|

243. Nic poza miłością Boga

„Był on pokornym pastorem kościoła baptystów w niewielkim mieście. Przekroczył już sześćdziesiąty rok życia. Przez całe dorosłe życia pełnił posługę duszpasterską. Jego głęboka miłość do Chrystusa emanowała ze wszystkiego, co czynił i co mówił. Pewnego razu, w czasie wizyty u lekarza, on i jego żona usłyszeli diagnozę, że pozostało mu tylko kilka miesięcy życia. Słysząc to nie popadli w panikę, tylko ze spokojem poprosili lekarza o szczegółowe informacje. Kiedy lekarz wyjaśnił im na czym będzie polegać leczenie i czego mogą się spodziewać, bardzo grzecznie podziękowali mu za troskę i odeszli. Następnie wsiedli do swego starego samochodu, gdzie w wielkim skupieniu, z pochylonymi głowami powierzyli Bogu, kolejny raz całe swoje życie i czekające ich przejścia związane z chorobą.

 W mijających miesiącach pastor zachowywał wielką pogodę ducha i spokój. Nigdy nie mówił o swojej chorobie. Głęboko wierzył, że całe jego życie jest w rękach dobrego Boga. I tej wiary nic nie mogło zburzyć, czy zachwiać. Wzruszająca była jego ostatnia posługa w kościele. W porannym kazaniu powiedział otwarcie o zbliżającej się śmierci. Nigdy nie zapomnę jego ostatnich słów, które głęboko zapadły do mojego serca. To były moje najlepsze rekolekcje. Mówił on: „Niektórzy z was pytali mnie, czy nie mam żalu do Boga, że dotknął mnie taką chorobą. Muszę powiedzieć uczciwie, że w moim sercu nie było niczego poza miłością do Boga. On nie uczynił tego dla mnie. Żyjemy w grzesznym świecie, gdzie choroba, śmierć są przekleństwem, które człowiek ściągnął sam na siebie. Idę do lepszego miejsca, gdzie nie będzie więcej już łez, cierpienia, bólu serca. Dlatego nie współczujcie mi. Ponad to nasz Pan cierpiał i umarł za nasze grzechy. Dlaczego ja nie miałbym mieć udziału w Jego cierpieniu?” Następnie, załamującym się głosem zaczął śpiewać. Płakałem, słuchając jak śpiewał o swojej miłości do Jezusa. Jego głos brzmiał słabo, na twarzy widać było piętno choroby. Ale jego świadectwo wiary brzmiało tak mocno jak nigdy dotąd. Poranne kazanie było ostatnim jego słowem jakie słyszałem. Kilka dni później odszedł do wieczności, gdzie spotkał Pana, któremu całe życie służył. Ten bezimienny pastor i jego żona mają szczególne miejsce wśród moich duchowych bohaterów”  (James Dobson: „When God doesn’t make sens”).