|

3 niedziela Adwentu. Rok B

OSWAJANIE       

Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: „Kto ty jesteś?”, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: „Ja nie jestem Mesjaszem”. Zapytali go: „Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem?”. Odrzekł: „Nie jestem”. „Czy ty jesteś prorokiem?”. Odparł: „Nie!”. Powiedzieli mu więc: „Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?”. Odpowiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu pytania, mówiąc do niego: „Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?”. Jan im tak odpowiedział: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”. Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu /J 1,6-8.19-28/.

Książka „Mały Książę” Antoinego de Saint- Exuperego jest jedną z tych, do której często się powraca. Można tam odnaleźć prawdę o ludzkim życiu pisaną mądrością serca. Mały Książę w poszukiwaniu pełniejszego kształtu miłości do swojej róży przemierza wszechświat; spotyka rośliny, zwierzęta i ludzi. Spotkania i rozmowy odkrywają przed nami mądrość życia. Wśród wielu spotkań jest spotkanie z lisem. Oto fragment dialogu z tego spotkania. „Ktoś ty? Spytał Mały Książę. -Jesteś bardzo ładny… – Jestem lisem odpowiedział lis. – Chodź pobawić się ze mną – zaproponował Mały Książę. – Jestem taki smutny… Nie mogę bawić się z tobą- odparł lis. – Nie jestem oswojony. Ach przepraszam- powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: – Co znaczy ‘oswojony’?…-Jest to pojęcie zupełnie zapomniane- powiedział lis. – ‘Oswoić’ znaczy ‘stworzyć więzy’. -Stworzyć więzy? Oczywiście odpowiedział lis. Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie….. Jak to się robi- spytał Mały Książe. Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siedzisz w pewnej odległości ode mnie, o tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać bliżej… Następnego dnia Mały Książę przyszedł na wyznaczone miejsce. – Lepiej przychodzić o tej samej godzinie. Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas posuwać się będzie naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będą podekscytowany i zaniepokojony; poznam cenę szczęścia”.

Nie wiele dni dzieli nas od Bożego Narodzenia. Szybko mijają adwentowe tygodnie radosnego oczekiwania. Ostatnie dni niosą najwięcej emocji. Jesteśmy „oswojeni” z tymi świętami. „Oswajanie” trwało latami. Od najmłodszych lat wpisywały się one w nasze życie. Stawały się częścią naszego życia tak, że trudno wyobrazić sobie bez nich życie. Najpiękniejsze początki miały miejsce w dzieciństwie. Dlatego tak często, właśnie tam wracamy świątecznymi wspomnieniami. Może pamiętamy atmosferę w szkole przed feriami świątecznymi, czekanie na przyjazd gości, przedświąteczne porządkowanie domu- ileż tam było radości czekania. Radość sięgała zenitu, gdy ośnieżonymi drogami szliśmy do lasu, aby wybrać choinkę. Eksplodowała, gdy pierwsze ozdoby wieszaliśmy na choince, poznawaliśmy wtedy „cenę szczęścia”.

Te wszystkie przygotowania i obrzędy są tylko oprawą największego i jedynego wydarzenia w dziejach ludzkości; Bóg stał się człowiekiem. Stał się człowiekiem, abyśmy mogli zbliżyć się do Niego, tak blisko, jak tylko jest to możliwe. Człowiek ma szansę tak oswoić się z bliskością Boga, że czekając na Niego, spotkając Go może poznać „cenę szczęścia”. O Jezusie wiemy tak wiele. Nie musimy pytać Jana Chrzciciela:, Kim ty jesteś? Wiemy, że on był świadkiem Chrystusa, zaświadczył, że W Chrystusie przychodzi do nas Mesjasz. A Chrystus zaświadczył o swojej misji słowem i czynem. A ukoronowaniem Jego misji stało się Jego zmartwychwstanie. Aby to wszystko odkryć, trzeba zbliżyć się do Boga. Patrzeć w Niego, słuchać Go, rozmawiać z Nim, aż nagle odkryjemy jak jesteśmy blisko tajemnicy Boga, jak bardzo jesteśmy przez Niego „oswojeni”.

Adwent jest szczególnym czasem szukania i odnajdywania bliskości Boga. Jest czasem „oswajania” się z Bogiem. Można także powiedzieć, że adwent człowieka trwa prawie od początków jego istnienia. Człowiek zawsze szukał Boga i poznawał Go na miarę swych możliwości. Odnajdywał Boga, bo Bóg pozwalał się odnajdywać. Z poznania rodziła się bliskość, której więzy były tak mocne, że człowiek rezygnował nieraz ze wszystkiego za cenę bycia z Bogiem. Przykładem tego są prorocy w Starym Testamencie, w tym także Jan Chrzciciel oraz męczennicy i święci Kościoła. Przebywanie blisko Boga niosło radość. Uradowany psalmista śpiewał: „Jak łania pragnie wody ze strumienia, tak dusza moja pragnie Ciebie Boże. Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego: kiedyż, więc przyjdę i ujrzę oblicze Boże?…. Gdy wspominam o tym, rozrzewnia się dusza moja we mnie, ponieważ wstępowałem do przedziwnego namiotu, do domu Bożego.”

Marszałek Foch, naczelny wódz sił sprzymierzonych w czasie I wojny światowej, był człowiekiem głębokiej wiary. Do kapłana, który był obecny przy jego śmierci powiedział: „Moje życie dobiegło końca. To, czego pragnę teraz najbardziej; jest niebo”. Był on człowiekiem głęboko zaangażowanym w rzeczywistość ziemską. Dla ludzkości zrobił wiele. Nie zaniedbywał przy tym szukania bliskości Boga. „Oswoił” się z Nim tak bardzo, że przy końcu swych dni ze spokojem oczekiwał nieba i pragnął spotkania swego Boga, który stał się dla niego przyjacielem i ojcem ( z książki Ku wolności).

ŚWIADKOWIE NADZIEI

Duch Pański nade mną,

bo Pan mnie namaścił.

Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim,

by opatrywać rany serc złamanych,

by zapowiadać wyzwolenie jeńcom

i więźniom swobodę;

aby obwieszczać rok łaski u Pana.

„Ogromnie się weselę w Panu,

dusza moja raduje się w Bogu moim,

bo mnie przyodział w szaty zbawienia,

okrył mnie płaszczem sprawiedliwości,

jak oblubieńca, który wkłada zawój,

jak oblubienicę strojną w swe klejnoty.

Zaiste, jak ziemia wydaje swe plony,

jak ogród rozplenia swe zasiewy,

tak Pan Bóg sprawi, że się rozpleni

sprawiedliwość

i chwalba wobec wszystkich narodów”. (Iz 61, 1-2a. 10-11).

 

Laureat literackiej nagrody Nobla w roku 2002 Imre Kertesz, w książce „Los utracony” daje przejmujące świadectwo rzeczywistości nazistowskich obozów koncentracyjnych. Spokojna, prawie beznamiętna narracja ukazuje bezgraniczną otchłań ludzkiego cierpienia, które, człowiek sprzęgnięty z mocami piekła, zadaje swemu bliźniemu. Imre Kertesz, jako 15 letni chłopiec przeszedł przez obozy koncentracyjne w Oświęcimiu i Buchenwaldzie.

Na jedną ze scen z tej książki chcę zwrócić uwagę. Wśród gromady przygniecionych cierpieniem i załamanych węgierskich Żydów jest rabin. Stara się on wzbudzić i podtrzymać w nich nadzieję, która pomoże im przetrwać najtrudniejsze dni. „Jedyną drogą pociechy jest widzieć nawet pod ciosami nieskończoną mądrość Wiekuistego, bo, ciągnął dosłownie <nadejdzie minuta Jego zwycięstwa i będą w skrusze wołali do Niego z pyłu, którzy zapomnieli o Jego potędze>. On więc już teraz nam mówi, byśmy wierzyli w nadejście Jego ostatecznej łaski (<i ta wiara niech nam się stanie podporą i wiecznym źródłem naszej siły w godzinę próby>), bo jest to jedyny sposób, byśmy w ogóle mogli żyć. I nazwał ten sposób <negacją negacji>, bez nadziei bowiem <będziemy zgubieni, nadzieję zaś możemy czerpać jedynie z wiary i z tej niezachwianej pewności, że Pan zlituje się nad nami i zyskamy Jego łaskę. Ta argumentacja, musiałem przyznać, wydała mi się zrozumiała”.

W naszym życiu żywimy wiele różnych nadziei. One napełniają treścią nasze życie i nadają mu sens. Pośród nich jest jedna, która może się zrealizować tylko w Bogu. Ustawia ona człowieka w perspektywie Bożej prawdy i ma moc spełnienia nawet w najtragiczniejszym doświadczeniu jakim jest bezgraniczne cierpienie i śmierć. Ta nadzieja jawi się ludzkości jako Światło w mrokach duchowej ciemności. Jan Chrzciciel przyszedł, aby zaświadczyć o tej Światłości. „Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz został posłany, aby zaświadczyć o Światłości”. Dla Narodu Wybranego to Światło wychodzi od Boga i w przyszłości miało przybrać konkretny kształt w Mesjaszu. Z nadzieją zatem czekają na Jego przyjście. A gdy pojawił się Jan Chrzciciel pytają, czy aby to nie on jest obiecanym Mesjaszem. “Kto ty jesteś? On wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem”. Zapewne ta odpowiedź rozczarowała pytających, dlatego pytają dalej, kim on jest.  W odpowiedzi Jan Chrzciciel nawiązuje do proroka Izajasza i mówi: „Jam jest głos wołającego na pustyni; Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz”. A zatem Jan Chrzciciel nie jest Mesjaszem, ale wysłannikiem, który ma przygotować ludzkość na przyjście zapowiadanego Mesjasza.

Prorok Izajasz głosi: „Duch Pański spoczął nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski u Pana” (Iz 61, 1-2). Były to słowa pociechy dla Izraelitów przebywających w niewoli babilońskiej. Miały one głębszą wymowę. Kierowały myśli do Boga, który jest źródłem i mocą najpełniejszego wyzwolenia człowieka, w tym wyzwolenia z niewoli śmierci. Na te słowa proroka Izajasza powoła się Jezus Chrystus w czasie swego nauczania w synagodze w Nazarecie, aby oznajmić zebranym, że On jest namaszczonym, posłanym nosicielem dobrej nowiny i w Nim realizują się zapowiedzi wszystkich proroków. Jan Chrzciciel ogłaszając nadejście Mesjasza staje się zarazem świadkiem tej prawdy. Zaświadczył o niej całym swoim życiem, jak i też śmiercią. Stanął w tej prawdzie przed królem Herodem, który w jej świetle zobaczył, że jest rozpustnikiem i mordercą. Herod wolał jednak ściąć Jana, aniżeli usłuchać jego głosu, uznać swój błąd i wyprostować swoją drogę na przyjście Mesjasza. Herod rozminął się z Mesjaszem, a Jan Chrzciciel swym świadectwem umocnił wielu na drodze prowadzącej do spotkania z Mesjaszem, który jest światłością naszego życia.         

Wietnamski arcybiskup F. X. Nguyen Thuan napisał książkę „Świadkowie nadziei”. W czasie długich lat komunistycznego więzienia arcybiskup dał wspaniałe świadectwo nadziei, którą przynosi Jezus Chrystus. Oto fragment z jego książki, w którym opisuje dni spędzone na statku, którym był przewożony do kolejnego więzienia. „Wraz z innymi więźniami zostaję umieszczony w ładowni tam, gdzie ładowany jest węgiel. Jest ona oświetlona tylko jedną małą lampa naftową, reszta pogrążona jest w całkowitych ciemnościach. Jest nas 1500 osób, w warunkach, których nie da się nawet opisać (…) Spędzam noc ogarnięty udręką. Następnego dnia, kiedy odrobina słonecznego światła zdołała przeniknąć do naszej ładowni, widzę wokół siebie smutne i zdesperowane twarze innych więźniów. Atmosfera iście pogrzebowa. Jeden próbował powiesić się na kawałku drutu. Zaczynam z nim rozmawiać. Wreszcie zaczyna mnie słuchać. (…) W czasie tej podróży, kiedy więźniowie usłyszeli, że jest wśród nich biskup van Thuan, zaczęli przychodzić do mnie, dzieląc się swymi troskami i niepokojem. Mijają godziny, a ja cały dzień spędzam na dzieleniu ich cierpień, starając się ich pocieszyć i dodać im otuchy (…).  Moje więzienie było wolą bożą. Rozmawiałem o tym wszystkim z innym więźniami katolickimi i w ten sposób narodziła się między nami głęboka wspólnota, mieliśmy nowe zadanie; zostaliśmy powołani, aby być wspólnie świadkami nadziei dla wszystkich naszych braci”.

Trzecia niedziela Adwentu, przybliżając nam świadectwo Jana Chrzciciela niesie także pytanie: Czy nasze nadzieje nie sięgają tylko ziemskiego horyzontu? Jeśli tak, to przyjdzie moment, że nie będzie żadnej nadziei, pozostanie tylko krzyk rozpaczy. Jan Chrzciciel wskazuje na Chrystusa, źródło i spełnienie naszej nadziei o zbawieniu i życiu wiecznym. On jest naszym Światłem w najciemniejsze dni. Gdy to światło zapłonie w nas mamy być jego świadkami w dzisiejszym świecie. Nasze świadectwo wyrażane słowem i czynem nie tylko czyni jaśniejszym, piękniejszym nasze życie, ale także cały świat (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

RADUJCIE SIĘ PAN JEST BLISKO

Bracia: Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie. Unikajcie wszelkiego rodzaju zła. Sam zaś Bóg pokoju niech uświęca was całych, aby nietknięty duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Wierny jest Ten, który was wzywa: on też tego dokona (1 Tes 5, 16-24).

W trzecią niedzielę adwentu docierają już do nas pełne radości pierwsze świąteczne kartki. Niedziela ta znana jest także, niedziela, gaudete”, co znaczy w języku łacińskim „radujcie się”. We wszystkich czytaniach i modlitwach na tę, niedzielę pobrzmiewają słowa świętego Pawła do Filipian: „Radujcie się zawsze w Panu, raz jeszcze powiadam: radujcie się, Pan jest blisko”. I chociaż te słowa, w najgłębszej swej istocie mają wymiar eschatologiczny, to jednak trudno się oprzeć radości, jaką niosą święta Bożego Narodzenia, z całym bogactwem i pięknem polskiej tradycji. A wracając do kartek świątecznych trzeba zauważyć, że pierwsze z nich nawiązywały do eschatologicznego wymiaru Adwentu, to znaczy przypominały o spotkaniu z Chrystusem w czasach ostatecznych. Popatrzmy zatem jaki był ich początek. Henry Cole, pierwszy dyrektor Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, przed świętami Bożego Narodzenia otrzymywał wiele listów z życzeniami świątecznymi. Na każdy z nich chciał odpowiedzieć, a to zabierało mu wiele czasu. W 1843 roku, przed świętami wpadł na świetny pomysł. Zamówił u znajomego malarza Johna Calcotta Horsley rysunek z życzeniami. Pierwsza kartka miała formę tryptyku. Środkowy, największy obraz przedstawiał rodzinę przy stole świątecznym, pod którym były napisy: „Radosnych świąt Bożego Narodzenia” i „Szczęśliwego Nowego Roku”. Po lewej stronie obraz przedstawiał głodnego człowieka, któremu życzliwa ręka podawała chleb. Zaś po prawej ta sama życzliwa ręka przyodziewała nagiego. Było to piękne nawiązanie do eschatologicznego wymiaru Adwentu i przypomnieniem ostatecznego przyjścia Chrystusa, jako Króla Wszechświata: „Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: ‘Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie”‘. Ten to rysunek Cole powielił w drukami i rozesłał swoim znajomym, jako kartki ze świątecznymi życzeniami.

Kartki świąteczne i radosne życzenia w nich zawarte współgrają z radością, którą wy­śpiewuje prorok Izajasz w pierwszym czyta­niu. Świat się przemieni, stanie się bardziej przyjazny, gdy przyjdzie Mesjasz, który napeł­ni serca życzliwością, tak, że ręce będą się wy­ciągać życzliwie do bliźniego, aby głodnych nakarmić, nagich przyodziać. To jest droga, na której spotykamy zbawiającego Mesjasza. Prorok Izajasz pisał: „Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeń­com i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej. Ogromnie się weselę w Pa­nu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty”. Gdy przyjdzie Me­sjasz udzieli mocy przemiany ludzkich serc i świata na kształt wizji proroka Izajasza.

Maryja pierwsza doświadczyła tej rzeczy­wistości w swoim sercu. Brzemienna udała się do swojej krewnej Elżbiety, aby podzielić się radosną wieścią o przyjściu Mesjasza. Przy spotkaniu z nią wyśpiewała piękny hymn uwielbienia, który i my powtarzamy dzisiaj w psalmie responsoryjnym: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim. Bo wejrzał na uniżenie swojej służebni­cy, oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia. Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, święte jest imię Je­go. A Jego miłosierdzie z pokolenia na pokole­nie nad tymi, co się Go boją. Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił”.

Naród Wybrany doskonale zdawał sobie sprawę, że wraz z przyjściem Mesjasza wypeł­ni się czas idealnego pokoju, radości i zbawie­nia, dlatego z tęsknotą wyczekiwał Jego przyjścia. W tym oczekiwaniu pojawiali się nieraz fałszywi mesjasze, zwodząc ludzi. Stąd też, gdy pojawił się Jan Chrzciciel, prorok wielki duchem, lud chciał wiedzieć, czy aby on nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Wysłali zatem do Jana kapłanów i lewitów, aby wybadali, kim on jest. Jan Chrzciciel, oznajmił, że nie jest Mesjaszem. Powiedział o sobie: „Jam jest glos wołającego na pustyni; Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz”. Wskazał tak­że na Mesjasza: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Je­go sandałów”. Nie poznali Go, ponieważ byli zbyt przywiązani do wizji Mesjasza o zabar­wieniu politycznym, nie poznali Go, bo może byli zbyt przywiązani do swoich grzechów. Mimo, że od tamtego czasu minęło już tyle lat, słowa Jana Chrzciciela są nadal aktualne: „Po­śród was stoi Ten, którego wy nie znacie”. Nie znacie, bo nie chcecie znać, bo jesteście zbyt zapatrzeni w siebie, zbyt zaufaliście swojej złudnej mądrości i potędze, jesteście zbyt przy­wiązani do swoich krętych dróg. Dlatego sło­wa Jana Chrzciciela: „Prostujcie drogę Pańską” dziś są tak samo aktualne jak dwa tysiące lat temu. Prostujcie, to znaczy przykładajcie boże przykazania do swojej drogi życia, a zo­baczycie, gdzie ona prowadzi, czy nie wiedzie na manowce życia. Wezwanie do prostowania dróg życia, przemiany życia, dociera do nas na różne sposoby. Poniższa historia mówi o jed­nym z nich.

Jeden z profesorów został zaproszony z wy­kładem do bazy wojskowej. Na lotnisku spo­tkał żołnierza imieniem Ralph. Gdy czekali na swoje bagaże, Ralph nagle zniknął. Po chwili profesor zauważył go jak pomagał starszej ko­biecie w przeniesieniu bagażu, podnosił do gó­ry dwoje małych dzieciaków, aby mogły lepiej zobaczyły świętego Mikołaja i jeszcze komuś innemu wskazywał drogę. Za każdym razem obdarzając ludzi serdecznym uśmiechem. Pro­fesor zauroczony taką postawą żołnierza zapy­tał go: „Gdzie się nauczyłeś tak żyć”. „W cza­sie wojny w Wietnamie”- odpowiedział Ralph. Następnie wyjaśnił, że służył w jednostkach saperskich, rozminowujących pola minowe. I wiele razy był świadkiem jak jego przyjaciele ginęli, wykonując nieodpowiedni lub nieuważ­ny ruch. „Nauczyłem się żyć  między jednym a drugim krokiem. Nigdy nie wiedziałem, czy następny krok nie będzie ostatnim. Dlatego ro­biłem wszystko, co było możliwe, aby podnie­sioną nogą stanąć znowu bezpiecznie na ziemi. Czułem, że w każdym następnym kroku kryje się całe moje życie, cały świat”- zakończył sa­per. (Barbara Brown Taylor, Connections, grudzień 2005 r.). W adwentowym duchu można powiedzieć: żyj jak najpiękniej i najlepiej każ­dego dnia, nie odkładaj tego na jutro, bo nie masz pewności czy następnego dnia wzejdzie dla ciebie słońce.

Zakończmy te rozważania słowami modli­twy św. Bernarda: „Twoje przyjście, o nasz Zbawicielu, jest potrzebne nam, ludziom, jest nam potrzebna Twoja obecność, o Chryste. Przyjdź, boś niezmiernie łaskawy! Zamieszkaj w nas przez wiarę i oświeć naszą ślepotę. Pozo­stań z nami i wspomagaj naszą słabość. Stań po naszej stronie, opiekuj się nami i broń naszej ułomności. Jeśli Ty będziesz w nas, któż może nas oszukać? Jeśli Ty będziesz w nas, czego nie zdołamy uczynić w Tobie, kiedy nas umac­niasz? Jeśli Ty jesteś z nami, kto przeciwko nam? Właśnie dlatego przychodzisz na świat. Przebywając w nas, ludziach, z nami i dla nas, stając po naszej stronie, chcesz oświecić nasze ciemności, pokrzepić nasze zmęczenie i odda­lić od nas niebezpieczeństwo” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ZAWSZE SIĘ RADUJCIE

Wglądanie świąt Bożego Narodzenia w okresie dzieciństwa zabarwione było ogromną radością czekania. Odliczaliśmy dni i niedziele dzielące nas od świąt, które przybierały obraz magicznego, zaczarowanego świata. Choinka w domu, dekoracje bożonarodzeniowe, szopka w kościele parafialnym, obfitość świątecznego stołu i niesamowita atmosfera tych świąt sprawiały, że z utęsknieniem wyglądaliśmy nadejścia świątecznych dni. Niektóre wydarzenia przypomniały nadchodzące święte i przez to same w sobie stawały się źródłem dziecięcej radości. Należał do nich pierwszy śnieg, który wyciszał świat i zakrywał jesienną szarość. Takim wydarzeniem był św. Mikołaj, który 6 grudnia odwiedzał nasze domy, rozdając prezenty. Ileż towarzyszyło nam radości, gdy świtem zdążaliśmy na roraty. W to oczekiwanie wpisywał się organista roznoszący opłatki. Trzecia niedziela Adwentu zwaną niedzielą gaudete, radujcie się, kieruje naszą uwagę na źródło tej radości, a jest nim Mesjasz.

Adwentowa radość wychodzi naprzeciw ludzkim tęsknotom, bo przecież każdy pragnie radości i szczęścia. Poczucie szczęścia to sprawa bardzo indywidualna i zależna od wielu czynników. Możemy się jednak pokusić na pewne uogólnienia. W Uniwersytecie w Chicago przeprowadzono badania, które opublikowano w magazynie „Forbes”. Wynika z nich, że kapłaństwo jest najszczęśliwszą pracą świata. Na drugim miejscu znalazła się służba w straży pożarnej. Kolejne miejsca zajmują: fizjoterapeuci, pisarze, wychowawcy szkół specjalnych, nauczyciele, artyści, psychologowie, agenci finansowi i inżynierzy. Z badań wynika, że ludzie są najbardziej zadowoleni wykonując pracę, która niekoniecznie przynosi korzyści finansowe, ale jest zaangażowaniem na rzecz bliźnich. Na końcu listy znajdują się funkcje kierownicze, związane z wysokim uposażeniem, ale ze słabszymi relacjami międzyludzkimi. Najmniej satysfakcjonującymi okazały się takie zawody jak: dyrektor sprzedaży i marketingu, sekretarz sądowy czy osoby zajmujące się funkcjonowaniem stron internetowych.

Powyższe badania niejako współgrają z powiedzeniem, że pieniądze szczęścia nie dają. Oczywiście w tym powiedzeniu nie chodzi o ilość posiadanych pieniędzy, ale raczej o nasz stosunek do nich. Jeśli ktoś na pierwszym miejscu postawi je przed Bogiem i bliźnim to z pewnością przekona się, że rzeczywiście pieniądze nie dają szczęścia. Stają się źródłem radości, gdy się je wprzęgnie w służbę bliźniemu. Czytania biblijne z dzisiejszej niedzieli kierują naszą uwagę na szczęścia, które możemy odnaleźć w sferze duchowej. Pierwsze czytanie mówi o radosnej wieści dla Narodu Wybranego – wyzwolenie z niewoli i powrót do ojczyzny. Prorok Izajasz zapowiadając wyzwolenie z niewoli politycznej, społecznej wskazuje na jej wymiar duchowy. Prorok posłany jest, aby „opatrywać rany serc złamanych”. W sercu i duszy wykuwamy niejako szczęście i radość, niezależnie od zewnętrznych okoliczności. Tam też odczuwamy bolesne rany, jakie zadaje nam życie. Najboleśniejsza z nich to rana śmierci. Uleczyć ją może zapowiadany Mesjasz. Prorok Izajasz pisze: „Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia”. Zbawienie to wyzwolenie z niewoli grzechu i śmierci.

Poetycka wizja proroka Izajasza zaczyna przybierać bardzo konkretny kształt na pustyni Judzkiej i dolinie Jordanu w osobie Jana Chrzciciela, który głosił nadejście Mesjasza: „Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości”. Lewici i kapłani pytali Jana Chrzciciela czy jest Mesjaszem, Eliaszem, czy może którymś z proroków. Jan Chrzciciel zaprzeczył. Zapytali go zatem, kim on jest, na co usłyszeli odpowiedź: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. Prorok Izajasza głosił przyjście Mesjasza, Jan Chrzciciel zaś daje świadectwo, że jest już obecny wśród swego ludu: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”.

Świadectwo Jana Chrzciciela pełne mocy sprawiało, że ciągnęły do niego wielkie tłumy, by przyjąć chrzest pokuty i nawrócenia. Nawet Herod, który kazał ściąć Jana, w duchu przyznawał mu racje. Ewangelia mówi, że „chętnie go słuchał”. Jak widzimy na przykładzie Heroda, nawet chętne słuchanie słowa Bożego to za mało. Człowiek może być tak zniewolony grzechem, że jest w stanie odrzucić słowo Boże, a samego proroka zamordować. W takiej jednak sytuacji świadectwo staje się jeszcze wymowniejsze. W drugim wieku Tertulian mówił o tych, którzy swoje świadectwo o Chrystusie przypieczętowali własną krwią: „Krew męczenników jest nasieniem Kościoła”. I rzeczywiście męczennicy Kościoła nie odstraszali, ale przyciągali nowych wyznawców Chrystusa.

W drugim czytaniu z Listu do Tesaloniczan św. Paweł kieruje naszą uwagę na drugi wymiar adwentowego oczekiwania. Pisze o paruzji, o ponownym przyjściu Jezusa. Credo Nicejskie wyraża tę prawdę słowami: „I ponownie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a królestwo Jego nie będzie końca.” W obliczu tej rzeczywistości św. Paweł wzywa do radości: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, tak jest bowiem wola Boża w Jezusie względem was”. Jeśli zawierzymy całe swoje życie Chrystusowi, to doświadczymy radości we wszelkich jego okolicznościach; w biedzie, prześladowaniach, przeciwnościach, męczeństwie, a nawet śmierci. Św. Paweł naucza, że do tej radości dochodzimy na drodze modlitwy, ducha dziękczynienia, zachowywania bożych praw i unikania zła. Ta droga prowadzi do spotkania z Chrystusem w czasach ostatecznych, które będzie dopełnieniem naszej radości.

Na koniec przytoczę przypowieść o tym, gdzie możemy odnaleźć prawdziwą radość i szczęście. Pewnego razu król przemierzając swoje królestwo spotkał starego żebraka. W przypływie dobroci zapytał żebraka: „Czy mogę ci w czymś pomóc?” „Nie Panie” – odpowiedział żebrak. „Co chcesz przez to powiedzieć? Jestem królem, mam nieograniczoną władzę i ogromne bogactwa. Mogę spełnić każde twoje pragnienie” – powiedział król. „Królu pomyśl dwa razy, zanim coś obiecasz” – ostrzegł żebrak. „Jestem w stanie spełnić każde twoje życzenie” – nalegał król. „Czy mógłbyś napełnić moją żebraczą miskę?” „O oczywiście, że tak” – odpowiedział król. I kazał napełnić misę złotymi monetami. Monety natychmiast znikły z miski. Wrzucił wszystkie kosztowności, jakie miał przy sobie. One również zniknęły. Nakazał przywieźć kosztowności ze swego skarbca. Doradcy mu odradzali, lecz król im odpowiedział, że nie pozwoli, aby ten stary żebrak zwyciężył go. Po wrzuceniu wszystkich kosztowności, znikły tak jak poprzednio.  Po tym wszystkim król jako pokonany padł na kolana i powiedział: „Powiedz mi panie, z czego zrobiona jest ta miska, która pochłonęła tak wielkie bogactwa”. „Miska wykonana jest z ludzkich pragnień” – odpowiedział żebrak. Po czym znikł zostawiając klęczącego króla przy pustej misce żebraczej (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

ŚWIĘTY KLEMENS I, MĘCZENNIK

Ciemność fizyczna w rzeczywistości biblijnej jest często symbolem ciemności duchowej. Ciemność ducha może rozproszyć tylko światłość pochodząca od Boga. W jej blasku dostrzegamy ostateczny cel naszego życia i drogę prowadzącą do tego niego. Bóg stopniowo udzielał człowiekowi swego światła. Jego pełnię dał nam w Chrystusie. Jan Chrzciciel, ostatni prorok Starego Testamentu rozpoznał w Chrystusie światło, rozświetlające mroki świata. Przez śmierć męczeńską stał się wymownym świadkiem tej światłości. Słowo „świadek” pochodzi od greckiego słowa „martyr”. Z czasem wyrazem „martyr”, męczennik zaczęto nazywać chrześcijan, którzy przez śmierć męczeńską zaświadczyli o Chrystusie. Dzięki krwi męczenników pierwszych wieków, Kościół maleńki jak ziarnko gorczycy rozrósł się w olbrzymie drzewo. Czytając żywoty świętych męczenników karmimy się strawą, która umacnia i buduje naszą wiarę. A zatem idźmy śladami męczennika pierwszych wieków, św. Klemensa I, papieża.

Klemens syn Faustyna, prawdopodobnie był niewolnikiem pochodzenia żydowskiego. Wyzwolił go patrycjusz rzymski, Klemens. Przyszły papież z wdzięczności przybrał jego imię. Tradycja mówi, że został ochrzczony, otrzymał święcenia kapłańskie i biskupie z rąk Piotra Apostoła. Klemens towarzyszył św. Pawłowi w jego apostolskich podróżach. Święty Paweł wspomina go w liście do Filipian: „Wzywam Ewodię wzywam Syntychę, aby były jednej myśli w Panu. Także proszę i ciebie, prawdziwy Syzygu, pomagaj im, bo one razem z nami trudziły się dla Ewangelii wraz z Klemensem i pozostałymi moimi współpracownikami, których imiona są w księdze życia” (Flp. 4,2-3). Jak widzimy, św. Klemens miał kontakt z żywą tradycją apostolską. Święty odznaczał się żarliwą wiarą, ofiarną miłością Boga i bliźniego oraz prawym charakterem. Sposób bycia i głoszenia Ewangelii wyrażało jego imię, które znaczy „łagodny”. Te cnoty sprawiły, że w roku 91 został wybrany na stolicę Piotrową. Obejmując ten urząd Klemens zdawał sobie sprawę, że jest to równoznaczne z decyzją na śmierć męczeńską. Taką, bowiem śmiercią zginęli jego trzej poprzednicy: św. Piotr, Linus i Klet.

Dla chrześcijan były to trudne czasy. Cesarz Domicjan kontynuował prześladowanie wyznawców Chrystusa rozpoczęte przez swoich poprzedników. A do tego doszły jeszcze problemy wewnętrzne Kościoła. A mianowicie wierni kościoła w Koryncie odmówili swoim pasterzom posłuszeństwa; a ci odwołali się do papieża, biskupa Rzymu i głowy Kościoła. Wtedy Klemens napisał do Koryntian list, który zażegnał niebezpieczeństwo rozłamu. A ze względu na mądrość i głębię duchową, list ten był czytany na nabożeństwach na równi z pismami apostolskimi. Święty Klemens udziela między innymi takich nauk: „Miłosierny pod każdym względem i dobrotliwy Bóg szczery bierze udział w losie tych, którzy Go się boją, prędko i chętnie rozdziela swe łaski między tych, którzy z dziecięcą ufnością zbliżają się do Niego. Nie dzielmy, przeto serca swego, nie wbijajmy się w pychę z powodu szczodrobliwych i obfitych Jego darów. Niechaj nie będzie do nas zastosowane słowo Pisma świętego: ‘Nieszczęśni są wahający się i wątpiący, którzy mówią: Słyszeliśmy to już od ojców, i otóż zestarzeliśmy się, a nic z tego się nie spełniło’. O nierozsądni! Porównajcie się do drzewa, bierzcie za przykład winorośl: najprzód traci liść, potem tworzy się pąkowie, z którego wyradzają się liście, kwiaty, nareszcie kwaśne, a w końcu dojrzałe grona. Widzicie, że owoc drzewa wkrótce dojrzewa. W ten sposób spełni się wkrótce i prędko Jego wola, jak poświadcza Pismo święte następującymi słowy: ‘Wkrótce przyjdzie On, a zwlekać nie będzie; przyjdzie nagle do swej świątyni, która nań czeka, Pan święty’.

Papież Klemens I podzielił kościół rzymski na siedem okręgów, w każdym zaś ustanowił notariusza. Zadaniem notariusza było spisywanie przypadków śmierci męczeńskiej chrześcijan. Znajdziemy tam opisy przebiegu procesu sądowego, słowa odważanego wyznania wiary męczenników, jak i też sam przebieg śmierci męczeńskiej. Te spisane świadectwa wiary nazywano aktami męczeńskimi i odczytywano na publicznych zgromadzeniach ku nauce i zachęcie wiernych. Sam papież był wzorem dawania świadectwa o Chrystusie. Tradycja mówi, że Klemens w swej gorliwości apostolskiej dotarł do pałacu cesarza Domicjana, gdzie pozyskał dla Chrystusa siostrę cesarza, Flawię Domicylę. Domicyla ofiarowała swoje życie Chrystusowi i oddała się dziełom miłosierdzia.

Św. Klemens zaświadczył o Chrystusie męczeńską śmiercią za panowania cesarza Trajana. Wzywano wtedy chrześcijan, aby publicznie zaparli się Chrystusa i złożyli ofiarę bożkom pogańskim. Przed sądem zażądano tego od papieża Klemensa. Święty odważnie i ze spokojem wyznał wiarę w Chrystusa i powiedział, że jest gotów ponieść śmierć męczeńską dla Niego. Jedno z podań mówi, że papież Klemens został skazany na katorżniczą pracę w kopalniach marmuru na Krymie. Po przybyciu na miejsce katorgi zastał tam około 2000 chrześcijan, skazanych na dożywotnie ciężkie roboty. Święty Klemens dzieląc los skazańców wspierał ich dobrym słowem, modlitwą, zachętą i ukazywaniem sensu cierpienia, które w Chrystusie nabiera zbawczego wymiaru. Myślał także jak ulżyć współwięźniom w ich cierpieniach fizycznych. Największym utrapieniem był brak wody zdatnej do picia. Legenda mówi, że Klemens błagając Boga o pomoc, ujrzał na wzgórzu baranka, który jak gdyby pragnął wskazać, że tam należy szukać źródła. Niezwłocznie, Święty pobiegł na miejsce, gdzie stał baranek i w kilka chwil dokopał się do źródła krystalicznej wody. Więźniowie i okoliczni mieszkańcy czerpali z tego źródła. Cud ten rozsławił Klemensa i zjednał mu zaufanie wśród miejscowej ludności, tak że zaczęli się przychodzić do niego i słuchać jego kazań. Bardzo wielu z nich uwierzyło, dali się ochrzcić i zamienili świątynie pogańskie na kościoły chrześcijańskie. Wobec tego, kapłani pogańscy udali się ze skargą do cesarza i prosili go o interwencję.

Według tradycji cesarz Trajan wysłał swego namiestnika Aufidiusza z rozkazem wymierzenia Klemensowi kary śmierci. Święty został zakuty w kajdany i wywieziony statkiem na morze, gdzie przywiązano mu do szyi ciężką kotwicę i wrzucono do wody. Miało to miejsce 23 listopada między rokiem 99- 101. Zgromadzeni na wybrzeżu chrześcijanie błagali Boga wśród rzewnego płaczu, aby nie zostawił zwłok Świętego na dnie morskim i nie pozbawił go należnej czci. Modlitwa została wysłuchana, zaledwie Aufidiusz odpłynął z miejsca zbrodni, morze cofnęło się na kilka tysięcy kroków od brzegu, odsłaniając zwłoki Męczennika. Wierni zabrali ciało i z wielką czcią złożyli do grobu.

W IX stuleciu, dzięki staraniom Cyryla i Metodego sprowadzono relikwie św. Klemensa i złożono w kościele, zbudowanym na miejscu jego domu w Rzymie (z książki Wypłynęli na głębię).

 ABY NIE PRZEGAPIĆ RADOŚCI

Jednym z ciekawszych greenpoinckich parków jest Monsignor McGolrick Park przy Russell Streets. Można w nim spotkać wielu bezdomnych w tym także naszych rodaków. Kilka tygodni temu Eryka, jedna z woluntariuszek na rzecz bezdomnych poprosiła mnie, abym jako ksiądz pojechał z nią do tego parku na spotkanie z bezdomnym Frankiem. Miał on około 40 lat. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach Frank oprócz bezdomności miał także problem alkoholowy. Gdy jego matka dowiedziała się o bezdomności syna, ze łzami w oczach błagała Boga za swoim dzieckiem. Prosiła także Franka, aby wracał domu, do Polski. Także dwaj bracia, mieszający w Stanach Zjednoczonych robili wszystko, aby ratować Franka. Prosili także Erykę, aby pomogła im w rozwiązaniu tego problemu i nakłoniła Franka do powrotu w rodzinne strony. Eryka z doświadczenia dobrze wiedziała, że dla niektórych bezdomnych, tylko wyjazd do Polski jest jedynym ratunkiem. Na swoim koncie ma ona kilkunastu bezdomnych, którym uratowała życie w ten sposób. Słuszność takich decyzji potwierdzały liczne listy wdzięczności jakie otrzymywała od rodzin, jak i samych bezdomnych, którym pomogła w powrocie do Polski. W gronie kochającej rodziny bezdomni odnajdywali swoje miejsce. Wracali do normalnego życia. Było to radosne wydarzenie dla całej rodziny. Eryka odnalazła Franka i wraz z jego braćmi starała się go przekonać do wyjazdu. Franka, w zależności od nastroju raz był zdecydowany, a innym razem nie chciał nawet o tym słyszeć. Po wielu rozmowach zdawało się, że jest gotowy do wyjazdu. Dobrze się składało, bo Eryka wybierała się do Polski i chciała go zabrać ze sobą. Jednak w czasie ostatniego spotkania, którego byłem świadkiem, po długiej rozmowie Franek zdecydowanie powiedział, że nie pojedzie. Eryka poleciała do Polski sama, a po dziesięciu dniach, 2 listopada śmierć dopadła Franka w Monsignor McGolrick Park. Nie zdążył wrócić do swojej matki. 

Gdyby Franek zdecydował się na powrót do Polski, to z pewnością zbliżające się święta Bożego Narodzenia byłyby najradośniejszymi świętami dla jego matki, która tuliłaby w ramionach swoje ocalone dziecko. Byłyby to radosne święta także dla Franka i jego rodziny. Stało się inaczej. Dla matki będą to najsmutniejsze święta. Przy wigilijnym stole w rodzinnym domu będzie przeraźliwie smutne i tragicznie puste miejsce dla syna. Tę smutną historię przytoczyłem w trzecią niedzielę Adwentu, która w liturgii kościoła nazywane jest „Gaudete”, tzn. radujcie się. Radujcie się, bo czas narodzin Pana jest blisko, blisko jest czas radosnego świętowania w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Ta radość staje się udziałem tych, którzy usłuchają adwentowego wezwania św. Jana Chrzciciela z dzisiejszej niedzieli: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”. A prorok Izajasz pisze o radości tych, którzy pójdą za Panem: „Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty. Zaiste, jak ziemia wydaje swe plony, jak ogród rozplenia swe zasiewy, tak Pan Bóg sprawi, że się rozpleni sprawiedliwość i chwalba wobec wszystkich narodów”.

Gdyby Franek usłuchał tego głosu, w jego polskim domu, zamiast rozpaczy i bólu byłaby ogromna radość. Zewnętrzne przygotowania adwentowe miałby cudowne zwieńczenie przy wspólnym wigilijnym stole i radosnym kolędowaniu. Wezwanie św. Jana Chrzciciela do nawrócenia i Izajaszowa radość, jak i sam Adwent mają drugi, najważniejszy wymiar, wymiar duchowy i nadprzyrodzony. Mówią one o przygotowaniu się na spotkanie z Chrystusem w dniu ostatecznym. Ten dzień zaskoczył Franka w Zaduszki w greenpoinckim parku. Nie naszą jednak rzeczą jest osądzanie, czy śp. Franek był przygotowany na spotkanie z Chrystusem, czy było ono radosnym spotkaniem. Takie sprawy zawierzamy Bożemu Miłosierdziu, które nie ma granic. Śp. Franek był dobrym człowiekiem, który w pewnym momencie zagubił się w życiu, a głos św. Jana Chrzciciela do prostowania ścieżek swojego życia, gdzieś po drodze został zagłuszony. Były momenty w jego bezdomnym życiu, kiedy chciał wszystko naprawić, wrócić do normalnego życia. Może w takim momencie Chrystus powiedział do niego: Pójdź do mnie. Zapewne Bóg zauważy i to, że każdy kto pozna tę historię może zastanowi się nad swoim życiem, nad swoim przygotowaniem do świąt Bożego Narodzenia, a przede wszystkim na przygotowanie się do spotkanie z Chrystusem w dniu ostatecznym. Nie wiemy, kiedy on przyjdzie, dlatego mamy być czujni. Będzie to niejako adwentowe kazanie śp. Franka.

Nie czekając wieczności mamy już dziś się radować. A powód tej radości ukazuje nam św. Jan Chrzciciel w dzisiejszej Ewangelii: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”. Spełniła się modlitwa, którą prorok Izajasz wraz z Narodem Wybranym zanosił do Boga: „O spuśćcie rosę, niebiosa, z góry! Obłoki niech ześlą z deszczem Sprawiedliwego. Niech się otworzy ziemia i zrodzi Zbawiciela”. Chrystus Mesjasz stoi pośród nas, ludzi dwudziestego pierwszego wieku. Stoi pośród nas, a my dalej śpiewamy w pieśni adwentowej: „Spuście nam na ziemskie niwy, Zbawcę z niebios, obłoki”. To wołanie jest ciągle aktualne, aby dokonał się cud naszego zbawienia i radość nieba stała się naszym udziałem. Nie wystarczy narodzenie w stajence betlejemskiej, On ma się narodzić w naszym sercu. A to dokonuję się przez wiarę. Zaś wiara rodzi się ze słuchania. Św. Paweł w Liście do Rzymian pisze: „Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym, co się słyszy jest słowo Chrystusa”.

Nie tak dawno w czasie głoszenie homilii zauważyłem, że Michał z trzeciej klasy, którego w ubiegłym roku przygotowywałem do pierwszej Komunii św. wychla głowę i z wielką uwagą słucha tego co mówię. Byłem trochę zaskoczony, bo moja homilia była w zasadzie skierowana do dorosłych. A że jest on bystrym chłopcem, to pomyślałem; widocznie i do niego trafiają moje słowa. Po skończonej Mszy św., przy wyjściu kościoła zagadnąłem Michała i jego rodziców: „Co się dzieje, Michał, który jest dosyć ‘aktywny’ w czasie Mszy św. dzisiaj tak uważnie słuchał kazania”. A wtedy mama pospieszyła z wyjaśnieniem: „Michał doszedł do wniosku, że gdy słucha, co ksiądz mówi w czasie Mszy św., to mu się nie nudzi, no czas szybko mija”. Tak motywacja słuchania słowa Bożego wystarczy może na początek, ale później, to słowo musi stać się treścią naszego życia, aby zrodziła się z niego radość naszego zbawienia. Na zakończenie wsłuchamy jeszcze raz słów św. Pawła, wzywających nas do adwentowej czujności: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie. Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła” (Kurier Plus, 2014 r.).

MIŁOŚC WCIELONA

Lafreniere opublikowała zdjęcie krzepkiego, brodatego, wytatuowanego fryzjera, które leżąc na podłodze strzyże małego chłopca. Zdjęcie zostało opublikowane online i w kanadyjskich gazetach. Fryzjer został okrzyknięty bohaterem. Zaś sam fryzjer Franz mówi: „Nie uważam siebie za bohatera, ale robię wszystko co powinienem robić dla bliźniego i dla mojej społeczności. Cóż szczególnego on robi? Franz Jacob jest fryzjerem w małym miasteczku w Quebec. Jednym z jego klientów jest sześcioletni Wyatt Lafreniere. Wyatt cierpi na zaburzenie neurologiczne, zwane autyzmem, które objawia się między innymi nadmierną ruchliwością i nadwrażliwością na dotyk. Franz obserwuje małego klienta w zakładzie i dostosowuje się do jego zachowań. Na przykład, gdy Wyatt czołga się po podłodze Franz robił to samo, jednocześnie ścinając mu włosy. Wyatt czasami kładzie się na podłodze, Franz robi to samo i leży tak długo jak Wyatt. Wielu fryzjerów nie wie, jak radzić sobie z autystycznymi dziećmi. Franz Jacob ma kilku takich stałych klientów, a Wyatt jest najmłodszy. Nauczył się dostosowywać do ich potrzeb. Wyznacza im wizyty pod koniec dnia, aby mieć dla nich więcej czasu. „Zamykam drzwi wejściowe, musi być cicho. Jestem po prostu bardzo cierpliwy, ponieważ do nich należy ten czas” – wyjaśnia Franz. Fryzjer służy swoją pracą także ludziom śmiertelnie chorym, którzy na ten ostateczny moment chcąc także zewnętrznie odpowiednio przygotowani. „Kiedy golisz kogoś, kto prawdopodobnie umrze w ciągu 48 godzin… to nie do opisania… Jestem naprawdę dumny z tego co robię” – mówi (CTV news.ca).

Nasze życie jest wspaniałe i cenne, ale najczęściej jest wypełnione zwykłymi codziennymi zajęciami, które składają się na całokształt naszej ziemskiej egzystencji. To one właśnie decydują, czy nasze życie jest cudowne i wspaniałe. Zwykła usługa fryzjerska może czynić życie ważnym i pięknym, jeśli przesączymy je czymś więcej niż tylko chęcią zarobku, przesączymy życzliwością i miłością, jak to czyni Franz. Taka posługa życiowa ma szerszy wymiar niż ziemski. Ona dotyka Miłości zstępującej z nieba, o której słyszymy tak wiele w okresie Adwentu, przygotowującego nas do świąt Bożego Narodzenia, do przeżywania tajemnicy Wcielenie Syna Bożego, która jest centralną tajemnicą naszej chrześcijańskiej wiary. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Kościół opiewa misterium Wcielenia w hymnie przytoczonym przez św. Pawła: To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej”. Bóg miłości stał się jednym z nas, abyśmy mogli stać się jednym z Bogiem. Wcielenie to nie tylko wydarzenie, którego umowną rocznicę uroczyście obchodzimy 25 grudnia każdego roku, ale nasze postępowanie, które ma być „ucieleśnianiem” miłość Boga zstępującego z nieba. Wspomniany fryzjer „wcielał” Bożą miłość przez to co robił dla swojego młodego, autystycznego klienta. Przez takie czyny miłości Bóg staje się bardziej obecny wśród nas, staje się Emanuelem, czyli Bogiem z nami.

Udeptanymi przez pielgrzymki szlakami zdążamy do świętych miejsc w Ziemi Jezusa. Zatrzymujemy się nad Jordanem, gdzie Jan Chrzciciel nauczał, pochylamy się nad miejscem, gdzie został ścięty na rozkaz Heroda. Odwiedzamy także miejsce, które nie wpisuje się w szlak biblijny, ale jest miejscem zadumy i refleksji, które ubogaca nasze pielgrzymowanie w Ziemi św., jak i też nasze życiowe pielgrzymowanie. Jest nim Jad Waszem, Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu. Jest to miejsce, gdzie upamiętnione są między innymi nazwiska osób, które z narażeniem życia ratowały Żydów w czasie II Wojny Światowej. Dla upamiętnienia tych bohaterskich osób sadzi się drzewo i umieszcza tablicę z nazwiskiem tej osoby. Najwięcej tych drzew upamiętnia Polaków. Za każdym z tych drzew, kryje się ucieleśniona Miłość. Ci ludzie nie tylko głosili miłość słowem, ale nadawali jej konkretny kształt, niejako ucieleśniając ją. A była to miłość heroiczna, ponieważ praktykując ją można było stracić życie. Poniższa historia ukazuje jaka była cena „ucieleśniania” Miłości w tamtych czasach.

Rodzina Skrobaczów z Krzemienicy pod Łańcutem, narażając życie członków rodziny ukrywała nastoletniego Żyda Abrahama Segala. Mały Abraham stracił rodzinę w 1942 roku. Na własne oczy widział, jak hitlerowiec zaprowadził jego mamę i siedmioletniego brata na miejsce, w którym rozstrzeliwano łańcuckich Żydów. Jemu udało się ukryć i uciec. Odnaleźli go Anna i Antoni Skrobaczowie, którzy narażając życie własnej rodziny bezinteresownie przygarnęli żydowskiego chłopca, dali mu dach nad głową, jedzenie i ubranie. Traktowali jak własnego syna. Michał, syn Anny i Antoniego był wtedy nastolatkiem. Doskonale wszystko pamięta: „Wszyscy się baliśmy. Za przechowywanie Żydów groził natychmiastowy wyrok śmierci”. Małego Abrahama, któremu zmienili imię na Romek ukryli na strychu. W ciągu dnia chłopiec siedział w ukryciu, cicho jak mysz pod miotłą. Najpierw w stodole, w specjalnym koszu, tak żeby nic nie rzucało się w oczy, a potem na strychu. Pod żadnym pozorem nie wolno mu było schodzić na dół. Skrobaczowie w każdej wolnej chwili zajmowali się małym Żydem. Żyli w tak dużym strachu, że Zofia, ich córka ani razu nie widziała Abrahama. „W domu można było wyczuć nerwową atmosferę, rodzice byli podenerwowani. Wiedziałam, że ktoś u nas mieszka, to znaczy domyślałam się, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mogę o tym powiedzieć nikomu” – wspomina. Dzięki rodzinie Skrobaczów chłopiec przeżył i wyjechał do Izraela. Już jako dorosły mężczyzna rozpoczął poszukiwania swoich wybawców. Nie było to łatwe, ponieważ nie pamiętał nazwisk, tylko twarze i miejsca. Niestety, przed śmiercią Skrobaczów nie zdążył im podziękować. Przypadkiem jednak na ślad Abrahama wpadł Michał, syn Skrobaczów. Mężczyźni po ponad 60 latach spotkali się i od razu ze łzami w oczach padli sobie w ramiona. Abraham powiedział swojej wnuczce: „Gdyby nie ten Polak, to ani mnie, ani ciebie nie byłoby na świecie”. To stwierdzenie jakby namacalnie obrazuje Miłość, która „wcielają” wyznawcy Chrystusa w swoim codziennym życiu.

Miłość Bożą, która wcieliła się w Betlejem i która czeka, abyśmy ją wcielali w naszym życiu zapowiada Jan Chrzciciel: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandałów”. Przyjmując tę Miłość i „wcielając” ją przez czyn miłości otwieramy bramy naszego zbawienia (Kurier Plus 2017r.).

PRZEMIENIAJĄCA OBECNOŚĆ CHRYSTUSA 

W jednym z klasztorów zaczęło dziać się coś niedobrego. Kryzys dotknął różnych sfer życia zakonnego. Niektórzy mnisi opuścili klasztor, a na ich miejsce nie było nowych. A ci, którzy zostali utracili ducha pierwotnej gorliwości. Niewielką grupę starzejących się mnichów ogarnęła depresja i zgorzknienie we wzajemnych relacjach. W konsekwencji coraz mniej ludzi przychodziło na Mszę św. i po porady duchowe. Martwiło to bardzo opata klasztoru. Postanowił coś zrobić. Dowiedział się, że w pobliskiej puszczy ma swoją pustelnię bogobojny mnich, uważany przez wiernych za świętego. Opat postanowił zatem skonsultować się z nim. Opowiedział pustelnikowi o problemach jakie dotykają klasztor, w którym pozostało tylko siedmiu starych mnichów. Pustelnik cierpliwie wysłuchał opata po czym powiedział, że zdradzi mu pewien sekret. Otóż jeden z mnichów w klasztorze jest w rzeczywistości Mesjaszem, ale pozostaje On nierozpoznany.

Z radosną wieścią opat powrócił do klasztoru, zwołał całą wspólnotę i przekazał im to co usłyszał od świętego pustelnika. Jeden z nas jest Mesjaszem. Zaskoczeni mnisi z niedowierzaniem spojrzeli na siebie, próbując rozeznać, kto z nich może być Chrystusem. Może ojciec Marek, który prawie cały czas trwa na modlitwie? A może ojciec Józef, który zawsze gotowy jest spieszyć z pomocą innym? Ale on nie stroni od jedzenia i ma problem z postem. Dla wyjaśnienia opat dopowiedział, że Mesjasz, aby ukryć swoją tożsamość przyjął również złe nawyki postępowania. To sprawiło, że mnisi byli jeszcze bardziej zdezorientowani w odkrywaniu, kto jest pośród nich Chrystusem. Po pewnym czasie mnisi byli pewni, że każdy z nich, z wyjątkiem siebie samego, może być Chrystusem.

Po zdobyciu tej pewności mnisi zaczęli traktować się nawzajem z większym szacunkiem i pokorą, wiedząc, że osoba, z którą rozmawiają, może być samym Chrystusem. Zaczęli okazywać sobie więcej miłości, ich wspólne życie łączyła braterska przyjaźń, wspólna modlitwa stała się gorliwsza. Wspólnota zaczęła wracać do pierwotnej gorliwości. Nowego ducha w klasztorze zauważyli wierni i zaczęli uczęszczać na msze św. sprawowaną w klasztornym kościele, zgłaszać się do mnichów o porady i wskazówki duchowe. Wieść o niezwykłej przemianie wspólnoty klasztornej obiegła okoliczne miejscowości. Pojawili się nowi kandydaci na mnichów. Klasztor zaczął się powiększać, a gorliwość i świętość mówiła o obecności Chrystusa wśród nich. Niepotrzebne było już mnichom szukanie, który z nich jest Mesjaszem, Chrystusem. Oni żyli Jego duchem. Teraz zrozumieli słowa świętego pustelnika, który mówił właśnie o takiej duchowej obecności Chrystusa, obecności, która przemienia nas na podobieństwo samego Chrystusa. O czym mówi św. Paweł: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.

W tej opowieści kryje się ważna prawda o przemieniającej mocy doświadczenia obecności Chrystusa w naszym życiu. Czy nie wyglądałoby ono inaczej, gdybyśmy mieli niezłomne przekonanie, że obok mnie jest prawdziwy Chrystus, że On może przybrać postać mojego bliźniego. Ta świadomość może przemienić całe nasze życie. Doświadczył tego Maciej Czaczyk. Z popularnego telewizyjnego talent show trafił do seminarium duchownego w Szczecinie. Zamiast kariery artystycznej wybrał kapłaństwo. Wspomina: „Wydawało mi się, że skoro ludzie klaszczą, biorą autografy, robią sobie ze mną zdjęcia, to ja chyba muszę być jakimś bogiem. Na pewno kimś lepszym od innych. Ale wewnątrz był mrok i pustka”. W jednej z swoich piosenek pisał: „Jak liście na wietrze / Płyniemy w powietrzu / W chaosie cały nasz świat / Jak liście na wietrze / Co jutro przyniesie / Czy w całość złożyć się da”. Udało mu się złożyć wszystko w całość i to w Chrystusie. Niespełna rok po przyjęciu święceń kapłańskich powiedział: „Teraz jestem naprawdę szczęśliwy”. Autentycznie odczuł obecność Chrystusa i to doświadczenie zmieniło całkowicie jego drogę życiową.

Pomyślmy jak bardzo zmieniłoby się nasze życie osobiste, życie naszej rodziny, naszej wspólnoty gdybyśmy szczerze uwierzyli słowom dzisiejszej Ewangelii, w której św. Jan Chrzciciel mówi o Jezusie: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandałów”. Nasze życie odmieniłoby się tak jak życie klasztornej wspólnoty. Św. Jan Chrzciciel ukazuje nam drogę do doświadczenia obecności Chrystusa w naszym życiu: „Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz”. Jesteśmy wezwani do przemiany życia, ponieważ drogi naszego życia, postępowania nie zawsze są drogami, które prowadzą do Chrystusa.  W Adwencie nieraz słyszymy wezwanie do prostowania dróg naszego życia, wyrównywania pagórków pychy, zasypania przepaści nienawiści, zazdrości i złości. Jeśli usłuchamy tego wołania, to w naszym życiu zaczną się spełniać słowa proroka Izajasza: „Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty. Zaiste, jak ziemia wydaje swe plony, jak ogród rozplenia swe zasiewy, tak Pan Bóg sprawi, że się rozpleni sprawiedliwość i chwała wobec wszystkich narodów”.

Myśl o radości w Panu rozwija św. Paweł w liście Tesaloniczan: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie. Unikajcie wszelkiego rodzaju zła”. Radość trzeciej niedzieli adwentu staje się dominującym akcentem oczekiwania na przyjście Pana. Mówi o tym odmienny kolor szat liturgicznych, jak i też sama nazwa tej niedzieli Gaudete, pochodząca od pierwszego słowa antyfony rozpoczynającej tego dnia Liturgię Eucharystyczną. Słowo to pochodzi od łacińskiego czasownika „gaudere” i jest wezwaniem do radości: Radujcie się! Powodem tej radości jest świadomość, że Bóg jest blisko nas, że spełniają się słowa dzisiejszej Ewangelii: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie jest z nami, że stał się naszym bratem”. Dla słuchaczy Jana Chrzciciela rzeczywiście Chrystus był jeszcze nieznany. My go znamy, ale tak nie do końca. Głębsze poznanie Boga prowadzi do pełniejszego doświadczenia Jego obecności w naszym życiu. Uświadamiamy sobie, że Bóg jest zainteresowany nami, naszym codziennym życiem, naszymi problemami, chce prowadzić nas swoimi dogami ku zwycięstwu, ku zbawieniu. I to staje się źródłem radości, o której papież Paweł VI pisał w adhortacji apostolskiej „Gaudete in Domino”: „Należy rozwijać w sobie umiejętność radowania, cieszenia się, korzystania z wielorakich radości ludzkich, jakich Bóg Stwórca użycza nam na tę doczesną pielgrzymkę”.

A zatem niech zabrzmi w naszych sercach wezwanie Kościoła: Bądź radosny! Nie zamykaj się w samotności i smutku. Jezus jest z Tobą! (Kurier Plus, 2020)

„Secret Service” nie wystarczy

Po Pasterce ksiądz stanął przy wyjściu z kościoła, aby złożyć świąteczne życzenia wiernym i zamienić z nimi kilka zdań. W pewnym momencie zobaczył młodego mężczyznę i pomyślał, że może on być dobrym kandydatem do organizacji parafialnej Armia Chrystusa. Po złożeniu życzeń zaproponował mu zapisanie się do tej organizacji: „Mój synu, powinieneś zapisać się do Armii Chrystusa”. „Ojcze ja już do niej należę” – odpowiedział młodzieniec. Zaskoczony ksiądz powiedział: „Jak należysz, to dlaczego widuję cię w kościele tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc”. Młodzieniec pochylił się i szepnął do ucha księdza: „Bo ja jestem w tajnych służbach” (Secret Service).

Już za tydzień ogarnie nas radość z narodzenia Pana. W świątecznym nastroju udamy się na Pasterkę do naszego kościoła, aby oddać chwałę Nowonarodzonemu Dziecięciu, śpiewając przepiękne polskie kolędy. Zazwyczaj na Pasterkę kościół wypełniony jest do ostatniego miejsca, a na zewnątrz kościoła jest nieraz tyle wiernych co w kościele. Pamiętam z parafii św. Krzyża w Maspeth, że nieraz na zewnątrz było drugie tyle wiernych niż wewnątrz kościoła. Podejrzewam, że tę liczebną różnicę uczestników Pasterki a regularną Mszą św. w ciągu roku stanowią przedstawiciele „tajnych służb”.  

W kościele nie ma miejsca dla „tajnych służb”, chociażby ze względu na słowa Jezusa: „Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome. Dlatego wszystko, co powiedzieliście w mroku, w świetle będzie słyszane, a coście w izbie szeptali do ucha, głosić będą na dachach”. Drugi powód to Chrystus podaje w innym fragmencie Ewangelii: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Do tego nawiązuje dzisiejsza Ewangelia: „Takie jest świadectwo Jana…  Jam jest głos wołającego na pustyni; Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz … Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandałów”.

Św. Jan Chrzciciel dał piękne świadectwo o Chrystusie i przygotowaniu na Jego przyjście. W dzisiejszej Ewangelii powiedział, że jest On już wśród nas. W innym miejscu Jan Chrzciciel dał takie świadectwo: „Ujrzałem ducha, który zstępował z nieba jak gołębica i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: ‘Ten, nad którym ujrzysz ducha zstępującego i spoczywającego na Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym’. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Jan, ogłaszając przyjście Mesjasza wzywał do przygotowania się na przyjście, do prostowania dróg swojego życia. Nie darował nawet królowi Herodowi. Wypomniał mu jego kazirodczy związek z Herodiadą, żoną swego przyrodniego brata Filipa, za co został ścięty. Przypieczętował swoje świadectwo śmiercią męczeńską. Nie bardziej przekonywującego świadectwa niż oddanie swojego życia za prawdę i swego bliźniego. Żaden człowiek z „tajnych służb” z natury nie może dać takiego świadectwa.

Kilka tygodni temu oglądałem pierwsze posiedzenie nowego Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, na którym byli zaprzysiężeni nowi posłowie. Niektórzy z nich na zakończenie ślubowania dodawali: „Tak mi dopomóż Bóg”. Jest to piękne świadectwo wiary, zważając na to, że w dyskryminacyjnych strukturach Unii Europejskiej za przyznanie się do wiary w Chrystusa można przepłacić karierą jak to miało miejsce w przypadku Tonio Borga, który otrzymał nominację na komisarza Unii Europejskiej ds. zdrowia, ale nim nie został bo wyznał, że jest katolikiem. Kandydatowi na komisarza zarzucano, że jego chrześcijańskie wartości są sprzeczne z wartościami europejskimi. Ta „sprzeczność” to jeden z elementów cyrkowych biurokratów Unii Europejskiej i całkowite zaprzeczenie zasad twórców Unii – De Gasperiego, Adenauera i Schumana.

Alcide De Gasperi działał aktywnie na rzecz jedności europejskiej, wierząc, że jest to jedyny sposób, by zapobiec przyszłym konfliktom. Motywowała go jasna wizja zjednoczonej Europy, która nie zastąpi odrębnych państw, tylko umożliwi im wzajemne uzupełnianie się, współpracę oraz wsparcie. Już wkrótce po jego śmierci powszechnie mówiono, że zmarł w opinii świętości. Tego zdania był ówczesny patriarcha Wenecji kard. Angelo Roncalli, późniejszy papież Jan XXIII. Wskazywał on, że proces beatyfikacyjny ukazałby w pełnym świetle cnoty, jakimi w życiu kierował się polityk „inspirowany biblijną wizją życia, służbą Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie”.

W podobnym duchu wypowiedział się św. Jan Paweł II: „Czyż nie ma znaczenia fakt, że wśród głównych propagatorów jedności kontynentu europejskiego byli tacy ludzie jak De Gasperi, Adenauer, Schuman, ożywiani głęboką wiarą chrześcijańską? Czyż nie z ewangelicznych wartości wolności i solidarności czerpali oni inspirację dla swego odważnego planu?”. Zaś papież Benedykt XVI ukazał De Gasperiego jako przykład do naśladowania dla rządu i polityków niezależnie od wyznania: „Łagodny i posłuszny Kościołowi, był autonomiczny w swych wyborach politycznych, bez posługiwania się Kościołem dla celów politycznych i nigdy nie szedł na kompromis ze swym prawym sumieniem”.

Słowna deklaracja to pierwszy stopień świadczenia o Chrystusie. Bardzo ważne są słowa modlitwy, różaniec w ręku w miejscu publicznym, wyznanie wiary w środowisku, gdzie uważa się, że wiara to nasza prywatna sprawa i nie powinniśmy mówić tym publicznie itp. Świadectwo słowa jest bardzo ważne, jednak staje się zwykłym faryzeizmem jeśli zabraknie świadectwa czynu. A nieraz jest tak, że bez słowa czyn staje się pięknym wyznaniem Jezusa. Oto tego przykład. Teresa wiele czasu, pracy, pieniędzy poświęca zagubionym życiowo i bezdomnym. Na ulicach Nowego Jorku odnajduje bezdomnych. Przynosi im ubrania, koce, karmi, myje, pomaga w załatwieniu miejsca w domach dla bezdomnych, pomaga w wyjazdach do rodzin w Polsce. Pewnego razu jeden z bezdomnych zapytał: „Czy Pani jest na służbie Jezusa?” (Kurier Plus, 2023).