek i prowadząc rozpustne życie ciężko zachorował.

Nie pogodzony ze swoją choroba bluźnił Bogu i Katarzynie, która usiłowała ulżyć mu w cierpieniu, a przede wszystkim uratować jego duszę. Pewnego razu, gdy miotał się w chorobie bluźniąc, Katarzyna uklęknęła przy jego łóżku i prosiła Boga słowami: „O wszechmiłości błagam Cię o dusze męża, daj mi ją! Wszakże to w twej mocy”. Bóg wysłuchał błagania. Julian odzyskał zdrowie fizyczne, ale najważniejsza była przemiana duchowa. Przyjął otwartym sercem Chrystusa. Wstąpił do III Zakonu św. Franciszka. Zadziwiał mieszkańców miasta, gdy razem z Katarzyną odwiedzał chorych, pielęgnował ich, opatrywał rany i resztę swojego majątku poświęcał na ich potrzeby. Umarł jako pokutnik.

Sława świętości Katarzyny ściągała do jej domu ogromne rzesze ludzi. Jedni przychodzili, aby ją tylko ujrzeć, inni z ciekawości, a najwięcej było tych którzy szukali pomocy zarówno materialnej jak i duchowej. Każdy odchodził na swój sposób ubogacony Chrystusem. Nawet wybitni kapłani i teologowie widzieli w niej wielką mistyczkę i wyrazicielkę woli Bożej. Swoje myśli i przeżycia Katarzyna zawarła w wielu pismach. Do najbardziej znanych należą: „Życie i nauka”, w którym wykłada stany duszy, jakie przechodziła aż do zjednoczenia z Bogiem, „Dialog między duszą a ciałem, miłość własna, duch, ludzkość i Bóg”, gdzie roztrząsa tematy ascetyczne i mistyczne. Najważniejszym dziełem jest „Traktat o czyśćcu”, w którym Katarzyna w oparciu o swoje mistyczne przeżycia pisze o cierpieniu dusz czyśćcowych.

Pod koniec życia Święta w sposób szczególny doświadczała współdźwigania krzyża chrystusowego. Przygnieciona ciężką chorobą, znosiła cierpienie z heroicznym poddaniem się woli bożej. Pogodna i radosna do ostatnich dni pomagała chorym. Mówiono o niej „Męczennica miłości”. Odeszła do swego Pana 15 września 1510 roku, mając 63 lata. Pochowano ją w kościele Zwiastowania. Kult Świętej zatwierdził papież Klemens IX w roku 1675, zaś uroczystej kanonizacji dokonał papież Klemens XII w roku 1737 (z książki Wypłyneli na głębię).

GODY BARANKA

Bracia: Chrystus przychodząc na świat mówi: „Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę. W zwoju księgi napisano o Mnie, abym spełniał wolę Twoją, Boże”. Wyżej powiedział: „Ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzechy nie chciałeś i nie podobały się Tobie”, choć składa się je na podstawie Prawa. Następnie powiedział: „Oto idę, abym spełniał wolę Twoją”. Usuwa jedną ofiarę, aby ustanowić inną. Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze (Hbr 10,5-10).

Miesiąc przed Bożym Narodzeniem zmienia się wygląd Nowego Jorku. Udekorowane ulice, sklepy i domy wytwarzają niepowtarzalną atmosferę świąteczną. W sklepach panuje wzmożony ruch. Zbliżające się święta są nie do pomyślenia bez prezentów. Ta prezentomania przesłania bardzo często prawdziwie chrześcijański sens tych świąt. Tuż przed Bożym Narodzeniem, w jednym z zatłoczonych nowojorskich sklepów reporterzy zadawali kupującym pytania, jaki sens mają dla nich nadchodzące święta. Jeden z zapytanych powiedział, że świąteczne dni nie mają jakiegoś szczególnego znaczenia w jego życiu. Jest on bardzo zapracowany i ma niewiele czasu na świętowanie. „Chociaż” – szybko dodał- „Jestem pewien, że uda mi się odsunąć w tych dniach, chociaż na krótko, wszystkie obowiązki i przyjemnie spędzę ten czas”. Redaktor, przeprowadzający wywiad skomentował tę wypowiedź tymi słowami: „Ten mężczyzna odkrył prawdziwy sens tych świąt i wie jak je dobrze przeżyć”.

Chrześcijański sens tych świąt jest całkiem inny niż ukazuje to powyższa scena. Tak przeżywane Boże Narodzenie nie różni się niczym od dni wolnych od pracy, w czasie, których możemy odpocząć, spędzić przyjemnie czas. Dni Bożego Narodzenia tego nie wykluczają, ale zasadnicza racja ich świętowania jest całkiem inna. Wskazują one na wydarzenie, które staje się źródłem ogromnej radości i energii, niezależnie od zewnętrznych okoliczności.

Ewangeliczna scena wprowadza nas w ducha przygotowania i przeżywania tych świąt. Maryja z wielką pokorą i posłuszeństwem przyjmuje boże zwiastowanie o narodzeniu Syna Bożego. Świadoma wielkości swego posłannictwa nie zamyka się w sobie. Udaje się w drogę do brzemiennej Elżbiety, aby dzielić z nią radość zwiastowania oraz pomóc jej w codziennych obowiązkach. Oczekiwanie na wypełnienie bożych tajemnic przepojone jest duchem modlitwy. Towarzyszy temu głęboka wiara w spełnienie bożych obietnic. Na samą myśl przyjścia Pana uradowała się nie tylko Elżbieta, ale jej nienarodzone dziecko. Maryja w duchu dziękczynienia kieruje swe myśli do Boga, wypowiadając słowa jednej z najpiękniejszej modlitw, często odmawianej w liturgii kościoła: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy”. Przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia z lat mego dzieciństwa miało wiele wspólnego z ewangelicznym duchem oczekiwania na wypełnienie tajemnic Wcielenia Syna Bożego. Kończyły się prace w polu. Wszystko przykrywał biały, puszysty śnieg. Mieliśmy więcej czasu dla siebie i na przygotowanie się do Świąt Bożego Narodzenia. Oczekiwanie na te święta całkowicie zdominowało naszą dziecięcą wyobraźnię. W te wspomnienia wpisują się roratny.

Wstawaliśmy przed wschodem słońca i szliśmy parę kilometrów do kościoła, aby śpiewać pełne tęsknoty za Zbawicielem pieśni adwentowe. W kościele paliła się świeca roratnia, symbol Maryi, oczekującej narodzenia Syna. W grudniowy wieczór odwiedzał nas św. Mikołaj. Był on zapowiedzą radości Bożego Narodzenia. Czekaliśmy także na organistę z opłatkami. Obrazki na opłatkach przybliżały tajemnicę zbliżających się świąt. Najważniejsze były jednak wieczory przy lampie naftowej i trzaskających drwach w piecu. Przychodzili do nas także wieczorni goście. Wykonywano wtedy lekkie prace. Czasami robiono ozdoby choinkowe. Najważniejsze były jednak historie związane z Bożym Narodzeniem, jak i też opowieści o obchodzeniu tych świąt przed wielu laty. Poznawaliśmy tradycje i zwyczaje bożonarodzeniowe, jak i ich znaczenie. Dzisiaj, gdy widzę jarmarczne przygotowanie do świąt tęsknię za tym przy lampie naftowej, bo jestem pewien, że ono lepiej przygotowywało nas na ucztę, którą tak sobie wyobraża anonimowy autor:

Gość honorowy: Jezus Chrystus

Data: Każdego dnia, tradycyjnie 25 grudnia. Jest to data bardzo elastyczna. Zależy od naszej gotowości.

Miejsce: Twoje serce. On cię tam spotka. Usłyszysz jego pukanie.

Strój: Przyjdź tak, jak jesteś ubrany. Nawet w brudnym ubraniu. On je oczyści. Mówi On o nowym białym ubraniu i koronie dla każdego, kto wytrwa do końca.

Bilet: Wejście jest bezpłatne. On płaci za każdego. On wszystko dla ciebie przygotował.

Poczęstunek: Nowe wino, chleb i napój, który przewyższa wszystkie inne, który On nazywa „wodą życia”. To wszystko będzie podawane na wieczerzy, która swym wymiarem przekracza doczesność.

Proponowane prezenty: Swoje serce. On ma wszystko, z wyjątkiem twojego serca. W zamian za swe serce otrzymasz dar, który przerasta twoje najśmielsze oczekiwania.

Przyjemności: Radość, pokój, prawda światło, życie, miłość, prawdziwe szczęście. Wspólnota z Bogiem, wybaczenie, cuda, uzdrowienie, moc, wieczność w raju…. i wiele, wiele więcej. (Wskazane jest zabranie ze sobą rodziny i przyjaciół).

Rezerwacja: Bardzo ważna. On musi wiedzieć wcześniej, aby zarezerwować przy stole miejsce dla ciebie. On także zachowa listę swoich przyjaciół na przyszłość. On nazywa ją “Księgą życia”.

Ucztę urządzają: Jego dzieci. To znaczy my. Mamy nadzieję zobaczyć cię. „Weselmy się i radujmy, i oddajmy Mu chwałę, bo nadeszły Gody Baranka, a Jego małżonka się przystroiła, i dano jej przyoblec bisior lśniący i czysty- bisior bowiem oznacza czyny sprawiedliwych. Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ODWIEDZINY BOGA

Powieść Johna Steinbecka, „Myszy i ludzie” jest w zasadzie powieścią o samotności. Jako jej podsumowanie często przytaczany jest cytat wzięty z tej książki: „A przypuśćmy, że nikogo nie masz. (…) Przypuśćmy, że musiałbyś tu siedzieć i czytać książki (…) Książki są psa warte. Człowiek musi mieć kogoś bliskiego. Dostaje fioła, jak nikogo nie ma.  – Głos mu się łamał. – Nieważne, kim jest ten drugi, byleby tylko był. Mówię ci – zawołał – mówię ci, człowiek z tej samotności może się rozchorować”. Samotność przybiera różne oblicza. Ojciec Phil Bosmans flamandzki pisarz i kapłan katolicki napisał:

„Czy znasz samotność swoich bliźnich?

Samotność więźnia, który widzi słońce

i wie, że na zewnątrz nikt o nim nie myśli.

Samotność chorego, który ma niewielkie,

jeśli nie żadne, widoki na wyzdrowienie,

i który całymi dniami czeka na odwiedziny.

Samotność starego mężczyzny, starej kobiety,

którzy żyją sami i których żonate lub zamężne dzieci

nie mają dla nich czasu i nie interesują się nimi.

Samotność matki bez męża,

która sama musi troszczyć się o dzieci.

Czy znasz rozdzierającą samotność ludzi,

którzy wygłodzeni leżą w tak wielu miejscach Azji, Afryki

czy Ameryki Południowej i czekają na śmierć?

Wewnętrzną samotność tak wielu współczesnych ludzi,

którzy przesyceni dobrobytem i przyjemnościami

zaczynają się bać bezsensu swojego życia.

Wycisz się i zadumaj, zadając sobie pytanie:

Co warte jest moje życie? Czy nie otrzymałem zbyt dużo?

Dlaczego tak wielu musi tak cierpieć?

Jeśli możesz swą obecnością i dobrym sercem

uczynić choćby jednego człowieka szczęśliwym.

poprawiłeś świat”.

Ojciec Phil zwraca uwagę, że obecność drugiego człowieka wychodzi naprzeciw samotności, jeśli jest wypełniona miłością i sercem: „Wszystko, co nie pochodzi z serca, nie dosięgnie serca drugiego człowieka”.

Św. Jan Paweł II ukazuje drogę uniknięcia poczucia samotności: „Czujesz się osamotniony. Postaraj się odwiedzić kogoś, kto jest jeszcze bardziej samotny”. Jeśli tego nie uczynimy, to myśl genialnego malarza Wincentego van Gogha może się odnosić do nas: „Kiedy sięgniesz pamięcią wstecz, widzisz, jak wiele z naszego życia zmarnowaliśmy w samotności”.

Doświadczył tego człowiek, którego życie wyglądało na jedną wielką radosną zabawę. Był nim Benny Hill jeden z najpopularniejszych brytyjskich komików. Widzowie cenili jego cięty dowcip i dwuznaczne skecze prezentowane na telewizyjnej antenie. Był bogaty, otoczony pięknymi kobietami i tłumem ludzi zabiegających o jego sympatię. W rzeczywistości był człowiekiem nieszczęśliwym i niezwykle samotnym. Nie cieszył go ani zdobyty status, ani majątek, ani nagrody, nie zależało mu na zaszczytach. Nie miał własnego domu, a nawet samochodu. Zmarł w samotności, 20 kwietnia 1992 roku. Jego ciało znaleziono dopiero po czterech dniach, kiedy znajomy producent, zaniepokojony, że Hill nie odbiera telefonu, zjawił się pod jego mieszkaniem. Komika znaleziono martwego, siedzącego w fotelu przed telewizorem.

Przed nami święta Bożego Narodzenia. Świętujemy przyjście Emanuela, czyli Boga z nami. Bóg odwiedza nasze nędzne progi, aby pozostać w naszym domu, abyśmy nigdy nie czuli się samotni w nieogarnionych i zimnych przestrzeniach Kosmosu i w najgłębszych zakamarkach naszej duszy. Tę tajemnicy przeżywamy w gronie rodziny i przyjaciół. W tych dniach nikt nie może być samotny. Przypomina o tym puste miejsce przy wigilijnym stole dla zabłąkanego wędrowca, zagubionego i samotnego człowieka. Jest to tylko znak tajemnicy Wcielenia, która mówi nam: Nie jesteś samotny, Bóg jest blisko ciebie. Wystarczy tylko otworzyć szeroko drzwi swojego serca i zaprosić Go. A wtedy nie dotknie nas samotność nawet w momencie, kiedy gasnąć będą nasze oczy i rozmazywać się będą obrazy naszych najbliższych i tylko jasność wiecznego światła przybliżać będzie nam Boga, który jest naszą drogą i światłem. Wtedy odczujemy w całej pełni, to co wyraził św. Augustyn, mówiąc, że Bóg jest nam bliższy niż my sami sobie.

Ewangelia na czwartą niedzielę Adwentu ukazuje Maryję, którą zdąża do swojej krewnej Elżbiety, aby podzielić się radosną wieścią, że Bóg na kształt Ludzkiego ciała jest już wśród nas: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę”. Maryja wybrała się w odwiedziny do swojej krewnej Elżbiety. Z pewnością to spotkanie owiane było rodzinnym ciepłem, pięknem i życzliwością. Jednak w tym spotkaniu, nawiedzeniu było coś co przekraczało ludzki i rodzinny wymiar. W czasie zwiastowania Maryja dowiedziała się, że jej krewna „poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu”. Maryja przyszła do swojej krewnej i po pozdrowieniu zostały wypowiedziane słowa, które przekraczają ludzkie i rodzinne ramy: „Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”. Spełniły się słowa proroka Micheasza zacytowane na wstępie.

A wtedy Maryja wyśpiewała hymn uwielbienia: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy, oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia. Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest imię Jego”. Ten hymn stał modlitwą Kościoła. Rozpoczynając go, najczęściej kreślimy znak krzyża. Wyznajemy wiarę w Trójcę Świętą i nasze zbawienie, które dokonało się na krzyżu. Nie jesteśmy samotni, bo Chrystus przez swój krzyż jest obecny na naszej Golgocie, abyśmy nawet w tym momencie nie czuli się opuszczeni i samotni. Aby tak się stało, jak Maryja musimy powiedzieć Bogu „tak”. Wilii Hoffsummer, to nasze „tak” pięknie wpisuje w wieniec adwentowy: „Bardziej świadomie niż kiedykolwiek zapalam pierwszą świeczkę i akceptuję siebie, swoje światło życia, swoje zdolności, upośledzenia. Zapalając drugą świeczkę, akceptuję ciebie takim, jakim jesteś. Nawet jeśli czasami na siebie ‘nakopcę’. Trzecia świeczka wyraża moją radość z naszej wspólnoty tutaj. Chciałbym też powiedzieć wszystkim wspólnotom, w których jestem, że oczekuję od nich tyle samo, ile sam jestem w stanie z siebie dać. Do czwartej świeczki mówię ‘tak’, ponieważ w Jezusie wzeszło dla nas światło, które może nawiedzić nas wszystkich” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

MARYJNA DROGA DORASTANIA DO MIŁOŚCI

Dobiegają końca dni adwentowe. Spoglądam na nie często przez pryzmat lampy naftowej, która rozświetlała w moim dzieciństwie długie wieczory adwentowego oczekiwania. Mimo, że nie było telewizora i Internetu były one ciekawe, ekscytujące i pouczające. Tamtego wieczoru, drgającego płomykiem lampy naftowej nie oddałbym za dzisiejszy wieczór z twarzami domowników maniacko przyklejonymi do ekranu telewizora lub komputera. Mieliśmy czas dla siebie. Kto czuł się samotny, mógł bez skrępowania wybrać się do sąsiadów i razem posiedzieć, pogadać, powspominać. W moim domu rodzinnym każdy przybysz był mile widziany. Ubogacał nas swoją obecnością i był, szczególnie dla nas dzieci otwartą księgą, z której poznawaliśmy różne historie, tradycje, zwyczaje, a w tym okresie tradycje bożonarodzeniowe. Umacniały się więzi między nami. Stawaliśmy się bardziej bliscy sobie. Odwiedzało się wtedy domy z Bogiem na ustach: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a w dzień wigilijny dodawało się: „Na szczęście, na zdrowie ze świętą wiliją”. Jednak ten dzień nie był czasem odwiedzin. W domach była tylko najbliższa rodzina i ci którzy we własnym domu nie mieli z kim przełamać się białym opłatkiem. W tym dniu i w dzień Bożego Narodzenia w gronie najbliższych radowaliśmy się z narodzenia Pana. A później znowu rozpoczynał się radosny czas odwiedzin. 

Zainspirowany fragmentem Ewangelii o odwiedzinach Maryi, pozwoliłem sobie na tę sentymentalną podróż w czasie. Scena odwiedzin św. Elżbiety przez swoją krewną Maryję może być ubogacającą i budującą inspiracją w naszych wzajemnych relacjach. Brzemienna Maryja wybrała się do mającej niedługo rodzić Elżbiety. Zapewne chciała wyręczyć swoją krewną w różnych domowych obowiązkach, ale nie to stało się dominującym elementem tego spotkania. Maryja przyszła z wieścią, którą trudno było ogarnąć rozumem, a która była owocem ogromnej wiary Maryi. Anioł Gabriel oznajmił jej, że będzie matką Syna Bożego. Jakiej trzeba było ufności, aby w to uwierzyć, łatwiej było zepchnąć to wydarzenie do  sfery nieokreślonych przewidzeń. Maryja jednak uwierzyła i wyraziła zgodę, dzięki czemu Słowo słało się Ciałem. W konkretnej rzeczywistości i konkretnym czasie zaczęły się wypełniać oczekiwania Narodu Wybranego, o których prorok Micheasz pisał: „To mówi Pan: A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich. Z ciebie wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. Przeto Pan wyda ich aż do czasu, kiedy porodzi, mająca porodzić”.

Maryja wniosła radość i nadzieję do domu Elżbiety. Ta radość dotknęła także nienarodzone dziecko. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi poruszyło się z radości dzieciątko w jej łonie. „Elżbieta napełniona Duchem Świętym wypowiada błogosławieństwa: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona…”  Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana. Zanim świat ujrzał Zbawiciela, Maryja głosiła już Dobrą Nowinę o zbawieniu. A czyniła to bardzo owocnie, bo sama wcześniej głęboko zawierzyła Bogu. W naszym życiu też był taki moment zawierzenia, kiedy to odpowiedzieliśmy Bogu: tak. Z tego wynika nasz obowiązek ubogacania Dobrą Nowiną wszystkich naszych relacji międzyludzkich. Aby jednak skutecznie to czynić, musimy całkowicie, tak jak Maryja zawierzyć swoje życie Bogu. A nade wszystko zanurzyć każde nasze spotkanie z bliźnim w miłości darowanej światu przez zapowiadanego Mesjasza. Bowiem z miłości do nas Bóg się zniżył, przybrał ludzkie ciało, doświadczał ludzkich niedogodności. I tylko w logice miłości możemy zrozumieć to zniżenie. Duński filozof Soren Kierkegaard przez przypowieść o bogatym i potężnym, ale samotnym królu stara się przybliżyć tajemnicę wcielenia, tajemnicę Bożego Narodzenia.

Potężny król był nieszczęśliwy z powodu samotności. Jego piękny pałac był pusty, nie było w nim królowej. Postanowił zatem znaleźć odpowiednią żonę. Pewnego razu przejeżdżając przez niewielką wioskę zobaczył piękną, młodą dziewczynę, która od pierwszego wejrzenia zawładnęła jego sercem. Król zaczął się zastanawiać w jaki sposób może zdobyć miłość tej dziewczyny. Na początku pomyślał, że wyda dekret królewski, nakazujący jej, aby została jego żoną. Jednak po głębszym namyśle uświadomił sobie, że jeśli nawet usłucha ona dekretu, to nigdy się nie dowie, czy go naprawdę kocha. Postanowił zatem przywołać ją do pałacu królewskiego i ofiarować jej diamenty, złoto i inne kosztowności. Jednak i tym razem doszedł do wniosku, że nie jest to dobry pomysł, bo nie będzie miał wtedy pewności, czy wyszła za niego z miłości, czy też dla pieniędzy i zaszczytów. Ostatecznie król postanowił przebrać się za wieśniaka i zamieszkać w wiosce dziewczyny i tam razem z innymi żyć i pracować. Po pewnych czasie zdobył serce dziewczyny, która zgodziła się zostać jego żoną. Dopełnieniem tej pięknej historii mogą być słowa świętego Ireneusza: „Bóg tak nas umiłował, że Jezus- Słowo Boże stał się jednym z nas, aby przemienić nas na miarę swojej wielkości”.

Na drodze dorastania do tej miłości i jej zrozumienia staje Maryja. A czyni to na różne sposoby. Na jednej ze ścian obozu koncentracyjnego w Dachau wisi duża przejmująca fotografia matki z małym dzieckiem. Stoją oni w kolejce do komory gazowej. Dziecko przytulone do matki nie jest świadome tego co się dzieje. Matka zaś dobrze wie do czego to wszystko zmierza, ale bezradna nie może zapobiec tragedii. W swojej bezsilności obdarowuje swoje ukochane dziecko ostatnim aktem miłości jaki jej pozostał. Delikatnie zasłania rękami oczy swego dziecka, aby je uchronić przed przerażającym widokiem zbliżającej się śmierci.

W obliczu śmierci często przywołujemy naszą Matkę Niebieską. Staje ona wtedy przy nas i nie tyle zasłania przerażający widok śmierci, ile wskazuje na swego Syna, który zwyciężył śmierć i stał się dla nas bramą zbawienia. Innymi słowy, odwiedza nas tak jak kiedyś odwiedziła Elżbietę, która wyśpiewała piękną pieśń dziękczynienia za Mesjasza, dzięki któremu nasze ziemskie spotkania są piękniejsze, i który daje nadzieję radosnego spotkania z naszymi bliskimi, którzy wcześniej od nas odeszli do Pana (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

NA RONDZIE NASZEGO ŻYCIA

W okresie Adwentu, w czytaniach biblijnych często słyszymy porównanie naszego życia do drogi. Bóg wskazuje nam drogę, która bezbłędnie prowadzi do Chrystusa, naszego Zbawcy. Jednak człowiek skażony grzechem pierwszej pokusy w raju zapomina o bożej drodze i ulegając podszeptom szatańskim wybiera kręte drogi, na których trudno spotkać Boga. Dlatego szczególnie w Adwencie rozbrzmiewa wołanie św. Jana Chrzciciela o prostowaniu dróg naszego życia, abyśmy nie rozminęli się z Mesjaszem. Myśląc o drogach widzimy ronda wplecione w ich skrzyżowania. Podróżując często podziwiamy ukwiecone i pięknie zagospodarowane ronda. Ale ich rola oprócz zachwytu pięknem estetycznym ma ważniejszy cel do spełnienia. Ma zapewnić większe bezpieczeństwo podróżującym. Na skrzyżowaniu z rondem zwalniamy, mamy czas, aby zobaczyć naszego bliźniego, który zbliża się do skrzyżowania i bezpiecznie włączyć się do ruchu. A zadbane rondo może czasami zwrócić naszą uwagę na otaczające nas piękno i piękno samej podróży, co nieraz gubimy z powodu pośpiechu. W naszym życiu duchowym potrzebne są takie duchowe ronda zatrzymania, większej uważności i refleksji.

W dniu 28 października 2013 r., uchwałą Rady Miejskiej w Goleniowie jednemu z rond tego miasta nadano imię Siostry Marii Matijczuk. Prawdopodobnie tylko niektórzy z nas będą przejeżdżać samochodem przez Goleniów i zwolnią na tym rondzie. My jednak w tym rozważaniu duchowo zwolnimy na tym rondzie, aby popatrzeć na piękno duchowe życia Siostry Marii Matijczuk.  Bp Włodzimierz Juszczak w czasie uroczystości nazwania ronda powiedział: „Decyzją Rady Miejskiej będzie ono nosić imię siostry Marii. To konkretna osoba, znana wielu mieszkańcom waszego miasta, osoba, która na stałe wpisała się do historii Goleniowa. Uczyniła wiele dobra na tej ziemi. Nie było dla niej ważne, jakiej kto jest narodowości, czy jest bogaty, czy biedny, czy to dzień, czy noc – dla niej najważniejszy był człowiek i jeśli potrzebował pomocy, ona mu ją niosła. Dzisiejsza uroczystość to świadectwo, że o niej pamiętamy. To także wielki dzień dla sióstr służebnic. Jedna z nich za swoje życie została w szczególny sposób wyróżniona”. Mówiąc o Siostrze Marii mieszkańcy Goleniowa powtarzali: „Ona żyła dla Boga i dla nas”.

Siostra Maria należała do greckokatolickiego Zgromadzenia Sióstr Służebnic Niepokalanej Panny Maryi. W czasie II Wojny Światowej siostry doświadczyły licznych prześladowań. Najbardziej bolesnym momentem było zbombardowanie i spalenie domu nowicjackiego w Krystynopolu. Po tym wydarzeniu Siostra Maria wyjechała do Chełma, gdzie wraz z innymi siostrami pracowała w szpitalu miejskim. Tam zapamiętano ją jako osobę, która przez swoją miłość, uczynność i życzliwość nie tylko niosła ulgę chorym, ale przybliżała im Boga. Po zakończeniu wojny oraz po akcji „Wisła”, w roku 1949 została skierowana do Goleniowa, gdzie praktycznie pozostała do końca swego życia. Tutaj Siostra Maria prowadziła działalność wśród biednych, chorych i potrzebujących. Całe swoje życie poświęciła bezinteresownej służbie bliźnim. Podejmując się leczenia i pomocy choremu, najpierw modlitewnie powierzała człowieka Bogu. Lecząc była przekonana, że to Pan dokonuje swego dzieła poprzez jej ręce. Swoją otwartością i głęboko chrześcijańską postawą, Siostra przybliżała ludziom Boga pobudziła wielu ludzi do włączenia się w działalność charytatywną. Pomagając bliźnim Siostra nie szczędziła sił, nigdy nie zważała na porę dnia, na chłód czy inne trudności. Zawsze spieszyła z pomocą chorym i potrzebującym w Goleniowie i pobliskich wioskach.

Ewangelia na czwartą niedzielę Adwentu mówi o drodze, którą przebyła Maryja z Nazaretu do Ain Karem. Udała się Ona do swojej krewnej Elżbiety, aby przekazać radosną nowiną o Zwiastowaniu oraz dzielić radość Elżbiety z racji tak długo oczekiwanego dziecka. Najświętsza Maryja Panna prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karem pieszo. Droga ta wynosi około 150 km, prawdopodobnie przynajmniej część tej drogi Maryja przebyła w gronie pielgrzymów. Gdy Matka Boża przybyła na miejsce, pozdrowiła Elżbietę, a ta napełniona Duchem Świętym wypowiedziała słowa, które są powtarzane w Kościele po dzień dzisiejszy: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Elżbieta wyraziła wielkie uznanie dla Maryi za to, że Ta zawierzyła słowom Bożego posłańca. Oznajmiła również, iż na dźwięk słów Maryi, poruszyło się dziecko w Jej łonie. W tradycji kościoła żywe jest przekonanie, że był to akt powitania Jezusa przez Jana Chrzciciela i że w tym momencie został on napełniony Duchem Świętym. A zatem to wydarzenie upamiętnia nie tylko spotkanie dwóch matek, ale również pierwsze spotkanie Jezusa i Jana Chrzciciela, Mistrza i ucznia.

W życiowej drodze Maryi było to ważne zatrzymanie, coś w rodzaju duchowego „ronda”. To zatrzymanie Maryi jest także ważne na naszej drodze wiary, jest także takim „rondem” duchowym. W tradycji Kościoła to wydarzenie zostało zaznaczone Świętem Nawiedzenia NMP, które dziś obchodzi 31 maja, tzn. między uroczystościami: Zwiastowania Pańskiego i Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Święto Nawiedzenia NMP powstało w zakonie franciszkańskim i obchodzono je 2 lipca. W roku 1389 papież Bonifacy IX polecił nowe święto obchodzić w całym Kościele. W polskiej tradycji to święto znane jest pod nazwą Matki Bożej Jagodnej. Według legendy Maryja szła sama do Elżbiety odludnymi ścieżkami, na których można było się natknąć na jadowite węże, skorpiony, czy inne groźne stworzenia. Nie mogły one jednak uczynić nic złego Maryi, gdyż potraciły wzrok. Matka Boża w drodze miała ze sobą chleb i inne produkty, ale korzystała także z rosnących przy drodze jagód.

Scena nawiedzenia ubogacona legendą ma dla mnie bardzo osobiste odniesienia. Niejeden raz wyruszałem z mamą na pieszą pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Krasnobrodzie na Roztoczu. Tam w kościele pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny znajduje się cudowny obraz Matki Bożej Krasnobrodzkiej. Świątynię ufundowała Marysieńka, żonę króla Jana III Sobieskiego jako wotum wdzięczności za cudowne uzdrowienie. W czasie pielgrzymek z mamą wędrowaliśmy do tego sanktuarium kilkanaście kilometrów polnymi i leśnymi ścieżkami. Zatrzymywaliśmy się na odpoczynek w cienistych roztoczańskich lasach, w których było pełno czarnych jagód. Po latach mama wspominała, że będąc w stanie błogosławionych nawiedzała to sanktuarium, prosząc o powołanie kapłańskie dla swego syna. Szła na spotkanie z Maryją. Nie pamiętam, czy wtedy podskakiwałem z radości pod sercem mamy, jak to czynił św. Jan Chrzciciel przy spotkaniu jego matki z Maryją. Jeśli nawet tego nie robiłem, to i tak był to błogosławiony i radosny moment w życiu mojej mamy i moim osobistym. Nigdy nie zapomnę łez radości mojej mamy, gdy sprawowałem prymicyjną Mszę św. w mojej rodzinnej parafii w Majdanie Sopockim. Nigdy nie zapomnę mojej radości w czasie mszy prymicyjnej sprawowanej pod lipami pachnącymi miodem. Dzięki temu i dzisiaj, gdy zatrzymuję się na tym duchowym „rondzie” życia pełnym sercem mogę z radością powtarzać słowa św. Elżbiety skierowane do Maryi: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie. Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana”.

Czwarta niedziela Adwentu wzywa nas do wiary, jaką była ożywiona Maryja, bo przez taką wiarę spełniają się słowa obietnicy Bożej o naszym zbawieniu (Kurier Plus, 2014).

ŚWIĄTECZNY ZAPACH 

Na okładce książki Williama Goldmana „Narzeczona księcia” czytamy: „Pojedynki na szpady i umysły, ucieczki i pościgi, sześciopalcy zabójca. Urwiska, szaleństwa, ogniste bagna, zoo śmierci, potworne maszyny tortur, wielka miłość i bezkresna nienawiść, pasja, cuda i szaleństwo. Narzeczona księcia to mistrzowsko skonstruowana baśń o prawdziwej miłości i wielkiej przygodzie.” Na podstawie tej powieści nakręcono także film.

Pośród wielu niesamowitych i fascynujących historii chcę zwrócić uwagę na jedną z nich, jest to historia księżniczki i jej służącego. Trochę rozkapryszona księżniczka wydawała służącemu polecenia, a ten z uśmiechem na twarzy zawsze odpowiadał: „Jak sobie pani życzy”, i natychmiast przystępował do wypełnienia poleceń. Tak się zachowywał nawet wtedy, gdy księżniczka wymyślała dla niego coraz dziwniejsze zadania. Sługa zawsze odpowiadał z uczynną życzliwością: „Jak sobie pani życzy”. Księżniczka nie zadawała sobie sprawy, że jej sługa wykonuje każde jej polecenie z ogromną radością, ponieważ jest w niej zakochany. Aż przyszedł moment, kiedy uświadomiła sobie ona, że wykonywanie z radością każdego jej polecenia przez sługę jest wyznaniem miłości, miłości, która niczego nie oczekując chce tylko służyć. Taka miłość jest piękna i może zauroczyć każdego, nawet księżniczkę.

Słowa sługi z powyższej historii skojarzyłem ze słowami Maryi wypowiedzianymi po zwiastowaniu anioła, że będzie matką Syna Bożego: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” Papież Franciszek w takich słowach nawiązuje do sceny zwiastowania: „Maryja niewątpliwie miała trudną misję, ale trudności nie były powodem, by powiedzieć ‘nie’. Z pewnością jawiły się komplikacje, ale nie były to te same komplikacje, które pojawiają się, gdy paraliżuje nas tchórzostwo z powodu braku wcześniej zapewnionej jasności i bezpieczeństwa. Maryja nie kupiła ubezpieczenia na życie! Maryja się zaangażowała i dlatego jest silna, dlatego jest wpływową, jest osobą wpływową Boga! ‘Tak’ i chęć służenia były silniejsze, niż wątpliwości i trudności”. Zaś Benedykt XVI dodaje: „Ojcowie Kościoła niekiedy wyrażali to wszystko, mówiąc, że Maryja poczęła za pośrednictwem ucha, czyli przez słuchanie. Przez Jej posłuszeństwo Słowo weszło w Nią i w Niej stało się płodne”. Słowa Maryi w czasie zwiastowania „niech Mi się stanie według twego słowa!” mocno wpisywały się w życie Maryi przed i po zwiastowaniu. Maryja zawsze z wiarą i miłością odpowiadała Bogu „tak”.

Poprzez słuchanie i przyjęcie oraz posłuszeństwo słowu Bożemu przyjmujemy do naszych serc Jezusa, długo wyczekiwanego Mesjasza. Odczucie obecności tajemnicy Wcielenia w naszym życiu może przybierać różne formy. Kilka tygodni temu Wanda opowiedziała mi ciekawą historię. Prosiła Boga o szczególną, bardzo ważną łaskę dla swego dziecka. Ale o jaką łaskę chodziło to zatrzymała w sekrecie. Jak zwykle zaczęła szturmować niebo nowenną pompejańską. Bóg za wstawiennictwem Matki Bożej Pompejańskiej wysłuchał jej próśb i modlitwa błagalna przemieniła się w modlitwę dziękczynną. Pewnego dnia zeszła do piwnicy, która była przerobiona na pokój mieszkalny. I nagle poczuła intensywny zapach róż. Pomyślała, że zapewne ktoś kupił róże i postawił w pokoju. Zaczęła ich szukać, ale nie znalazła. Pomyślała, że coś z jej węchem jest nie w porządku. Do pokoju weszła jej córka Julia i zaskoczona zapytała: „Mamo, co tu tak pachnie różami?” Wanda uświadomiła sobie wtedy, że ten zapach jest zapachem łaski otrzymanej za wstawiennictwem Matki Bożej, jak to miało miejsce w życiu wielu świętych.

Renzo Allegri w książce „Cuda Ojca Pio” pisze: „Od osoby Ojca Pio emanowała przyjemna woń, którą wielu zwało właśnie ‘rajskim zapachem; za życia Ojca Pio rozpisywali się o tym bez końca jego biografowie i liczni dziennikarze. Był to nad wyraz ciekawy fakt, potwierdzony tysiące razy. Nie tylko przez wierzących czy też wielbicieli Ojca Pio, lecz również przez jego zaciekłych wrogów. Zapach ten pojawiał się z nagła, bez konkretnej przyczyny. Ustępował po kilku chwilach lub nawet po paru godzinach. Mogły go odczuć w tym samym czasie tłumy ludzi. Niekiedy był intensywny i przenikliwy, niekiedy zaś łagodny i nieuchwytny. Nie wszyscy jednocześnie i jednakowo odczuwali tę przedziwną woń, nawet gdy przebywali w tym samym miejscu czy stali jeden przy drugim. Dla niektórych był to zapach róż, dla innych fiołków, jaśminu, kadzidła bądź lawendy. Wszystkim, jednakże przynosił odczucie wielkiego spokoju i pogody ducha”. Wanda powiedziała, że ten zapach umocnił w niej pewność, że dotyka świętości, która niesie spokój i pogodę ducha.

W czwartą niedzielę Adwentu czytania biblijne kierują naszą uwagę na Maryję, przewodniczkę na drogach adwentowej tęsknoty i oczekiwania na spotkanie z Panem. Maryja udała się do swojej krewnej Elżbiety z radosną nowiną, że będzie Matką Syna Bożego. Gdy weszła do domu Elżbiety i Zachariasza nie musiała nic mówić. Duch święty ogarnął Elżbietę i jej nienarodzonego syna oraz „podyktował” te słowa: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie. Oto bowiem, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie”. Mówi także, że cud wcielenia stał się możliwy dzięki wierze Maryi: „Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana”.

Czwarta Niedziela Adwentu i słowo Boże na tę niedzielę uświadamiają nam, że święta Bożego Narodzenia są bardzo blisko, czujemy niejako ich „zapach”. Aby doświadczyć tego „zapachu” musimy się przedrzeć przez bajkowe ozdoby, kolorowe reklamy, suto zastawione stoły, prezenty i stanąć przy stajence betlejemskiej w naszym domu lub kościele parafialnym, gdzie często widzimy napis na wstędze trzymanej przez anioła „Gloria in excelsis Deo!” W języku łacińskim znaczy on: „Chwała na wysokości Bogu”. Ta stajenka prowadzi nas do Betlejem, gdzie przed laty narodził się Chrystus, a Jego narodzenie obwieszczali aniołowie na betlejemskim niebie śpiewając: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania”.

Pieśń aniołów wpisuje się w jeden z najpiękniejszych hymnów kościoła „Chwała na wysokości Bogu”. Święty Augustyn pisze, że po swoim nawróceniu ta pieśń poruszyła jego serce: „Jak bardzo płakałem wówczas, słysząc hymny i pieśni, wzruszony do głębi mocą dźwięków Twojego Kościoła, który tak z pełni serca śpiewał. Owe melodie wpływały do mego ucha, Twoja zaś prawda do mego serca”. Niech ta pieśń złączona z hymnem wyśpiewanym przez Elżbietę stanie się źródłem nowej nadziei i radości na naszych betlejemskich pustkowiach (Kurier Plus, 2021).