30 niedziela zwykła Rok
MIŁOŚĆ DOSKONAŁA.
Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że Jezus zaniknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał wystawiając Go na próbę: “Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” On mu odpowiedział: “«Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem». To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego». Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy»” (Mt 22, 34-40).
Według tradycji rabinistycznej Prawo zawierało 613 przykazań. W tej wielości istniał rzeczywiście problem, które z tych przykazań jest najważniejsze. Jezus wskazuje na jedno z nich; jest nim miłość. Miłość ujęta w dwustopniowej skali: miłość Boga i miłość bliźniego. Postawienie miłości Boga na pierwszym miejscu nie znaczy, że miłość bliźniego została zepchnięta na dalszy plan. Miłość Boga jest fundamentem budowania prawdziwej miłości do bliźniego, chroni ją przed ludzkimi wypaczeniami i nazywania miłością tego, co nie ma nic z nią wspólnego.
Opierając się na Biblii, miłość można określić jako pragnienie podobania się Bogu. Podobam się Bogu, gdy otaczam szacunkiem Jego imię, zachowuję dzień święty, gdy szanuję rodziców, nie zabijam, nie cudzołożę, nie kradnę, nie mówię fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu, nie pożądam rzeczy należących do bliźniego. Jednym słowem miłość Boga sprowadza się do czynnego zachowania bożych przykazań w sercu, myśli i duszy. Jest to miłość wymagająca. Bóg, wymagając od nas takiej miłości, jeśli Go prosimy, daje nam potrzebne łaski do życia według niej.
Joyce Kilmer w poemacie „Drzewa” napisał: „Poematy mogą pisać zwykli ludzie tacy jak ja, ale tylko Bóg może stworzyć drzewa”. Autor tego poematu w wieku 27 lat został katolikiem. Był wrażliwym poetą, który w sposób bardzo prosty ukazywał piękno, codziennej rzeczywistości. W czasie I wojny światowej wstąpił do armii. W wieku 36 lat zginął w czasie walk, zostawiając żonę i rodzinę. Kilmer był człowiekiem głęboko wierzącym. Kochał swoją wiarę i według niej starał się żyć. Jego listy do żony, dzieci, rodziny i przyjaciół wypełnione są nadzwyczajnym światłem. W jednym z nich pisze: „Módlcie się za mnie, abym jeszcze bardziej kochał Boga. Wydaje mi się, że im więcej będę kochał Boga, bez żadnych rozproszeń, wtedy wszystko staje się dla mnie możliwe… Otrzymałem wiarę, prosząc o nią. Mam nadzieję, że otrzymam moc miłości na tej samej drodze”.
Miłość w naszym życiu stopniuje się i wyraża na różne sposoby. W słynnym musicalu „Skrzypek na dachu” jest taka scena. Tevye mówi do swojej żony: „Czy ty kochasz mnie?” Golde odpowiedziała: „Czy ja cię kocham? Przez te wszystkie lata sprzątałam twój dom, gotowałam i prałam twoje koszule. I ty pytasz czy ja cię kocham?” Ta odpowiedź nie zadowoliła Tevyego, dlatego ponownie pyta:, “Ale Golde czy ty naprawdę kochasz mnie?” I znowu Golde odpowiada: „Czy ja cię kocham? Przez wszystkie te lata byłam przy tobie, rozmawiałam z tobą, cierpiałam głód z tobą, spałam z tobą. I ty mnie pytasz, czy cię kocham? Jeśli to nie jest miłość to, co to jest?”
Gdy Chrystus mówi o miłości z całego serca, słowo z całego serca sugeruje, że w miłość może się stopniować. Pierwszy, najniższy jest bardzo ważny. Dialog Tevyego i Golde jest obrazem miłości na pierwszym stopniu. To dzielenie ze sobą życia, przeżyć jest esencją miłości. Ale miłość żąda czegoś więcej i wznosi się na drugi stopień. Kochająca osoba robi wszystko, aby mile zaskoczyć wybranego człowieka, aby się mu przypodobać. Na tym etapie miłość nie satysfakcjonuje się minimum, szuka czegoś więcej. I tak wznosi się na trzeci stopień, tu osiąga pełnię i doskonałość. Jest to miłość, która często nie ma zrozumienia ludzi. O takiej miłości Jezus mówi tymi słowami: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.
Miłość doskonała była i jest wcielana w życie przez miliony wyznawców Chrystusa. Ojciec Bejzym, polski misjonarz wyjechał na Madagaskar, aby pracować wśród trędowatych. Po latach umiera jako trędowaty. Ojciec Maksymilian Kolbe w imię takiej miłości decyduje się na komorę głodową. Do nich należy także staruszek, który na propozycję odesłania do domu starców pod tzw. „fachową opiekę” zniedołężniałej żony odpowiada: „Była dla mnie zawsze najlepszą żoną i jeszcze dziś jesteśmy szczęśliwi. Jakże bym ją mógł opuścić teraz, kiedy mnie najbardziej potrzebuje. Jeśli nie będę miał siły dalej się nią opiekować, pójdziemy razem do domu starców”.
Taka miłość żąda całego serca, całej duszy i całego umysłu. Dorastając do takiej miłości dorastamy do pełni człowieczeństwa. W tym dorastaniu nie raz trzeba modlić się jak poeta Joyce Klimer: „Módlcie się za mnie, abym jeszcze bardziej kochał Boga. (…). Otrzymałem wiarę, prosząc o nią, mam nadzieję, że otrzymam moc miłości na tej samej drodze” (z książki Ku wolności).
MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO
To mówi Pan: „Nie będziesz gnębił i nie będziesz uciskał cudzoziemców, bo wy sami byliście cudzoziemcami w ziemi egipskiej. Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę, zapali się gniew mój i wygubię was mieczem, i będą żony wasze wdowami, a dzieci wasze sierotami. Jeśli pożyczysz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie każesz mu płacić odsetek. Jeśli weźmiesz w zastaw płaszcz twego bliźniego, winieneś mu go oddać przed zachodem słońca, bo jest to jedyna jego szata i jedyne okrycie jego ciała podczas snu. I jeśliby się żalił przede Mną, usłyszę go, bo jestem litościwy” (Wj 22, 20-26).
Joseph Donders na łamach miesięcznika „Pastoral Life” opowiada historię, która miała miejsce w Kenii. Ubogo ubrane dzieci wracały ze szkoły. Po drodze bawiły się piłką. Nie była to prawdziwa piłka, na taką nie było ich stać. Był to zwitek papierów obwiązany gumką. Dzieci przechodziły obok olbrzymiej plantacji ananasów, ogrodzonej płotem i pilnowanej przez strażników. Nagle piłka wpadła za ogrodzenie. Dwie dziewczynki odruchowo prześliznęły się między drutami, aby zabrać swoją zabawkę. W tym czasie byli w pobliżu strażnicy. Spuścili ze smyczy psy, które rzuciły się na sparaliżowane strachem dziewczynki. Na ich przeraźliwy krzyk, strażnicy przywołali psy do siebie. Pogryzione uczennice wyczołgały się na zewnątrz. Jedną z nich była 13 letnia Jane. Zdolna i piękna dziewczyna, nadzieja rodziny wykrwawiła się na śmierć. Druga do końca życia pozostanie z twarzą oszpeconą szramami.
Z tej samej miejscowości, późną nocą odjechał pociąg załadowany ananasami w puszkach, które miały trafić na stoły Europejczyków. Na plantacji i przetwórni ananasów, której właścicielem był Amerykanin pracował ojciec Jane. Za swoją pracę otrzymywał bardzo niską zapłatę, około 30 dolarów miesięcznie. A ponadto firma nie zapewniała swoim pracownikom żadnego ubezpieczenia, żadnych świadczeń socjalnych. Nikt nie odważył się jednak upomnieć o swoje prawa, bo właściciel bez żadnych skrupułów wyrzuciłby go z pracy następnego dnia, a na jego miejsce przyjąłby nowego.
Kilka tygodni później inna Jane obchodziła w Europie urodziny. Miała trzynaście lat. Natura nie poskąpiła jej urody i mądrości. Była dumą swojej rodziny. Przed posiłkiem Jane odmówiła modlitwę: „Wszechmogący Boże, który w swojej szczodrobliwości dałeś nam wszystkie te pokarmy, jako znak Twojej dobroci. Dziękujemy Ci za obfitość twoich darów”. Takiej modlitwy nie słyszy się w Kenii. Może przyjdzie taki czas, że Jean w Kenii usłyszy taką modlitwę, a Jean z Europy usłyszy i przejmie się historią swojej rówieśnicy z Kenii, którą zagryzły psy. Może usłyszy tę historię właściciel plantacji ananasów. Tylko czy to może coś zmienić w świecie, w którym niejeden powtarza powiedzenie, że „Moja Ojczyzna jest tam, gdzie są pieniądze”.
Powyższa, trochę stylizowana, ale najprawdziwsza historia ma tragiczną wymowę w danych Banku Światowego. 1,3 miliarda żyje poniżej progu absolutnego ubóstwa. 840 milionów osób, z których 200 milionów to dzieci, cierpi głód. Wśród nich 13 milionów skazanych jest na śmierć głodową, co znaczy, że dziennie umiera z głodu 36 tysięcy osób, 1500 na godzinę, 25 na minutę, 1 na 3 sekundy. Około półtora miliarda osób może się spodziewać, że nie dożyje 60 roku życia, ponad 880 milionów nie ma żadnego dostępu do opieki medycznej, a około 2,6 miliarda nie ma dostępu nawet do podstawowych struktur sanitarnych.
Zapewne wiedzą o tym ci, którzy decydują o produkcji najnowszych bombowców, lotniskowców i innych zbrodniczych narzędzi do zbijania ludzi. Za jedną rakietę, która uderza w szpital czy inny obiekt można by kupić setki ton ryżu, który uratowałby tysiące umierających z głodu dzieci. Ale hipokryci, wolą się użalać, że bezdomne psy w Nowym Jorku nie mają należytej opieki.
Gdyby święty Franciszek z Asyżu żył dzisiejszych czasach wołał by jeszcze głośniej: „Miłość nie jest kochana”. Nie jest kochane przykazanie: „Będziesz miłował Pana Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie jest podobne do niego: Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego”. Wołanie o miłość w życiu społecznym i osobistym, zdaje się być wołaniem na puszczy. Czy takie wołanie ma sens?
Tak mogą pytać tylko ci, którzy nie doświadczyli rzeczywistości zwycięstwa Chrystusa nad złem i śmiercią, które dokonało się przez Jego zmartwychwstanie. Ci, którzy tego doświadczyli stoją na straży tego przykazania i są świadkami zwyciężającej miłości. Za to świadectwo przychodzi im nieraz zapłacić najwyższą cenę. Ale to właśnie oni chronią świat przed kompletnym zdziczeniem. Chronią nawet tych, którzy na bliźniego patrzą przez pryzmat zysku. Może to świadectwo przywiedzie ich do opamiętania, za nim staną przed trybunałem Bożym, aby się rozliczyć ze sprawy najważniejszej – miłości.
Przykazanie miłości Boga jest wymieniane na pierwszym miejscu z dwóch powodów. Po pierwsze – gdy człowiek w swojej hierarchii wartości Boga postawi na pierwszym miejscu, to wszystko inne będzie na właściwym miejscu. Po drugie – aby chronić przed wypaczeniem przykazanie miłości bliźniego. Wiemy, że człowiek nawet w imię, na swój sposób pojmowanej miłości potrafi krzywdzić i zabijać. Każdy kto autentycznie miłuje Boga stara się żyć według Jego woli, która jest wyrażona w bożych przykazaniach.
Matka Teresa z Kalkuty mówiła: „Aby kochać osobę, trzeba stanąć przy niej… Nigdy nie pielęgnuję tłumu”. Miłość okazujemy konkretnym osobom, którzy są przy nas, niezależnie od tego, czy są nam życzliwi czy nieżyczliwi. Wspaniałym przykładem takiej postawy jest wspomniany tydzień temu w Słowie na niedzielę, wietnamski arcybiskup F.X. Nguyen van Thuan, który był przez 13 lat więziony przez komunistyczne władze Wietnamu. Przechodził tam wiele upokorzeń i tortur. Mimo to zachował miłość do swoich oprawców. Oto jedna z więziennych scen opisanych przez niego. „Pewnego dnia strażnik więzienny zapytał mnie:
– Pan nas kocha
– Tak, kocham was
– Ale my trzymamy Pana tyle lat w więzieniu, bez sądu, bez wyroku, a Pan nas Kocha? To niemożliwe! Może to nieprawda.
– Byłem z Panem tyle lat i mógł się Pan o tym przekonać, to prawda.
– Kiedy będzie Pan na wolności, nie wyśle Pan swoich wiernych, żeby spalili nasze domy i pozabijali naszych bliskich?
– Nie, nawet jeśli chcecie mnie zabić, ja was kocham.
– Ale dlaczego?
– Ponieważ Jezus nauczył mnie miłować wszystkich, również nieprzyjaciół. Jeśli tego nie czynię, nie jestem godzien nazywać się chrześcijaninem.
– To bardzo piękne, ale trudne do zrozumienia”.
Kto jednak przyjmie ze zrozumieniem tę prawdę ma szanse przeżyć swoje życie najpiękniej, jak jest to możliwe (z ksiązki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
NIE BĘDZIESZ KRZYWDZIŁ
Dzięki wam nauka Pańska stała się głośna nie tylko w Macedonii i Achai, ale wasza wiara w Boga wszędzie dała się poznać, tak że nawet nie trzeba nam o tym mówić. Albowiem oni sami opowiadają o nas, jakiego to przyjęcia doznaliśmy od was i jak nawróciliście się od bożków do Boga, by służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać z niebios Jego Syna, którego wzbudził z martwych, Jezusa, naszego wybawcę od nadchodzącego gniewu (1 Tes 1, 8 -10)
Czesław Miłosz w wierszu „Który skrzywdziłeś” napisał:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,
Choćby przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Jest to jeden z niewielu utworów w polskiej literaturze, który tak dogłębnie ukazuje bolesne oblicze wyrządzonej krzywdy. Skrzywdzić człowieka prostego, to znaczy człowieka, który jest bezbronny wobec brutalnej rzeczywistości. W Nowym Jorku, w czasie rozmowy jedna z pań, nielegalna emigrantka skarżyła się na złe traktowanie w pracy. Przy sprzątaniu domów zmuszano ją do pracy w niedzielą, płacono marne pieniądze, pomiatano nią. Do rozmowy wmieszał się wtedy zamerykaniały Polak, mówiąc, jeśli uważa, że dzieje się jej krzywda, to nich wraca sobie do Polski. Kobieta ta przyjechała do Ameryki nie z rozkoszy, ale z konieczności życiowej i miłości do swoich dzieci. Zdecydowała się na rozłąkę i pewnym sensie poniewierkę, aby dzieci nie były głodne. Krzywdził ją ten, który ją wykorzystywał. Krzywdził ją także ten, który pozostał obojętny, zimny i nieprzychylny wobec człowieka skrzywdzonego. Diabelskim chichotem rozlewa się śmiech z człowieka skrzywdzonego. Jakże podły musi być człowiek, który widząc krzywdę drugiego człowieka nie solidaryzuje się z nim, ale go wyśmiewa. Co więcej gromadzi wokół siebie błaznów, aby krzywdę człowieka utopić w wymieszaniu dobra ze złem. Poeta mówi, że krzywdziciel nie może czuć się bezpieczny. Bo jego czyny będą spisane. A kara będzie tak wielka, że lepszy byłby dla niego „I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”.
Zmienimy teraz poetycki język na biblijny. W pierwszym czytaniu z Księgi Wyjścia zostały wymienione niektóre formy krzywdy, jaka może dotknąć człowieka. I tę krzywdę zapamięta nie tylko poeta, jak pisze Miłosz, ale sam Bóg, który nie pozostanie głuchy na głos skrzywdzonych. Autor biblijny w sposób obrazowy mówi o karze krzywdzicieli: … „wygubię was mieczem, i będą żony wasze wdowami, a dzieci wasze sierotami”. Gdy mówimy o rzeczywistości bożej, to myślimy o doczesności i wieczności. Niekoniecznie ręka boża musi dosięgnąć krzywdziciela tu na ziemi. Bóg czeka na jego nawrócenie i naprawienie wyrządzonych krzywd. Czeka całe ziemskie życie. Jeśli krzywdziciel nie wykorzysta tego czasu i będzie głuchy na głos boży, to dopiero wtedy dopadnie go kara, o której mówi Księga Wyjścia. Odpowiadając na pytanie, jakie jest źródło ludzkiej krzywdy, najprościej możemy odpowiedzieć; nasz bliźni. A idąc jeszcze dalej widzimy, że krzywda rodzi się tam gdzie zabraknie miłości, o której mówi Ewangelia z dzisiejszej niedzieli.
Jeden z uczonych w Prawie, wystawiając Jezusa na próbę zadał Mu pytanie, które z przykazań jest największe. Uczeni w prawie wymieniali ich 613. Dzielili je na małe i wielkie, tocząc spory, które z tych praw jest najważniejsze. Do tych sporów chcieli wciągnąć Jezusa. W odpowiedzi Jezus wymienił tylko jedno prawo: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. Następnie niejako uzupełnił poprzednią wypowiedź: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Jezus stawia miłość do Boga na pierwszym miejscu. A to, dlatego, że miłość Boga ma nadawać kształt każdej innej miłości, w tym najważniejszej – miłości do bliźniego. Miłość do Boga przejawia się w tym, że Go słuchamy. A słuchać Boga to znaczy iść drogą Jego przykazań. Boże przykazania mają kształtować naszą miłość międzyludzką. Miłość bliźniego według bożego zamysłu nie pozwoli wykorzystać brata. Na przykład nie pozwoli opuścić współmałżonka, który uwierzył naszej miłości i tej miłości poświecił najpiękniejsze swoje lata. Miłość bliźniego, autentycznie zakotwiczona w miłości bożej po prostu nie pozwoli skrzywdzić bliźniego.
Można wiele mówić o miłości. Słowa są potrzebne, ale miłość, która przybiera konkretny kształt w czynach jest najbardziej przekonywująca. A zatem na zakończenie wysłuchajmy pięknej opowieści o miłości zapisanej przez Nicholasa D. Kristof na łamach The New York Timesa z sierpnia 2011r. Jest to historia Rachel Beckwith, dziewczynki, która w wieku 9 lat uczyniła tak wiele dobrego. Mając pięć lat dowiedziała się o organizacji Locks of Love, która zbiera włosy, z których wykonywane są peruki dla dzieci chorych na raka, które straciły włosy w kuracji chemoterapii. Rachel poprosiła rodziców, aby obcięli jej włosy i posłali do tej organizacji. Przez parę lat rodzice posyłali włosy swojej córeczki na peruki dla chorych dzieci. Gdy Rachel miała osiem lat, w kościele, do którego należała jej rodzina zbierano pieniądze na budowę studni w Afryce. Dziewczynka dowiedziała się, czym jest brak czystej wody. Ile dzieci z tego powodu cierpi i umiera. Rachel poprosiła rodziców, aby zamiast jej przyjęcia urodzinowego przeznaczyli te pieniądze na fundusz budowy studni w Afryce. Poprosiła także swoich przyjaciół, aby na ten sam cel ofiarowali po 9 dolarów. Zebrała 300 dolarów. 20 czerwca 2011 roku, w dniu swoich urodzin założyła stronę internetową, przez którą chciała gromadzić fundusze na ten cel. Była trochę zawiedziona, gdy okazało się, że przez Internet zebrała tylko 220 dolarów.
20 lipca roku 2011 rodzina Rachel miała wypadek samochodowy. Najbardziej poszkodowana w wypadku była Rachel. W stanie krytycznym przewieziono ją do szpitala. Przyjaciele i parafianie wsparli Rachel, przesyłając pieniądze na jej urodzinową stronę, gdzie były zbierane pieniądze dla potrzebujących w Afryce. Na ten cel wpłynęło prawie 50 tysięcy dolarów. Rachel nie dowiedziała się o tym, bo nie odzyskała już przytomności. Zmarła trzy dni później. Rodzice ofiarowali jej włosy organizacji Locks of Love, a organy do przeszczepu innym dzieciom. W niedługim czasie na urodzinową stronę Rachel wpłynęło ponad milion dolarów na pomoc Afryce. W roku 2012, w dniu urodzin Rachel jej rodzice wybierają się do Afryki, aby zobaczyć niektóre studnie nazwane imieniem ich córeczki. Matka Rachel powiedziała: „Gdy zobaczę studnie nazwane imieniem naszej córeczki, będzie to ogromne przeżycie. Będą one przypominały o tym, jak wiele uczyniła moja 9-letnia córeczka dla ludzi na całym świecie Z pewnością spotkanie tych ludzi głęboko zapisze się w nasze serca. W obliczu tak ogromnego i niezrozumiałego bólu jest ogromna nadzieja”.
Nawet w najtragiczniejszych sytuacjach, gdy jest miłość, tam rodzi się nadzieja. A gdy miłość jest wieczna, tam i nadzieja sięga wieczności (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
MIŁOŚCIĄ ZBUDUJESZ NIEBO
W rytm historii człowieka wpisują się okresy, o których mówimy, że jest to piekło na ziemi. Wystarczy chociażby wspomnieć z najnowszej historii piekło niemieckich obozów koncentracyjnych czy rosyjskich gułagów. Nie trzeba jednak uruchamiać machiny wojennej, angażować całych narodów, aby stworzyć dla siebie i dla swoich bliskich piekło na ziemi. Swoimi „skromnymi siłami” możemy wykreować piekło na miarę obozów koncentracyjnych. Z wielkim powodzeniem budują je ludzie pracujący w jednym zakładzie, w jednej instytucji, a nawet działający w organizacji charytatywnej. Wzajemne wyniszczanie się przybiera nieraz diaboliczne formy. Kopanie pod sobą dołków, oczernianie, chęć szkodzenia bliźniemu stają się zasadą współistnienia. I tylko czekać, kto kogo pierwszy zagryzie. Jean Paul Sartre w sztuce pt. „Przy drzwiach zamkniętych” przedstawia spotkanie trzech ludzi w piekle. Są oni bardzo zaskoczeni, że nie widzą katów ani narzędzi tortur. Zamknięci na wieczność w miarę przyzwoitym salonie sami dla siebie stali się piekłem. Jeden z nich mówi: „Piekło – to inni”. Zaś drugi dodaje: „Każdy z nas dwóch jest katem dla tego trzeciego”.
Człowiek potrafi stworzyć piekło nawet w rodzinie, wspólnocie, która swe początki bierze z miłości i jej racją istnienia jest miłość. Izabela Pieczarska w książce „Pogmatwane życiorysy” przedstawia dziesiątki wersji piekła na ziemi, które zrodziły się we wspólnocie rodzinnej. Oto jeden z nich, opowiedziany przez Krystynę. „Miałam 16 lat, kiedy matka popełniła samobójstwo. Powiesiła się na wieszaku w pokoju. Wieszaku, który wcześniej zrobił ojciec. Sama dopilnowała, żeby był… Znalazłam ją martwą. Kiedy odcięłam ją ze śmiertelnej pętli, długo jeszcze przytulałam się do prawie zimnego ciała matki. Była dla mnie wszystkim, matką i przyjaciółką. Nie mogłam wybaczyć ojcu, że źle ją traktował. Matka załamana psychicznie coraz częściej sięgała po alkohol i środki uspokajające. Po jej samobójstwie bardzo szybko wyszłam za mąż i bardzo szybko rozwiodłam się. Trafiłam w środowisko byłych więźniarek i prostytutek. Wykalkulowałam, że moją miłością są kobiety, nie mężczyźni. Zmieniałam przyjaciółki. W tych związkach byłam raczej „mężczyzną”. Któregoś razu zazdrosna partnerka mocno mnie pocięła nożem i może właśnie wtedy przyszło na mnie przebudzenie? A może nieco później, gdy wieszając do szafy sukienkę, nagle rzuciłam ją w kąt, i spróbowałam skończyć z sobą, tak jak moja matka. Z próby samobójczej odratowała mnie przyjaciółka, ale ślad na szyi i duszy pozostał. Sama, z własnej woli przyszłam do przytuliska sióstr albertynek. Chcę spróbować znów być człowiekiem i kobietą”.
Piekło ziemskie ma swoją kontynuację w piekle, o którym współczesny człowiek nie chce słuchać, a które to piekło rzeczywiście istnieje. Tego uczy nas Biblia i o tym mówi Jezus Chrystus. Piekło rodzi się tam, gdzie zaczyna brakować miłości. Można pytać: Dlaczego miłosierny i kochający Bóg dopuszcza istnienie piekła? Wybitny pisarz chrześcijański Chesterton powiedział: „Piekło jest znakiem uszanowania wolności i godności osoby ludzkiej przez Boga”. Bóg mówi do człowieka: „Jesteś dla Mnie kimś wyjątkowym. Traktuję cię bardzo poważnie. Jeśli chcesz możesz wybrać Mnie albo piekło. Daję ci możliwość takiego wyboru”. A zatem jako ludzie w pełni wolni możemy wybierać między Bogiem a piekłem. Bóg obdarza nas jednak łaską mądrości i mocy, która uzdalnia nas do wyboru miłości, Boga, nieba. Jest to łaska, w mocy której jesteśmy w stanie zamieniać ludzkie piekło w niebo sięgające wieczności. Bóg nie tylko daje nam moc zbawiającej miłości, ale przychodzi do nas jako pełnia miłości i wystarczy tylko odpowiedzieć miłością na tę miłość, aby w naszym sercu zapanowało szczęście nieba. Dzieje Narodu Wybranego to niekończący się ciąg dowodów bożej miłości. Gdy zaś dopełnił się czas zbawienia posłał Bóg swojego Syna, który z miłości oddał za nas swoje życie na krzyżu. W jednej z pieśni śpiewamy, że jest On pogromcą piekła i szatana. Zwyciężył piekło wszechpotężną miłością, w mocy której jest także nasze zwycięstwo.
W Starym Testamencie znajdziemy wiele konkretnych wskazań miłości bliźniego. W pierwszym czytaniu słyszymy słowa: „Nie będziesz gnębił i nie będziesz uciskał cudzoziemców, bo wy sami byliście cudzoziemcami w ziemi egipskiej. Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę, zapali się gniew mój, i wygubię was mieczem i żony wasze będą wdowami, a dzieci wasze sierotami. Jeśli pożyczysz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie każesz mu płacić odsetek. Jeśli weźmiesz w zastaw płaszcz twego bliźniego, winieneś mu go oddać przed zachodem słońca, bo jest to jedyna jego szata i jedyne okrycie jego ciała podczas snu”. Te i inne wskazania miłości dobrze znali rabini, którzy sporządzili katalog 613 przykazań. W tej wielości przykazań łatwo się było pogubić lub pomieszać przykazania, co do ich ważności. Zapewne rabini zdawali sobie sprawę, że przykazanie miłości jest najważniejsze, dlatego jak mówi dzisiejsza Ewangelia „pytając Jezusa o najważniejsze przykazanie wystawiali Go na próbę”. W odpowiedzi Chrystus przytacza przykazanie miłości w wersji trochę innej niż znali ją rabini: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Nowością jaką wprowadza Chrystus jest połączenie miłości bliźniego z miłością Boga. Miłość Boga i bliźniego jest nierozdzielnie ze sobą związana. Święty Jan precyzuje tę prawdę w słowach: „Jeśliby ktoś mówił: miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego”.
Miłość Boga, wyrażającą się między innym zachowaniem bożych przykazań jest gwarantem, że nasza miłość do bliźniego jest poprawna. Miłość Boga postawiona na pierwszym miejscu daje nam pewność, że w miłowaniu bliźniego nie schodzimy na manowce. Czasami miłość Boga, wyrażająca się między innymi w zachowaniu Jego przykazań, wydaje się być w opozycji do miłości bliźniego. W rzeczywistości jednak chroni miłość bliźniego przed wypaczeniami. Taką sytuację opisuje Martin Sheen w „AARP Magazine” z lipca 2008 roku. „Dzięki pobytowi Charliego w szpitalu dowiedziałem się kim on jest naprawdę, poznałem jego życie. Płacąc rachunki za jego pobyt w szpitalu sprawdziłem, gdzie przebywał i na co się leczył. Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem, że zażywał, posiadał i był zamieszany w handel narkotykami. Stanąłem przed poważnym dylematem. Mogłem przejść do porządku dziennego i normalnie jakby nic przyjąć syna do domu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że w takiej sytuacji prawdopodobnie syn wróci do dawnego stylu życia. Innym rozwiązanie było przekazanie całej sprawy policji i sądowi. Było to ryzykowne. Syn mógł mnie znienawidzić, odrzucić moją miłość. Zadałem sobie pytanie czy jestem gotowy, czy wystarczy mi sił, aby sprawę przekazać sądowi. Po długim zmaganiu doszedłem do wniosku, że gdy w grę wchodzi dobro dziecka muszę się zdobyć na odwagę trudnej miłości. Przekazałem sprawę policji. Historia miała szczęśliwy finał. Charlie otrzymał pomoc i po odbyciu kary w zawieszeniu wrócił do normalnego życia. W czasie ostatniej rozprawy sądowej publicznie dziękował ojcu „za uratowanie życia”.
Miłość bliźniego prowadzona miłością Boga nigdy nie zabija, ale ratuje życie. Chroni i ustawia we właściwej perspektywie miłość bliźniego i dosłownie ratuje nasze życie doczesne i wieczne (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
SŁUGA BOŻA WANDA MALCZEWSKA
Chrystus stawia na pierwszym miejscu miłość Boga, a na drugim miłość bliźniego. Takie ustawienie w niczym nie ujmuje miłości bliźniego. Wręcz przeciwnie, miłość Boga ponad wszystko uzdalnia człowieka do ukochania bliźniego bezinteresowną miłością w stopniu heroicznym. Przykładem tego są święci, błogosławieni, słudzy Boga, którzy miłując Boga ponad wszystko, poświęcali całe swoje życie służbie bliźniemu. Wśród tej ogromnej rzeczy możemy dostrzec Sługę Bożą Wandę Malczewską.
Wanda Malczewska urodziła się w Radomiu 15 maja 1822 roku. Pochodziła ze szlacheckiego rodu, który wydał poetę Antoniego oraz znanego malarza Jacka Malczewskiego. Od najmłodszych lat Wanda przejawiała dużą wrażliwość na sprawy Boga i wiary. Z wczesnego dzieciństwa wspomina wydarzenie, które było dla niej znakiem i potwierdzeniem rzeczywistości, w którą mocno wierzyła. Pewnego razu przyozdabiając kwiatami krzyż chciała napełnić wodą flakony, ale jej nie miała. Z dziecięcą ufnością poprosiła Anioła Stróża, aby zaradził tej potrzebie. Nie była zaskoczona, gdy nagle pojawił się służący z wodą, mówiąc, że ktoś szepnął mu do ucha, że Wanda potrzebuje wody. Oto inna historia wskazująca na dużą wrażliwość religijną Wandy. Pewnego razu miała ona wrażenie, że mówi do niej sam Chrystus. Poprosiła go wtedy, aby zabrał ją jak najszybciej do siebie. Jezus odpowiedział jej: „Ty już myślisz o niebie, niewinna dziecino. To jeszcze za wcześnie. Kto chce dostać się do nieba musi dużo cierpieć i dużo spełniać uczynków dobrych w pokorze, bez rozgłosu wśród ludzi, a tylko z miłości ku Mnie! Tą drogą cię poprowadzę”. Ta niezwykła więź z Chrystusem miała swój wyraz w życiu zewnętrznym. Przed pierwszą Komunią świętą, Wanda poprosiła rodziców, aby przygotowali jej bardzo skromny strój i nie urządzali przyjęcia po Komunii, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyli dla biednych dzieci w parafii i dzieci w krajach misyjnych. Po przyjęciu I Komunii Wanda jeszcze więcej czasu poświęcała na naukę służących i dzieci z okolicy. Uczyła ich czytania, matematyki i katechizmu.
Gdy Wanda miała 9 lat, zachorowała jej matka. W czasie rozmowy z córką powiedziała jej, że prawdopodobnie nie wyzdrowieje. Zasmucone dziecko pocieszało jak mogło mamę, mówiąc, że pójdzie do Pana Jezusa i stamtąd będzie mogła się modlić za bliskich, których zostawiła na ziemi. Mimo takiej wiary, śmierć matki była dla niej bolesnym przeżyciem. Tęskniąc za mamą z uwagą słuchała jak służba mówiła, że w Dzień Zaduszny dusze czyśćcowe schodzą się do kościoła i kto jest w stanie łaski uświęcającej może je zobaczyć. Wanda postanowiła skorzystać z takiej możliwości. Gdy kościelny zamykał kościół, wykorzystała jego nieuwagę i została w środku. Wiele lat później tak opisała swoje przeżycia. „Z początku strach mnie przejął, ale wytłumaczyłam sobie, że nie ma się czego bać. Matka mi nic złego nie zrobi, a tym bardziej Pan Jezus. Poszłam przed wielki ołtarz, gdzie się lampka paliła, uklękłam na dywaniku i zaczęłam się modlić: Jezu pokaż mi matkę. Niech ją jeszcze raz zobaczę. Za tę łaskę jeszcze bardziej kochać Cię będę. Za chwilę zasnęłam. Jak długo spałam, nie wiem. Przebudził mnie jakiś miły, cichy głos: ‘Wstań, a zobaczysz matkę!’ Przetarłam oczy i rzeczywiście zobaczyłam ją. Zerwałam się, by pójść do matki, lecz matka, jak cień, zniknęła. Chwyciłam się ołtarza i ze łzami zawołałam: ‘O Jezu, dziękuję Ci, żeś mi matkę pokazał’. ‘Kochaj Mnie – odpowiedział Jezus – a jeszcze więcej łask otrzymasz’. Wskutek nadzwyczajnego wrażenia i zziębnięcia całonocnego, omdlałam, upadłam na stopnie ołtarza i tam mnie znalazł kościelny, gdy odemknął kościół”.
Po powtórnym ożenku ojca, życie Wandy stało się bardzo ciężkie. Była traktowana przez macochę jak służąca. Pragnąc jednak naśladować Chrystusa nie skarżyła się nikomu tylko z wielką pokorą przyjmowała wszystkie upokorzenia. Jednak ciotka Wandy dowiedziała się o cierpieniach bratanicy i zabrała ją do Klimontowa. Wanda miała wtedy 24 lata. W nowej rodzinie była lubiana i poważana. Znaleziono dla niej przyzwoitego kandydata na męża. Wanda wcześniej złożyła ślub, że nie wyjdzie za mąż, stąd też zaręczyny odbyły się wbrew jej woli. Do małżeństwa jednak nie doszło, gdyż narzeczony ciężko zachorował i zmarł w dzień planowanego ślubu. Po tym wydarzeniu Wanda jeszcze bardziej oddała się modlitwie, a Bóg zsyłał jej coraz więcej przeżyć mistycznych. Ta szczególna więź z Bogiem owocowała dziełami charytatywnymi. Wanda pielęgnowała chorych, przygotowywała ich na śmierć. Uczyła najbiedniejszych czytania, pisania i katechizmu. Pocieszała strapionych.
Po upadku powstania styczniowego brat cioteczny Wandy – Jacek, został aresztowany i osadzony w więzieniu. Do zapłakanej żony Jacka i matki, Wanda powiedziała: „Nie płaczcie. Bądźcie dobrej myśli. Pan Jezus powiedział mi, że Matka Najświętsza za to, że Jacek Ją kocha nad życie, uwolni go z cytadeli, ale wszyscy musicie wyjechać za granicę”. I tak się stało. Po uwolnieniu Jacka cała rodzina zmuszona była do opuszczenia domu. W drodze Wanda zachorowała i z tego powodu wszyscy zatrzymali się u krewnej w Krakowie. W niedługim czasie Jacek wrócił do swego majątku, zabierając ze sobą Wandę. Wanda z wielkim zapałem zajęła się najuboższymi. Miało to także wpływ na Jacka, który starał się poprawić dolę ludu. Zamienił włościanom pańszczyznę na czynsz i uczynił ich właścicielami osad, które do tej pory należały do dworu.
Wanda starała się być codziennie w kościele. Jej pobożność i szczególny chryzmat dostrzegł ks. proboszcz Tomasz Olkowicz. Nieraz, gdy nie był w stanie pogodzić małżonków albo sąsiadów, prosił Wandę, że się tam udała. Pod jej wpływem najbardziej zagorzali wrogowie godzili się, a niektórzy odmieniali swoje życie. W roku 1872 bratanek Wandy, Jacek Malczewski, początkujący malarz spędzał wakacje w Żytnej. Wanda modliła się o boże błogosławieństwo dla niego, aby stał się malarzem sławnym z obrazów religijnych i narodowo-historycznych.
W tym okresie Wanda miała coraz więcej widzeń i doświadczeń mistycznych. Starała się jednak nie robić wokół nich rozgłosu. W roku 1872, zgodnie z zapowiedzią Jezusa, w każdy piątek Wielkiego Postu, od rana cierpiała duchowo, a po południu, między godz. 15:00 a 17:00, odczuwała cierpienia fizyczne. Były to bóle w okolicy serca, bóle głowy, dłoni i stóp. Padała wówczas na wznak, wyprężona, jakby umarła. Ksiądz Olkiewicz, który był tego świadkiem, widział jak bardzo wtedy cierpiała. O godzinie 17:00 odzyskiwała przytomność i pełna sił kontynuowała swoje zajęcia. Wśród wizji natury duchowej i moralnej, wzywających do przemiany i poprawy życia miała wizje, przepowiadające bardzo konkretne wydarzenia. 15 sierpnia 1873, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Matka Boża powiedziała do niej: „Uroczystość dzisiejsza wnet stanie się świętem narodowym, dla was, Polaków, bo w tym dniu odniesiecie zwycięstwo nad wrogiem, dążącym do waszej zagłady. To święto powinniście obchodzić ze szczególniejszą okazałością”. I rzeczywiście po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, uroczystość Wniebowzięcia stała się świętem narodowym, upamiętniającym zwycięstwo nad bolszewikami, które jest znane jako „cud nad Wisłą”.
Wanda zanurzona w chrystusowej miłości do końca życia opiekowała się chorymi, wspierała biedaków, pocieszała strapionych, umacniała w wierze. Nocami zaś modliła się w swoim pokoiku jako rezydentka na dworze u krewnych, a pod koniec życia na plebani w Parznie. Chrystus objawił jej dzień śmierci. I tego właśnie dnia tj. 26 września 1896 roku odzyskała siły na tyle, że mogła wstać i włożyć ubranie przygotowane na śmierć. Następnie przyjęła sakrament Namaszczenia Chorych i Wiatyk, pożegnała się ze wszystkimi i z wewnętrzną radością, która promieniowała z jej twarzy odeszła do swego Pana, którego umiłowała ponad wszystko (z książki Wypłynęli na głębię).
NIE BĄDŹ GRZECHOTNIKIEM
Laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury Wiesława Szymborska napisała piękny wiersz o jednym z najbrzydszych uczuć, jakie może się zagnieździć w ludzkim sercu. Oto fragmenty tego wiersza: „Spójrzcie, jaka wciąż sprawna, / jak dobrze się trzyma / w naszym stuleciu nienawiść / Sama rodzi przyczyny, / które ją budzą do życia. / Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym. / Bezsenność nie odbiera jej sił, ale dodaje. / Niezła i sprawiedliwość na początek. / Potem już pędzi sama. / Nienawiść. Nienawiść. / Twarz jej wykrzywia grymas / ekstazy miłosnej. / Ach, te inne uczucia – / cherlawe i ślamazarne. / Zdolna, pojętna, bardzo pracowita. / Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni. / Ile stronic historii ponumerowała. / Ile dywanów z ludzi porozpościerała / na ilu placach, stadionach. / Nie okłamujmy się: / potrafi tworzyć piękno. / Wspaniałe są jej łuny czarną nocą. / Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie. / Trudno odmówić patosu ruinom / i rubasznego humoru / krzepko sterczącej nad nimi kolumnie. / A nade wszystko nigdy jej nie nudzi / motyw schludnego oprawcy / nad splugawioną ofiarą. / Do nowych zadań w każdej chwili gotowa. / Jeżeli musi poczekać, poczeka. / Mówią że ślepa. Ślepa? / Ma bystre oczy snajpera / i śmiało patrzy na przyszłość / -ona jedna”.
Ileż gorzkiej prawdy o życiu skażonym nienawiścią zawarła w tym wierszu znakomita artystka. Jakże niepokojąco groźnie brzmi zakończenie tego wiersza: „i śmiało patrzy na przyszłość -ona jedna”. Nienawiść to jedna z najbardziej destrukcyjnych sił w naszym życiu. Niszczy ona w pierwszym rzędzie tego, który pielęgnuje ją w swoim sercu. I tu można posłużyć się porównaniem do grzechotnika, jednej z najbardziej jadowitych żmij. Schwytany w potrzask swoją nienawiść i złość kieruje często przeciw sobie, tak że zaczyna gryźć samego siebie. Złość i nienawiść bardziej godzą w nas samych niż w naszych wrogów. Lekarze mówią, że bardzo często ich pacjenci są ofiarami własnej złości i nienawiści. Nienawiść jest trucizną, która zatruwa i duszę i ciało. Ktoś powiedział, że nienawiść jest piciem trucizny z nadzieją, że ktoś inny umrze. A przecież, to pijący truciznę umiera. Papież Benedyk XVI pielgrzymując do Ziemi Świętej powiedział w Nazarecie: „Niech każdy odrzuci niszczącą siłę nienawiści i uprzedzeń, która zabija duszę ludzi zanim zabije ich ciała”. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę Chrystus proponuje lekarstwo na tę wyniszczającą chorobę: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”.
Chrystus mówiąc o miłości bliźniego nie stawia jej żadnych granic. Mamy miłować nawet nieprzyjaciół. Jest to bardzo trudne wymaganie. Mamy problemy w okazywaniu miłości naszym bliskim, a tu mamy ją okazywać nawet tym, którzy nas krzywdzą. Jeśli czujemy się niezdolni do takiej miłości, powinniśmy pamiętać, że moc w jej praktykowania odnajdujemy w Chrystusie. Ks. Mieczysław Piotrowski w dwumiesięczniku „Miłujcie się” podaje tego przykład. Otóż Jacek Schwarc podczas pobytu w hitlerowskim obozie koncentracyjnym naraził się jednemu z obozowych kapo, który za karę, z sadystyczną wściekłością zaczął go kopać i okładać pejczem. Podczas tego okrutnego bicia, Jacek tknięty jakimś wewnętrznym impulsem zaczął się modlić za swojego oprawcę. W pewnym momencie ujrzał w wizji biczowania Chrystusa. Pod wpływem tego widzenia został ogarnięty tak wielką miłością, że zwrócił się do prześladowcy ze słowami, których najmniej można było się spodziewać w tej sytuacji: „lch liebe dich” (kocham ciebie). Zaszokowany tymi słowami kapo przestał znęcać się nad więźniem. I ku swemu zdumieniu zobaczył, jak na jego oczach krwawiące, świeże rany, które przed chwilą zadał więźniowi, zabliźniały się i goiły. Oprawca przeżył duchowy szok i zrozumiał, jak ogromną siłą jest przebaczająca miłość.
Do takiej miłości Bóg przygotowywał człowieka przez długie lata. Zaczęło się od prawa zapisanego w Księdze Wyjścia: „Oko za oko, ząb za ząb”. Wcześniej ta zasada znana była w Babilonie. Pogański władca tego państwa Hammurabi, który rządził w latach 1792-1750 przed Chr stworzył kodeks prawny, w którym czytamy: „Jeśli syn ojca swego uderzył, utną mu rękę. Jeśli obywatel wybił oko obywatelowi, oko wybiją i jemu”. Nam ludziom dwudziestego pierwszego wieku wydaje, że jest to zasada nieco barbarzyńska. Nic bardziej mylącego. Niejeden raz nie zachowujemy tego przez odpłacanie z nawiązką. Oto przykłady. Franka naplotkowała na Maryśkę. Maryśka się o tym dowiedziała i odpłaciła France z nawiązką. I tak sobie odpłacały, aż do wyczerpania arsenałów swojej pomysłowości. A przy okazji zbudowały piramidę zła, której same nie mogły ogarnąć i zrozumieć. To ona ich ogarnęła. Została tylko nienawiść. Inny przykład z Bliskiego Wschodu. Zabito jednego żołnierza, żołnierze wrogiej armii, w odwecie starają się zabić co najmniej dziesięciu, a przy okazji trafiają się także dzieci. I przez takie odpłacanie zamieniając w piekło naszą piękną ziemię. A zatem wielu z nas powinno zacząć praktykowanie miłości od zasady: „Oko za oko, ząb za ząb”. Rzymski filozof Seneka w, „Listach moralnych do Lucyliusza” odniósł powyższą zasadę do relacji małżeńskich: „Wiesz, że niegodziwcem jest ten, kto od własnej żony wymaga obyczajności, a sam jest uwodzicielem cudzych żon’.
W pierwszym czytaniu z Księgi Wyjścia słyszymy słowa: „Nie będziesz gnębił i nie będziesz uciskał cudzoziemców, bo wy sami byliście cudzoziemcami w ziemi egipskiej. Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę, zapali się gniew mój i wygubię was mieczem, i będą żony wasze wdowami, a dzieci wasze sierotami”. Gwarantem miłości bliźniego jest Bóg. Nakazy miłości braterskiej są konkretne: nie będziesz bił, nie będziesz wykorzystywał słabego, pożyczysz mu pieniędzy bez domagania się natychmiastowego zwrotu, nie zatrzymasz jako zastawu na noc jego płaszcza, którym on się przykrywa. Są to przykłady, które rzucają światło boże na każdą dziedzinę naszego życia. Chrystus ukazuje miłość, która nie ma żadnych granic. Nawet śmierć nie jest w stanie postawić jej granicy. Ta miłość modli się za oprawców, przekracza śmierć i blaskiem zmartwychwstania ukazuje światu swoje zwycięstwo. Do tego zwycięstwa zaprasza nas Chrystus. A jest to zwycięstwo miłości i pełni życia. Do takiej miłości człowiek jest zdolny, gdy na pierwszym miejscu postawi miłość do Boga, która poszerza ludzką miłość o nadprzyrodzony i wieczny wymiar. I ona przynagla nas do miłowania wszystkich ludzi. O tym przypomina nam także ludzkie doświadczenie. Erich Fromm, wybitny niemiecki filozof, socjolog, psycholog i psychoanalityk napisał: „Każdy, kto kocha tylko jedną osobę i nie kocha bliźniego swego, zdradza tym samym, że jego uczucie do tej osoby jest zwykłym przywiązaniem mającym charakter podporządkowania lub dominacji. Na pewno zaś nie jest miłością”.
Św. Paweł w zacytowanym na wstępie Liście do Tesaloniczan pochwala wiernych z Tesalonik, że nawrócili i zachęca ich, aby służyli „Bogu żywemu i prawdziwemu”. Jest to wezwanie do postawienia miłości Boga na pierwszym miejscu, która zaowocuje piękną miłością do bliźniego, którą św. Paweł opiewa w znanym Hymnie o Miłości: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz wpółweseli się z prawdą” (Kurier Plus, 2017).
NAJWAŻNIEJSZE W ŻYCIU
Michael Patrick (Paddy Kelly) jest jedną z najbardziej fascynujących postaci sceny muzycznej. W wieku 4 lat zaczynał z rodzinnym zespołem The Kelly Familly, jako nastolatek zdobył światową popularność. W jednym z wywiadów powiedział: „Ale chyba każdy z nas w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że samochody, domy, bankowe konta nie są najważniejsze w życiu. To tylko materialna strona naszej egzystencji. Nie da się kupić miłości, przyjaźni czy zdrowia. Oczywiście, jeśli masz dużo pieniędzy, możesz pójść do lepszego lekarza. Ale w pewnym momencie i to może nie pomóc. Bo nie można kupić tego, co w życiu najważniejsze. Dlatego traktuję swoją muzyczną twórczość nie jako karierę w show-biznesie, ale jako misję, której celem jest przybliżenie moim słuchaczom najważniejszych wartości”.
Będąc u szczytu sławy przeżył kryzys egzystencjalny i zaczął szukać odpowiedzi na pytania o sens życia. Nawiedził sanktuaria maryjne między innymi Lourdes, Medziugorje. Wspomina: „W 1999 r., kiedy pojechałem do Lourdes, doznałem nawrócenia. Wtedy przechodziłem trudny czas, kryzys, depresję. Miałem myśli samobójcze. Byłem na dnie. W telewizji zobaczyłem program dokumentalny na temat Lourdes. Na początku myślałem, że to miejsce dla starszych pań, a ja przecież jestem młody, jestem gwiazdą! Jednak nie mogłem się temu oprzeć. Rzeczywiście, było sporo starszych pań, ale byli też młodzi ludzie. Podczas modlitwy w ciszy poczułem niesamowity pokój. Czułem obecność Matki Bożej, dającej mi pocieszenie, i wtedy powiedziałem, że chcę dać sobie drugą szansę. Skierowałem prośbę do Niej o pomoc, by znaleźć Boga, pokój i zrozumieć sens mojego życia. Zacząłem modlić się na różańcu i codziennie odmawiałem trzy tajemnice. Zacząłem czytać Biblię, poszedłem do spowiedzi i wszystko zaczęło się zmieniać. Wiara jest moim wyborem i to się wydarzyło w Lourdes”.
Skutkiem tego nawrócenia była decyzja wstąpienia do zakonu Wspólnoty św. Jana w Burgundii jako brat John Paul Mary. Na pytanie, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji odpowiedział: „Były dwa powody. Po pierwsze nie podobał mi się show-biznes, to, że jest powierzchowny, skoncentrowany na zewnętrznej stronie człowieka. Ludzie myślą, że bogaci i sławni ludzie są szczęśliwi. A ja taki nie byłem. Miałem dosyć wszystkiego. Ani rodzina, ani muzyka, nic nie przynosiło mi radości. Powiedziałem więc: ‘Basta!’. I zacząłem się zastanawiać nad alternatywnym sposobem życia. Po drugie – chciałem poznać Boga. To było dla mnie najważniejsze pytanie: kim jest Jezus? Nie chciałem przeżyć swego życia, by na jego końcu zacząć się zastanawiać, co będzie dalej. Chciałem wiedzieć to teraz – co jest w nim najważniejsze. Dlatego zostałem mnichem”.
Po sześciu latach opuścił klasztor. Tak pisze o tej decyzji: „Po 6 latach pobytu w zakonie zachorowałem. Nie mogłem ani studiować, ani pełnić posługi jako kapłan. Pomyślałem, że może Pan Bóg ma dla mnie inny plan. Może Pan Bóg chce, bym wrócił do muzyki, może moim powołaniem jest małżeństwo… Moje doświadczenie pokazało, że jeśli powierzamy wszystko Bogu, On nam oddaje dużo więcej. Wydaje nam się, że coś możemy stracić. Powiedziałem sobie: Ok, Panie Boże, daję Ci wszystko. Bóg dał mi z powrotem gitarę, dał mi wspaniałą żonę i obdarzył wspaniałym życiem. Przypomina mi się Abraham. Kiedy poświęca się to, co jest dla nas najważniejsze, to nawiązuje się relacja między Tobą a Panem Bogiem. Dla mnie Bóg jest wszystkim”. 13 kwietnia 2013 roku w otoczeniu rodziny i przyjaciół poślubił dziennikarkę Joelle Verreet. Poznali się, gdy oboje byli nastolatkami. Miłość piosenkarza była bez wzajemności. Nieszczęśliwie zakochany napisał piosenkę „Looking for love”, w której wyraża swój ból. Po dwudziestu latach odkryli, że mają wiele wspólnego. Joelle pisząc swój doktorat z filozofii religii spędziła wiele czasu w klasztorach.
Michael Patrick Kelly miał wszystko, co według obiegowej opinii jest potrzebne do szczęścia. Jednak dopiero po pełnym odkryciu miłości Boga i bliźniego doświadczył pełni szczęcie i odkrył swoje powołanie, o którym mówi: „Uważam, że zostałem obdarzony przez Boga talentami. A przecież Jezus powiedział, że nie wolno zakopywać swych talentów w ziemi, tylko trzeba robić wszystko, by je pomnażać. Dlatego postanowiłem kontynuować tworzenie muzyki. To jest moim powołaniem w sferze zawodowej. Z kolei powołaniem w życiu prywatnym jest bycie jak najlepszym małżonkiem, a potem, jak Bóg pozwoli, ojcem dla naszych dzieci”.
Piosenkarz dogłębnie odkrył to o czym od wieków przypomina nam Biblia. Dzisiejsze czytania w sposób szczególny zawracają na to uwagę. Na pytanie uczonego w Prawie, w którym przykazaniu jest zawarte to co jest w naszym życiu najważniejsze Jezus odpowiada: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. W Księdze Wyjścia z pierwszego czytania Bóg daje kilka przykładów, jak to przykazanie realizować w naszym życiu: „Nie będziesz gnębił ani uciskał przybysza, bo wy sami byliście przybyszami w ziemi egipskiej. Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy ani sieroty. Jeśli pożyczysz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie każesz mu płacić odsetek. Jeśli weźmiesz w zastaw płaszcz twego bliźniego, winieneś mu go oddać przed zachodem słońca, bo jest to jedyna jego szata i jedyne okrycie jego ciała podczas snu”.
Chrystus podnosi porzeczkę miłości w słowach: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Dla samych siebie jesteśmy gotowi zrobić wszystko. W tym kontekście jest zrozumiały nakaz Jezusa miłowania nawet naszego wroga: „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół”. Ileż to razy stajemy się wrogami samych siebie. Jestem wrogiem samego siebie, gdy moje postępowanie jest niegodne człowieka, niegodne dziecka Bożego. Jestem wrogiem samego siebie, gdy daję przystęp do mojego serca negatywnym uczuciom jak zazdrość, zemsta, zawiść, chciwość itd. Jesteśmy w stanie wszystko to w sobie wytłumaczyć, wybaczyć sobie i być zadowolonym z siebie. I taką miarą mamy mierzyć naszą miłość do bliźniego. Jest to trudne, ale w mocy bożej możliwe i zbawienne.
Bóg nas kocha jakimi jesteśmy, nawet grzesznikami, dając nam przystęp do swojego niezgłębionego miłosierdzia. I tylko od nas zależy czy z tego skorzystamy. Kocha tylko dlatego, że jesteśmy. Dla ilustracji przytoczę historię opisaną przez Marshalla Rosenberga w książce „Wychowanie w duchu empatii”. Pewnego razu zapytał trzyletnim synem, czy wie, dlaczego tata go kocha. Chłopiec podał przykłady swoich umiejętności, co uzmysłowiło i samemu autorowi, i wielu rodzicom, jak często wyrażamy swoje uznanie i zachwyt dzieciom wówczas, gdy jesteśmy z nich zadowoleni, jednocześnie nieświadomie wysyłamy do dziecka, że nasza miłość jest warunkowa. Po kilku próbach Marshall powiedział chłopcu, że kocha go za to po prostu, że on to on. To wyznanie spotkało się z ogromną radością dziecka, którą wyrażało przez kilka następnych dni, wykrzykując: „Tato, kochasz mnie tylko dlatego, że ja to ja! Kochasz mnie, bo jestem mną!” (Kurier Plus, 2020).