|

379. Obrażony na Kościół

Marcin przyjechał z Łomży do Nowego Jorku 5 lat temu. W Polsce została żona z 2-letnią córeczką. Zdecydowali się na tę rozłąkę ze względów finansowych. Marcin utracił w Polsce stałą pracę, a wydatki były duże. Planowali oboje, że Marcin zostanie w Stanach Zjednoczonych najwyżej dwa lata. Zarobione w tym czasie pieniądze pomogą załatać dziurę w budżecie rodzinnym. Decyzja nie była łatwa; młodzi małżonkowie potrzebowali siebie wzajemnie, a również córeczka tak lubiła siedzieć na kolanach taty. Wyjazd uważali za mniejsze zło. I tak Marcin znalazł się w Nowym Jorku. Miał tutaj znajomych kolegów, którzy pomogli mu w załatwieniu pracy na budowie. Z nimi też chwilowo zamieszkał. Pracował bardzo ciężko, ale nie krzywdował sobie. Myśl o pozostawionej rodzinie w Polsce dodawała siły, jak i też nadawała sens tej harówce.

Do domu dzwonił prawie codziennie. Opowiadał żonie o przeżytym dniu i słuchał gaworzenia swojej córeczki. Tak bardzo chciał być z nimi. Był pewien, że te pragnienia spełnią się, gdy zaoszczędzi zaplanowaną sumę pieniędzy. W związku z tym, ograniczył swoje wydatki do minimum. Jego całe życie, to praca od niedzieli do niedzieli, po kilkanaście godzin dziennie. Do odpoczynku zostawała niedziela. Proponowano mu także pracę w niedzielę, ale ze względów religijnych, odmówił. W każdą niedzielę można go było zobaczyć w kościele. Gdy minął jeden rok, Marcin złagodził spartański tryb życia i postanowił zostać jeszcze dłużej. Pracował nadal ciężko, ale teraz miał czas także na rozrywki. Z kolegami jeździł na zabawy. I w czasie jednej z nich spotkał Anetę. To przypadkowe spotkanie miało dalszy ciąg. Spotykali się teraz regularnie. Marcin dzwoniąc do żony w Polsce, częściej musiał powtarzać, że ją kocha, bo żona, jakby coś przeczuwała i chciała się upewnić w wierności męża. Z czasem to żądanie potwierdzania miłości zaczęło denerwować Marcina. Telefony stawały się coraz rzadsze, aż w końcu umilkły.

Nie widziałem teraz Marcina w kościele. Nie wiedząc zaś o przemianach w jego życiu, myślałem, że wyjechał do Polski. Aż pewnego dnia, przypadkowo go spotkałem. Okazało się, że mieszka razem z Anetą i planują ślub cywilny, i że jest w trakcie rozwodu z żoną. Nie pytany, zaczął tłumaczyć, że ten związek w Polsce od samego początku był nieudany. Że ożenił się tylko dlatego, że narzeczona zaszła z nim w nieplanowaną ciążę. I zaczął przytaczać to, co było najgorsze w ich życiu. „A co z kościołem”- zagadnąłem. „Czasami chodzę na Mszę św.”- odpowiada. I dalsze jego wywody były w duchu pretensji do kościoła, że w swoim nauczaniu jest tak konserwatywny, a szczególnie, gdy chodzi o sprawy małżeńskie. Uważa, że w kościele powinny być też rozwody. „Kościół mnie odrzuca, odmawiając mi rozgrzeszenia, czy możliwości przyjmowania Komunii św.”. Bezskuteczne było moje tłumaczenie, że to nie kościół go odrzuca, ale że to on sam dystansuje się od niego. W dokumentach kościoła możemy znaleźć zachętę dla duszpasterzy, aby ludziom w takiej sytuacji jak on okazać szczególną troskę duszpasterską. Że powinien starać się żyć jak najbliżej Boga, nawet w takiej sytuacji, w jakiej się znalazł. Ale on wolał obrazić się na kościół, że mu przypomina, jak to powinno być. Wolał odrzucić jego nauczanie i uczynić go winnym za zaistniałą sytuacje w jego życiu wiary.