|

3 Niedziela Adwentu Rok C

„CÓŻ MAMY CZYNIĆ?”                                   

Gdy Jan nauczał nad Jordanem, pytały go tłumy: „Cóż mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”. Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali Go: „Nauczycielu, co mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Pytali go też i żołnierze: „A my, co mamy czynić?”. On im odpowiadał: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”. Gdy więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w sercach co do Jana, czy nie jest on Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichrza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym”. Wiele też innych napomnień dawał ludowi i głosił dobrą nowinę (Łk 3,10–18).

Dzisiejsze, długie wieczory adwentowe rozświetla kolorowe migotanie ekranu telewizyjnego. Programy telewizyjne przesączone są reklamami wzywającymi, czy wręcz błagającymi widza o zwiększenie konsumpcji. Bogactwo oferowanych towarów na świąteczny prezent bardzo często przesłania religijny charakter Adwentu. Dawniej, w Polsce te wieczory wyglądały trochę inaczej.

Odmienny nastrój rodził się w migotliwym świetle lampy naftowej i świec. Ogień w kominku oprócz światła, emanował ciepłem. Mróz za oknem i śnieg sprawiały, że ciepłe mieszkanie nabierało szczególnie przytulnego charakteru. W tej atmosferze przeżywano Adwent i czekano na Boże Narodzenie. Wieczorami przychodzili znajomi i sąsiedzi. Wspólnie wykonywano niektóre prace, jak np. darcie pierza, przygotowywano ozdoby choinkowe, śpiewano pieśni i opowiadano wiele niesamowitych historii. W tym czasie nie mogło zabraknąć opowieści religijnych, a szczególnie tych, które były związane ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem. Do faktów znanych z Ewangelii tradycja ludowa dodawała wiele barwnych i nadzwyczajnych scen. Do śpiewających aniołów nad stajnią Betlejemską, dodawała jeszcze zwierzęta, mówiące ludzkim głosem w wieczór wigilijny. Czytano także żywoty świętych, w których tradycja religijno- ludowa otaczała autentyczne wydarzenia z życia świętych aurą nadzwyczajności. Ta nadzwyczajność towarzyszyła świętym przed ich narodzeniem i nie kończyła się wraz ze śmiercią. W opowieściach o świętych nie mogło zabraknąć św. Mikołaja. Wyłaniał się on z adwentowej nocy, aby przypomnieć o miłości, która zauważa biednego i śpieszy mu z pomocą. Dzieci, z wielką radością czekały na św. Mikołaja, który przynosił prezenty, najczęściej, gdy były one pogrążone we śnie. Oto fragment „Żywotów świętych” o świętym Mikołaju.

„Mikołaj, obywatel miasta Patery, był synem bogatych i świątobliwych rodziców. Ojciec jego nazywał się Epifanes, matka zaś Joanna. Zrodziwszy go w pierwszej wiośnie swej młodości, rodzice jego wiedli następnie życie wstrzemięźliwe, jakby nie w małżeńskim stanie. On zaś, gdy go kąpano w pierwszym dniu jego życia stanął wyprostowany w wanience, a nadto we środy i w piątki raz tylko dziennie ssał pierś. Gdy podrósł, unikał swawoli swoich rówieśników, uczęszczając raczej gorliwie do kościołów, a tam, co tylko mógł zrozumieć z Pisma świętego, zachowywał starannie w pamięci. Po śmierci rodziców począł zastanawiać, w jaki sposób użyć swych wielkich bogactw nie dla sławy wśród ludzi, lecz dla chwały Bożej. Wtedy to pewien jego sąsiad, człowiek dość dobrego rodu, zmuszony był z biedy trzy swoje niezamężne córki wysłać na ulicę, aby w ten sposób móc żyć za cenę ich hańby. Gdy święty dowiedział się o tym, wzdrygnął się na myśl o takiej zbrodni i zawinąwszy w chustę bryłę złota, wrzucił ją w nocy potajemnie przez okno do jego domu i równie potajemnie odszedł” ( Jakub de Voragine: „Złota Legenda”)

W takim ujęciu święty stawał się postacią, jak gdyby nie z tego świata. Dla wiernych żyjących w czasach pisania tych żywotów takie ujęcie świętości było źródłem inspiracji religijnej i mobilizowało do pobożnego życia. Święci stawali się niedoścignionymi wzorami do naśladowania. Dla współczesnego człowieka takie ujęcie świętości budzi pewne opory i może rodzić przekonanie, że świętość jest nie dla mnie, ja chcę żyć normalnie, wykonywać swoje codzienne obowiązki, wypływające z mego powołania. Czytając żywoty świętych trzeba uwzględnić kontekst historyczny. Ocena ich w kategoriach współczesnych wypacza pojęcie świętości. W dawnych czasach tradycja religijno- ludowa, inaczej ujmowała świętość, ale istota jej pozostała ta sama. Świętość była i jest jednością z Bogiem, którą człowiek, niepozbawiony słabości realizuje ją w normalnych warunkach ziemskich.

Święci z Ewangelii żyją w konkretnych warunkach i doświadczają nieraz ludzkiej słabości, która powierzona Bogu przemienia się w siłę. Magdalena jawnogrzesznica po spotkaniu i przyjęciu Chrystusa zmienia swoje życie i staje się świętą. Święty Piotr zapiera się Jezusa, ale przez żal wraca do Boga. Również św. Jan Chrzciciel, o którym mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii, wzywając do przygotowania się na przyjęcie przychodzącego Boga nie żąda jakiś rzeczy nadzwyczajnych. Po pierwsze, ci, których opanowało zło powinni się od niego odwrócić. Po drugie nie muszą zmieniać swego zawodu, iść na pustynię, prowadzić pokutnicze życie. Na pytanie. „Co mamy czynić?”, Jan daje bardzo konkretne odpowiedzi.

Pytają celnicy i żołnierze, najbardziej znienawidzone zawody w tamtych czasach. Jan Chrzciciel nie żąda porzucenia wykonywanych obowiązków, ale uczciwości i sprawiedliwości w wykonywaniu swego zawodu. Od poborców żąda, aby nie wykorzystywali swego stanowiska, krzywdząc bliźniego. Nie potępia także żołnierzy, żąda tylko, aby powstrzymali się od okrucieństwa i grabieży oraz, aby poprzestali i na swoim żołdzie. Ale sama sprawiedliwość nie wystarczy. Jan Chrzciciel wzywa bogatych, którzy uczciwie się wzbogacili, aby nie zapomnieli o biednych. „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma”. Jan Paweł II jako biskup Krakowa powiedział: „Sprawiedliwość bez miłości staje się niesprawiedliwością”.

Niezależnie od tego, jakie mamy powołanie, jaki wykonujemy zawód możemy przez uczciwe, wykonywanie w duchu miłości powierzonych obowiązków przygotować się na spotkanie i przyjęcie Boga, który nas uświęca i czyni świętym (z książki Ku wolności).

RADUJCIE SIĘ

Wyśpiewuj, Córo Syjońska,

podnieś radosny okrzyk, Izraelu!

Ciesz się i wesel z całego serca,

Córo Jeruzalem!

Pan oddalił wyroki na ciebie,

usunął twego nieprzyjaciela;

Król Izraela, Pan, jest pośród ciebie,

już nie będziesz bała się złego.

Owego dnia powiedzą Jerozolimie:

„Nie bój się, Syjonie!

Niech nie słabną twe ręce!”.

Pan, twój Bóg jest pośród ciebie,

Mocarz, który daje zbawienie.

On uniesie się weselem nad tobą,

odnowi swą miłość,

wzniesie okrzyk radości,

jak w dniu uroczystego święta (So 3,14–18a).

Trzecia niedziela Adwentu w tradycji kościelnej nazywana jest „Gaudate”, co znaczy „radujcie się”. Powodem tej radości, jak pisze św. Paweł w liście do Filipian jest świadomość, że „Pan jest blisko”. Ta bliskość ma wieloraki wymiar. Najważniejsza jest bliskość, która jest owocem nawrócenia i otwarcia się na łaskę bożą. W niej to realizuje się oczekiwanie na spotkanie z Chrystusem w czasach ostatecznych. W tej bliskości człowiek napełnia się nieogarnionym pokojem, bezgraniczną miłością i całkowitym zawierzeniem Bogu. W sercu ogarnionym tymi wartościami nie ma miejsca na smutek, tylko na nieujarzmioną radość, która kształtuje całe życie. Znakiem i tylko znakiem tej bliskości Boga jest cała przepiękna oprawa świąt Bożego Narodzenia. Przed nami, jakby na wyciągnięcie ręki dni świętowania rocznicy narodzin Pana, a zatem i z tego powodu radujmy się.

W promieniach łaski spływającej z nieba warto pomyśleć o ludzkiej pogoni za radością i szukaniem jej tam, gdzie jej nie ma, albo są tylko jej ulotne namiastki. Radość, roześmiane twarze są wszechobecne w reklamie, w mediach. Piękne dziewczyny z przyklejonym uśmiechem na twarzy wskazują luksusowe samochody, które mogą nas uszczęśliwić. Telewizor najnowszej generacji gromadzi całą rodzinę i rozjaśnia ich twarze szerokim uśmiechem radości. Twórcy reklam są świadomi, że radość życia można odnaleźć w relacjach z drugim człowiekiem, stąd też doradzają, co robić, aby być atrakcyjnym dla partnera. I znowu widzimy uśmiechnięte dziewczyny z ulepszonymi silikonem kształtami, i wargami rozdętymi restilanem lub innym wypełniaczem oraz młodych mężczyzn, którzy demonstrują swoje na siłowni wyrzeźbione ciała. I trudno się dziwić, że te rozdęte lale i ci muskularni faceci uszczęśliwiają się tylko na chwilę. A później przechodzą bolesny etap rozwodu, zażywania narkotyków, by po chwili znowu stanąć z radością na ślubnym kobiercu w hollywoodzkiej, pełnej fałszywego blasku, oprawie. Czy można przeżywać głęboką radość wsiadając na tak rozhuśtaną karuzelę zmysłów? Życie podpowiada, że nie.

Idąc dalej tropami szukania radości życia, przytoczę historię dwóch polskich dziewczyn. Joanna poznała młodego Amerykanina, Marka. Przypadli sobie do gustu. Z radością przyjęła zaproszenie do eleganckiej restauracji na Manhattanie. Roześmiani usiedli przy stoliku. Pod koniec obiadu Marek zaprosił ją do swego mieszkania. Joanna przeczuwając do czego to zmierza, zdecydowanie odmówiła. Zaskoczony Marek jeszcze kilka razy ponawiał propozycję. Słysząc taką samą odpowiedź zdenerwował się. W efekcie za obiad, na który została zaproszona musiała zapłacić sama. Rozstanie nie było przyjemne. Ale to nie koniec historii. Po kilku dniach, Marek zadzwonił do Joanny. Pod jej nieobecność telefon odebrała Marta, nowo przybyła koleżanka z Polski. Po długiej rozmowie Marta zgodziła się na spotkanie. Myślała, że los uśmiechnął się do niej. Marek był przystojny i szarmancki. Oczywiście znowu padło zaproszenie do restauracji. Tym razem Marek zapłacił, bo Marta nieświadoma niczego, zgodziła się pójść do jego mieszkania. Były to burzliwe odwiedziny. Marta wróciła do domu spłakana, ze śladami przemocy fizycznej. Zapewne bogatsza o to doświadczenie mądrzej będzie szukać prawdziwej radości i prawdziwego szczęścia. A gdzie je można znaleźć?

To oczywiste, że gdy szukamy radości tylko w sferze materialnej, cielesnej, to możemy jej chwilowo doświadczyć, ale tylko chwilowo, bo ona zmienia się i przemija jak cała materialna rzeczywistość. Nie lekceważąc tej sfery życia, powinniśmy być świadomi, że Bóg powołuje nas do budowania trwałego szczęścia w oparciu o to, co jest w nas nieśmiertelne i wieczne. Teologia uczy nas, że jest to dusza. A zatem dusza, wartości duchowe, są bezpiecznym fundamentem, na którym człowiek może budować trwałą radość. Święty Paweł w liście do Filipian pisze, że gdy zrobimy miejsce dla Boga w naszej duszy, wtedy zagości w niej trwały pokój i radość: „O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem! A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie”. Chrystus już się narodził, zamieszkał wśród nas, ale to nie znaczy, że zamieszkał w naszym sercu, w naszej duszy. Dlaczego? Odpowiedź znajdziemy w poniższemu zdarzeniu. Uczonego Rabina, Żydzi prosili, aby im wytłumaczył, dlaczego Mesjasz ciągle jeszcze nie nadchodzi. Rabin im odpowiedział: „Bo dziś jesteśmy tacy sami jak wczoraj!” Mesjasz nie przychodzi do nas, bo jesteśmy nie przygotowani. Tkwimy we wczorajszych nieprawościach. Wezwani jesteśmy do przemiany życia na miarę dzieci bożych.

Słuchacze Jana Chrzciciela byli świadomi, że powinni się zmienić, przygotować się na spotkanie z Mesjaszem. Prosili go o konkretne wskazówki, co powinni czynić. I otrzymywali je. Przychodzili celnicy, poborcy podatkowi i pytali co mają robić. Jan Chrzciciel nie wymagał od nich porzucenia tego procederu, tylko uczciwości w wykonywaniu swego zawodu. Aby nie okradali i nie oszukiwali. Podobnie od żołnierzy nie wymagał porzucenia służby wojskowej, broni. Mówi do nich: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie. A nade wszystko wymagał byśmy byli dobrzy dla siebie. Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”. Tylu potrzebujących jest wokół nas. Samotnych, zagubionych, zrozpaczonych i głodnych. Otwarcie się na tych ludzi jest otwarciem się na przychodzącego Mesjasza, który mówi, że cokolwiek uczyniliśmy temu najmniejszemu, najbardziej potrzebującemu Jemu samemu uczyniliśmy. I właśnie to jest droga prowadząca do radości, którą wiele lat wcześniej zapowiadał prorok Sofoniasz: „Pan, twój Bóg jest pośród ciebie. Mocarz – On zbawi, uniesie się weselem nad tobą, odnowi swą miłość, wzniesie okrzyk radości, jak w dniu uroczystego święta”.

A teraz przyszedł czas, aby każdy z nas zapytał osobiście św. Jana Chrzciciela: A ja co mam czynić? Gdy wsłuchamy się w głos naszego sumienia, odnajdziemy odpowiedź. Może przybierze ona taką formę: Nie nadużywaj swojego stanowiska, pozycji, nie wynoś się nad innych, nie oszukuj, nie kradnij, nie oczerniaj, nie plotkuj, nie zazdrość bądź uczciwy wobec rodziny, żony i dzieci, sąsiadów… Uważne wsłuchanie się w głos sumienia otwiera nasze serce na Chrystusa, a On je ubogaca najpełniejszą i wieczną radością (z książki W poszukiwaniu mądrości życia”).

GAUDETE

Bracia: Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech wasza łagodność będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko! O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem. A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie (Flp 4,4–7))

W ostatnim czasie na Facebooku krąży wzruszającą historia, napisana przed laty przez Mikkelsonów. Postanowiłem ją przetłumaczyć i po pewnej adaptacji i skróceniu użyć jej jako ilustracji do Słowa Bożego na niedzielę. Opowieść zaczyna się tymi słowami: „Po powrocie do domu żona podała do stołu kolację. Usiedliśmy i wtedy powiedziałem, że mam jej coś ważnego do przekazania. Usiadła i z pewnym niepokojem popatrzyła na mnie. Wydusiłem z siebie: Chcę się z tobą rozwieść. Skurczyła się z bólu i cicho zapytała: Dlaczego? Gdy nie odpowiadałem, wtedy zaczęła płakać i mówić podniesionym głosem, a to ośmieliło mnie do powiedzenia okrutnych słów: Ja już cię nie kocham, odchodzę do Jane. Było mi jej żal i czułem wyrzut sumienia, że zmarnowałem jej życie, ale decyzja rozwodu była nieodwołalna.

Z głębokim poczuciem winy przedstawiłem jej umowę rozwodową, zostawiając jej samochód, dom i 30% udziałów w mojej firmie. Spojrzała na nią i podarła ją na kawałki. Następnego dnia wróciłem do domu bardzo późno. Nie jadłem kolacji, tylko poszedłem spać. Rano żona przedstawiła swoje warunki rozwodu. Poprosiła mnie, abyśmy jeszcze miesiąc żyli jako normalne małżeństwo. Argumentowała to tym, że syn ma egzaminy i potrzebny jest mu spokój. Przystałem na to, ale ona zażądała czegoś więcej. Poprosiła, abym codziennie wnosił ją do sypialni jak to uczyniłem po ślubie. Z oporami, ale przystałem na ten dziwaczny pomysł.

Pierwszego dnia czuliśmy się niezręcznie, gdy ją trzymałem w ramionach. Gdy syn to zobaczył z radości zaczął klaskać. Żona zamknęła oczy i prosiła mnie, żebym nic nie mówił synowi o rozwodzie. Drugiego dnia było łatwiej. Przytuliła się do mojej piersi. Poczułem jej zapach jej. Dawno tak nie patrzyłem na nią. Zobaczyłem na jej twarzy drobne zmarszczki oraz siwiejące włosy. To było piętno naszego małżeństwa. Przez chwilę pomyślałem: Co ja zrobiłem dla niej. W czwartym dniu, gdy trzymałem ją w ramionach czułem narastające uczucie intymności. To była kobieta, która dała mi dziesięć lat swojego życia. W piątym i szóstym dniu uczucie bliskości potęgowało się. Żona ubierała się w sukienki, które były dla niej za luźne. Dopiero teraz zauważyłem, jak wiele straciła na wadze. Patrząc jej w oczy dostrzegłem ogrom bólu i goryczy w jej sercu. Odruchowo wyciągnąłem rękę i dotknąłem jej głowy. W tym momencie wszedł synek i powiedział: Tatusiu to już czas wziąć mamusię na ręce. Żona podeszła do synka i mocno go przytuliła. A potem ja wziąłem żonę na ręce, a ona tak naturalnie i delikatnie objęła ręką moją szyję. Tuliłem ją mocno, jak w dniu naszego ślubu.

Później pojechałem do biura i powiedziałem do Jane: Przepraszam, ale nie zamierzam się rozwodzić. Moje małżeństwo wydawało mi się skończone, nie dlatego że miłość wygasła, tylko że nie doceniałem naszej codzienności w życiu małżeńskim. Teraz jestem pewien, że powinienem trzymać żonę na rękach, jak w dniu ślubu, aż śmierć nas rozdzieli. Zdumiona Jane uderzyła mnie w twarz i zaczęła szlochać. A ja pojechałem do kwiaciarni i zamówiłem dla żony duży bukiet czerwonych róż. Uradowany, z bukietem biegłem do żony. Wszedłem do pokoju, podszedłem do łóżka i ku swej rozpaczy stwierdziłem, że żona nie żyje. Okazało się, że od kilku miesięcy zmagała się z nowotworem, a ja tego nie zauważyłem. Wiedziała, że został jej miesiąc życia i prosiła o odłożenie rozwodu, aby uchronić mnie, a szczególnie syna od przykrych konsekwencji.

Można odnieść wrażenie, że ta smutna historia nie przystaje do radości jaka emanuje z czytań mszalnych na dzisiejszą niedzielę, zwaną niedzielą Gaudete, tzn. radujcie się. W tej smutnej historii widzimy radość odnalezionej miłości. Może nam się wydawać, że za późno. Nic nie jest za późno, gdy do naszego życia przykładamy bożą miarę wieczności. Historia adwentowa zaczyna się w obrazowym opisie raju, a szczególnie w scenie przedstawiającej grzech pierwszych rodziców, zwanym grzechem pierworodnym. Ulegając grzesznym podszeptom szatana człowiek stracił przyjaźń z Bogiem. Po wypędzeniu z raju uświadomił sobie jak wielką utracił miłość. Zatęsknił za tą miłością i szukał jej, szukał Boga. Czytania adwentowe przypominają nam, że kochający Bóg czeka na każdego z nas i wskazuje drogi, którymi możemy dotrzeć do Niego. Najpewniejszą drogą prowadzącą do Boga jest Mesjasz, który sam jest i drogą, i miłością. Dzisiejsze czytania liturgiczne wzywają nas do radości, bo Mesjasz jest blisko, jest wśród nas.

Prorok Sofoniasz w proroctwie, zacytowanym na wstępie wspomina niewierność Narodu Wybranego i odejście od Boga. Ale Bóg jest wierny swemu przymierzu i czeka na człowieka. Sofoniasz pisze o wielkiej radości powrotu do Boga: „Wyśpiewuj, Córo Syjońska, podnieś radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca. Pan, twój Bóg jest pośród ciebie, Mocarz, który daje zbawienie”. Te słowa mają wymiar mesjański. To Mesjasz przyniesie człowiekowi radość najpełniejszego spotkania z kochającym Bogiem. Ta radosna zapowiedź znajdzie spełnienie w Jezusie Chrystusie. Św. Paweł w Liście do Filipian z drugiego czytania pisze: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech wasza łagodność będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko! O nic się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem”. Słowa te zostały napisane po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. A zatem jest tu mowa o powtórnym przyjściu Jezusa i naszym spotkaniu z Nim. Aby to spotkanie było radosne musimy się do niego przygotować i to nieraz poprzez małe, zwyczajne czyny, które są bardzo ważne jak w historii małżeńskiej przytoczonej na wstępie.

Jan Chrzciciel w dzisiejszej Ewangelii daje pewne rady, jak przygotować się na to spotkanie. Celnicy pytali go, co mają czynić, a on im odpowiadał: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Do żołnierzy mówił: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”. Te dwie odpowiedzi mówią, że na spotkanie z Mesjaszem przygotowujemy się przez uczciwe wypełnianie obowiązków wypływających z naszego powołania. O to co trzeba czynić, aby przygotować na spotkanie z Mesjaszem pyta także dzisiejszy człowiek. Odpowiedź Jezusa może być krótka, ale wystarczająca: „Znasz przykazania, a szczególnie przykazanie miłości. Zachowuj je” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

PAN JEST BLISKO

Jeden z księży w czasie kazania dawał nadużywającym alkohol taką radę: „Wybuduj w swoim domu barek. Kup litr wódki i niech żona sprzedaje ci ją po 7 złotych za jeden kieliszek- 20 kieliszków z litra. A gdy wypijesz pierwszy litr, żona zaoszczędzi 140 zł. Załóżmy, że uda ci się pożyć jeszcze 10 lat, po upływie, których spokojnie, w pijackim zamroczeniu wyciągniesz nogi. Twoja żona, będzie miała wiele pieniędzy, z których urządzi ci huczny pogrzeb i postawi ci jeszcze pomnik z czarnego szwedzkiego granitu. Może także wyjdzie ponownie za mąż. Z uskładanych pieniędzy wystarczy jej na urządzenie, w luksusowym lokalu przyjęcia weselnego i na zapomnienie marnego życia, jakie miała z tobą”.

Powyższa, nieco żartobliwa rada różni się zasadniczo w swej formie od rad jakich udzielał Jan Chrzciciel nad wodami Jordanu. Jednak cel jest taki sam. Cokolwiek czynisz patrz jaki będzie tego skutek, jaki będzie tego koniec. W takim spojrzeniu zawiera się mądrość życia. Żyj zatem jak najpełniej i najradośniej, ale patrz dokąd prowadzą cię te radości i przyjemności. Pijak ma także swoje pięć minut „szczęścia”, gdy „na łepka” wypadnie pół litra, niekoniecznie czystej wyborowej, czasami denaturat wystarczy.

W perspektywie wiary, cel jaki staje przed człowiekiem przekracza wymiar doczesny i dosięga Boga. Od Boga człowiek wyszedł i do Niego ma wrócić. A św. Augustyn, korzystając z własnych przeżyć, nawet grzesznych powie, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu. Spokój i trwałe szczęście, nie takie „pięciominutowe”, człowiek zdobywa na drodze, która prosto prowadzi do celu, jakim są otwarte ramiona Boga. Ta droga bywa nieraz trudna, jak trudne bywają czasami przykazania boże. Chrystus powie o sobie: „Ja jestem drogą…”. A więc to w Nim droga, jak gdyby utożsamia się z celem. A zatem, będąc na drodze Chrystusowej możemy doświadczać radości, jakbyśmy już osiągnęli cel.

Do Jana Chrzciciela ciągnęły ogromne rzesze ludzkie. Można pomyśleć, co za nierozumny tłum. Mieli tyle innych możliwości przyjemnego spędzenia czasu, a oni tymczasem przyszli do Jana, aby słuchać, jak ich łaja, karci i wzywa do nawrócenia. Oczywiście można by ich uważać za bardzo nierozumnych, gdyby nauczanie Jana Chrzciciela nie ukazywało celu, dla którego warto wysłuchiwać tego wszystkiego i podjąć trud przemiany. To czego Jan nauczał było przedmiotem bardziej lub mniej świadomych pragnień słuchaczy; spotkania z Bogiem, który jawił się jako cel ludzkiego życia. Jan głosi, że oto nadchodzi Mesjasz, jedyna i niepowtarzalna okazja doświadczenia bliskości Boga. Do tego spotkania trzeba być jednak przygotowanym. Dlatego pytają Jana, co mają czynić. A odpowiedzi są bardzo proste. Nie wymagają zmiany zawodu, opuszczenia rodziny, przywdziania zakonnego habitu. Nie, każdy niech pozostanie tym kim jest. Bogatym nie każe porzucać bogactwa, ale chce by nie byli samolubni ze swym bogactwem, aby zauważali biednych. Celników wzywa do uczciwości, aby nie pobierali więcej niż się należy. Żołnierzom nie nakazuje porzucenia tego stanu, ale żeby nie znęcali się na innymi i nie uciskali ich.  Zapewne tych rad było więcej, te jednak wystarczą do wyciągnięcia ostatecznej konkluzji; pozostań przy swoim zawodzie, ale bądź uczciwy, żyj według przykazań bożych i miłuj swego bliźniego.

Na tej drodze każdy może spotkać przychodzącego Boga, który przynosi ogromną radość. W kilkadziesiąt lat od wystąpień Jana Chrzciciela św. Paweł napisze do wiernych: „Bracia: Radujcie się w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech wasza łagodność będzie znana wszystkim ludziom. Pan jest blisko! O nic, się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem”. Słowa „Pan jest blisko”, mimo upływu prawie dwóch tysięcy lat nadal są aktualne. Pan jest blisko nas, różnymi drogami przychodzi do nas, jeśli go oczekujemy i przygotowujemy się na Jego przyjście.

Może to być przyjście jak w opowieści o Michale, szewcu z Tarnogrodu. Mieszkał on w suterynie, tutaj też był jego zakład szewski. Bieda materialna często zaglądała do jego domu, ale nie ona była najgorsza, najgorsze przyszło po śmierci żony i młodego syna, który powoli zaczynał pomagać mu w warsztacie szewskim. Po tych tragicznych zdarzeniach Michał był kompletnie załamany, zaniedbał chodzenie do kościoła i sięgnął po alkohol. Pewnego dnia odwiedził go stary przyjaciel, przed którym Michał wyżalił się.  Przyjaciel poradził mu, aby codziennie przeczytał niewielki fragment Ewangelii, zapewniając, że na tej drodze w jego domu zabłyśnie światło i wróci nadzieja.

Michał usłuchał rady swego przyjaciela. Na początku postanowił, że tylko w niedzielę będzie czytał fragment Ewangelii, jednak wkrótce ta lektura tak go wciągnęła, że postanowił czytać Ewangelię każdego dnia. Powoli w jego życiu zaczęły zachodzić zmiany, wracała nadzieja. Pewnego wieczoru, zagłębiony w lekturze Michał usłyszał głos: „Michale wyjrzyj jutro na ulicę, gdyż zamierzam przyjść do ciebie”. Ponieważ nikogo nie było w pokoju, szewc domyślił się, że to sam Chrystus mówi do niego.

Następnego dnia podekscytowany Michał, siedząc przy robocie z uwagą wyglądał prze małe okno na ulicę, aby nie przegapić przychodzącego Chrystusa. Małe okienko pozwalało mu dostrzec tylko nogi przechodzących, ale to mu wystarczyło, aby rozpoznać przechodnia po butach, które były zrobione lub naprawione w jego zakładzie. Wyglądał kogoś specjalnego, a tu cały dzień nic nadzwyczajnego. A wieczorem zobaczył znajome buty żołnierza Stefana, który zatrzymał się przed oknem, zasłaniając widok na ulicę. Michał był niezadowolony, bo nie mógłby dostrzec przychodzącego Pana. Już chciał prosić Stefana, aby odszedł sobie, ale zobaczył, że te stary człowiek trzęsie się z zimna. Uświadomił sobie nagle, że Stefan może cały dzień nic nie jadł. Uchylił okna i zaprosił staruszka do skromnego mieszkania.  Posadził go przy piecu, poczęstował chlebem i gorącą herbatą. Stefan był bardzo wdzięczny, powiedział, że cały dzień nic nie miał w ustach. A gdy odchodził, Michał dał mu swój drugi płaszcz. Szewc był tak zajęty swoim gościem, że zapomniał o wyglądaniu przez okno.

Na dworze, tymczasem zapadła noc. Michał zakończył swoją pracę i zagłębił się w codziennej lekturze Ewangelii. Jego wzrok zatrzymał się na słowach: „Gdy Jan nauczał, pytały go tłumy: Cóż mamy czynić? On im odpowiadał: Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma, a kto ma żywność, niech to samo czyni”.

Michał odłożył Ewangelię i uświadomił sobie, że przyszedł do niego Jezus w osobie starego Stefana, a on go przyjął i wtedy serce jego napełniło się radością, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczył (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

ŚWIETY MARCIN Z TOURS

W książce „Złota legenda” Jakuba de Voragine czytamy: „Pewnego zimowego dnia święty Marcin przejeżdżając przez bramę w Amiens spotkał jakiegoś biedaka, który był nagi i nie dostał jeszcze od nikogo jałmużny. Zrozumiał tedy Marcin, że to on właśnie powinien pomóc biedakowi, wyciągnął więc miecz i rozciął na dwoje płaszcz, który miał na sobie. Następnie oddał biednemu jedną część, a drugą sam się okrył. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus, ubrany w tę część jego płaszcza, którą dał biednemu, i tak rzekł do aniołów, którzy Go otaczali: W tę szatę ubrał mnie Marcin, który jeszcze jest katechumenem!”

To zdarzenie brzmi jak piękna złota legenda. Jest legenda pisana życiem świętego Marcina, który przejęty słowami Jana Chrzciciela o przygotowaniu się na przyjście Mesjasza i umocniony łaską samego Chrystusa był w stanie swoim życiem napisać taką legendę. Marcin był człowiekiem z krwi i kości, który realizował świętość w konkretnej rzeczywistości historycznej. Jest on jednym z pierwszych świętych tzw. wyznawców, którzy zdobywali świętość nie przez męczeństwo, ale heroiczną miłość. Skończyły się bowiem okrutne czasy prześladowań, kiedy to chrześcijanie jako żywe ludzkie pochodnie płonęli na arenach cyrkowych, byli krzyżowani, rzucani na pastwę dzikich zwierząt. Młode chrześcijanki, przed śmiercią były gwałcone przez oprawców, którzy czynili przez to zadość pogańskiemu prawu, które zakazywało skazywania na śmierć dziewicy.

28 października 312 r., Konstantyn, syn cesarza Konstansa i byłej służącej, Heleny stanął naprzeciw przeważającej armii imperatora Maksencja. Przed rozstrzygającą bitwą, Konstantyn w sennej wizji ujrzał płomienny krzyż, a na nim wypisane słowa: „W tym znaku zwyciężysz”. Pod wpływem tego snu, kazał na sztandarach umieścić znak krzyża i z tym znakiem ruszył do boju. Odniósł wspaniale zwycięstwo nad przeważającymi siłami wroga. To zwycięstwo przybliżyło go do Chrystusa i dało wolność chrześcijanom. Ta wolność została zagwarantowana w roku 313 w tzw. edykcie mediolańskim. W trzy lata po edykcie, w Sabarii, rzymskiej prowincji Pannonii (obecnie Węgry), w pogańskiej rodzinie przyszedł na świat Marcin. Ojciec jego był rzymskim legionistą, doszedł do godności trybuna. On to synowi nadał imię boga wojny. Niebawem ojciec Marcina wraz z garnizonem został skierowany do włoskiego miasta Pavii. Tuj Marcin zetknął się z chrześcijanami. Miał zaledwie dziesięć lat, kiedy wpisał się na listę katechumenów, kandydatów przygotowujących się do przyjęcia chrztu. Rodzice nie byli zachwyceni tą decyzją. Także tamtejszy biskup, w obawie przed gniewem jego ojca zwlekał z udzieleniem Marcinowi chrztu. Pragnienie przyjęcia chrztu Marcin zrealizuje kilkanaście lat później.

Marcin, pragnąc poświęcić swe życie Chrystusowi, czyni wcześniej zadość prawu rzymskiemu, które wymagało, aby ukończywszy 15 lat, syn żołnierza też służył w armii cesarskiej. Marcin został przeznaczony do gwardii cesarskiej, oddziału elitarnego, czuwającego nad obszarami zagrożonymi przez barbarzyńców. Wyjechał do Galii i przyłączył się do garnizonu w Amiens. To właśnie tu miała miejsce scena z biedakiem, którą przytoczyłem na wstępie. W krótkim czasie po tym wydarzeniu, w wieku 23 lat Marcin przyjął chrzest. W owych latach panowało przekonanie, że chrześcijanie nie powinni pełnić służby wojskowej, gdyż jest ona związana z przelewem krwi. Nie było jeszcze formalnego zakazu, ale był już taki zwyczaj. Dlatego św. Marcin postanowił zrezygnować ze służby wojskowej. Nie było to jednak możliwe w tym czasie, ponieważ prawo rzymskie wyznaczało czas służby w armii.

Jednak dzięki pewnemu zdarzeniu Marcin mógł opuścić wojsko wcześniej niż przewidywało prawo. Tradycja mówi, że przed szturmem na Worms, Marcin poprosił cesarza o zwolnienie z udziału w tej akcji. Cesarz Julian z wściekłością potraktował go jako tchórza. Marcin poprosił wtedy o postawienie go na czele nacierających, ale bez żadnej broni z wyjątkiem krzyża. Nieoczekiwanie, tuż przed szturmem barbarzyńcy poddali się. Żołnierze przypisali Marcinowi ten nadzwyczajny „cud”. Chrześcijanie widzieli w tym wyraźny znak Boży. Po zakończeniu wojny Marcin otrzymał bez problemów zwolnienie z wojska. Powrócił na Węgry do swoich rodziców. Zdołał ich przed śmiercią pozyskać dla wiary Chrystusowej. Następnie udał się do francuskiego miasta Poitiers, gdzie przyjął go serdecznie tamtejszy biskup, św. Hilary. Kiedy wyznał św. Hilaremu, że chciałby poświęcić się wyłącznie służbie Bożej w charakterze ascety, biskup udostępnił mu w pobliskim Liguge pustelnię, w której Marcin zamieszkał z kilkoma towarzyszami. W taki to sposób Święty stał się ojcem życia zakonnego we Francji, a sława jego świętego życia i cudów przez niego dokonanych roznosiła się po całej okolicy.

W roku 371 zmarł biskup Tours. Kapłani i wierni pragnęli mieć Marcina na wakującej stolicy biskupiej. Jednak Marcin nie myślał rezygnować z pustelniczego życia. Wobec tego, wierni zaczęli się zastanawiać. jak go skłonić do przyjęcia tej godności. Aż w końcu zdecydowali się na podstęp. Wysłano jednego z mieszczan, by prosił św. Marcina o uzdrowienie chorej małżonki. Święty zgodził się i gdy był w drodze do chorej, wierni pochwycili go i siłą przywiedli do katedry, prosząc by został ich biskupem. Dnia 4 lipca 371 roku Marcin otrzymał święcenia kapłańskie i biskupie. Na stolicy biskupiej zasiadał przez 26 lat. Niektórzy ludzie kościoła mieli mu za złe, że porzucił styl życia hierarchów ówczesnej Galii, a prowadził życie mnicha. Żył bardzo skromnie; ciało swoje umartwiał włosiennicą, postami i pokutą. Niestrudzenie wspomagał potrzebujących; wykupywał więźniów, wstawiał się za skazanymi na śmierć, przemierzał wioski diecezji, pochylając się nad najbiedniejszymi. Niezliczone znaki towarzyszyły jego pracy ewangelizacyjnej. Sulpicjusz Sewer, biograf św. Marcina, potwierdza, iż sam był świadkiem wielu cudów.

Po długiej i owocnej służbie Bogu i ludziom, św. Marcin odszedł do Pana. Oto opis ostatnich chwil jego życia. „Chory zdaje się na wolę Boga. Kładzie się na ziemi. Uczniowie chcą mu zrobić posłanie ze słomy, ale on stwierdza: ‘Nie godzi się, żeby chrześcijanin umarł inaczej niż w popiele’. Bardzo cierpi. Leży na plecach, co potęguje dolegliwości. Uczniowie proszą, by położył się na boku. Marcin odpowiada: ‘Pozwólcie, moje dzieci, żebym patrzył raczej w niebo niż w ziemię, aby moja dusza odnalazła prostą drogę ku swemu Panu’. Zaledwie wypowiedział te słowa, oddał ducha Stwórcy, po życiu wypełnionym służbą Bogu. Leżąc na posłaniu z popiołu miał twarz rozpromienioną niezwykłym spokojem”.

11 listopada 397 ciało św. Marcina z Tours zostało złożone do grobu, który stał się miejscem licznych pielgrzymek. Tu wierni doznawali za wstawiennictwem św. Marcina wielu łask (z książki Wypłynęli na głębię).

RADUJ SIĘ BÓG CIĘ KOCHA

W piątek, 13 listopada w paryskim klubie Bataclan występował amerykański zespół heavymetalowy Eagles of Death Metal. W trakcie wykonania piosenki „Pocałuj diabła” rozległy się strzały. Tytułowe słowa przybrały przeraźliwie potworny kształt. Pocałunek diabła jest pocałunkiem nienawiści, która niesie cierpienie i śmierć. Prawie 100 osób śmiertelnie ucałował diabeł, a jeszcze więcej ranił. Diabeł przybrał ludzki kształt i w swej przewrotności przyzywał Boga. Zbrodniarze strzelając do bezbronnych ludzi wołali: „Allah Akbar”, co znaczy „Bóg jest wielki”. Zapewne wplątywali Boga w swoją zbrodnie, przewrotnie interpretując słowa świętej księgi muzułmanów: „I zabijajcie ich, gdziekolwiek ich spotkacie, i wypędzajcie ich, skąd oni was wypędzili. Prześladowanie jest gorsze niż zabicie. I nie zwalczajcie ich przy świętym Meczecie, dopóki oni nie będą was tam zwalczać. Gdziekolwiek oni będą walczyć przeciw wam, zabijajcie ich! Taka jest odpłata niewiernym!” /Koran 2:191/. Bóg jest miłością, Bóg kocha człowieka, wbrew temu co śpiewa w jednej ze swoich piosenek wyżej wspomniany zespół: „Bóg nienawidzi nas wszystkich”. Bardzo często ludzie zamieniają świat w piekło, bo wymazują ze swojego życia Boga miłości i Jego prawa. Zapewne przewodzi w tym Francja. Zamieniają świat w piekło, bo zasłaniają się Bogiem, dopuszczając się najbardziej niecnych czynów i zbrodni. Bez wątpienia przewodzi w tym samozwańcze Państwo Islamskie.

Pośród tego ludzkiego piekła, w trzecią niedzielę adwentu, zwaną niedzielą radości słyszymy wezwanie: radujcie się, gaudete. Ta radość jawi się dla każdego z nas w różnych obrazach. Widzę ją na radosnych buziach kilkudziesięciu małych dzieci, które całym sercem śpiewają: „Jesteś radością mojego życia ooo Panie mój. Ty jesteś moim Panem, ty jesteś moim Panem, ty jesteś moim Panem. Na zawsze jesteś Panem mym”. Kilka lat temu, w parafii Świętego Krzyża współtworzyłem z panią Ewą i rodzicami dzieci ten chórek, który przybrał nazwę „Gaudete”. Po raz pierwszy uświetnił on liturgię mszalną w czasie niedzieli zwanej Gaudete. Patrząc na radość tych śpiewających dzieci , śpiewających przy ołtarzu czuło się prawie namacalnie źródło tej radości, o którym pisze w zacytowanym na wstępie fragmencie listu św. Pawła do Filipian: „Bracia: Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech wasza łagodność będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko!”. W autentycznej bliskości Boga rodzi się prawdziwa radość. Ona nie opuszcza człowieka, nawet wtedy, gdy on ostatni raz spogląda na piękny świat, a oczyma wiary dostrzega piękno miejsca, gdzie Bóg wyciąga z miłością swoje ramiona.

O tej radości słyszymy w pierwszym czytaniu z Księgi proroka Sofoniasza: „Pan, twój Bóg jest pośród ciebie, Mocarz, który daje zbawienie. On uniesie się weselem nad tobą, odnowi swą miłość, wzniesie okrzyk radości, jak w dniu uroczystego święta”. Wizje prorockie, które w życiu Narodu Wybranego znajdowały spełnienie w życiu społecznym były zapowiedzią wiecznego spełnienia w Jezusie Chrystusie. Papież Franciszek w rozważaniu na Anioł Pański powiedział: „Ludzkie serce pragnie radości. Każda rodzina, każdy naród dąży do szczęścia. Ale jaka to radość, do której przeżywania i świadczenia powołany jest chrześcijanin? Jest to radość, która pochodzi z bliskości Boga, z Jego obecności w naszym życiu. Od chwili, kiedy Jezus wszedł w historię poprzez swoje narodziny w Betlejem, ludzkość otrzymała ziarno królestwa Bożego, jak gleba, na którą rzucone jest ziarno będące obietnicą przyszłych żniw. Nie trzeba już szukać gdzie indziej! Jezus przyszedł, aby przynieść radość wszystkim i na zawsze. Nie chodzi jedynie o radość spodziewaną czy przełożoną na raj – tu na ziemi jesteśmy smutni, ale w raju będziemy radośni; nie, to nie tak! – jest to radość, która już jest realna i możliwa do doświadczenia w tej chwili, bo sam Jezus jest naszą radością, a nasz dom z Jezusem jest radością. Jezus żyje, On zmartwychwstał i działa w nas i między nami szczególnie poprzez swoje słowo i sakramenty”.

Szukamy radości życia na różnych drogach i nieraz po wielu latach odnajdujemy ją w bliskości Chrystusa. Zapewne ślad takiego szukania można dostrzec w życiu wybitnej polskiej aktorki Kaliny Jędrusik. Była skandalistką, odsądzano ją od czci i wiary. W latach 60. i 70. była polską Marylin Monroe, a jej role i życie osobiste były przepełnione erotyzmem. Do telewizji przychodziły listy od zaniepokojonych żon, żeby Jędrusik nie pokazywać, bo gorszy ich mężów. To dla niej pisarz Stanisław Dygat rozwiódł się z żoną i opuścił dziewięcioletnią córkę. Dom Dygatów stał się miejscem nieustających spotkań, bankietów, przyjęć zakrapianych alkoholem dla wielkiego grona przyjaciół-artystów. Lubiła być w centrum, szokować, prowokować. Jej sposób życia zmienił się całkowicie po śmierci Stanisława Dygata. Reżyser Kazimierz Kutz powiedział: „Ta jawnogrzesznica się nawróciła. Była rozmodlona”. Dziennikarka i pisarka Wiesława Czapińska tak powiedziała o nawróceniu gwiazdy: „To była już zupełnie inna Kalina. Zmieniła tryb życia, porzuciła hulanki, przestała topić smutki w alkoholu”. Aktorka spotkała się z papieżem św. Janem Pawłem II podczas pielgrzymki do Watykanu. Z Rzymu przywiozła zdjęcia Ojca Świętego, które traktowała szczególnie. Oprawiła w ramkę i powiesiła w sypialni.

W każdą rocznicę śmierci Dygata uczestniczyła we Mszy św. odprawianej w jego i intencji. Po Mszy zapraszała przyjaciół do domu. Gromadzono się w pokoju pisarza, który pozostał nienaruszony od jego śmierci. W maszynie do pisania wciąż tkwiła kartka z jego ostatnimi słowami. W tym pokoju artystka wiele rozmawiała z zaprzyjaźnionym księdzem Kazimierzem Orzechowskim, tu się spowiadała i przyjęła sakrament namaszczenia chorych oraz Komunię św. Na jej pogrzebie ks. Orzechowski powiedział: „Kajałaś się przed Bogiem, zanim czysta odważyłaś się przyjąć Go w komunii”. „Pod maską mistrzowskiego makijażu swym głosem namiętnym, w tajemniczych szeptach, a z niezwykłą ekspresją, jawiłaś się nam inną: opanowana erotyzmem, zamroczona alkoholem, łatwa kobieta. A przecież to nieprawda – to nie Kalina, to maska”. Ksiądz Kazimierz Orzechowski mowę pogrzebową zakończył tymi słowami: „Magdaleny rodzą się zawsze. Może twój życiorys nie nadaje się do opowiadania dzieciom, ale możesz powiedzieć słowami Edith Piaf: ‘Jeśli ktoś jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Jeśli ktoś nigdy nie kochał, niech zmówi za mnie pacierz’”.

W jej życiu było ciągle było obecne pytanie, jakie zadawano św. Janowi Chrzcicielowi: Co robić, aby być przygotowanym na spotkanie z Chrystusem. Jan odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”. Celnikom: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Żołnierzom: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”. Jednym zdaniem to jedno przykazanie, które ciągle przewija się na kartach Ewangelii. To przykazanie Chrystus nazywa „nowym przykazaniem”. Jest to przykazanie miłości, a z tym przykazaniem nierozdzielnie związana jest sprawiedliwość. Na tej drodze spotkamy Zbawcę, o którym Św. Jan Chrzciciel mówi: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Kurier Plus, 2014).

GŁUPCY WALCZĄ O GŁUPSTWA

Jan Chrzciciel głosił przyjście Mesjasza i wzywał do przygotowania się na spotkanie z Nim. To była radosna zapowiedź, bo każdy Izraelita czekał na przyjście Mesjasza. Nad Jordan, do Jana Chrzciciela ciągły rzesze ludzi, którzy przyjmowali chrzest nawrócenia i pytali, jak mają się przygotować całym życiem na to przyjście: „Cóż mamy czynić?” Odpowiedzi były bardzo proste i odnosiły się do bardzo konkretnych sytuacji życiowych. Kochaj ludzi i miej dla nich wrażliwe serce, gdy widzisz człowieka w potrzebie nie zostawiaj go samego. Jak jest głodny, to podziel się żywnością. Jeśli sprawujesz jakiś urząd, to bądź uczciwy, nie wykorzystuj go dla własnych korzyści kosztem bliźniego. Jeśli masz jakąś władzę, siłę to nie wykorzystuj jej, aby pognębić bliźniego, ograbić go z jego posiadłości. Takie proste zwyczajne sprawy są najważniejsze w naszym przygotowaniu się na spotkanie z Mesjaszem, z Chrystusem w czasie zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia czy też w czasach ostatecznych.

Zastanawiające jest to, że zabrakło pytania o świątynię, o modlitwy i rytuały. Zapewne dlatego, że w tej krótkiej relacji ewangelicznej poruszono sprawy najistotniejsze, najważniejsze w adwentowym przygotowaniu. Ewangelia będzie poruszać sprawy świątyni, jej obrzędów i modlitw w innym miejscu. A najbardziej dobitny tekst o tych sprawach znajdziemy w kontekście faryzeuszy, którzy mnożyli różne prawa i drobiazgowo je zachowywali i wymagali tego od innych. A najgorsze było w tym bezduszne i formalne zachowanie tych praw. Bardzo często przestrzeganie tych praw było dalekie duchem od nauczania św. Jana Chrzciciela w dzisiejszej Ewangelii. Chrystus nazywając faryzeuszy grobami pobielanymi mówi do nich: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was obłudnikach, jak jest napisane: «Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad, podanych przez ludzi». Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji, dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie”.

W jednej z nowojorskich parafii doszło do wielu nieporozumień na tle zachowania przepisów kościelnych odnośnie przyjmowania Komunii św. Jest to powodem zgorszenia wielu. Te sprawy są ważne, ale ważniejsze jest przygotowanie adwentowe w duchu wołania św. Jana Chrzciciela na pustyni.

Emeryt ojciec Święty Benedykt XVI (słowo „emeryt” brzmi dla mnie trochę dziwnie), jako ówczesny Prefekt Kongregacji do spraw Nauki Wiary w książce „Duch Liturgii” z 2000 r. napisał: „Być może zatem postawa klęcząca jest rzeczywiście czymś obcym dla kultury nowoczesnej, skoro jest ona kulturą, która oddaliła się od wiary i wiary już nie zna, podczas gdy upadnięcie na kolana w wierze jest prawidłowym i płynącym z wnętrza, koniecznym gestem. Kto uczy się wierzyć, ten uczy się także klękać, a wiara lub liturgia, które zarzuciłyby modlitewne klęczenie, byłyby wewnętrznie skażone. Tam, gdzie owa postawa zanikła, tam ponownie trzeba nauczyć się klękać, abyśmy modląc się, pozostawali we wspólnocie Apostołów męczenników, we wspólnocie całego kosmosu, w jedności z samym Chrystusem.”

W IV wieku św. Cyryl Jerozolimski tak pisze o ówczesnej praktyce przyjmowania Komunii Świętej: „Zbliżając się zaś nie podchodź z wyciągniętymi dłońmi ani ze sterczącymi palcami, lecz uczyniwszy z lewej ręki tron dla prawej, jako że ma ona przyjąć Króla, i otworzywszy dłoń przyjmij Ciało Chrystusa, mówiąc Amen… Przyjmij, uważając pilnie, byś nic z Niego nie utracił; gdybyś jednak utracił, to tak jakbyś odniósł szkodę na swoich własnych członkach. Powiedz mi zaś: gdyby ci ktoś dał pył złota, czyż nie trzymałbyś go z całą pilnością i nie uważałbyś, byś nic z tego nie utracił i nie doznał szkody? Czy więc nie będziesz jeszcze troskliwiej pilnował tego, co droższe nad złoto i drogie kamienie, aby ani okruszynka nie upadła?”

Podobnych cytatów można przytoczyć wiele. Kościół w różnych wiekach, zachowując istotę i niezmienność tajemnicy Eucharystii pozwala na zmianę prawa liturgicznego, które reguluje mniej istotne, zewnętrzne obrzędy liturgiczne. W dzisiejszym Kościele obowiązuje instrukcja Kongregacji ds. Kultu Bożego i dyscypliny Sakramentów Redemptionis Sacramentum z 2004 roku. Czytamy w niej: „Przy udzielaniu Komunii świętej należy pamiętać, że święci szafarze nie mogą odmówić sakramentów tym, którzy właściwie o nie proszą, są odpowiednio przygotowani i prawo nie zabrania im ich przyjmowania. Stąd każdy ochrzczony katolik, któremu prawo tego nie zabrania, powinien być dopuszczony do Komunii świętej. W związku z tym nie wolno odmawiać Komunii świętej nikomu z wiernych, tylko dlatego, że na przykład chce ją przyjąć na klęcząco lub na stojąco. Chociaż każdy wierny zawsze ma prawo według swego uznania przyjąć Komunię świętą do ust, jeśli ktoś chce ją przyjąć na rękę, w regionach, gdzie Konferencja Biskupów, za zgodą Stolicy Apostolskiej, na to zezwala, należy mu podać konsekrowaną Hostię. Ze szczególną troską trzeba jednak czuwać, aby natychmiast na oczach szafarza ją spożył, aby nikt nie odszedł, niosąc w ręku postacie eucharystyczne. Jeśli mogłoby zachodzić niebezpieczeństwo profanacji, nie należy udzielać wiernym Komunii świętej na rękę”.

Gdy myślimy o tych sprawach to warto pamiętać, że Bóg patrzy w nasze serce, i ono decyduje, czy godnie przyjmujemy Chrystusa Eucharystycznego. Przy wyborze króla Izraela Bóg powiedział do proroka Samuela: „Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce”. Przyjmując Komunię św. trzeba mieć na pamięci słowa Jezusa: „Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj”.

A zatem w adwentowym przygotowaniu do spotkania z Chrystusem zachowujmy prawa liturgii i piękne polskie tradycje religijne, pamiętając o najważniejszym, które kryje się w nauczaniu Jana Chrzciciela na Pustyni Judzkiej i nad Jordanem (Kurier Plus, 2018).

DWUDZIESTOCZTEROGODZINNA LEKCJA

Życie stawia nas przed różnymi problemami, które rodzą wiele pytań. W szukaniu odpowiedzi na nie odwołujemy się do własnych przemyśleń, mądrych myśli wybitnych ludzi lub korzystamy z doświadczeń tych, którzy byli w podobnej sytuacji jak nasza. Rabin Naomi Levy w książce „Hope Will Find You” odpowiada na wiele takich sytuacyjnych pytań. Książkę napisała, po tym jak lekarz zdiagnozował u jej córki śmiertelną chorobę zwyrodnieniową. W książce dzieli się ona wrażeniami ze swojej podróży i zdobytą w jej trakcie mądrością. Szczerze, z humorem i optymizmem opisuje, jak przeszła przez czas niepewności oraz strachu i nauczyła się odnajdywania w tym wszystkim nadziei i radości. Książka zawiera wiele bezcennych lekcji z codziennego życia, które otwierają, nieraz trudną teraźniejszość na niezwykłą, pełną nadziei i radości przyszłość.

W czasie wiosennej przerwy szkolnej Naomi wybrała się z dwójką swoich dzieci na wycieczkę do Arizony. Był to czas kwitnienia kaktusów, które zamieniają pustynne okolice Arizony w kolorowe rajskie ogrody. Jednak największą atrakcją tego stanu jest Wielki Kanion, który znalazł się programie wycieczki Naomi. Prezydent Stanów Zjednoczonych Teodor Roosevelt zauroczony tym miejscem powiedział: „Zostawcie go takim jaki jest. Niczego w nim nie możecie ulepszyć. Całe stulecia na niego pracowały, a człowiek może to jedynie zepsuć”. Rzeczywiście jest to cud natury, którego człowiek nie może ulepszyć, może tylko podziwiać jego piękno. W promieniach budzącego się poranka Naomi podziwiała oszałamiające piękno tego miejsca. Nie miełam słów, by opisać to, czego doświadczyła: podziw, ponadczasowość, wielkość. Poczuła się taka mała wobec potęgi i piękna tego miejsca. Zrodziła się w niej modlitewna wdzięczność Bogu za to czego teraz doświadczała.

Dwadzieścia cztery godziny później była już w domu. W czasie przygotowania śniadania zadzwonił telefon. Jej matka miała poważny wypadek i znalazła się w szpitalu. Po zakończeniu telefonicznej rozmowy wróciła do kuchni i poczuła swąd spalonej jajecznicy, a później spostrzegła pod zlewem pękniętą rurę, z której przeciekała woda. Nie zdążyła jeszcze ogarnąć sytuacji, gdy córka powiedziała, że w jej łazience jest zapchana toaleta. Kiedy dotarła do swojego biura odkryła, że jej strona internetowa nie działa. Po kilku telefonach okazało się, że wygasła domena. Po załatwieniu tych spraw i wyjściu hydraulika usiadła, odetchnęła z ulgą i zapisała myśli o drodze zdobywania świętości i odnajdywania Boga w naszym życiu:

„O wiele łatwiej jest być świętym i wychwalać Boga, podziwiając cudowne krajobrazy ze szczytu góry, niż odnajdywać Go i wielbić w codziennej pracy i problemach jakie jej towarzyszą. Zwykły dzień wypełniony różnego rodzaju problemami, trudnościami, rozczarowaniem może nas zatrzymać na drodze świętości, odnajdywania bliskości Boga. Nie możemy sobie jednak na to pozwolić. Jest to okazja odnajdywania najgłębszego sensu życia. Jeśli to wszystko przyjmiemy w duchu poddania się woli bożej, to spotęguje ono naszą wiarę, miłość, nadzieję, jednym słowem naszą świętość”.

Bóg bardzo często prowadzi nas do pięknych miejsc, gdzie w zachwycie wołamy jak tu jest pięknie, jak wspaniały jest Stwórca tego piękna. Oszałamia nas piękno katedr gotyckich lub innych świątyń. Podziwiamy kunszt budowniczych tego miejsca, a mistyczne poczucie obecności Boga ogarnia nasze serca. Uczestniczymy nieraz w przepięknych nabożeństwach. Czujemy jakby chóry anielskie otwierały przed nami niebo. Tak łatwo wtedy odnajdywać swoją drogę do świętości, bo wszystko co nas otacza, przenika nasze serca jest święte. Te przeżycia są bardzo ważne na drodze naszej wiary, ale nie najważniejsze. Najważniejsza jest nasza codzienność, nasze powszednie zmaganie się z problemami naszego życia. O tym wymiarze zdobywania świętości przypomina nam w dzisiejszej Ewangelii św. Jan Chrzciciel.

Przychodzili do niego ludzie i pytali go co mają czynić, aby przygotować się na uświęcające spotkanie z przychodzącym Mesjaszem. Jan Chrzciciel nie mówił o ważnych rzeczach w naszym życiu religijnym, jak nabożeństwa, modlitwy, dbałość o świątynie, ale o tym co jest najważniejsze w naszym zdobywaniu świętości. Mówił o nawróceniu, które ma wyrażać się w naszym zwykłym codziennym życiu. Do tych, którzy posiadali więcej niż inni mówił: „Kto ma dwie suknie, nich się podzieli z tym, który nie ma; a kto ma żywność nich tak samo czyni”. Do ludzi będących na urzędzie, mających jakąkolwiek władze nad innymi mówił: „Nie pobierajcie więcej ponad to, co wam wyznaczono”. A do żołnierzy kierował słowa: „Nad nikim pieniędzy nie wymuszajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na waszym żołdzie”.

Nie trzeba zmieniać swojego zawodu, uciekać na pustelnię, przesiadywać długie godziny w świątyni, aby przez świętość przygotować się na radosne spotkanie z Chrystusem. Nie pomijając tego nie możemy zapomnieć, że najpewniejszą drogą do świętości jak poucza Jan Chrzciciel jest serce otwarte miłością na sprawy codzienności. Nie możemy naszej wiary ograniczyć tylko do myśli i słów, one musza być widoczne w naszych kontaktach z bliźnimi. Mówi o tym jedna z rosyjskich legend.

Dymitr pragnął spotkać Mesjasza twarzą w twarz. A że miał ogromne nabożeństwo do św. Mikołaja, to za jego wstawiennictwem prosił Boga o tę łaskę. Prośba jego została wysłuchana. W nocy ukazał mu św. Mikołaj i oznajmił mu, że spotkać Mesjasza w określonym czasie i miejscu. Uradowany Dymitr rozpoczął przygotowania do podróży, z niecierpliwością oczekując dnia spotkania z Mesjaszem. W wyznaczonym dniu wyruszył w podróż. Myśl o spotkaniu pochłonęła całkowicie jego uwagę. Gdy dzień miał się ku wieczorowi spotkał rolnika, któremu zepsuł się wóz. Potrzebował on kogoś do pomocy w jego naprawie. I wtedy nadszedł Dymitr, który stanął wobec dylematu: pomóc rolnikowi, ryzykując spotkanie z Mesjaszem, czy zignorować prośbę o pomoc i wyruszyć na spotkanie Mesjasza. Wygrało jednak jego dobre serce. Został, aby naprawić wóz. Zajęło to wiele czasu. Pośpiesznie udał się na umówione miejsce spotkania z Mesjaszem, ale było już za późno. Zamiast Mesjasza zobaczył św. Mikołaja, który mu powiedział: „Mój przyjacielu, nie przejmuj się, spotkałeś Mesjasza, kiedy pomogłeś temu nieznanemu człowiekowi w potrzebie (Kurier Plus, 2021).