|

21 niedziela zwykła. Rok B

POŚRÓD WAS SĄ TACY, CO NIE WIERZĄ                         

W synagodze w Kafarnaum, Jezus powiedział: «Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem». A wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?» Jezus jednak, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był przedtem? To Duch daje życie; ciało na nic się nie zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą». Jezus bowiem od początku wiedział, którzy nie wierzą, i kto ma Go wydać. Rzekł więc: «Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli nie zostało mu to dane przez Ojca». Od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?» Odpowiedział Mu Szymon Piotr: «Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym» (J 6, 55. 60-69).

Chrystus kieruje tytułowe słowa do otaczających Go słuchaczy, którzy zauroczeni Jego czynami i nauką szli za Nim. Postronny obserwator mógłby powiedzieć, że byli to oddani zwolennicy i wyznawcy Chrystusa. A jednak, to do nich Chrystus kieruje te słowa: “Pośród was są tacy, którzy nie wierzą”.

Dzisiaj także wokół Chrystusa gromadzą się tłumy. W czasie wielkich uroczystości potężnieją. Na pasterce czy rezurekcji nie mogą ich pomieścić nawet największe świątynie. Podejrzewam, że i do tych rzesz wiernych Chrystus mógłby skierować te same słowa, jakie wypowiedział prawie dwa tysiące lat temu: “Pośród was są tacy, co nie wierzą”.

A zatem co to znaczy wierzyć? Protestancki kaznodzieja Billy Graham, mówiąc o wierze przytacza taką historię. Nad wodospadem Niagara pojawił się linoskoczek, który zamierzał przejść po linie rozciągniętej nad wodospadem. Zgromadził się tłum ciekawskich. Linoskoczek zapytał zebranych, czy wierzą, że on jest w stanie sprostać temu zadaniu. Zebrani nie byli pewni. Linoskoczek z wielką łatwością przeszedł po linie w jedną i drugą stronę. Wracając zapytał ponownie, czy wierzą, że może on z taczką przejść po tej samej linie. Większość ufała sprawności linoskoczka. Przejście z taczką nie sprawiło akrobacie większych trudności. Następnie zadał zebranym pytanie, czy wierzą, że jest w stanie przewieźć w tej taczce worek ziemi o wadze 120 funtów. Wszyscy odpowiedzieli twierdząco. Po wykonaniu tego zadania zadał ostatnie pytanie, czy wierzą, że jest w stanie bezpiecznie przewieźć w tej taczce człowieka. Wszyscy byli przekonani, że jest to możliwe. W tej sytuacji linoskoczek poprosił pierwszego z brzegu mężczyznę, aby wsiadł do taczki, a ten mocno zmieszany zaczął się tłumaczyć, szukać wykrętów i w końcu nie zdecydował się na ryzyko przewiezienia w taczce. Linoskoczek zaproponował to samo innej osobie. Reakcja była podobna. Nikt ze zgromadzonego tłumu nie zdecydował się na przejażdżkę taczką, pomimo że wszyscy wyrażali wiarę w możliwość bezpiecznego przewiezienia. Graham dodaje, że wierzący są często podobni do tego zebranego tłumu nad wodospadem Niagara. Często składają deklaracje wiary, ale gdy trzeba zaufać Bogu do końca, wtedy szukają wykrętów. Wiara to bezgraniczne zaufanie Bogu, które jest wynikiem doświadczenia Jego zbawczej mocy.

Do takiej wiary człowiek ciągle dorasta. Jest to nieraz bardzo długi proces, zaczynający się od nawrócenia. Bardzo ciekawie pisze o tym Emilie Griffin w książce “Wielkie nawrócenia XX wieku”. Przedstawia ona proces nawrócenia w oparciu o swoje własne doświadczenia jak i też doświadczenia wybitnych osobistości XX wieku, którzy od ateizmu doszli do wiary w Boga. W tym procesie wyróżnia ona kilka etapów. Pierwszym z nich jest pragnienie. “Nawrócenie zaczyna się od pragnienia, od tęsknoty serca za czymś, czego nigdy w pełni nie doświadczyliśmy i nie możemy wyczerpująco opisać. Owa tęsknota może przyjść w formie nostalgii za czasem, kiedy wszystko wydawało się szczęśliwsze, za radościami dzieciństwa, które już się skończyły. Albo też może przyjąć formę znużenia światem, odczarowania i rozczarowania, jakie on nam przyniósł. Rzeczy takie, jakie są, nawet szczyty światowych przyjemności przestają wystarczać. Nie dają zadowolenia.”

To pragnienie otwiera człowieka na rzeczywistość nadprzyrodzoną i przymusza do szukania na drodze rozumowej rzeczywistości, w której mogłyby się spełnić te pragnienia. I tak proces nawrócenia wchodzi w drugi etap, który Griffin nazywa dialektyką. “Dialektyka jest, bowiem dialogiem wewnętrznym. W głębi jaźni istnieje stałe napięcie między biegunem konwertyty przyciąganym przez wiarę a biegunem, który się temu opiera.” Konwertyta na tym etapie nawrócenia szuka argumentów za, jak i też przeciw wierze.

Następnym etapem nawrócenia jest walka. Emilly pisze: “W moim przypadku polegało to na tym, że mój rozum stwierdził autentyczność dwóch równoważnych przeciwnych stanowisk (ateizm i wiara), doszłam do miejsca, gdzie jedno było dla mnie bardziej prawdopodobne niż drugie. Nastąpiło to po pewnym okresie trwania w niezdecydowaniu; ale ten okres po prostu się skończył. Wiedziałam, że czas wahania minął” Pod wpływem nadprzyrodzonego impulsu rodzi się przekonanie o słuszności wiary, jest ono bardzo słabe i trzeba o nie walczyć. “Małe nasienie wiary zapuściło korzenie, zaczyna walkę o swoje istnienie, ale nie ma jeszcze energii do wypuszczenia pędów i wzrostu”. Na tym etapie krystalizują się konkretne wezwania. Tohmas Merton mówi o tym w ten sposób: “Najpierw przyszło łagodne, mocne, słodkie i czyste wezwanie, które odzywało się we mnie: “Idź na mszę!” Było coś dziwnego i zupełnie nowego w tym głosie, który zdawał się nalegać na mnie, w tym mocnym i stale wzrastającym przekonaniu, czego mi potrzeba…. A kiedy przystałem na to wezwanie, nie pyszniło się ono zwycięstwem nade mną, nie zdeptało mnie w szalonym pośpiechu przekazania swojej zdobyczy, ale niosło mnie łagodnie naprzód w oznaczonym kierunku.”

Etap walki przechodzi w poddanie. B. Griffiths o tym etapie swego nawrócenia pisze: “Podczas rekolekcji ojciec Tovy porównywał działanie łaski do sytuacji małego dziecka stojącego nad otwartym zejściem do piwnicy, w której jest jego ojciec. W piwnicy jest ciemno i dziecko nic nie może zobaczyć, a ojciec każe mu skoczyć w dół. Coś takiego zdarzyło się właśnie mnie. Skoczyłem w ciemność wprost w ramiona miłości: „Człowiek rezygnuje z walki i całkowicie oddaje się w ręce Boga. Poddaje się Bogu, wierzy i ufa Mu.

Ale to nie jest koniec szukania, rozterek i nawracania się. Avery Dulles pisze:, “Kiedy zostałem katolikiem, stwierdziłem ku mojemu zaskoczeniu, że moje nawrócenie zaledwie się zaczęło. Przedtem wyobrażałem sobie, że podejmuję heroiczne działania… Co do tego całkowicie się myliłem. Ludzka natura człowieka pozostaje, a razem z nią wszystkie skłonności do pychy i egoizmu, jakie wiara potępia…”. Zostając chrześcijaninem jesteśmy wzywani do ciągłego wzrastania w wierze (z książki  Ku wolności).

„CZYŻ I WY CHCECIE ODEJŚĆ?”

Jozue przemówił wtedy do całego narodu: „Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu chcecie służyć, czy bóstwom, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki, czy też bóstwom Amorytów, w których kraju zamieszkaliście. Ja sam i mój dom służyć chcemy Panu”. Naród wówczas odrzekł tymi słowami: „Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć obcym bóstwom. Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy, i wśród wszystkich ludów, pomiędzy którymi przechodziliśmy? My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem” (Joz 24, 2a.15-17.18b).

Można powiedzieć, że kształt naszej codzienności, kształt całego życia i nasza wieczność zależą od naszych codziennych wyborów. Raz wybierając, musimy ciągle wybierać. Pięknie to ujmuje polski poeta Jerzy Liebert: „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Kiedyś jedna z parafianek powiedziała mi: „Księdzu to łatwiej, bo raz dokonał wyboru i ma spokój na całe życie”. To prawda, jest to wybór na całe życie, na wieczność, ale ten wybór musi być codziennie potwierdzany wyborami, które wydają się być nie tak ważne, ale to one składają się na ostateczny wybór sięgający wieczności. Podobnie małżonkowie, kiedyś przy ołtarzu dokonali wyboru i powiedzieli przed Bogiem, że trwać będą ze sobą aż do śmierci. Z doświadczenia wiemy jednak, że nawet najbardziej kochające się małżeństwo stają codziennie przed wyborami, które decydują o kształcie ich związku. Nie koniecznie muszą to być wybory między tym, co mają, a tym, co przychodzi z zewnątrz. Ten wybór dokonuje się najczęściej między nimi i bardzo często przybiera formę kompromisu. Gdy tego zabraknie, to jest to niewolniczy związek, który nie rokuje nadziei przetrwania. Od tych codziennych wyborów zależy los małżeństwa. Gdy małżeństwa się rozpadają, to najczęściej jest to poprzedzone wyborami, które nie idą w parze z wyborem potwierdzonym przy ołtarzem.

Życiowe wybory przybierają nieraz formę bardzo dramatyczną. Szczególnie w literaturze romantycznej mamy tego liczne przykłady, ot chociażby poemat Adama Mickiewicza „Konrad Wallenrod”. Udajmy się zatem w sentymentalną podróż w czasie, kiedy to ten utwór był naszą szkolną lekturą. Tytułowy bohater poematu jest z pochodzenia Litwinem, porwanym przez Krzyżaków w dzieciństwie i wychowany na krzyżackiego rycerza. Dzięki litewskiemu wajdelocie udaje mu się ocalić świadomość narodową, a nawet powrócić do ojczyzny. Na dworze księcia Kiejstuta odnajduje miłość i szczęście, poślubiając jego córkę Aldonę. Radość i osobiste szczęście burzy jednak myśl o ojczyźnie, ustawicznie zagrożonej atakami Krzyżaków. Konrad dokonuje więc tragicznego wyboru. Postanawia powrócić do zakonu i udając jednego z nich, starać się o wybór na mistrza, aby podstępem doprowadzić zakon do zguby. Wybór jest bardzo trudny. Konrad pozostawia w rozpaczy młodą, kochającą i kochaną żonę, a ponad to musi wybrać drogę niegodną średniowiecznego rycerza, drogę podstępu i zdrady. Ale była to jedyna droga ocalenia ojczyzny. Konrad mówi: „Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom: / Skruszyć potęgę Zakonu: mnie ten sposób wiadomy / Lecz nie pytaj, dla Boga! Stokroć przeklęta godzina, / W której od wrogów zmuszony, chwycę się tego sposobu”.

Dzisiejsze czytania biblijne stawiają nas przed wyborem, który decyduje o naszej doczesności, a przede wszystkim o naszej wieczności. Mówi o tym zacytowany na wstępie fragment z Księgi Jozuego. Pokolenia Efraima i Manassesa, zwane w Biblii „Domem Józefa” miały szczególny udział w przymierzu zawartym na Górze Synaj. I to przymierze przyniosły do Palestyny, gdzie zamieszkiwały pokolenia izraelskie od czasów patriarchów oraz te, które powróciły z niewoli egipskiej przed Jozuem. Pokolenia izraelskie zamieszkujące Palestynę uległy kultom pogański i bardziej wyrafinowanej kulturze pogańskiej. Doszło do dramatyczne konfrontacji plemion tradycji synajskiej i plemion zdominowanych przez kulty pogańskie. Jozue jako następca Mojżesza zwołał w Sychem wszystkie pokolenia izraelskie, aby się opowiedziały komu chcą służyć; prawdziwemu Bogu Jahwe, czy bożkom pogańskim. Pokolenia izraelskie, wspominając wielkie działa Boga, odpowiedziały: „My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem”. Ta decyzja musiała być potwierdzana codziennymi wyborami, które nieraz przybierały dramatyczną formę odrzucenia Boga i Jego przykazań. Przychodził jednak moment rozwagi i zrozumienia, że odrzucenie Boga jest wyborem śmierci.

Ten dramat odrzucenia Boga będzie miał miejsce w Nowym Testamencie, a później w Kościele. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę Jezus stawia słuchaczy przed dramatycznym wyborem. Nauczają w synagodze w Kafarnaum powiedział: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Te słowa, dla wielu mogły mieć coś z kanibalizmu. Dlatego niektórzy ze słuchaczy mówili: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Można było oczekiwać, że po tym Jezus wyjaśni im, że nie chodzi tu o jakąś formę kanibalizmu.  A tu stało się coś odwrotnego, używając języka ulicy możemy powiedzieć Jezus nie tylko się nie tłumaczył, nie tylko nie łagodził swoich słów, ale im jeszcze dołożył. Powiedział do nich: „To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? Chrystus prowadzi niejako słuchaczy na Golgotę, gdzie zostanie ukrzyżowany, aby z ciałem wejść do nieba. Była to dla nich trudna prawda do przyjęcia. Mogli ją przyjąć ci, którzy otwarli się na Jezusa, którzy bez zastrzeżeń uwierzyli Jezusowi, nawet gdy mówi tak trudne rzeczy. Po tych słowach wielu opuściło Jezusa. A  wtedy Jezus zapytał Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?” A wtedy Szymon Piotr w imieniu pozostałych odpowiedział: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”. Piotr z uczniami, podobnie jak zebrani w Sychem wybrali Chrystusa i Jego Ewangelię, wybrali życie.

Kościół założony przez Chrystusa jest także w dzisiejszych czasach znakiem sprzeciwu. Dla wielu nie do przyjęcia są wymagania moralne Kościoła, szczególnie odnoszące się do sfery seksualnej człowieka, przekazywania życia, aborcji, eutanazji. Niektórych razi dogmat nieomylności papieża, dogmaty, którym rozum musi się bezwarunkowo podporządkować. Wielu jest przeciwnych nieomylność papieża w dziedzinie wiary. Nie podoba się spowiedź. Niektórzy gorszą się ludzką stroną kościoła, gdzie człowiek wnosi swoje słabości, swoje grzechy. Odnosi się to zarówno do osób świeckich, jak i duchownych. A przecież w tym Kościele żyje Chrystus, który uzdrawia i uświęca nawet największego grzesznika. To dzięki tej obecności Kościół jest święty. Najczęściej ludzie odrzucający Kościół z różnych powodów, chcą usprawiedliwić swoją niewiarę, grzeszne życie. W Kościele są grzesznicy, ale nie zaznają spokoju. Ktoś będzie ciągle przypominał o nawróceniu. I niektórzy, aby nie słyszeć tych upomnień odrzucają Chrystusa i Jego Kościół. Odrzucają życie, a wybierają śmierć.

W takiej sytuacji Kościół nie łagodzi wymagań Chrystusa, tylko pyta: „Czyż i wy chcecie odejść?”. Możemy wybrać śmierć, odchodząc od Chrystusa. Możemy wybrać  życie, odpowiadając za świętym Piotrem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

PANIE, DO KOGÓŻ PÓJDZIEMY

Bracia: Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej. Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim.Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić Kościół jako chwalebny, niemający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła (Ef 5, 21-32).

Marcin przyjechał z Łomży do Nowego Jorku 5 lat temu. W Polsce została żona z 2-letnią córeczką. Zdecydowali się na tę rozłąkę ze względów finansowych. Marcin utracił w Polsce stałą pracę, a wydatki były duże. Planowali oboje, że Marcin zostanie w Stanach Zjednoczonych najwyżej dwa lata. Zarobione w tym czasie pieniądze pomogą załatać dziurę w budżecie rodzinnym. Decyzja nie była łatwa; młodzi małżonkowie potrzebowali siebie wzajemnie, a córeczka tak lubiła siedzieć na kolanach taty. Wyjazd uważali za mniejsze zło. I tak Marcin znalazł się w Nowym Jorku. Miał tutaj znajomych kolegów, którzy pomogli mu w załatwieniu pracy na budowie. Z nimi też chwilowo zamieszkał. Pracował bardzo ciężko, ale nie krzywdował sobie. Myśl o pozostawionej rodzinie w Polsce dodawała siły, jak i też nadawała sens tej harówce.

Do domu dzwonił prawie codziennie. Opowiadał żonie o przeżytym dniu i słuchał gaworzenia swojej córeczki. Tak bardzo chciał być z nimi. Był pewien, że te pragnienia spełnią się, gdy zaoszczędzi zaplanowaną sumę pieniędzy. W związku z tym, ograniczył swoje wydatki do minimum. Jego całe życie, to praca od niedzieli do niedzieli, po kilkanaście godzin dziennie. Do odpoczynku zostawała niedziela. Proponowano mu także pracę w niedzielę, ale ze względów religijnych, odmówił. W każdą niedzielę można go było zobaczyć w kościele. Gdy minął jeden rok, Marcin złagodził spartański tryb życia i postanowił zostać jeszcze dłużej. Pracował nadal ciężko, ale teraz miał czas także na rozrywki. Z kolegami jeździł na zabawy. I w czasie jednej z nich spotkał Anetę. To przypadkowe spotkanie miało dalszy ciąg. Spotykali się teraz regularnie. Marcin dzwoniąc do żony w Polsce, częściej musiał powtarzać, że ją kocha, bo żona, jakby coś przeczuwała i chciała się upewnić w wierności męża. Z czasem to żądanie potwierdzania miłości zaczęło denerwować Marcina. Telefony stawały się coraz rzadsze, aż w końcu umilkły.

Nie widziałem teraz Marcina w kościele. Nie wiedząc zaś o przemianach w jego życiu, myślałem, że wyjechał do Polski. Aż pewnego dnia, przypadkowo go spotkałem. Okazało się, że mieszka razem z Anetą i planują ślub cywilny, i że jest w trakcie rozwodu z żoną. Nie pytany, zaczął tłumaczyć, że ten związek w Polsce od samego początku był nieudany. Że ożenił się tylko dlatego, że narzeczona zaszła z nim w nieplanowaną ciążę. I zaczął przytaczać to, co było najgorsze w ich życiu. „A co z kościołem”- zagadnąłem. „Czasami chodzę na Mszę św.”- odpowiada. I dalsze jego wywody były w duchu pretensji do kościoła, że w swoim nauczaniu jest tak konserwatywny, a szczególnie, gdy chodzi o sprawy małżeńskie. Uważa, że w kościele powinny być też rozwody. „Kościół mnie odrzuca, odmawiając mi rozgrzeszenia, czy możliwości przyjmowania Komunii św.”. Bezskuteczne było moje tłumaczenie, że to nie kościół go odrzuca, ale że to on sam dystansuje się od niego. W dokumentach kościoła możemy znaleźć zachętę dla duszpasterzy, aby ludziom w takiej sytuacji jak on okazać szczególną troskę duszpasterską. Że powinien starać się żyć jak najbliżej Boga, nawet w takiej sytuacji, w jakiej się znalazł. Ale on wolał obrazić się na kościół, że mu przypomina, jak to powinno być. Wolał odrzucić jego nauczanie i uczynić go winnym za zaistniałą sytuacje w jego życiu wiary.

Taką formę reakcji na nauczanie Chrystusa, jak w powyższej historii może przybrać w dzisiejszych czasach, scena z zacytowanej na wstępie Ewangelii. Wokół Jezusa były zawsze ogromne tłumy. Z zapartym tchem słuchano Jego nauki. Chrystus nauczał o dobrym Ojcu, o miłości, o sprawiedliwości, o pocieszeniu utrudzonych, o naszym miejscu w domu naszego Ojca. Ponadto słowa Chrystusa miały moc uzdrawiania, wskrzeszania umarłych. Tych nauk można było słuchać dniem i nocą. Była to nauka bardzo łatwa i miele brzmiąca dla ucha. Nawet karcące słowo Chrystusa przyjmowano ze zrozumieniem. Zło powinno być potępione. Pełne miłości karcenie przez Chrystusa grzeszników, było odbierane przez upominanych, jako wielka łaska.. Ale, gdy Chrystus zaczyna nauczać o trudniejszych sprawach, gdy mówi, że jest Bogiem, co było dla Izraelitów bluźnierstwem, gdy mówi o najtrudniejszej tajemnicy, że Jego ciało będzie pokarmem na życie wieczne, wtedy wielu się gorszyło i odchodziło. Nie wierzyli Chrystusowi, a przecież mieli podstawę do tego – byli świadkami cudów Chrystusa. Odrzucają Chrystusa i Jego naukę. Odchodzą. A wtedy Chrystus pyta najwierniejszych swoich uczniów: “Czyż i wy chcecie odejść?” W odpowiedzi Szymon Piotr mówi: “Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”. Zapewne też nie rozumieli do końca nauczania Chrystusa, gdy mówił On o swoim ciele, jako pokarmie na drodze do wieczności. Jednak wierzyli Mu bezgranicznie i trwali przy Nim i dzięki temu byli pierwszymi świadkami zmartwychwstania Chrystusa, który to fakt ostatecznie potwierdził prawdziwość tego, czego Jezus nauczał i był dopełnieniem braku w zrozumieniu tajemnic wiary objawionych przez Chrystusa.

Przed tym samym problemem stanął Naród Wybrany wiele lat wcześniej. Biorąc w posiadanie Ziemię Obiecaną często przyjmował on wiarę w bożki ludów podbijanych. Dla wielu ta wiara wydawała się o wiele łatwiejsza. Bożek przybierał widzialną formę jakiegoś złotego cielca, czy inną. Był niejako dotykalny. Można było być pewnym, że ten bożek jest ze swoim ludem. Zaś Jahwe był niewidzialny, zakazane było nawet sporządzanie jakiejkolwiek Jego podobizny. Wiara w bożki wydawała się łatwiejsza, ale była wiara złuda. Problem ten narastał, dlatego Jozue wezwał wszystkie pokolenia Izraela do Sychem i wyznając swoją wiarę w Jahwe, zapytał, komu lud chce służyć: prawdziwemu Bogu, czy bożkom. Przypomniał im także, jakie wielkie rzeczy uczynił dla nich Jahwe. A wtedy lud odpowiedział: “Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć obcym bóstwom. Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy, i wśród wszystkich ludów, pomiędzy którymi przechodziliśmy? My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem” (Joz 24, 16-17, 18b).

W dobie supermarketów niektórzy mylą z nimi Kościół. W supermarkecie mamy szansę wyboru różnych rzeczy i kupienia tego, co się nam podoba. Możemy zmienić nawet supermarket, gdy uznamy, że inny jest lepszy. Inaczej jest z Chrystusem i Jego Kościołem. Wprawdzie jest tu wielki wybór prawd, idei, dogmatów, ale w przeciwieństwie do supermarketu przyjmujemy całe nauczanie Chrystusa lub też nie, w tym względzie nie ma wyboru. Np. podoba mi się nauczanie o niebie, a zatem kupuje, ale piekło – to nie dla mnie, tego zdecydowanie nie biorę.

Przyjęcie Chrystusa wraz z całym Jego nauczaniem w kościele, jest odpowiedzią: “Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

DIABELSKA RZECZ

Z ust notorycznych grzeszników, którzy szukają usprawiedliwienia własnej postawy przez obciążanie  innych można usłyszeć zarzut: „Taki pobożny, chodzi do kościoła, odmawia różaniec … a nie postępuje według wyznawanej wiary”. Zarzut jak najbardziej słuszny i uzasadniony, gdy rzeczywiście tak jest. Wspaniałym i godnym naśladowania byłby człowiek, który harmonijnie  łączy w sobie słowem wyznaną wiarę w Chrystusa z życiem według niej. Niestety, takie ideały prawdopodobnie spotykamy wśród aniołów w niebie, gdy w swoim czasie dołączymy do ich grona. Chociaż są wierzący, którzy za takich się uważają już tu na ziemi. Jednak są to ludzie, którzy w swojej głupocie dali się zwieść na manowce samouwielbienia i pychy. A prawda jest taka, że do aniołów nam daleko. Bóg jednak wzywa nas, abyśmy stawali się jak aniołowie w niebie. Po to Chrystus między innymi ustanowił sakrament pojednania, byśmy mogli zawrócić z błędnej drogi i z Bogiem zacząć wszystko od nowa. Dokonuje się to w duchu miłości, jak mówi jedna z piosenek religijnych: „Kochać to znaczy powstawać”. Przez łamanie Bożych przykazań ranimy miłość Boga, a gdy powstajemy, Bóg otwiera swoje ramiona  i z miłością przegarnia nas do siebie,  jak ewangeliczny ojciec przygarnął  marnotrawnego syna.  Można zgodzić się z Seneką , który powiedział: „Błądzić jest rzeczą ludzką”. Jednak dla pełni obrazu trzeba dodać wypowiedź innego filozofa Cycerona:  „Każdy człowiek może zbłądzić, uparcie trwać przy błędzie – tylko głupi”. Oświeceni zaś ewangeliczną prawdą powinniśmy posunąć się jeszcze dalej. Ludzkim obowiązkiem jest wsłuchanie się w głos Stwórcy i w świetle Jego przykazań oceniać swoje życie. Jeśli ono nie przystaje do Bożych przykazań, to zamiast je zmieniać  trzeba z żalem wyznać swój błąd i zmienić swoje postępowanie. To jest ludzka rzecz.

Wracając do tytułu tych rozważań, trzeba jeszcze raz  zapytać: Co zatem jest diabelską rzeczą? Czy może postępowanie Izraelitów, o których słyszymy w pierwszym czytaniu. To oni szemrali przeciw Bogu i Mojżeszowi, gdy zabrakło na pustyni chleba, mięsa i wody. To oni ulali złotego cielca i jemu oddawali cześć boską, gdy tymczasem Mojżesz na górze Synaj rozmawiał z Bogiem. To oni odwracali się od prawdziwego Boga i składali część bożkom pogańskim.  To oni uciskali biednego i sierotę, a krzywda przez nich wyrządzona wołała o pomstę do nieba.  Czy to nie jest diabelska rzecz? Z pewnością nie.  Błądząc, słuchali wysłanników Boga, którzy karcili ich nieprawości , odejście od Boga. Oni nie mówili, że Boże  przykazania są błędne, że wiedzą lepiej od Boga co jest dobre a co złe. Świadomi swoich błędów,  odejścia od Boga wkładali wory pokutne, posypywali głowy popiołem i błagali Boga o wybaczenie. W pierwszym czytaniu z dzisiejszej niedzieli słyszymy o spotkaniu całego ludu Izraela z Jozuem, który wytyka im błędy i nieprawości, pytając komu chcą służyć: Bogu  prawdziwemu, czy bożkom pogańskim, które często usprawiedliwiały różne ludzkie nieprawości. Lud wtedy odpowiedział: „Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć bóstwom obcym! Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy”. Takie postępowanie jest  rzeczą ludzką.

Czy może rzeczą diabelską było odejście uczniów Jezusa, gdy Ten zaczął nauczać o chlebie z nieba. Mówił o sobie: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Nie była to żadna przenośnia, bo w przeciwnym razie nie zbulwersowała by tak słuchaczy. Nie była to  jakaś przypowieść. Chrystus mówił bardzo konkretnie o swojej realnej obecności w okruszynie chleba, która w czasie Ostatniej Wieczerzy przybierze kształt Eucharystii. Tak to zrozumieli uczniowie Chrystusa, którzy odeszli wtedy od Niego. Była to pewnego rodzaju niekonsekwencja;  jeśli wierzę wszystkim słowom i czynom Chrystusa, to dlaczego mam wątpić w to co powiedział  w Wieczerniku: „Bierzcie i jedzcie to jest Ciało moje”. Jednak wielu uczniów Jezusa nie było przygotowanych na przejęcie tej prawdy. Mówili: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”. I odeszli. Powiedzieli, że ta prawda jest teraz dla nich za trudna do przyjęcia. Potrzebują więcej czasu, aby ją w pewnym sensie zrozumieć. Nie twierdzili,  że Jezus nie wie co mówi, że błądzi, że używa pewnego symbolu, który można na swój sposób zinterpretować. Byli uczciwi, powiedzieli że jest to dla nich za trudne i odeszli. Nie wiemy jaki był ich dalszy los. Możemy przypuszczać, że niektórzy z nich, gdy dowiedzieli się o zmartwychwstaniu Jezusa, nie mieli już problemu z przyjęciem nauczania o chlebie z nieba. Zapewne wielu z nich powróciło do grona uczniów Pańskich. Takie zachowanie,  jest także ludzką rzeczą. 

A zatem zapytajmy jeszcze raz: Co jest diabelską rzeczą? Odpowiedzi poszukajmy w biblijnej scenie raju. Pośród wielu drzew rosło drzewo poznania dobra i zła, z którego pierwsi rodzice nie mogli zrywać owoców. Diabeł podstępnie skusił  ich do złamania tego zakazu, co stało się powodem wypędzenia z raju. Są różne interpretacje symbolicznego drzewa poznania dobra i zła. Jedna z nich mówi, że zerwanie owocu z tego drzewa było sięgnięciem człowieka po władzę decydowania o tym co jest dobre a co jest złe.  A o tym może decydować tylko Bóg. Diabelską rzeczą jest stawanie się na miejscu Boga i decydowanie o tym co jest dobre a co jest złe. Człowiek kreuje swoje prawa i jeśli nie przystają do nich boże przykazania, to wtedy stwierdza, że Bóg myli się w tej sprawie, nie ma racji. Trzeba go odrzucić, albo najlepiej uśmiercić,  jak to usiłował uczynić filozof niemiecki Nietzsche. Ogłosił śmierć Boga, stawiając na jego miejscu człowieka: „Czy nie musimy sami stać się bogami, by okazać się go godnymi? Nie było nigdy większego czynu  – i kto tylko po wsze czasy po nas się narodzi, będzie dzięki niemu należeć do dziejów wyższych niż wszelkie dzieje, jakie były dotychczas”. Filozof skończył życie jako obłąkaniec, ale jego obłąkańczą ideologię wprowadzał w życie nazizm z Hitlerem na czele. Naziści poczuli się panami życia nie tylko jednostek, ale całych narodów. Mordowali innych  zgodnie ze swoim prawem, którym zastąpili prawo Boże. Oni wiedzieli lepiej od Boga jak urządzić świat.  A jak go urządzili to wszyscy wiemy. Dzisiaj również w niektórych krajach deputowani uchwalają „mądrzejsze”  ustawy,  niż prawa Boże. Bóg bezwzględnie mówi: nie zabijaj, a oni mędrkują: to Bóg się myli, można zabijać w niektórych wypadkach nienarodzonych,  nieuleczalnie chorych.

Nie zawsze diabeł walczy z otwartą przyłbicą. Można spotkać wspólnoty religijne, których członkowie na zgromadzeniach modlitewnych  z rozpalonymi  do czerwoności emocjami i wzniesionymi rękami skandują  jak w narkotycznym transie: Alleluja,  Alleluja,  Chrystus żyje w nas. A gdy wracają do codzienności mówią, że Jezus nie miał racji, mylił się gdy mówił: „Słyszeliście, iż powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. A Ja wam powiadam, że każdy, kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim.”  Mylił się także, co do małżeństwa: „Co tedy Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza” . Nie miał racji, gdy nakazywał poszanowanie życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Na pewno przesadził, gdy mówił o diable i piekle.  A św. Paweł, co on wypisuje: „Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy, ani wszelcy kłamcy nie odziedziczą królestwa Bożego”. Te listę można by ciągnąć  dalej. Jeśli ktoś głosi takie poglądy, to z pewnością nawet podczas najbardziej emocjonującego spotkania modlitewnego nie spotka zbawiającego Boga Biblii. Bóg Ewangelii, to Bóg miłości, miłości wymagającej, ale i wybaczającej, gdy człowiek żałuje i zamiast poprawiać Boga poprawia samego siebie może liczyć na boże miłosierdzie..

A zatem gdy mamy problem z przyjęciem trudnych praw bożych trzeba z pokorą powtórzyć za św. Piotrem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”. Zaś chęć zmiany bożych przykazań, bo niewygodne dla nas, to już diabelska rzecz (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTA KATARZYNA ZE SIENY

Nauka Chrystusa wydała się zbyt trudna niektórym słuchaczom. Odeszli, a Zbawiciel ich nie zatrzymywał. A tym, którzy pozostali przy Nim zadał pytanie: „Czyż i wy chcecie odejść?” Piotr w imieniu pozostałych odpowiedział: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Tym wyznaniem, Piotr jakby wytyczył drogę świętości każdego z nas. Staniemy się święci i posiądziemy wieczność jeśli uwierzymy jak Piotr, że Chrystus ma słowa życia wiecznego. Każdy z nas ma własną drogę świętości. Kościół zaś ogłasza niektórych swoich członków świętymi, aby byli oni dla nas umocnieniem i inspiracją na drodze świętości. Przywołajmy zatem, w kontekście powyższych słów budujący przykład św. Katarzyny ze Sieny.

Katarzyna wraz ze swoją bliźniaczką, która zmarła po porodzie, przyszła na świat 25 marca 1347 roku. Była przedostatnim, 23 dzieckiem Jakuba i Mony Benincasa. Gdy Katarzyna miała jeden rok jej rodzinne miasto Sienę we Włoszech spustoszyła czarna zaraza, zabierając ze sobą dwie trzecie mieszkańców. Zapewne ta tragedia zbliżyła dorastającą dziewczynę do Chrystusa, w którym odnajdywała sens życia i śmierci. Od najmłodszych lat, Katarzyna myślała o całkowitym poświeceniu swego życia Chrystusowi. Jednak plany rodziców były inne. Szukali męża dla urodziwej córki. Katarzyna pozostała nieugięta w swych postanowieniach, czego wyrazem był potajemny ślub dozgonnego dziewictwa i obcięcie włosów. W efekcie sytuacja rodzinna stawała się jeszcze bardziej napięta. Katarzyna zamknęła się w domowej celi. Jednak trudno było stworzyć celę zakonną w rodzinnym domu, stąd też zbudowała duchową celę w swoim sercu. Do swego biografa powie: „Tę celę serca pan również powinien zawsze nosić ze sobą. Trzeba wiedzieć, że dopóki w niej pozostajemy, dopóty nieprzyjaciel nie potrafi nam szkodzić”. Katarzyna prowadziła ascetyczny tryb życia, a Matka Boża poprzez mistyczne przeżycia kształtowała jej duszę i przygotowała do przyszłej misji oraz prowadziła do tajemnicy niezgłębionej miłości Serca Jezusowego.

Dla otoczenia, jak też rodziny, zachowanie Katarzyny wydawało dziwne. Nie ominęły Świętej drwiny, upokorzenia, wyrzuty. Wyznaczano jej najcięższe prace. Święta w duchu ewangelicznej pokory przyjmowała te wszystkie doświadczenia, jako jeden z etapów na drodze ku świętości. W końcu swoją postawą zjednała sobie rodzinę. W wieku 16 lat wstąpiła do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego. Członkinie tego zakonu były oddane posłudze bliźnim i nie obowiązywała ich klauzura. Katarzyna wiele pościła, mało spała, spędzała wiele czasu na modlitwie, często biczowała się, z pełnym oddaniem i miłością usługiwała w szpitalu dla trędowatych. Umocnieniem w tym surowym i pokutniczym życiu były dla niej liczne ekstazy i objawienia. W jednym z objawień Chrystus powiedział do niej: „Ukazując wam mój otwarty bok chciałem, abyście ujrzeli tajemnicę mojego Serca, abyście pojęli, że kocham was o wiele bardziej niż mogło to uwidocznić moje skończone cierpienie. Sprawiając, że wytrysnęła krew i woda, ukazałem wam, że otrzymaliście święty chrzest: wodą, lecz przez zasługę krwi. To dlatego z rany wypłynęła woda i krew”.

Świętej nie ominęły cierpienia związane z ludzką zawiścią i przewrotnością. Niektórzy posądzili ją, że robi to wszystko na pokaz, aby się wyróżnić, a ekstazy tłumaczyli obłędem lub szatańskim uwodzeniem. Odpowiedzią na te zarzuty było jeszcze większe przylgnięcie Świętej do Chrystusa. A Chrystus obdarzył ją łaską mistycznych zaślubin, których owocem, jak mówi tradycja pozostała obrączka. W roku 1375 Katarzyna została naznaczona stygmatami, znakami Męki Chrystusa. 

W tym trudnym czasie dla Kościoła, Chrystus wezwał Świętą do nowych zadań. Katarzyna pisała i wysyłała orędzia do pasterzy dusz, kapłanów, biskupów, a nawet do samego papieża. Katarzyna nie potrafiła ani czytać, ani pisać. Dyktowała zatem płomienne listy sekretarzom, którzy założyli wokół niej prawdziwą kancelarię. Listy te, naznaczone gorliwością ducha, stały się arcydziełem włoskiej literatury. Niektórym to się nie podobało, stąd też oskarżyli ją przed Inkwizycją. Proces nie tylko nie udowodnił żadnej jej winy, ale jeszcze bardziej uwiarygodnił jej wizje, ekstazy, cuda. Uznano ją za wyrazicielkę woli Boga. Do Piotra Maconi, późniejszego generała kartuzów i błogosławionego napisze: „Proszę zdjąć z siebie przywiązanie do wszelkiego stworzenia, do mnie jako pierwszej a przyoblec się w miłość Bożą!” W czasach św. Katarzyny papieże nie zamieszkiwali w Rzymie tylko w Awinionie, gdzie byli pod całkowitym wpływem królów francuskich, co miało zgubny wpływ na życie kościoła. Katarzyna namawiała papieża do powrotu do Rzymu i wzywała do odnowy życia w Kościele. Pisała do papieża: „Niestety! Trzeba najpierw wyrwać z ogrodu Świętego Kościoła rośliny, które szerzą zarazę nieczystości, chciwości, pychy, to znaczy złych pasterzy i władców, którzy zatruwają i niszczą ten ogród. Wasza Świątobliwość jest naszym Nauczycielem, proszę więc użyć posiadanej władzy, aby wyrwać te rośliny… a zasadzić w tym ogrodzie kwiaty pachnące: pasterzy i zarządców, którzy będą prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa i ojcami dla ubogich”. W końcu Katarzyna osobiście udała się do Awinionu, gdzie błagała papieża Grzegorza XI, aby powrócił do Rzymu. Nie wykluczone, że pod wpływem tej wizyty papież przybył do Rzymu 15 stycznia 1377 roku.

W rok później Grzegorz XI umarł. Na jego następcę wybrano Urbana VI. Nowy papież był uczciwy, lecz gwałtowność charakteru i pewne niewłaściwe pomysły zraziły do niego część kardynałów. Po pięciu miesiącach grupa kardynałów-odstępców ogłosiła, że wybór Urbana VI jest nieważny i wybierali Roberta z Genewy na nowego papieża, który przyjął imię Klemensa VII. I tak Kościół miał papieża i antypapieża. Obydwaj, manipulowani przez władców chrześcijańskich usiłowali siłą narzucić swoją władzę. Wtedy Katarzyna napisała do kardynałów, którzy wybrali Klemensa VII: „Daliście nam prawdę i oto sami rozkoszujecie się kłamstwem… Potwierdziliście prawomocność wyboru Urbana VI przez uroczystość koronacji, szacunek, jaki mu okazywaliście… Jesteście kłamcami i bałwochwalcami!”. Pewnego razu Katarzyna przemawiała do papieża Urbana VI i jego kardynałów. Papież po wysłuchaniu jej, odezwał się do otoczenia: „Ta kobiecina nas zawstydza”.

Na życzenie papieża Urbana VI Katarzyna przeniosła się do Rzymu z grupą oddanych uczniów, aby jeszcze skuteczniej pracować dla dobra Kościoła.

A w międzyczasie dyktowała swoje najważniejsze dzieło „Księga Miłosierdzia Bożego, czyli Dialog”. Jest ono rozmową Katarzyny z Bogiem. Osobisty dialog Katarzyny nie jest przeznaczony tylko dla niej. Jest to wielki dialog Boga z człowiekiem, aktualny po wszystkie czasy. To wielkie dzieło powstało około półtora roku przed śmiercią Katarzyny.  Zarówno Dialog jak i listy zawierają głęboką doktrynę teologiczną. W swoich listach Katarzyna często porusza temat zaślepienia umysłu i niezrozumienia spraw Bożych. Podkreśla, że winniśmy dążyć do serdecznego stosunku z Bogiem, opartego na miłości bezinteresownej i wyzbyciu się służalczej bojaźni. Przed śmiercią radziła swoim uczniom by czytali i rozmyślali nad jej Księgą Bożej doktryny, która do dziś pozostaje skarbnicą duchową i przewodnikiem dla dusz szukających Boga.

Święta Katarzyna odeszła do Pana 29 kwietnia 1380. Umierając szeptała: „Próżna chwała – nie! Prawdziwa chwała w ukrzyżowanym Chrystusie” (z książki Wypłynęli na głębię). 

MAŁŻEŃSKI OBRAZ KOŚCIOŁA

Szczęśliwy jest ten, kto otwiera swoje serce na miłość i żyje jej wskazaniami. Spośród wielu jej odmian, czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę mówią o miłości małżeńskiej, która staje się obrazem związku Chrystusa z Kościołem. Miłość małżeńska w sposób widzialny, na drodze sakramentalnej wpisuje się w bezgraniczną i wieczną  miłość Boga. Takiej miłości poeci poświęcają najpiękniejsze strofy swojej twórczości.  Angielski poeta George Gordon Noel Byron pisał: Są dwa serca / ich ciągłe, nieustanne bicie / zdaje się w dwóch jestestwach / jedno tworzy życie, / łańcuch który nas wiąże, / los nie skruszy zmianą, / będą bić zawsze razem, / albo bić przestaną.” Zaś Konstanty Ildefons Gałczyński pięknie ukazuje barwy tej miłości: „Powiedz mi, jak mnie kochasz? / Powiem. / Więc? / Kocham Cię w słońcu i przy blasku świec, / W wielkim wietrze, na szosie i na koncercie, / W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach. / I gdy śpisz. / Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. / I wiosną, kiedy jaskółka przylata. / A latem jak mnie kochasz? / Jak treść lata. / A gdy zima posrebrzy ramy okien? / Zimą kocham Cię jak wesoły ogień. / Blisko przy twoim sercu. / Zawsze koło niego.” A św. Paweł w Liście do Koryntian pisze jak to piękne uczucie przekuwać w naszej codzienności na wieczność: „Miłość cierpliwa jest, / łaskawa jest. / Miłość nie zazdrości, / Nie szuka poklasku, / Nie unosi się pychą, / Nie dopuszcza się bezwstydu, / Nie szuka swego, / Nie unosi się gniewem, / Nie pamięta złego, / Nie cieszy się z niesprawiedliwości, / Lecz weseli się z prawdy. / Wszystko znosi, / wszystkiemu wierzy,  we wszystkim pokłada nadzieję, / Wszystko przetrzyma. / Miłość nigdy nie ustaje.” Taka miłość wprowadza nas w tajemnicę Boga i człowieka: „Tajemnica to jest wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.”

Prawdziwa miłość przetrwa największe trudności i gotowa jest oddać życie za kochaną osobę. Na stronie internetowej „Se.pl wiadomości polska” można zobaczyć wzruszającą fotografię. Na dwóch łóżkach szpitalnych, postawionych obok siebie leży mężczyzna i kobieta. Trzymają się za ręce, uśmiechają się i z miłością patrzą na siebie.  To Krzysztof i Elżbietą, którzy poznali się 35 lat temu, kiedy studiowali na Wydziale Elektrycznym Politechniki Łódzkiej. Dziś są tam cenionymi pracownikami naukowymi. Od pewnego czasu Elżbieta miała problemy z nerkami, na których lekarze wykryli torbiele. Jedynym dla niej ratunkiem były dializy i czekanie na przeszczep nerki. Krzysztof, mąż Elżbiety czule spogląda na swą szczęśliwą żonę leżącą na sąsiednim łóżku i mówi: „Nie było dla mnie ważne, że będę żył z jedną nerką. Miłość do żony zwyciężyła”. Wzruszona Elżbietą ściskając rękę swojego męża szepcze: „Mój mąż jest taki kochany”. Nie tak dawno, podobna sytuacja miała miejsce w Berlinie. 54-letni Frank-Walter Steinmeier, szef parlamentarnej frakcji SPD zapowiedział, że do października znika z życia politycznego. 48-letnia żona Steinmeiera od lat cierpi na chorobę nerek. Na początku tego roku stan jej zdrowia bardzo się pogorszył i lekarze uznali, że konieczna jest transplantacja. Mąż postanowił oddać jej swoją nerkę.

Miłość małżeńska przez swój obraz przybliża nam tajemnicę miłosnej obecności Chrystusa w swoim Kościele, obecności której zgłębić nie jesteśmy w stanie, a która daje nam przedsmak nieba. Jest to tajemnica trudnej miłości, którą możemy zgłębić rozważając śmierć Chrystusa na krzyżu. Wszechpotężny Bóg wybiera najbardziej wymowny sposób ludzkiego wyrażenia miłości. Oddaje za nas swoje życie na Golgocie, wcześniej mówiąc: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Ta największa miłość nie wyklucza nikogo i staje się ogromnym wezwaniem dla każdego z nas: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają i módlcie się za tych, którzy was oczerniają”. To przykazanie, w takiej formie wyłaniało się powoli z przykazań, które były sercem i życiem Narodu Wybranego. Jak cenne były te przykazania dla ludu ukazuje pierwsze czytanie z Księgi Jozuego. Naród Wybrany miał za sobą cudowne wyprowadzenie z niewoli Egipskiej i długa wędrówkę do Ziemi Obiecanej. Przed wejściem do niej Jozue zebrał cały lud i zapytał, czy chcą być wierni Bogu i Jego przykazaniom. Na co lud odpowiedział: „Czyż to nie Pan, Bóg nasz, wyprowadził nas i przodków naszych z ziemi egipskiej, z domu niewoli? Czyż nie On przed oczyma naszymi uczynił wielkie znaki i ochraniał nas przez całą drogę, którą szliśmy, i wśród wszystkich ludów, pomiędzy którymi przechodziliśmy? My również chcemy służyć Panu, bo On jest naszym Bogiem”.

Chrystus, jak Jozue staje przed swymi uczniami i pyta ich o wierność. Nauka Chrystusa jest piękna, ale zarazem bardzo trudna. Ot chociażby wymaganie miłości nawet nieprzyjaciół, czy wierności małżeńskiej do końca życia. Gdy Chrystus mówi o wierności małżeńskiej, to jeden z jego uczniów powiedział: „Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić”. Ale ci, którzy do końca zostali wierni bożym przykazaniom i wierni sobie wiedzą, że warto. Dzisiejszy fragment Ewangelii mówi także o bardzo trudnej nauce Chrystusa. W synagodze w Kafarnaum powiedział On: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Wielu uczniów mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” I niektórzy odeszli, a pozostałym dwunastu Chrystus zadał pytanie: „Czyż i wy chcecie odejść?” Na co Szymon Piotr w imieniu Apostołów odpowiedział: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”.

Św. Piotr odpowiedział także w naszym imieniu. Do takiej wiary mamy ciągle  dorastać. A gdy w tej wierze, niektóre prawdy, wymagania wydają się zbyt trudne, wtedy a wtedy winniśmy powtarzać za apostołami: „Panie, przymnóż nam wiary!”. Te słowa zostały wypowiedziane przez Apostołów wtedy, gdy już uwierzyli w Chrystusa i poszli za Nim. Jednak gdy patrzyli na czyny Jezusa, słuchali Jego nauki i stawali wobec Jego wymagań, uświadamiali sobie, że ich wiara jest zbyt słaba. Potrzebowali mocniejszej wiary, aby mogli iść drogą, którą im Chrystus wskazywał. My jesteśmy w podobnej sytuacji. Uwierzyliśmy w Chrystusa, idziemy za Nim, ale nasza wiara nieraz nie na tyle mocna, aby się całkowicie się nawrócić i ukochać Go całym sercem, jak On nas ukochał. I w zmiennych kolejach losu winniśmy wołać: „Panie, przymnóż nam wiary”. A Chrystus wysłucha naszego natarczywego wołania i da moc, abyśmy z miłością, jak apostołowie odpowiedzieli na ostateczne Jego wezwanie: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (Kurier Plus 2018).

BYĆ SZCZĘŚLIWYM 

W gazecie The Washington Post z 3 czerwca 2021 roku ukazał się artykuł „Notatki nadziei”. Zdesperowana młoda dziewczyna stała na moście gotowa do samobójczego skoku. W wyniku pourazowego stresu życie osiemnastolatki stało się pasmem niekończącego się cierpienia. Miała już wszystkiego dość. Postanowiła skończyć z życiem. W tym tragicznym momencie usłyszała słowa dwojga nieznajomych ludzi, którzy starali się ją odwieść od tej desperackiej decyzji: „Jesteś warta o wiele więcej niż to”. Te słowa mocno poruszyły jej serce. Zastanowiła się, zeszła z mostu i wróciła do domu. Po powrocie pomyślała: Te słowa uratowały i zmieniły moje życie. Jeśli one mi pomogły, to na pewno pomogą i innym.

Następnego dnia zapisała te słowa na kilku kartkach i wróciła na most – miejsce wielu samobójstw – i przykleiła te kartki w widocznych miejscach. Minęło trzy i pół roku, odkąd Paige Hunter stała na Wearmouth Bridge w pobliżu swojego domu w Sunderland w Anglii. Od tamtej zimnej styczniowej nocy Paige poświęciła wiele czasu na pisanie kartek, laminowanie ich i wieszanie na moście. Treść notatek była różna: „Nie poddawaj się. Nie teraz, nie jutro, nigdy. Nawet jeśli sprawy są trudne, twoje życie ma znaczenie. Zatrzymaj się. Głęboko oddychaj. Są lepsze opcje. Jest tak wielu ludzi, którzy cię kochają”. Te notatki robiły swoje. Statystki mówiły o drastycznym spadku liczby samobójstw w tym miejscu. Wiele niedoszłych samobójstw, przytłoczonych depresją i lękiem, po przeczytaniu notatki wybrało życie. Paige za pośrednictwem Facebooka utrzymuje kontakt z niedoszłymi samobójcami. Co więcej, uważa, że pisanie tych notatek ma dla niej samej znaczenie terapeutyczne: „Wierzę, że pomagając innym ludziom pomagam także sobie. Czuję się naprawdę wdzięczna ludziom, którym pomogłam. Jest to mi tak bardzo potrzebne w moim zmaganiu się z życiem”.

W życiu, a szczególnie gdy dopada nas nieszczęście, gdy sięgamy dna potrzebujemy życzliwie wyciągniętej ręki. Wyciągając zaś rękę do potrzebujących pomagamy także samym sobie. Czynimy nasze życie bardziej szczęśliwym. Na łamach Nowego Dziennika Wojciech Maślanka w wywiadzie z aktorką Victorią Konefał, która w tym roku otrzymała nagrodę filmową Daytime Emmy Award w kategorii „Outstanding Younger Performer in a Drama Series”, a w roku 2015 zdobyła tytuł Miss Polonia USA 2015 zadał pytanie: „Na zakończenie naszej rozmowy powiedz, jakie są twoje marzenia?” „Marzę o szczęściu. Myślę, że zrobienie wielkiej kariery jest super, ale tak naprawdę życie polega na tym, żeby być szczęśliwym. Oczywiście teraz jestem bardzo szczęśliwa, ale marzę o tym, żeby mieć to szczęście do końca życia”.

 Szukamy szczęścia, a gdy odnajdziemy pragniemy jego wiecznego trwania.

Szukamy szczęścia w rzeczach materialnych. Gdybym miał piękny dom, luksusowy samochód, gdybym wygrał w lotto, gdybym zdobył sławę lub władzę, gdybym była piękna, młoda i do tego mądra, gdybym mógł podróżować po całym świecie, to na pewno byłbym szczęśliwy. Szukamy szczęścia w relacjach między ludzkich. Gdybym miał oddanego przyjaciela, gdyby odnalazł mnie na drodze miłości książę z bajki lub spotkałbym na tej samej drodze księżniczkę piękną i mądrą, gdybym miała mądre kochające dzieci, gdybym miał świetne towarzystwo, to na pewno byłbym szczęśliwy.

Załóżmy, że to wszystko mamy. Czujemy się szczęśliwi. Jest tylko jeden mankament- to szczęście nie zależy od nas, w każdej chwili możemy je utracić. Nieszczęście może zająć miejsce szczęścia. Pewne wartości jak chociażby życie przeminą, a inne wartości jak bogactwa, sława, władza, przyjaciele, rodzina możemy utracić. I co wtedy?  Czy zostaje nam tylko lament nad nieszczęśliwym życiem?

W odpowiedzi na te pytania posłużę się obrazem pięknego wisiorka. Kiedyś, Ktoś zawiesił na naszej szyi złotą nić. Kiedyś, Ktoś tej nici przydał wymiaru wieczności. Tym Kimś jest sam Bóg. On przez naszych rodziców zawiesił nam na szyj złotą nić ziemskiego życia, a w sakramencie chrztu przedłużył ją w wieczność. Nasze chwile szczęścia i nieszczęścia to paciorki, które nawlekamy na złotą nić. I tak powstaje barwny wisiorek naszego życia.

Straciłeś majątek, przyjaciela… Prysło twoje szczęście. Czy aby? Nawlekasz paciorek w ciemnych kolorach smutku na złotą nić, która rozpala dla ciebie cudowne zorze budzącego się dnia. Zostało ci to co najważniejsze, zostało ci cudowne życie. Przybył ci jeden ciemny paciorek na twoim wisiorku szczęścia. Masz jeszcze szansę dodawania kolejnych paciorków i tych ciemnych, jak i tych w szaleńczych kolorach radości. Twoje trwałe szczęście jest mocno zawieszone na złotej nitce. Śmierć zabrała kogoś bliskiego. Trzeba nawlec kolejny paciorek w najciemniejszych kolorach smutku i bólu na złotą nitkę nieprzemijającego szczęścia, która przypomina, że życie trwa mimo śmierci. A jego piękno przewyższa wszystko co możesz sobie wyobrazić. Przekonasz się o tym, gdy na swoją nitkę szczęścia nawleczesz ostatni paciorek ziemskiego szczęścia lub nieszczęścia.

Trzeba uwierzyć w tę „złotą nitkę”, odczuć jej dotyk na naszej szyi. Ona rzeczywiście istnieje. O tej złotej nitce mówi dzisiejsza Ewangelia. Jezusa powiedział do swoich uczniów: „Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i życiem”. A mówił o życiu wiecznym, które rozpoczyna się w rzeczywistości ziemskiej, a Jego ciało jest dla nas pokarmem na tej drodze. Dla niektórych nie były to łatwe prawdy wiary. Jezus był świadom tego, dlatego powiedział: „Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Mimo to Jezus nic nie zmienił w swojej nauce, nic nie złagodził, tak jak to oczekuje nieraz dzisiejszy człowiek. Wobec tak postawionej sprawy wielu jego słuchaczy odeszło. Wtedy Jezus zapytał pozostałych uczniów: „Czyż i wy chcecie odejść?” Odpowiedział Mu Szymon Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga”. Panie Ty nałożyłeś na moją szyję złotą nitkę cudownego życia i wydłużyłeś ją o wieczność. Czego mi więcej trzeba.

 Tę złotą nitkę otrzymał każdy z nas. Szczęście jest w twoim ręku i w twojej odpowiedzi na pytanie co zrobisz ze złotą nitką. Ilustracją powyższej prawdy może być poniższa przypowieść. Pod koniec kazania podszedł do kapłana młody człowiek i powiedział: „Wygłosił ksiądz bardzo mądre kazanie. Jest ksiądz znany ze swej mądrości, wielu wierzy, że przez księdza przemawia Bóg. Chciałbym jednak mieć pewność co do tego. Trzymam w ręku małego ptaka. Powiedz mi, czy ptak jest żywy czy martwy. Jeśli odgadniesz, to będzie znakiem, że przez księdza przemawia Bóg.

 Duchowny głęboko popatrzył w oczy młodzieńca i przejrzał jego przewrotność.  Jeśli powie ptak żyje wtedy młodzieniec ściśnie ptaka i zabije go, mówiąc, że kapłan się myli. Jeśli powie ptak jest martwy, wtedy młodzieniec wypuści ptaka żywego na dowód pomyłki duchownego. Kapłan odpowiedział: „Życie ptaka jest w twoich rękach. Rozumiesz to? Życie ptaka jest w twoich rękach”. Złota nitka jest w naszych rękach. Co z nią zrobimy? (Kurier Plus, 2021).

„Panie, do kogóż pójdziemy?”

Mnożą się sondaże na temat: „Dlaczego Polacy odchodzą od Kościoła?” Sondażowe wyniki zależą w dużej mierze od prowadzącego. W podtekście pytań o Kościół przebijają się pytania o religię i Chrystusa. 22 sierpnia ukazały się wyniki badań CBOS, w których sprawdzano, dlaczego Polacy odchodzą z Kościoła. Socjologowie pytali o to osoby, które we wcześniejszych badaniach zadeklarowały zaprzestanie praktyk religijnych. 17 % jako powód odejścia z Kościoła wskazało brak potrzeb religijnych, obojętność na tę sferę życia. 15 % utraciło wiarę w wyniku przemyśleń światopoglądowych pod wpływem ateizmu i agnostycyzmu.  

Więcej niż połowa odpowiedzi jako powód odejścia wskazuje negatywne zjawiska zachodzące w Kościele. Najwięcej spośród tego typu odpowiedzi, bo aż 12 % zostało sklasyfikowanych jako ogólna krytyka Kościoła, ale zaraz potem 10% sytuuje się personalna krytyka księży. Na dalszych miejscach znajdujemy bardziej szczegółowe uwagi krytyczne dotyczące pedofilii i jej ukrywania, uwikłania w politykę czy chciwości materialnej kleru. Pozostałe odpowiedzi wskazują jako powód jakieś wydarzenia z osobistej historii.

Tłumaczenie się, że odchodzę od Kościoła z powodu negatywnych zjawisk jakie mają w nim miejsce jest dla mnie nie do końca zrozumiałe. Spoglądam na ten problem przez pryzmat mojej ojczyzny, którą jest Polska. Oczywiście dostrzegam różnicę w tym porównaniu, ale widzę także podobieństwa. Czuję się Polakiem i czy mam się wyrzec mojej ojczyzny tylko dlatego tego, że premier, że prezydent, że jakiś minister robi przekręty, okazuje się zwykłym oszustem? Czy mam się wyrzec obywatelstwa polskiego tylko dlatego, że afera goni aferę, a ludzie, którym powierzyliśmy swój mandat okazują się zwykłymi kanaliami? Byłbym ostatnim głupcem gdybym to zrobił.

Edmondo De Amicis, pisarz i działacz polityczny w powieści „Serce” pisze o miłości ojczyzny: „Kocham Włochy, bo matka moja jest Włoszką; bo krew, która płynie w mych żyłach, jest włoska; bo włoska jest ziemia, w której pogrzebani są ci, po których płacze matka moja i których czci mój ojciec; bo miasto, gdziem się urodził, bo język, jakim mówię, książki, z których się uczę, brat mój, moja siostra, moi towarzysze, cały ten wielki naród, wśród którego żyję, cała ta piękna przyroda, jaka mnie otacza, wszystko co widzę, co kocham, czego się uczę, co wielkie — jest włoskie!” Czytam ten tekst i wszystko co włoskie przemieniam na polskie, bo taki obraz mojej ojczyzny pielęgnuje w sercu. I tego mi nie odbierze żaden zdeprawowany polski urzędas czy instytucja. Wręcz przeciwnie, to mnie mobilizuje, aby moją ojczyznę jeszcze bardziej kochać i uwolnić od tych dewiacji.

W nauczaniu Jezusa Królestwo Boże zajmuje centralne miejsce. Od samego początku swej publicznej działalności głosił On Dobrą Nowinę, Ewangelię o Królestwie Bożym. Liczne cuda, uzdrowienia, wskrzeszenia były znakami potwierdzającymi nadejście Królestwa. Królestwo, które Jezus głosił i realizował, wyzwalało człowieka spod władzy szatana, grzechu i śmierci. Jezus wybiera Apostołów, aby w Jego imieniu głosili i urzeczywistniali Ewangelię o Królestwie. Po zesłaniu Ducha Świętego cała ich działalność i nauczanie koncentrowały się wokół Królestwa ustanowionego przez Jezusa.

Królestwo Boże jest rzeczywistością duchową, jest czymś wewnętrznym. Jednak można je dostrzec. Widzialnym obliczem Królestwa jest Kościół. Do św. Piotra Jezus powiedział: „Ty jesteś Piotr, czyli Opoka i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”. W osobie św. Piotra Kościół otrzymał od Chrystusa klucze, którymi może otwierać lub zamykać bramy Królestwa niebieskiego: „Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.

Kościół jest powołany do dawania świadectwa o Królestwie w czasie między wniebowstąpieniem Jezusa, a jego powtórnym przyjściem na ziemię. Św. Augustyn z Hippony powiedział: „Żyjmy już teraz w tym Kościele, żyjmy w górnym Jeruzalem, ażebyśmy nie zginęli na wieki”. Kościół pozostaje w relacji do Królestwa Bożego jako „zalążek oraz zaczątek”, co oznacza, że tych dwóch rzeczywistości nie można ze sobą utożsamiać. Nie można też oddzielać Królestwa od Kościoła jak pisał św. Jan Paweł II w encyklice Redemptoris missio: „Królestwa Bożego nie można odłączać ani od Chrystusa, ani od Kościoła”.

Dla każdego chrześcijanina bardzo ważny jest indywidualny wymiar Królestwa Bożego, który jest duchowym panowaniem w sercach i życiu tych, którzy dobrowolnie przyjmują Chrystusa jako Króla swoich serc i podążają drogą Jego miłości. Jest to droga prowadząca do rzeczywistości, o której św. Paweł w Liście do Filipian pisze: „Nasza ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana Jezusa Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone w podobne do swego chwalebnego ciała tą mocą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować”. Św. Paweł wskazuje nam drugą naszą ojczyznę, która w mocy Królestwa Bożego prowadzi nas drogami ojczyzny ziemskiej do ojczyzny niebieskiej.

Czuję się obywatelem nie tylko ojczyzny ziemskiej, ale także, a może przede wszystkim obywatelem ojczyzny niebieskiej. Ta ojczyzna wpisuje się w moje życie nieogarnionym pięknem ewangelicznego przesłania, gdzie miłość jest najważniejsza. Ta niebieska ojczyzna w ramach Kościoła wpisuje się złotymi zgłoskami w życie mojego rodzinnego domu na Roztoczu. Wpisuje się cudownymi kolorami porannej zorzy, gdy na rezurekcji śpiewałem z innymi Alleluja, Chrystus zmartwychwstał. Wpisuje się świętą ciszą wieczoru wigilijnego, kiedy to pośród ośnieżonych pól i lasów wędrowałem do kościoła parafialnego w Majdanie Sopockim, aby przy stajence śpiewać Bóg się rodzi. Ta niebieska ojczyzna wpisuje się w moje życie cudownymi uroczystościami I Komunii św., ślubami małżeńskimi, odpustami i wieloma innym uroczystościami. Wpisuje się także pogrzebami, gdzie pośród smutku rodzi się nadzieja zmartwychwstania. Wpisuje się szelestem listopadowych liści, które w cieniu krzyża nucą pieśń o zmartwychwstaniu.

Byłbym ostatnim głupcem, gdybym wyparł się tej ojczyzny tylko dlatego, że jakiś kardynał, biskup, kapłan, świecki katolik, jakaś organizacja katolicka zdradziła ojczyznę niebieską (Kurier Plus, 2024).