3 niedziela Wielkiego Postu
WODA ŻYCIA
Jezus przybył do miasteczka samarytańskiego, zwanego Sychar, w pobliżu pola, które Jakub dał synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny. Nadeszła tam kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: „Daj Mi pić”. Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta dla zakupienia żywności. Na to rzekła do Niego Samarytanka: „Jakżeż Ty będąc Żydem prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Żydzi bowiem nie utrzymują stosunków z Samarytanami. Jezus odpowiedział jej na to: „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić», prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej”. Powiedziała do Niego kobieta: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił i on sam, i jego synowie, i jego bydło?” W odpowiedzi na to rzekł do niej Jezus: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. A On jej odpowiedział: „Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj”. A kobieta odrzekła Mu na to: «Nie mam męża». Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: «Nie mam męża». Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą”. Rzekła do Niego kobieta: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga”. Odpowiedział jej Jezus: „Wierz Mi, niewiasto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, i takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie”. Rzekła do Niego kobieta: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”. Powiedział do niej Jezus: „Jestem Nim Ja, który z tobą mówię”. Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział: „Czego od niej chcesz?” lub „Czemu z nią rozmawiasz?” Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Wyszli z miasta i szli do Niego. Tymczasem prosili Go uczniowie, mówiąc: „Rabbi, jedz!” On im rzekł: „Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie”. Mówili więc uczniowie jeden do drugiego: „Czyż Mu kto przyniósł coś do zjedzenia?” Powiedział im Jezus: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło. Czyż nie mówicie: «Jeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa?» Oto powiadam wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo. Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem. Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. Ja was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli”. Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”. Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4,5–42).
Doktor Howard Kelly, sławny chirurg z Baltimore znany był z wierności zasadom chrześcijańskim. Bardzo często w klapie jego marynarki można było zauważyć kwiat róży. Z wiadomych tylko jemu powodów róża ta zachowywała świeżość i piękno przez bardzo długi czas. Kiedy pytano go o sekret jaki się za tym kryje, dr Howard odwracając klapę marynarki pokazywał małą buteleczkę z wodą. Łodyga róży przechodziła przez dziurkę w klapie marynarki i sięgała wody. I to był sekret długiej żywotności róż. W ten to sposób dr Howard dawał do zrozumienia pytającym, że źródłem udanego i pięknego życia jest zanurzenie się w ożywiającej wodzie, którą jest Jezus Chrystus (Wilbur E. Nelson, 44).
Jakże różne treści kryją się pod pojęciem „pięknego, udanego życia”. W tej różnorodności można wyłuskać kilka stwierdzeń, życzeń, które są najczęściej powtarzane. Oto kilka z nich, zasłyszanych czasie składania życzeń po uroczystym ślubowaniu małżeńskim przed ołtarzem: „trwania płomiennej miłości, długich lat życia, zdrowia, dużo pieniędzy (najlepiej kilka milionów dolarów wygranych w Lotto), powodzenia w pracy (własny biznes lub dyrektorstwo), udanych dzieci ( czasami zdarzają się takie życzenia) itd. Spełnienie tych życzeń, chociażby w części ma się złożyć na piękne, udane życie. Najczęściej w tych życzeniach nie ma odniesień religijnych. Ale o tym mówił kapłan błogosławiący małżeństwo. Zachęcał, aby nowożeńcy zaufali Chrystusowi, oparli swe życie na Jego nauce, a wtedy On poprowadzi ich drogą pięknej miłości.
Zakotwiczenie w Chrystusie ma realny wpływ na bieg ziemskich spraw. Przed laty opublikowano w prasie wyniki badań amerykańskich uczonych. Okazuje się, że ludzie autentycznie wierzący, uczęszczający do kościoła cieszą się lepszym zdrowiem, dłużej żyją i są bardziej zadowoleni z życia. Ale to nie to jest najważniejszym owocem wiary. Wiara otwiera nas na wieczność. Odnajdujemy w niej „źródło wody tryskającej ku życiu wiecznemu”.
Siedem wieków przed ewangelicznym wydarzeniem, zacytowanym na wstępie tych rozważań Asyria zagarnęła północną część państwa Izraelskiego. Większość ludności żydowskiej wysiedlono. Ich miejsce zajęli nowi przybysze spoza narodu żydowskiego. Nowo przybyli przyjmowali zwyczaje religijne pozostałej ludności żydowskiej i mieszali się z nimi. Zwano ich samarytanami. Zachowywali oni prawo i tradycje żydowskie. Jednak Żydzi z południa nie traktowali ich jako potomków Abrahama. Z upływem czasu narastała niechęć między Samarytanami a Żydami. Ostatecznie doprowadziło to do tego, że Samarytanie wybudowali sobie własną świątynię i odseparowali się od Żydów, którzy mieli swoją świątynię w Jerozolimie. Te dwie grupy nie rozmawiały ze sobą i wzajemnie się unikały. Prośba Jezusa zaskoczyła kobietę; on będąc Żydem rozmawia z Samarytanką, nie do przyjęcia w tamtych czasach była także publiczna rozmowa rabina z kobietą. Rabin nie rozmawiał publicznie nawet ze swoją żoną. Jezus łamiąc ówczesne prawa i zwyczaje daje do zrozumienia, że ma do przekazania ludzkości ważniejszą sprawę niż zachowanie zasad i praw ustanowionych przez ludzi.
Rozmowa z Samarytanką jest najpełniejszą katechezą przeprowadzoną przez Jezusa zanotowaną przez ewangelistów. Zaczęło się od prośby o wodę, a zakończyło się wyznaniem wiary w Jezusa jako Mesjasza. W trakcie rozmowy Jezus mówi, że może dać wody, która zaspokoi najgłębsze pragnienie, człowiek nie będzie więcej pragnął, co więcej, ta woda stanie źródłem życia wiecznego. Samarytanka bardzo dosłownie przyjęła słowa Jezusa, odpowiadając: „Daj mi tej wody, abym już więcej nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. Samarytanka nie zrozumiała, o czym Jezus mówi. Dlatego Jezus każe jej przyprowadzić męża. „Nie mam męża”- odpowiada. I Jezus dodaje: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś, bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz nie jest twoim mężem”. Zdziwiona wyznaje: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem”. To stwierdzenie było początkiem na drodze prowadzącej do wyznania, że Jezus jest Mesjaszem, źródłem wody tryskającej na życie wieczne.
Św. Augustyn, który po bardzo burzliwym życiu odnalazł Chrystusa w swoich wyznaniach zapisał: „Niespokojne jest serce dopóki nie spocznie w Bogu”. A w innym miejscu napisze: „Teraz w spokoju wzrastam, ponad wszystkie inne, ponieważ podtrzymuje mnie Bóg, który jest ponad wszystkimi rzeczami. Z jakim spokojem śpiewamy Chrystusowi, ponieważ na Jego drodze pozostajemy bezpieczni. Chrystus przywraca zdrowie słabym i pokonanym przez burze duszom. Pan jest naszą opoką, o którą każdy może się bezpiecznie oprzeć”.
Trzecia niedziela Wielkiego Postu jest wezwaniem do głębszego zanurzenia się w źródle wody życia, którym jest sam Jezus Chrystus. Poprzez to zanurzenie nasze życie poszerza się o wymiar wieczności, a nasze pragnienia i plany ziemskie, chociażby nie w pełni zrealizowane, skąpane w tym Źródle znajduje ostatecznie spełnienie (Ku wolności).
WODA NIEZBĘDNA DO ŻYCIA
Synowie Izraela rozbili obóz w Refidim, ale lud pragnął tam wody i dlatego szemrał przeciw Mojżeszowi i mówił: „Czy po to wyprowadziłeś nas z Egiptu, aby nas, nasze dzieci i nasze bydło wydać na śmierć z pragnienia?”. Mojżesz wołał wtedy do Pana i mówił: „Co mam uczynić z tym ludem? Niewiele brakuje, a ukamienują mnie!”. Pan odpowiedział Mojżeszowi: „Wyjdź przed lud i weź kilku ze starszych Izraela ze sobą. Weź w rękę laskę, którą uderzyłeś Nil, i idź. Oto Ja stanę przed tobą na skale, na Horebie. Uderzysz w skałę, a wypłynie z niej woda, i lud zaspokoi swe pragnienie”. Mojżesz uczynił tak na oczach starszyzny izraelskiej. I nazwał to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się synowie izraelscy i wystawiali Pana na próbę, mówiąc: „Czy też Pan jest rzeczywiście pośrodku nas, czy nie?” (Wj 17,3–7).
Mała Kasia była niezmordowana w zadawaniu pytań. Dlaczego śnieg jest zimny? Dlaczego jemy trzy razy dziennie? Dlaczego musimy się myć? Dlaczego ludzie umierają? Co się dzieje z ludźmi po śmierci? Dlaczego na plaży jest piasek? Dlaczego ptaki latają, a my nie? Dlaczego na tym budynku jest krzyż? Kto zawiesił na niebie słońce, gwiazdy i księżyc? Takich i tym podobnych pytań dziewczynka zadawała tysiące. Cała rodzina miała nieraz tego dość. Starano się choć trochę wyhamować dociekliwość dziecka. Pewnego razu matka zapytała Kasię, dlaczego ciągle pyta. Kasia odpowiedziała, że chce wszystko wiedzieć, bo może się przydać w trudnej sytuacji. Matka zasugerowała jej, że w życiu nie koniecznie musimy wszystko wiedzieć, zresztą jest to niemożliwe. Jednak ten argument nie przekonał małej Kasi. Zwrot: dlaczego? nadal był najczęściej używanym słowem przez dziewczynkę. Jednak po pewnym czasie Kasia przestała pytać. Zaintrygowana mama zapytała, dlaczego teraz nie zadaje tylu pytań. Na co Kasia odpowiedziała: „Znam już odpowiedź na najważniejsze pytania. Nasz katecheta na lekcji religii powiedział, że Jezus przyszedł na ziemię, aby odpowiedzieć na najważniejsze nasze pytania. Powiedział, że Bóg nas kocha i nigdy nie złamie swojej obietnicy. Gdy Mu uwierzymy wszystko będzie miało dobry koniec, nawet, gdy teraz nie wygląda to najlepiej”.
W naszym dorosłym życiu stajemy także przed wieloma pytaniami. Aby znaleźć na nie odpowiedź bierzemy do ręki gazetę, książkę, słuchamy ludzi, surfujemy po Internecie. Dowiadujemy się jak powstał świat, dlaczego ptaki latają, dlaczego widzimy, dlaczego gwiazdy spadają, jak zrobić karierę w świecie, jak zbudować dom itd. Wśród tej wielości pytań i odpowiedzi są te najważniejsze. A odnajdujemy je na kartach Biblii. Dziadek znanego pisarza Romana Brandstaettera, wręczając mu przed śmiercią Biblię powiedział: „Będziesz ją nieustannie czytał, a gdy się zestarzejesz, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś, są tylko nieudolnym komentarzem do tej Jedynej Księgi”. Jedną z postaci tej „Jedynej Księgi”, która zadawała wiele pytań jest mędrzec Kohelet. Zadaje on najważniejsze pytania o sens życia, który ukazuje człowiekowi perspektywę szczęścia mimo śmierci. Szuka go w bogactwach, rozkoszach, sławie i ludzkiej mądrości. A nie znajdując go powtarza: „Marność nad marnościami- wszystko marność”. W tych poszukiwaniach przedziera się przez ziemskie sprawy, spogląda ku niebu i stamtąd oczekuje odpowiedzi. Podążając za Koheletem, w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze pytania spoglądamy także ku niebu. A konkretnie wpatrujemy się Tego, który zstąpił z nieba, Jezusa Chrystusa. On w dzisiejszej Ewangelii mówi: „Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”.
Pierwszą osobą, która usłyszała te słowa była Samarytanka, którą Jezus spotkał przy studni Jakubowej. Spragniony poprosił Samarytankę o kubek wody. A ta odpowiedziała: „Jakżeż Ty będąc Żydem prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” A trzeba wiedzieć, że Żydzi nie utrzymywali przyjaznych stosunków z Samarytanami. Na co Jezus jej odpowiedział, że gdyby wiedziała, kim On jest, to prosiłaby Go, a On dałby jej wody żywej. Kobieta zrozumiała to dosłownie, odpowiadając: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej?”. Chrystus jej odpowiedział, że ten, kto pije wodę z tej studni będzie dalej pragnął. On może dać wody, po której już nie będziemy pragnąć. Ta woda „stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. Mimo tak wyraźnego wskazania na inny charakter tej wody, Samarytanka dalej myśli bardzo konkretnie, nie jest w stanie oderwać się od wody, którą czerpie ze studni. Prosi Jezusa: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. Wobec tego Chrystus używa swojej boskiej i prorockiej mocy, aby kobieta zrozumiała, o jaką wodę tu chodzi.
Każe jej przywołać męża. Ona odpowiada, że nie ma męża. A Chrystus mówi, że słusznie powiedziała, bo miała pięciu mężów, a ten, którego teraz ma też nie jest jej mężem. Zaskoczona powiedziała: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem”. Taki był początek rozpoznania w Chrystusie obiecanego Mesjasza. Pobiegła do miasta i powiedziała: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Na zadane pytanie, prowadzona łaską Ducha Świętego otrzymała twierdzącą odpowiedź. I tak jak mała Kasia odnalazła odpowiedź na najważniejsze pytanie i stała się apostołką Chrystusowej prawdy. Dzięki niej wielu uwierzyło w Chrystusa: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”. W Chrystusie odnaleźli odpowiedź na najważniejsze pytania. Wystarczyło tylko Mu całkowicie zaufać, aby mieć pewność, że wszystko, czego doświadczamy w życiu będzie miało szczęśliwe zakończenie.
Antoine de Saint-Exupéry, doświadczając pustynnej rzeczywistości napisał: „Wodo! Wodo, nie masz ani smaku, ani koloru, ani zapachu. Niewiele więc trzeba, aby cię zdefiniować. Nie poznamy ciebie, dopóki nie skosztujemy. Ty nie jesteś niezbędna do życia: ty jesteś życiem”. To samo możemy powiedzieć o Chrystusie. Nie poznamy Go dopóki Go nie „skosztujemy”. W pieśni religijnej inspirowanej psalmem 128 śpiewamy: „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan. Kiedym tęsknie szukał Pana, raczył mnie wysłuchać. I ze wszelkiej trwogi mojej raczył mnie wyzwolić”. Gdy przyjmiemy Chrystusa, gdy Go „skosztujemy”, wtedy poczujemy smak wody zaspakajającej najgłębsze nasze pragnienie, którym jest pragnienie życia wiecznego. Smak tej wody najpełniej czujemy, gdy spożywamy Ciało i Krew Chrystusa. Do tej tajemnicy Bóg przygotowywał człowieka bardzo długo. Przygotowywał przez zesłanie manny na pustyni i wyprowadzenie wody ze skały. Po wyprowadzeniu z niewoli egipskiej, gdy zabrakło wody na pustyni Izraelici zaczęli szemrać przeciw Mojżeszowi i Bogu. Doskwierało im pragnienie fizyczne. Doskwierało im także pragnienie duchowe, które wyrażali w pytaniu: „Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?” Woda ze skały upewniła ich, że Pan jest z nimi. Ta wiara doprowadziła ich do Ziemi Obiecanej. Świadomość obecności Boga w naszym życiu daje moc osiągnięcia naszej Ziemi Obiecanej, którą odnajdujemy po drugiej stronie życia (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
MIŁOŚĆ OCALAJĄCA
A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany. Chrystus bowiem umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5, 5–8).
Kilka tygodni temu, obejrzałem wspaniały film pt. „A Beautiful Mind”. Jest to oparta na autentycznych faktach fascynująca historia wybitnego naukowca. Ale to nie osiągnięcia naukowe stają się źródłem wzruszających przeżyć i odnajdywania mądrości życia. John Nash ukończył studia w roku 1947 na Uniwersytecie Princeton. Był zarozumiałym ekscentrycznym studentem. Do swoich kolegów mówił: „Nie lubię za bardzo ludzi, ale oni też nie darzą mnie zbyt wielką sympatią”. Powtarzał z dumą to, co o nim powiedział profesor, gdy był na pierwszym roku studiów: „Nash urodził się z podwójnym mózgiem, ale z połową serca”. Nash nie przepadał za towarzystwem. Rzadko bywał na wykładach. Samotnie pracował nad teorią konkurencji, zapisując wzorami matematycznymi okna swego pokoju. Wyniki, jakie osiągnął dały mu pozycję cenionego naukowca i wykładowcy uniwersyteckiego.
Wybitny umysł, który dał mu tak wysoką pozycję i pewność siebie stał się powodem jego upadku. Nash zaczął cierpieć na schizofrenię paranoidalną. Przyjaciele patrzyli na niego z bólem, jak z genialnego naukowca stał się szaleńcem. Nash zdawał sobie sprawę, że dzieje się z nim coś złego, jednak nie mógł stwierdzić z całą pewności, co w jego życiu jest prawdą a co jest urojeniem. Gdy choroba nasiliła się został zamknięty w szpitalu dla psychicznie chorych. Jednak nie było to miejsce dla niego. Jego żona Alicja, która mu ciągle towarzyszyła zdecydowała się zabrać go do domu. Otoczyła troskliwą miłością. Czasami brakowało jej sił. Okres wielkiej próby nadszedł wtedy, gdy Nash stał się niebezpieczny dla niej i ich dziecka. Odesłała dziecko do rodziny a sama została z mężem. Z czułością brała ręce męża w swoje ręce i mówiła: „To jest realne, to naprawdę istnieje”. Kładła swoje ręce na jego sercu i mówiła podobnie: „To istnieje, to jest realne”. Pełna poświecenia miłość żony sprawiła, że Nash wracał do zdrowia i mógł podjąć pracę w bibliotece uniwersyteckiej. Nawiedzały go jeszcze urojenia, ale potrafił już z tym się uporać. Z czasem podjął wykłady i pracę naukową. Ogromna miłość żony i życzliwość przyjaciół sprawiły, że Nash wrócił do normalnego życia.
W roku 1995 Nash otrzymał nagrodę Nobla. W czasie uroczystości rozdania nagród, patrząc na żonę powiedział: „Moim największym odkryciem w życiu jest nie to, za co otrzymuję dzisiaj nagrodę. Moim największym odkryciem jest prawda, że miłość jest najważniejszą wartością w życiu, ona przemienia człowieka i świat, ona niesie ocalenie człowiekowi i światu”. Po tych słowach uczestnicy uroczystości powstali, a burzliwym oklaskom nie było końca.
Nash odkrył część prawdy, którą Bóg objawił człowiekowi na samym początku jego istnienia. Jest to prawda o miłości, zbawiającej człowieka. Św. Paweł w liście do Rzymian pisze: „Chrystus umarł za nas jako grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się, ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swą miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5, 6-8). Miłość boża daje szansę nawet grzesznikowi, nie przekreśla człowieka, nie odrzuca go. Ewangeliczna scena przy studni Jakuba jest tego wymownym dowodem. Chrystus nawiązuje dialog z Samarytanką. Jest bardzo delikatny nie wchodzi brutalnie w jej życie. Wiedząc, że jest grzesznicą nie wytyka jej błędów. Postępuje inaczej niż ci, którzy wywarzają drzwi zamiast zapytać o klucz, gdy chcą wejść do domu. Chrystus nie występuje z pozycji siły i wyższości, ale uniżenia. Zaczyna od prośby. Prosi o wodę. W ten sposób przygotowuje ją do przyjęcia daru, który sam chce jej dać. Dzięki temu Samarytanka otwarła swoje serce, a Chrystus z wielkim szacunkiem prowadzi ją do uznania grzeszności i wzbudza w niej pragnienie przemiany życia. Miłość Chrystusa sprawia, że Samarytanka nie czuje się potępiona i odrzucona, wręcz przeciwnie, wie, że Chrystus ją rozumie, akceptuje. Nikt do tej pory nie poświęcił jej tyle serdecznej uwagi. Powierzyła Chrystusowi tajemnicę swego smutnego i pokręconego życia. Była ona zranioną kobietą przez całą serię nieudanych związków. Wgłębi serca pragnęła żyć dobrze i szlachetnie, w zgodzie z Bogiem. Chrystus docenił to i zapewnił ją, że może dać jej tej wody, która zaspokoi jej najgłębsze pragnienia. „Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu”. Chrystus wprowadza ją w rzeczywistość zbawienia. Samarytanka wie, że oczekiwany Mesjasz objawi to wszystko, dlatego Chrystus jej oznajmia: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię”.
Przez swoją delikatność i miłość Chrystus sprawił, że dla tej kobiety rozpoczął się czas zbawienia. Ewangelia mówi, że zostawiła wszystko, wróciła do wioski i zaczęła wołać: „Pójdźcie zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Wielu Samarytan przybyło do Jezusa i uwierzyło w Niego. Jezus stał się dla nich źródłem wody tryskającej na życie wieczne. Stał się wodą, która zaspakaja ludzkie pragnienia zbawienia i życia wiecznego. Tych pragnień nie mogą zaspokoić żadne wartości materialne.
Charlie Brower w swojej książce pt. „Me and Other Advertising Geniuses” pisze jak nierozsądni są ludzie, którzy chcą zaspokoić głody duchowe wartościami materialnym. „Mój przyjaciel Bill należy do tych ludzi, którzy dążą do sukcesu, aż go osiągną. Należy do tych ludzi, którzy nie przestają walczyć, gdy gra się kończy i oni wygrywają. Mój przyjaciel Bill robi wszystko, co powinien robić, aby osiągnąć cel. Ale jest ciągle spragniony i nieszczęśliwy. Wędrował do końca śladem tęczy, ale tam nie było złote. Dokopał się do skrzyni ze skarbami, ale była ona pusta”.
A Chrystus od dwóch tysięcy lat powtarza: „Lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu „(z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
ZAKWITAJĄCA PUSTYNIA
Bezkresne przestrzenie pokryte piaskiem lub kamieniami, spękana ziemia, żar lejący się z nieba, zero roślinności, to najczęstszy obraz pustyni. Wystarczy jednak, że spadnie obfity deszcz, a po kilku godzinach pustynia pokrywa się morzem kwitnących roślin, zaczyna tętnić życiem. Rośliny jakby się spieszą, aby w tym krótkim czasie zakwitnąć i wydać owoc, nasienie, które czekać będzie na następny deszcz. Wszystko jest uzależnione od wody. Przed laty można było oglądać wystawę fotografii Richarda Dickey’a. Niesamowite widoki. Doliny, zbocza wzgórz pokryte kolorowymi dywanami kwiatów. Aż trudno uwierzyć, że była to pustynia kalifornijska. Dickey potrzebował aż 19 lat, aby uchwyć najpiękniejsze widoki, kiedy to pustynia zroszona deszczem stawała się wręcz rajem kolorów. Co ciekawe, te ukwiecone dywany pojawiają się także w najbardziej wysuszonych i nieprzyjaznych dla życia miejscach. Nawet Dolina Śmierci, na krótko zamienia się w kwitnący ogród. Nawiązując do nazwy Doliny możemy powiedzieć, że woda zwycięża śmierć.
Jest także inny deszcz, który spada na ziemię ludzkich serc, przemieniając je w rajskie ogrody radości i pokoju, miłości i duchowego piękna. Święty Antoni pustelnik po śmierci rodziców, w wieku osiemnastu lat odziedziczył znaczny majątek. Pewnego razu wszedł do kościoła i usłyszał słowa Ewangelii: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim a będziesz miał skarb w Niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Antoni potraktował to wezwanie dosłownie. Sprzedał majątek i pieniądze rozdał ubogim, zostawiając dla siebie tyle ile było konieczne na utrzymanie. Następnym razem usłyszał w kościele inne słowa Ewangelii: „Nie martwcie się o jutro”. Natchniony tym słowem, Antoni z radością rozdał resztę swojego majątku biednym i udał się na pustynię, aby prowadzić pustelnicze życie. Promieniując ewangeliczną radością przyciągał do siebie młodych ludzi, którzy chcieli, tak jak on prowadzić życie według rad ewangelicznych. Pustynia wokół świętego Antoniego pokrywała się niejako dywanem kwiatów duchowych. Wierni przybywali do mnichów, aby szukać rady, umocnienia i radości. I na tych pustkowiach to odnajdywali. Nie zostawali na pustyni, ale wracali do swoich codziennych obowiązków wewnętrznie umocnieni, z Bogiem w sercu, który był jak woda, która daje moc zrodzenia najpiękniejszych kwiatów wieczności. W Starym Testamencie woda była używana jako symbol Boga, który ożywia i sprawia, że nasza dusza, choćby spalona jak ziemia pustyni zmienia się w kwitnący ogród owocujący pięknem, dobrem i miłością. Święty Antoni dał początek ruchu monastycznego, który zmienił rozpadający się wówczas świat antyczny i ogarnął blaskiem chrystusowego zmartwychwstania nową Europę.
Nasze serce, nasza dusza, może rozkwitać cudownymi kwiatami ducha i wydawać owoce wieczności, pod warunkiem, że otworzy się na „wodę” spływającą z nieba. A tym co otwiera nasze serce jest nasza wiara. Im jest mocniejsza, tym szerzej otwiera naszą duszę na łaskę bożą, „wodę z nieba”. Poniższy przykład ilustruje jak bardzo potrzebna jest nam wiara, aby w naszej duszy zagościła radość i pokój. Robert Farrar Capon w swojej książce „Zdumione serce” przedstawia historię mężczyzny, który znalazł się w szpitalu z połamanym nogami i rękami. Przykutego do łóżka mężczyznę odwiedził przyjaciel i powiedział mu, że w czasie pobytu w szpitalu jego dom został zdewastowany. Wiatr zniszczył dach i przeciekająca woda poczyniła wiele szkód w domu. Przykuty do łóżka mężczyzna był zdruzgotany nieszczęściami, które spadły na niego. Po pewnym czasie, przyjaciel ponownie odwiedził chorego i powiedział: „Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość. Zgadnij, co?” Choremu nic nie przychodziło do głowy. Wtedy przyjaciel dokończył: „Zapłaciłem już firmie remontowej. Wszystko zostało naprawione. Twój dom wygląda jak nowy. Jest to mój dar dla ciebie”. Capon chce powiedzieć jak wiele zależy od wiary. Jeśli chory nie uwierzy przyjacielowi, to będzie coraz bardziej pogrążał w rozpaczy. Jeśli mu uwierzy wtedy w jego sercu zagości pokój i radość, nie będzie się czuł samotny i opuszczony.
Bóg przynosi nam Dobrą Nowinę o zbawieniu. Nasz wewnętrzny pokój, radość zależy od tego, czy uwierzymy Bogu. Pisze o tym św. Paweł w liście do Rzymian: „Dostąpiwszy usprawiedliwienia przez wiarę, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej”. Wiara otwiera przed nami jakby wieko studni, z której możemy zaczerpnąć wody, zaspakajające najgłębsze pragnienia ludzkie, w tym pragnienie wieczności.
Czytania biblijne z dzisiejszej niedzieli przybliżają nam zrozumienie tej wody. Izraelici wędrowali bezdrożami Pustyni Synaj. Trudno na pustyni znaleźć źródło wody, dlatego spragniony lud szemrał przeciw Bogu i Mojżeszowi, że wywiódł ich na pustynię, aby pomarli. Wtedy Bóg powiedział do Mojżesza: „Wyjdź przed lud i weź kilku ze starszych Izraela ze sobą. Weź w rękę laskę, którą uderzyłeś Nil, i idź. Oto Ja stanę przed tobą na skale, na Horebie. Uderzysz w skałę, a wypłynie z niej woda i lud zaspokoi swe pragnienie”. I tak się stało. Woda wypłynęła ze skały. Miało to miejsce kilkanaście kilometrów od Góry Synaj, gdzie Bóg dał Mojżeszowi tablice przykazań. Powiedział wtedy do ludu przez Mojżesza: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci kochać twego Boga, Pana, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego nakazy, polecenia i przykazania”. Woda która wypłynęła ze skały zaspokoiła pragnienie fizyczne spragnionego ludu i umacniała wiarę w Boga. Zaś wiara z kolei otwierała serce ludu na słowo boże, które jak woda zaspakajało pragnienia duszy. Święty Jan Ewangelista pisze, że Słowo Boga stało się ciałem i zamieszkało między nami. Tym Słowem jest Jezus Chrystus, który mówi o sobie, że jest wodą zraszającą naszą duszę, która zakwita, aby wydać owoc wieczności.
Aby przybliżyć ludzkości te prawdę Jezus wykorzystał spotkanie z Samarytanką przy studni Jakuba. Spragniony Jezus prosił Samarytankę o kubek wody. Ta prośba zaskoczyła kobietę, ponieważ Jezus będąc Żydem zwrócił się do niej, Samarytanki. A wiadomo, że Żydzi żyli w nieprzyjaźni z Samarytanami. Jeszcze bardziej była zaskoczona, gdy Chrystus obiecał jej wodę, po której nigdy pragnąć nie będzie: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. Niedowierzającej kobiecie Jezus wypomniał przeszłość, na co ona odpowiedziała: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem”. Rozmowa z kobietą i jej słowa sprawiły, że wielu Samarytan uwierzyło w Jezusa. Mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”. Uwierzyli i odnaleźli w Chrystusie źródło wody tryskającej ku życiu wiecznemu.
Dzisiejszy świat proponuje wiele źródeł, przekonując, że czerpiąc z niego wodę nasze życie będzie piękniejsze i szczęśliwsze. Jakże często te źródła okazują się zwykłą kałużą, z której woda zatruwa duszę i niesie śmierć duchową. Jest tylko jedno źródło i jedna woda, która sprawia, że nasze życie wydaje najpiękniejszy owoc wieczności (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTA ZYTA
Dla naszego zbawienia Bóg posłał na świat swego Syna Jezusa Chrystusa, który mówi: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło”. Pełnienie woli bożej jest nieraz, po ludzku sądząc bardzo trudne. Chrystus przed męką modlił się w Ogrójcu, prosząc Ojca, aby oddalił od Niego kielich cierpienia, ale zaraz dodał, nie Moja, ale Twoja wola nich się stanie. Wypełnienie woli Ojca prowadziło ku chwale zmartwychwstania, które stało fundamentem naszego zbawienia. Zbawienie będzie naszym udziałem, jeśli my sami w łączności Chrystusem wypełniać będziemy wolę naszego Ojca w niebie. Łatwiej godzić się z wolą bożą, gdy ona jakby współgra z naszymi ludzkim aspiracjami i dążeniami. Trudniej ją odnajdować i przyjmować w sytuacjach, które z ludzkiego punktu widzenia nie służą człowiekowi do pełni jego rozwoju i osiągnięcia szczęścia, tak jak to było w życiu świętej Zyty. Dostrzegała ona wolę bożą w uczciwym wypełnianiu zwykłych obowiązków służącej. I na tej drodze zdobyła palmę świętości.
Św. Zyta przyszła na świat około roku 1218 w Monsgrati we Włoszech w biednej rodzinie chłopskiej. Ubodzy rodzice nie przekazali swym dzieciom bogactwa materialnego, ale za to obdarowali ich wartościami duchowymi. Dwójka ich dzieci poświeciła się służbie bożej; syn został pustelnikiem, starsza córka wstąpiła do zakonu cysterek. Wśród rodzeństwa szczególną pobożnością odznaczała się Zyta. W jej wychowaniu wystarczyły słowa matki „To się Panu Bogu podoba, lub nie podoba”, aby Zyta wiedziała, co wybrać i jak postępować.
Bieda w domu zmusiła dwunastoletnią Zytę do przyjęcia służby u zamożnej rodziny Fatinellich w Lucca. Służba była trudna nie tylko ze względu na ciężką pracę, ale także ze względu na charakter jej chlebodawców. Pan domu był porywczy i surowy, zaś pani domu była wymagająca i ciągle niezadowolona z prac wykonywanych przez służbę. Zyta nie zrażała się tymi trudnościami. Wszystko wykonywała w duchu pokory, najlepiej jak tylko mogła. Swoje służebne obowiązki ustawiła w nadprzyrodzonej perspektywie, co ułatwiło jej zjednanie swoich panów i uczynienia ze służby drogi uświęcenia. Zyta potraktowała rodzinę, w której żyła jako Rodzinę Świętą. Gdy było szczególnie ciężko traktowała ją jako służbę Matce Bożej, świętemu Józefowi i Jezusowi. Towarzyszyła temu żywa wiara, która przybrała w jej codziennym życiu bardzo konkretną formę. Św. Zyta zrywała się przed świtem, kiedy jeszcze cała służba spała i cicho wychodziła na Mszę św. do pobliskiego kościoła. A ponad to każdą wolną chwilę poświęcała na modlitwę i inne praktyki religijne. Można powiedzieć, że nieustannie była zjednoczona z Bogiem w czasie wszystkich swoich służebnych zajęć. Także nocą poświęcała wiele czasu na modlitwę. A Bóg obdarzył ją darem wysokiej kontemplacji i przeżyć mistycznych.
W końcu chlebodawcy docenili jej pobożność, uczciwość, poświęcenie i pracowitość, powierzając jej zarząd i opiekę nad całą służbą. To jednak stało się powodem nowych cierpień. Współsłudzy odnosili się do niej z niechęcią, zazdroszcząc jej tego wyróżnienia. Zarzucano jej obłudę, chęć przypodobania się gospodarzom. Przewrotnie tłumaczono jej postępowanie, przekręcano jej słowa, dokuczano jej szyderstwami i zniewagami, a także oczerniano ją przed gospodarzami. Zyta znosiła to z wielką cierpliwością i pokorą, mówiąc do swych krzywdzicieli: „Odpuście mi, by wam Pan Jezus odpuścił, a nie gniewajcie się tyle, bo byście Go obrazili”. W końcu Zyta pozyskała tych prostych ludzi dobrocią, troską o ich potrzeby, gotowością spieszenia z życzliwą pomocą. Szanowano ją także za surowy styl życia. W większość dni roku pościła o chlebie i wodzie. Latem i zimą chodziła boso i spała na gołej ziemi. Zaś po śmierci znaleziono ją opasaną grubym sznurem, który ranił ciało.
Zyta była dziewczyną niezwykłej urody, stąd też spotykała się z różnymi propozycjami ze strony mężczyzn. Święta zaś postanowiła pozostać do końca życia w stanie panieńskim. Jej żywoty przytaczają wiele sytuacji, kiedy to odważnie broniła swej niewinności. Pewnego dnia napadnięta przez rozpustnika, zostawiła mu na twarzy i rękach długo niegojące się zadrapania. Innym razem, gdy jeden ze sług pozwalał sobie wobec niej na bezwstydne żarty, zagroziła wtedy, że będzie zmuszona opuścić ten dom i pójść gdzie indziej. Gospodarze, nie chcąc stracić tak cennej pomocy w domu, zwolnili ze służby niepoprawnego zalotnika.
Św. Zyta była niezwykle wrażliwa na ludzką nędzę i niedolę. Wszystkie swoje skromne oszczędności rozdawała potrzebującym. Nikt nie opuścił jej domu głodny. Jak mówi tradycja w swojej dobroci oddawała ubogim nawet ostatnie ubranie. W czasie świąt Bożego Narodzenia wybrała się na pasterkę. Na dworze było dosyć chłodno, a ona miała tylko letnie ubranie. Gospodarz domu ulitował się nad nią i pożyczył jej swój kożuch. Przy bramie kościoła Zyta spotkała zmarzniętego żebraka, który pojękując prosił o jałmużnę. Zyta pożyczyła mu kożuch swego pana, mówiąc, że odbierze go po skończonym nabożeństwie. Po wyjściu z kościoła zaczęła się rozglądać za żebrakiem. Jednak go nie spotkała. Była trochę zawiedziona, ale nie traciła nadziei, że żebrak wróci. Pan domu czynił jej wyrzuty, że łatwo obdarowywać żebraków cudzymi rzeczami. I gdy ją tak ganił, nagle otworzyły się drzwi i pojawił się w nich żebrak z kożuchem. Mówiono, że był to sam anioł. Podobnych historii o dobroczynności i towarzyszących jej cudach, tradycja zachowała bardzo wiele.
Pod koniec życia Zyty, gospodarze traktowali ją nie jako służąca, ale jako przyjaciela i domownika. Mówiono jej, że może teraz więcej odpoczywać, modlić się. Nie przystała na tę propozycję, odpowiadając, że pracą wypełnia powołanie swojego stanu, to jej nie przeszkadza być blisko Boga. Powtarzała: „Ręce przy robocie, serce przy Bogu”. Tej zasadzie pozostała wierna do końca życia. Zmarła po krótkiej chorobie w wieku 54 lat, dnia 27 kwietnia 1272 roku, po 42 latach służby w jednym domu. Jej pogrzeb zgromadził tysiące wiernych, którzy wiedzieli w niej świętą. Pochowano ją nie na wspólnym cmentarzu, ale w kościele św. Frediana w Lucca, do którego często chodziła. Pan Bóg potwierdził jej świętość cudami. Prawie czterysta lat później w roku 1652 w czasie prowadzania procesu kanonizacyjnego stwierdzono, że jej ciało pozostało nienaruszone rozkładem. Do katalogu świętych wpisał ją uroczyście papież Innocenty XII w roku 1696 (z książki Wypłynęli na głębię).
CZY BÓG JEST POŚRÓD NAS?
W czasie rosyjskiej agresji na Ukrainę i narastającego niebezpieczeństwa eskalacji tego konfliktu na cały świat rosyjska stacja telewizyjna wyemitowała program o płaczących ikonach w klasztorach Rosji i Ukrainy. Wiadomość ta została podana także przez inne media. Zjawisko płaczących ikon zaobserwowano między innymi w Rostowie nad Donem, Odessie, Równym, Nowokuźniecku, Maniawie. Jeden z prawosławnych duchownych powiedział, że ikony płaczą łzami o konsystencji oleistej cieczy, i że naukowcy nie są w stanie określić składu chemicznego tych łez. W tradycji prawosławnej płaczące ikony zapowiadają kataklizmy, nieszczęścia, trudne czasy. Odczytywane są także jako znaki ostrzegające człowieka i wzywające do nawrócenia. Wierni uważają to zjawisko za cud, znak od Boga, znak Jego obecności. Aby jednak potwierdzić autentyczność tych objawień potrzebne są bardzo szczegółowe badania.
W tradycji katolickiej płaczące obrazy i figury mają podobną wymowę. Po szczegółowych badaniach Kościół uznał wiele takich przypadków za zjawiska nadprzyrodzone, cudowne. W roku 1953 w Syrakuzach gipsowa płaskorzeźba Matki Bożej zaczęła płakać ludzkimi łzami. Po wykonaniu analiz laboratoryjnych, biskupi Sycylii oficjalnie uznali autentyczność tego nadprzyrodzonego zjawiska. W roku 1994 bł. Jan Paweł II nawiedził i poświęcił sanktuarium Matki Bożej Płaczącej w Syrakuzach. Powiedział wówczas w homilii: „A drugi raz Maryja zapłakała tutaj, w Syrakuzach. Było to po zakończeniu II wojny światowej. I można było zrozumieć ten płacz na tle tych właśnie wydarzeń, na tle całej hekatomby ofiar, jakie druga wojna światowa spowodowała, na tle eksterminacji synów i córek Izraela, na tle zagrożenia Europy od Wschodu przez programowo ateistyczny komunizm. W tym też czasie płakał obraz Matki Bożej Częstochowskiej w Lublinie, ale to wydarzenie jest mało znane poza Polską. Te łzy Maryi należą do porządku znaków. Świadczą one o obecności Matki w Kościele i świecie. Matka płacze wówczas, kiedy dzieciom zagraża jakiekolwiek zło, duchowe czy też fizyczne”.
Możemy powiedzieć, że są to znaki obecność Boga wśród nas. Pragniemy takich znaków i nieraz natarczywie prosimy o nie Boga, jak Naród Wybrany w czasie wędrówki pustynnymi drogami Półwyspu Synajskiego. Pewnego dnia, gdy zabrakło wody. Izraelici zaczęli szemrać przeciw Bogu i Mojżeszowi, mówiąc: „Czy po to wyprowadziłeś nas z Egiptu, aby nas, nasze dzieci i nasze bydło wydać na śmierć z pragnienia?” Niepewni swego losu pytali: „Czy też Pan jest rzeczywiście pośrodku nas, czy nie?” Tak szybko zapomnieli znaki Bożej obecności, które towarzyszyły im przy wyjściu z ziemi egipskiej, czy przejściu przez Morze Czerwone. Mimo tego niedowiarstwa Bóg w swoim miłosierdziu potwierdza swoją obecność wśród nich. Polecił Mojżeszowi uderzyć laską w skałę, z której wypłynęła woda. Lud zaspokoił swoje pragnienie fizyczne, i to najważniejsze, pragnienie duchowe, że Bóg jest wśród nich i otacza ich swoją opieką. Wdzięczni Bogu za znaki Jego obecności, zamiast wystawiać Go na próbę, żądając nowych cudów winniśmy wsłuchiwać się w słowa Jezusa: „Wie Ojciec wasz czego potrzebujecie pierwej niż byście wy Go prosili”. Bóg wie kiedy najbardziej potrzebny nam jest znak z nieba.
Ewangelia przenosi nas do innego źródła, które bije w studni Jakuba. Tu Jezus objawił Samarytance, że w Nim, w szczególny sposób Bóg jest obecny wśród swego ludu. Tak jak za czasów Jezusa tak i dzisiaj można zaczerpnąć wody z tej studni. Znajduje się ona na terenie Autonomii Palestyńskiej w mieście Tel al-Balata, dawne Sychem, a przez Jana Ewangelistę wymieniane jako Sychar. Miasto położone jest w dolinie między szczytami Garizim i Ebal, które w Starym Testamencie symbolizują: jeden błogosławieństwo a drugi przekleństwo. W Ewangelii czytamy: „Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny. Nadeszła tam kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: ‘Daj Mi pić’”. I tak wywiązała się rozmowa, której owocem była wiara Samarytanki, że Mesjasz, Bóg jest wśród nas. Jezus wyraźnie wskazał na siebie jako Mesjasza. Na słowa Samarytanki: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”, odpowiedział: „Ja Nim jestem, który z tobą mówię”. Po czym Samarytanka mówiła ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Wielu Samarytan uwierzyło dzięki słowom Samarytanki i znakom, które widzieli. Mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”. Tak jak Samarytanka musimy uwierzyć Chrystusowi osobiście, a wtedy On stanie się nie tylko znakiem, ale rzeczywistością zbawiającej Miłości.
Św. Paweł w Liście do Rzymian pisze: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami”. Znaki Bożej obecności wśród nas są znakami miłości, a najdoskonalszym znakiem jest sam Chrystus, który z miłości do nas umarł na krzyżu. Poniższa historia, opowiedziana przez Garth Callaghan w NBC News może w pewnym stopniu byś ilustracją bożej miłości. Pewnego ranka ojciec przygotowując kanapki dla córeczki Emmy, która uczęszczała do przedszkola narysował na serwetce obrazek i włożył ją do torebki z kanapką. Emma polubiła te serwetki. I taki był początek codziennego rytuału między ojcem a córką. Później zaczął pisać, jak bardzo ją kocha, były to także słowa otuchy, zachęty. Gdy Emma była starsza na serwetkach zaczęły pojawiać mądre cytaty znanych ludzi jak Maya Angelou, Gandhi, Grinch, a Yoda z Gwiezdnych Wojen. Obecnie Emma ma już 14 lat i uczęszcza do ósmej klasy i nadal otrzymuje serwetki z napisami od taty.
U ojca Emmy zdiagnozowano raka prostaty. Wcześniej zmagał się z rakiem nerki. Jego onkolog powiedział mu, że ludzie z taką chorobą mają tylko osiem procent szans na przeżycie najbliższych pięciu lat. Ojciec postanowił zatem zapisać 826 serwetek. Ostatnią serwetkę córka otrzyma w dniu ukończenia średniej szkoły. Ema mówi: „Kocham te notatki na serwetkach, nie tylko dlatego, że mówią one o miłości mojego taty i uczą mnie mądrości życia, ale dlatego, że przypominają mi, że mam te wszystkie rady potraktować poważnie, bo tata zaczął je pisać, kiedy zdiagnozowano u niego raka. Te słowa są dla mnie jak testament”. Ojciec zaś podkreśla: „To nie jest opowieść o raku, ponieważ każdy rodzic, w każdej chwili może zostać potrącony przez samochód lub doznać ataku serca. Chodzi o pozostawienie dziedzictwa, aby zrozumiała mądrość życiową, którą jej chcę przekazać i żeby widziała jak bardzo ją kocham”.
Odnajdując Chrystusa w naszym życiu, odnajdujemy najpełniejszą mądrość życia i najpiękniejszą, zbawiającą miłość. W poznawaniu Chrystusa jako naszego Mesjasza towarzyszą nam znaki Jego obecności wśród nas. Wystarczy tylko szeroko otworzyć swoje serce i swój umysł (Kurier Plus 2016).
UTOPIĆ SWOJE NIEPOKOJE
Jednym z wielu świętych miejsc w Irlandii jest studnia św. Colmana w górach Burren. Od siódmego wieku, w dniu 29 października przybywają tutaj pielgrzymi, aby doświadczyć cudu, których tradycja wymienia bardzo wiele. Święty Colman był synem irlandzkiego wodza Duaca. Opowiadania owiane legendą mówią, że po narodzinach Colmana jego matka, Rhinagh, przyniosła go do mnicha przebywającego w tych okolicach i poprosiła o chrzest swojego dziecka. Okazało się jednak, że w okolicy nie ma wody. Strapiona matka schroniła się pod jesionem i modliła się o cud. Modlitwa została wysłuchana, w pewnym momencie z ziemi wytrysnęła fontanna i tutaj ochrzczono Colmana, stąd studnia stała się znana jako studnia św. Colmana. Następnie Rhinagh oddała syna pod opiekę mnichów. Colman kształcił się w Inishmore, gdzie mieszkał jako pustelnik. Później przeniósł się do Burren, szukając większej samotności. Król Gaire urzeczony jego świętością poprosił pustelnika, aby zbudował klasztor w jego królestwie. Colman został następnie wyświęcony na biskupa. Zmarł 29 października 632 r.
W piśmie Commonweal Magazine Nancy Fitzgerald opisuje swoją pielgrzymkę do studni św. Colmana na wzgórzu Burren. Przed rozpoczęciem wspinaczki przewodnik polecił pielgrzymom wyszukanie kamienia o ostrych krawędziach i zabrania go ze sobą w drogę. Podczas marszu kamienistą ścieżką przewodnik powiedział: „Włóżcie rękę do kieszeni i dotykajcie ostrych krawędzi kamienia i pomyślcie o poszarpanych momentach waszego życia ‘ostrych jego krawędziach, które was bardzo raniły. Zastanówcie się nad tym, co was denerwuje, wprawia w zakłopotanie, frustruje, zadaje ból, niepokoi. Wędrując do świętej studni myślcie o tym, rozważacie. Oglądajcie i słuchajcie”.
W czasie drogi Nancy, zgodnie z poleceniem przewodnika włożyła rękę do kieszeni. Tak opisuje ten moment: „Kamień z ostrymi krawędziami w kieszeni stał się dla mnie moją synową, którą kiedyś bardzo kochałam, a teraz wszystko się zmieniło. Małżeństwo syna już się rozpadło, chociaż wydało się, że nadal trwa. Ten czas zawieszenia w małżeństwie syna był bardzo trudny. Złość, nieporozumienia, niechęć, strach, urazy, pretensje, wzajemne obwinianie się były na porządku dziennym. To były lata nieporozumień. Płakałam, gdy tuliłam ich córeczkę Katy. Ogarniał mnie strach i lęk przed tym, co stanie się z tym niewinnym dzieckiem. dzieckiem, jak zniesie rozpad małżeństwa swoich rodziców. To był ból bezsilności, że nic w tej sprawie nie mogę zrobić. To były długie nieprzespane noce, pełne niepokoju i lęku. Serce pękało mi z bólu, gdy patrzyłam na cierpienie mojego syna z powodu złamanego serca”.
Pozostali pielgrzymi podobnie jak Nancy dotykali kamieni we własnych kieszeniach, a na ich twarzach widać było skupienie, każdy myślał o swoich trudnych momentach życia. W końcu dotarli do studni św. Colmana i jaskini, w której mieszkał mnich, i do kamiennego ołtarza, przy którym święty modlił i odprawiał Mszę. Wszyscy stanęli nad studnią z krystaliczną i chłodną wodą. Przewodnik powiedział: „Weź teraz swój kamień. Weź swoje zmartwienia, lęki i obawy i wrzuć je do studni.” Nancy i pozostali pielgrzymi wrzucili wyrzucili swoje kamienie do studni i zanurzając rękę w wodzie uczynili znak krzyża.
Nancy wspomina: „Wiele lat temu, zanim św. Patryk postawił swoją stopę na ziemi irlandzkiej, pogańscy Celtowie wierzyli, że ich wyspa jest świętym miejscem, fizycznie tak cienkim, w którym rozpływa się granica między niebem a ziemią, czasem a wiecznością. Wydawało się, że tego szarego poranka, kiedy wracaliśmy, milczący i nieobciążeni granicą między niebem a ziemią, czasem a wiecznością wszystko wyglądało inaczej. Moja kieszeń była pusta. Kamień zniknął i moje zmartwienia również zniknęły, przynajmniej na jakiś czas. Odmawiałam modlitwę wdzięczności. Modliłem się za moją byłą synową, za mojego syna i za ich dziecko. Modliłem się o uzdrowienie. Myślę, że wszyscy modliliśmy się o uzdrowienie – obmywaliśmy się w wodach świętej studni Colmana”. Przy studni św. Colmana amerykańscy pielgrzymi, zmagający się ze smutkiem i niepokojem związanym między innymi z rozbitą rodziną znaleźli łaskę wewnętrznego pokoju na dalszą drogę ich życia.
Dzisiejsze czytania mszalne przenoszą nas do innej studni, gdzie można zaczerpnąć wody, która obdarza nas najgłębszym pokojem i jest źródłem życia wiecznego. Jest to studnia Jakuba. Tak jak kilka tysięcy lat temu, tak i dziś możemy usiąść na brzegu kamiennej zrębowiny i napić się świeżej czystej wody zaczerpniętej przez prawosławnego mnicha. Studnia Jakuba w pobliżu Sychem znajduje się w krypcie świątyni prawosławnej w Nablus, w samym sercu Samarii. Jakub po powrocie z Mezopotamii nabył tam ziemię i wykopał studnię. Pole to podarował następnie swojemu synowi Józefowi, który został na nim pochowany cztery wieki później, po wyjściu Izraelitów z Egiptu. Jak mówi dzisiejsza Ewangelia przy tej studni zatrzymał się Jezus, chcąc odpocząć w drodze z Judei, podczas gdy jego uczniowie udali się do pobliskiego miasteczka w poszukiwaniu żywności. Do studni przyszła Samarytanka i wtedy wywiązała się rozmowa, która jest zacytowana na wstępie tych rozważań.
W czasie rozmowy Samarytanka myślała o wodzie zaspakajającej głód fizyczny zaś Jezus o wodzie żywej zaspakajającej głód duchowy. W trakcie rozmowy Samarytanka zauważyła moc nadprzyrodzoną Chrystusa i nie tylko uznała, że woda zaspakajająca głód duchowy jest ważniejsza od wody zaspakajającej pragnienie fizyczne, ale wyznała, że Jezus jest zapowiedzianym Mesjaszem. Uwierzyła w Jezusa i zaczęła głosić prawdę o Nim. Spójrzmy na niektóre fragmenty tej rozmowy.
Jezus powiedział do kobiety: „Każdy, kto pije tę wodę, będzie znów spragniony”. Myślimy nieraz, że rzeczy materialne mogą zaspokoić nasze pragnienia, ale tak nie jest. Jeśli zwrócimy się tylko do rzeczy materialnych, nigdy nie ugasimy pragnienia. Zaspokojenie jednych pragnień materialnych rodzi nowe. Znamy to dobrze z naszej codzienności. Następnie Chrystus mówi: „Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu”. Woda, którą daje Jezus, jest zbawczą miłością Boga wypełniającą nasze serca pełnią życia i pokojem. Jezus daje nam żywą wodę zbawienia. To ostatecznie gasi nasze pragnienie. Żywą wodą zbawienia jest sam Chrystus. Można to zilustrować słynnymi słowami św. Augustyna, który powiedział: „I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie”.
Przy studni św. Colmana Nancy zmagająca się ze smutkiem i niepokojem odnalazła łaskę pokoju. Moc tej studni bierze początek w studni Jakuba, przy której Chrystus uświadomił Samarytance i uświadamia każdemu z nas, że to On jest ostatecznie tą studnią i tą wodą, lektora zmywa wszystkie nasze niepokoje i staje się źródłem życia wiecznego. Chrystus jest nieznajomym, który delikatnie prowadził Samarytankę, aby zobaczyła swoje życie w perspektywie nadziei i pokoju. Chrystus jest naszym znajomym, który na różne sposoby dotyka nas, abyśmy zawierzyli mu nasze troski i radosną nadzieję spotkania w rzeczywistości Jego zmartwychwstania (Kurier Plus 2020).
Pozwól mi „błądzić”
Powieściopisarka Joan Wickersham pisze w The Boston Globe, że najbardziej kształtującym doświadczeniem w jej życiu, jako pisarki była porażka i nauczyciele, którzy pomogli jej mądrze zmierzyć się porażką. Jako licealistka wiedziała, że chce zostać pisarką. Testując swoje możliwości pisarskie wzięła się za pisanie powieści. Napisała pierwszy rozdział i oddała go do oceny. I wtedy zaczęły się schodki. Wspomina: „Pod koniec pierwszego rozdziału moja bohaterka przyjechała pociągiem na Grand Central Station w Nowym Jorku. W drugim rozdziale miała przejść piechotą do centrum miasta. Miałam nadzieję, że ten spacer będzie bogaty w mądre przemyślenia. Jednak nie wiedziałam jaki myśli przypisać mojej bohaterce, a ponad to nie znałem miasta na tyle dobrze, aby opisać miejsca, które miała mijać moja bohaterka. Mijały tygodnie i spotkania z moimi nauczycielami, a ja nic nie byłam w stanie dopisać do rozpoczętej powieści. Poczułam się upokorzona. A moi mentorzy jakby tego nie zauważali. Przeprosiłam ich za moją pustkę twórczą, a oni wzruszyli beznamiętnie ramionami i zaczęliśmy rozmawiać o naszych ulubionych książkach. Nigdy nie wspomniano o mojej porażce”.
„Niektórzy przyjaciele pisarze, którym opowiedziałem tę historię, byli zbulwersowani. To znaczy, że oni cię nie naciskali? Nie dali ci terminów ani alternatywnych zadań pisemnych? Nie próbowali dowiedzieć się, co cię trapi? Nie, nie i nie. Zasadniczo zostawili mnie w spokoju i nie sądzę, żeby to było zaniedbanie. Myślę, że słusznie postąpili. Znali mnie na tyle dobrze, że wiedzieli o moim wewnętrznym poczuciu porażki i świadomości, że nie jestem w stanie dokończyć tej powieści. Nie krytykowali mnie, aby nie pogłębiać we mnie poczucie porażki. Nie zawstydzali, aby było mi łatwiej pozbierać się i iść dalej do przodu. Stworzyli przyjazną przestrzeń, w której mogłam się odnaleźć. W dużej mierze sama byłam winna tej porażki, próbując zająć się projektem, który znacznie przekraczał moje ówczesne możliwości. Miałam jednak szczęście, że spotkałam dwóch wspaniałych nauczycieli, przyjaciół, którzy porażki nie traktowali jako katastrofy, ale raczej jako nieocenioną część edukacji”. Czasami najbardziej konstruktywną pomocą, jaką możemy komuś zaoferować, jest przestrzeń do „porażki”, przestrzeń do popełniania błędów bez ośmieszania, złośliwej krytyki, szukania powodów, dlaczego tak się stało. Przestrzeń, w której dostrzeżemy nowe możliwości, nowe horyzonty.
Coś podobnego opisuje dzisiejsza Ewangelia w scenie spotkania Jezusa z Samarytanką przy studni Jakuba w Sychem. Ta studnia istnieje do dzisiaj. Opiekuje się nią ojciec Justyn, prawosławny mnich. Przez 42 lata jego pobytu w Nablus miejscowi Palestyńczycy i osadnicy żydowscy usiłowali dokonać kilkudziesięciu zamachów na jego życie. Przeżył, trwa przy studni Jakuba i wybudował nad nią kościół. Wspomina: „To jest jeden z najważniejszych kawałków Ziemi Świętej. Studnia jest na swoim miejscu, jej nie da się przesunąć”. Przed wielu laty przybył tu Abraham. W Sychem jego syn Jakub wykopał studnię. Wiele lat później Jozue po zdobyciu Ziemi Obiecanej zawarł tutaj przymierze z Bogiem. Z tego względu to miejsce było ważne dla Żydów i Samarytan, którzy wrogo odnosili się do siebie. Ta wrogość miała swoją skomplikowaną historię. Po śmierci króla Salomona około roku 931 przed Chrystusem jego królestwo uległo podziałowi na dwa odrębne państwa: Królestwo Judy położone na południu ze stolicą w Jerozolimie, zamieszkałe przez dwa pokolenia i Królestwo Izraela położone na północy ze stolicą w Samarii, zamieszkałe przez dziesięć zbuntowanych pokoleń pod wodzą Jeroboama I.
Do wrogości na tle politycznym doszła wrogość na tle religijnym. A zaczęło się to od najazdu Asyryjczyków na północne królestwo Samarii w roku 722 przed Chrystusem. Większość mieszkańców Samarii została wywieziona do Asyrii. A tymczasem samarytańskie ziemie został zasiedlone prze pogańskich osadników. Po powrocie Żydów z niewoli asyryjskiej, zaczęli się oni mieszać z poganami i tak powstawała mieszanka rasowa i religijna. Religia samarytańska obejmowała kult Jahwe, ale pozostawała pod wpływem kultu innych bogów. Kiedy Żydzi odrzucili pomoc Samarytan przy odbudowie Świątyni w Jerozolimie, ci zbudowali własną świątynię na Górze Garizim. Przez kolejne lata relacje między Samarytanami a Żydami kształtowała zaciekła nienawiść na tle różnic społeczno-politycznych i religijnych. Podobnie jak Żydzi, Samarytanie czekali na Mesjasza. I ten cały obciążający balast przeszłości ma odbicie w dialogu Jezusa z Samarytanką. Jednak Chrystus nie potępia Samarytanki, nie zawstydza z powodu jej wiary i życia osobistego. Pozwala jej „błądzić”, jak w zacytowanej na wstępie historii o pisarce Joan Wickersham. W czasie tego czasu „błądzenia” wskazuje jej, gdzie może zaspokoić swoje najgłębsze pragnienia.
Chrystus miał jeszcze inny powód, aby zrugać Samarytankę, która miała w życiu kilku mężów i ten z którym teraz żyła nie był jej mężem. Przez swoich ziomków była traktowana jak wyrzutek społeczeństwa i prawdopodobnie tak się czuła. Doszło do tego, że nawet po wodę chodziła wtedy, gdy nie było tam innych kobiet z miasteczka. Bała się ich nieprzyjaznych spojrzeń i osądów. Jezus nie wytyka jej błędów, nie poniża, nie krytykuje, tylko pośród jej błądzenia prowadzi ją do prawdziwego źródła wody życia. Nie zrażają Go słowa Samarytanki: „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Jezus odpowiedział: „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: ‘Daj Mi się napić; to prosiłabyś Go, a dałby ci wody żywej”. W trakcie dalszej rozmowy kobieta prosi Jezusa: „Panie, daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. Zapewne myślała, że Jezus mówi o zwykłej wodzie. To była dobra okazja, aby dostać taką wodę i więcej już nie przychodzić tu i nie mierzyć się ze wstydem.
Jezus wiedział, że nie rozumiała o jakiej wodzie On mówi, dlatego wyjaśnia: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu”. Następnie nawiązał do jej osobistego życia. Ze zdumieniem słuchała słów Jezusa i w końcu stwierdziła: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga”. Po dalszych słowach kobieta mówi: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”. Na co Jezus mówi: „Jestem nim Ja, który z tobą mówię”.
Kobieta doświadczyła tego o czym wiele lat później napisze Karol de Foucauld: „Miałem ochotę mówić z Piotrem: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny. Ale nie mówię już tego więcej. Teraz mówię inaczej: Zostań, Panie, ze mną, bom jest człowiek grzeszny. Moja nędza, moje niedoskonałości, które popełniałem dzień i noc, przeszkadzały mi w szukaniu Boga we mnie, ale teraz wiem, że moje grzechy nie są przeszkodą dla Bożej miłości” (Kurier Plus,2023).