23 niedziela zwykła Rok A
MIŁUJ TEGO, KTO CIĘ UPOMINA
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,15–20).
Powyższy fragment Ewangelii zawiera bardzo praktyczne wskazania jak ustosunkować się do naszego bliźniego, gdy ten popełnia zło względem nas. Te rady różnią od tych, jakimi często kierujemy się w naszym życiu. Często gdy bliźni zawini wobec nas nic nie mówimy, dusimy to w sobie, udajemy, że nic się nie dzieje. Czujemy się jednak wewnętrznie zranieni, narasta wewnętrzna depresja, złość i chęć rewanżu. Aż w końcu wybuchamy. Powstaje wielka awantura. Bywa też inaczej, doświadczając zła ze strony bliźniego zaczynamy o tym opowiadać przyjaciołom, krewnym, sąsiadom, a nawet przygodnie spotkanym. Mówimy im o tym nie, dlatego, że szukamy u nich rady, ale poparcia w naszym utyskiwaniu. Uczynni słuchacze dodadzą trochę to tego cośmy powiedzieli i ponadto doniosą w przekręconej formie osobie wyrządzającej nam zło. I znowu powstaje wielka awantura. Problem nie został rozwiązany, a wręcz przeciwnie- przybyło więcej zła.
Ewangelia proponuje inną drogę postępowania w podobnej sytuacji. W pierwszym rzędzie mamy osobiście upomnieć, w cztery oczy naszego bliźniego. Upomnienie publiczne upokarza. Upomnienie powinno być delikatne i taktowne. Jedna z matek zanim rozpoczęła upominanie swego nastoletniego syna brała go za rękę lub kładła swoją rękę na jego ramionach. Syn czuł miłość matki i ze spokojem przyjmował jej słowa. Jezus upominał z wielką miłością, nawet do Judasza, który przyszedł, aby Go wydać zwrócił się używając słowa: „Przyjacielu”. Święty Wincenty a Paulo, będąc już w starszym wieku, powiedział: „Trzy razy w moim życiu ostro ganiłem i upominałem. Nie odniosło to żadnego skutku. Natomiast to, czego wymagałem spokojnie i z dobrocią, zawsze mi się udawało”. Jeśli mamy do czynienia z kimś bardzo wrażliwym to za nim zwrócimy uwagę, lepiej wcześniej pochwalić, niektórzy mówią, że działa to jak mydlenie brody przed goleniem.
Ważna jest też umiejętność przyjmowania uwag. Upominanie nas jest pożyteczne, a nieraz konieczne dla naszego normalnego rozwoju. Sami zazwyczaj jesteśmy ślepi i nie dostrzegamy swych wad. Ks. Mieczysław Maliński pisze: „Jeśli nawet nie spotkasz się z krytyką to jeszcze nie dowód, że jesteś doskonały i nieomylny. To może świadczyć tylko o tym, że ludzie nie mają odwagi czynić ci uwag, bo przekonali się, że ich nie przyjmujesz. Doświadczyli, że uważasz się za doskonałego i nieomylnego. Jeśli nikt cię nie upomina, to znaczy, że jest z tobą bardzo źle”. Warto także zapamiętać żydowską mądrość: „Miłuj tego, kto cię upomina, a w nienawiści miej pochlebcę”.
Gdy wykorzystamy wszystkie te możliwości upominania i okazuje się, że jest to nieskuteczne Ewangelia radzi zawołać świadków. Ktoś, kto stoi z boku konfliktu ma jaśniejszy osąd sprawy. A jeśli i to okaże się nieskuteczne, to powinniśmy trzymać się z dala od zła, a osąd bliźniego zostawić Bogu (z książki Ku wolności).
„SERC NIE ZATWARDZAJCIE”
To mówi Pan: „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela, abyś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: »Występny musi umrzeć«, a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie. Jeśli jednak ostrzegłeś występnego, by odstąpił od swojej drogi i zawrócił, on jednak nie odstępuje od swojej drogi, to on umrze z własnej winy, ty zaś ocaliłeś swoją duszę” (Ez 33, 7-9).
W ostatnim czasie docierają do nas tragiczne wieści z głodującej Somalii. 10 milionów ludzi dotkniętych jest głodem. Śmierć zbiera obfite żniwo szczególnie wśród dzieci. Ludzie są stawiani przed niewyobrażalnie trudnymi wyborami. Słuchałem wypowiedzi matki, która podobnie jak wszyscy mieszkańcy jej wioski wyruszyła z czwórką dzieci na poszukiwanie żywności i wody. W pewnym momencie musiała dokonać wyboru. Zostawić dwójkę dzieci na spieczonej ziemi a z pozostałymi wyruszyć dalej. Zostawiła te, które były słabsze i miały mniejsze szanse przeżycia. Gdy wieczorem wróciła do pozostawionych dzieci, już ich nie zastała. Zostały rozszarpane przez dzikie zwierzęta. Zostawiając dzieci była prawie pewna, że tak się stanie. To tylko jeden z wielu obrazów ludzkiej tragedii. Gdy pomoc nie nadejdzie w porę podobnie umrze miliony ludzi. Ta tragedia jest między innymi owocem niespotykanej do tej pory suszy. Ziemia pozbawiona deszczu skamieniała i nie wydała owocu.
W psalmie responsorialnym na niedzielę dzisiejszą słyszymy słowa: „Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, jak na pustyni w dniu Massa, gdzie mnie kusili wasi ojcowie, doświadczali mnie, choć widzieli moje dzieła”. Żeby ludzkie serce nie skamieniało jak nieurodzajna, pozbawiona deszczu ziemia somalijska potrzebny jest deszcz innego rodzaju. Biblia mówi, że jest nim słowo Boże, które spada na glebę naszych serc, przemieniając je w ogród, rodzący owoce miłości, sprawiedliwości, pokoju, współczucia. Gdy jednak ludzkie serce zamknie się na Boże słowo miłości, twardnieje i nie wydaje owocu dobra. Wręcz przeciwnie rodzi śmierć. Dzisiejsza tragedia somalijska jest także, a może przede wszystkim owocem zatwardziałości ludzkich serc. Południe Somalii jest kontrolowane przez radykałów islamskich z ruchu Al-Szebab. Przed dwoma laty zakazali oni działalności wielu organizacjom humanitarnym. Brak stałej władzy doprowadził do 20 lat bezprawia. Wielu ludzi wykorzystało panujący chaos do prowadzenia nielegalnych interesów, m.in. rabunkowej wycinki lasów, które to prowadziło do przemiany zielonych terenów w pustynię. Nie pomogły ostrzeżenia naukowców, że to doprowadzi do tragedii. W tym monecie warto sobie uzmysłowić, że pieniądze przeznaczone na budowę jednej rakiety bojowej uratowałyby tysiące dzieci umiejących z głodu. Podobnie żywność wyrzucona do koszy na śmiecie w bogatych krajach.
Aby nie skamieniało serce narodu wybranego Bog posyłał do niego proroków ze swoim słowem. Często było to słowo upomnienia. Czytanie biblijne zacytowane ukazuje powołanie przez Boga proroka Ezechiela, aby upominał swoich rodaków. „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela, abyś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu”. Bóg nakłada na proroka obowiązek upominania. I jeśli prorok sprzeniewierzyłby się tej misji, to będzie odpowiedzialny za śmierć grzesznika: „…a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie”. Upominanie jest ściśle złączone z przykazaniem miłości. W drugim czytaniu słyszymy słowa św. Pawła z II Listu do Rzymian: „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo”. Prawdziwą miłość poznajemy nie po tym, że ktoś nas ciągle chwali i schlebia nam nawet, gdy źle czynimy, ale po tym, że martwi się, gdy źle postępujemy i upomina nas. Nie jednemu z nas brakuje dzisiaj upomnień naszych rodziców. Przed oczyma stoi mi historia młodej dziewczyny Nawet, która wpadła w złe towarzystwo. Czuła się tam bardzo dobrze, bo wszyscy akceptowali jej postępowanie, nikt jej nie upominał. Uciekła z domu do tych którzy ją „rozumieją i kochają”. Dopiero gdy dotknęła dna moralnego i materialnego zrozumiała, że prawdziwie kochają ją rodzice, którzy ja upominali, gdy źle postępowała. Upominające słowo proroków jest słowem miłości Boga.
Chrystus w Ewangelii na dzisiejszą niedzielę mówi o obowiązku upominania błądzącego brata. Daje także wskazówki, co do formy upominania: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik”. A zatem widząc błąd swego brata nie trąb o tym naokoło, ale w cztery oczy porozmawiaj z nim serdecznie i upomnij. Dzisiaj w życiu zauważamy bardzo niebezpieczny i krzywdzący sposób upominania, czy raczej wytykania błędów przez media. Często błądzący dowiaduje się o swoich prawdziwych lub rzekomych błędach z przekazów medialnych. Ewangelia przypomina nam, jeśli błądzący nas nie usłucha wtedy mamy wziąć dwóch albo trzech świadków, bo sami możemy się nieraz mylić. I gdy ich nie usłucha, wtedy mamy donieść wspólnocie Kościoła. Jakże często dzisiaj ten etap jest pomijany. Zamiast donieść kościołowi, „zatroskani o dobro kościoła” donoszą mediom. A te jak hieny rzucają się na materiał i robią z tego skandal i aferę. Gdy błądzący nie usłucha nawet kościoła, to powinien być traktowany jak poganin i celnik, a wiec człowiek, który wymaga więcej modlitwy i troski, aby zrozumiał swój błąd.
Anonimowy autor przypomina w czterech punktach o dyspozycji duchowej upominającego. 1. Powierz daną sprawę Bogu i proś Go, aby usunął z twego serca wszelkie uprzedzenia do upominanego. W pokorze uznaj przed Bogiem, że sam potrzebujesz pouczenia. 2.Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy wielkimi grzesznikami i że ten, którego upominamy zna naszą gorszą stronę osobowości. 3. Jeśli popełniłeś błąd lub grzech, z pokorą wyznaj to Bogu i temu, kogo zraniłeś. 4. Pamiętaj, że nie jesteś nieomylny, potrzebujesz bożej łaski i mądrości w każdym momencie twojej drogi życiowej. A ponad to w osądzaniu winniśmy być ostrożni i wyrozumiali, ponieważ nigdy tak do końca nie zaznamy człowieka. W autobiografii „Long Walk to Freedom” Nelson Mandela opisuje między innym długi pobyt w więzieniu. Pewnego dnia został wezwany do naczelnika, aby opowiedzieć o panujących tu warunkach wizytującemu więzienie generałowi Steyn. Mandela rzeczowo, bez emocji powiedział o nadużyciach znienawidzonego przez więźniów naczelnika więzienia Badenhorsta. Generał sporządził akt oskarżenia. Kilka dni później do Mandeli przyszedł Badenhorst i powiedział: „Odchodzę z więzienia. Chciałem tyko życzyć powodzenia panu i pańskim ludziom”. I wyszedł zostawiając zdumionego Mandelę w celi. Później Mandela napisał: „Byłem zaskoczony. Badenhorst powiedział te słowa jak zwykły człowiek. Ukazał stronę swojej osobowości, które dotąd nie znaliśmy. Do tej pory uważaliśmy go za najbardziej nieludzkiego naczelnika więzienia. Lecz ten przypadek ukazał jego inną naturę. To było dla mnie bardzo pouczające. Człowiek najbardziej zimy i bezwzględny, gdy zachowa wrażliwość serca może się zmienić. Badenhorst nie był z istoty kimś złym. Jego człowieczeństwo zostało zdeformowane przez nieludzki system” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
UPOMNIENIE
Bracia: Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: „Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj” i wszystkie inne, streszczają się w tym nakazie: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa (Rz 13,8–10).
Pewnego dnia na dworze królewskim zjawił się krawiec, który zaproponował królowi uszycie szaty, jakiej nikt na świecie jeszcze nie widział. Król w swej próżności zgodził się. Przynaglany przez monarchę, krawiec zabrał się ostro do pracy. Dworzanie byli trochę zdziwieni tym, że widzą ruchy krawca , ale nie widzą materiału, z którego szyje strój dla króla. Ale cóż, jeśli ma to być wyjątkowa szata, to i materiał powinien być wyjątkowy. Po kilku dniach szata była gotowa. Krawiec delikatnie włożył ją na króla, który był trochę zaskoczony, że jej nie widzi. Ale wymowny krawiec przekonał go, że szata jest tak delikatna, że aż prawie niewidoczna. Zapewnił króla, że będzie budzić podziw u wszystkich. Król świadom wyjątkowości swego stroju pokazał się swoim poddanym. Rzeczywiście szata robiła na nich niesamowite wrażenie. Wszyscy patrzyli na króla ze zdziwieniem. Wydawało się im, że król jest nagi. Nikt jednak z najbliższego otoczenia nie odważył się powiedzieć tego co myśli królowi. Co więcej, aby przypodobać się swemu władcy zachwycali się jego szatą. Aż to nagle mały chłopiec krzyknął: król jest nagi. Zaskoczony król spojrzał na małego śmiałka i w jego szczerych oczach wyczytał, że został oszukany przez przebiegłego krawca. Nagi i upokorzony stał przed swymi poddanymi.
Ośmieszenie i upokorzenie króla ma dwa zasadnicze powody. Po pierwsze- król był osobą despotyczną, nie znosił żadnej krytyki czy uwag. Uważał, że ma zawsze rację. Po drugie- nikt z jego poddanych nie chciał się narazić swemu panu krytycznymi uwagami. Kierowali się lekiem przed konsekwencjami zwrócenia uwagi, a może zwykłym wygodnictwem, nie zależało im na królu. W duchu cieszyli się, gdy król wychodził na błazna. Historia z tej bajki, powtarzanej w wielu wersjach wyrasta z naszej codzienności. Do dziś pamiętam scenę przy stole, przy którym siedział przełożony ze swoim sekretarzem. Przełożony delektując się pysznymi potrawami, przez pomyłkę powiedział, że najlepiej mu smakują z kury tylne nogi. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem- od kiedy to kura ma cztery nogi. Ale „lojalny” sekretarz bez zastanowienia powiedział, że rzeczywiście tylna noga kury jest smaczniejsza. Śmieszne, ale prawdziwe. Może to dlatego najwięcej głupców możemy spotkać wśród ludzi, którzy mają władzę lub pieniądze. Te bajkowe historie i groteskowe sytuacyjne sceny mają swoje tragiczne wcielenia w historii. Władcy stawali się tyranami własnych narodów tylko dlatego, że nie było na tyle odważnych czy silnych ludzi, którzy by krytycznie ocenili postępowanie tyranów. Gdy czytamy książki o Stalinie widzimy wokół niego zastraszone grono pochlebców. Żaden nie śmiał nawet miną pokazać, że Stalin może się w pewnych rzeczach mylić. Najpodlejsza i najgłupsza decyzja Stalina znajdowała aplauz jego otoczenia. I tak narodził się jeden z największych demonów zbrodni dwudziestego wieku. Brak upomnienia, życzliwej krytyki prowadzi do zguby człowieka.
Biblia każe nam spojrzeć na ten problem jeszcze szerzej głębiej, sięgając aż do granic wieczności. Bóg skierował do proroka Ezechiela te słowa: „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela, abyś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: „Występny musi umrzeć”, a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze ze swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie” (Ez 33, 7-8). Upominanie jest naszym obowiązkiem. Biblia, mówiąc o upominaniu bardziej się koncentruje na sprawach moralnych, bo one decydują o wieczności człowieka. Zacytowany na wstępie fragment Ewangelii zwraca naszą uwagę na upomnienie, które bezpośrednio dotyczy nas, ale swoją wymową ma zasięg o wiele szerszy. Ewangelia zawiera bardzo praktyczne wskazania jak ustosunkować się do naszego bliźniego, gdy ten popełnia zło względem nas. Te rady różnią od tych, jakimi często kierujemy się w naszym życiu. Gdy bliźni zawini wobec nas nic nie mówimy, dusimy to w sobie, udajemy, że nic się nie dzieje. Czujemy się jednak wewnętrznie zranieni, narasta wewnętrzna depresja, złość i chęć rewanżu. Aż w końcu wybuchamy. Powstaje wielka awantura. Bywa też inaczej, doświadczając zła ze strony bliźniego zaczynamy o tym opowiadać przyjaciołom, krewnym, sąsiadom, a nawet przygodnie spotkanym. Mówimy im o tym nie, dlatego, że szukamy u nich rady, ale poparcia w naszym utyskiwaniu. Uczynni słuchacze dodadzą trochę to tego cośmy powiedzieli i ponadto doniosą w przekręconej formie osobie wyrządzającej nam zło. I znowu powstaje wielka awantura. Problem nie został rozwiązany, a wręcz przeciwnie- przybyło więcej zła.
Ewangelia proponuje inną drogę postępowania w podobnej sytuacji. W pierwszym rzędzie mamy osobiście upomnieć, w cztery oczy naszego bliźniego. Upomnienie publiczne upokarza. Upomnienie powinno być delikatne i taktowne. Jedna z matek zanim rozpoczęła upominanie swego nastoletniego syna brała go za rękę lub kładła swoją rękę na jego ramionach. Syn czuł miłość matki i ze spokojem przyjmował jej słowa. Jezus upominał z wielką miłością, nawet do Judasza, który przyszedł, aby Go wydać zwrócił się używając słowa: „Przyjacielu”. Święty Wincenty a Paulo, będąc już w starszym wieku, powiedział: „Trzy razy w moim życiu ostro ganiłem i upominałem. Nie odniosło to żadnego skutku. Natomiast to, czego wymagałem spokojnie i z dobrocią, zawsze mi się udawało”. Jeśli mamy do czynienia z kimś bardzo wrażliwym to za nim zwrócimy uwagę, lepiej wcześniej pochwalić, niektórzy mówią, że działa to jak mydlenie brody przed goleniem.
Jezuita, Herbert F. Smith w jednym ze swoich kazań podaje dwanaście rad, jak powinniśmy upominać bliźniego. 1.Sam nie jesteś skory do przyjmowania uwag, a zatem bądź ostrożny w ich udzielaniu. 2. Upominaj jak przyjaciel, który sam także błądzi, a nie jako wróg. 3. Wiedząc jak bardzo ranią nas niesprawiedliwe upomnienia, staraj się nie ranić innych. 4. Wypominanie dawnych błędów nie jest upominaniem, ale potępieniem. 5. Wiedz, że miłość więcej może zrobić aniżeli oskarżenie. 6. Jeśli zajdzie taka potrzeba, pomóż upominanemu. 7. Celem upomnienia jest uleczanie, a nie zranienie kogoś. 8. Rozważ wcześniej, czy dana osoba potrzebuje bardziej pomocy, czy upomnienia. 9. Nie upominaj zbyt często, upominaj tylko w najistotniejszych uchybieniach. 10. Upominanie rani, dlatego nie czyń tego brutalnie. 11. Pomyśl jak Maryja pełna miłości i ducha modlitwy upomina, naśladuj ją w tym. 12. Wejdź w położenie upominanego i pomyśl o tym.
Może na końcu pogratulujesz upominanemu, że nie jest najgorszy (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
UPOMINAJ Z MIŁOŚCIĄ
Prawie na samym początku Biblii słyszymy słowa Boga: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”. Stworzył więc Bóg kobietę i tak powstała podstawowa komórka wspólnoty ludzkiej. Jest ona nieodzowna w samorealizacji człowieka. Ponadto człowiek żyje w wielu innych wspólnotach, które są konieczne w zdobywaniu życiowych celów, zarówno ziemskich jak i pozaziemskich. Wybitny filozof Arystoteles stwierdził, że człowiek jest istotą społeczną, ponieważ jako jednostka może się zrealizować tylko w społeczności i poprzez społeczność. Według tego filozofa człowiek mógłby żyć poza społecznością w dwóch przypadkach; będąc bogiem lub potworem. Również nasze zbawienie dokonuje się we wspólnocie. Chrystus powiedział, gdzie dwaj albo trzej są zgromadzeni w Jego imię On tam jest obecny. Chrystus powołał do istnienia wspólnotę Kościoła abyśmy w nim i przez niego uświęcali się i osiągnęli zbawienie.
Wspólnota ludzka poprawnie funkcjonuje, gdy jej członkowie respektują zasady w niej obowiązujące. Dla ilustracji posłużę się historią opisaną przez Grega Mortensona w książce „Trzy filiżanki herbaty”. Greg, znany himalaista mieszkał w niewielkiej górskiej wiosce Centralnej Azji. Podczas jednej z nieudanych prób zdobycia niebezpiecznego szczytu K-2 omal nie stracił życia. Z pomocą przyszli mu wtedy biedni mieszkańcy, zagubionej pośród gór wioski Korphe. Wdzięczny za uratowanie życia alpinista postanowił wraz z innymi zbudować dla mieszkańców tej wioski szkołę. Przez rok gromadził pieniądze, potrzebne materiały oraz przygotowywał plan budowy szkoły. Gdy już wszystko było gotowe Greg przybył do Korphe, aby przystąpić do dzieła. W typowym dla Amerykanów tempie pracy rozpoczął budowę. Wymagał od siebie i innych, aby pracowali szybciej i lepiej. Pewnego razu naczelnik wioski, mądry mężczyzna imieniem Haji Ali zaprosił go na herbatę. Usiedli razem i wtedy Haji Ali udzielił młodemu Amerykaninowi następującej rady: „Jeśli chcesz przetrwać w Baltistanie musisz respektować nasze zasady życia. Gdy po raz pierwszy pijesz herbatę z mieszkańcem Baltistanu jesteś traktowany przez niego jak obcy. Drugim razem jesteś dla niego honorowym gościem. Przy trzecim spotkaniu, po wypiciu z nim trzeciej filiżanki herbaty stajesz się dla niego członkiem rodziny, a dla rodziny jest on gotów zrobić wszystko, nawet oddać swoje życie. Greg, ty musisz mieć czas na spokojne spotkania z nami i wypicie trzech filiżanek herbaty. Może my nie jesteśmy wykształceni, ale nie jesteśmy głupi. Żyjemy tu od niepamiętnych czasów. Przetrwaliśmy dzięki wspólnemu zmaganiu się z przeciwnościami losu”.
Budowanie relacji międzyludzkich jest ważniejsze niż wartości materialne. Szczególnie odnosi się to do wspólnoty Kościoła. Można powiedzieć, że umacnianie duchowych więzi wspólnoty parafialnej jest ważniejsze niż załatanie dziury w dachu budynku kościelnego. Wspólnota parafialna mocno związana z Bogiem i między sobą bez zbędnych przynagleń upora się także z dziurą w dachu. O budowaniu wspólnoty Kościoła, Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „Wszyscy ludzie są wezwani do tego samego celu, którym jest sam Bóg. Istnieje pewne podobieństwo między jednością Osób Boskich a braterstwem, jakie ludzie powinni zaprowadzić między sobą, w prawdzie i miłości. Miłość bliźniego jest nieodłączna od miłości Boga” (KKK 1878). Miłość jest podstawowym prawem i fundamentem, na którym mamy budować Kościół, wspólnotę zbawienia. Dzisiejsze czytania biblijne mówią, że wyrazem miłości jest upominanie grzesznika. W pierwszym czytaniu prorok Ezechiel pisze, że obojętność na zło czynione przez bliźniego zasługuje na bardzo srogą karę: „To mówi Pan: Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela po to, byś słysząc z mych ust napomnienia przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: Występny musi umrzeć – a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi – to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie”. Powyższe słowa mają odbicie w prawie angielskim, które mówi: „Milczenie oznacza zgodę”. A godząc się na zło jesteśmy za nie współodpowiedzialni.
Ks. Elton Richard w czasie rekolekcji dla młodzieży powiedział: „Przypominam sobie wspaniałą dziewczynę, która zmarnowała życie przez narkotyki. Zapytałem jej koleżanki i kolegów, czy wiedzieli o jej problemie. Oczywiście, że wiedzieli, znali także handlarza, który dostarczał jej narkotyki, ale z życzliwości nigdy jej nie upomnieli, nie powiedzieli, że rujnuje sobie życie, nikogo też nie poinformowali o jej uzależnieniu od narkotyków. Czy zabiła ją ludzka życzliwość?” Na to pytanie odpowiedź jest prosta. Tak, zabiła ją ludzka życzliwość, tylko była to życzliwość fałszywa. W imię fałszywej życzliwości nie można się powstrzymywać od upominania, bo inaczej stajemy się współwinni zła, a nawet zabójstwa. Kierując się fałszywą życzliwością nigdy nie zbudujemy solidnej ludzkiej społeczności. Nie mniej ważna od upominania jest gotowość przyjmowania uwag. Błogosławiony papież Jan XXIII, po wstąpieniu do Seminarium Duchownego poprosił swoich dwóch przyjaciół, aby pod koniec każdego dnia wytknęli mu błędy i pomyłki jakie popełnił. Dzięki temu mógł sobie wyrobić prawdziwy obraz samego siebie, co jest konieczne na drodze prowadzącej do świętości, do zbawienia.
Z sentymentem wspominam upomnienia moich rodziców. Nieraz wydawało mi się, że są zbyt ostre i niesprawiedliwe. Jednak wyczuwalna za nimi ogromna miłość łagodziła te negatywne odczucia. A dzisiaj wspomnienie tych upomnień rodzi ogromną wdzięczność dla rodziców. Upominanie zawsze musi wypływać z miłości, ponieważ miłość jest jedyną rzeczą, która nie zrani bliźniego. Tę wielką miłość wyśpiewywał kiedyś Stanisław Grzesiuk w balladzie o rozbójniku Antku. Antek zszedł na złe drogi. Był upominany przez swoją matkę i brata Feliksa. Nie słuchał tych upomnień. Aż w końcu został schwytamy i osadzony w więzieniu. Po zakończonym śledztwie zaprowadzono go na salę rozpraw. Jednym z sędziów był jego brat Feliks, który w imię prawa skazał brata na śmierć. Po odczytaniu wyroku Feliks padł martwy na podłogę, jego serce nie wytrzymało. Antek wyznał wtedy z ogromnym żalem, że „nie pomogły matki łzy ni brata głos”. Zmarnował życie ziemskie będąc głuchym na upomnienia, ale ta ostania ofiara miłości brata sprawiła, że zrozumiał swój błąd i otworzył się na miłosierdzie boże, które otwiera bramy nieba nawet największemu grzesznikowi.
W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę Chrystus daje konkretne wskazania, co do sposobu upominania grzeszącego brata. Nie rozgłaszaj całemu światu błędów bliźniego, bo jest to plotka, jest to grzech. To nie ma nic z miłości. Wręcz przeciwnie, znaczy to, że twoje serce zżera nienawiść i zazdrość, która chce szkodzić bliźniemu. Nie upominaj bliźniego, gdy jesteś zły na niego. W takim stanie twoje upominanie jest rozładowaniem twoich złych emocji i nic na tej drodze nie osiągniesz, tylko zranisz bliźniego. Chrystus mówi: „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy”. A gdyby okazało się, że twoja miłość jest za słaba, aby nawrócić brata, to wtedy „weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa”. To „oparcie sprawy” na dwóch lub trzech świadkach jest przywołaniem także obecności samego Chrystusa: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”. Złączeni poprzez modlitwę z Chrystusem mamy przesączyć upominanie bezgraniczną miłość bożą. I jeśli wtedy okaże, że nasza modlitwa i miłość jest jeszcze za słaba winniśmy donieść wspólnocie Kościoła, w którym pulsuje pełnia modlitwy i miłości. I jeśli mimo to grzesznik nie usłucha nas, mamy go traktować jak poganina i celnika tzn. mamy powierzyć go Bogu, modląc się o jego przemianę i nawrócenie (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTY FILIP NEREUSZ
Upominanie wydaje się być bardzo łatwe, bo cóż jest prostszego niż wytknięcie komuś zła. Nic bardziej błędnego. Upominanie nie może przekreślać człowieka, lecz ma zachęcać do poprawy i nawrócenia, stąd też wymaga ono wiele mądrości, taktu i odwagi. Upominając trzeba wykorzystać wszelkie możliwe środki, a gdy one okażą się bezskuteczne, dopiero wtedy możemy zostawić sprawę Bożemu miłosierdziu. W Ewangelii, zacytowanej na wstępie Chrystus łączy upominanie z sakramentem pojednania. Mówi do apostołów, że cokolwiek zwiążą na ziemi będzie związane w niebie. Sakrament spowiedzi jest jedyną i niepowtarzalną sytuacją upominania, która ma moc wiążącą w niebie. Jest to sakrament miłości i mądrości, który ocala grzesznika. Święty Filip Nereusz z poczuciem humoru potrafił skutecznie upominać w konfesjonale. Przerywał nieraz penitentowi mówiąc: „Nie mów tyle o swoich grzechach, pozostaw coś niecoś aniołom”. Nie mniej skuteczne były zadawane przez niego pokuty. Święty był spowiednikiem pewnej hrabiny, która ciągłe przychodziła do spowiedzi z grzechami języka. Rady i zachęty zdawały się być bezskuteczne. W tej sytuacji Filip zadał penitentce osobliwą pokutę, a mianowicie kazał damie rozrzuć na wietrze pierze z niewielkiej poduszki. Po pewnym czasie hrabina przyszła do spowiedzi z tymi samymi grzechami. A wtedy Święty zadał jej „odwrotną ” pokutę- zebrać rozrzucone pióra. Kronikarze mówią, że penitentka zrozumiała naukę, upomnienie i raz na zawsze przestała plotkować.
Święty Filip Nereusz urodził się 21 lipca 1515 roku we Florencji, która w tamtym czasie była kuźnią europejskiej kultury i ducha. Dom rodzinny i atmosfera tego miasta wywarły niezatarte piętno na życiu przyszłego Świętego. W latach szkolnych Filip pozostawał pod dużym wpływem dominikanów, gdzie była żywa tradycja Girolamo Savanaroli, przeora klasztoru dominikanów San Marco we Florencji. Savanarola zarzucając papiestwu rozluźnienie moralne wystąpił publicznie przeciw papieżowi Aleksandrowi VI. Za co został ekskomunikowany, oskarżony o herezję a następnie spalony na stosie. Miało to miejsce 17 lat przed narodzeniem Filipa. W tej atmosferze Filip wyrastał na pobożnego i mądrego młodzieńca. Uroda i poczucie humoru Świętego zjednywały mu wielu przyjaciół.
Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, siedemnastoletni Filip udał do swojego wuja w San Germano pod Monte Cassino, gdzie miał przyuczyć się do zawodu kupca, a w przyszłości odziedziczyć majątek po bezdzietnym wuju. Plany rodzinne legły w gruzach, gdy po niedługim czasie Filip opuścił San Germano i jako włóczęga z kijem i torbą przybył do Rzymu. Aby z czegoś żyć, podjął się wychowania dwóch synów florentczyka zamieszkałego w Rzymie. Równocześnie rozpoczął studia teologiczne. W okresie studiów nie zaniedbywał pracy duchowej nad sobą, co owocowało dobroczynną aktywnością. Filip odwiedzał szpitale i przytułki, pomagał chorym i nędzarzom. Ta pomoc materialna była dla niego sposobnością, aby w tych ludziach obudzić sumienie, zbliżyć ich do Boga. Widząc ogrom nędzy ludzkiej, Filip powoli dochodził do przekonania, że powinien więcej czasu poświęcić biednym, którzy doświadczają nędzy zarówno materialnej jak i duchowej. Zrezygnował, zatem za studiów i całkowicie poświęcił się apostolstwu i pracy charytatywnej. Wyszedł ze słowem Bożym na ulice i place, do warsztatów rzemieślniczych i na targowiska. Był nieraz wyśmiewany, ale głęboka wiara i wewnętrzna charyzma Świętego ostatecznie zwyciężyły. Filip zgromadził wokół siebie ludzi szczególnie zaniedbanych pod względem religijno-moralnym. Po odpowiednim przygotowani utworzył z nimi Bractwo Trójcy Świętej dla Opieki nad Pielgrzymami, które udzielało pomocy duchowej a nieraz i materialnej pielgrzymom licznie odwiedzającym Rzym.
Za radą swojego spowiednika Filip przyjął w wieku 36 lat święcenia kapłańskie i rozpoczął posługę duszpasterską w kościele św. Hieronima della Carita w centrum Rzymu. Wkrótce stał się znanym spowiednikiem. Był także doradcą i spowiednikiem papieży. Głębokie życie wewnętrzne i asceza nie przeszkadzały Filipowi w zachowaniu pogody ducha i poczucia humoru. Jako człowiek wielkiej pokory był zażenowany, gdy ludzie traktowali go jako świętego. Aby to zmienić, Święty udając pijanego paradował ulicami miasta. Prawdopodobnie, ludzie znając poczucie humoru i pokorę Filipa nie uwierzyli w to, co widzieli.
Z czasem Filip Nereusz doszedł do przekonania, że zaangażowanie nie tylko kapłanów, ale także świeckich w głoszeniu Ewangelii jest konieczne, aby mogła ona dotrzeć do jak największej liczby ludzi. Zaczął zatem organizować w niewielkim pomieszczeniu spotkania dla duchownych i świeckich. Na spotkaniach czytano pobożne książki, Pismo święte, dyskutowano, śpiewano, organizowano także rekolekcje, katechizowano. Treści katechizmowe ks. Filip przekazywał różnymi metodami, wykorzystując do tego śpiewy religijne, koncerty, przedstawienia teatralne, pielgrzymki. Zebrania kończyły się modlitwą, nawiedzeniem kościoła, a następnie wszyscy szli do szpitali, odwiedzali chorych i potrzebujących, aby wyrazić przez czyn te wartości, które przyswajali sobie na spotkaniach. Uczestnicy tych zebrań po przejściu formacji duchowej wracali do swoich środowisk, gdzie wprowadzali nowy styl życia i werbowali nowych członków. Dla wzrastającej liczby uczestników spotkań wyremontowano magazyn nad jedną z naw kościoła św. Hieronima i tak powstało pomieszczenie, zwane oratorium. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli.
Poza modlitwą, pobożną lekturą i dziełami charytatywnymi twórca oratorium pragnął dać uczestnikom solidne podstawy kultury religijnej, stąd między innymi wykłady z historii Kościoła prowadzone przez wybitnego historyka Baroniusza, który dzięki oratorium stał się nauczycielem całego ówczesnego świata katolickiego. Dla urozmaicenia spotkań wprowadzono pewnego rodzaju rekreację, która była przyjemnym odpoczynkiem i równocześnie dopełniała formację duchową i intelektualną zgromadzonych. Ważnym elementem tej rekreacji było śpiewanie hymnów, co dało początek kompozycji nazwanej „Oratorium”. Oratorium stało się centrum duszpasterskim.
Niebawem św. Filip zaczął organizować spotkania formacyjne i samokształceniowe dla kapłanów. Tak powstały oratoria skupiające zaprzyjaźnionych księży. Po latach cała sieć takich wspólnot oratoryjnych przekształciła się w Kongregację oratorianów, w Polsce nazywanych od imienia Świętego, Filipinami. Nie związani żadnymi ślubami prowadzili życie wspólnotowe. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Za datę założenia oratorianów przyjmuje się rok 1565. Kongregację zatwierdził papież Grzegorz XIII w roku 1575. Regułę dla Filipinów napisał św. Filip dopiero w roku 1583. Zostawiała ona poszczególnym kapłanom dużo swobody. Każdy dom zachowuje dużą niezależność. W roku 1942 Stolica Apostolska połączyła wszystkie placówki w jeden, wspólny, ale bardzo luźny organizm.
Św. Filip wyniszczony nadmierną pracą i poświęceniem zmarł na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. Już za życia uważano go za świętego. Po śmierci wzmógł się jego kult, stąd też bardzo szybko, jak na tamte czasy ks. Filip został beatyfikowany przez papieża Pawła V w roku 1615. Siedem lat później kanonizował go papież Grzegorz XV (z książki Wypłynęli na głębię).
NIE KLEP PO PLECACH, ALE UPOMINAJ
Na towarzyskim spotkaniu jeden z moich amerykańskich znajomych rozmawiał ze swoim kolegą, którego wychwalał i prawił mu komplementy, poklepując go po plecach. Byłem trochę zaskoczony i zdziwiony, bo wiedziałem, że mój znajomy niezbyt przychylnie wyrażał się wcześniej o poklepywanym koledze. Co więcej, uważał go za skończonego osła i kanalię. Po skończonym spotkaniu znajomy, jakby odpowiadając na moje zdziwienie, wrócił do rozmowy ze swoim kolegą. Powiedział, że tak naprawdę to uważa go za skończonego bęcwała i człowieka bez zasad. Aby jednak nie narażać się, nie stresować i nie psuć przyjemnej atmosfery przyjęcia, to woli prawić komplementy, poklepywać po plecach niż wypominać błędy. I dodał, że nie zależy mu na tym, aby poklepywany i chwalony zrozumiał swoje błędy. Takie poklepywanie może jest i miłe, ale najczęściej kończy się tak jak w bajce arcybiskupa Ignacego Krasickiego „Kruk i lis”. Posłuchajmy jej zatem: „Bywa często zwiedzionym, / Kto lubi być chwalonym. / Kruk miał w pysku ser ogromny; / Lis, niby skromny, / Przyszedł do niego i rzekł: ‘miły bracie, / Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię! / Cóż to za oczy! / Ich blask aż mroczy! / Takową postać? / A pióra jakie! / Szklniące, jednakie. / A jeśli nie jestem w błędzie, / Pewnie i głos śliczny będzie’. / Więc kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił, / Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił”.
Zapewne arcybiskup, pisząc tę bajkę korzystał z doświadczeń najbliższego środowiska, gdzie pochlebstwa, wierszyki pochwalne są dosyć często stosowane. Nie jest to jednak zarezerwowane tylko dla tej grupy społecznej. Schlebianie ludziom, szczególnie tym od których zależy nasz los jest na porządku dziennym w życiu społecznym. Pochlebcy to groźni wrogowie. Prawie zawsze mają oni swój interes w omamianiu pochlebstwami swego bliźniego i udawaniu fałszywych przyjaciół. Prawdopodobnie to miał na myśli kardynał Richelieu gdy mawiał: „Boże, chroń mnie przed przyjaciółmi, przed wrogami obronię się sam”. Posłuchajmy jeszcze co mówią o pochlebstwach znani ludzie: „Jeżeli ci trudno zrozumieć pochwały, to uważaj je za pochlebstwa” /Demokryt/. „Kochamy pochlebstwo, choć nie jest ono w stanie nas zwieść. Pochlebstwo wskazuje bowiem, że jesteśmy na tyle ważni, by na nie zasłużyć’ /Ralph Waldo Emerson/. „Niektórych ludzi nie skuszą nawet góry złota. Złamać ich może tylko pochlebstwo” /Henry Ward Beecher/. „Pochlebstwo – sztuka mówienia innym tego, co oni sami myślą o sobie” /Marek Agrypa/. „Pochlebstwo to potrawa, która wszystkim smakuje” /Carlo Goldoni/.
Pochlebstwa są szczególnie szkodliwe i groźne, gdy tolerują i pochwalają grzeszne, złe postępowanie. Mają one konsekwencje doczesne i wieczne, dlatego Pismo św. nie tylko żąda powstrzymania się od pochlebstw, ale przypomina o obowiązku upominania grzesznika. W pierwszym czytaniu na dzisiejszą niedzielę słyszymy proroka Ezechiela: „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela, abyś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: ‘Występny musi umrzeć’, a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi, to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie. Jeśli jednak ostrzegłeś występnego, by odstąpił od swojej drogi i zawrócił, on jednak nie odstępuje od swojej drogi, to on umrze z własnej winy, ty zaś ocaliłeś swoją duszę”. Zaciągamy zatem winę wobec Boga, gdy widząc zło tolerujemy je i nie upominamy grzesznika.
O obowiązku upominania przypomina nam także dzisiejsza Ewangelia. Chrystus mówi: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi”. Chrystus poucza nas, że upominający powinien kierować się miłością i dobrem grzesznika. Nie można naokoło bębnić o grzechu bliźniego. Najpierw powinniśmy upomnieć w cztery oczy. I to upomnienie jest o wiele trudniejsze, niż mówienie o grzechu bliźniego do swojej znajomej czy znajomego. Bezpośrednio, w oczy mówi o naszych błędach tylko prawdziwy przyjaciel. Zaś wróg wcześniej rozpowie innym, a później, aby zadać nam ból i nasycić swoją próżność wytknie nam w oczy nasz błąd. Wcale mu nie zależy, aby grzesznik się nawrócił, a nawet się cieszy, że jest ktoś gorszy od niego. Św. Paweł w liście do Rzymian przypomina nam o miłości, która jest konieczna także przy upominaniu: „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Miłość nie wyrządza złemu bliźniemu”. Wiemy dobrze, jak wiele zła może wyrządzić upominanie bez miłości.
Upominanie może rodzić czasami pewne napięcia, konflikty, ale jest to cena, jaką trzeba płacić za miłość, która przynagla nas do upominania bliźniego, aby nie umarł w grzechu, ale żył wiecznie. Sytuacja konfliktowa rozwiązana w duch miłości upominającej oczyszcza atmosferę, otwiera nowe perspektywy i prowadzi do pogłębienia więzi międzyludzkich. Reporterka Elizabeth Bernstein na łamach The Wall Street Journal rozmawiała z psychologami i terapeutami na temat, jak w życiu codziennym, w które wpisane jest także upominanie, zwracanie sobie uwag uniknąć kłótni. Jeden z psychologów wymienił pięć zasad unikania i rozwiązania konfliktów: 1. Cierpliwie zaczekaj zanim zaczniesz rozmawiać. Daj czas na uspokojenie emocji. Jeśli jedna ze stron jest wzburzona, to nawet przeprosiny mogą prowadzić do eskalacji konfliktu. 2. Nie upieraj się przy myśli, że jesteś w porządku. Pamiętaj, że każda ze stron uważa, że ma rację, myli się przeciwna strona. Zamiast koncertować się na własnych odczuciach staraj się zrozumieć, co czuje druga strona. 3. Powiedz, że rozumiesz, co czuje druga osoba: Rozumiem, że to cię boli. Zapytaj drugą stronę, czy masz rację w takim podejściu do sprawy. 4. Zrezygnuj z naturalnego odruchu bronienia się. Jeśli przeprosisz i druga osoba powie: ‘Tak, twoje zachowanie było niewłaściwe’, skiń tylko głową. Powiedz, że naprawdę dbasz o drugą osobę i jesteś gotów dla niej zmienić swoje zachowanie. 5. Zaakceptuj fakt, że potrzebny jest czas, aby wszystko wróciło do poprzedniego stanu wewnętrznego pokoju i radości. Jeżeli ukażemy sobie, że dbamy o siebie, to z pewnością wspólnie rozwiążemy jeszcze większe problemy. W czasie przeprosin nigdy nie używaj słowa ‘ale’. Przykro mi, ale…, bo to podważa sens całych przeprosin.
Z pewnością powyższe wskazania są użyteczne w budowaniu harmonijnej więzi międzyludzkiej, a to jest także potrzebne w budowaniu wspólnoty Ludu Bożego. A modlitwa wspólnotowa ma szczególna moc przed Bogiem. Chrystus mówi: „Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”. O tę jedność módlmy się słowami św. Jana Pawła II: „Módlmy się, aby Bóg, który w Jezusie Chrystusie pragnął złączyć wszystkich ludzi w jedną wspólnotę zbawienia, obdarzył swoich uczniów zdolnością do dawania świadectwa jedności w naszych czasach” (Kurier Plus, 2017)).
OBOWIĄZEK UPOMINANIA
Pewnego razu jak zwykle przygotowywałem się do sprawowania Mszy św. Ku swemu zaskoczeniu zauważyłem kartkę przyklejaną do mszału z informacją, że w czasie Mszy św. mam ominąć słowa: „Przekażcie sobie znak pokoju”. Kościelna wyjaśniła mi, że ktoś z wiernych zadzwonił do kurii biskupiej, że ja w czasie Mszy św. wypowiedziałem te słowa, które są zabronione przez pandemiczne przepisy liturgiczne. Według tych przepisów te słowa mogą sprowokować wiernych do podania ręki czy pocałunku. Ktoś z kurii zadzwonił do proboszcza, a proboszcz do kościelnej, a kościelna napisała to na kartce. W tym co opisałem nie chodzi o pandemiczne przepisy odnośnie znaku pokoju, które mogłem z przyzwyczajenia wypowiedzieć, ale o upomnienie, które dotarło do mnie okrężną drogą. O tym właśnie mówi dzisiejsza Ewangelia: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy”. W tym wypadku nie chodzi o grzech, ale pewne przeoczenie. Wiernemu zabrakło odwagi, aby powiedzieć to w oczy, tylko upomniał drogą okrężną. Bardzo często w naszym życiu brakuje nam odwagi upominania bliźniego w oczy, ale drogą okrężną ubarwiając plotką, pomówieniem, oszczerstwem przez innych upominamy bliźniego.
W czasie pandemii olbrzymie kontrowersje wzbudził film instruktażowy opublikowany w mediach społecznościowych a zrealizowany przez parafię Pax Christi w Eden Prairie w archidiecezji Saint Paul w stanie Minneapolis USA. W filmie zawarto instrukcję dla wiernych odnośnie uczestnictwa w Mszy św. W filmie informowano o obowiązku rejestracji online przed udaniem się na Mszę do kościoła, przestrzegając, że nikt bez potwierdzenia elektronicznego rezerwacji nie zostanie wpuszczony do świątyni. Największy jednak absurd, który ocierał się profanację Najświętszego Sakramentu dotyczył formy przyjmowania Komunii św. Wierni, opuszczając kościół, mogli wziąć konsekrowane przez kapłana podczas Mszy św. komunikanty, które miały formę „indywidualnych pakietów”. Można je wziąć ze stołu z tyłu kościoła. Film przypomina „Weź tylko jedną paczkę na osobę”, prosząc, by pospiesznie, zachowując odpowiednią odległość, udać się do samochodu i tam spożyć hostię. Na publiczną profanację Eucharystii potrzebne było publiczne upomnienie, co uczynił kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów: „To absolutnie niemożliwe. Bóg zasługuje na szacunek. Nie możesz Go włożyć do plastikowej torebki. Nie wiem, kto rozważa ten absurd, ale byłoby to pozbawienie Eucharystii należnej Jej czci. Komunię przyjmujemy w sposób godny, godny Boga, który do nas przychodzi. Eucharystię należy traktować z wiarą, a nie jak zwykły produkt z supermarketu”.
Upomnienie jest obowiązkiem wynikającym z prawa miłości bliźniego. W pierwszym czytaniu Bóg mówi do proroka Ezechiela: „Jeśli do występnego powiem: Występny musi umrzeć – a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi – to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie”. Chrystus w dzisiejszej Ewangelii zobowiązuje nas także do upominania bliźniego: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy”. W nauczaniu Kościoła upominanie jest jednym z miłosiernych uczynków względem duszy: „Grzesznych upominać”. Mamy się wzajemnie upominać, bo jesteśmy wzajemnie związani ze sobą. Grzech jednego szkodzi innym. Chrystus mówi o najważniejszym celu upominania jakim jest „pozyskać swego brata”. A to wymaga wielkiego taktu i zastosowania pewnych reguł. Karcenie, upominanie związane jest z pewnym trudem. W Liście do Hebrajczyków czytamy: „Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości”.
Upominanie jest rzeczą trudną z wielu powodów. Współczesna kultura często kwestionuje upominanie grzeszących, mówiąc, że upominanie to brak szacunku dla wolności drugiego człowieka. Zwrócenie komuś uwagi bywa odbierane jako zamach na jego wolność. Upomnienie jest tolerowane, gdy ktoś wprost szkodzi innym. Ale jeśli uznamy, że szkodzi tylko sobie, to reagujemy słowami: „Jest dorosły; wie co, robi; to jego sprawa”. Upominanie grzeszących jest dziś kwestionowane także z powodu skrajnego subiektywizmu. Co dla mnie jest dobre lub złe, niekoniecznie musi być dobre lub złe dla drugiego człowieka. Oczywiście pewne indywidualne okoliczności lub intencje mają wpływ na ocenę moralną postępowania. Istnieje jednak granica oddzielająca dobro i zło. Kłamstwo pozostaje zawsze kłamstwem, kradzież kradzieżą, cudzołóstwo cudzołóstwem itd. Jeszcze innym powodem kwestionowania upomnienia jest twierdzenie, że skoro sam jestem grzesznikiem, nie mam prawa upominania innych. To prawda, nikt z nas nie jest doskonały, mamy jednak obowiązek wzajemnie sobie pomagać z całą pokorną świadomością własnej grzeszności. Upominanie nie jest potępianiem grzesznika, ale jest zwróceniem uwagi na zło po to, by „pozyskać brata”.
Chrystus w Ewangelii mówi nam jak mamy upominać. W pierwszym rzędzie mamy upominać na osobności, nie przy ludziach. Jeśli to nie zadziała mamy upomnieć przy jednym lub dwóch świadkach. I jeśli to nie będzie skuteczne, to wtedy upomnieć trzeba publicznie, przy wszystkich. I jeśli to nic nie zmieni to, to wtedy Chrystus radzi: „niech ci będzie jak poganin i celnik”. Czy to znaczy, że mamy te osoby ignorować, wykluczyć z naszego życia, odwrócić się od nich? Tak by to mogło wyglądać. Ale popatrzmy, jak Chrystus traktował pogan i celników. Starał się zawsze okazywać im swoją miłość, poświęcał im swój czas, nawet gdy inni mieli Mu to za złe i wytykali: „Potem, przy stole w domu Mateusza, do Jezusa i Jego uczniów przyłączało się wielu celników i grzeszników. Widząc to, faryzeusze zaczęli pytać uczniów: Dlaczego wasz Nauczyciel zasiada do stołu z celnikami i grzesznikami?” Chciał celników i grzeszników pozyskać dla Królestwa Bożego. To przypomina mi sytuację w domu, gdy dziecko zeszło na złe drogi i nie pomogły upomnienia rodziców. Dziecko pozostaje grzesznikiem, ale nie opuszcza go miłość rodziców, którzy modlą się i czekają na nawrócenie dziecka. Zatem nawet, gdy ktoś nie usłucha naszych upomnień nie może być przekreślony, ma mu towarzyszyć modlitwa o nawrócenie. Może jeszcze nie nadszedł dla niego czas zrozumienia upomnienia.
A na zakończenie wysłuchajmy kliku rad dr Michała Czakona jak powinniśmy upominać. 1. Najważniejszym celem rozsądnego upominania jest dobro osoby – zarówno tej osoby, którą upominany, jak i osób wokół. 2. Nigdy nie upominaj, kiedy czujesz gniew! 3. Zaczynaj od pytania. W pierwszej kolejności osoba upominana powinna sama ocenić swoje zachowanie. 4. W upominaniu mówimy o faktach, o konsekwencjach tych faktów, jasno formułujemy nasze oczekiwania i podajemy pozytywne korzyści jakie osiągniemy przez zaniechanie czynienia zła. 5. Unikamy w upominaniu mówienia o cechach, właściwościach człowieka. Nie generalizujemy. Nie potępiamy człowieka, ale jego czyny – trzeba to bardzo jasno oddzielić i podkreślić. Nie obrażamy. Nie upokarzamy.
Jak widzimy sztuka upominania nie jest łatwa, ale jeżeli Chrystus wymaga od nas tego, wskazując na wymiar wieczny, to da również łaskę i moc do takiego upominania. Dlatego nasze upominanie powinno być zanurzone w miłości Bożej i połączone z modlitwą, jak to robił św. Ojciec Pio: „Pokornie proszę Cię, Panie, abyś ze względu na Twoją dobroć i miłosierdzie powstrzymał gromy Twego gniewu na nieszczęsnych grzeszników i udzielił im łaski nawrócenia i pokuty. Dlatego z całym żarem proszę Cię: spojrzyj okiem niewypowiedzianej dobroci na tych braci i siostry, pociągnij ich ku sobie i złącz nierozerwalnymi więzami miłości. O Panie, niechaj znowu powstaną ci, którzy prawdziwie umarli. Ty, który swoim potężnym głosem wyprowadziłeś z grobu śmierci Łazarza, zawołaj na nich mocnym i potężnym głosem i przywróć im życie. Spraw, by na Twoje słowo porzucili swoje grzechy i mogli wraz ze wszystkimi odkupionymi sławić bogactwa Twego miłosierdzia…” (Kurier Plus, 2020).
Upominaj a nie potępiaj
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 15-20).
Często upominanie mylone jest z potępieniem. A w rzeczywistości upomnienie jest czymś innym niż potępienie. Upomnienie przybiera formę potępienia, gdy nie zależy nam na dobru upominanego, czy wręcz pragniemy przez publiczne upomnienie zniszczyć bliźniego. Iluż to naprawiaczy świata zaczyna jego naprawę od publicznego upomnienia, które jest potępieniem i wydaniem wyroku bez sądu. To upomnienie może być podejmowane w cichości pobożnych gabinetów, stając się obrzydliwym potępieniem w jego publicznych konsekwencjach. Ewangeliczne upomnienie kieruje się troską o bliźniego. Nie jest to krytyka destrukcyjna, ale konstruktywna. Pragniemy, aby nasz bliźni zmienił postępowanie, bo droga, którą idzie prowadzi do zguby, nieszczęścia.
Są chwile, kiedy widzimy, że ktoś, kogo kochamy, zależy nam na nim popełnia błędy, schodzi na złą drogę i sam tego nie widzi, bo coś go zaślepiło, co więcej wydaje się mu, że podąża właściwą drogą a upominający czepiają się nie wiadomo, dlaczego. W takiej sytuacji o wiele łatwiejsze jest chwalenie błądzącego niż upominanie. Jednak autentyczna miłość jest gotowa na trudne upominanie. Jeśli tego nie zrobimy to nie tylko uchybiamy naszej miłości, ale zaciągamy winę wobec Boga. Mówi o tym prorok Ezechiel w pierwszym czytaniu: „Ciebie, o synu człowieczy, wyznaczyłem na stróża domu Izraela po to, byś słysząc z mych ust napomnienia, przestrzegał ich w moim imieniu. Jeśli do występnego powiem: Występny musi umrzeć – a ty nic nie mówisz, by występnego sprowadzić z jego drogi – to on umrze z powodu swej przewiny, ale odpowiedzialnością za jego śmierć obarczę ciebie”.
Piszę te rozważania w perspektywie zbliżających się wyborów parlamentarnych w Polsce. Ileż tam w oskarżeń, upomnień, wytykania błędów Jednak te upomnienia nie mają one nic wspólnego z ewangelicznym upominaniem. Polityczne upomnienia zaczynają się w odwrotnej kolejności niż te ewangeliczne. Zaczynają się od publicznego upomnienia, w którym nie chodzi o dobro publiczne, ale pogrążenie przeciwnika. Na pewno wiele by się zmieniło, gdyby przeciwnicy polityczni mieli odwagę spotkać się osobiście i zdobyć się na upomnienie w duchu ewangelicznym. Historie z życia mówią, że jest to możliwe.
W jednym z niewielkich miasta na południu Stanów Zjednoczonych dwaj najlepsi przyjaciele wystartowali jako kandydaci na urząd burmistrza miasta. W czasie kampanii wyborczej wszystko zmieniło się między przyjaciółmi. Nie komunikowali się osobiście ze sobą, tylko przez media. I co gorsza rzadko mówili o swoich programach wyborczych, tylko koncentrowali się na osobistych atakach. Wytykali sobie błędy, o których wiedzieli dzięki temu, że kiedyś przyjaźnili się ze sobą. Po wyborach najlepsi przyjaciele stali się śmiertelnymi wrogami. Ich rodziny boleśnie to przeżywały i próbowały pogodzić ze sobą przedwyborczych wrogów. Obie rodziny kierując się miłością zdecydowały się poprosić miejscowego proboszcza o pomoc. Proboszcz w duchu ewangelicznej życzliwości zgodził się na pomoc. Zapewne nie wiedział, że w Polsce niektórzy nazwaliby to mieszaniem się Kościoła do polityki. Proboszcz zaprosił skłóconych na plebanię, aby ze sobą porozmawiali. Zainteresowani, wprawdzie niechętnie, ale zgodzili się na spotkanie. Początki rozmowy nie były łatwe. Dała o sobie znać przedwyborcza atmosfera. Powoli jednak zaczęli bardzo osobisty nacechowany życzliwością dialog. Po tym spotkaniu sprawa została rozwiązana. I znowu przedwyborczy wrogowie stali się najlepszymi przyjaciółmi. Wygląda to jak utopijna opowieść. Ale to się może zdarzyć, gdy upomnienie, podyktowane ewangeliczna miłością. Gdy jej nie ma, to zostawmy upominanie bliźniego a zajmijmy się sobą.
Dla pewnej przejrzystości, kierując się dzisiejszą Ewangelią możemy wyróżnić trzy etapy upomnienia braterskiego. Pierwszym krokiem jest upomnienie w cztery oczy. Porozmawiajmy osobiście o wykroczeniach i błędach upominanego. To prywatna sprawa i może być zawstydzająca wobec innych, którzy może nawet o tym nie wiedzą. To może być trudne, bo upominany może się obrazić. Jeśli upominany zobaczy naszą miłość, zatroskanie, to może się na początku się zjeży, ale później przyjmie upomnienie z wdzięcznością. Drugim krokiem jest upomnienie przy jednym albo dwóch świadkach. To spotkanie powinno być przepojone miłością i duchem modlitewnym. Nie ma tu miejsca na nienawiść, zemstę, chęć odwetu. Głównym celem jest sprowadzenie upominanego na dobrą drogę. Po trzecie, należy skierować sprawę do Kościoła. Inaczej mówiąc do sądu, który na drodze prawnej wykaże niewłaściwość postepowania upominanego i podejmie odpowiednie środki, aby upominany zmienił swoje postępowanie. W tej sytuacji winniśmy pamiętać, że podstawą naszego braterskiego upomnienia powinna być miłość, a nie gniew.
Przebaczenie jest ważnym elementem braterskiego upomnienia. Czy można zapomnieć i wybaczyć? Dlaczego powinniśmy wybaczać? Przebaczenie to akt lub chęć zaprzestania obwiniania lub żywienia urazy do kogoś kto zawinił wobec nas. Przebaczenie jest bardzo trudne, ponieważ istnieje niezgoda między naszym umysłem a sercem. Nasz umysł mówi: „Wybaczyłem”, ale serce mówi: „Nie, jeszcze nie. Jeszcze nie wybaczyłem”. Pamiętajmy, że odmawiający przebaczenia jest pierwszą ofiarą tej sytuacji. Brak wybaczenia wypełnia nasze serce poczuciem urazy, nienawiści, chęci odwetu, zgorzknienia, zazdrości, zła. Takie serce jest chore i ta choroba zatruwa cały organizm. Kiedy odmawiamy przebaczenia, sami siebie karzemy (Kurier Plus, 2023).