|

4 niedziela Adwentu. Rok B

BĄDŹ WOLA TWOJA

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.  Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski. Pan z Tobą”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego ojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?”.  Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię.Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od Niej anioł (Łk 1,26-38).

Modlitwa Pańska, której nauczył nas Jezus Chrystus jest modlitwą najbardziej znaną. Są tam słowa: „Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi”. Łatwo jest je powtarzać, trudniej jednak wprowadzać w czyn. Najczęściej chcemy, aby spełniała się nasza wola. Mamy swoje plany, marzenia. Dziękujemy Bogu, gdy się one spełniają. Bez trudu akceptujemy wolę bożą, gdy jest ona zgodna z naszą wolą. Jednak w życiu bywa tak, że nie wszystko idzie po naszej myśli i jest zgodne z naszymi planami, wtedy rodzi się bunt i usilne prośby do Boga, aby się przychylił do naszej woli. Rzadziej prosimy o siłę do przetrwania doświadczeń, jakie nas dotknęły, nie prosimy o łaskę zrozumienia, a jeszcze rzadziej powtarzamy: „Bądź wola Twoja”.

Do Maryi przyszedł anioł i zwiastował jej, że będzie matką Mesjasza. Była to dla niej rzecz niepojęta. Trudności ze zrozumieniem tej prawdy mieli nawet uczeni w piśmie, a cóż dopiero prosta dziewczyna. Faryzeusze i uczeni w piśmie rozminęli się z Mesjaszem, bo mieli pomysł na Mesjasza według własnej woli. Mesjasz według nich miał wyzwolić Naród Wybrany, między innymi z niewoli politycznej. Był to pomysł na Mesjasza o charakterze politycznym.

Maryja na propozycję anioła odpowiada: „…niech mi się stanie według słowa twego”. Godzi się, mimo, że jest to dla niej prawie niepojęte i od samego początku zapowiada cierpienie. Gdy św. Józef dowiedział się o tym chciał ją potajemnie opuścić. Jednak to bezwzględne podporządkowanie się woli bożej przyniosło radość nocy betlejemskiej, jak i też radość poranka wielkanocnego.

Wsłuchując się w głos Boga rozpoznajemy Jego wolę. W harmonijnym współgraniu bożej woli w naszym życiu wystawiani jesteśmy nieraz na wielką próbę jak nieuleczalna choroba, zdrada, nieoczekiwana śmierć. Bunt, jaki może wtedy powstać rodzi rozgoryczenie i rozpacz. Jedynie zaakceptowanie woli bożej może przynieść spokojne, pełnie nadziei czekanie na radość nocy betlejemskiej i radość poranka wielkanocnego (z książki „Ku wolności).

W ZGODZIE Z WOLĄ BOŻĄ

Gdy król Dawid zamieszkał w swoim domu, a Pan poskromił wokoło wszystkich jego wrogów, rzekł król do proroka Natana: „Spójrz, ja mieszkam w pałacu cedrowym, a Arka Boża mieszka w namiocie”. Natan powiedział do króla: „Uczyń wszystko, co zamierzasz w sercu, gdyż Pan jest z tobą”. Lecz tej samej nocy skierował Pan do Natana następujące słowa: „Idź i powiedz mojemu słudze, Dawidowi: To mówi Pan: »Czy ty zbudujesz mi dom na mieszkanie? Zabrałem cię z pastwiska spośród owiec, abyś był władcą nad ludem moim, nad Izraelem. I byłem z tobą wszędzie, dokąd się udałeś, wytraciłem przed tobą wszystkich twoich nieprzyjaciół. Dam ci sławę największych ludzi na ziemi. Wyznaczę miejsce mojemu ludowi, Izraelowi, i osadzę go tam, i będzie mieszkał na swoim miejscu, a nie poruszy się więcej, a ludzie nikczemni nie będą go już uciskać jak dawniej. Od czasu kiedy ustanowiłem sędziów nad ludem moim izraelskim, obdarzyłem cię pokojem ze wszystkimi wrogami. Tobie też Pan zapowiedział, że ci zbuduje dom. Kiedy wypełnią się twoje dni i spoczniesz obok swych przodków, wtedy wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności, i utwierdzę jego królestwo. Ja będę mu Ojcem, a on będzie Mi synem. Przede Mną dom twój i twoje królestwo będzie trwać na wieki«” (2 Sm 7,1-5.8b-12.14a.16).

Oficjalnie przyjmuje się, że odkrywcą Ameryki jest Krzysztof Kolumb. Jednak są pewne dowody, że to nie on był pierwszym Europejczykiem, który dotarł do Ameryki. 130 lat przed jego przybyciem, na jednym z kamieni wyryto trzy duże litery A*V*M oraz słowa, które przekładają się na język polski: „Wybaw nas od złego”. Litery są inicjałami łacińskich wyrazów, które tłumaczymy na język polski: Zdrowaś Dziewico Maryjo. Napis kończy się datą: 1362. Kamień ten znaleziono w Kensington Stone mieście, którego nazwa bierze początek od znalezionego w tym miejscu wspomnianego kamienia. Obecnie, kamień znajduje się w Instytucie Smithsonian. Kto i w jakich okolicznościach wyrył ten napis?

W roku 1362 ośmiu Szwedów i dwudziestu dwóch Norwegów przypłynęło do brzegów Ameryki. Rozbili obóz w pobliżu dzisiejszego Kensington Stone. Dwudziestu z nich wybrało się na polowanie. Gdy wrócili późnym wieczorem do obozowiska, zobaczyli martwych towarzyszy, w okrutny sposób zamordowanych przez Indian. Na pamiątkę tej tragedii wyryli w kamieniu ten napis, polecając siebie samych opiece Matki Bożej. Jest to znak utrwalony w kamieniu, który mówi, że już wiele lat temu zabrzmiało na ziemi amerykańskiej pozdrowienie anielskie, które słyszeliśmy we fragmencie Ewangelii zacytowanym na wstępie. A dzisiaj to pozdrowienie, codziennie, na tej ziemi postarzają miliony ludzi prawie we wszystkich językach świata.

Pozdrowienie anielskie było początkiem nowej ery w dziejach zbawienia człowieka. Na oczach ludzkich zaczęły się spełniać proroctwa mesjańskie i ludzkie czekanie na Mesjasza. Wśród oczekujących była Maryja. Zapewne znała doskonale proroctwa zapowiadające przyjście Mesjasza, jednak pojawienie się anioła zapowiadającego narodzenie Syna Bożego było dla Niej całkowitym zaskoczeniem i napełniło jej serce lękiem. Odpowiedzią na anielskie posłannictwo było bezgraniczne zaufanie Bogu i podporządkowanie się Jego woli. Maryja odpowiada: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”.

W proces zbawienia Bóg wprzęgnął wolną ludzką wolę. Maryja w chwili zwiastowania została postawiona przed wyborem. Jej wybór był całkowitym podporządkowaniem się woli bożej. Scena zwiastowania jest przypomnieniem także dla każdego z nas, że nasze zbawienie zaczyna się w momencie, gdy w życiu uwzględniamy wolę bożą, którą poznajemy z ksiąg natchnionych i głosu sumienia. Nieraz jest ona zgodna z naszymi ludzkimi oczekiwaniami, i wtedy łatwiej ją przyjąć. W przeciwnych sytuacjach rodzi się nieraz wewnętrzny bunt. I chociaż powtarzamy w pacierzu: „Bądź wola Twoja”, to jednak w życiu nasze myśli i czyny uparcie realizują naszą własną wolę. Dzieję się to dlatego, że na życie patrzymy przez pryzmat wartości materialnych, które w konfrontacji z wartościami duchowymi zwyciężają. Dzieje się to tak, bo perspektywę naszego życia zamykamy doczesnością, a wieczność jawi się jako coś odległego, prawie nie realnego. A przecież w wieczności jesteśmy zanurzeni, wystarczy sekunda, aby nam została tylko wieczność.

W jednym z kazań ks. Flora McCarthy opowiada historię rodziny zamieszkującej w jednym z miast na południu Stanów Zjednoczonych. Ojciec po śmierci żony sam wychowywał dwójkę małych dzieci. Kochał je bardzo, ale był przy tym wymagający. W mieście znano go jako wybitnego i uczciwego adwokata. Ta uczciwość w jednym wypadku sprawiła, że stał się w mieście bardzo niepopularny. A mianowicie zdecydował się na obronę murzyna podejrzanego o zabójstwo, a był to czas, kiedy to murzyni byli dyskryminowani, szczególnie w południowych stanach USA.

W tym mieście mieszkała także staruszka, która całe dnie przesiadywała przed swoim ogrodem. Kobieta ta zaczepiła wracające ze szkoły dzieci adwokata, obelżywie wyrażając się o ich ojcu. Było to bardzo bolesne dla dzieci. Pewnego dnia chłopiec uznał, że to już za wiele. Gdy kobieta przezywała jego ojca, chłopiec przeskoczył płot i zniszczył kilka kwiatów w ogrodzie staruszki, po czym uciekł do domu. Później ojciec powiedział do niego: „Synu, nie powinieneś tego robić”. „Ale ja to zrobiłem w twojej obronie”- protestował chłopiec. „Ona jest bardzo chorą kobietą. Idź zaraz i przeproś ją”. Z niechęcią chłopiec uczynił zadość żądaniu ojca. Gdy przyszedł do staruszki, ta poprosiła go, aby codziennie wieczorem przez godzinę czytał jej wybraną książkę. Chłopiec przeraził się na samą myśl, że musi każdego dnia przebywać jedną godzinę z tą kobietą. Nie miał jednak wyjścia, bo ojciec powiedział, że musi się zgodzić. I tak każdego wieczoru w towarzystwie młodszej siostrzyczki chłopiec odwiedzał starszą kobietę i przez godzinę czytał.

Pewnego dnia ojciec powiedział im, że staruszka zmarła. Chłopiec pomyślał w duchu „Dzięki Bogu”, ale tego nie powiedział. Ojciec jednak zauważył to i zapewne dlatego zaczął opowiadać historię tej kobiety. Przed kilku laty lekarz przepisał jej lek przeciwbólowy, który miał właściwości narkotyku. Kobieta uzależniła się od tego leku. Kiedy się jednak dowiedziała, że niedługo umrze postanowiła przed śmiercią wyrwać się z nałogu narkomanii. „I co, udało się jej to ?”- z ciekawością zapytały dzieci. „Tak”- odpowiedział ojciec- „Przed śmiercią powiedziała mi, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie wasze wieczorne czytanie. Chciała, abym wam za to podziękował”. Wzruszone dzieci słuchały tego, a chłopiec powiedział: „Gdybyśmy wiedzieli, że to wszystko tak wygląda, to byśmy byli dla niej bardziej uprzejmi, dobrzy”. „Nie jest to najważniejsze”- odpowiedział ojciec- „Ważne, że zrobiliście to, o co was prosiłem. Jesteście dobrymi dziećmi. Jestem dumny z was”.

Maryja nie rozumiała do końca rzeczywistości zwiastowania. A i później będzie stawać w obliczu zdarzeń, które jakby nie pasowały do tego, co usłyszała od anioła. Rodzi Syna Bożego, ale w warunkach, które przeczyły temu wszystkiemu. Musi uciekać do Egiptu. Stanie także pod krzyżem swego Syna, który miał być Mesjaszem i Królem. Maryja tak jak w chwili zwiastowania, tak przez całe życie, nieraz wbrew zdrowemu rozsądkowi pozostanie posłuszna woli bożej. Sens tego posłuszeństwa i zbawienny jego owoc zrozumie w pełni, gdy spotka zmartwychwstałego Syna i zostanie z ciałem i duszą wzięta do nieba. Jej posłuszeństwo zaowocuje łaskami dla kościoła Chrystusowego, którego jesteśmy członkami. Zaowocuje także naszym zbawieniem i naszą chwałą, gdy na podobieństwo Maryi w posłuszeństwie pełnić będziemy wolę bożą w naszym życiu. W pełnieniu woli bożej znajdziemy się nieraz w sytuacji, która będzie rodzić pytania: Dlaczego dotyka mnie ten krzyż? Dlaczego tyle cierpienia w moim życiu? Dlaczego muszę patrzeć na cierpienie mojego dziecka? Dlaczego ludzie są tak niewdzięczni? Takich pytań może być wiele więcej. Odpowiedź na nie poznamy, gdy staniemy przed obliczem Boga. Obyśmy wtedy nie musieli z żalem powtarzać, jak małe dzieci odwiedzające staruszkę: Gdybyśmy wiedzieli, że to tak wygląda, to byśmy inaczej żyli, więcej okazywalibyśmy miłości Bogu i ludziom, całkowicie byśmy zaufali Bogu (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

DOM WIECZNEGO KRÓLESTWA

Temu, który ma moc utwierdzić was zgodnie z Ewangelią i moim głoszeniem Jezusa Chrystusa, zgodnie z objawioną tajemnicą, dla dawnych wieków ukrytą, teraz jednak ujawnioną, a przez pisma prorockie na rozkaz odwiecznego Boga wszystkim narodom obwieszczoną, dla skłonienia ich do posłuszeństwa wierze, Bogu, który jedynie jest mądry, przez Jezusa Chrystusa, niech będzie chwała na wieki wieków! Amen (Rz 16, 25-27).

Parafrazując powiedzenie „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” możemy powiedzieć, że przed świętami Bożego Narodzenia większość naszych dróg prowadzi do rodzinnego domu. Wsiadamy do samochodów, pociągów, samolotów, odbywamy dalekie podróże, aby choć na krótko zasiąść przy rodzinnym stole. Albo też zdążamy tam drogą naszej wyobraźni. Rodzinny dom to prawie magiczne miejsce, w którym odnajdujemy miniony czas, świat beztroskiego dzieciństwa, który niejednokrotnie jawi się jako utracona Arkadia. Tytułem wyjaśnienia dodam, że Arkadia, to fikcyjna kraina, uważana przez poetów za miejsce wiecznego szczęścia, ziemskiego raju, symbol wyidealizowanej krainy spokoju, ładu, wiecznej szczęśliwości i beztroski. Wspomnienie domu rodzinnego nie jest jednak powrotem do fikcyjnego miejsca. Ono istnieje realnie. Żyją tam ludzie bliscy naszemu sercu, tam też są groby naszych bliskich. Tam stoi dom naszego dzieciństwa lub pozostało po nim puste miejsce, które dla nas nie jest puste, bo oczyma wyobraźni widzimy szeroko otwarte drzwi, w których wita nas uśmiechnięta i szczęśliwa matka. W tym domu wisiały na ścianach święte obrazy, a wieczorem wypełniał się szeptem modlitwy i to poszerzało go o wymiar wieczności.

Pierwsze czytanie z dzisiejszej niedzieli, zacytowane na wstępie prowadzi nas tropem odnajdywania domu, którego nie da się zamknąć w granicach ziemskiej rzeczywistości. Po licznych zwycięskich wojnach król Dawid zbudował dla siebie pałac, dom. Dopełnieniem tego domu miał być przybytek, dom, jaki zamierzał zbudować dla Boga. Bóg przychylnie wejrzał na te dobre intencje, ale zbudowanie świątyni powierzył synowi Dawida Salomonowi, bo jak mówi Pismo św. Dawid przelał zbyt wiele krwi w licznych wojnach. Wtedy też Bóg przez Natana skierował słowa do Dawida: „Tobie też Pan zapowiedział, że ci zbuduje dom. Kiedy wypełnią się twoje dni i spoczniesz obok swych przodków, wtedy wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności, i utwierdzę jego królestwo”. Tym domem stanie się dynastia Dawidowa, z którego wyjdzie potomek, wyjątkowy i szczególny król. Będzie to dom wiecznego królestwa: „Przede Mną dom twój i twoje królestwo będzie trwać na wieki”. Nie jest to mowa o królestwie ziemskim, które przemija.

Obietnicę daną Dawidowi odczytujemy przez pryzmat słów Ewangelii św. Łukasza, który pisze o Jezusie: „Pan da mu tron jego ojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Zaś Ewangelia z niedzieli dzisiejszej ukazuje spełnianie się obietnicy danej Dawidowi w bardzo konkretnym kształcie i konkretnym miejscu: „Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja”. I tak Maryja stała się świątynią, w której Bóg zamieszkał, a przez to także nazaretański dom Maryi stał się domem Boga. Ziemski dom poszerzony obecnością Boga staje się domem, w którym możemy odnaleźć radość i szczęście nawet w obliczu przemijania i śmierci. Ten dom staje się prawdziwym domem, gdzie spełniają się najważniejsze nasze marzenia w tym marzenia o zbawieniu i wieczności.

W ostatnią niedzielę Adwentu wpatrujemy się w Maryję, która szeroko otwiera drzwi swego serca, drzwi swego domy na przyjście Mesjasza.  Anioł Gabriel pojawił się w ubogim domku nazaretańskim i do zalęknionej Maryi powiedział: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego ojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Słowa anioła przerastały wszelkie ludzkie pojmowanie. Jednak Maryja z głęboką wiarą i całkowitym zaufaniem Bogu odpowiedziała: „Oto ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa”. I w tym momencie klamra zbawienia spięła dwa wydarzenia: zapowiedź proroka Natana o domu dawidowym i spełnienie tej zapowiedzi w miejscu, gdzie dzisiaj w nazaretańskiej grocie stoi ołtarz a na nim napis: „Verbum caro hic factum” ,co znaczy „Tu Słowo stało się Ciałem”.

Klamra spinająca powyższe dwa wydarzenia zbawcze, w nieco innej formie spełnia się i w naszym życiu. Przyszliśmy na świat w rodzinie, nasi rodzice przynieśli nas do parafialnej świątyni, gdzie przyjęliśmy chrzest, który otwiera przed nami drzwi do wiecznego domu. Aby jednak w nim zamieszkać, tak jak Maryja musimy odpowiedzieć na to zaproszenie głęboką wiarą i całkowitym zaufaniem Bogu. Gdy wypełnimy tymi wartościami naszą codzienność, wtedy nasz rodzinny dom staje się domem sięgającym wieczności. Za kilka dni zasiądziemy do wigilijnego stołu, który przynagla nas do zaproszenia Boga do naszego domu, do naszego życia. Jak ważny jest ten stół, jak ważny jest to czas dobrze wiedzą ci, którzy przezywali te święta w obozach koncentracyjnych. Oto fragment wspomnień jednego z więźniów: „Myślami przenosiliśmy się poza obóz, do naszych rodziców i rodzin. Byliśmy przekonani, że szczególnie w tym dniu także nasi bliscy przy wigilijnym stole intensywniej łączyli się z nami. Nie mogły w tym przeszkodzić ani bardzo czujne straże obozowe, ani podwójne ogrodzenie z drutu pod napięciem. Myśli przelatywały ponad nimi! Esesmani robili wszystko, żeby złamać nas psychicznie i fizycznie, ale mimo okaleczenia naszych ciał i serc, mimo władzy, jaką nad nami mieli, nie byli w stanie odebrać nam wrażliwości i uczuć. Wielu z nas nie kryło łez spływających po policzkach. Ten wyjątkowy dzień szczególnie wszystkich wzruszał, wywoływał pragnienie bycia znowu razem ze swoimi bliskimi” (z portalu Ojczyzna.pl).

Używając języka przenośni możemy powiedzieć, że w naszym wigilijnym domu, jak w grocie zwiastowania i grocie narodzenia będą aniołowie, którzy zwiastują dobrą nowinę o zbawieniu. Głos ich jest bardzo delikatny i mogą go usłyszeć tylko ci, którzy jak Maryja wpatrują się w niebo i na głos nieba odpowiadają bezgraniczną wiarą.  Ta wiara sprawia, że nasz ziemski dom poszerza się o wieczność. Pięknym znakiem tej wiary w polskiej tradycji jest puste miejsce przy stole. Anioł z nieba każe nam patrzeć na to puste miejsce oczyma wiary, a wtedy dostrzegamy, że to miejsce nie jest puste, że zajmuje je matka lub ojciec, którzy odeszli do wieczności. Jest to możliwe, bo wiara sprawia, że słowo staje się ciałem (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

„MY TAKŻE MAMY MAŁE ZWIASTOWANIE”

Przed kilku laty przeprowadzono w Nowym Jorku badania, które miały ukazać, co najbardziej spędza ludziom sen z oczu, o co najbardziej się martwią. Otóż, 40% ludzi zamartwia się o rzeczy, które się nigdy nie wydarzą, 30% o minione sprawy, których nie da się zmienić, 12 % martwi się krytyką innych, najczęściej niesłuszną, 10% obawia się utraty zdrowia, a tylko 8 % zamartwia się o sprawy, z którymi na pewno trzeba się zmierzyć. Jak widzimy niepotrzebnie zmartwiamy się o wiele spraw. A dzieje się to nieraz kosztem rzeczy, które na pewno wydarzą się w naszym życiu i winniśmy brać je pod uwagę w naszym planowaniu. Przykładając religijną miarę do tych badań można powiedzieć, że do tych ostatnich spraw, które na pewno wydarzą się w naszym życiu i o nie powinniśmy się troszczyć jest nasze spotkanie z Chrystusem, o którym tak często słyszymy w okresie Adwentu. Będzie miało ono miejsce w czasach ostatecznych, ale już tu na ziemi możemy mieć przedsmak tego spotkania, jak to miało miejsce w życiu znanego pisarza brytyjskiego i spikera radiowego Malcolma Muggeridge. Został gorliwym chrześcijaninem pod koniec życia, po przejściu długiej drogi agnostycyzmu i sceptycyzmu. W swojej książce „Jezus” opisał niespodziewane spotkanie Jezusa. W ramach wykonywanych obowiązków zawodowych udał się do Ziemi Świętej. Pewnego dnia odwiedził grotę narodzenia Jezusa w Betlejem. Przeżycia w tym świętym miejscu całkowicie odmieniły jego stosunek do wiary w Boga. Siedząc w półmroku betlejemskiej groty wpatrywał się w srebrną gwiazdę, która wyznacza miejsce złożenia nowonarodzonego Dziecięcia. Zamyślony prowadził wewnętrzny dialog z samym sobą: „Tak wielu ludzi wierzy, że w tym miejscu narodził się Jezus Chrystus. Czy rzeczywiście srebrna gwiazda dokładnie wyznacza miejsce tych narodzin?, Dlaczego tak wielu ludzi nabożnie przybywa do tego miejsca?” Zadając sobie takie i tym podobne pytania, patrzył jak ludzie w niekończącym się szeregu na klęczkach zbliżali się do srebrnej gwiazdy i ze łzami w oczach dotykali jej i całowali. Wzruszony Muggeridge doznał wewnętrznego olśnienia, które doprowadziło go do uwierzenia w tajemnicę ponad wszystkie tajemnice, że młoda niewinna dziewczyna z małej miejscowości w Izraelu została wybrana na Matkę samego Boga. To przeżycie było dla niego takim małym zwiastowaniem, przez które uwierzył w Chrystusa. 

Maryja mocno wpisuje się w ostatni etap naszej adwentowej wędrówki do Betlejem. W tajemnicy zwiastowania w Nazarecie zaczyna się urzeczywistniać obietnica dana Dawidowi z Księgi Samuela: „Wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności, i utwierdzę jego królestwo. Ja będę mu Ojcem, a on będzie mi synem. Przede mną dom twój i twoje królestwo będzie trwać na wieki”. Ziemskie królestwa siłą rzeczy przemijają, a zatem obietnica dana Dawidowi ma charakter, duchowy, religijny i jest zapowiedzią wiecznego królestwa, które przyniesie Mesjasz. Maryja jest ważnym ogniwem w wypełnieniu tego proroctwa. „Poślubiona mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida” jest dziedziczką linii dawidowej. Bóg Ojciec powierza Najświętszej Marii Pannie poprzez Archanioła Gabriela szczególną misję w dziejach zbawienia. Maryja na wolę bożą odpowiedziała całkowitą uległością i pokorą: „Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według słowa Twego”. Ta pokorna odpowiedź wynikała z postawy życiowej Maryi, zawsze gotowej do pełnienia woli Bożej. Św. Alfons Maria Liguori napisał: „Kto doskonale zgadza się z wolą Bożą, ten nie tylko się uświęca, ale ponadto już tu na ziemi cieszy się trwałym pokojem”. Te słowa odnoszą się w pierwszym rzędzie do Maryi, ale i także do każdego z nas. Kto pełni wolę bożą uświęca się, doświadcza najgłębszego pokoju i staje się bardziej wrażliwy na „małe zwiastowania”, którymi wypełnione jest całe nasze życie.

W piosence „Jak paciorki różańca” śpiewamy słowa: „I. My także mamy małe zwiastowanie, my też czekamy Twego nawiedzenia. My też z drżeniem serc szukamy. W tajemnicach radosnych módl się za nami”. Na różne sposoby Bóg objawia nam swoją wolę i radosną wieść o naszym zbawieniu. Mogą to być nasze takie małe prywatne objawienia, które tylko dla nas mają ogromne znaczenie. Inni mogą ich nie dostrzegać. Przed laty jedna z pań poprosiła o rozmowę. Na samym początku powiedziała: „Niech ksiądz nie myśli, że coś jest nie w porządku ze mną. Długo się wahałam nim zdecydowałam się o tym z księdzem porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, że to co powiem może wydawać się dziwne i nieprawdopodobne. Jednak czuję wewnętrzną potrzebę, aby komuś o tym powiedzieć. Po takim dużym wstępie zaczęła mówić o przeżyciu, które miało miejsce na mszy św. którą odprawiałem w czwartą niedzielę Adwentu w kościele św. Wojciecha w Nowym Jorku. Irena, bo tak było na imię tej kobiecie, pogrążona w modlitwie czekała na rozpoczęcie Mszy św. Nagle ujrzała przed ołtarzem anioła, niedowierzając, jak zauroczona wpatrywała się w niego. W pamięci odnotowała wszystkie szczegóły odnoszące się do jego wyglądu. Z tej ekstazy wyrwały ją słowa, które wypowiedziałem we prowadzeniu do Mszy św. „…ujrzała anioła”. Irena ocknęła się i zaczęła się rozglądać, czy inni ludzie widzą to samo. To było tylko jej wiedzenie. Poruszona wewnętrznie, ze łzami w oczach zaczęła powtarzać: „Widziałam anioła, widziałam anioła…”. Nie mogła się otrząsnąć z tego, co przed chwilą przeżyła. Wiem, że to doświadczenie w jej życiu nie tylko duchowym i religijnym odegrało i odgrywa ważną rolę. Dla niej autentyczność tych przeżyć nie podlega żadnej wątpliwości. Jest to dla niej takie małe zwiastowanie, które stało się jednym z najważniejszych przeżyć na drodze prowadzącej do umocnienia więzi z Bogiem.

Święta Bożego Narodzenia stwarzają wiele okazji, aby doświadczyć „małych zwiastowań”, które przybliżają nas do zbawiającego Boga. Także polska piękna tradycja bożonarodzeniowa może nam w tym pomoc. Już wkrótce zasiądziemy do wigilijnego stołu, który tylko w polskiej tradycji ma tak głęboką i piękną wymowę, dlatego warto do niej wrócić i odkryć najgłębsze treści. Ileż pięknych, duchowych wzruszeń niesie sama wieczerza wigilijna. Ma ona charakter święty i rodzinny. Przy stole wigilijnym jest miejsce nie tylko dla rodziny, ale także dla samotnych, zagubionych, nieszczęśliwych. Zbigniew Kossak pisze, że „ktokolwiek zajdzie w dom polski w święty wieczór wigilijny, zajmie to miejsce i będzie przyjęty jak brat”. Puste miejsce przy stole przypomina o tych, których kochamy, a którzy w ten święty wieczór nie mogą być z nami, bo są daleko. To puste miejsce jest także dla tych, którzy doświadczyli już tajemnicy śmierci. Zasiadamy do stołu, gdy ukaże się pierwsza gwiazda na niebie- przypomnienie gwiazdy betlejemskiej. Stół przykryty białym obrusem, przypomina ołtarz i pieluszki Jezusa, a siano pod nim nawiązuje do ubogiego narodzenia Jezusa. Najważniejszym i kulminacyjnym momentem wieczerzy wigilijnej jest zwyczaj łamania się opłatkiem. Tradycja ta pochodzi od prastarego zwyczaju tzw. eulogiów, jaki zachował się z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Wieczerza wigilijna nawiązuje do uczt pierwszych chrześcijan, organizowanych na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy. Ten zwyczaj mówi o wzajemnej życzliwości, o dzieleniu się nawet ostatnim kawałkiem chleba. Dzieląc się opłatkiem wybaczamy sobie wszelkie urazy i składamy najserdeczniejsze życzenia. I w nadzwyczajny sposób odczuwamy jak nasze dusze wypełnia światłość zstępującą z nieba, Jezus Chrystus. Wypełnia nas nieogarnioną miłością i nadzieją, która przekracza granicę śmierci. Napełnieni tym światłem wyciągniemy do siebie rękę z opłatkiem, aby dzielić się zbawiającą miłością z nieba i miłością zrodzoną z pragnienia naszych serc (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY FRANCISZEK BORGIASZ

Bóg wybrał Maryję i powierzył jej ważną misję w dziejach zbawienia. Ma stać się matką Syna Bożego. Maryja zmieszana, jak mówi Ewangelia rozważała słowa powiedziane jej od Boga. Po czym wyraziła zgodę. Wybranie i zgoda całkowicie odmieniły jej życie. Każdy z nas jest wybrany przez Boga do spełnienia misji na miarę danych możliwości. Możemy sprostać temu zadaniu, gdy podobnie jak Maryja pozytywnie odpowiemy Bogu, i życiem, jak Maryja będziemy potwierdzać ten wybór. A to stanie się początkiem naszej przemiany na drodze zdążającej do świętości. Poznawanie żywotów świętych jest inspiracją i umocnieniem na tej drodze. Idźmy, zatem śladami świętego Franciszka Borgiasza, który pełniej odkrył Boga i zmienił swoje życie po zetknięciu się z okrutną rzeczywistością śmierci.

Franciszek Borgiasz urodził się 28 października 1510 roku w Gandii w Hiszpanii. Był najstarszym z czternaściorga dzieci Jana Borgii, księcia Gandii i Joanny Aragońskiej, córki Alfonsa, króla Aragonii. Franciszek był prawnukiem papieża Aleksandra VI, który stał się powodem wielkiego zgorszenia w kościele. Po śmierci matki, dwunastoletni Franciszek został posłany na wychowanie do wuja, arcybiskupa w Saragossie. Wuj nie miał nawet święceń kapłańskich. Zaś na jego dworze panowała swoboda obyczajów, upodobanie do rozrywek, przesadne maniery i fałszywa pobożność. Franciszek nabierał tam ogłady i był przygotowywany do świeckiej kariery. Po niedługim czasie został przyjęty na dwór króla Karola V. W wieku lat 19 Franciszek, za namową królowej Izabeli poślubił jedną z dam dworu, Eleonorę de Castro, z którą miał 8 dzieci. Przez kilka lat pozostawał w służbie króla Karola V. Towarzyszył mu w wyprawie wojennej do Afryki i Francji. W roku 1539 zmarła królowa Izabela. Franciszek otrzymał polecenie od króla, przewiezienia zwłok małżonki do grobów królewskich w Toledo. Podróż zajęła kilka dni. Przed złożeniem do grobu otwarto trumnę, aby stwierdzić tożsamość zmarłej, a wtedy wszyscy poczuli niesamowity fetor i zobaczyli makabryczny widok rozkładającego się ciała, słynącej z urody królowej. Wywarło to na wszystkich zebranych ogromne wrażenie. Franciszek nie mógł usnąć w nocy, tylko powtarzał: „I czego mam szukać w świecie? Śmierć, która zerwała koronę, uderzy i we mnie. Czy nie lepiej uprzedzić jej uderzenie i rozpocząć umieranie dla świata, by żyć dla Boga?”

Tego samego roku król Karol V mianował swego błyskotliwego ulubieńca wicekrólem Katalonii. Franciszek w ciągu czterech lat swego panowania okazał się wzorowym zarządcą. Zlikwidował nękający ludność bandytyzm. Uzdrowił finanse Zabezpieczył kraj przed napadami piratów. Ukrócił korupcję władzy sądowniczej, spoczywającej w rękach szlachty i zarządów miast. Nabyte doświadczenie w zarządzaniu przyda się mu w kierowaniu zakonem. Napisze o tym później: „Właśnie, gdy byłem wicekrólem Katalonii Bóg przygotował mnie do bycia generałem Towarzystwa Jezusowego”. W tym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Piotrem z Alkantary i błogosławionym Piotrem Faberem. Spotkał także w dziwnych okolicznościach św. Ignacego Loyolę założyciela zakonu Jezuitów. Franciszek przejeżdżając ze swoim dworem, zobaczył jak żołnierze prowadzili do więzienia jakiegoś żebraka. Był nim św. Ignacy, którego styl życia wzbudził podejrzenia Inkwizycji.

Sytuacja na dworze skomplikowała się, gdy syn Karola, Filip poślubił księżniczkę portugalską. Franciszek został wyznaczony na marszałka dworu. Portugalia zaprotestowała przeciwko temu wyborowi. Obawiano się, że Franciszek będzie niewygodny w różnych knowaniach dworu. Bowiem już wtedy przyszły Święty słynął ze szlachetnego postępowania i niezwykłej jak na człowieka świeckiego pobożności. Miano mu za złe, że często bywa w kościele, przystępuje do sakramentów świętych. W efekcie nie powierzono mu tego urzędu. W tym czasie, w roku 542 zmarł ojciec Franciszka. Wtedy Święty zrzekł się urzędu wicekróla Katalonii i jako najstarszy syn objął rządy w rodzinnym księstwie Gandii. Nowy władca zabrał się energicznie do pracy. Odnawiał szpitale, budował szkoły, fortyfikował granice księstwa przed najazdami piratów. Ścigał bandytów. Starał się zapewnić ludowi godziwy byt. Szczególną troskę okazywał biedakom i ludziom prostym. Planował także wybudować kolegium jezuickie. Również jego żona zamierzała ufundować klasztor, zmarła jednak przed zrealizowaniem swych planów w roku 1546. Franciszek był teraz wolny. Postanowił zatem wstąpić do Jezuitów. Generał zakonu św. Ignacy ucieszył się z tej decyzji, ale z drugiej strony zachęcał Franciszka, żeby wszystko dokładnie przemyślał. A także przypomniał swemu dobroczyńcy, że zanim podejmie ostateczną decyzję powinien zabezpieczyć interesy swych dzieci, wydać córki za mąż, wyznaczyć spadkobiercę i zacząć studia teologiczne. Prosił także, aby Franciszek swoją decyzję zachował w tajemnicy, ponieważ, jak pisze: „Uszy świata nie są jeszcze dostatecznie przygotowane na taką eksplozję”. W tym samym roku Franciszek założył kolegium jezuickie, które bullą papieża Pawła III zostało podniesione do rangi uniwersytetu. Na tym uniwersytecie obronił doktorat.

W roku 1550 Franciszek, aby uzyskać odpusty jubileuszowe udał się do Rzymu, gdzie był witany z honorami przez papieża, a także przez św. Ignacego i jego współbraci. W niedługim czasie Franciszek zrzekł się wszystkich godności i urzędów, zabezpieczył swoje dzieci, spisał testament i w roku 1551 przywdział habit zakonny. W tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Decyzja Franciszka była największą sensacją tamtych czasów. Oto na oczach ludu książe stał się żebrakiem. Na prymicyjną mszę świętą Franciszka zeszły się takie tłumy, że trzeba było ustawić ołtarz na dworze. W zakonie książe spełniał najprostsze posługi; sprzątał, nosił drzewo i wodę, usługiwał przy stole. Z pokorą znosił wszystkie uwagi, jeśli czuł się urażony to tylko wtedy, gdy ktoś zawracał się do niego: „wasza miłość”. W pokucie był tak gorliwy, że Ignacy musiał go przestrzegać przed podejmowaniem zbyt surowych umartwień.

Po pewnym czasie Franciszek wrócił do Hiszpanii. Na jego kazania ciągnęły tłumy. Wielu nawracało się. Tak było także w Portugalii, gdzie jego kazań słuchał król i królowa. W roku 1554 św. Ignacy Loyola wyznaczył Franciszka na prowincjała tych krajów oraz Indii. Nowy prowincjał zakładał liczne domy jezuickie i kolegia. Święty, dysponując olbrzymim majątkiem, stał się największym dobroczyńcą jezuitów. To on ufundował najwyższą szkołę zakonu w Rzymie, słynne Gregorianum. Serce jego było otwarte na potrzeby najbiedniejszych. Jeszcze jako książe rozdawał więcej, niż to uważał za rozsądne św. Ignacy. Franciszek był bardzo surowy i wymagający dla siebie, jednak dla innych był uosobieniem dobroci i uprzejmości.

W roku 1561 Franciszek Borgiasz został wezwany do Rzymu, a cztery lata później jednogłośnie obrano go generalnym przełożonym Jezuitów. Kiedy obejmował rządy, zakon liczył 130 placówek i ponad 3500 zakonników. W ciągu zaledwie 7 lat jego rządów liczba ta podwoiła się. Święty wysyłał także jezuitów na misje. 66 z nich poniosło śmierć męczeńską. Papież Pius V wybrał św. Franciszka, by towarzyszył mu w misji do kilku stolic europejskich dla pozyskania wsparcia  krucjaty przeciw muzułmańskim Turkom, którzy zagrażali Europie. Dzięki temu doszło do zwycięskiej bitwy pod Lepanto 7 października 1571 roku, w której została zniszczona flota turecka.

Sława Świętego gromadziła przy nim tysiące ludzi. Na drogach, którymi przechodził tłumy wołały: „Chcemy ujrzeć i usłyszeć świętego”. A Święty wychodził do nich ze słowem Bożym, wezwaniem do pokuty i nawrócenia. Utrudzony pracą ponad siły i wyrzeczeniami Franciszek odszedł do Pana 30 września 1572 roku. W ostatniej godzinie, wznosząc myśli ku Bogu pobłogosławił swoje dzieci i wnuki. W roku 1617 relikwie Franciszka przewieziono do Hiszpanii. A siedem lat później papież Urban VIII wyniósł go do chwały błogosławionych. Kanonizował go w roku 1671 pa¬pież Klemens X. W roku 1931 rewolucjoniści hiszpańscy spalili kościół Św. Franciszka Borgiasza a w nim także relikwie św. Franciszka. Po rewolucji część zwęglonych relikwii umieszczono w odbudowanym kościele (z książki Wypłynęli na głębię).

CZAS NASZEGO ZWIASTOWANIA

Dziennikarz New York Timesa David Brooks w książce „The Second Mountain: The Quest for a Moral Life” wyznał, że po przeczytaniu książki dla dzieci „Miś Paddington” zdał sobie sprawę, że chce zostać pisarzem. Napisał, że był to był moment jego zwiastowania: „Moment zwiastowania pojawia się, gdy coś wzbudza nasze zainteresowanie, rzuca na nas urok i budzi pragnienie tego co w naszym życiu nastąpi. Zapowiada coś niesamowitego i staje się naszym życiowym wezwaniem. W tej atmosferze mijają nasze dni i w głębokiej ciszy serca rodzi się w nas nowa pasja, która zachwyca i oczarowuje”. Brooks zauważa, że najtrudniejszą częścią rozpoznania naszego zwiastowania jest uświadomienie sobie, że to posiadamy. „Naszym udziałem jest świat piękna, które budzi zachwyt. Ale nieraz tego nie zauważamy i nie zdajemy sobie sprawy z jego znaczenia. Często nie jesteśmy świadomi momentu naszego zwiastowania, dopiero z perspektywy czasu zauważamy go. Spoglądamy wstecz i widzimy, że to wszystko zaczęło się wtedy. To był niesamowity moment, okoliczność, która zadecydowała o dalszych losach naszego życia. Najcenniejsza rzeczą momentu zwiastowania jest wskazówka, gdzie leży sens i cel naszego życia”.

David Brooks zauważa, że tęsknimy za rzeczywistością rozpoznanego zwiastowania, ale odkładamy przyjęcie go na później, bo nie jesteśmy wystarczająco dojrzali, mądrzy, aby go przyjąć. O najważniejszym zwiastowaniu mówi nam dzisiejsza Ewangelia. Przez scenę zawiadowania Maryi winniśmy spojrzeć na nasze zwiastowania. Zwiastowanie Maryi miało miejsce w trudnych czasach. Tolerancja była pojęciem prawie nieznanym. Ludzie wymierzali sprawiedliwość po swojemu. Samosądy były na porządku dziennym. Nikt nie zastanawiał się z jakiego powodu winowajca złamał prawo, czy ma coś na swoje usprawiedliwienie. Najważniejsze było wymierzenie kary. I właśnie w takich czasach anioł zwiastował Maryi to co mogło stać się powodem powszechnego zgorszenia i potępienia. Maryja, która jak mówi Ewangelia nie znała męża ma począć dziecko. Poczyniono już wszelkie formalności zaślubin Maryi z Józefem. Archanioł Gabriel oznajmia jej, że stanie się brzemienną zanim zamieszka z Jozefem. Ewangelia mówi, że Maryja się przestraszyła. Zapewne każdy z nas przestraszyłby się, gdyby zobaczył wysłańca Boga. Lęk pochodził także ze świadomości konsekwencji społecznych, gdy wszyscy dowiedzą się, że poczęła dziecko za nim zamieszkała z mężem. Zapewne tego lęku nie rozwiało wyjaśnienie archanioła Gabriela, że dziecko urodzi w mocy Ducha Św. Ludzie nie będą skorzy do uwierzenia w taką wersję zdarzeń, nawet Józef, który Ją kochał będzie miał problemy z uwierzeniem wyjaśnieniom Maryi. Zastanawiała się co powie Józefowi, kiedy ten zobaczy, że nosi ona w sobie nie jego dziecko. Musiała liczyć się z tym, że zostanie ukamienowana za cudzołóstwo lub wypędzona z miasta. Maryja została sama ze swoją wiarą w Boga. Zapewne mocowała się wewnętrznie. I ostatecznie zwyciężyła wiara. Maryja odpowiedziała aniołowi: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” I wtedy stał się cud wcielenia, cud naszego zbawienia. Słowo ciałem się stało.

W jednej z piosenek religijnych śpiewamy: „My także mamy małe zwiastowania, / My też czekamy Twego nawiedzenia, / My też Jezusa z drżeniem serc szukamy. / W tajemnicach radosnych módl się za nami!” Podobnie jak Maryja idziemy przez życie sami jako małżonkowie, rodzice i w labiryncie ludzkich spraw oczekujemy zwiastowania, które jaśniej ukaże nam kierunek naszego pielgrzymowania, cel naszego życia. Mając świadomość obecności Boga wśród nas, nieraz wątpimy we własne możliwości, własną godność i moc „zrodzenia” Chrystusa w naszych sercach, naszych domach i wspólnotach. „Zrodzenie” Chrystusa w naszym życiu, to przyjęcie najdoskonalszej miłości, która wytycza drogi naszego zbawienia i opromienia radością naszą codzienność. Gdy w chwilach zwiastowania przychodzi zwątpienie możemy być pewni, że obietnica archanioła Gabriela dana Maryi jest także obiecana nam: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś, bowiem łaskę u Boga”. Wystarczy w czasie naszego zwiastowania otworzyć nasze serca i sumienia na Boga, który nas wzywa i daje moc „zrodzenia” Chrystusa w naszym własnym Nazarecie i Betlejem.

Św. Jan Paweł II w czasie jubileuszowej pielgrzymki do Ziemi św. zatrzymał się w Nazaret i nawiedził Grotę Zwiastowania, gdzie w łonie Maryi „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”. Powiedział wtedy: „W modlitewnym milczeniu można tam usłyszeć ‘fiat’ Maryi, które jest jakby echem Bożego ‘tak’, pełnego miłości do człowieka, oraz ‘amen’ odwiecznego Syna, które otwiera każdemu człowiekowi drogę zbawienia. Właśnie tam, w tym wzajemnym dawaniu się Chrystusa i Maryi, osadzone są wszystkie ‘drzwi święte’. Tam, gdzie Bóg stał się człowiekiem, człowiek odnajduje swoją godność i swoje wzniosłe powołanie”. Pośród zgiełku świata i codziennego zbiegania potrzebne jest nam modlitewne milczenie, podczas którego usłyszmy nie tylko „fiat Maryi”, ale także nasza własna odpowiedź na nasze zwiastowania: „Niech mi stanie według słowa twego”.

Wysłuchajmy jeszcze słów papieża Franciszka: „Zadajmy sobie pytanie, czy boimy się tego, czego Bóg może od nas zażądać? Czy tego, czego ode mnie żąda? Czy pozwalam się Bogu zaskoczyć, jak to uczyniła Maryja, czy też zamykam się w moich zabezpieczeniach: zabezpieczeniach materialnych, zabezpieczeniach intelektualnych, zabezpieczeniach ideologicznych, zabezpieczeniach w moich planach? Czy naprawdę pozwalam Bogu wejść w moje życie? Jak Jemu odpowiadam? Odwaga Maryi pozostaje drogowskazem dla całej ludzkości – dla wszystkich nieważnych, przestraszonych, bezsilnych ludzi, którzy wątpią, że Bóg może przez nas działać. Jak napisał biskup Grzegorz z Nyssy z IV wieku: ‘To, co zostało osiągnięte w ciele Maryi, stanie się z każdą duszą każdego, kto przyjmuje Słowo’. Z powodu zwiastowania Maryja nie otrzymała bezpieczeństwa. Miała dziecko, którego nie mogła dać miejsca na pochylenie głowy, dziecko, którego nie mogła uratować przed przemocą. Mary zgodziła się. Dostała Jezusa”.

Aby dokonał się cud spełnienia naszego zwiastowania konieczna jest wiara Maryi. A jakże często jest ona podobna do tej z poniższej anegdoty. Pewien człowiek uciekając przed zbliżającym się niebezpieczeństwem wspiął się na wierzchołek wysokiego drzewa i trzymał się kurczowo pojedynczej gałęzi. Wołał do Boga: „O Boże, ratuj mnie. Wiesz jak bardzo Ci wierzę. Jak mnie ocalisz będę głosił Twoje imię po krańce ziemi”. „Dobrze”, powiedział głos Boga, „wybawię. Puść gałąź”. On jednak nie puścił (Kurier Plus, 2020).