|

3 niedziela Adwentu Rok A

CUDA UZDRAWIAJĄCE DUSZĘ I CIAŁO        

Gdy Jan usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Jezus im odpowiedział: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”. Gdy oni odchodzili, Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on” (Mt 11,2-11).

W czwartek, 11 lutego 1858 r. czternastoletnia Bernadetta wyszła do pobliskiego lasu po drzewo na opał. W pobliżu skalnej groty usłyszała jakby powiew delikatnego wiatru. Spojrzała w kierunku groty i zobaczyła róże poruszane tajemniczą siłą. Zaś wnętrze groty wypełniał nadziemski, złoty blask. Z tej jasności wyłoniła się piękna postać kobiety z różańcem w ręku. Taki był początek objawień maryjnych w Lourdes, które poruszyły cały świat i wpłynęły na jego ewangeliczne odrodzenie.

W pierwszych tygodniach objawień nikt nie chciał wierzyć w opowieści prostej dziewczyny. Rodzice kazali ją zamilknąć, aby sąsiedzi nie uznali jej za niepoczytalną. Władze publiczne- od miejscowego burmistrza aż do paryskich ministrów- irytowały się tymi „bredniami” jako czymś, z czego może powstać zabobon. Władze kościelne chętnie podzielały ten punkt widzenia. Przesłuchaniom i badaniom nie było końca.

Dnia 25 lutego sam Bóg potwierdza, w sposób namacalny prawdziwość słów Bernadetty; oto pod jej palcami wytryskuje źródło, z którego woda ma większą moc uzdrawiania aniżeli wszystkie leki świata. Do Lourdes ciągną nieprzeliczone rzesze pielgrzymów. Doznają tutaj łaski uzdrowienia ciała, a częściej duszy.

Jeden z bardziej znanych cudów opisuje sławny lekarz i fizjolog Alexis Carrel, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. W roku 1903 został wydelegowany do Lourdes jako opiekun pielgrzymki chorych. Oto fragmenty jego zapisek „Moja podróż do Lourdes” gdzie opisuje wspomniane, cudowne uzdrowienie młodej kobiety. Gdy notował te wydarzenia był człowiekiem prawie całkowicie niewierzącym, zapewne, dlatego pisze w trzeciej osobie i pod pseudonimem „Lerrac” co jest anagramem jego nazwiska Carrel. „Teraz jest ona w stanie krańcowego wyniszczenia. Popatrz, jak jest wychudzona. Już nie pociągnie długo. (..) W tej właśnie chwili wszedł na salę doktor J., lekarz z miasteczka położonego pod Bordeaux, który przywiózł do Lourdes kilka swoich chorych. Lerrac natychmiast zwrócił się do niego z zapytaniem, czy uważałby za dopuszczalne przewiezienie Marii Ferrand do Źródła. Dr J. opukał ją i zbadał, po czym rzekł cicho: – To już agonia. Może umrzeć przed Grotą. – Doktorze, niech pan idzie z nią do Źródła- rzekł po chwili Lerrac do pana J. – Zobaczymy, czy spełni się nieprawdopodobny cud przywrócenia do życia umarłej (…). Tylko polaliśmy jej brzuch wodą ze Źródła- powiedziała panna d’O . – Zakonnice nie chciały zezwolić na zanurzenie. Przywozimy ją teraz przed grotę. Za chwilę przyszedł tam dr Lerrac. Jego wzrok spoczął na Marii Ferrand. Wydawało mu się, że w jej twarzy zaszły jakieś zmiany; sine plamy jakby znikły. Cera wydawała się mniej blada. „Ulegam halucynacji- pomyślał sobie. Jest ciekawe zjawisko psychologiczne. Należy je może zanotować”. Wyjął tedy pióro i na mankiecie zapisał dokładną godzinę swego spostrzeżenia. Była druga czterdzieści. (…) „Naprawdę ja oszaleję”- pomyślał Lerrac. (…) Lerrac poszedł do łóżka Marii i stanął osłupiały ze zdumienia. To, co zobaczył, było wprost nie do uwierzenia. Chora siedziała na łóżku. Oczy jej błyszczały, cała twarz, choć szara i wychudzona, była żywa i pełna wyrazu, a na policzkach wykwitły delikatne rumieńce. (…) Zbadali ją doktorzy J. i M. -Wyzdrowienie jest niewątpliwe- rzekł dr J. -Ja też nic nie znalazłem- dorzucił dr M. Dr Lerrac głęboko wstrząśnięty tym niebywałym cudem, który widział na własne oczy, błąkał się, pogrążony w swych myślach, przez całą noc, aż wreszcie o świcie z jego duszy popłynęła do Niepokalanej następująca modlitwa” (…). Takie to był początek nawrócenia Dr Carrela.

Ten cud jak i też tysiące innych stają się namacalnymi dowodami, że Bóg zstąpił na ziemię, aby zbawić człowieka. Jest obecny w naszym życiu. Jeśli Go szukamy, na pewno Go odnajdziemy. Nastały czasy mesjańskie, których z utęsknieniem oczekiwał Naród Wybrany, a prorok Izajasz wyśpiewywał swą radość przepowiadając ich nadejście. Tym czasom towarzyszyć będą cudowne zdarzenia jako potwierdzenie wielkich rzeczy, jakie dziać się będą w sferze ducha. Prorok Izajasz pisze: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie”. W sferze ducha znaczy to, że przychodzący Mesjasz daje człowiekowi moc przezwyciężenia grzechu i śmierci, wyzwala go ze wszelkich zniewoleń.

Jezus Chrystus jest Mesjaszem, którego zapowiada prorok Izajasz. Jan Chrzciciel wskazuje na Jezusa jako Mesjasza. A dla większej pewności posyła swych uczniów do Jezusa z pytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” W odpowiedzi Jezus daje im coś więcej niż tylko słowa. „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszeliście i na co patrzycie; niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają”. Dzieją się, zatem rzeczy wspanialsze aniżeli Izajasz zapowiadał. Wraz z Jezusem rozpoczęła się era mesjańska, człowiek ma niepowtarzalną szansę spotkania w Chrystusie zbawiającego Boga. (z książki „Ku wolności”).

 NADZIEJA

Niech się rozweselą pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie! Niech wyda kwiaty jak lilie polne, niech się rozraduje, także skacząc i wykrzykując z uciechy. Chwałą Libanu ją obdarzono, ozdobą Karmelu i Saronu. Oni zobaczą chwałę Pana, wspaniałość naszego Boga. Pokrzepcie ręce osłabłe, wzmocnijcie kolana omdlałe! Powiedzcie małodusznym: „Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, aby was zbawić”. Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą. Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzach. Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie (Iz 35,1-6a,10).

W roku 1942 Bliski Wschód był miejscem krwawych zmagań Aliantów z armią niemiecką. Korpusem afrykańskim dowodził feldmarszałek niemiecki Erwin Rommel. Wśród Aliantów zasadniczą rolę odgrywały jednostki brytyjskie z formacji tzw. „Szczurów pustyni”. Jednym z żołnierzy tej formacji był młody Szkot Walter, który psychicznie nie wytrzymywał natłoku zdarzeń. Armia niemiecka odnosiła sukcesy, musieli wiele razy przed nią uciekać. Nie wyglądało na to, że Alianci wygrają wojnę. Listy, jakie otrzymywał z domu też nie nastrajały pozytywnie. Samoloty niemieckie docierały z bombami do Anglii. Dla młodego żołnierza nastał zły czas, nie widział na horyzoncie żadnej nadziei, żadnego światła. Walter znalazł jednak ucieczkę od tego świata. Była nim butelka araku. Sięgał do niej bardzo często. Odurzony alkoholem odzyskiwał na chwilę radość. Jednak wraz z otrzeźwieniem dopadała go jeszcze większa beznadzieja. Przyjaciel upominał go: „Ten alkohol cię zabije”. Ale Waltera nic nie mogło powstrzymać, szukał tylko sposobności, aby zdobyć następną butelkę. Pewnego dnia ostrzeżenie przyjaciela spełniło się. Rankiem znaleziono Waltera martwego. Uciekł od świata, w którym życie wydawało mu się zbyt trudne. Pytanie, w jakim stopniu zabił go alkohol, a w jakim brak nadziei pozostanie zapewne bez odpowiedzi. Palący piasek pustyni, niemiłosierny żar słońca, puste niebo, złe wieści z frontu i domu wszystko to zabijało w nim nadzieję, a bez nadziei trudno jest żyć. Jego koledzy doświadczali takich samych trudów mieli jednak nadzieję, że wszystko się odwróci, przyjdą lepsze dni, nastanie pokój. Ta nadzieja pozwoliła im przetrwać koszmarny czas.

Ponad dwa i pół tysiąca lat temu na tych samych ziemiach rozgrywał się dramat Narodu Wybranego. Królestwo judzkie upadło, Jerozolima została zniszczona a jej mieszkańców uprowadzono do niewoli babilońskiej. W tych trudnych czasach wielu upadło na duchu, zwątpili, nie wierząc, że kiedykolwiek przyjdzie wolność i pokój. Stracili wszelka nadzieję. I wtedy to powstał prorok Izajasz, natchniony mąż, potężny w słowie i czynie. Napełniony bożą mocą i mądrością zachował nadzieję. W duchu tej nadziei podtrzymywał na duchu swoich ziomków, przepowiadając upadek wrogów i powrót do umiłowanej ojczyzny, do swojej świątyni. W swoich wizjach widzi już te szczęśliwe czasy i pisze o nich: „Niech rozweseli się pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech zakwitnie! Niech wyda kwiaty jak lilie polne, niech się rozraduje także skacząc i wykrzykując z uciechy”. Zapowiedź wyzwolenia i powrotu do ziemi ojczystej zawiera w sobie ważniejsze przesłanie, niż tylko wyzwolenie z niewoli politycznej i odbudowanie królestwa ziemskiego. Jest to zapowiedź nowego królestwa, królestwa Bożego, urządzonego według bożego prawa. To królestwo będzie wieczne, tak jak i Król, który zasiądzie na jego tronie. W tym królestwie człowiek doświadczy szczególnej łaski i bliskości Boga. Tym królem będzie Mesjasz. Gdy on przyjdzie zaczną się dziać rzeczy niemożliwe. Prorok głosi: „On przyjdzie, aby was zbawić. Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą”. Te cudowne przepowiednie pozwalały Narodowi Wybranemu, nawet w niewoli śpiewać radosne pieśni i oczekiwać z nadzieją spełnienia się tych proroctw. Gdy proroctwa spełniały się w sferze politycznej; Naród Wybrany odzyskiwał wolność odbudował królestwo i świątynię, to jednak ciągle była żywa świadomość, że pełna harmonia, radość, wolność będzie możliwa w czasach mesjański. Czekano zatem na Mesjasza.

Na przełomie dziejów pojawił się Jan Chrzciciel. W proroczym uniesieniu wołał, że czas jest już bliski, Mesjasz nadchodzi. Wzywał do nawrócenia i porzucenia grzesznych dróg, prostowania ścieżek swego życia. Udzielając Jezusowi chrztu w Jordanie publicznie ogłosił, że Jezus jest Mesjaszem. W tym świetle wydaje się trochę niezrozumiałe pytanie, jakie zadał Jezusowi przez swoich uczniów: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Pytanie to, w pewnym stopniu dyktowała sytuacja w jakiej znalazł się Jan Chrzciciel; Mesjasz przyszedł, a naokoło panoszyło się zło, za wytkniecie królowi nikczemnego postępowania Jan został uwięziony. Mogły się rodzić pewne wątpliwości. Na zadane pytanie, Jezus nie odpowiada wprost, tylko nawiązuje do mesjańskiego proroctwa Izajasza: „Idźcie i oznajmijcie Janowi, co słyszeliście i na co patrzyliście: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię”. Czyż mogą być bardziej przekonywujące dowody, jak czyny. Zaiste przyszedł Mesjasz, rozpoczęła się era mesjańska.

Przyjście Mesjasza na ziemię to początek. Pełnia czasów mesjańskich objawi się wraz z powtórnym przyjściem Jezusa na ziemię. I to jest drugi wymiar oczekiwania adwentowego. Pierwsi chrześcijanie byli mocno przekonani, że powtórne przyjście Chrystusa rychło nastąpi, może nawet za ich życia. Byli gotowi na to spotkanie. Czas mijał i nic nie wskazywało, że Chrystus niebawem przyjdzie. Pojawiały się wątpliwości. Niektórzy tracili nadzieję, zaniedbywali się w życiu duchowym. I to do nich św. Jakub pisze: „Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest bliskie”.

Żyjemy w podobnych czasach, jak pierwsi chrześcijanie; po narodzeniu Chrystusa, a Jego powtórnym przyjściem na ziemię w czasach ostatecznych. W dzisiejszym świecie jest wiele zła, niesprawiedliwości, przewrotności, zakłamania. Oglądając telewizję, czytając gazety widzimy nieraz jak przewrotność, zakłamanie, barbarzyństwo stroją się w szaty szlachetnych dobroczyńców ludzkości. W takich sytuacjach nasza nadzieja na ostateczne zwycięstwo dobra, królestwa Bożego jest wystawiane na wielką próbę. Na te wątpliwości jest tylko jedna odpowiedź, ta sama, którą dał Jezus uczniom Jana Chrzciciela: „Idźcie i oznajmijcie Janowi, co słyszeliście i na co patrzyliście: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają” (z książki „Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

 ŚWIETY FRANCISZEK KSAWERY

Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie. Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego, byście nie popadli pod sąd. Oto sędzia stoi przed drzwiami. Za przykład wytrwałości i cierpliwości weźcie, bracia, proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie (Jk 5,7-10).

Na drodze naszej wiary spotykamy bożych posłańców, którzy niejako przygotowują nas do spotkania z Bogiem. Wśród nich ważne miejsce zajmuje Jan Chrzciciel, o którym Chrystus powiedział, że jest kimś więcej, niż tylko prorokiem. Jan Chrzciciel słowem i przykładem życia wskazywał na Jezusa. W szeregu bożych posłańców dostrzegamy także św. Franciszka Ksawerego, który po św. Pawle Apostole uważany jest za największego misjonarza świata. Papież Pius I ogłosił go patronem misji i patronem całej pracy nad rozszerzaniem wiary. Dla pozyskania chociaż jednej duszy był gotów oddać swoje życie. Gdy pewnego razu odradzano mu wyjazd misyjny do bardzo niebezpiecznego miejsca, Święty odpowiedział: „Gdyby to były kopalnie złota, srebra i drogich kamieni, gdyby tam można liczyć na obfity połów pereł, każdy by tam poszedł, nie pytając o niebezpieczeństwa. Czyżby kupiec miał okazywać więcej odwagi, nadziei obfitego zysku i wzbogacenia, aniżeli misjonarz chrześcijański, któremu wiadomo, że może tam pozyskać dla nieba dusze nieśmiertelne? Choćby mi się udało ocalić tylko jedną duszę, nie powinienem się ulęknąć nawet największego niebezpieczeństwa”.

Franciszek Ksawery urodził się 7 kwietnia 1506 roku w rodowym zamku Xavier pod Nawarrą w Hiszpa­nii. Ojciec jego był profesorem uniwersytetu w Bolonii oraz prezydentem Rady Królewskiej, zaś matka, Maria de Azpicueta pochodząca ze znakomitego rodu zajmowała się domem. Zdolności Franciszka oraz wysoka pozycja ojca wskazywały, że przyszły Święty zrobi wspaniałą karierę świecką. Pod tym też kątem był wychowywany. 18- letni Franciszek rozpo­czął studia na słynnym wówczas Uniwersytecie Pa­ryskim. Po uzyskaniu stopnia magistra wykładał w College Domans- Beauvais, gdzie spotkał bł. Piotra Favre, a kilka lat później św. Ignacego Loyolę. W niedługim czasie zamieszkali razem. Łączyły ich wspólne ideały i zamiary. Postanowili razem założyć nową rodzinę zakonną bez reszty oddaną służbie Kościoła Chrystusowego. Z tą myślą Franciszek rozpoczął studia teologiczne w paryskiej Sorbonie.

W uroczystość Wniebowzięcia NMP, 15 sierpnia 1534 roku Franciszek Ksawery razem z Ignacym i Piotrem oraz czterema innymi towarzy­szami, po uprzednich ćwiczeniach duchownych prowadzonych przez Ignacego Loyolę złożyli śluby zakonne i postanowili całkowicie oddać się nawracaniu niewiernych i ratowaniu dusz. Dwa lata później udali się przez Wenecję do Ziemi Świętej. W Wenecji, oczekując na statek usługiwali w szpitalach i przytułkach miasta. Gdy oczekiwanie przedłużało się z powodu ekspansji islamskiej, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego (Jezuitów) udali się do Rzymu, gdzie, 24 czerwca 1537 roku Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie. Przez pewien czas nowo wyświęcony kapłan wraz z towarzyszami pracował w Bolonii a później w Rzymie, prowadząc działalność duszpasterską i charytatywną. Niebawem papież Paweł III, 27 września1540 roku zatwierdził Towarzystwo Jezusowe.  W tym też czasie król portugalski Jan III zwrócił się do Ignacego Loyoli z prośbą o wysłanie kilku zakonników na misje do niedawno odkrytych Indii. Na czele grupy misyjnej stanął Szymon Rodriguez, który jednak zachorował i był zbyt słaby na wyjazd. Na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Udając się na misje, Franciszek przejeżdżał niedaleko rodzinnego zamku, gdzie żyła jeszcze jego matka. Nie wstąpił jednak, aby się z nią pożegnać. Chciał, aby to była ofiara złożona Bogu. Pożegnał matkę przez posłańca, słowami: „Spodziewam się wkrótce na wieki oglądać cię w niebie”.

7 kwietnia 1541 r. Franciszek w towarzystwie jednego kapłana i brata zakonnego opuścił Europę. Udawał się do Indii jak misjonarz, wysłannik królewski i legat papieski. Po trzynastu miesiącach bardzo trudnej i burzliwej podróży dotarli do Goa, politycznej i religijnej stolicy portugalskiej koloni w Indiach. Franciszek rozpoczął od razu swoją pracę misyjną, nie tylko wśród ludności tubylczej, ale i chrześcijan, którzy odeszli od ewangelicznej prostoty życia. Święty odwiedzał rano cho­rych i więźniów, potem obchodził place i ulice mias­ta z dzwonkiem w ręku, zapraszając dzieci i doras­tającą młodzież na naukę katechizmu. Przez dzie­ci zjednywał sobie rodziców. Po jego wpływem wielu oziębłych chrześcijan wracało do pierwotnej gorliwości chrześcijańskiej. W trosce o kształcenie misjonarzy, Franciszek założył seminarium duchowne.

Następnie Święty udał się do południowych Indii, gdzie w pierwszym miesiącu nawró­cił około 10000 pogan i poświęcił 45 kościołów. Było to możliwe dzięki żarliwości apostolskiej i roztropności duszpasterskiej, która doradzała mu uszanowanie bogatej tradycji hinduskiej. Franciszek, zgodnie ze swym pochodzeniem, twierdził, że należy do kasty wojowników. Przez co pozyskał dla Chrystusa wielu braminów. Ubierał się i żył jak hinduski asceta. Zamiast sutanny przywdział strój hinduskiego nauczyciela – guru. Ogolił głowę, nosił kij bambusowy w jednej ręce, a naczynie z wodą w drugiej. W czasie podróży jadł gotowany ryż i rośliny przygotowane przez bramińskiego kucharza. Nosił też na czole znak z pasty sandałowej i święty sznur owinięty wokół szyi. Nauczył się miejscowych języków, w tym bardzo trudnego dla Europejczyka sanskrytu i doskonale poznał mentalność tubylców. Wedę, świętą księgę hindusów interpretował w świetle Ewangelii. Samą zaś Ewangelię przedstawiał jako czwartą, uważaną przez Hindusów za zaginioną, księgę Wedy. Wszystkim nowo ochrzczonym pozwalał zachowywać ich dotychczasowe zwyczaje jak: rytualną kąpiel poranną, używanie pasty sandałowej, noszenie świętego sznura i pęku włosów z tyłu głowy. Przyjmujący chrzest nie musieli też zmieniać imion. Sława świętego cudotwórcy rozeszła się szybko po całych Indiach, wszędzie witano go z wielkim entuzjazmem. Franciszek sprowadziwszy do Indii misjonarzy, sam udał się do Indochin, Moluków i południowych Filipin. Wszę­dzie pozyskiwał wielu wyznawców dla Chrystusa.

 Po wyczerpującej pracy wrócił do Goa. Tutaj spotkał misjonarzy przybyłych z Europy. Po zapoznaniu ich z pracą w tej misji, zamiast odpocząć, wyruszył w roku 1549 na misje do Japonii. Podróż odbywał na pirackim statku. Po czterech miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Po niezbyt życzliwym przyjęciu udał się na wyspę Yamaguchi. Ubrał się w bogaty strój japoński i wręczył miejscowemu władcy bogate dary, za co otrzymał zupełną swobodę głoszenia Ewangelii. Następnie udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pozyskał 1000 wyznawców. Do pracy wśród Japończyków pozostawił dwóch kapłanów, a sam wrócił do Indii.

Nie pozostał tu jednak długo. Gorąco pragnął nawrócenia Chin na wiarę Chrys­tusową. Na próżno jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać do kraju wrogiego Europejczykom. W końcu udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu kapitan z obawy przed aresztowaniem kazał Franciszkowi opuścić statek. Święty wynajął niewielki żaglowiec rybacki i dopłynął do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał dalej płynąć w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie groziły za przekroczenie granic Chin.

Święty utrudzony podróżą i zabójczym klimatem zachorował na febrę. Pozbawiony wszelkiej pomocy, umierał samotnie na wyspie Sancian. W nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku, mając 46 lat życia odszedł po nagrodę do swego Pana. Jak mówi tradycja ciało jego pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów, jak też wilgoci panującej na wyspie. Ostatecznie, relikwie Świętego przewieziono do Goa i złożono w ołtarzu kościoła jezuitów. Zaś relikwie ramienia Świętego przesłano do Rzymu i złożono w kościele, któremu nadano tytuł Świętego (z książki Wypłynęli na głębię).

SZUKANIE SZCZĘŚCIA

Amerykańska powieściopisarka Agnes Repplier powiedziała: „Nie jest łatwo odnaleźć szczęście w sobie i nie jest możliwe by znaleźć je gdziekolwiek indziej”. Ten problem roztrząsało wielu myślicieli, a wśród nich Blaise Pascal wybitny francuski filozof, matematyk i fizyk. Pisze między innymi: „Wszyscy ludzie pragną być szczęśliwi; nie ma tu wyjątku; mimo różnych środków wszyscy dążą do tego samego celu. To, że jedni idą na wojnę, a drudzy nie, wynika u obydwu z tego samego pragnienia, skojarzonego z odmiennym sposobem patrzenia. Wola nie czyni najmniejszego kroku inaczej jak tylko ku temu jednemu celowi. Jest to, bowiem pobudka wszystkich czynności ludzkich”. Mimo wspaniałych odkryć, powodzenia i sławy Pascal nie uważał się za szczęśliwego. Wszystko odmieniło się, gdy w starszych latach zwrócił się ku religii i zaczął prowadzić mistyczne życie. Wyznał wtedy: „Nikt nie jest tak szczęśliwy jak prawdziwy chrześcijanin”. Podobnie jak wspomniana pisarka uważał, że prawdziwe szczęście można odnaleźć tylko w swoim wnętrzu: „I choć instynkt nakazuje nam szukać szczęścia poza nami, i namiętności pchają nas na zewnątrz, daremnie szukamy szczęścia we wszystkim, co nas otacza. Wszystkie, bowiem rzeczy okazują się do tego niezdatne i niewystarczające”. To czego szukał odnalazł w Chrystusie: „Chrystus uczynił nie co innego, jak tylko pouczył ludzi, że za bardzo kochają samych siebie, że są niewolni, ślepi, chorzy, nieszczęśliwi i grzeszni; że trzeba, aby ich wyzwolił, oświecił, uświęcił i uleczył; że osiągną to, nienawidząc samych siebie i idąc za Nim przez nędzę i śmierć krzyżową. Dlatego bez Chrystusa człowiek musi być w grzechu i nędzy; z Chrystusem człowiek jest wolny od grzechu i nędzy. W Nim jest cała nasza cnota i całe szczęście”.

 Adwent jest czasem szukania i coraz pełniejszego odnajdywania Boga, w którym jest nasze zbawienie, tożsame z wiecznym szczęściem i radością. O tej radości mówi w poetycki sposób zacytowane na wstępie proroctwo Izajasza: „Niech wyda kwiaty jak lilie polne, niech się rozraduje, także skacząc i wykrzykując z uciechy”. Prorok poprzez radość doczesną prowadzi do radości wiecznej, przekraczającej ziemskie uwarunkowania. Skończyła się niewola babilońska. Edomici, którzy urośli do symbolu głównego wroga ludu Bożego zostali pokonani. Wybrani wracają uradowani z niewoli do swojej ojczyzny. Z pewnością rozumieją radość tego powrotu ci, którzy w Polsce doczekali końca II Wojny Światowej i wyzwolenia Polski. Ogromna radość, entuzjazm, nadzieja wypełniła serce Polaków. Wszystkim wydawało się, że przychodzą cudowne dni wolności i radości. Jednak było to złudzenie. Komunistyczna niewola na długie lata okryła mrokiem Polskę. Wydawało się, że zryw Solidarności przyniesie Ojczyźnie prawdziwą wolność i solidarność międzyludzką. To też było złudzenie rajskiej ojczyzny. Dzisiaj człowiek jest zniewalany bezpardonowym kapitalizmem i wszechmocą mediów. Media potrafią tak ogłupić człowieka, że jak pobekujący baran da się zapędzić w niewolę konsumpcjonizmu i niemoralnych przyjemności, nieliczących z prawem bożym i bliźnim.  Również w sferze politycznej, człowiek bardzo łatwo daje się ogłupiać mediom, reklamie.

W niedługim czasie po zwycięstwie nad komunizmem większość Polaków wybrała prezydenta z komunistyczną przeszłością. W tym wyborze niebagatelną rolę odegrał Jacques Seguela, światowy autorytet w dziedzinie reklamy. Kandydat na prezydenta przyszedł do niego i powiedział, że ma „kilka garbów”. Jednym z nich jest komunistyczna przeszłość. Specjalista od propagandy powiedział, że to żaden problem, niech tylko postępuje według jego wskazówek, a na pewno wygra. Jak się okazało miał rację. Inny spec od propagandy skutecznie pomógł prezydentowi Stanów Zjednoczonych uzasadnić atak na Irak, wmawiając im, że ma on broń atomową i jest zagrożeniem dla całego świata. Prawie sto procent Amerykanów uwierzyło w to kłamstwo. Te dwa przykłady wystarczą, aby ukazać jak łatwo dzisiejszego człowieka wpędzić w niewolę kłamstwa. Społeczeństwo urządzane kłamstwem jest zawsze kulawe i garbate.

Wróćmy do słów proroka Izajasza: „Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie”. Zapewne po części to proroctwo spełniało się w odzyskanej ojczyźnie, ale było zarazem zapowiedzią idealnego królestwa i nadzwyczajnego króla: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą”. Uwolnienie ze zniewolenia fizycznego jest zapowiedzią wyzwolenia duchowego, które dokona się w Bogu: „On sam przychodzi, aby was zbawić”. Powrót do Ziemi Obiecanej staje się symbolem powrotu ludzi do wielkiej zażyłości z Bogiem i zapowiedzią eschatologicznego zbawienia, które zacznie się realizować wraz z przyjściem Mesjasza. Narodzenie Mesjasza, Jezusa będzie zapowiedzią pojednania człowieka z Bogiem, a Jego powtórne przyjście będzie ukoronowaniem dzieła zbawienia w duszach ludzkich.

Jan Chrzciciel, o którym słyszymy w dzisiejszej Ewangelii zapowiada nadejście Mesjasza w konkretnym czasie i miejscu. Dzisiejsi święci mężowie bardzo skutecznie wskazują na Mesjasza, który ciągle do nas przychodzi. Św. Ojciec Pio bardzo wiele osób doprowadził do spotkania z Mesjaszem. Jednym z nich jest mason Cesare Festa, prawnik, członek Wielkiej Loży Włoch i wydawca dziennika Genui „Il Caffaro”, który w marcu 1921 roku udał się do San Giovanni Rotondo, aby „zdemaskować” Ojca Pio. Ojciec Pio, który nic nie wiedział o Cezarym Festa i jego wizycie, zobaczywszy go w tłumie pielgrzymów podszedł do niego i powiedział głośno: „A cóż on robi wśród was? To jest mason”. Chwycił go za rękę i patrząc mu w oczy opowiedział przypowieść o synu marnotrawnym. Zmieszany adwokat uklęknął przed ojcem Pio, następnie wyspowiadał się i pozostał w San Giovanni Rotondo przez kolejne trzy dni. Po powrocie do Genui ogłosił publicznie swoje nawrócenie, co wywołało wielką sensację. Po pewnym czasie powrócił do San Giovanni Rotondo i wstąpił do Trzeciego Zakonu świętego Franciszka.

Ewangelia mówi, że Jan Chrzciciel posłał swoich uczniów do Jezusa z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”.  Wygląda to jakby Jan Chrzciciel nie miał całkowitej pewności, co do Jezusa. W tym momencie to nie jest najważniejsze. Cała ta scena zawiera pouczającą myśl. Jeśli masz jakieś wątpliwości, to idź do Chrystusa, tam znajdziesz odpowiedź. Rozczytaj się w Piśmie świętym, uklęknij do modlitwy, a wtedy spotkasz Chrystusa. A on, tak jak Janowi może nie odpowie wprost, ale skieruje naszą uwagę na Biblię i swoje czyny, które potwierdzają nadejście Mesjasza i jego Królestwa: „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

PATRZCIE NA CUDA I WIERZCIE

Trzeciego lipca 1949 roku, w niedzielę po sumie, w lubelskiej katedrze szarytka, siostra Barbara zauważyła na obrazie Matki Bożej Częstochowskiej łzę spływającą z prawego oka. Wydawało się jej, że twarz Matki Bożej jakby ożyła. Zaintrygowana tym dziwnym zjawiskiem przywołała kościelnego. Następnie przyszli księża pracujący w tej parafii. Wszyscy byli poruszeni tym co widzieli. Wieść o tym wydarzeniu rozniosła się lotem błyskawicy po Lublinie i jego okolicach. Do katedry ciągnęły tłumy wiernych. Wszyscy byli przekonani, że jest to cud, znak obecności Matki Bożej wśród swojego ludu, prześladowanego przez komunistyczną władzę. Wkrótce do katedry zaczęli przybywać pielgrzymi z całej Polski. Dużą rolę w nagłośnieniu cudu odegrali kolejarze, którzy jeżdżąc po całej Polsce opowiadali o płaczącej Matce Bożej. Wkrótce cała Polski jak i zagranica wiedziała o cudzie. Przed katedrą ustawiały się długie kolejki wiernych, którzy trwali dzień i noc, aby stanąć choć na chwilę przed obliczem płaczącej Jasnogórskiej Pani. Pielgrzymi przybywali pociągami i autobusami. Tak ogromnych rzesz wiernych Lublin jeszcze nie widział.

To powszechne poruszenie zmobilizowało komunistyczną władzę, która na różne sposoby starała się zdyskredytować cud. W mediach głoszono, że to wymysł księży, którzy w ten sposób walczą z władzą ludową. Aresztowano wikariuszy, służbę kościelną a także wielu pielgrzymów. Organizowano masówki w zakładach pracy, na których starano się wyśmiać tych, którzy wierzyli w ten cud. Jedna z pań opowiadała, że w jej firmie zwołano zebranie organizacji partyjnej. Na pytanie sekretarza partii, kto z zebranych uważa wydarzenie w katedrze za cud, wszyscy podnieśli ręce do góry. Stosowano różnego rodzaju formy zastraszenia. Utrudniano dotarcie do katedry. Nie sprzedawano biletów kolejowych do Lublina. Wierni kupowali wtedy bilety do stacji podlubelskich i stamtąd pieszo zdążali do katedry. Cud zaczął oddziaływać na wiernych. Wielu członków partii oddało legitymacje partyjne. Ludzie się nawracali. Księża całymi godzinami siedzieli w konfesjonałach. Oprócz tych uzdrowień duchowych były również uzdrowienia fizyczne.

W 1988 roku Jan Paweł II uznał trwałość kultu i zezwolił na koronację obrazu. Do dzisiaj pielgrzymi przybywają tu i doznają cudownych łask. Obecny proboszcz parafii katedralnej ks. Adam Lewandowski mówi o uzdrowieniu kilkuletniego dziecka, które miało guza mózgu. Proboszcz zapytał matkę dziecka, jak się modliła, na co ona odpowiedziała: „Och, proszę księdza, prawie w ogóle się nie modliłam. Po prostu płakałam. Powiedziałam: Matko Boża, ty też miałaś syna, pozwól więc i mnie choć trochę swojego podchować”.

Żadne kazania, żadna uroczystość religijna nie zgromadziła w katedrze lubelskiej tak ogromnych rzesz wiernych jak ten cud. Cud ma szczególną moc przekonania. Zapewne dlatego Chrystus swoje nauczanie tak często potwierdzał cudami. Słyszymy o tym także w Ewangelii czytanej w trzecią niedzielę adwentu. Jan Chrzciciel pierwszy rozpoznał w Jezusie Mesjasza i wskazując na Niego zaświadczył słowami: „Oto Baranek Boży”. Za niezłomne głoszenie prawdy bożej i wytykanie grzechów, Jan został uwięziony przez króla Heroda. W tym trudnym, więziennym czasie Jan potrzebował upewnienia w wierze, dlatego posłał do Jezusa swoich uczniów z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Jezus nie dał odpowiedzi wprost: tak lub nie. Jego odpowiedź, to coś więcej niż słowa, to rzeczywistość, która w przekonywujący sposób wskazuje na Boga i Mesjasza. Jezus polecił uczniom Jana zanieść taką odpowiedź: „Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię”. Jezus dokonuje cudów, jakich żaden człowiek uczynić nie może. A zatem czyny Jezusa wskazują na Niego jako Boga. Mówią także, że jest Mesjaszem. Prorok Izajasz tymi słowami zapowiadał przyjście Mesjasza i nadejście czasów mesjańskich: „On sam przychodzi, aby was zbawić. Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą”. To wszystko zaczęło się dziać wraz z przyjściem Jezusa. A zatem nastały już czasy mesjańskie a Jezus jest zapowiadanym Mesjaszem. Oczywiście te zewnętrzne, zadziwiające zjawiska są obrazem rzeczywistości wewnętrznej, duchowej, gdzie dokonuje się uzdrowienie i zbawienie człowieka.

Mimo tak przekonywujących argumentów nie wszyscy uwierzyli Chrystusowi i nie wszyscy wierzą dziś. Dlaczego tak się dzieje? Jedną z odpowiedzi może być poniższa historia. Hiszpański podróżnik i badacz, Ferdynand Magellan pierwszy odbył podróż dookoła kuli ziemskiej. W roku 1520 jego wyprawa dotarła do archipelagu w Południowej Ameryce, któremu nadali nazwę Ziemia Ognista. Tak nazwano to miejsce ze względu na olbrzymie ogniska, które zostały rozpalone na brzegu morza przez tubylców. Odkrywcy byli zaskoczeni reakcją Indian na podpływające do brzegu olbrzymie żaglowce, na które tubylcy nie zwracali najmniejszej uwagi. Po prostu one dla nich nie istniały. Później okazało się, że rzeczywiście Indianie nie traktowali żaglowców, jako czegoś realnego. Nigdy w swoim życiu nie widzieli i nie słyszeli o istnieniu olbrzymich statków, dlatego ignorowali je i sądzili, że one w ogóle nie istnieją. Dla wielu ludzi prawda o Mesjaszu, o czasach mesjańskich, o cudach jest czymś tak nowym i egzotycznym, że nawet nie mogą sobie jej wyobrazić i przyjąć. W konsekwencji ignorują Mesjasza jako kogoś kto w ogóle nie istnieje. Traktują Mesjasza tak jak półdzicy Indianie traktowali żaglowce. Ignorują rzeczywistość nadprzyrodzoną, bo w ich głowach nie może się pomieścić myśl o istnieniu Boga i zbawieniu człowieka. Po prostu to dla nich nie istnieje.

Gdy uwierzymy, że Jezus jest Mesjaszem, to potrzebujemy nieraz tak jak Jan Chrzciciel w więzieniu umocnienia w wierze. Doświadczamy nieraz trudnych dni, wszystko się wali, tracimy nadzieję a wiara nasza wystawiana jest na próbę. Co wtedy robić? Nic innego, tylko to co uczynił Jan Chrzciciel: zwrócić się do Jezusa. U Niego znajdziemy właściwą odpowiedź, On umocni nas w wierze i uczyni nas zdolnymi do dawania świadectwa wiary jak to czynił Jan Chrzciciel. Św. Jakub w swoim liście przypomina nam, że w tym czekaniu na odpowiedź winniśmy się uzbroić w cierpliwość i być wytrwałym: „Trwajcie cierpliwie, bracia, aż do przyjścia Pana. Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie”. O tej bliskości przypomina nam trzecia niedziela adwentu zwana „Gaudete” (radujcie się), różowy kolor szat, który ukazuje jakby więcej światła i zapalona trzecia świeca adwentowa, która przypomina, że w miarę zbliżania się spotkania z Chrystusem winno przybywać w naszej duszy światła, które kiedyś stanie się dla nas światłością wiekuistą. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

 NIEDOWIARKU PATRZ NA CUDA

Gdybyśmy usłuchali wezwania św. Jakuba „trwajcie cierpliwie”, wiele spraw potoczyłoby się inaczej w naszym życiu. Antoine Marie de Saint-Exupéry powiedział: „Nigdy nie trać cierpliwości- to ostatni klucz, który otwiera drzwi”. Wiele dzieł naszego życia nie doprowadziliśmy do szczęśliwego końca, bo zabrakło nam cierpliwości, która otworzyłby nam ostatnie drzwi do upragnionego celu. Z braku cierpliwości można utracić przyjaźń, miłość. Pisarz angielski Surrey Henry Howard mówi: „Cierpliwość jest cnotą, nie naiwnością wtedy, gdy warto czekać na coś lub na kogoś”. Zapewne każdy z nas, żyjących w Nowym Jorku spotkał się z sytuacją, kiedy to małżonkowie decydowali się na czasową rozłąkę- jedno z nich wyjeżdżało do Ameryki, a drugie zostawało w Polsce. Jedni cierpliwie czekali dnia, kiedy oboje znowu się spotkają w Ameryce. Ta cierpliwość owocowała radością spotkania na nowej ziemi. Innym tej cierpliwości zabrakło i pozostał często zawód życiowy i łzy bólu.

Święty Jakub, pisząc o cierpliwości odwołuje się do obrazu pracy rolnika. Rolnik powinien zrobić, co do niego należy. Zaorać ziemię, wynawozić, przygotować ją do zasiewu i zasiać zboże. Nie od niego zależy intensywność promieni słońca, ożywiająca moc spadających kropel deszczu, nie od niego zależy mróz, czy grad. On ma wykonać swoja pracę i cierpliwie czekać na zielone kiełki wychylające się z ziemi, dorodne złote kłosy chwiejące się na wietrze. Tego się nie da przyspieszyć, nawet gdyby zabrakło pożywienia i doskwierał nam głód, co często zdarzało się w dawnych czasach. Cierpliwość wynagradza czekanie pachnącym bochenkiem pysznego chleba, który pamiętam, jak moja mama wyciągał go z tak zwanego chlebowego pieca. Kroiliśmy grube pajdy i smarowaliśmy masłem zawiniętym w liść chrzanowy. Tej kromki chleba nie oddałbym za wszystkie przysmaki świata. Tak mają się rzeczy również w innych sprawach. Warto, jak mówi pisarz cierpliwie czekać na coś lub na kogoś, a gdy przez cierpliwość doczekamy spełnienia, wtedy tego co otrzymaliśmy nie oddalibyśmy za żadne skarby świata.

Adwent przypomina nam o czekaniu na kogoś najważniejszego, czekaniu na Chrystusa. Święty Jakub pisze, że przyjście Pana jest już bliskie. Wiem, co to znaczy dla mnie. Bochen chleba, który mama wyciągała z pieca, to jakby wczoraj, a zatem przyjście Pana, spotkanie z Nim może być jak jutro. Dlatego warto słuchać św. Jakuba, który mówi: „Bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze”. Umacniajcie serca wasze miłością i dobrem, pięknem i pokojem, sprawiedliwością i prawdą. Te wartości najpełniej odnajdujemy w Bogu, a zatem umacniajcie się Bogiem. A wtedy, gdy przyjdzie czas, unikniemy potępiającego sądu i spotkamy Tego, dla którego warto było cierpliwie czekać całe życie. Doświadczymy rzeczywistości spotkania z Mesjaszem, którą prorok w sposób obrazowy tak opisuje: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą. Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzach. Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie”.

Naród Wybrany oczekiwał długie lata na Mesjasza. Prorocy zapowiadali jego przyjście i cierpliwie czekali na spełnienie obietnicy. Św. Jakub pisze: „Za przykład wytrwałości i cierpliwości weźcie, bracia, proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie”. Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi o spełnieniu proroctw o Mesjaszu, który narodził się w Betlejem. Jan Chrzciciel zapowiadał Jego przyjście. Kiedy wytknął Herodowi grzech, został wtrącony do więzienia i stamtąd wysłał do Jezusa swoich uczniów z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Jezus, nawiązując do proroctwa Izajasza odpowiedział: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi”. A zatem Jezus jest Mesjaszem, bo spełniają się proroctwa Starego Testamentu, które potwierdzane są cudami. Cuda zawsze są znakiem z nieba. Każdy z nas chciałby być świadkiem cudu, a jeszcze lepiej doświadczyć jego mocy w osobistym życiu. Czasami towarzyszy nam pewna niecierpliwość w szukaniu cudu, który by umocnił nas w wierze. Szukając cudu, wyruszamy nieraz w dalekie podróże do miejsc rzekomych objawień, jedziemy na spotkanie ludzi, o których mówi się, że mają moc uzdrawiania. Tu warto zacytować słowa Chrystusa: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Pragnienie doświadczenia cudu nie jest czymś złym, ale lepiej, jak ten rolnik zrobić co do nas należy, tzn. cierpliwie orać rolę bożą, siać ziarno słowa bożego i cierpliwie czekać na łaskę z nieba, która może się objawić nawet jako cud.

Łaski nieba w formie cudów spływają ciągle na ziemię. Bardzo często za pośrednictwem świętych. Jednym z nich jest niezwykle popularny w ostatnim czasie, wielki cudotwórca, libański święty Charbel Makhlouf. W wieku 23 lat wstąpił do nowicjatu maronickiego klasztoru, gdzie w 1853 r. złożył pierwsze śluby zakonne. W swoim monastycznym życiu zrezygnował ze wszystkiego, co mogłoby przeszkodzić mu w jedności z Chrystusem, nieustannej modlitwie, pracy i milczeniu. Zmarł 16 grudnia 1898 roku w swojej pustelni. Przez 45 dni od pogrzebu z jego grobu promieniowało tajemnicze światło, które było widoczne w całej okolicy. Po otwarciu grobu okazało się, że ciało Pustelnika pozostało nietknięte zepsuciem, ponadto wypływał z niego aromatyczny olej o uzdrawiających właściwościach. Eksperci i naukowcy nie byli w stanie wyjaśnić pochodzenia tych dziwnych zjawisk. W roku 1950, a następnie w 1952 ponownie otwarto jego grób i stwierdzono, że ciało świętego wyglądało jak żywe. W roku 1965 r. papież Paweł VI beatyfikował ojca Charbela, a 1977 r. kanonizował. Od tamtej pory tłumy pielgrzymów przybywają do grobu Świętego Pustelnika, gdzie wielu z nich doznało i ciągle doznaje cudownych uzdrowień duszy i ciała.

Ósmego maja 1950 r., w dniu urodzin Świętego Pustelnika, czterech misjonarzy maronickich przybyło z pielgrzymką do jego grobu. Po modlitwie zrobili grupowe zdjęcie razem ze strażnikiem pilnującym miejsca spoczynku o. Charbela. Po wywołaniu kliszy okazało się, że na zdjęciu obok misjonarzy znajduje się postać tajemniczego mnicha z białą brodą i kapturem na głowie. Eksperci wykluczyli fotomontaż. Tajemniczą postacią na fotografii był św. Charbel. Podobizna z tej fotografii była użyta podczas kanonizacyjnej.

Do Grobu Świętego Pustelnika przybywają ogromne rzesze pielgrzymów i doznają tu wielu cudów, zarówno duchowych jak i fizycznych. Można przytoczyć tysiące udokumentowanych i sprawdzonych cudów dokonanych za wstawiennictwem św. Charbela. Jednym z nich jest cud, który miał miejsce wiosną 2004 r. Bernadette Marie Helenę Vernamat, mieszkająca w Orange, wybrała się na pielgrzymkę do grobu św. Charbela w Libanie. Chorowała na złośliwego raka piersi i żołądka. Po spowiedzi i Komunii św. odmówiła cały różaniec przy grobie św. Charbela. Badania, które zrobiła po powrocie do domu, wykazały całkowite uzdrowienie. A zatem patrzmy na cuda i wierzmy, że Mesjasz się narodził i jest wśród nas (Kurier Plus, 2014).

ODNALEŹĆ RADOŚC SERCA

Są legendy, bajki, opowieści, do których wracamy nawet wieku dorosłym, odnajdując w nich za każdym razem nowe przesłanie. Prawie każda bajka zawiera bardzo ważną mądrość życiową przekazaną w literackiej formie bajki. Za każdym razem odczytujemy ją inaczej, bo odbieramy ją przez pryzmat naszych doświadczeń życiowych, których z latami nam przybywa. Z pewnością należy do nich „Opowieść Wigilijna” Charlesa Dickensa. Jest to jedna z najpiękniejszych opowieści pisanych w blaskach zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Przypomnijmy ją sobie w trzecią Niedzielą Adwentu zwaną Gaudete, czyli niedzielą radości. „Opowieść wigilijna” kończy się ogromną radością odnalezionej w blaskach stajenki betlejemskiej. Ta radość rodziła się w trudzie poznawania błędów przeszłości, wyciągania z nich nauki i przemiany życia. Z tego też powodu można ją nazwać opowieścią adwentową, bo właśnie w tym czasie przygotowujemy się na różne sposoby do radosnego spotkania z Chrystusem w dzień Bożego Narodzenia, jak i też w czasie ostatecznym.

Opowiadanie Dickensa okazuje wigilijną przemianę skąpca Ebenezera Scrooge’a. Był on nieżyczliwym samotnikiem, dla którego najważniejsze było pomnażanie majątku. W wigilijny wieczór przyszedł do niego siostrzeniec Fred, aby zaprosić go na święta. Nie tylko nie przyjął zaproszenia, ale go wyśmiał, że wierzy w takie głupstwa, nieużyteczne w pomnażaniu pieniędzy. Wyszydził mężczyzn, zbierających pieniądze na cele charytatywne. Przepędził także kolędujące dzieci. Bardzo źle potraktował swojego pracownika Boba.

Po powrocie do domu, w czasie spożywania owsianki ukazał się mu duch Jakuba Marleya, zmarłego partnera w interesach. Ciągnął on za sobą ciężki łańcuch win, który wykuwał w swoim życiu obojętnością wobec potrzebujących i nieuczciwością w interesach. Chciał on uchronić Scrooge’a przed podobnym losem. Jednak Ebenezer pozostał obojętny na jego słowa. Jakub zapowiada wizyty kolejnych duchów: Ducha Wigilijnej Przeszłości, Ducha Wigilijnej Teraźniejszości i Ducha Wigilijnej Przyszłości. Kolejno pojawiają się oni, zabierając Scrooge’a w niezwykłą podróż.

Duch Wigilijnej Przeszłości ukazał mu jego trudne dzieciństwo, ale także radość spotkania z kochającą siostrą, która odwiedziła go w szkole. Zobaczył siebie w kantorze Fezwigga, gdzie z beztroską radością obchodził święta Bożego Narodzenia. To były cudowne chwile. Następnie Duch Przeszłości ukazał mu rozstanie z narzeczoną. To była cudowna, piękna miłość. Z narzeczoną był naprawdę szczęśliwy. Aż przyszedł moment, kiedy to gromadzenie majątku stało się dla niego najważniejsze. Piękna miłość i szczęście przegrały z żądzą posiadania. Narzeczona odeszła, a on został ze swoim majątkiem, pochylony nad księgami rachunkowymi.

Następnie pojawił się Duch Wigilijnej Teraźniejszości, który poprowadził Scrooge’a świątecznymi ulicami miasta. Ukazał mu pełne życzliwości i miłości święta w rodzinie Boba, swojego pracownika. Były one ubogie z powodu skąpstwa Ebenezera, ale pełne radości i rodzinnego ciepła. Zobaczył ubogie górnicze rodziny oraz marynarzy na morzu, którzy w utrudzenia życia odnajdywali świąteczną radość. Duch zabrał go także do domu siostrzeńca Freda, gdzie zobaczył rodzinę i przyjaciół, którzy byli szczęśliwi, cieszyli się sobą i świętami.

Jednak największą rolę w przemianie Ebenezera odegrał milczący Duch Przyszłych Wigilii. Razem minęli kupców, którzy beznamiętnie, z pewną dozą szyderstwa rozmawiali o czyjeś śmierci. W najbiedniejszej części miasta weszli do mieszkania pasera imieniem Joe, który od służącej, praczki i karawaniarza kupował rzeczy skradzione zmarłemu. Sprzedający niepochlebnie wyrażali się o zmarłym. Jedynie dłużnicy zmarłego nie kryli swojej radości. Duch i Scrooge’a ponownie odwiedził rodzinę Boba, która opłakiwała śmierć małego Tima, na leczenie którego nie mieli pieniędzy. Zobaczył także na marach zmarłego. Nie miał jednak odwagi zobaczyć kto to jest tym zmarłym. Zobaczył kondukt pogrzebowy. Za trumną szedł tylko jego siostrzeniec. Na koniec ujrzał pomnik, na którym wypisane było jego nazwisko. Przerażony pyta Ducha Wigilijnej Przyszłości czy może się to zmienić. Wobec jego milczenia obiecuje, że zmieni swoje życie. Będzie kochał i szanował ludzi, swoją rodzinę.

W świąteczny poranek Scrooge był już całkiem innym człowiekiem. Napotkanemu chłopcu kazał kupić największego indyka jaki jest w sklepie i zanieść go do swojego pracownika Boba. Po drodze dał trochę pieniędzy dla ubogich i kupił dużo prezentów dla dzieci Boba. Następnie udał się do domu swego siostrzeńca, gdzie ze łzami radości witał się z nimi. Następnego dnia podwyższył swemu pracownikowi pensję i zaczął opłacać leczenie Timiego. Święta stały się dla niego cudownym czasem radości i miłości. Zaczął wierzyć i obchodzić Boże Narodzenie.

Patrząc przez pryzmat czytań mszalnych dzisiejszej niedzieli możemy powiedzieć, że Ebenezer Scrooge został przeniesiony na „pustynię” swojego serca, gdzie trzy Duchy otwierały mu oczy na miłość, którą wzgardził, stawiając ponad nią dobra materialne. Na miłosierdzie, którego odmawiał potrzebującym. Na dobrą wolę, której zabrakło w jego życiu. Na Boga, którego uważał za wymysł ludzi biednych i nieudaczników.

Okres adwentu wzywa nas na „pustynię” naszych serc, abyśmy ujrzeli jak Scrooge co jest najważniejsze w naszym życiu. Dali się poprowadzić Duchowi Wigilijnemu, który nam ukaże błędy naszej przeszłości. Dali się poprowadzić Duchowi, który ukaże nam do czego prowadzi nas droga bez miłości. I na końcu dali się ogarnąć Duchowi Wigilijnej Teraźniejszości, który otworzy nasze oczy i serca na przyjęcie światła najdoskonalszej miłości, która przyszła na świat w stajni betlejemskiej i przebrała kształt Dzieciątka Jezus. To światło jest w stanie rozproszyć każdą ciemność naszego życia i wypełnić najcudowniejszą radością, która wyśpiewywali aniołowie na betlejemskim niebie.

   Nie musimy pytać Jezusa jak Jan Chrzciciel: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Znamy odpowiedź, która ma moc słowa i czynu: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie”. Moc tych słów przejawia się także w wypełnieniu w Chrystusie starotestamentalnego proroctwa mesjańskiego Izajasza: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło wykrzyknie”. Prorok Izajasz w sposób poetycki mówi o radości, która ogarnie człowieka, gdy ten wyjdzie na „pustynię” swego serca, aby spotkać przychodzącego Mesjasza: „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło wykrzyknie”.

Św. Jan Paweł II mówi o radości przygotowania na spotkanie Chrystusa: „W liturgii adwentowej nieustannie rozbrzmiewają wezwania do radosnego oczekiwania Mesjasza; pomaga nam ona zrozumieć w pełni wartość i znaczenie tajemnicy Bożego Narodzenia. Adwent jest więc, by tak powiedzieć, intensywnym przygotowaniem do przyjęcia w sposób zdecydowany Tego, który już przyszedł, który przyjdzie i który nieustannie przychodzi” (Kurier Plus, 2019).

Z kiepskości do świętości

Kiepscy wierni, kiepscy kapłani, kiepscy biskupi, kiepscy kardynałowie wydają się być ulubieńcami niektórych świeckich mediów nieprzychylnych Kościolowi. Niech tylko wykryją kiepskiego w tej wspólnocie to od razu staje się on gwiazdą wspomnianych mediów. I chociaż kiepscy stanowią marginalny procent, nie przeszkadza to jednak, aby przez medialną zadymę przekonać wielu, że kiepskość to powszechne zjawisko w tej wspólnocie. Oczywiście kiepskość trzeba wykryć i napiętnować, bo jest to nieraz jedyna droga uzdrowienia, ale wspomnianym mediom nie chodzi o uzdrowienie, ale pogrążenie całej wspólnoty. Piętnując kiepskość, trzeba dostrzegać jej przeciwieństwo obecne w tej wspólnocie. Pozwala to bowiem ujrzeć jej prawdziwy obraz. Czasami zdarza się to nawet mediom niezbyt przychylnych kościolowi. The New York Times z października 2022 roku, przedstawia w artykule „Wyrzutek wśród wyrzutków” sylwetkę amerykańskiego księdza, który pracuje wśród najbiedniejszych z biednych w Bangkoku w Tajlandii. Jest to opowieść o niedoskonałym człowieku, który dokonuje niezwykłych, świętych rzeczy.

Ojciec Joseph Maier, nazywany ojcem Joe od ponad 50 lat żyje wśród ludzi marginesu, żyjących w slumsach Bangkoku. Swoją posługę wśród nich rozpoczął od otwarcia szkoły w dawnej chlewni w pobliżu rzeźni. Uczył w niej dzieci z najuboższych rodzin oraz zapewniał im często jedyny posiłek w ciągu dnia. Ta mała szkoła była pierwszą z trzydziestu zbudowanych przez niego, w których uczy się ponad 30 000 dzieci. Zbudował także dom dla porzuconych matek z dziećmi oraz hospicjum dla chorych na AIDS.

Ojciec Joe nazywa siebie wyrzutkiem wśród wyrzutków, odmieńcem, który znalazł swoje miejsce w dzielnicy Klong Toey w Bangkoku. Jego życie w Ameryce dalekie było od ideału. Kiepskość jego życia nie przysparzała mu przyjaciół czy sympatii otoczenia. Tak mówi o sobie: „Nikt nie chciał mnie w pobliżu. Bywałem pijany. Zawsze byłem o coś zły, zły młody człowiek. Nie pasowałem do nich”. Tak kiepskość życia dotknęła go przez jego rodzinę. Był wychowywany przez samotną matkę w Longview w stanie Waszyngton. Ojciec porzucił ich, gdy był małym chłopcem. Tak wspomina ojca: „Ojciec nie był agresywny, po prostu nas opuścił, to bardzo bolało. To po pewnym czasie stało się bodźcem wyrwania się z bylejakości życia i podjęcia decyzji, która odmieniła moje życie i życie moich podopiecznych. Postanowiłem zostać księdzem, aby pomagać innym dzieciom, aby nie cierpiały tak jak ja cierpiałem”.

Aby zrealizować swoje powołanie wstąpił do zakonu redemptorystów. W roku 1967 został wysłany na misje do Tajlandii i Laosu. Po przybyciu do Bangkoku, ks. Maier towarzyszył św. Matce Terasie z Kalkuty w czasie jej wizyty w Tajlandii. Był tak zachwycony jej charyzmą i świętością. Pamięta, jak wykrzykiwał: „Wow! Chcę być taki” Zainspirowany świętością Matki Teresy zaczął odwiedzać osadzonych w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Odprawiał dla nich liturgię Wielkiego Czwartku z obrzędem obmycia nóg więźniom. Oficjalny kościół dystansuje się nieco od form działalności ojca Joe. Nawet jego najbliżsi współpracownicy przyznają, że potrafi być wymagający i gwałtowny, ale biedacy, ludzie marginesu z którymi i dla których pracuje, kochają go jak ojca i brata. Jeden z braci redemptorystów powiedział: „Ksiądz Joe jest jak prorok w tym co czyni”.

Ksiądz Joe z bylejakości życia zdąża ku świętości. I podobnie jak św. Jan Chrzciciel wzywa innych, aby porzucili kiepskość i wyruszyli na spotkanie świętości, która przychodzi do nas w Jezusie Chrystusie i staje się dla nas mocą. Do Jana Chrzciciela przychodzili różni ludzie, którzy czuli, że ich życie w pewnym sensie jest kiepskie, trzeba by coś z nim zrobić. Szukali pełniejszego kształtu swojego życia i widzieli spełnienie tego pragnienia w realizacji wezwania Jana Chrzciciela z ubiegłej niedzieli: „Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie”. Przychodzili i pytali co mają robić, aby być godnymi zapowiadanego królestwa.

Przychodzili bogaci i pytali co mają robić. Jan Chrzciciel nie mówił, że bogactwo, że bycie bogatym jest czymś złym. Wręcz przeciwnie, to jest boże błogosławieństwo, które daje szansę czynienia dobra. Masz wiele ubrań, wiele żywości możesz nakarmić głodnego, możesz przyodziać nagiego. A przez te czyny z kiepskości życia wstępujesz na wyższy stopień świętości. Bogactwo staje się złem, strąca nas w kiepskość, gdy nie zauważamy wokół siebie ludzi potrzebujących, a może nawet ich wykorzystujemy, aby się wzbogacić. Przychodzili do Jana celnicy, którzy powszechnie byli uważani za grzeszników, wysługujących się rzymskiemu okupantowi. Od nich Jan nie żąda porzucenia zawodu, ale uczciwości w jego pełnieniu. Aby nie pobierali więcej niż przewiduje prawo. Bądź uczciwy niezależnie jaką pracę wykonujesz. Uczciwość jest drogą z kiepskości życia do świętości. Przychodzili i pytali także żołnierze, a Jan im odpowiadał nie bądźcie okrutni, nie uciskajcie nikogo. Jakże w dzisiejszych czasach pasują te słowa do hord putinowskich żołdaków, którzy plądrują i zabijają bezbronnych cywilów w Ukrainie.

Posumowaniem tych rozważań mogą być słowa papieża Franciszka z adhortacji „Gaudete et exsultate” („Cieszcie się i radujcie”): „Wszyscy jesteśmy powołani, by być świętymi, żyjąc z miłością i dając swe świadectwo w codziennych zajęciach, tam, gdzie każdy się znajduje. Jesteś osobą konsekrowaną? Bądź świętym, żyjąc radośnie swoim darem. Jesteś żonaty albo jesteś mężatką? Bądź świętym, kochając i troszcząc się o męża lub żonę, jak Chrystus o Kościół. Jesteś pracownikiem? Bądź świętym, wypełniając uczciwie i kompetentnie twoją pracę w służbie braciom. Jesteś matką, ojcem, babcią lub dziadkiem? Bądź świętym, cierpliwie ucząc dzieci naśladowania Jezusa. Sprawujesz władzę? Bądź świętym, walcząc o dobro wspólne i wyrzekając się swoich interesów osobistych”.

Ta droga prowadzi do świętości, a z prawdziwą świętością nieodłącznie jest związana radość życia. Święty Augustyn powiedział, że smutny święty, to żaden święty. O tej radości pisze prorok Izajasz, zapowiadając, że wraz z przyjściem Boga, Mesjasza nastanie radość. „Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą. Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzy. Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie”. Te słowa wymownie wkomponowują się w trzecią niedzielę Adwentu, nazywaną niedzielą Gaudete – Radujcie się. A zatem, niech ta radość ogarnia nasze życie, gdy z jego kiepskości zdążać będziemy ku świętości (Kurier Plus, 2022).