26 niedziela zwykła. Rok B
EWANGELICZNE ZGORSZENIE
Jan powiedział do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z: nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. Lecz Jezus odrzekł: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie” (Mk 9,38-43.45.47-48).
Amerykański pisarz William Sydney Porter, pseudonim O. Henry uważany jest za mistrza kompozycji nowelistycznej. Znany jest z krótkich opowiadań, których zakończenie zawsze zaskakuje czytelnika. Dla przykładu przytoczę historię małej, osieroconej dziewczynki, która po śmierci swojej matki bardzo za nią tęskniła, brakowało jej matczynej czułości. Pragnienie czułości skoncentrowała teraz na ojcu. Cały dzień czekała na jego powrót z pracy. Chciała usiąść na jego kolanach i przytulić się. Była spragniona była jego bliskości. A ojciec każdego dnia zachowywał się podobnie. Wracał wieczorem z pracy, spożywał posiłek, następnie siadał w ulubionym fotelu, zapalał fajkę i czytał gazetę, po tej lekturze szedł do łóżka.
Kiedy maleństwo próbowało usiąść mu na kolanach zawsze odpowiadał tak samo: “Czy nie widzisz, że jestem zmęczony? Cały dzień ciężko pracowałem. Idź i pobaw się na zewnątrz.” Mała dziewczynka, ze łzami w oczach wychodziła się na ulicę i tam się bawiła. A gdy podrosła przyjmowała wyrazy czułości od każdego, kto jej to ofiarował. Tego nie otrzymała od ojca. Zabawy na ulicy sprowadziły ją na złą drogę, stała się prostytutką.
Pewnego dnia dziewczyna zmarła. A gdy przyszła do bram nieba, św. Piotr zauważył ją i mówi do Jezusa: “Ona należy do tych najgorszych, Panie. Jest prostytutką. Mamy dla niej tylko jedno miejsce”. A Jezus odpowiedział Piotrowi: “Pozwólmy jej wejść do nieba. Ale kiedy przyjdzie jej ojciec, on odpowie za jej zmarnowane życie”.
Każdy z nas jest odpowiedzialny za życie drugiego człowieka. Odpowiedzialność ma różne stopnie. Inna jest odpowiedzialność rodziców za swoje dzieci a inna za człowieka, którego spotkamy przypadkowo w pracy lub w szkole. Odpowiedzialność może być zróżnicowana w czasie. Nieraz jesteśmy odpowiedzialni za drugiego człowieka całe życie, innym razem przez krótki okres. Najczęściej jesteśmy świadomi swej odpowiedzialności za drugiego człowieka i staramy się przekazać mu pozytywne wartości. Bywa też odwrotnie, nasze słowo i czyn lub ich brak wywierają na bliźniego negatywny wpływ i sprowadzają go na złe drogi, Ewangelia nazywa to zgorszeniem. Chrystus do gorszyciel kieruje bardzo ostre słowa: „Temu lepiej było by kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze”.
Zgorszenie może przyjść przez człowieka, który nie czyni tego, co powinien, do czego jest zobowiązany. Tak jak w powyższym opowiadaniu ojciec był powodem zgorszenia córki przez brak okazania jej ojcowskiej czułości. Zaniedbanie naszych bliźnich jest często powodem ich zwątpienia w siebie, utraty wiary w człowieka i negatywnego nastawienia się do całej rzeczywistości. Bardzo dobrze wiemy, że najczęściej członkami przestępczych gangów są młodzi ludzie, którym zabrało rodzicielskiej miłości i życzliwego otwarcia ludzi, którzy stanęli na drodze ich życia. A więc brak życzliwie wyciągniętej ręki może być w pewnych sytuacjach powodem zgorszenia.
Zgorszenie przychodzi także przez brak naszej reakcji na zło, jakiego jesteśmy świadkami. Ilustracją niech będzie wydarzenie, jakie opisuje Irene Champernowne w jednej ze swoich książek. Pewnego dnia, spacerując plażą zauważyła gromadę dzieci, które rzucały kamieniami w mewy. Jedna z mew miała złamane skrzydło i nie mogła latać. Irene była wstrząśnięta tym, co zobaczyła, zatrzymała się i zaczęła upominać i pouczać dzieci, ukazała im jak złe i okrutne jest ich postępowanie. Dzieci przejęły się tym upomnieniem. W drodze powrotnej Irene zobaczyła te same dzieci, które zgromadzone wokół rannej mewy, karmiły ją i budowały dla niej schronienie. Z pewnością ta lekcja uchroniła niejedno z tych dzieci przed okrucieństwem, które mogłoby rozwinąć się w nich i być skierowane przeciw człowiekowi. Obojętność na zło może upewniać tych, którzy idą drogą zła, że ich postępowanie jest słuszne. Nieraz dla „świętego spokoju” przymykamy oczy na drobne wykroczenia. Jednak zło, nawet to niewielkie jest zawsze złem i sumuje na obraz całego życia, albo jest małym stopniem prowadzącym na piramidę zła i występku.
Ostatnia droga, jaką przychodzi zgorszenie jest chyba najgroźniejsza. Przybiera ona formę słowa i czynu, które staje się powodem zgorszenia. 38 letni Marian mówi: „Zazwyczaj piję tylko czystą, ale bywało, że i denaturat przez chleb przepuszczony też się pokosztowało. Alkoholizm jeszcze wyniosłem z domu. Ojciec pił zawsze. Bił matkę i nas, dzieci. Częstował nas alkoholem. Brat też jest alkoholikiem. Ja zacząłem pić mając 15 lat. Nie zdążyłem się ożenić, bo “przepiłem” wszystkie narzeczone. Piję i nie trzeźwieję. Jak leczę kaca? Chodzę po Krakowie i zażywam relanium. Ile? 3, 4 dziennie. Najdłuższa moja abstynencja? Cztery dni….” (Izabela Pieczara- „pogmatwane życiorysy)
Czy może być tragiczniejsza sytuacja jak ta, gdy ojciec jest zgorszeniem swych dzieci? Powodem zgorszenia mogą być koledzy. W pracy duszpasterskiej nie jeden raz, na prośbę zainteresowanych wypisywałem zaświadczenia, że złożyli przyrzeczenie powstrzymania się od picia alkoholu. Kiedyś starałem się przekonać jednego z nich, że najważniejsze jest postanowienie w sercu, niepotrzebne jest pisemne zaświadczenie, a on mi odpowiada, że to dla kolegów, którzy na różne sposoby starają się wciągnąć go z powrotem do pijackiej wspólnoty. Pokazanie pisemnego przyrzeczenia z pieczątką parafii osłabia nieraz presję pijących kolegów.
Ile zgorszenia przychodzi także przez nieodpowiedzialne słowo w telewizji, prasie, radiu, czy towarzyskiej rozmowie. Przez słowo można zabić w człowieku wiarę, pozbawić go poczucia moralnej odpowiedzialności za swój czyn. Nawiązując do opowiadania W. Portera można powiedzieć, że przed bramami nieba czeka św. Piotr na niejednego gorszyciela, który oprócz zdania sprawy ze swego życia będzie musiał rozliczyć się z życia tych, których zgorszył przez zaniedbanie, brak reakcji na zło oraz gorszące słowo i czyn (z książki Ku wolności).
PRZEKRACZANIE GRANIC
Pan zstąpił w obłoku i mówił z Mojżeszem. Wziął z ducha, który był w nim, i przekazał go owym siedemdziesięciu starszym. A gdy spoczął na nich duch, wpadli w uniesienie prorockie. Nie powtórzyło się to jednak. Dwóch mężów pozostało w obozie. Jeden nazywał się Eldad, a drugi Medad. Na nich też zstąpił duch, bo należeli do wezwanych, tylko nie przyszli do namiotu. Wpadli więc w obozie w uniesienie prorockie. Przybiegł młodzieniec i doniósł Mojżeszowi: „Eldad i Medad wpadli w obozie w uniesienie prorockie”. Jozue, syn Nuna, który od młodości swojej był w służbie Mojżesza, zabrał głos i rzekł: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im”. Ale Mojżesz odparł: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha” (Lb 11,25-29).
Jake Sapoon, były policjant drogowy jest głównym bohaterem jednego z najlepszych westernów Larrego McMurtry. Jake nie był świętym, ale też nie był najgorszym człowiekiem. Jednak w pewnym momencie życia znalazł się po złej stronie granicy wyznaczonej przez prawo stanu Teksas. Zapragnął prowadzić życie hazardzisty bez jakiś zobowiązań i odpowiedzialności. Po niezbyt szczęśliwych rozgrywkach pokerowych w Fort Worth, Jake zgodził się przyłączyć do gangu, który rabował banki. Jake tłumaczył sobie, że to nic takiego strasznego. Napadając na banki nie musi zabijać ludzi. W czasie podróży na północ okazało się jednak, że członkowie gangu są złodziejami koni i zwykłymi mordercami, którzy w okrutny sposób pozbawiają życia swoje ofiary.
W końcu przestępcy zostali schwytani przez byłych policjantów drogowych, z którymi kiedyś Jake wspólnie pracował. Wobec bandytów zastosowano „prawo zachodu”, które przewidywało dla koniokradów i morderców śmierć przez powieszenie. Jake błaga swych dawnych przyjaciół o miłosierdzie. Tłumaczy im, że nie miał udziału w bandyckich poczynaniach grupy, z którą się związał, chciał tylko bezpiecznie przejść przez terytoria kontrolowanie przez Indian. Wtedy jego dawany przyjaciel Gus powiedział: „Przykro mi Jake, ale ty przekroczyłeś pewną granicę”. Jake przekonywał przyjaciela:, „Ale ja żadnej takiej granicy nie widziałem”. Jednak to go nie uratowało. Skończył na szubienicy jako bandyta.
Historię o podobnej wymowie znają także polscy uczniowie, którzy zajmowali miejsce w ławach szkolnych w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Była to książka Zofii Nałkowskiej „Granica”. Tu także przekroczenie pewnych norm moralnych było powodem ludzkiej tragedii.
W życiu kierujemy się pewnymi normami postępowania, wśród których, normy moralne zajmują bardzo ważne miejsce, przekroczenie granic, które one wyznaczają niesie niebezpieczeństwo pogmatwania swego życia. Może ktoś w tym momencie pomyśleć sobie, że ta reguła w życiu tak bardzo się nie sprawdza. Mogą oni przytoczyć przykłady ludzi, którzy przez przekraczanie tych granic dobrze się w życiu urządzili. Wśród nich mogą być handlarze narkotykami, wyzyskiwacze biednych, producenci i handlarze bronią, szerzący pornografię, złodzieje i oszuści. Tak to wygląda, gdy oceniamy życie z „żabiej perspektywy”. Horyzont żaby zamykają tataraki rosnące na bagnie, to jest jej cały świat, a myślą nie sięga ona nawet jutrzejszego dnia. Zaś ludzka perspektywa przekracza granice materialnego świata i czasowo sięga wieczności. W tej perspektywie widzimy z absolutną pewnością tragiczne skutki przekraczania norm moralnych. I ostatecznie ten, kto je przekraczał „zawiśnie na szubienicy”. Oczywiście nie musi się stać od zaraz. Tę myśl wyraża polskie porzekadło: „Bóg nie jest rychliwy, ale sprawiedliwy”.
Przekraczanie granic sprawiedliwości społecznej nie tylko eksploduje rewolucjami „wynoszącymi” na szubienicę wyzyskiwaczy, ale także ma konsekwencje wieczne, pisze o tym św. Jakub z jednych ze swoich listów: „Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby. Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabili sprawiedliwego: nie stawia wam oporu” ( Jk 5: 1-6).
Czytając ten list widzimy jak bardzo mylił się Karol Marks, gdy mówił, że religia to opium dla ludu, narkotyk, który odwraca uwagę ludzi od rzeczywistości ziemskiej i pozwala bogatym bezkarnie wykorzystywać biednych. Ten list jest wołaniem o sprawiedliwość społeczną. Ale myliłby się ten, kto by chciałby wymowę tego listu zamknąć w wymiarze doczesnym. Św. Jakub otwiera nasze oczy na perspektywę prawdziwie ludzką, która uwzględnia wieczność. Ostatecznie, przekroczenie granic wyznaczanych przez prawo boże, prawo moralne znajdzie właściwą odpowiedź, gdy dopełni się miara naszego życia ziemskiego. Nie wystarczy wtedy tłumaczenie, że takich granic nie widzieliśmy.
Ewangelia zacytowana na wstępie mówi także o pewnych granicach. O jakich granicach jest mowa? Apostołowie zobaczyli kogoś, kto wyrzucał złe duchy tzn. czynił dobrze, ale zabronili mu tego, bo nie należał do nich. A wtedy Chrystus kieruje do nich słowa: “Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę powiadam wam, nie traci swojej nagrody”. Wszelkie dobro pochodzi od Boga i każdy, kto je czyni zbliża się do Boga. Na czynienie dobra nikt nie ma monopolu, ani jakiś człowiek, ani jakaś instytucja. Jeśli z zazdrości lub innych pobudek nie doceniamy dobra czynionego przez drugiego człowieka, lub staramy się mu w tym przeszkadzać, przekraczamy granice, które wyznaczył Chrystus.
Następną granicę rysuje Chrystus z całą surowością słów. „A kto by się stał powodem, grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi wrzucić go w morze”. Najczęściej za każdym zbrodniarzem kryje się człowiek, któremu według Ewangelii lepiej było uwiązać u szyi kamień młyński i wrzucić w morze. A nieraz są to ludzie najbliżsi, tak jak to było w życiu Karli Tucker, która została stracona za popełnione morderstwo. W wieku 11 lat sięgnęła po narkotyki, wspominając to mówi: „Z moją matką byłam bardzo blisko. Dzieliłam z nią narkotyki, jak szminkę do ust”. Dzieliła z nią nie tylko narkotyki, ale także mężczyzn, których matka przyjmowała w domu.
Zachowanie granic wyznaczonych przez Boga może przybierać nieraz formę dramatycznej walki ze swoimi słabościami, którą Chrystus wyraża słowami: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu odetnij ją, lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami wejść do piekła w ogień nieugaszony”. Jest to wezwanie Chrystusa do walki ze złem aż do bólu, jak ból obcięcia ręki. Jest to konieczne, aby posiąść królestwo, które On nam przygotował. W sposób obrazowy ilustruje tę prawdę scena, która według starych podań miała miejsce u brzegów Irlandii. Pewnego dnia do brzegów Irlandii przybyli żeglarze z zamiarem skolonizowania tej wyspy. Dowódca floty ogłosił, że ten, kto pierwszy dotknie ręką lądu będzie panem wyspy. Kapitanem jednej z łodzi był O’Neil. Załoga łodzi z całych sił wiosłowała, aby jak najszybciej dotrzeć do brzegu. Jednak wysiłki zdały się na nic, gdyż przeciwne prądy skutecznie odpychały łódź od brzegu. Wtedy O’Neil porzucił wiosła, chwycił topór i obciął sobie lewą rękę, którą rzucił na brzeg Irlandii. I tym sposobem jego ręka pierwsza dotknęła lądu i dzięki temu wziął wyspę w posiadanie (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
BIADA GORSZYCIELOM
Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby. Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabiliście sprawiedliwego: nie stawia wam oporu (Jk 5,1-6).
W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę słyszymy słowa Chrystusa: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze”. Na użytek tych rozważań przyjmę ogólne określenie gorszyciela. Jest to człowiek, który przyczynia się do tego, że życie bliźniego staje się gorsze pod względem materialnym, a przede wszystkim duchowym. Zacytowane na wstępie słowa z Listu św. Jakuba wydają się odnosić do czasów feudalnych, kiedy to wyzysk człowieka przez człowieka zdawał się wołać o pomstę do nieba. Nic bardziej mylącego. W dzisiejszym świecie, kiedy to demokracja, czyli rządy ludu są czymś powszechnym widzimy przerażającą dysproporcję między bogatymi a biednymi oraz bezduszny wyzysk człowieka przez człowieka. Afryka należy do najbardziej biednych kontynentów i to nie tylko za sprawą warunków klimatycznych. Była i jest wykorzystywana przez bogate kraje Zachodu. Kiedyś była źródłem taniej siły roboczej. Niewolnicy z Afryki pracowali dla bogaczy w Ameryce. Do dzisiaj jest tanim źródłem cennych bogactw naturalnych. Tu warto przypomnieć, że 2 % najbogatszych ludzi świata posiada ponad połowę globalnego bogactwa. A tymczasem codziennie z głodu umiera 16 000 dzieci, większość z nich w Afryce. Na stronie internetowej znalazłem informację: „Co 3 sekundy w Afryce umiera jedno zagłodzone dziecko. Co trzy sekundy w Ameryce ktoś z powodu otyłości dostaje zawału serca”. Jeden z internautów tak skomentował tę informację: „ I dobrze selekcja naturalna. Co było by gdyby wszyscy chcieli żyć”. Jak bardzo musi być zdeprawowany umysł i sumienie, aby zdobyć się na taki komentarz.
Ten problem istnieje nie tylko w perspektywie globalnej. Z danych ostatniego spisu ludności wynika, że 46,2 mln Amerykanów żyło w minionym roku w biedzie. Ponadto umacnia się tendencja bogacenia się bogatych i ubożenia biednych. Może są tu i głodni, ale jest to tego rodzaju głód, który ilustruje poniższa scenką. Eryka zapytała uczniów drugiej klasy, co to jest głód. Jeden z chłopców odpowiedział: „Głód jest wtedy, gdy mama przygotuje mi kanapkę z szynką, której nie lubię”. Większym problemem jest wykorzystanie biednych przez bogatych. Nieraz słyszałem o pracodawcach, którzy wykorzystując nieuregulowany status pobytowy swoich pracowników, zatrudniali ich, a później zwalniali nie płacąc za przepracowane dni. Na krzywdę pozwala także prawo, które za pieniądze forsują bogaci. I tak zgodnie z prawem milioner będzie płacił od swoich dochodów podatek w wysokości 13% a jego sekretarka 30%. Zapewne i do tych, którzy ustanawiają takie prawa odnoszą się także słowa św. Jakuba: „Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają”.
O wiele groźniejsi są gorszyciele, którzy odzierają człowieka z wartości duchowych, decydujących o jakości życia tu na ziemi i o wieczności. Najbardziej niebezpieczni są globalni gorszyciele, bo oni czynią najwięcej spustoszenia. Najczęściej mają oni do dyspozycji masmedia. Różne instytucje, organizacje i indywidualne osoby wykorzystują środki masowego przekazu w propagowaniu legalizacji aborcji i eutanazji, pornografii i narkotyków. Jakże destruktywny wpływ na młodych ludzi mają programy telewizyjne, gdzie zdrada małżeńska i rozwody są czymś normalnym, gdzie miłość bezinteresowna, wartości religijne i prawo moralne są wyśmiewane. Jeden gorszyciel w mediach gorszy tysiące, a może miliny ludzi. Bóg upomni się o każdego zgorszonego. I jak tu się nie przejąć słowami z dzisiejszej Ewangelii skierowanymi do gorszycieli: „Lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze”.
Słowa o gorszycielach odnoszą się do każdego z nas, bo w życiu, w różnym stopniu jesteśmy odpowiedzialni za innych ludzi. Możemy innych sprowadzać na manowce życia lub pociągać ku świętości. Jakże wielka jest odpowiedzialność rodziców, którzy nie tylko mają być wzorem dla swoich dzieci, ale także chronić je przed gorszycielami, którzy wchodzą do naszego domu przez Internet czy telewizję. Na stronie internetowej Onet.pl jedna z czytelniczek pisze: „Mój ojciec pije odkąd pamiętam.. a ja zawsze byłam tą gorszą córką. Według niego wszystko robiłam źle, byłam do niczego, codziennie słyszałyśmy wyzwiska… Parę razy uderzył mamę, na mnie raz podniósł rękę.. Jeszcze będąc w podstawówce miałam samobójcze myśli, ta sytuacja była nie do zniesienia. (…). Niewiele osób z mojego otoczenia wie o mojej sytuacji, wstydzę się tego, zazdroszczę koleżankom ich kontaktów z ojcem. Jestem nieufna, a moje związki kończą się najczęściej z mojej inicjatywy. Potrzebuję ogromnej akceptacji ze strony otoczenia. Ciągle widzę same niedoskonałości w mojej osobie, często czuję się samotna, mimo, że wokół mam dużo znajomych. Walczę z tymi negatywnymi emocjami, jakie mi towarzyszą przez te wszystkie lata”. Postawa rodziców może zaważyć na całym życiu dziecka.
Czytania biblijne uwypuklają problem zgorszenia w sferze naszych relacji z Bogiem, w sferze wiary. Chrystus mówi: Ewangelii mówi: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze”. Wiara jest tak ważna, bo decyduje o naszym zbawieniu, o naszej wieczności. Jezus używa tak ostrych słów, aby za wszelką cenę ustrzec niewinnych przed zgorszeniem a gorszycieli wezwać do opamiętania.
Chrystus poucza, że źródło zgorszenia tkwi w nas samych. Główne zmaganie ze zgorszeniem rozgrywa się w naszym wnętrzu. I tu jest konieczna zdecydowana i bezkompromisowa wobec zła. Chrystus ujmuje to w słowach: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony”. To samo mówi o nodze i oczach. Nie chodzi tu dosłowne potraktowanie tych słów. Bo na przykład można wyłupić sobie oczy i w swojej myśli dalej grzeszyć wzorkiem. Ręka, noga, oko to symbole chciwości, pychy i pożądania. I z tym trzeba podjąć zdecydowaną walkę, aby nie stać się gorszycielem. Może być to bolesna walka jak obcięcie ręki i nogi, czy wyłupienie oczu. Ta walka może przybierać takie formy. Ktoś uzależniony od alkoholu nie musi sobie obcinać ręki, musi w sobie podjąć postanowienie- dziś nie wezmę do ust ani kropli alkoholu. Może to być nieraz bardziej bolesne niż ucięcie ręki. Inny uzależniony od pornografii nie musi wyłupiać sobie oczu, ale poczyni silnie postanowienie, że nie kliknie w Internecie na stronę pornograficzną. Ten kto się wynosi nad innych, wystarczy, że zauważy swoje wady a doceni swego bliźniego. Podobną miarę, w myśl wskazania Chrystusa winniśmy przykładać do każdej sfery naszego życia (z książki Bóg na drogach naszej codzienności)
CZY TOLERANCJA BEZ GRANIC?
W dzisiejszych czasach dla wielu ludzi określenie „człowiek tolerancyjny” brzmi prawie jak „święty człowiek”. Tolerancja urosła do najważniejszych wartości w życiu współczesnych społeczeństw. Oczywiście tolerancja jest czymś ważnym, co do tego nie ma dyskusji. Jest tylko jedno ale. W pojmowaniu i rozumieniu tolerancji panuje wielki zamęt. Na przykład przed laty we Francji domy publiczne, burdele nazywano „domami tolerancji”. A dzisiaj zdarzają się przypadki, kiedy to człowiek w sposób nietolerancyjny domaga się tolerancji. Przykład tego daje sławny profesor Leszek Kołakowski, który oficjalnie nigdy nie przyjął chrztu św., przeszedł jednak drogę od gorliwego piewcy marksizmu i stalinizmu do wyznania w roku 2000, na organizowanym przez KUL Kongresie Kultury Chrześcijańskiej: „Jestem po stronie chrześcijaństwa”. W swojej książce „Mini wykłady o maxi sprawach” pisze: „Kościół uważa praktyki homoseksualne za moralnie niedozwolone, odwołując się do Starego i Nowego Testamentu, własnej tradycji i własnej teologicznej interpretacji seksualności. Otóż, gdyby Kościół chciał powrócić do prawnego zakazu homoseksualizmu, mógłby być oskarżony o karygodną nietolerancję. Ale organizacje homoseksualistów żądają, żeby Kościół swoje nauczanie odwołał, a to jest przejaw karygodnej nietolerancji w drugą stronę. W Anglii były przypadki demonstracji i ataków na kościoły w tej sprawie. Któż jest więc nietolerancyjny? Jeśli niektórzy homoseksualiści twierdzą, że Kościół błądzi, mogą z niego wystąpić, nic im nie grozi; ale gdy chcą własne opinie hałaśliwie i agresywnie Kościołowi nawrzucać, nie bronią tolerancji, lecz nietolerancję propagują. Tolerancja jest skuteczna, gdy jest obustronna”.
Problem tolerancji jest bardzo ważny w sferze religii, wiary i był często regulowany ustawami państwowymi. Tu warto wspomnieć edykt tolerancyjny cesarza Konstantyna Wielkiego, który przed ważną bitwą ujrzał we śnie krzyż i otaczający go napis „W tym znaku zwyciężysz”. I rzeczywiście zwyciężył. Kierowany tym przeżyciem w roku 313 w Mediolanie wydał edykt tolerancyjny, w którym czytamy: „Ze zbawiennych więc i słusznych powodów postanowiliśmy powziąć uchwałę, że nikomu nie można zabronić swobody decyzji, czy myśl swą skłoni do wyznania chrześcijańskiego, czy do innej religii, którą sam za najodpowiedniejszą dla siebie uzna, a to dlatego, by najwyższe bóstwo, któremu cześć według swobodnego przekonania oddajemy, mogło nam we wszystkich okolicznościach okazać zwykłą swą względność i przychylność”. Dekret ten był aktem tolerancji religijnej ze strony władzy państwowej, który regulował niejako zewnętrzne formy swobody wyznawania określonej religii. Nie sięgał on jednak wnętrza człowieka. Wewnętrzną postawę tolerancji człowiek może wypracować w swojej duszy, tam gdzie naprawdę spotyka się ze swoim Bogiem. Nawet najlepsze ustawy tolerancyjne nie zmienią stosunków międzyludzkich, jeśli człowiek nie zmieni swego serca.
Dla ilustracji przytoczę historię z naszego podwórka. Jak wielu z nas zapewne wie, w nowojorskim środowisku polonijnym powstała organizacja na rzecz pomocy bezdomnym. W pracę tej organizacji angażują się także protestanci, w tym dwóch pastorów. Ci szlachetni ludzie, w bliskości Boga, w modlitwie szukają inspiracji i siły w tej charytatywnej działalności. Pewnego razu, w czasie spotkania tej organizacji katolicy kierowali swoje modlitwy do Boga za wstawiennictwem Matki Bożej, i wtedy jedna z protestanckich uczestniczek nie wytrzymała i zaczęła drwić z Matki Bożej, a właściwie z szacunku jakim dążą katolicy Matkę naszego Zbawiciela. Szydząca mówiła: „Powtarzacie te Maryjki, klękacie przed obrazami Maryjki, nosicie medaliki Maryjki, Maryjka i Maryjka…”. Ciągnęłaby zapewne dłużej swoją szyderczą litanię, ale nie pozwolili jej na to uczestnicy tego zgromadzenia, nawet jej współwyznawcy. Tak wiele mieli wspólnego, kierowali swoje myśli do wspólnego Jedynego Boga i Jedynego Zbawcy, przyświecał im wspólny szlachetny cel, ale zabrakło tolerancji, która stała się zarzewiem niepotrzebnej kłótni. Zamiast szydzić, walczyć lepiej starać się o szlachetniejsze życie, życie bardziej boże, to jest jedyna droga, aby przekonać drugiego człowieka do wyznawanej wiary. To się odnosi do wyznawców wszystkich religii. Także Islamu w krajach, gdzie jest on religią państwową. Może pamiętamy sprzed kilku lat historię Egipcjanki Shadię Nagui Ibrahim, która została skazana na trzy lata więzienia za przejście na chrześcijaństwo. Jej ojciec w 1962 roku przeszedł na islam i ona automatycznie stała się muzułmanką. Po trzech latach ojciec wrócił do swojej wiary. O tym wszystkim córka nie wiedziała. Jako chrześcijanka wzięła ślub i wtedy zarzucono jej przejście na chrześcijaństwo. Została skazana na trzy lata więzienia. Nie pomogły tłumaczenia, że ona nawet nie wiedziała, że jest muzułmanką. Jak trudno budować pokój na świecie przy tak rażącym braku tolerancji.
Zapewne gdyby Mahometanie uważniej słuchali Mojżesza, którego czczą jako proroka, wyżej wspomniana Egipcjanka nie znalazłby się więzieniu. Pierwsze czytanie z dzisiejszej niedzieli przytacza następujące zdarzenie. Bóg przez Mojżesza przekazał swoją moc siedemdziesięciu wybranym mężom, którzy wpadli w uniesienie prorockie. Te samą łaskę otrzymało także dwóch innych, którzy nie byli razem z nimi. Wtedy Jozue powiedział: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im!” W odpowiedzi usłyszał: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha!”. Podobną sytuację opisuje Ewangelia z dzisiejszej niedzieli. Jan Apostoł powiedział do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. A wtedy Jezus mu odpowiedział: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody”. Te obydwie historie możemy odczytać jako wezwanie do tolerancji. Jeśli kierujemy myśli do tego samego Boga, czynimy w Jego imię cuda, to na tym winniśmy się skoncentrować, a nie sprawach drugorzędnych, ani na tym co nas różni. Jeśli chcemy przekonać innych do naszej odmienności, to czyńmy to przez szlachetne życie według bożych przykazań. To ma większą siłę przekonania niż dyktowane nietolerancją słowa pełne nienawiści i agresji. Tu można przytoczyć postawę papieża Jana Pawła II, który z wielkim szacunkiem rozmawiał z każdym, niezależnie od poglądów czy wyznania. Taką postawą przyciągnął wielu ludzi do Chrystusa.
Jednak te dwie historie nie są zachętą do tolerancji bez granic. Bezpośrednio po słowach o tolerancji Chrystus mówi: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony”. A zatem, trzeba zacząć od samego siebie. Tolerancja wobec własnego postępowania kończy się tam, gdy nasze czyny ściągają na nas karę piekła. Innymi słowy, gdy nasze czyny łamią Boże przykazania. To również odnosi się do życia społecznego. Nie ma tolerancji dla zła, łamania bożych przykazań. Ale nie jest to przyzwolenie na agresję. Sługa Boży Jerzy Popiełuszko powtarzał za św. Pawłem i tym się kierował: „Zło dobrem zwyciężaj”. Brak reakcji na zło, postępowanie zachęcające do złego, Chrystus piętnuje bardzo ostro: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTY ALEKSY, WYZNAWCA
Biblia w sposób obrazowy ukazuje stworzenie świata. Po każdym dziele stworzenia autor biblijny dodaje: „A Bóg widział, że były dobre”. A zatem świat materialny jest dobry. Człowiek żyjąc w tym świecie zgodnie ze swoją naturą, w bliskości Boga miał radość, która harmonijnie poszerzała o wieczność horyzont jego egzystencji. Jednak harmonia człowieka z Bogiem i światem stworzonym została zburzona przez grzech, nazywany pierworodnym. To on sprawił, że świat materialny może stać się pokusą, która jest w stanie odwrócić człowieka od Boga i sprowadzić śmierć. To dlatego Chrystus w tak ostrych słowach przestrzega nas przed uleganiem pokusie niewłaściwego użycia rzeczy materialnych, pokusie zła i grzechu: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu odetnij ją, lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami wejść do piekła w ogień nieugaszony”.
Jako antidotum przeciw pokusie zbytniego zauroczenia światem materialnym Kościół proponuje ascezę, czyli dobrowolne, stałe i metodyczne ograniczenie życiowych potrzeb w celu osiągnięcia doskonałości, świętości. Asceza nie jest wyrazem pogardy dla świata materialnego, ale bezkompromisowym wyborem najdoskonalszej miłości, jaką jest Chrystus. Święci wybierając drogę surowej ascezy pragnęli, aby na ich miłość do Boga nie padł nawet cień pokusy materialnej. Niektóre praktyki ascetyczne w życiu świętych były tak drastyczne jak odcięcie ręki. W średniowieczu był popularny ideał świętego- ascety. W tym duchu powstała między innymi „Legenda o świętem Aleksym”. W tamtym czasie Święty Aleksy był bardzo popularnym świętym, chociaż o jego życiu więcej mówiły legendy niż fakty. Naiwnością byłoby sądzić, że jest to święty nie na dzisiejsze czasy. Wręcz przeciwnie. Dla dzisiejszego człowieka pogrążonego w konsumpcjonizmie i materializmie potrzeby jest ktoś, kto swoim życiem w sposób zdecydowany „jak obcięcie ręki” przypomni, że ziemskie życie jest bardzo krótkim etapem na drodze do nieba.
Nie znamy dokładnej daty narodzin świętego Aleksego. Wiemy tylko, że żył w V wieku. Pochodził z bogatej rodziny rzymskich patrycjuszów: Eufemiusza i Agle, którzy słynęli z pobożności i dzieł dobroczynnych. U drzwi ich pałacu zawsze było pełno kalek oraz biedaków i żaden z nich nie odchodził bez wsparcia. Rodzice zadbali o staranne wykształcenie swego syna, który od najwcześniejszych lat zadziwiał swoje otoczenie pobożnością, mądrością i skromnością. Aleksy rozczytywał się w żywotach świętych, ascetów i pokutników. Pod wpływem tej lektury umocnił się we wcześniejszym pragnieniu prowadzenia życia na wzór tych świętych mężów. Jednak rodzice doprowadzili Aleksego do zaręczyn z Sabiną, panną znakomitego rodu i wyprawili dla nich huczne wesele.
Po zaślubinach Aleksy wszedł do pokoju narzeczonej i podał jej swój pierścień oraz pas rycerski, mówiąc: „Spójrz, droga przyjaciółko, na te kwiaty, zdumiewające barwą i zapachem; jutro powiędną wszystkie. Spójrz na blask tych świec jarzących, w kilka godzin pogasną. Do tych świateł i kwiatów podobne są wszelkie rozkosze zmysłowe. Bądźmy przeto roztropni i gonimy za nieprzemijalnymi, wiecznymi rozkoszami”. Sabina, widząc miłość swego męża i urzeczona jego słowami odpowiedziała: „Bóg niech cię ma w swojej świętej opiece”. I jeszcze tej samej nocy, jak mówi tradycja za przyzwoleniem żony, w tajemnicy przed rodzicami Aleksy wziąwszy trochę pieniędzy wsiadł na statek i udał się do Ziemi Świętej. Po odbytej pielgrzymce przybył do Edessy. Tutaj rozdał wszystkie dobra materialne jakie posiadał i odtąd żył w bramie kościoła Matki Bożej, prosząc o jałmużnę. Żebracze życie Aleksego wypełnione było modlitwą, rozmyślaniem i ciągłym umartwieniem. Tymczasem rodzice rozsyłali gońców, aby odnaleźli syna. I niejeden z nich wręczał Aleksemu jałmużnę, nie wiedząc, że jest on tym, którego szukają. Wkrótce Aleksy zasłynął w Edessie jako mąż mądry i świątobliwy. Coraz więcej przychodziło do niego ludzi, szukając rady, jak i też wstawiennictwa u Boga. Uważano, że za jego orędownictwem Bóg czyni cuda. Wobec tego, pokorny Święty, który unikał wszelkiej ludzkiej chwały postanowił opuścić to miejsce.
Potajemnie, Aleksy wyjechał z Edessy i udał się statkiem do Tarsu, miasta świętego Pawła. Gwałtowna burza zagnała statek do wybrzeży Włoch w pobliżu Rzymu. Święty, który zatęsknił za rodzinnym domem uznał to za znak z nieba. Zdecydował się szukać żebraczego schronienia w domu swoich rodziców. Po przekroczeniu rodzinnego progu powiedział: „W imię Boga, który zstąpił z wysokości niebieskich i na ziemi nie widział, gdzie głowę schronić, dajcie przytułek biednemu pielgrzymowi”. Święty był tak zmieniony przez umartwienia, posty i surowe pokuty, że nie został rozpoznany przez swoich rodziców. Oczywiście, przyjęto żebraka i ofiarowano mu niewielkie pomieszczenie pod schodami oraz resztki jedzenia ze stołu pańskiego. Podobnie jak w Edessie, tak i tu Aleksy oddał się modlitwie, rozmyślaniom, umartwieniu, postom i pokucie. Z wielką pokora znosił drwiny i obelgi ze strony służby pałacowej. Brano go za błazna, kpiąc z niego w niewybredny sposób. Jednak najbardziej bolał go smutek rodziców, którzy nie mogli zapomnieć utraconego syna. Aleksy przeżył tam 17 lat.
Legenda mówi, że krótko przed śmiercią Aleksego, w kościele św. Piotra słyszano glos: „Poszukajcie świętego sługi Bożego, uczcijcie go, aby się modlił za miasto Rzym. Umrze w piątek”. W piątek 17 lipca, Eufemiusz zajrzał do pomieszczenia pod schodami. Zobaczył martwe ciało żebraka, który trzymał w ręku kartkę, na której było spisane jego życie. Dowiedział się, że żebrakiem jest jego własny syn. Aleksy prosił w liście o przebaczenie i dziękował za wszystko. Wieść, że syn tak znakomitej rodziny, przez 17 lat żył w niewielkim pomieszczeniu pod schodami, prowadząc święte życie obiegła cały Rzym. Rodzice urządzili synowi wspaniały pogrzeb, na który przybyły nieprzeliczone tłumy ludzi. Tradycja mówi, że w pogrzebie wziął udział sam papież. Przy grobie Świętego wierni modlili się dzień i noc, otrzymując za jego wstawiennictwem wiele łask.
Według tradycji dom św. Aleksego stał w Awentynie. Tam też wystawiono w średniowieczu klasztor benedyktyński i kościół pod wezwaniem św. Aleksego Obecna bazylika św. Aleksego pochodzi z w. XVII i należy do najpiękniejszych kościołów rzymskich. W niej też przechowywane są relikwie Świętego. Przy wejściu do bazyliki znajdują się legendarne schody, pod którymi, przez siedemnaście lat mieszkał Święty. Święty Aleksy jest patronem ubogich, pielgrzymów, wędrowców, żebraków oraz orędownikiem podczas trzęsienia ziemi, suszy, złej pogody, w czasie epidemii i plag (z książki Wypłynęli na głębię).
PIEKŁO DLA BOGACZY I ZAZDROŚNIKÓW
ReggaeMan, krakowski artysta w jednej ze swoich piosenek śpiewa: „Pogoń za pieniądzem, pogoń za luksusem / Pogoń za władzą, pogoń za następnym newsem / Ale i tak wszyscy spotkamy się tam / Więc powiedz po co biegniesz / Po co biegniesz man. / Za każdym rogiem czai się pokusa / Nie wierz im chociaż obiecują życie w luksusach / Powiedz mi co życie bez miłości jest warte / Tego uczucia nawet nie zastąpi czar ten / Gdy nie masz tego w sobie lądujesz na parte / Parte, pewne rzeczy się udają / Ludzie, którzy kochają więcej wartości mają / Nie zapominają co jest rzeczą tak wierzyli / Choć wcale nie biegli to i tak się nie spóźnili / I tak się nie spóźnili o nie, nie, nie ! / Dziś jakoś wolniej płynie czas / Wcale nie chcę gonić was / Nie chcę żyć w ciągłej pogoni / O nie, nie”.
Pieniądz nie jest zły, podobnie też i luksus. Zła jest pogoń za pieniądzem, za luksusem. W tej pogoni człowiek nie zauważa tego co jest najważniejsze w naszym życiu. Artysta wskazuje na miłość. Człowiek gubi miłość. Dla chrześcijan uosobieniem najdoskonalszej miłości jest Chrystus, jest Bóg. Kiedyś, jak śpiewa artysta „wszyscy spotkamy się tam’. „Tam”, gdzie czeka nas Bóg nie wniesiemy swoich bogactw i luksusu. Przed wejściem „tam” będą ogromne śmietniki, do których trzeba będzie wrzucić zbędne bagaże i to śmiecie będzie paliwem piekielnego ognia. „Tam” wejdziemy odziani w miłość. „Tam” ci, którym zabrakło szaty miłości usłyszą słowa św. Jakuba: „Teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień”.
Bogactwo i luksus będą świadczyć przeciw nam, szczególnie wtedy, gdy stoi za nimi ludzka krzywda. U bram Europy stoi tysiące uchodźców, widzimy ciała małych dzieci wyrzucane przez morskie fale. Większość z nich ucieka z Syrii, gdy tymczasem Asma, żona dyktatora tego kraju wciąż kupuje diamenty, suknie Chanel, buty Christiana Louboutina, meble i kryształowe żyrandole. Doradca dyktatora mówi, że Asma nie ogląda żadnych zachodnich telewizji, ponieważ doniesienia o kryzysie w kraju i losie uchodźców mogłyby wpędzić ją w depresję’. W większości krajów rządzonych przez dyktatorów ludzie doświadczają ogromnej biedy, a dyktator i elity rządzące opływają w bogactwa. Czasami lud zdąży powiedzieć dyktatorowi „bida ci”, jak to powiedział Kadafiemu, dyktatorowi Libii. A jeśli lud nie zdąży, to usłyszy je od tego, który jest samą Miłością.
Pisząc powyższe słowa nie sugeruję podejrzliwości względem ludzi, którzy doszli do bogactwa i mogą sobie pozwolić na luksus. Kiedyś rozmawiając ze swoim przyjacielem powiedziałem, że w zasadzie nie musi już rozkręcać swojego biznesu, bo już jest zabezpieczony materialnie i może spokojnie odpoczywać, podróżować, spędzać więcej czasu z rodziną, realizować swoje pasje. A wtedy on mi odpowiedział, że mógłby to zrobić, ale nie robi tego z wielu względów. Także dlatego, że daje zatrudnienie wielu osobom. I tu wymienił kilku swoich pracowników, mówiąc, że mają oni na utrzymaniu swoje rodziny. Wierzę w szczerość tych słów, ponieważ swoimi pieniędzmi służy nie tylko rodzinie, ale także włącza się w różne akcje charytatywne, założył fundację, która wspiera potrzebujące dzieci. To piękne, ale bardzo często ci ludzie doświadczają zazdrości ze strony innych. Zawsze znajda się tacy, którzy nawet w najszlachetniejszych poczynaniach będą dopatrywać się nieuczciwych intencji.
Zazdrość może pojawiać się w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Kiedyś przyszedł do mnie młody mężczyzna z pretensją, że ja tak dużo pielgrzymuję, jeżdżę po świecie, skąd mam na to pieniądze i czas. Zaskoczony powiedziałem, że wyjeżdżam w ramach swego urlopu, i że za trud zorganizowania grupy i później opiekę duszpasterską nad nią agencje oferują mi bezpłatny wyjazd. Ale to go nie usatysfakcjonowało. Powiedział, że ze mną jeździ tak wiele ludzi a jego na to nie stać. Po tych słowach rozpoznałem jego intencje. Zazdrość dała o sobie znać. Powiedziałem, że nie wygląda na ułomnego, że gdy odchowa dzieci, wtedy będzie mógł wyjeżdżać, jak to czyni wielu pielgrzymujących. Taka forma zazdrości jest nieszkodliwa i bardziej szkodzi zazdrośnikowi niż temu, któremu zazdrości. Jednak zazdrośnik może nieraz poważnie zaszkodzić bliźniemu szczególnie wtedy, gdy ma władzę. Jednak musi się on liczyć z tym, że jeśli nie w tym, na pewno w przyszłym życiu, gdy stanie przed największą Miłością usłyszy słowa: „biada zazdrośnikom”.
Pierwsze czytanie na dzisiejszą niedzielę porusza problem zazdrości. Mojżesz zgromadził siedemdziesięciu ze starszyzny Izraelskiej i przekazał im „ducha, który był w nim”. Obdarowani wpadli w uniesienie i zaczęli prorokować. Dwóch zostało w obozie i nie przyszło na to zgromadzenie, ale i oni wpadli w uniesienie prorockie. Wtedy Jozue powiedział: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im”. Na co Mojżesz odpowiedział: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha”. Widzimy, że w bliskości Boga i w sprawach bożych zazdrość może mącić. Można zazdrościć, że ktoś jest pobożny, że pobożnie odprawia Mszę św., że wyrusza w pielgrzymki, ma wrażliwe serce dla potrzebujących, pobożnie się modli, ładnie i przekonywująco mówi o Bogu, że został wyróżniony i tak dalej. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Zazdrość jest wadą główną. Oznacza ona smutek doznawany z powodu dobra drugiego człowieka i nadmierne pragnienie przywłaszczenia go sobie, nawet w sposób niewłaściwy. Zazdrość jest grzechem śmiertelnym, gdy życzy bliźniemu poważnego zła: Święty Augustyn widział w zazdrości ‘grzech diabelski’ w pełnym znaczeniu tego słowa. ‘Z zazdrości rodzą się nienawiść, obmowa, oszczerstwo, radość z nieszczęścia bliźniego i przykrość z jego powodzenia” (Św. Grzegorz Wielki). Kto ulega zazdrości, ten jest w stanie dopuścić się największego nawet zła. Z zazdrości Kain zabija Abla. Z zazdrości bracia Józefa gotowi są go zabić i sprzedają go do niewoli. To zazdrość zaślepia Saula, który zaczyna nienawidzić Dawida. Z zazdrości Herod usiłuje zabić Jezusa i nie waha się zabić niemowlęta w Betlejem. Z zazdrości o wpływ na tłumy ludzi dobrej woli arcykapłani i faryzeusze postanawiają zabić Jezusa”.
O zazdrości mówi także Ewangelia na dzisiejszą niedzielę. Jan Ewangelista powiedział do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z: nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. A Jezus powiedział wtedy d niego: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Zaraz po tych słowach Jezus przestrzega przed zgorszeniem. Ta bliskość tekstów może sugerować, że zazdrość jest jednym z powodów zgorszenia we wspólnocie chrystusowej, jak i też w całym świecie. Chrystus mówi o gorszycielach: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze”. Aby tego uniknąć trzeba podjąć działania, które będą drastyczne i bolesne jak ucięcie własnej ręki: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony” (Kurier Plus, 2014).
„BÓG JEST WIĘKSZYM ELVISEM”
Pewnego niedzielnego popołudnia wybrałem się do benedyktyńskiego Opactwa Regina Laudis w Bethlehem w stanie Connecticut. Po dwóch godzinach jazdy z Nowego Jorku stałem przy bramie klasztornej, czytając informacje na na tablicy ogłoszeń. Nagle w bramie pojawiły się się dwie siostry. Zapytałem, czy nadal w tym klasztorze przebywa matka Dolores Hart. Jedna z nich, starsza uśmiechała się znacząco i powiedziała, że tak. I wtedy zorientowanem się, że jest to sama Dolores Hart, znana hollywoodzka gwiazda. Po chwili serdecznej rozmowy siostra przeprosiła nas, mówiąc, że spieszy się na nieszpory, na które nas także zaprasza. Skorzystaliśmy z zaproszenia. Weszliśmy do drewnianego, przeszkolonego kościoła, który był przedzielony kratą na dwie części; jedna przeznaczona jest dla sióstr benedyktynek, a druga dla wiernych. Na przeźroczystych oknach świątyni wpisywała się witrażowymi obrazami cudowna przyroda otaczająca świątynię. Czulem jak całe piękno otaczającej przyrody, które przez ołtarz i drewniane sklepienie świątyni wznosi się uwielbieniem do samego Boga.
Siostry zajęły swoje miejsca. Usłyszeliśmy delikatny głos kamertonu, a następnie śpiew. Był on tak niesamowity, że rozglądaliśmy się po kościele, zadając sobie pytanie skąd on jest. Trudno było uwierzyć, że to śpiewają siostry. A jednak to były one. Cudowny, profesjonalny śpiew kilkudziesięciu zakonnic. Jak na koncercie, ale to nie był koncert, to była modlitwa serc, która także artystycznym pięknem wyrywała się ku Bogu. Łacińskie słowa modlitwy i gregoriańskie melodie sięgały najgłębszego piękna odwiecznego Kościoła, który rodził się z nieogarnionej miłości zbawiającego Chrystusa. Ten śpiew przez okna i drzwi wylewał się na zewnątrz i łączył się ze śpiewami ptaków i głosami natury. W powietrzu czuło się melodię Dobrej Nowiny Chrystusa o Królestwie Bożym, które jest spełnieniem ludzkich marzeń o królestwie, o którym mówi prefacja na Uroczystość Chrystusa Króla, że jest to: „królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”.
Chrystus poucza nas w wielu przypowieściach, że to Królestwo jest największą wartością w życiu. W jednej ze nich porównuje je do skarbu ukrytego w ziemi: „Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Z radości poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę”. A zatem Królestwo to ma swoją cenę. Nieraz wszystko trzeba sprzedać, aby je zyskać. Każdy z nas ma swoje takie ziemskie królestwa i swoje skarby. Czasami nawet o przytulnym, własnym mieszkaniu mówimy, że jest to nasze królestwo. Ale gdy odnajdzie się ten prawdziwy skarb, Królestwo Niebieskie wtedy ono staje się najważniejsze i czasami ten wybór wiążę się z pewnymi wyrzeczeniami. To Królestwo odnalazła dobrze zapowiadające się aktorka Dolores Hart. Miała wszystko. Urodę, talent, pieniądze i sławę. Nazywano ją nową Grace Kelly. Kobiety na całym świecie zazdrościły jej pierwszego ekranowego pocałunku z samym Elvisem Presleyem. Ona jednak postanowiła porzucić ten świat i wstąpić do zakonu benedyktynek.
Dolores Hart grała u boku największych sław w latach 60. Jej kariera rozpoczęła się od filmu z Elvisem Presleyem „Kochając Ciebie”. Od tego filmu jej kariera nabrała tempa. Występowała u boku ówczesnych legend kina, jak Marlon Brando, Robert Wagner czy Anthony Quinn. W międzyczasie spotkała papieża Jana XXIII, z którym zamieniła kilka słów. Aktorka przedstawiła się mówiąc: „Nazywam się Dolores, gram Klarę”. Papież odpowiedział jej: „Nie. Ty jesteś Klarą”. Słowa te często wracały do niej i miały wpływ na dalsze jej życie. Dolores jednak wciąż bawiła się na oscarowych galach i pomnażała majątek, grając w najbardziej kasowych filmach. Miała wielkie powodzenie u mężczyzn, ale jej serce było zajęte. Była zaręczona z Donem Robinsonem, biznesmenem z Los Angeles. Kreacja ślubna czekała w szafie na odpowiedni moment, który nigdy nie przyszedł.
W 1963 roku 24-letnia Dolores Hart opuszcza Hollywood i staje przed bramą klasztoru Regina Laudis w Bethlehem w stanie Connecticut i tu zostaje. Wcześniej odwiedzała to miejsce. Pewnego razu zapytała matkę przełożoną, czy ma powołanie. W odpowiedzi usłyszała: „Nie, wracaj do swoich filmów. Jesteś za młoda”. Don Robinson rozumiał jej decyzję, mówiąc: „Nie każda miłość musi się spełnić przy ołtarzu”. Nigdy się nie ożenił. Przyjeżdżał do Dolores na Boże Narodzenie i Wielkanoc i wspierał materialnie wspólnotę zakonną. Od roku 2001 matka Dolores jest przeoryszą klasztoru. Pytano ją nieraz o pocałunek z Elvisem. Na co ona z uśmiechem odpowiadała: „Tamten pocałunek trwał może 15 sekund. Ten trwa 40 lat”.
Dla Chrystusa i Jego Królestwa zostawiła Hollywood. Będąc przeoryszą klasztoru, w roku 2012 zagrała w krótkim filmie dokumentalnym, nominowanym do Oskara „Bóg jest większym Elvisem”. W filmie Dolores mówi między innymi dlaczego opuściła Hollywood i wybrała zakon. A o samym tytule filmu powiedziała: „Ktoś z ekipy zapytał mnie na planie, dlaczego życie w klasztorze okazało się dla mnie ważniejsze od tego w Hollywood. Odpowiedziałam, że wszystko w moim życiu potoczyło się tak, ponieważ Bóg to większy Elvis! Był to tylko żart. Ale wyszedł z tego chwytliwy tytuł całego filmu. Tak naprawdę, między Elvisem a Panem Bogiem zdarzyło się w moim życiu dużo innych rzeczy”. Ten wybór wiązał się z pewnymi wyrzeczeniami, ale te wyrzeczenia niejako rozpływały się w pięknie, które wybrała, a które pobrzmiewa w niedzielnych nieszporach w klasztorze sióstr benedyktynek.
Powyższa historia o wyborze Królestwa Bożego wyglada zewnętrznie, jak cudowna baśń, ale tak do końca nie wiemy, czy w tych wewnętrznych zmaganiach nie było momentów, o których mówi Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu odetnij ją, lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami wejść do piekła w ogień nieugaszony”. Chrystus przypomina nam, że w zdobywaniu Królestwa Bożego, gdy zajdzie taka potrzeba musimy podejmować decyzje, które są tak zdecydowane i bolesne, jak obcięcie ręki. Szczególnie jest to aktualne, gdy przez nas przychodzi zgorszenie zamykające bramy Królestwa Bożego naszym bliźnim (Kurier Plus 2018).
ZABÓJCZY MONOPOL
Kilka lat temu w parafii św. Stanisława BiM w Ozone Park wraz Wspólnotą Dobrego Samarytanina zorganizowaliśmy imprezę charytatywną na rzecz sierot siostry Rut w Tanzanii. Impreza była udana, zebraliśmy sporo pieniędzy. Jedna z uczestniczek tej imprezy kilka tygodni później zorganizowała identyczną imprezę charytatywną w swojej parafii, tylko na inny cel. Ku swoje radości zebrali także sporo pieniędzy. Jednak niektórzy z organizatorów imprezy charytatywnej w Ozone Park nie podzielali ich radości, nie cieszyło ich, że tam też udała się akcja charytatywna. Co więcej, niektórzy mieli żal do organizatorki tej imprezy, że przyszła do Ozone Park na przeszpiegi i naśladując stworzyła konkurencję. Zamiast cieszyć się, że dzieje się dobro i dziękować za to Bogu mieli pretensje. Ale to nie koniec zazdrości o dobro czynione w imię Chrystusa. Na Wspólnotę Dobrego Samarytanina karcącym okiem patrzyła inna organizacja charytatywna, która miała urzędowe namszczenie i dużo większe środki finansowe, a mniej zrobiła dla misji w Afryce niż grupa woluntariuszy ze Wspólnoty.
Takie sytuacje mają bardzo starą historię i dwie z nich są zapisane w dzisiejszych czytaniach liturgicznych. Pierwsza z Księgi Liczb opowiada o dwóch mężczyznach, którzy pozostali w obozie, podczas gdy Pan Bóg zstąpił w postaci obłoku na Namiot Spotkania. Jeden z nich nazywał się Eldad, a drugi Medad. Chociaż nie byli wśród siedemdziesięciu starszych wybranych przez Mojżesza, to na nich także zstąpił Duch i zaczęli prorokować. Gdy o tym dowiedział się Jozue zgorszony powiedział: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im!” Na co Mojżesz odpowiedział: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha!”. Mojżesz rozeznał wolę Bożą i dodał do tych siedemdziesięciu jeszcze dwóch i tak liczba starszych wyniosła do 72, po sześciu z 12 pokoleń Izraela. Nawiązuje do tego także Jezus, gdy wybrał i posłał 72 uczniów do głoszenia Dobrej Nowiny. Mojżesz widział powszechność działania Ducha, zaś Jozue chciał zamknąć działanie Boga w ramach religii instytucjonalnej, na czele której stał Mojżesz.
Podobna historia przydarzyła się prawie 1300 lat później. Jan apostoł, który był bliski sercu Jezusa, jak Jozue Mojżeszowi powiedział do Chrystusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami”. Jezus z naciskiem odpowiada: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody”. Jezus przypomina, że Jego Królestwo nie jest związane z jakimś określonym terytorium, grupą społeczną czy instytucją. Najważniejsze jest ludzkie serce, w których działa Bóg. Można być katolikiem, można być blisko ołtarza i nie dać Bogu szansy działania w nas.
Chrystus mówi na czym polega otwarcie naszego serca na działanie Boga: „Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody”. Takie otwarcie zbliża nas do Boga i naszego bliźniego. Najważniejszy w tym działaniu jest „kubek wody” a wszystko inne jest drugorzędne, nawet najlepsze kazanie. Z czasów stanu wojennego w Polsce utkwiło mi w pamięci pewne wydarzenie. Jak wiadomo w tamtym czasie brakowało wszystkiego. Otrzymywaliśmy wtedy z krajów zachodniej Europy i Ameryki paczki. Otrzymałem taki transport ze Szwajcarii. Przygotowała go Irena, moja krewniaczka urodzona w Szwajcarii wraz z księdzem katolickim. Byłem mile zaskoczony i zbudowany, że ona będąc protestantką tak pięknie współpracuję z księdzem katolickim w czynieniu dobra. Dla nich najważniejszy był „kubek wody” podany spragnionemu.
Każde dobro, jakie człowiek czyni pogłębia naszą więź z Bogiem z Bogiem i naszymi bliźnimi, niezależnie od religijnej przynależności. Jeśli w czynieniu dobra rodzi się niezdrowa konkurencja i zazdrość, to znaczy, że nie chodzi tu o prawdziwe dobro, ale o własne „ja” nadęte pychą, pragnienie wyniesienia się nad innych. Taka postawa prowadzi do rozbicia wspólnoty kościoła i nieraz wojen religijnych. A to prowadzi do zgorszenia. W dekrecie o ekumenizmie „Unitatis redintegratio” czytamy: „Jednym z zasadniczych zamierzeń Drugiego Watykańskiego Świętego Soboru Powszechnego jest wzmożenie wysiłków do przywrócenia jedności wśród wszystkich chrześcijan. Bo przecież Chrystus Pan założył jeden jedyny Kościół, a mimo to wiele jest chrześcijańskich Wspólnot, które wobec ludzi podają się za prawdziwe spadkobierczynie Jezusa Chrystusa. Wszyscy wyznają, że są uczniami Pana, a przecież mają rozbieżne przekonania i różnymi podążają drogami, jak gdyby sam Chrystus był rozdzielony. Ten brak jedności jawnie sprzeciwia się woli Chrystusa, jest zgorszeniem dla świata, a przy tym szkodzi najświętszej sprawie przepowiadania Ewangelii wszelkiemu stworzeniu”.
Katechizm Kościoła katolickiego tak definiuje zgorszenie: „Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła. Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego. Narusza cnotę i prawość; może doprowadzić swego brata do śmierci duchowej. Zgorszenie jest poważnym wykroczeniem, jeśli uczynkiem lub zaniedbaniem dobrowolnie doprowadza drugiego człowieka do poważnego wykroczenia. Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce”.
A zatem nie bez powodu w bezpośredniej bliskości poruszanej problematyki są bardzo ostre słowa Jezusa o zgorszeniu: „A kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze”. Chrystus używa tak radykalnych słów, bo zgorszenie kogoś jest straszną zbrodnią. Rani ludzkie serce i zostawia nieraz blizny na cale życie. Zło zgorszenia jest straszne z tej racji, że w praktyce nie można go naprawić. To jest tak głębokie uszkodzenie serca, że ono jest ranne na całe życie. Oczywiście Jezus nie wzywa do mordowania gorszycieli. Wzywa, aby nie dopuścić do zgorszenia nawet gdyby to miało zada bol, czy ograniczyć potencjalnego gorszyciela. Gorszyciela wzywa do nawrócenia i do wzięcia odpowiedzialności za popełnione zło.
W tej walce ze zgorszeniem mamy być radykalni: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu odetnij ją, lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego niż z dwiema rękami wejść do piekła w ogień nieugaszony”. Ojcowie kościoła interpretują tę wypowiedź jako metaforę odwołującą się głównie do życia wspólnotowego. Św. Jan Chryzostom uważa, że Jezus „nie mówi tego o częściach ciała, w żadnym razie, ale o przyjaciołach o krewnych, których posiadamy na równi z koniecznymi częściami ciała. Nic bowiem nie jest tak szkodliwe jak złe towarzystwo” (Kurier Plus, 2021).
Pochwała i nagana gorszycieli
Tytuł tych rozważań wydaje się sprzecznym sam w sobie. Jak można chwalić i ganić zarazem gorszycieli. Jest to sprzeczność pozorna, może tylko trzeba by ująć w cudzysłów słowo gorszyciel, gdy mówimy o jego pochwale. O tych „gorszycielach” w cudzysłowie mówi pierwsze czytanie. Mojżesz po spotkaniu z Bogiem napełniony duchem udzielił tego ducha siedemdziesięciu starszym, którzy pod jego wpływem wpadli w uniesienie prorockie. Dwóch mężów Eldad i Medad nie byli razem z pozostałymi, ale i oni zostali napełnieni duchem i ku zgorszeniu wielu wpadli w uniesienie prorockie. Gdy to dotarło do Jozuego ten prosił Mojżesza, aby zabronił Eldadadowi i Medadowi prorokowania. Na co Mojżesz odpowiedział: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha!” Wielu się zgorszyło z powodu tych, którzy napełnieni duchem bożym prorokowali, czynili dobro. W tym wypadku „gorszyciele” zasługują na pochwałę. A do zgorszonych odnosi się polskie powiedzenie: „Głupi kto się gorszy”.
Podobna historia przydarzyła się Jezusowi i Jego uczniom. O czym czytamy w zacytowanej na wstępie Ewangelii. Uczniowie Jezusa byli zgorszeni, bo ktoś kto nie chodził z nimi w imię Jezusa wyrzucał złe duchy. Jan powiedział do Jezusa, żeby zabrani mu tego, tylko dlatego, że nie chodził z nimi. Jezus odpowiedział: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. Co więcej, Jezus zapowiada nagrodę dla czyniących dobro w Jego imię: „Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody”. Uczniowie Jezusa są zgorszeni Jezus nie podziela ich zgorszenia, wręcz przeciwnie, pochwalił „gorszyciela”. Czym kierowali się uczniowie? Dobrem Jezusa? Zapewne nie, to ludzka słabość doszła do głosu, jak to nieraz bywało. Niechęć i zazdrość doszły do głosu.
Nasze ludzkie doświadczenia zdają się potwierdzać podejrzenia o niechęć i zazdrość. Ileż to dobrych dzieł upadło z powodu niechęci i zazdrości. Pojawiali i pojawiają się „zgorszeni” czynieniem dobra przez „gorszycieli” i dokładają wielu starań, aby zniszczyć tych ostatnich. Polska rozhisteryzowana scena polityczna dostarcza nam wielu takich przykładów. Upadają dobre i korzystne dla Polski projekty, bo za tym stoją „zgorszeni” politycy, którzy nie kierują się dobrem Ojczyzny tylko niechęcią, zawiścią, zazdrością i własną korzyścią. Ścigają „gorszycieli” z gorliwością maniaka. Takich „gorszycieli” i takich „zgorszonych” możemy także spotkać na Niwie Pańskiej. Są zgorszeni, że ktoś czyni dobro pod innym sztandarem niż oni stoją. Jak gdyby zapomnieli słów Chrystusa o kubku wody i nagrodzie. To także dotyka naszego osobistego życia, kiedy to z zawiścią patrzmy na kogoś, że jest dobry, że czyni dobrze. Oh, jak jesteśmy wtedy zgorszeni i jak wiele czynimy, aby „gorszyciela” zagasić, uciszyć, aby słuch o nim zaginął.
Chrystus mówi także o innym, ważniejszym zgorszeniu, które potępia bardzo ostrymi słowami: „A kto by się stał powodem, grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi wrzucić go w morze”. W Palestynie były dwa rodzaje kamieni do mielenia ziarna. Pierwszy był mały i używany w domowych żarnach. Zaś w młynach kamień był tak wielki, że do jego obracania potrzebny był osioł. Wrzucenie do morza z kamieniem młyńskim u szyi oznaczało brak nadziei na powrót. Rzymianie i Palestyńczycy stosowali tę karę wobec najgorszych przestępców. Jezus mówi o tej karze w odniesieniu do gorszycieli, którzy ściągają na drogę grzechu słabszego brata.
W dzisiejszym świecie coraz trudniej mówić o zgorszeniu, ponieważ jest on urządzany w myśl powiedzenia Ernesta Hello francuskiego filozofa i pisarza: „Diabłu udało się wmówić w ludzi, że cnota jest nudna, a grzech jest atrakcyjny”. W tak urządzonym świecie co może nas zgorszyć? Każdy grzech staje się atrakcyjny i godny pożądania oraz ma swoje usprawiedliwienie. I tak człowiek się chlubi tym czego powinien się wstydzić i uważa, że wstydzić się powinni ci, którzy prowadzą życie uczciwe i cnotliwe. Powinni się wstydzić ci, którzy idą za Chrystusem, który jest dla nich drogą, prawdą i życiem. Nie tylko Biblia, ale ludzka historia mówi, że uczciwość, przyzwoitość i zachowanie bożych przykazań niezmiennie prowadzi człowieka tam, gdzie odnajduje on swoje spełnienie w wymiarze fizycznym i duchowym, doczesnym i nadprzyrodzonym. Dzisiejszy nasz świat trwa tylko chwilę, jutro już będzie inny, kolory tęczy mogą się zamienić w czerń żałobnego kiru. Zaś prawa Boże trwają od niepamiętnych czasów, a słowa Jezusa już ponad dwa tysiące lat wyznaczają nam drogę prawdziwej miłości, która prowadzi do pełni życia i zbawienia.
Zgorszenie powoli ogarnia serce, poczynając od bardzo niewinnych zachowań, wywołuje w młodym człowieku potrzebę coraz mocniejszych bodźców i jak narkotyk uzależnia. Tego zła praktycznie nie można naprawić. Zgorszenie powoduje głębokie uszkodzenie psychiki i serca, często na całe życie. Jeśli dziś tak wiele zła dostrzegamy wokół siebie i wydaje się nam, że jest coraz gorzej, to trzeba pamiętać, że świat staje się zły głównie dlatego, że postępuje drogą zgorszenia. Zło kusi pozorami dobra, szczęścia, przyjemności. Święty Ignacy zwykł mówić, że zły duch, chcąc pozyskać człowieka, przemienia się w anioła światłości, wabiąc pozorami dobra, bo z samej swojej natury żadnego prawdziwego dobra dać nie może. Zło zgorszenia jest jak trujący grzyb. Gdy się go spożywamy, to nawet nam smakuje i trudno go odróżnić od jadalnego grzyba. Dopiero po pewnym czasie doświadczamy zabójczej trucizny.
Dlatego Jezus używa tak drastycznych słów jak obcięcie ręki czy wyłupienia oczu, jeśli są one powodem zgorszenia. Nie chodzi tu o dosłowność, ale odcięcie od czynów zgorszenia, które może być tak dramatyczne, tak bolesne jak obcięcie ręki, czy wyłupienie oczu (Kurier Plus, 2025).