|

26 niedziela zwykła Rok A

WZRASTANIE KU GÓRZE

Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca? Mówią mu: „Ten drugi”. Wtedy Jezus rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł, bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście, żeby mu uwierzyć” (Mt 21, 28-32).

Przed wielu laty, gdy istniał jeszcze Związek Radziecki w Moskwie, w jednym z teatrów wystawiana była bluźniercza sztuka pt. „Chrystus w smokingu”. Teatr wypełniony był po brzegi, gdyż główną rolę miał grać Aleksander Rostowżew sławny aktor i przy tym gorliwy wyznawca Marksa. W pierwszym akcie ukazał się ołtarz wewnątrz kościoła. Jednak zamiast krzyża i świec na ołtarzu stały butelki z piwem, winem i wódką. Wokół ołtarza zebrani byli otyli kapłani, wznoszący toasty, a u dołu na podłodze- zakonnice grające w karty.

W drugim akcie ukazał się aktor grający Chrystusa. Ubrany był we wschodnią długą szatę i trzymał księgę Nowego Testamentu. Zaraz po wyjściu na scenę miał odczytać dwa wiersze z Kazania na Górze, a następni zrzucić swój strój palestyński i zawołać: „Dajcie mi mój smoking i mój kapelusz!” Następnie miał przeczytać słowa: „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. (…) Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni…” Nagle zamilkł i stanął jak sparaliżowany. Cisza zapanowała w całej sali. Aktor nie zrzucił swojej szaty, nie zawołał o smoking, ale z piersi wydobył się cichy, ale słyszalny głos: „Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni”. Następnie, wobec wszystkich zgromadzonych zrobił duży znak krzyża i zawołał: „Panie wspomnij na,mnie, gdy przybędziesz do swego Królestwa”.

W książce „Table Talk” Samuela Taylora Coleridga czytamy:, „Jeśli człowiek nie wzrasta ku górze, aby stać się aniołem to w przeciwnym razie pogrąża się w dół, aby stać się diabłem”. Człowiek jest istotą, która się ciągle zmienia, zmienia się na lepsze, albo na gorsze. Bóg jest uosobieniem wszystkich pozytywnych wartości i to w stopniu absolutnym. Spełnianie woli bożej jest wzrastaniem ku górze, przemianą ku dobremu. Ten problem jest tematem ewangelicznej przypowieści zacytowanej na wstępie. Gospodarz, który jest obrazem Boga zwraca się do synów z poleceniem. Jeden z nich odpowiada na „nie”. Później jednak zrozumiał swój błąd. Zaczyna się w nim proces wewnętrznej przemiany, jego „nie” wobec ojca zmienia się na „tak”. Taka postawa znalazła aprobatę w oczach Jezusa. Podobna była droga aktora Aleksandra Rostowżewa, grającego w sztuce „ Chrystus w smokingu”. Nie wiemy, kiedy rozpoczął się w nim proces przemiany, wzrastania ku Bogu. To, co się wydarzyło w czasie spektaklu było ostatnim akordem tej przemiany, jego „nie” wobec Boga zmieniło się na „tak”.

Jakże często jesteśmy świadkami odwrotnej sytuacji; ludzkie „tak” względem Boga, dobra zamienia się na „nie”. Jeden z ewangelicznych synów tak łatwo powiedział swemu ojcu „tak”, ale później nie dotrzymał słowa. Jego „tak” zmieniło się na „nie”. Z życia moglibyśmy przytoczyć wiele przykładów ludzi, którzy tak dobrze się zapowiadali, zawsze byli gotowi na „tak” wobec Boga, a później z różnych powodów zrezygnowali z wysiłku pełnienia woli Ojca, przestali wzrastać wzwyż i to był początek równania w dół. Ich początkowe „tak” względem dobra zamieniało się na „nie”.

Jezus opowiedział tę przypowieść, zwracając szczególną uwagę na dwie kategorie swoich słuchaczy; grzeszników i faryzeuszy. Życie grzeszników było na „nie” wobec Boga, jednak pod wpływem Chrystusa nawracali się i szli za Nim. Zaś faryzeusze uważali, że są tak poprawni wobec Boga, że nie potrzebują nawrócenia. I tak odrzucili słowo boże przychodzące w Jezusie. Dlatego też Chrystus mówi do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego”.

W świetle powyższych refleksji rodzi się pytanie o kierunek naszego osobistego wzrastania. Odpowiedź nie jest taka prosta, ponieważ w życiu odpowiedzi na „tak” są wymieszane z odpowiedziami na „nie” wobec Boga. Bóg jednak przewidział to w swoich planach zbawczych, dlatego ustanowił sakrament pojednania dla tych, którzy powiedzieli Bogu „tak”, a później wiele razy padało „nie”. Ewangelia o dwóch synach jest wezwaniem do ciągłej przemiany ku dobremu, ku Bogu. Wzrastamy ku górze nawet wtedy, gdy powiemy Bogu „nie”, jeśli jesteśmy otwarci na osobistą refleksję, żal za popełnione zło, postanowienie poprawy. Wtedy nasze „nie” zmienia się na „tak”. Jest to najczęstsza droga ludzkiego wzrastania ku górze i to ostatecznie sumuje się to na wielkie „tak” wobec Boga.

OPAMIĘTAĆ SIĘ I UWIERZYĆ

To mówi Pan Bóg: „Wy mówicie: »sposób postępowania Pana nie jest słuszny. Słuchaj jednakże, domu Izraela: czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne? Jeśli sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości, dopuszczał się grzechu i umarł, to umarł z powodu grzechów, które popełnił. A jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu. Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze” (Ez 18,25–28).

Ponad 7 milionów pielgrzymów odwiedza rocznie niewielką miejscowość San Giovanni Rotondo w południowych Włoszech, co stawia to sanktuarium w rzędzie najliczniej odwiedzanych miejsc kultu na świecie. A to za sprawą jednego z najbardziej popularnych świętych, stygmatyka i mistyka św. Ojca Pio. Na oczach niejako całego świata dokonywał cudów. To w tym miejscu tysiące ludzi doznawało cudu uzdrowienia, zarówno fizycznego jak i duchowego. W zetknięciu z ojcem Pio ludzie nawracali się i zmieniali swoje życie. Nawrócenie Italii Betti należało do najgłośniejszych w tamtym czasie. We Włoszech nazywano ją „herod babą Karola Marksa”. Była profesorem matematyki i jedną z czołowych przywódców włoskiej partii komunistycznej. Przez wiele lat objeżdżała na czerwonym motocyklu włoskie miasteczka i wsie agitując na rzecz ateizmu i komunizmu.  Wrogo nastawiona do duchowieństwa i Kościoła usiłowała pozbawić księży i zakonników opieki nad osieroconymi dziećmi w czasie II Wojny światowej, które zostały przez nich przygarnięte po wojnie. Betti przypadkowo trafiła do San Giovanni Rotondo, gdzie spotkała Ojca Pio. To spotkanie odmieniło jej życie. Publicznie przyznała się do błędu, żałowała swojej ateistycznej działalności. Zrezygnowała z działalności politycznej, zamieszkała na peryferiach miasta, oddając się pokucie i modlitwie. Umarła w opinii świętości.  Za jej przykładem szeregi partii komunistycznej opuściło wielu innych członków, wśród nich był Giovanni Gigliozzi, redaktor komunistycznego dziennika „Avanti”.

Powyższa historia może być ilustracją do zacytowanego na wstępie fragmentu z Księgi proroka Ezechiela. Betti uważała, że lepiej wie od Boga jak urządzić świat. Odrzuciła Boga i na miejsce jego przykazań wprowadzała marksistowskie zasady. Walczyła z Kościołem, uważając, że bez Chrystusa da się urządzić lepszy świat. Po spotkaniu z ojcem Pio, w całej ostrości dotarły do niej słowa Boga skierowanie do Narodu Wybranego: „Wy mówicie: ‘sposób postępowania Pana nie jest słuszny’. Słuchaj jednakże, domu Izraela: czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne?”. Betti uznała, że jej postepowanie było przewrotne, że to ona się myliła a nie Bóg. W konsekwencji zwierzyła swoje życie Chrystusowi, wypełniając je pokutą i dobrem. Możemy powiedzieć, że w jej życiu wypełniły się słowa Boga z pierwszego czytania: „A jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu”. Uratowała, zachowała swoje życie w jego najgłębszym wymiarze, to znaczy wiecznym, nadprzyrodzonym.  O tym wymiarze życia mówią słowa: „Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze”.

Słowa proroka Ezechiela do Narodu Wybranego dotyczą każdego z nas. Wzywają one do nawrócenia i postępowania bożymi drogami. Od czasów proroka Ezechiela nie wiele się zmieniło. Człowiek nie odrzuca istnienia Boga, ale uważa nieraz, że Bóg się myli, i że on sam ma lepszą receptę na życie. Bóg się myli, gdy wymaga nierozerwalności małżeństwa, myli się, gdy wymaga poszanowania życia od poczęcia aż do ostatniego tchnienia, myli się, gdy wymaga wierności małżeńskiej, myli się, gdy wymaga miłości, która wiąże się z odpowiedzialnością, myli się, gdy żąda uczciwości, która nas kosztuje, myli się…, myli się…. I tak tę listę można by ciągnąć prawie w nieskończoność. Wyliczanie „pomyłek” Boga i poprawianie Go, to według proroka Ezechiela droga prowadząca do śmierci duchowej, śmierci wiecznej: „Jeśli sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości, dopuszczał się grzechu i umarł, to umarł z powodu grzechów, które popełnił”.

Kontynuację myśli z pierwszego czytania odnajdujemy w ewangelicznej przypowieści: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: ‘Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy’. Ten odpowiedział: ‘Idę, Panie’, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: ‘Nie chcę’. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?”. Na to pytanie zabrani odpowiedzieli: „Ten drugi”. I była to słuszna odpowiedź. Chrystus skierował tę przypowieść do faryzeuszy, którym wytykał sprzeciwianie się Bogu w kontekście misji Jana Chrzciciela. Grzesznicy usłuchali wezwania Jana Chrzciciela do nawrócenia i pokuty. I przez to przygotowali się na przyjęcie Mesjasza. Zaś faryzeusze, uważając się za pobożnych, oddanych Bogu nie usłuchali Jana Chrzciciela. Są oni jak ten syn, który powiedział ojcu „tak”, ale jego postępowanie było na „nie”. I to do nich Chrystus powiedział: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego”. Tak jak wszystkie przypowieści Chrystusa tak i ta ma ponadczasowy wymiar. Jest to przypowieść o nas samych. Możemy przytoczyć tysiące ludzi, którzy powiedzieli Chrystusowi „nie”, ale gdy się opamiętali zawierzyli Mu całe swoje życie. Są oni także w gronie świętych i błogosławionych. Można także przytoczyć wiele przykładów ludzi, którzy na początku powiedzieli Chrystusowi „tak” a później całe ich życie było na „nie”. Ot chociażby kleryk seminarium duchownego, którego świat poznał później pod imieniem Stalin. Albo też pobożny ministrant Rudolf Hess, który później stał się jednym z największych zbrodniarzy świata, pełniąc funkcje komendanta obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

Jednak najważniejszy wymiar tej przypowieści dotyka naszego życia osobistego. Nieraz jak faryzeusze uważamy się za pobożnych i wiernych Chrystusowi, jednak nasze czyny przeczą temu.  Może być odwrotnie. Mało słów, deklaracji wiary, ale za to czyny mówią o pełnieniu woli bożej. W odczytywaniu woli bożej mogą nam pomoc nieraz niewielkie, codzienne sprawy. Ważne, aby je zauważać, tak jak to zobaczymy w poniższym przykładzie. Rodzice siedmioletniej dziewczynki przywozili ją do kościoła na nabożeństwo i znikali. Po godzinie wracali, aby ją zabrać. Ojciec był prezesem wielkiej firmy, która pochłaniała cały jego czas. Mama prowadziła agencję nieruchomości i też była pochłonięta biznesem. Nie mieli czasu zostać z córeczką w kościele. W soboty wieczorami rodzice organizowali w swoim domu przyjęcia, na które zapraszali ustawionych przyjaciół. Zabawa trwała nieraz do białego rana. Pewnej niedzieli ksiądz zobaczył, że rodzice zostali z dziewczynką na Mszy św. Widząc zdziwienie księdza rodzice pospieszyli z wyjaśnieniem. „W czasie naszej sobotniej zabawy było trochę głośniej. Nasz córeczka obudziła się i weszła do naszego pokoju. Gdy zobaczyła, że jemy i pijemy powiedziała: ‘Czy mogę odmówić błogosławieństwo? Bóg jest wspaniały. Bog jest wielki. Podziękujmy mu, zatem za nasze pokarmy. Dobranoc’. Dziewczynka wyszła, a goście zaczęli opuszczać przyjęcie. Kilka minut później pokój był pusty. Sprzątając pokój po przyjęciu uświadomiliśmy sobie, że w naszym życiu trzeba wiele zmienić. Biznes to nie wszystko” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

DOBRE I ZŁE SŁOWA

Bracia: Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca miłości, jeśli jakiś udział w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie, dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich. Niech was ożywia to dążenie, które było w Chrystusie Jezusie (Flp 2,1–5).

Dzieci zaskakują nieraz swoich rodziców, krewniaków czy znajomych różnymi pytaniami. Pytania odnoszące się do wiary i Boga należą do tych najtrudniejszych. Odpowiadamy na nie przez różnego rodzaju przypowieści, przenośnie i porównania, starając się, aby dziecko nie odebrało ich jako jeszcze jednej, pięknie opowiedzianej bajki. Wśród wielu pytań jakie zadawałem rodzicom było pytanie o dobro i zło. Otrzymywałem bardzo konkretną i prostą odpowiedź, która sugestywnie przemówiła do mojej wyobraźni. Otóż, do prawego ucha, Bóg przez anioła stróża szepcze dobre słowa, namawia do dobra i ich trzeba słuchać, zaś w lewym uchu diabeł namawia nas do złego i chichocze, gdy się mu udaje nas skusić. Kto ciągle ulega tej pokusie nie będzie miał lekko, gdy przyjdzie czas spotkania z Bogiem. Taka rola wypadła dla lewego ucha, może dlatego, by w przyszłości zło kojarzyło się mi się ze społecznymi ruchami bezbożnej lewicy. Nie pamiętam, jaki był efekt tego nasłuchiwania, ale zrodziło się we mnie przekonanie, że w prawych uchu mogę słyszeć tylko dobre słowa i powianiem je wypełniać, zaś w lewym złe, których nie trzeba słuchać. Zabieg słuchania raz lewego raz prawego ucha jest chyba możliwy tylko w wyobraźni małego dziecka.

Z czasem, gdy bardziej świadomie przyjmowałem prawdy wiary, skończyło się nasłuchiwanie lewego, czy prawego ucha. Ale nie skończyło się mówienie Boga i podszepty diabła. Te głosy dochodziły z głębi duszy, tam gdzie sumienie, w zgodności z bożym prawem rozstrzyga, co jest dobre a co jest złe. Te głosy docierają do nas także z zewnątrz przez naszego bliźniego, który może być na usługach Boga lub diabła. Przez drugiego człowieka bardzo często poznajemy Boga, prawdziwą miłość, duchowe piękno, dobro. Taki człowiek jest posłańcem Boga. Poznajemy go po tym, że jego słowo owocuje we wspólnocie ludzkiej zgodą, dobrem, życzliwością i miłością. Ale diabeł także nie próżnuje. Działa przez ludzi, którzy ulegając jego podszeptowi, stali się sługami ciemności. Najlepiej można poznać sługę diabła po słowie jakie rozsiewa wokół siebie. To słowo rodzi zło. Sługa diabła potrafi skłócić najlepszych przyjaciół, zgodnie żyjącą wspólnotę zamienić w piekło. A to przez słowo podjudzenia, plotki, oszczerstwa, zawiści itd. Jeśli ktoś przynosi ci wieści, które rodzą w tobie negatywne uczucia, niechęć do bliźniego, skłócają cię z bliźnim, wiedz, że jest to na pewno wysłannik diabła. I bądź pewien, że chichocze diabelskim chichotem, gdy skłuci cię z innymi. Podobne problemy nie omijały wspólnoty pierwszych chrześcijan, dlatego święty Paweł Apostoł w liście do Filipian pisze: „Dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: te samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie”. Miłość, poczucie wspólnoty, pokora, wyzbycie się niezdrowego współzawodnictwa i próżnej chwały, to są słowa Boga, zapisane przez św. Pawła, a które wytrącają oręż z rąk diabła i jego sług.

Dobre słowo musi mieć pokrycie w działaniu, bo inaczej może być wykorzystane jako przykrywka dla fałszu i kłamstwa. Dla ilustracji przytoczę historię zamieszczoną w miesięczniku Connection. Otóż, młody mężczyzna, robiąc zakupy w sklepie zauważył starszą kobietę, która uporczywie wpatrywała się w niego. Gdy stanął w kolejce do kasy, owa kobieta, stanęła za nim. Młody mężczyzna z grzeczności przepuścił ją przed siebie. „Przepraszam- powiedziała kobieta-, że tak się wpatrywałam w pana. Jest pan tak bardzo podobny do mojego syna, który nie tak dawno zmarł”. Młody mężczyzna powiedział do niej: „Bardzo pani współczuję. Czy mógłbym coś dla pani zrobić?” Starsza kobieta, uśmiechając się, powiedziała: „Może domyślasz się, co może mi ulżyć w moim cierpieniu. Zawsze robiłam zakupy z moim synem. Gdy będę odchodzić, czy mógłbyś mi powiedzieć: Dowidzenia mamo? Będzie to tak, jakby mój syn jeszcze raz był ze mną na zakupach”. „Zrobię to z przyjemnością”- odpowiada młody mężczyzna. Gdy kobieta zapakowała swoje zakupy i odchodziła od kasy, wtedy młody mężczyzna głośno powiedział do niej: „Dowidzenia, mamo”. Kobieta z uśmiechem pomachała mu ręką. Następnie kasjerka podliczyła zakupy mężczyzny i wystawiła rachunek na 140 dolarów. „Co, 140 dolarów? Pani popełniła z pewnością pomyłkę. Kupiłem tylko kilka rzeczy, to nie powinno kosztować więcej niż 25 dolarów ”- mówi zdumiony mężczyzna. Na to kasjerka odpowiada: „Twoja matka powiedziała, że ty zapłacisz za nią”. Nieraz przyjdzie nam słono zapłać, za to, że ktoś wykorzystał dobre słowo w złym celu.

Kontynuację myśli o słowie odnajdujemy w zacytowanej na wstępie przypowieści ewangelicznej, która zwraca naszą uwagę na dwa ważne słowa, od których może zależeć kształt naszego życia. Jest to słowo „nie” i słowo „tak”. W relacjach z ludźmi musimy sami decydować, kiedy powiedzieć „tak” a kiedy „nie”, zaś w relacji do Boga nasza odpowiedź musi być zawsze na „tak”, ponieważ Bóg jest nieomylny. Ewangeliczna przypowieść mówi o naszej relacji do Boga. Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się on do pierwszego tymi słowami: ” Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten łatwo się zgodził, powiedział „tak”, ale nie poszedł do winnicy. Jego „tak” nic nie znaczyło, było kłamstwem. Drugi syn na tę samą prośbę odpowiedział „nie”. Potem opamiętał się jednak i poszedł do winnicy. A właśnie to ten drugi spełnił wolę ojca. Jednak Chrystus nie mówi, że ten drugi jest idealnym dzieckiem, bo przecież na początku zasmucił swego ojca negatywną odpowiedzią. Idealny syn powinien odpowiedzieć ojcu „tak” i być wiernym danemu słowu do końca. Takim idealnym synem jest Jezus Chrystus, o którym św. Paweł w liście do Filipian pisze: „A w tym co zewnętrzne uznany za człowieka, uniżył samego człowieka, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej”. On jest dla nas ideałem postawy wobec Ojca. Ale także z postawy obydwóch synów z przypowieści płynie dla nas nauka. Syn, który powiedział, że pójdzie pracować do winnicy, ale nie poszedł może być dla nas ostrzeżeniem. Nazywamy siebie chrześcijanami, a patrzący z boku nazywają niektórych z nas hipokrytami, ponieważ życie nasze nie świadczy o naszej wierze. Grzech niekoniecznie musi znaczyć, że coś zrobiliśmy złego, grzech może być zaniedbaniem tego, co powinniśmy zrobić. Możemy się także nauczyć od syna, który nie posłuchał ojca, ale później zmienił zdanie i uczynił to, o co ojciec go prosił. Nawet wtedy, gdy powiemy Bogu „nie”, ale szczerze szukamy prawdy, możemy zrozumieć swój błąd i przyznać się do niego, i to jest pierwszy etap na drodze do winnicy Pańskiej. (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej, Rok A)

SŁ. BOŻA ROZALIA CELAKÓWNA

W przypowieści ewangelicznej Chrystus nie mówi o synu, który by powiedział ojcu: nie, i postępowałby zgodnie z tą odpowiedzią. Pominięcie takiej postawy wiąże się zapewne z tym, że nie ma z natury złych ludzi. Każdy chciałby być dobry, tak jak pierwszy ewangeliczny syn, który chętnie zgodził się wypełnić wolę ojca, ale na tym się skończyło. Dobre chęci nie wystarczą. Polskie porzekadło mówi, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Nie ma też w Ewangelii syna, który powiedziałby ojcu: tak, i postępował zgodnie z tą odpowiedzią. A to chyba, dlatego, że nie ma wielu ludzi, którzy zawsze odpowiadaliby Ojcu: tak i potwierdzali to swoim życiem. Najczęściej jesteśmy podobni do drugiego ewangelicznego syna, który powiedział ojcu: nie, ale po rozważeniu, spełnił wolę ojca. Nieraz, w pierwszej chwili, gdy Bóg nas wzywa nasza wola przesłania wolę bożą. Ale po zastanowieniu się wypełniamy to, czego Bóg od nas oczekuje. Tego dylematu doświadczali nawet najwierniejsi uczniowie Chrystusa, w życiu, których chwilowe zawahanie zamieniało się w stuprocentowe: tak, wypowiedziane czynem. Doświadczyła tego także Służebnica Boża Rozalia Celakówna.

Rozalia Celakówna urodziła się 19 września 1901 roku w Jachówce na Podhalu. Była najstarszym z ośmiorga dzieci rolników Tomasza i Joanny. Rodzina utrzymywała się głównie z niewielkiego gospodarstwa rolnego. Bogobojni, uczynni i gościnni rodzice Rozalii cieszyli się w swojej wiosce wielkim szacunkiem. Dbali o wychowanie religijne swych dzieci, przypominając im: „Sumienne zachowywanie przykazań Bożych i wypełnienie obowiązków swojego stanu: to jest pobożność, nie zaś wysiadywanie w kościele z zaniedbaniem swoich obowiązków”. Matka, odegrała ważną rolę w religijnym wychowaniu dzieci, uczyła je miłości Chrystusa, wyrażanej przez miłość bliźniego. Mówiła: „Miłość Pana Jezusa, dzieci moje, objawia się przez prawdziwą miłość bliźniego”.

Mała Rozalia była dzieckiem wrażliwym i dumnym, łatwo wpadającym w gniew. Trudno jej było nieraz zaakceptować wymagania stawiane przez rodziców. Jednak w bliskości Boga potrafiła się wewnętrznie przełamać i w duchu uległości ofiarować Mu nawet najtrudniejsze doświadczenia. Głęboko zapadło w jej pamięci wydarzenie z dziecięcych lat. Gdy miała 6 lat została ukarana za domniemane skrzywdzenie koleżanki. W pierwszej chwili buntowała się przeciw tej niesprawiedliwości, ale ostatecznie pogodziła się i ofiarowała Chrystusowi swój ból i upokorzenie. Po latach wspominając to wydarzenie napisała: „Wtedy było pierwsze wewnętrzne spotkanie się Pana Jezusa z moją tak bardzo nędzną duszą”.

W wieku siedmiu lat Rozalia rozpoczęła naukę w szkole powszechnej. Ważnym wydarzeniem w jej życiu było przyjęcie I Komunii św.. Modliła się wtedy tymi słowami: „Jezu mój najsłodszy, o nic Cię tak gorąco nie proszę, jak o to, bym Cię nigdy ani cieniem grzechu dobrowolnego nie obraziła, bo grzech sprzeciwia się Twej miłości. Jezu mój! Daj mi, proszę Cię, miłość: bym Cię tak bardzo kochała jak żadne dziecko; bym Ci była wierna do końca mego życia”. W 1914 roku, jako wzorowa uczennica, Rozalia ukończyła szkołę powszechną. Jednak ze względu na wojnę i ubóstwo rodziców nie podjęła dalszej nauki. Została w domu, pomagając rodzicom w pracach gospodarskich i opiece nad młodszym rodzeństwem. W roku 1916 ciężko zachorowała. Lekarze nie mogli rozpoznać choroby. Rozalia, widząc bezradność lekarzy zawierzyła swoje życie Bogu, równocześnie odprawiała nowennę do Najświętszej Maryi Panny. W ostatnim dniu nowenny Rozalia wstała z łóżka całkiem zdrowa. To doświadczenie zbliżyło ją jeszcze bardziej do Chrystusa. Kierując się gorącą miłością do Boga, w roku 1918 złożyła prywatny ślub czystości przed figurą Matki Bożej Niepokalanej w kościele w Bieńkówce.

Rok później rozpoczął się w życiu Rozalii sześcioletni okres wewnętrznej walki. Doświadczając w życiu duchowym oschłości i obojętności, zadawała sobie pytania, jak jest wola Boża względem niej. Borykała się z pokusami przeciw pokorze, czystości, ufności, ale jak zaświadczyli jej spowiednicy, nigdy nie popełniła grzechu ciężkiego. Modlitwa, a szczególnie modlitwa różańcowa dodawała jej siły w tym wewnętrznym zmaganiu. Odbyła w tym czasie pielgrzymkę do Częstochowy oraz do sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej. O tej wewnętrznej walce pisze: „Cierpienia te same w sobie, były tysiąc razy gorsze od śmierci… Gdy dusza moja doznawała zewsząd udręczeń wówczas powoli z jej widnokręgu usunął się Bóg…. W takich chwilach traciłam przytomność i śmiertelny pot oblewał me ciało”. Ostatecznie Rozalia odniosła zwycięstwo i poczuła w duszy obecność Jezusa, który przyniósł jej pokój i radość.

Rozalia, w poszukiwaniu swego miejsca w życiu postanowiła opuścić dom rodzinny. Nie otrzymała na to zgody rodziców, nie znalazła także zrozumienia u swego spowiednika. W końcu rodzice widząc determinację córki wyrazili zgodę na jej wyjazd. Na pożegnanie matka powiedziała: „Idź! Ale się przekonasz, że źle robisz”. 27 sierpnia 1924 roku, prawie dwudziestotrzyletnia Rozalia wyjechała do Krakowa, gdzie zatrzymała się u znajomej staruszki. Po kilku miesiącach została zatrudniona w szpitalu św. Łazarza. Spotkała się tu z ogromnym cierpieniem fizycznym, jak i też nędzą moralną. Czuła, że to przerasta jej siły. Zniechęcona zachowaniem pacjentów, skarżyła się spowiednikowi: „Ojcze, ja idę ze szpitala. W takich warunkach stanowczo nie mogę pozostać. Nie mogę tego znieść, że te osoby tak obrażają Pana Jezusa, a przy tym może to szkodzić mej duszy”. Na wyraźne polecenie kapłana została w pracy. Z czasem Rozalia nauczyła się w tych doświadczeniach odczytywać wolę bożą. Pisała: „Panie Jezu, jeżeli jest w tym wola Twoja, to daj mnie ciężkie dyżury i łaskę do sumiennego wypełnienia, by Cię więcej nie obrażali i nie marnowali łaski, przywiązanej do nocnego czuwania przy chorych”. Pełne poddanie się woli Bożej sprawiło, że mogła napisać: „Praca przy chorych jest tak piękna, jak może żadna inna, zwłaszcza przy chorych wenerycznie”.

Pracując w szpitalu Rozalia nie rozstawała się z myślą wstąpienia do zakonu. Zgłaszała się do kilku z nich, aż w końcu została przyjęta na próbę do klasztoru klarysek w Krakowie. Przekraczając furtę klasztorną usłyszała wewnętrzny głos: „Tu nie twoje miejsce. Wola Boża jest inna względem ciebie”. Nie zważając na to ostrzeżenie gorliwie i z całym oddaniem wypełniała swoje obowiązki zakonne. Po dwóch miesiącach pobytu w klasztorze niespodziewanie zachorowała. Przełożona, opierając się na diagnozie lekarskiej doszła do wniosku, że Rozalia nie jest w stanie znieść trudów życia zakonnego. 1 marca 1928 roku nowicjuszka z bólem i smutkiem opuściła klasztorne mury. Za radą spowiednika podjęła pracę w izbie przyjęć, a później w klinice okulistycznej. Jednak ku zdumieniu przełożonych i współpracowników, Rozalia przeniosła się na znany jej, szczególnie ciężki oddział chorób wenerycznych. Czyniła w ten sposób zadość żądaniu Chrystusa, który w wizji powiedział do niej: „Masz pracować w tym miejscu, by Mi wynagradzać za te straszne grzechy i pocieszać moje boskie Serce. Ja cię tu chcę mieć!”. Rozalia z poświęceniem wypełniając swoje obowiązki otaczała wielką życzliwością chorych, zwracając uwagę na ich sytuację duchową. Delikatnie uświadamiała im, jak ważne jest nawrócenie. W tej trudnej pracy umocnieniem dla niej była codzienna Msza św. i Komunia św. oraz nabożeństwo do Serca Jezusowego i rozważanie Męki Pańskiej.

W mistycznym zjednoczeniu z Chrystusem Rozalia miała wizje nie tylko dotyczące spraw wiary. Przed drugą wojną światową, w roku 1937 w jednej z nich ujrzała ciemne chmury nadciągające z zachodu i usłyszała słowa: „Nastaną straszne czasy dla Polski”. W innym miejscu zapisała: „Zobaczyłam w sposób duchowy granicę polsko-niemiecką, począwszy od Śląska aż do Pomorza, całą w ogniu”. Rozalia w pracy nie oszczędzała swoich sił. Nieraz kosztem niedospania i niedojedzenia służyła chorym. Nawet, gdy sama była chora nie przestawała pełnić swej posługi. Rozalia osłabiona chorobami i przepracowaniem zmarła 13 września 1944 r. Ostatnimi słowami, jakie zapisała przed śmiercią były słowa modlitwy: „Panie Jezu, ukryty w Sakramencie Miłości, kochający nas mimo naszej ogromnej nędzy, przyjmujący nas w każdej chwili ze wszystkimi sprawami, przychodzę do Ciebie z całą moją nędzą i wszystkimi sprawami, byś Ty mi pomógł. Zmiłuj się nade mną, mój Najsłodszy Jezu, i wysłuchaj mnie, o co Cię proszę z całego serca przez Niepokalane Serce Najświętszej Maryi Panny. Proszę Cię, mój Jezu, dla siebie o łaskę umiłowania Ciebie miłością podobną do Twej miłości” (z książki Wypłynęli na głębię, Rok A).

JAKIM JESTEŚ SYNEM?

Dzisiejsze rozważania na bardzo poważny temat, dotyczący naszego nawrócenia i zbawienia rozpocznę od zabawnej historii młodej kobiety która martwiła się swoją bezradnością wobec ciągle powtarzającego się grzechu. Poprosiła zatem księdza o rozmowę na ten temat. Na spotkaniu powiedziała: „Proszę księdza, martwi mnie jeden grzech, z którym nie mogę sobie poradzić. Ilekroć przyjdę na Mszę świętą i rozejrzę się dookoła, to uświadamiam sobie, że jestem najpiękniejszą kobietą w kościele. Z poczuciem jakieś dumy i pychy stwierdzam, że nikt nie może mi dorównać urodą. Ksiądz dobrotliwie spojrzał na nią i z pewną dozą ironii powiedział: „Mario, to nie jest grzech, to jest tylko pomyłka”. Tak nieraz w naszych oczach wyglądają ludzie, którzy uważają się za wartościowszych, lepszych od innych. Najczęściej mylą się w ocenie samych siebie. Może to nas śmieszyć, możemy opowiadać na ten temat anegdoty, jednak sytuacja wywyższającego się człowieka nie jest do śmiechu. Może to być bardzo niebezpieczne. A jak niebezpieczne, zilustruję inną anegdotą o zarozumialej żabie. Żyła ona w wielkiej komitywie z dwiema kaczkami w niewielkim stawie. Wszystkie łączyła głęboka przyjaźń. Wiele czasu spędzały na wodnych igraszkach i zabawach. Ta beztroska została zagrożona w czasie upalnych letnich dni, gdy w stawie zaczęło ubywać wody. Aż w końcu stało się oczywiste, że staw wyschnie i trzeba będzie opuścić to miejsce i znaleźć nowe. Dla kaczek to żaden problem. Możaba uczepiła się pyszczkiem. Szybowała nad farmą gospodarza do innego stawu. Przelatującą trójkę zobaczył gospodarz i powiedział: „Wspaniałe, co za inteligentny pomysł. Ciekaw jestem, kto go wymyślił”. Jeszcze nie skończył mówić, gdy żaba wrzasnęła na cały głos: „To ja”. I to były jej ostanie słowa, po których nastąpił śmiertelny upadek. („Today in the Word’, kwiecień, 1989).

Zarozumiałość, wynoszenie się nad innych może mieć negatywne konsekwencje w rzeczywistości ziemskiej; jednak czytania biblijne z dzisiejszej niedzieli kierują naszą uwagę na wymiar duchowy i nadprzyrodzony tego problemu. Chrystus obrazuje go przedstawiając dwie grupy społeczne. Jedną z nich są faryzeusze, którzy chełpili się tym, że na boże wezwanie odpowiedzieli pozytywnie. Byli święcie przekonani, że przez skrupulatne wypełnianie bożych nakazów i ich ludzkiej interpretacji są dobrymi synami Boga. Jednak to przekonanie i formalna wierność przykazaniom nie szły w parze z czynami. Chrystus wytknął faryzeuszom uporczywe sprzeciwianie się Bogu na przykładzie stosunku do Jana Chrzciciela. Jan wzywał do nawrócenia i przemiany życia, przygotowania się na przyjście Mesjasza. Faryzeusze uważali, że nie potrzebują nawrócenia, bo skrupulatnie wypełniają boże nakazy. Nie przyszli do Jana Chrzciciela, aby przyjąć chrzest nawrócenia. A tego nawrócenia potrzebowali tak jak wszyscy inni. To nie o kim innym, tylko właśnie o nich Chrystus powiedział kiedyś, że są jak groby pobielane. Na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne zgnilizny i obrzydliwości. Na zewnątrz odpowiadali Bogu posłuszeństwem „tak” jak ten pierwszy syn z ewangelii, ale w praktyce ich życie było mówieniem Bogu „nie”. Co więcej pogardzali grzesznikami, nawet wtedy gdy ci przychodzili do Jana i nawracali się. A to właśnie ci grzesznicy znaleźli w oczach bożych usprawiedliwienie. Gdy usłyszeli wezwanie do nawrócenia, przychodzili do Jana Chrzciciela wyznawali swoje grzechy i nawracali się. Ci grzesznicy byli jak ewangeliczny syn, który zbuntował się na początku przeciw ojcu, powiedział mu „nie”, ale później przemyślał sprawę, może usłuchał rady innych i zmienił zdanie. Jego życie było pozytywną odpowiedzią Bogu. I w ten sposób grzesznicy otwierali się na życie wieczne. W pierwszym czytaniu prorok Izajasz mówi o nich: „A jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu. Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze”.

Chociaż słowa są ważne, to jednak nie one, ale nasze czyny są miarą naszej wiary w Boga. Chrystus przypomina o tym w innym miejscu: „Nie każdy, który mówi mi Panie, Panie wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, który czyni wolę Ojca mego, który jest w niebie”. Życie każdego z nas rozgrywa się między biegunami wyznaczonymi przez dwóch synów ewangelicznych. Szczęśliwi są ci, którzy umocnieni łaską bożą potrafią naśladować tych dwóch synów w tym co było w nich najlepsze tzn. mówią Bogu „tak” i to „tak” potwierdzają całym swoim życiem. Najczęściej jednak w życiu zachowujemy się jak wahadło w zegarze, raz jesteśmy bliżej pierwszego syna, innym razem drugiego. W takiej sytuacji ważna jest nasza szczera ocena nas samych i naszej relacji do Boga. I nawet wtedy, gdy stwierdzimy, że jesteśmy bliżsi pierwszemu synowi ewangelicznemu możemy mieć na¬dzieję, że z pomocą łaski bożej staniemy się synem, którego Jezus pochwalił. O takiej nadziei pisze Marcia Ford w książce „Meditations for Misfits”: W niedzielę rano pastor przerwał swoje kazanie i zwracając się do zebranych powiedział: Niech powstaną rodzice, którzy modlą się w intencji swoich dzieci, które nigdy nie uwierzyły lub utraciły wiarę w Boga i żyją teraz z dala od Niego”. Następnie skierował słowa do tych którzy, którzy siedząc patrzyli na rodziców zasmuconych niewiarą swoich dzieci: „A teraz proszę o wstanie tych, którzy w swojej młodości mieli chwile zwątpień i odejścia od Boga. Wstało kilkadziesiąt osób. Wśród nich byłem także ja. Pastor wskazując na nas skierował słowa do tych, którzy wstali wcześniej: „Ojcowie i matki, to jest wasza nadzieja”.

Bardzo często ludzie, którzy na początku mówią Bogu „nie”, po zrozumieniu swego błędu nawracają się i zadziwiają świat swoją dobroczynną działalnością. Tego przykładem jest poniższa historia. Jednym z najstarszych schronisk dla bezdomnych w Stanach Zjednoczonych jest schronisko Pacific Garden Mission w Chicago. Istnieje już 120 lat. Udziela ono schronienia 500 osobom dziennie, a zimą nawet 700. Wydaje miesięcznie 60 tysięcy obiadów i rozdaje około 100 tysięcy ubrań. Personel schroniska troszczy się nie tylko o sprawy materialne swoich podopiecznych, ale także duchowe, organizując dla nich modlitewne nabożeństwa. W przekazywaniu treści ewangelicznych posługuje się także radiem.

W długiej historii tego schroniska najbardziej szanowanymi lubianym dyrektorem był Harry Monroe. Po jego śmierci ustawiały się długie kolejki ludzi, aby oddać mu ostatni hołd, a gazety poświęciły mu całe strony. Harry przybył do Chicago z Detroit, gdzie był ścigany za przestępstwa kryminalne. Po przybyciu do Chicago Harry bezmyślnie włóczył się ulicami miasta. Pewnej nocy, w zamroczeniu alkoholowym szedł w kierunku jeziora Michigan, aby skończyć ze swoim życiem. Przypadkiem przechodził obok schroniska Pacific Gar¬den Mission. Ktoś ze schroniska zauważył go i wprowadził do środka. Tutaj troskliwie zaopiekowano się nowym zagubionym lokatorem. Harry zapoznał się Ewangelią i doświadczył bożego wybaczenia i bożego pokoju. Po roku został wybrany na dyrektora schroniska i na tym stanowisku służył zagubionym i nieszczęśliwym do końca swego życia /z książki Poszukiwanie mądrości życia, Rok A/.

A JAKA JEST TWOJA WIARA?

W najbliższy czwartek, 2 października wypada liturgiczne wspomnienie Św. Aniołów Stróżów, stąd też dzisiejsze niedzielne rozważanie będą miały anielski początek. Nad łóżkiem 4-letniej Viktorii wisiał obraz anioła stróża, który wyciągniętą ręką prowadzi dziecko przez kładkę nad wartką rzeką. Pewnego dnia Viktoria spojrzała na obraz i zapytała babcię, kim jest ten anioł. Babcia zaczęła opowieść o aniołach stróżach. Powiedziała, że Bóg posyła swoich aniołów do ludzi, aby się nimi opiekowali, chronili przed niebezpieczeństwami. Viktoria zapytała, czy ona też ma swojego anioła stróża. Babcia odpowiedziała twierdząco i rozwinęła temat. Powiedziała, że anioł stróż czuwa nad nią, chroni przed niebezpieczeństwami. Na te słowa Viktoria zareagowała bardzo gwałtownie: „To nie prawda, bo gdyby anioł czuwał nade mną, to bym nie upadła i nie złamała sobie ręki”. Babcia, która jest katechetką musiała się wiele gimnastykować, aby przekonać Viktorię, że to nie anioł stróż się zagapił, ale ona, i że anioł stróż czuwa przede wszystkim nad tym, abyśmy byli dobrzy, nie popełniali zła, bo to w życiu jest najważniejsze. Musimy jednak słuchać anioła. Tu babcia musiała znowu tłumaczyć, co to znaczy słuchać anioła i w jaki sposób on do nas mówi. Katecheza okazała się skuteczna. Viktoria zrozumiała jak Pan Jezus mówi do niej przez anioła stróża i gdy się go słucha, to nie tylko uniknie się grzechu, ale można też uniknąć takich nieszczęść, jak złamanie ręki. Taka wiara, jak wiara Victorii przed katechezą babci przydarza się także dorosłym. Wielu obwinia Boga za nieszczęścia, jakie ich dotykają. Zapominają przy tym, że większość zła w naszym życiu jest owocem ludzkiego nieposłuszeństwa bożym przykazaniom. Zapominają także, że cierpienie jakie nas dotyka, a którego nie możemy uniknąć Chrystus bierze na swoją Golgotę, aby przemienić je w chwałę zmartwychwstania.

Oto jeszcze jedna dziecięca historia 5- letniej Agnieszki, mojej „koleżanki” z Kuriera Plus, która kilka tygodni temu pod moim Słowem na niedzielę, zamieściła swój pierwszy artykuł o miłości Pana Boga do zwierzątek. Pewnego dnia szła z mamą do kościoła. A że jest ciekawa świata, to ciągle się rozglądała, zadawała pytania, mówiła, nie zwracając przy tym większej uwagi na chodnik. I nagle zaczepiła nogą o wystająca płytkę i runęła jak długa. Mama pomogła jej wstać. Nos rozbity, wargi poutłukane, a ona zamiast płakać powiedziała: „Dobrze, że mnie anioł stróż podtrzymał, bo gdyby nie to, to bym sobie zęby wybiła”. I później zaczęła wyliczać co mogłoby się stać, gdyby nie anioł stróż. Mogła sobie rękę złamać, kolano rozbić i tak dalej. Wiara małej Agnieszki mogłaby zawstydzić niejednego dorosłego. Często w naszym dorosłym życiu nie dostrzegamy łask otrzymanych od Boga, ale zauważamy jego niedostatki, patrząc na nie przez pryzmat „niewysłuchanych” modlitw. Napisałem słowo „niewysłuchanych” w cudzysłowie, ponieważ wszystkie nasze szczere modlitwy docierają do Boga, tylko wracają do nas w innej formie łaski, niż to wyobrażaliśmy sobie. Zapominając przy tym, że w modlitwie „Ojcze nasz” modlimy się nie o spełnienie naszej woli, ale woli Bożej: „Bądź wola Twoja”.

Trzecia historia jest o aniołku w plecaku. Na przyjęciu rodzinnym ciocia zapytała 3,5- letnią Emilkę: „Dlaczego już nie płaczesz, gdy idziesz do szkoły?” „Bo mam aniołka w plecaku”- odpowiedziała Emilka. „ A jak ten aniołek ma na imię?” – zapytała ciocia. „Aniołek” – z rozbrajającą szczerością odpowiedziała Emilka. „A jak on wygląda?”- pytała dalej ciocia. „Ma jasne włoski jak ja”- powiedziała Emilka. Ten sympatyczny dialog uzupełnię opowieścią mamy. Dwa pierwsze dni w szkole, to był koszmar dla małej Emilki i jej mamy. Dziewczynka za nic nie chciała rozstać się z mamą. Tak płakała, że mama także nie mogła powstrzymać łez. Nie pomogły żadne tłumaczenia. A mama oprócz tłumaczeń zanosiła modlitwy do Boga o przemianę, wzywała wstawiennictwem św. Jana Pawła, którego obraz, przywieziony z Rzymu przez ciocię wisiał nad łóżeczkiem Emilki. Włożyła także do tornistra córeczki małą figurkę anioła stróża przywiezioną z Polski. Trzeciego dnia Emilka w całkiem innym nastroju szykowała się do szkoły. I w pewnym momencie zapytała: „Mamo dlaczego ja nie płaczę?” Zaskoczona mama odpowiedziała: „Bo masz w tornistrze anioła stróża, który opiekuje się tobą i strzeże cię”.  „To dobrze” – powiedziała zadowolona Emilka i z uśmiechem wyruszyła do szkoły. Jest to kolejna pouczająca historia także dla dorosłych. Gdy mamy w sercu Boga i Jego wysłańców wtedy nic nie jest dla nas straszne, możemy zmierzyć się z każdym niebezpieczeństwem.

A teraz chce przytoczyć anegdotę, która także porusza problem naszej wiary. Świat pogrążał się coraz bardziej w konfliktach i wojnach. Posłał zatem Bóg swojego anioła, aby zapoznał się z sytuacją na ziemi. Po spełnieniu zleconego zadani anioł stawił się przed tronem Pana, aby zdać relację, zwracając szczególna uwagę na wojny i przygotowania do wojen. Powiedział między innymi: „Rosjanie boją się i zbroją, Amerykanie nie boją się, ale się zbroją”. I tu anioła zaczął wyliczać inne kraje. Nagle Bóg przerwał mu i zapytał: „A co z Polakami?”. „A ci ani się boją, ani się zbroją”- odpowiedział anioł. Pan Bóg pokręcił głową i powiedział: „Ach ci Polacy, znowu liczą tylko na Mnie”. Anegdota nie jest do końca prawdziwa, bo Polacy w ostatnim czasie, wobec rosyjskiego zagrożenia zbroją się, wprawdzie poprzez przekręty i afery, ale się zbroją. Zostawmy zbrojenia, a wróćmy do wiary. Oczywiście winniśmy bezgranicznie ufać i wierzyć Bogu, ale także zrobić, co do nas należy, to czego Bóg od nas oczekuje. Wiary nie może zamknąć tylko w słowie. Słowo musi przybrać formę czynu. Przypomina nam o tym Ewangelia na dzisiejsza niedzielę.

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: ‘Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy’. Ten odpowiedział: ‘Idę, Panie, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: ‘Nie chcę’. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?”. Mówią Mu: „Ten drugi”. Wyznanie wiary słowami jest bardzo ważne. Św. Paweł w liście do Rzymian napisze: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś co się słyszy, jest słowo Chrystusa”. Słowo wiary może pociągać innych do Chrystusa. Ale może oddalać od Chrystusa, gdy ktoś głosi piękna naukę, a nie postępuje według niej. Wtedy słowa wiary brzmią fałszywie. Chrystus mówi, że ważniejszy jest czyn naszej wiary. Czyny nie kłamią. I to one decydują o kształcie naszego spotkania z Bogiem, który zapyta nas o pełnienie Jego woli w naszym życiu. Św. Paweł w Liście do Filipian wskazuje na Chrystusa jako przykład wypełniania woli bożej: „Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich. Niech was ożywia to dążenie, które było w Chrystusie Jezusie” (Kurier Plus, 2017).

PEŁNIĆ WOLĘ OJCA

W pierwszym czytaniu z Księgi proroka Ezechiela Bóg odpowiada tym, którzy zarzucają Mu, że Jego wymagania są niesłuszne: „Słuchaj jednakże, domu Izraela: Czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne?” Tak jak za czasów Ezechiela tak i dzisiaj są tacy, którzy uważają, że wiedzą lepiej jak postępować niż Dekalog dany nam przez Boga. A to już tylko krok, aby samego siebie postawić na miejscu Boga. Ta pokusa pojawiła się w rajskim ogrodzie. Szatan kusił pierwszych rodziców perspektywą decydowania o tym co jest dobre a co złe i przez to „będą jak Bóg”. Z historii, a może z własnego doświadczenia wiemy, że wszelkie próby stawiania człowieka w miejscu Boga kończyły się w tragicznie. Współczesny człowiek bardzo często chce sam decydować o tym, jak ma wyglądać moralność, wolność i prawda. A wszelkie nakazy wynikające z prawa bożego traktuje jako zagrożenie dla człowieczeństwa i wolności. Kiedy jednak człowiek staje wobec rzeczywistości takich jak śmierć, przemijanie i cierpienie, nagle odkrywa, że nie jest Bogiem i nie ma władzy nad tą rzeczywistością. Trafnie to określił Dag Hammarskjöld, były sekretarz generalny ONZ: „Bogiem jesteś sam dla siebie, a zdumiewasz się, gdy stado wilków ściga cię zimą w mrocznej lodowej pustyni”.

Ostatecznie taka postawa prowadzi do wewnętrznego wypalenia człowieka i sprawia, że żyjemy w czasach wszechobecnej depresji, nerwicy i braku nadziei. Tam, gdzie człowiek szuka szczęścia na własną rękę, z pominięciem Boga, nagle okazuje się, że jest o krok od śmierci zarówno fizycznej jak i duchowej. Szczęście człowieka nie leży w nim, ale w Bogu, który winien stać w centrum naszego życia w myśl powiedzenia św. Augustyna: „Jeżeli Bóg w życiu jest na pierwszym miejscu, wszystko znajdzie się na właściwym miejscu”. Rozumiał to bardzo dobrze psalmista, który prosił Boga:

„Daj mi poznać Twoje drogi, Panie,

naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami.

Prowadź mnie w prawdzie według swych pouczeń,

Boże i Zbawco, w Tobie mam nadzieję”.

Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi o winnicy, która symbolizuje Królestwo Boże, które tu na ziemi realizuje się we wspólnocie założonej przez Chrystusa. Papież Benedykt XVI nawiązując do symboliki winnicy powiedział: „Właściciel winnicy oznacza samego Boga, a winorośl symbolizuje Jego lud, a także życie, które On nam daje, abyśmy dzięki Jego łasce i naszemu zaangażowaniu czynili dobro. Święty Augustyn komentuje to w ten sposób, że „Bóg nas uprawia, tak jak pole, aby nas uczynić lepszymi. Bóg ma pewien plan dla swoich przyjaciół, ale, niestety, odpowiedź człowieka zmierza często ku niewierności, co przekłada się na odrzucenie Boga. Pycha i egoizm uniemożliwiają wręcz uznanie i przyjęcie najcenniejszego daru Boga: Jego Jednorodzonego Syna”.

Bóg wzywa nas i posyła do swojej winnicy, do Królestwa Bożego. W świetle ewangelicznej przypowieści rodzi się pytanie, do którego z synów jestem podobny. Gospodarz posłał swoich synów do pracy w winnicy. Pierwszy odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Można by przytoczyć wiele przykładów ludzi, którzy przez przyjęcie chrztu, Eucharystii, bierzmowania odpowiedzieli Chrystusowi „Idę Panie”, a nie poszli. A nieraz stawali się zaciekłymi wrogami Chrystusa, jak np. Stalin, który przez przyjęcie sakramentów świętych, nawet pobyt w Seminarium Duchownym powiedział Chrystusowi „Idę Panie” i nie tylko nie poszedł, ale stał się jednym z najkrwawszych prześladowców Kościoła Chrystusowego.

Drugi syn odpowiedział; „Nie chcę”. Później, jak mówi przypowieść opamiętał się i poszedł. Najczęściej identyfikujemy tego syna z ludźmi, którzy byli dalecy od wiary w Boga, może nawet z nią walczyli i nagle nawrócili się, stając się gorliwymi uczniami Chrystusa. Jednym z nich jest Roy Schoeman Roy syn imigrantów Żydowskich, którzy uciekli do USA przed holokaustem. W 1987. roku Roy był na wakacjach w Cape Cod, w czasie których mistyczne przeżycie. Poczuł obecność Boga i Jego ogromną miłość. Zobaczył też swoje życie, dostrzegając co było w nim dobre a co złe. Zrozumiał wtedy, że wszystko, co się stało w jego życiu, było zaplanowane dla jego dobra, przez kochającego Boga. Nawet wydarzenia, które on uważał za klęski swego życia. Zrozumiał, że to właśnie one były najważniejsze w jego życiu. Zobaczył też, że jedyne dwie rzeczy, których będziemy żałować w momencie śmierci, to te chwile, które zmarnowaliśmy na robienie rzeczy bezwartościowych w oczach Boga i te, które marnowaliśmy na obawy, że nikt nas nie kocha, gdy tymczasem Bóg zawsze ogarniał nas morzem swojej miłości. Zrozumiał wtedy, że jedyny powód, dla którego istnieje on na świecie jest oddawanie czci i chwały Bogu, którego obecność odczuł w swojej wizji mistycznej.

Roy nie znał wtedy, kim jest ten Bóg, który objawił mu się w taki sposób. O łaskę poznania imienia Boga modlił się tymi słowami: „Powiedz mi swoje imię. Nie przeszkadza mi, jak brzmi ono Apollo i ja będę musiał stać się rzymskim poganinem. Nie przeszkadza mi, jak jesteś Kriszna i będę się musiał stać hindusem. Nie przeszkadza mi, jak okażesz się Buddą i ja będę musiał zostać buddystą. Zostanę kim chcesz, bylebym nie musiał zostać chrześcijaninem!” Roy wyrastał w tradycji mówiącej, że chrześcijanie od dwu tysięcy lat prześladowali Żydów, uważał ich za swoich wrogów i nie mógł jakoś nawet wyobrazić sobie, że ten kochający Bóg, w którego obecności się znalazł, mógłby być Bogiem czczonym przez chrześcijan. Nie otrzymał wtedy odpowiedzi o imię Boga.

Od tego dnia wszystko w jego życiu się zmieniło. Zaczął on szukać mistycznych przeżyć w różnych religiach. Zainteresował się ruchami New Age i hinduizmem. Szukając odkrył w końcu maryjne sanktuaria i zaczął je nawiedzać. Każdej nocy przed zaśnięciem powtarzał swoją modlitwę-prośbę do nieznanego Boga, aby objawił mu swoje imię. Modlitwa została wysłuchana. Pewnej nocy obudził go delikatny dotyk dłoni. Wiedziony mistycznym instynktem był pewien, że to była Matka Boża. Roy żałował, że nie zna żadnej modlitwy, którą by mógł Ją uwielbić. Maryja objawiła mu imię Boga, którego obecność odczul w czasie wakacji. Po tym mistycznym spotkaniu z Maryją wiedział już, że Bóg, który mu się objawił, to jest Jej Syn, oczekiwany przez Żydów Mesjasz. Był pewien, że musi zostać dobrym chrześcijaninem. W 1992. roku Roy przyjął chrzest i sakrament bierzmowania. Od tego czasu w jego życiu nie ma niczego, co nie byłoby dla Boga. Pisze on, jeździ z odczytami, opowiada o swym nawróceniu, jest częstym gościem w katolickich programach radowych i telewizyjnych. Napisał też książkę pod tytułem „Zbawienie pochodzi od Żydów”.

A co z nami? Nie jesteśmy tak dokładnie podobni ani do jednego, ani do drugiego syna. Mamy coś z obydwu. Tak generalnie przez chrzest powiedzieliśmy Bogu „Idę Panie”. A później nie jeden raz przez grzech mówiliśmy „Nie chcę”. Jednak przemyśleliśmy to, otwarliśmy się na łaskę sakramentu pojednania i znowu poszliśmy do winnicy Pana. W tej naszej drodze ważna jest świadomość obecności Boga w naszym życiu, o czym pięknie pisał François Mauriac w książce „Życie Jezusa”: „Komu z nas gospoda w Emaus nie jest bliska? Któż z nas nie szedł tą drogą pewnego wieczoru, kiedy wszystko zdawało się stracone? Chrystus w nas umarł. Odebrał Go nam świat, odebrali filozofowie, uczeni i nasze namiętności. Nie było już dla nas Jezusa na ziemi. Szliśmy jakąś drogą. Ktoś szedł u naszego boku. Byliśmy sami, ale nie samotni” (Kurier Plus, 2020).

Opamiętanie

Stara japońska legenda opowiada o mężczyźnie, który po śmierci poszedł do nieba. Niebo było piękne, pełne kolorowych ogrodów z fontannami i pałaców mieniących się złotem. Niebiański przewodnik zaprowadził go do pięknego pałacu, w którym były tylko półki, a na nich piętrzyły się stosy ludzkich uszu! Widząc zaskoczenie i ciekawość mężczyzny, niebiański przewodnik pośpieszył z wyjaśnieniem. Uszy, które widzisz na półkach należały do ludzi na ziemi, którzy słuchali słowa Bożego, przytakiwali im, ale nigdy nie postępowali według tego słowa, nigdy nie wprowadzali go w życie. A zatem po ich śmierci tylko uszy dostąpiły chwały nieba.

Dzisiejsza ewangelia jest przypowieścią o przeciwstawnych postawach dwóch synów. Pierwszy syn powiedział „tak”, ale później nic nie zrobił. Drugi syn powiedział „nie”, ale gdy opamiętał się, spełnił życzenie ojca. Znaczenie tej przypowieści jest bardzo klarowne. W pierwszym rzędzie przypowieść skierowana jest do żydowskich przywódców religijnych, którzy publicznie manifestowali swoją wierność Bogu, jednak w praktyce byli dalecy od tego. Zaś celnicy i prostytutki powiedzieli na początku Bogu „nie” i poszli własną drogą. Jednak po spotkaniu z Chrystusem nawracali się i pełnili wolę Boga. Każdy z nas ma udział w historii faryzeuszy oraz celników i prostytutek. Dlatego nie od rzeczy jest nasza osobista odpowiedź na pytanie zadane faryzeuszom: „Który z synów spełnił wolę ojca?” Chrystus pochwalił odpowiedź faryzeuszy: „Ten drugi”. Ten, który powiedział „nie”, ale w końcu spełnił życzenie ojca.

To pytanie implikuje następne: Który z ewangelicznych synów powinien być wzorem naszego postępowania? Zapewne odpowiedź byłaby także jednoznaczna: „Ten drugi”, który na początku powiedział nie, ale później opamiętał się i postąpił zgodnie z wola ojca. Mimo tak wyraźnego ewangelicznego wskazania można się pokusić na inną odpowiedź. Jeden i drugi może być dla nas wzorem. Jakim to sposobem? Idealnie byłoby gdybyśmy pierwszego syna naśladowali w słowie, a drugiego w czynie. Te dwie postawy może połączyć ewangeliczne wyrażenie „opamiętał się”.

Na wezwanie do pracy w Bożej winnicy odpowiedzieliśmy pozytywnie na początku naszego życia. W naszym imieniu rodzice, kierując się prawem rodzicielskiej miłości, która chce uchylić skrawek nieba swoim dzieciom przynieśli nas do chrztu i w naszym imieniu podjęli zobowiązania chrzcielne. A później na różne sposoby strzegli nas, abyśmy z tej winnicy nie zedezertowali. Trzeba przyznać, że udawało się to im z różnym skutkiem.

Przychodził czas, gdy w swoje ręce braliśmy odpowiedzialność za pracę w winnicy Pańskiej. A wtedy z ewangeliczną odpowiedzią różnie bywało. Odpowiadaliśmy Bogu, że chętnie będziemy pracować w Jego winnicy. I pracowaliśmy i pracujemy dalej. Bywa jednak i tak, że z entuzjazmem odpowiadamy na zaproszenie do pracy w winnicy Pańskiej, jak pierwszy ewangeliczny syn, ale z powodu różnych zdarzeń stajemy się „dezerterami” bożej winnicy. Jednak z czasem, w wyniku przeżyć, przemyśleń wracamy do winnicy, zadziwiając innych swoją pracowitością i gorliwością. Stajemy się podobni do drugiego syna z ewangelicznej przypowieści, który powiedział Bogu zdecydowane nie, jednak później opamiętali się i wrócili do Niego.

W wywiadzie Angeliki Swoboda dla Weekend.Gazeta.pl Agnieszka Amaro żona znanego celebryty Wojciecha Modesta Amaro wyznaje jak ważne w ich życiu było opamiętanie: „Pewien kapłan powiedział, że to nie tyle było nawrócenie, ile opamiętanie. Przecież pochodzimy z katolickich rodzin, jesteśmy ochrzczeni. Opamiętaliśmy się siedem lat temu, gdy Modest był u szczytu sławy. Nic nam nie brakowało do szczęścia, ale nagle na wakacjach poczuliśmy pustkę. Mimo wzajemnego wiecznego zakochania. Zaczęliśmy się zastanawiać: co dalej, co jeszcze? Czy naprawdę chodzi nam o te super ubrania, samochody, dom, sławę i wymarzone wakacje? To niesamowita łaska, że pustka pojawiła się jednocześnie i u mnie, i u męża”.

Narastające pragnienie pracy w winnicy Pańskiej nabrało niezwykłej mocy po cudownym uzdrowieniu z raka jelita żony Wojciecha Modesta Amaro. Miało to miejsce w Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej. Agnieszka Amaro wspomina: „Potem podczas mszy była komunia święta, do której nie mogliśmy przystąpić. Nie byliśmy po spowiedzi, żyliśmy w związku cywilnym, bez sakramentu małżeństwa. Jakaś pani przede mną przyjęła Komunię Świętą i upadła, doświadczając zaśnięcia w Duchu Świętym. Byłam zszokowana, nigdy czegoś takiego nie widziałam. ‘Panie Jezu, proszę, daj mi taką wiarę’ – powiedziałam sobie w myślach. Za chwilę była modlitwa o uzdrowienie. Ksiądz powiedział: ‘A teraz Pan Jezus uzdrawia kobietę z nowotworu jelit’. W tym momencie ja upadłam na ziemię, poczułam ogromny ból w brzuchu i już wiedziałam, że jestem uzdrawiana”. 

Wojciech Modest Amaro wyznaje: „Przewartościowaliśmy nasze życie i zachowujemy odpowiednią hierarchię. Już nie praca jest dla nas najważniejszym bożkiem, ale Pan Bóg. Kluczem jest spokój i przekonanie, że Bóg to wszystko dla nas przygotował. Bez Pana Boga nie wiem, jak byśmy sobie poradzili”. Żona dodaje: „Sukces Modesta był spełnieniem także moich marzeń i przeżywałam radość, mimo że mąż był w domu gościem. Dzisiaj zastanawiam się, jak w ogóle można było tak żyć? Piękny czas, aczkolwiek cieszę się, że minął”. 

Inspiracją w naszych wyborach mogą być słowa proroka Ezechiela z pierwszego czytania: „Jeśli sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości, dopuszczał się grzechu i umarł, to umarł z powodu grzechów, które popełnił. A jeśli bezbożny odstąpił od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu. Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze” (Kurier Plus, 2023).