|

20 niedziela zwykła. Rok B

CIAŁO CHRYSTUSA                                 

Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?» Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie. To jest chleb, który z nieba zstąpił – nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki» (J 6, 51-58).

W zbiorze złotych myśli „Business Quotations”, w rozdziale o życiu znajduje się wypowiedź, czy raczej modlitwa pisarza szkocko-angielskiego Roberta Louisa Stevensona. Brzmi ona tak: „Dziękujemy Ci Boże za miejsce, w którym żyjemy; za miłość, która łączy nas; za pokój, którym nas obdarzyłeś w dniu dzisiejszym; za nadzieję, z którą oczekujemy następnego dnia; za zdrowie, pracę, żywność i niebo błękitne, które czyni nasze życie piękniejszym; za naszych przyjaciół rozsianych po całym świecie i życzliwą pomoc ludzi dobrej woli z odległych wysp. Obdarz nas odwagą, radością i pokojem umysłu. Umocnij naszą więź z przyjaciółmi, a wobec nieprzyjaciół spotęguj naszą łagodność. Błogosław wszystkim naszym dobrym poczynaniom. Daj nam moc stawienia czoła temu wszystkiemu, co nas spotka, abyśmy byli odważni w niebezpieczeństwach, stali w przeciwnościach, opanowani w gniewie, abyśmy umieli ze spokojem przyjmować zmienność losu i abyśmy w uczciwości i miłości wzajemnej doszli do bram śmierci”.

Taką wizję życia, wyrażoną w powyższej modlitwie człowiek może zrealizować w oparciu o mądrość i moc Bożą, odnajdywaną na kartach Biblii. W Księdze przysłów czytamy: „Mądrość zbudowała sobie dom i wyciosała siedem kolumn, nabiła zwierząt, namieszała wina i stół zastawiła. Służące wysłała, by wołały z wyżynnych miejsc miasta: Prostaczek niech do mnie tu przyjdzie. Do tego, komu brak mądrości, mówiła: Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem, pijcie wino, które zmieszałam. Odrzućcie głupotę i żyjcie, chodźcie drogą rozwagi” (Prz 9,1-6). Dla Izraelitów źródłem tej mądrości była Tora, pięć pierwszych ksiąg Starego Testamentu, a szczególnie prawo przekazane Mojżeszowi na górze Synaj. To prawo Bóg postawił przed człowiekiem, jako wybór życia albo śmierci. Wybierając prawo człowiek wybierał życie, zaś odrzucając je opowiadał się za śmiercią w wymiarze wiecznym, a czasami nawet i ziemskim.

W Chrystusie, jak mówi Pismo św. wypełnienia się całe prawo i prorocy. I dlatego mówi On o sobie: “Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”. Z miłości do nas Chrystus umiera na krzyżu i staje się dla nas pokarmem. Możemy, zatem powiedzieć, że to w najdoskonalszej miłości wypełniło się całe prawo i prorocy. I my dzisiaj stajemy także przed wyborem. Opowiadając się za Miłością wybieramy życie, odrzucając je zdążamy ku śmierci. W tych wyborach konieczna jest mądrość. Pouczająca w tym względzie jest, krążąca w wielu wersjach poniższa opowieść.

Młoda kobieta w czasie południowej przerwy wyszła do parku, aby tam spożyć przygotowany wcześniej lunch. Przechodząc ujrzała w obdartym ubraniu żebraka siedzącego na ławce, który trzymał w ręku pustą papierową torbę. Wyglądał on na głodnego. Kobieta siadła przy nim i dała mu pół swojej kanapki. Ku jej zdumieniu żebrak przemienił się nagle w przystojnego, elegancko ubranego mężczyznę. W papierowej torbie miał trzy bochenki chleba. Mężczyzna powiedział: „Ukazałem ci się jako żebrak, ale w rzeczywistości jestem wysłańcem nieba. Chciałem cię wynagrodzić za twoje dobre serce. Mam trzy bochenki chleba, jeden z nich możesz wybrać dla siebie. Wybieraj mądrze. Pierwszy bochenek da ci możliwość nieograniczonego sukcesu, drugi zaś da ci nieograniczone bogactwa i trzeci będzie źródłem nieśmiertelnej miłości.

Młoda kobieta z wielką uwagą rozważała propozycję. Sukces znaczy, że zawsze będę miała dobrą pracę, zaś bogactwa usuną wszelkie troski natury materialnej, będę mogła służyć tymi dobrami tym, których kocham. Gdy pomyślała o najbliższych, o tym jak wiele oni znaczą dla niej, dokonała wyboru. „Wybieram chleb nieśmiertelnej miłości”- powiedziała. Wysłaniec dał jej bochenek chleba miłości i pozostałe dwa inne, mówiąc: „Wybrałaś bardzo mądrze. Chleb nieśmiertelnej miłości, daje tym, którzy go wybierają także nieograniczone bogactwa i życie pełne sukcesów. Idź teraz i dziel się tymi darami z innymi”.

Dla chrześcijan tym chlebem nieśmiertelnej miłości jest Jezus Chrystus, który w sposób szczególny jest obecny wśród nas w postaci eucharystycznej, postaci chleba. Wierzymy w tę tajemnicę ze względu na słowa Chrystusa. Święty Cyryl mówi: „Nie możesz wątpić, że to jest prawdą. W wierze przyjmij te słowa. Chrystus nie może kłamać”. Wybór Chrystusa może nieść i bogactwo i sukces w wymiarze doczesnym, ale najważniejszym owocem tego wyboru jest to, o czym mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. Przyjmowanie Chrystusa Eucharystycznego ma swoje implikacje w naszych relacjach z bliźnimi. Tak jak w opowiadaniu o żebraku i chlebie, mamy się dzielić chlebem miłości z innymi. Z pełnym oddaniem czyniła to Matka Teresa z Kalkuty. Z jej życia można przytoczyć wiele scen podobnych do tej, o której chcę teraz napisać.

Matka Teresa z Kalkuty miała zwyczaj posyłania kandydatek do zakonu, w pierwszym dniu ich pobytu w klasztorze do domu dla umierających. Pewnego dnia zgłosiła się do Matki Teresy młoda dziewczyna, z prośbą o przyjęcie do zakonu. Matka Teresa powiedziała wtedy do niej: „Czy widziałaś, z jaką miłością i troską kapłan dotyka Jezusa podczas Mszy św. Teraz idź do domu umierających i rób to samo, ponieważ jest to ten sam Jezus, którego możesz znaleźć w przygniecionym cierpieniem ciele biednego. Po trzech godzinach nowoprzybyła kandydatka do zakonu wróciła i z uśmiechem na twarzy i powiedziała: „Matko, dotykałam ciała Chrystusa przez trzy godziny”. „Jak to robiłaś?- zapytała Matka Teresa. „Kiedy przybyłam tam, przyniesiono człowieka, który wpadł do studzienki kanalizacyjnej i minęło wiele czasu nim go stamtąd wyciągnięto. Pokryty on był ściekami i miał wiele ran. Umyłam go i zabandażowałam rany. Kiedy to robiłam, wiedziałam, że dotykam ciała Chrystusa”- powiedziała kandydatka do zakonu. Aby pełniej zrozumieć ten związek warto jeszcze zacytować inne słowa Matki Teresy: „W Eucharystii przyjmuję pokarm duchowy, który podtrzymuje mnie w codziennym utrudzeniu. Bez tego nie wytrwałabym ani jednego dnia, ani jednej godziny”.

Eucharystia jest ucztą przygotowaną przez Jezusa dla swoich uczniów. Przychodzimy na tę ucztę głodni; każdy z nas potrzebuje chleba, który może nam dać tylko sam Jezus Chrystus- chleb życia wiecznego. Korzystając z tej uczty umacniamy swoje więzy z Bogiem i bliźnimi. A to sprawia, że w naszym codziennym życiu jest więcej wzajemnej miłości, wybaczenia i troski o bliźniego (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

OD CHLEBA NIEBIESKIEGO DO POWSZEDNIEGO

Mądrość zbudowała sobie dom i wyciosała siedem kolumn, nabiła zwierząt, namieszała wina i stół zastawiła. Służące wysłała, by wołały z wyżynnych miejsc miasta: „Prostaczek niech do mnie tu przyjdzie”. Do tego, komu brak mądrości, mówiła: „Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem, pijcie wino, które zmieszałam. Odrzućcie głupotę i żyjcie, chodźcie drogą rozwagi” (Prz 9,1-6).

Dzisiejsze rozważania rozpocznę od historii z pierwszej mojej parafii Wojsławice. Na dworze mroźna zimowa noc. Za oknem zawieja śnieżna. Około północy usłyszałem stukanie do okna. Była to osiemdziesięcioletnia staruszka wyrzucona z domu. Szukała noclegu. A ja miałem tylko jeden pokój. Udaliśmy się zatem oboje na posterunek policji. Policjanci powiedzieli, że ona ma tu rodzinę i powinniśmy się tam udać. Poszliśmy pod wskazane adresy. W dwóch domach nie otwarto nam drzwi. W trzecim, drzwi otworzył podchmielony mężczyzna i zanim je zatrzasnął nam przed nosem sklął nas obojga na czym świat stoi. Po północy wróciliśmy do mojego mieszkania. Po drodze staruszka pośliznęła się i spadła z kładki. Wygrzebanie jej z głębokiego śniegu zabrało mi sporo czasu. W domu rozłożyłem dla niej polowe łóżko. Kaszlała, chrapała, chodziła po pokoju, a ja tymczasem modliłem się o wschód słońca.  W czasie krótkiej drzemki poczułem, że ktoś wchodzi do mojego łóżka. Patrzę, a to staruszka. Pytam co się stało. A ona odpowiada: „Tu tak cieplutko”. Mimo, że pokój był niedogrzany odesłałem staruszkę do jej łóżka.

Opisałem tę prawdziwą historię nie po to, aby się chwalić, bo nie ma czym. Chcę, chociaż po części odpowiedzieć na pytanie- oskarżenie pod moim adresem: „A ksiądz ilu przenocował bezdomnych?”. Gdybym dzisiaj dysponował niezależnym mieszkaniem i zaistniałaby podobna sytuacja, to prawdopodobnie postąpiłbym tak jak przed laty. Napisałem to także, aby powiedzieć, że znajdą się tacy, którzy po usłyszeniu tej historii będą mieć mi za złe: Co za bezduszny ksiądz, nie pozwolił ogrzać się zmarzniętej staruszce. Do takiego stwierdzania upoważnia to co słyszę i czytam. Dla niektórych ludzi i mediów ksiądz, Kościół katolicki to łatwy obiekt do ataku, a czasami nawet wdzięczny.

Te akcenty zauważam nawet w tak szlachetnej i pięknej sprawie jaką jest pomoc bezdomnym. Jeśli zauważa się jakiś dobry czyn księdza, ludzi Kościoła, to tak się go ujmuje jakby to było czymś wyjątkowym na bezdusznym i obojętnym obszarze Kościoła katolickiego. A przecież jest inaczej. Do istoty Kościoła należy także działalność charytatywna.  Aktywność w tym względzie przybiera różnorakie formy. Jedną z nich są zgromadzenia zakonne, organizacje katolików świeckich, których głównym celem jest niesienie pomocy charytatywnej. A jaka jest to działalność wystarczy zapoznać się z tym co robią w Nowym Jorku siostry ze zgromadzenia założonego przez Matkę Teresę z Kalkuty. A takich zgromadzeń w Kościele katolickim są setki. W kurii biskupiej diecezji Brooklyn możemy dowiedzieć się jak wiele akcji charytatywnych prowadzi kościół brooklyński. Zobaczymy, że w wielu parafiach wydawane są posiłki biednym i bezdomnym. Ot chociażby parafia św. Macieja. Kościoły katolickie naszej diecezji otwierają swoje drzwi dla bezdomnych w mroźne noce, tak było w kościele Matki Bożej Pocieszenia, kościele św. Antoniego, czy w kościele Matki Bożej Królowej Pokoju. W tym ostatnim  w mroźne noce ołtarz obstawiony jest łóżkami, a w zakrystii woluntariusze przygotowują posiłki. Takich kościołów jest więcej. I tu rodzi refleksja: Dlaczego nie oczekujemy tego samego od różnych instytucji i organizacji, które dysponują bardziej odpowiednimi lokalami na ten cel, chociażby i z tego względu, że później zaczynają pracę i byłoby więcej czasu na posprzątanie i przewietrzenie lokalu. Każda parafia katolicka użycza swych pomieszczeń różnym grupom charytatywnym, w tym także zajmującymi się bezdomnymi. Tu można wspomnieć greenpoinckie parafie św. Stanisława i parafię Cyryla i Metodego. Te listę można wydłużać w nieskończoność.

Usłyszałem także stwierdzenie skierowane pod adresem księży: „Wy zamiast konkretnie pomagać bezdomnym klepiecie za nich pacierze w kościele”. Wierzę w potęgę modlitwy, dlatego trudno mi dyskutować na ten temat. Wiem, że jedno i drugie jest tak samo potrzebne. Wiem, że we wspólnocie Chrystusowego Kościoła wzajemnie się dopełniamy. Jedni mają więcej czasu na modlitwę inni na aktywne działanie. Nie wiem, gdyby nie ta modlitwa, czy na ulicach nie byłoby więcej bezdomnych. Bóg to wie i On osądzi. Zaś z całą pewnością mogę stwierdzić, że przybyłoby alkoholików i bezdomnych, gdyby nie łaska sakramentu pojednania i poczynione wtedy dobre postanowienia, z pewnością przybyłoby ludzi zagubionych, gdyby nie wspólna modlitwa przed ołtarzem i przyrzeczenia abstynencji nadużywających alkoholu, z pewnością przybyłoby bezdomnych gdyby nie grupy AA działające często przy parafiach.  W naszej parafii, gromadzą one kilkadziesiąt osób. Sam byłem świadkiem i pisałem o tym, jak dzięki tym grupom, współpracującym z kapłanami ci ludzie wracali z bezdomności do normalnego życia. Nie piszę tego dla próżnych przechwałek, ani tym bardziej by kogokolwiek urazić, chcę tylko pełniejszej prawdy o naszym Kościele. Tu warto dodać, że gdy zabraknie autentycznej modlitwy i miłosnej obecności Jezusa w organizacjach charytatywnych, to jej członkowie tracą nieraz wiele czasu na wzajemne spory i kłótnie.

Przy naszym kościele w Maspeth „zadomowił” się bezdomny. Poprosiłem naszego parafianina Roberta, aby zainteresował się nim.  I ten młody człowiek zaproponował bezdomnemu pracę w swojej firmie i zamieszkanie w biurze firmy do czasu znalezienia mieszkania. Nie są od odosobnione przypadki. Ot chociażby Krzysztof, który nie jeden raz dawał bezdomnym mieszkanie i pracę, nie wiele spodziewając się od takich  „pracowników”.  Sądzę, że jest to odpowiedni obraz ilustrujący funkcjonowanie wspólnoty Kościoła, który według nauczania św. Pawła jest Mistycznym Ciałem Chrystusa: „Wy, przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami”. Głową jest Chrystus. W liście do Kolosan św. Paweł pisze: „I On jest Głową Ciała- Kościoła”. Tak jak w ciele każdy z organów ma swoje zadnie, tak też jest we wspólnocie Kościoła Chrystusowego. Każdy z nas został powołany do wypełnienia konkretnego zadania. Wszystkie powołania są tak samo ważne. Jednak Chrystus wybrał dwunastu apostołów i powierzył im szczególną misję. Tej misji mieli podporządkować całe swoje życie. Mieli opuścić wszystko i pójść za Nim. Była to misja głoszenia słowa Bożego i posługa sakramentalna, w tym najważniejsza – sprawowanie Eucharystii. I tak będzie do końca świata. W diecezji brooklyńskiej na jednego kapłana wypada około 1000 wiernych.  Sądzę, że byłoby nie tylko dziwne, ale i nie wskazane, gdyby kapłan zaniedbując głoszenie słowa Bożego i posługę sakramentalną. zajmował się czymś, co z powodzeniem mogą wykonać świeccy, którzy tak samo są odpowiedzialni za Kościół Chrystusowy. Chociaż z  doświadczenia  wiemy, że tam gdzie niedomagają społeczne instytucje pomocy potrzebującym, wtedy  włączają się kapłani, stając się  inicjatorami wspaniałych dzieł charytatywnych . Przykładem tego może być ks. Ignacy Kłopotowski, który nie miał równych w niesieniu pomocy potrzebujących bez względu na narodowość; pomagał Polakom, Żydom, Rusinom… . Jednak głoszenie słowa Bożego i posługa Eucharystyczna były zawsze na pierwszym miejscu.

Jan Paweł II, przypomina w ostatniej encyklice, że „mocą Kościoła jest Eucharystia”. Otwieramy się na tę duchową moc przez miłość, która wypełniała Wieczernik i przybrała kształt umywania nóg apostołom. Dzisiejsza Ewangelii mówi, jak bardzo ważny w życiu wspólnoty Kościoła jest chleb Eucharystyczny. Przygotowanie do godnego przyjęcia i przyjmowanie go poszerza ludzkie serce tak, że dostrzega ono potrzebujących i pomnaża dla nich chleb powszedni. Ponadto Eucharystia, jak mówi Chrystus uzdalnia człowieka do osiągnięcie głównego celu życia jakim jest zbawienie wieczne.  Chrystus rozmnożył chleb na pustkowiu i nakarmił tysiące zgłodniałych. Tłumy chciały obwołać  Jezusa królem „chleba powszedniego”. Jezus ukrył się wtedy przed ludem, bo nie takim był Królem. Ten tłum syty, sytością doczesności zaspokoi najważniejszy głód, gdy zrozumie i przyjmie z wiarą słowa Chrystusa: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem” i uwierzy słowom Chrystusa wypowiedzianym w czasie Ostatniej Wieczerzy: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę”. Apostołowie głosili Ewangelię i sprawowali Pamiątkę. To było ich główne powołanie. W wypełnianie tej misji wciągnęli, mówiąc językiem współczesnym  działalność charytatywna. Apostołowie uzdrawiali chorych, dzielili się chlebem z potrzebującymi, otaczali opieką wdowy i sieroty.

Kościół Chrystusowy dobrze spełnia swoją misję, gdy każdy z jego członków wypełnia jak najlepiej swoje powołanie. Czasami jeden z członków tej wspólnoty podejmuje po części zadanie drugiego, tak jak jest to w naszym organizmie. Np..człowiek niewidomy ma zawsze bardziej wyostrzony słuch. W Kościele tak nie musi być. Każdy jego członek ma szansę być zdrowym, pod warunkiem, że będzie spożywał chleb „który zstąpił z nieba” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).  

CHLEB MĄDROŚCI

Baczcie pilnie, jak postępujecie: nie jak niemądrzy, ale jak mądrzy. Wyzyskujcie chwilę sposobną, bo dni są złe. Nie bądźcie przeto nierozsądni, lecz usiłujcie zrozumieć, co jest wolą Pana. I nie upijajcie się winem, bo to jest przyczyną rozwiązłości, ale napełniajcie się Duchem, przemawiając do siebie wzajemnie psalmami i hymnami, i pieśniami pełnymi ducha, śpiewając i wysławiając Pana w waszych sercach. Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa (Ef 5, 15-20).

Na wstępie tych rozważań przytoczę historię anonimowego autora, którą można znaleźć na wielu stronach internetowych. Bogaty Amerykanin odpoczywał na meksykańskiej plaży. Do brzegu podpłynęła niewielka łódź, w której było kilka złowionych ryb. Amerykanin zapytał rybaka:   

– Jak długo je łowiłeś?

– Tylko kilka chwil.

– Dlaczego nie łowiłeś dłużej – złapałbyś więcej ryb?

– Te, które mam wystarczą na potrzeby mojej rodziny i zabezpieczenie przyszłości..

– Na co więc poświęcasz resztę czasu?

– Odpoczywam, rozmyślam, mam czas dla dzieci i żony, spędzamy ze sobą wiele cudownych chwil, czasami wieczorem wychodzę do gospody i z przyjaciółmi, przy lampce wina gram na gitarze i wspólnie śpiewamy, w niedziele idę z rodziną do kościoła. Jestem zadowolony z życia i szczęśliwy. 

Amerykanin z politowaniem uśmiechnął się i powiedział:

– Dorobiłem się majątku i mogę ci poradzić, jak możesz mądrzej urządzić swoje życie. Powinieneś więcej czasu poświecić na łowienie ryb, wtedy będziesz mógł kupić większą łódź, dzięki niej będziesz łowił więcej i będziesz mógł kupić kilka łodzi. Następnie założysz przetwórnię ryb i własną sieć sklepów. Zarobisz duże pieniądze i będziesz mógł przenieść się nawet do Nowego Jorku i stąd kierować swoim biznesem.

Rybak przerwał wywody biznesmena:

– Jak długo to potrwa?

– 15, może 20 lat.

– I co wtedy?

Amerykanin uśmiechnął się z zadowoleniem i powiedział:

– Wtedy będziesz mógł zasmakować prawdziwej radości życia. Sprzedasz cały swój biznes i będziesz mógł zamieszkać w małej, spokojnej wiosce na meksykańskim wybrzeżu, będziesz dla przyjemności łowił ryby, będziesz miał czas dla dzieci i żony, z przyjaciółmi zasiądziesz przy lampce wina, grając na gitarze ulubione melodie, będziesz miał także czas na sprawy duchowe.

Patrząc na dzisiejszy zapędzony świat widzimy, jak wielu ludzi uważa radę Amerykanina za dobrą receptę na mądre życie. Kosztem dnia dzisiejszego, kosztem życia rodzinnego i towarzyskiego, kosztem spraw religijnych gromadzą bogactwa z myślą o przyszłości. Bardzo często, gdy już je zdobędą ze zdziwieniem otwierają oczy, bo przy stole nie ma już szczebiocących dzieci, w sercu żony gdzieś się wypaliła spontaniczna miłość, zostały tylko jej pozory, przy stole zabrakło przyjaciół, z którymi najlepiej nam się śpiewało. To nie jest mądre życie. O głupocie takiego stylu życia mówi poniższa anegdota. Bóg powiedział do św. Piotra: „Ci ludzie dziwnie się zachowują. Gdy są młodzi, tracąc zdrowie pracują ponad siły, aby zdobyć pieniądze, a gdy są już starzy, to wszystkie oszczędności wydają na lekarzy, aby podreperować utracone zdrowie”.

Oczywiście, trzeba myśleć o przyszłości, ale to zatroskanie nie może przesłonić dnia dzisiejszego, bo tak naprawdę, jak mówił jeden z filozofów nasze jest tylko „teraz”, bo przeszłość już nie nasza, a przyszłość jeszcze nie nasza. Dobrze wykorzystane „teraz” decyduje o kształcie zarówno przeszłości, jak i przyszłości. Używając biblijnej przenośni, z Księgi Przysłów, zacytowanej na wstępie możemy powiedzieć, że Bóg każdego dnia zastawia obficie dla nas stół i mówi: „Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem, pijcie wino, które zmieszałam”. Popatrzmy, ileż to bożych darów, jest na naszym stole każdego dnia. Jest chleb powszedni i do chleba, są ludzie, z którymi dzielimy ten chleb, wyciągają się do nas życzliwe ręce, mamy dach nad głową. Można tak wymieniać w nieskończoność. A czy mamy za co dziękować, gdy na tym stole pojawi się nieuleczalna choroba, śmierć kogoś bliskiego? Tak, które wypowiadamy nieraz przez łzy. Dziękować winniśmy za nadzieję, która w Chrystusie staje się realną rzeczywistością zmartwychwstania i życia wiecznego. Czytania biblijne z dzisiejszej niedzieli kierują naszą uwagę na te wartości. Mądrość życia polega na tym, abyśmy mieli czas zasiąść przy tym stole, który zastawia nam Bóg.

Fragment z Księgi Przysłów mówi o Mądrości, która zbudowała dom i przygotowała w nim wspaniałą ucztę. Opis tego domu przypomina świątynię jerozolimską, zbudowaną na wzgórzu i otoczoną siedmioma portykami. Mądrość zwraca się przez proroków do grzeszników, „prostaków”: „Odrzućcie głupotę i żyjcie, chodźcie drogą rozwagi”. Mądrość wyszła od Boga i żyje w tajemnicy Jego bóstwa. Autorzy Nowego Testamentu odnoszą tę Mądrość do Jezusa. Św. Jan napisze: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”. W kontekście mesjańskim możemy powiedzieć, że Jezus zastawia dla nas stół, przy którym możemy napełnić się pokarmem, którym jest On sam. Jest mądrością życia i pokarmem. „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”.

Obraz uczty mądrości przybiera niejako realny kształt w osobie Jezusa Chrystusa, który o sobie samym mówi: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życia świata”. Ta tajemnica naszej wiary dokonuje się każdego dnia ilekroć sprawujemy Mszę św., Eucharystię.  Im bardzie zbliżamy się do stołu Eucharystycznego, tym bardziej uświadamiamy sobie własną grzeszność i konieczność oczyszczenia. Kapłan w czasie sprawowania Eucharystii modli się: „Wybaw nas, Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzechu i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”. Do tego stołu Eucharystycznej Mądrości zaproszeni są wszyscy.  Św. Jan Bosko napisał: „Niektórzy mówią, że aby często przystępować do Komunii, trzeba być świętym. To nieprawda. To oszustwo! Komunia jest dla tych, którzy chcą stać się świętymi, a nie dla świętych; lekarstwa podaje się chorym tak jak pokarm słabym”.

Eucharystia, będąc pokarmem wieczności jest także źródłem mocy w walce ze złem. Jezus objawiając się Katarzynie Sieneńskiej, powiedział: „Krew tę złożyłem w gospodzie mistycznego ciała, świętego Kościoła, mej miłości, aby krzepiła odwagę tych, co chcą być prawdziwymi rycerzami w tej walce z własną zmysłowością i z ułomnym ciałem, ze światem i diabłem. Upojeni krwią nie poddają się nigdy, walczą dzielnie aż do śmierci i tak zmuszają do ucieczki wszystkich swych wrogów” ( z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

EUCHARYSTIA NA OŁTARZU ZIEMI

W okresie wakacyjnym częściej niż zwykle wyruszamy na wycieczki i pielgrzymki. A nieraz w naszych wyjazdach łączymy wycieczkę z pielgrzymką. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Pielgrzymki przypominają naszą wędrówkę na ziemi ku niebu. Tradycyjnie już są one czasem intensywnej odnowy modlitwy. Dla pielgrzymów poszukujących właściwych im żywych źródeł sanktuaria są wyjątkowymi miejscami przeżywania ‘jako Kościół’ form modlitwy chrześcijańskiej”. Podróże zagraniczne św. Jana Pawła II nazywamy pielgrzymkami, zapewne i dlatego, że kulminacyjnym momentem każdej z nich była uroczysta Msza św. Św. Jan Paweł II odwiedził 130 krajów i ok. 900 miejscowości. Niektóre kraje odwiedził kilkakrotnie. Łączna długość pielgrzymkowych dróg Jana Pawła II wynosi ok. 1 mln 700 tys. km Długość ta odpowiada trzykrotnej odległości między Ziemią a Księżycem, czy prawie 30-krotnemu obiegnięciu Ziemi wokół równika. Poza Watykanem Jan Paweł II spędził w sumie ponad dwa lata swego 25-letniego pontyfikatu.

Wiele razy wyruszałem na pielgrzymki, ze świadomością, że jest to najbardziej owocna forma ewangelicznego przekazu. Aby się o tym przekonać wystarczy zapytać o to uczestników pielgrzymki do Ziemi Świętej. Anna Malinowska z Kanady, jedna z uczestniczek tej pielgrzymki napisała: „Wielkie Bóg zapłać za trud zorganizowania przepięknej pielgrzymki, jedynej w swoim rodzaju pielgrzymki do Ziemi Świętej i Jordanii. Muszę przyznać że jadąc z 10-letnią córeczką nie spodziewałam się że tak to wyjątkowe miejsce jakim jest Ziemia Święta może nie tylko mnie odmienić ale również moje dziecko. Inne wartości zaczęły być ważniejsze; innym okiem patrzymy na nasze życie; nasze życie zarobiło się atrakcyjniejsze, bo wiemy że KTOŚ ten JEDEN, JEDYNY jest ….I ….istnieje ….I ….opiekuje się nami każdego dnia”.

Kilka dni temu wróciłem z wycieczki do Hongkongu, Makao, Tajlandii, Malezji i Singapuru. Dla wielu z nas ten wyjazd był czymś więcej niż tylko wycieczką. Stawał się w pewnym sensie pielgrzymką, która pomagała nam pełniej odkrywać Boga w pięknie Jego stworzeń. Owocem tego śladu naszego podróżowania jest powstająca książka-album „Tropem nauki do Boga”. Punktem wyjścia tej książki są słowa z Księgi Mądrości: „Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy. Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę”. Tę myśl rozwija św. Paweł w Liście do Rzymian:  „To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy”. Światem, który dostrzega nasze oko, a umysł podziwia jego piękno w sposób szczególny zajmują się nauki ścisłe. Stąd też uczestniczka tej wycieczki pani profesor Małgorzata Cieszkowska, dziekan wydziału chemii w Brooklyn College wybrała budujące wypowiedzi na temat wiary wybitnych uczonych w dziedzinie nauk ścisłych, najczęściej laureatów nagrody nobla, które będą wkomponowane w piękno świata, który podziwialiśmy w czasie naszej wycieczki – pielgrzymki. Sądzę, że będzie to bardzo pożyteczna książka, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy promuje się pogląd, że człowiek uczony jest daleki od wiary.

W czasie naszej wycieczki, czy raczej pielgrzymko – wycieczki, prawie każdy poranek w autobusie witaliśmy pieśnią, którą napisał poeta Franciszek Karpiński: „Kiedy ranne wstają zorze / Tobie ziemia, Tobie morze, / Tobie śpiewa żywioł wszelki: Bądź pochwalon, Boże wielki!”. Dla chętnych i tych, którzy bardziej potraktowali wyjazd jako pielgrzymkę niż wycieczkę była odprawiana prawie codziennie Msza św. Z powodu braku dostępu do kościołów katolickich, najczęściej była ona sprawowana w różnych warunkach – w hotelowych pomieszczeniach lub łonie natury. Te pod gołym niebem zapisywały się najmocniej w sercu i pamięci. Były to msze sprawowane niejako na ołtarzu Ziemi. Sklepienie tej nadzwyczajnej katedry stanowił błękit nieba, a jej ściany wplatała tropikalna zieleń przytykana barwnymi kwiatami. Za ziemskimi organami zasiadały całe gromady kolorowych ptaków, których śpiew współgrał z szumem morza. Nie przeszkadzały nam w tym, dolatujące w oddali buddyjskie melodie, czy gwar zapędzonego miasta. Niejako cały świat stawał przy naszym ołtarzu, aby wielbić Boga. Na ołtarzu był biały chleb przywieziony z Nowego Jorku. Kapłan brał go do rąk i powtarzał słowa Chrystusa: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: To jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”. I tak w odległym zakątku świata spełniała się zapowiedź z dzisiejszej Ewangelii: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie”.

Aby w nas dokonał się cud wieczności w naszym życiu trzeba wyciągnąć rękę po ten Chleb i spożywać go. Wyciągnięta ręka winna być przygotowanie na przyjęcie pokarmu z nieba. O tym przygotowaniu pisze św. Paweł w Liście do Efezjan: „A nie upijajcie się winem, bo to jest przyczyną rozwiązłości, ale napełniajcie się Duchem, przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha, śpiewając i wysławiając Pana w waszych sercach”. Nora Gallagher w książce „Święta uczta” pięknie pisze o wyciągniętej ręce po ten Chleb. Opowiada między innymi przeżycia przyjaciółki, która po raz pierwszy przyjęła Komunię św. Tak wspomina: „Przyszedł moment, kiedy uświadomiłam sobie, że mam otworzyć dłoń, aby przyjąć Komunię św.. Kiedy już podeszłam bardzo blisko usłyszałam wyraźny głos Boga: ‘Dziewczynko podejdź blisko i otwórz swoje dłonie’. Wezwanie do otwarcia dłoni przywołało wspomnienie dzieciństwa: „Pamiętam, jak po raz pierwszy i ostatni w wieku 12 lat ukradłam w sklepie cukierek, który mocno zacisnęłam w dłoni. Oczywiście sprzedawca mnie przyłapał na kradzieży i kazał mi otworzyć dłoń. To było straszne. Nie chciałam tego uczynić, aż sprzedawca przywołał mamę. Otwarta dłoń mówiła, że jestem złodziejką. Taki wstyd”.

Stając przed Chrystusem Eucharystycznym otwieramy nie tyle ręce co nasze  serce. Nie wystarczy, że jest ono wolne od grzechu. Mamy przygotować w naszym sercu ucztę dla tak ważnego Gościa. Św. Charbel Makhlouf, libański mnich, pustelnik, cudotwórca i uzdrowiciel podpowiada nam, czego nie może zabraknąć na uczcie naszego serca: „Każdy człowiek, który nie kocha, gdyż przez grzechy zniszczył w sobie zdolność do miłości, jest w stanie śmierci ducha, ponieważ dobrowolnie zerwał więzy życia i miłości, które jednoczyły go z Bogiem. Miłość jest jedynym skarbem, który możecie zgromadzić w ciągu ziemskiego życia i który będzie trwał na wieki. Wszystkie bogactwa materialne, sława, władza, pozycja społeczna i najróżniejsze sukcesy wraz ze śmiercią pozostaną na tym świecie. W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość. Kto stanie przed Bogiem bez miłości, będzie musiał ponieść wszystkie konsekwencje swoich grzesznych wyborów i egoistycznego postępowania. To będzie straszne doświadczenie prawdziwej śmierci ducha, zmarnowania całego życia. Miłość powinna królować w Waszych sercach, a pokora w Waszych umysłach” (Kurier Plus 2014r).

TERESA NEUMANN

Dla niektórych słuchaczy Jezusa nie do przyjęcia była prawda, że jest On chlebem, który stąpił z nieba, aby stać się pokarmem na życie wieczne. Odeszli od Niego, mówiąc, że jest to trudna mowa. Zostali tylko ci, którzy bezgranicznie zawierzyli Chrystusowi. Ta prawda nie jest łatwa do przyjęcia także dla współczesnego człowieka. A ci którzy ją przyjmują, w czasie Mszy św. po przeistoczeniu, na słowa kapłana „Oto wielka tajemnica wiary” z całą żarliwością serca odpowiadają: „Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w Chwale”. Chrystus pozostając obecny pod postaciami eucharystycznymi daje nam wiele znaków, które w namacalny sposób wskazują na tę obecność. Takim znakiem jest życie Teresy Neumann, która przez trzydzieści sześć lat nie przyjmowała żadnego napoju i żadnego pokarmu, tylko Komunię św. Przez nią Chrystus jakby mówi, że Jego pokarm mistyczny wystarcza również do życia fizycznego. Proboszcz Teresy powiedział o niej: „W niej wypełniły się dokładnie słowa Jezusa: Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim”.

Teresa Neumann urodziła się w Wielki Piątek, 8 kwietnia 1898 roku, w niewielkim bawarskim miasteczku Konnersreuth, jako pierwsze z dziesięciorga dzieci Ferdynanda i Anny Neumann. Bogobojni rodzice prowadzili małe gospodarstwo rolne, a ojciec trudnił się dodatkowo krawiectwem. Wszyscy członkowie ciężko pracowali, aby zarobić na utrzymanie. W szkole Teresa dała się poznać jako zdolna i pobożna uczennica. Czternastoletnia Teresa wraz z dwiema siostrami podjęła pracę u Martina Neumanna, gdzie prowadziła dom i pomagała w gospodzie. Młoda dziewczyna nosiła się z zamiarem wstąpienia do zgromadzenia misjonarek św. Benedykta w Tutzing, aby później wyjechać do pracy misyjnej w Afryce. Czekała tylko aż jej młodsze rodzeństwo usamodzielni się na tyle, że nie będzie potrzebowało jej pomocy.

W roku 1918 wybuchł pożar w sąsiedztwie. Teresa pospieszyła z pomocą. W czasie gaszenia pożaru doznała uszkodzenia kręgosłupa. Spowodowało to najpierw częściowy, a potem całkowity paraliż, zmuszając ją do pozostania w domu rodzinnym. Później zaś, licząca sobie dwadzieścia jeden lat Teresa straciła wzrok. Przez cierpliwe znoszenie cierpień i udręk dojrzewała duchowo. Ojciec Teresy, żołnierz piechoty na froncie zachodnim, w czasie pierwszej wojny światowej, przywiózł jej z Francji obrazek Teresy od Dzieciątka Jezus, z klasztoru Lisieux. Młoda dziewczyna, unieruchomiona i niewidoma, zaczęła się modlić do swojej imienniczki. Teresa wyjawiła swemu spowiednikowi, ojcu Naberowi, że ujrzała kiedyś piękną światłość i usłyszała pytanie; czy pragnie zostać uzdrowiona. Odpowiedziała, że chce tego, co jest miłe Bogu. Potem ów głos oznajmił jej, że znów będzie mogła chodzić, ale przyjdzie jej jeszcze długo cierpieć. „Jedynie poprzez cierpienie będziesz mogła zrealizować swoje pragnienie i powołanie, swoją ofiarą pomagając kapłanom. Cierpieniem zdobędziesz więcej dusz, niż dałyby najwspanialsze kazania”.

29 kwietnia 1923 r., w dniu beatyfikacji Teresy od Dzieciątka Jezus, Teresa Neumann odzyskała wzrok. Dwa lata później, podczas kanonizacji karmelitanki z Lisieux odzyskała nieoczekiwanie władzę w nogach. Po roku nastąpiło inne nagłe wydarzenie. 4 marca Teresa miała wizję Chrystusa, klęczącego w Ogrodzie Oliwnym. Słyszała, jak się modli, a potem nagle jakby na nią spojrzał. W tym momencie poczuła ogromny ból w okolicy serca. Myślała, że umiera. Miejsce to zaczęło krwawić i krwawiło tak aż do piątku, do południa. Tak została naznaczona stygmatami Męki Pańskiej, które będzie nosić przez 36 lat, do końca życia. Poczynając od każdego czwartku wieczorem aż do piątkowego popołudnia doświadczać będzie Męki Chrystusa, brocząc obficie krwią. Od godziny 15:00 w piątek Teresa zapadała w głęboki sen, z którego budziła się w niedzielę rano rześka i radosna z zasklepionymi ranami, przeżywając na nowo tajemnicę Zmartwychwstania. Od kiedy zaczęła mieć stygmaty, aż do końca życia nic już nie jadła ani piła, przyjmując tylko hostie Komunii. Oczywiście, robiono wszystko, aby zdemaskować ją jako symulantkę, ale zawsze lekarze przysyłani w celu poddania jej kontroli najpierw podchodzili do sprawy sceptycznie, a w końcu dochodziło do głośnych nawróceń w obliczu tej zagadkowej sprawy. Świeckie komisje dochodziły do takiej samej konkluzji jak komisja kościelna: kobieta odżywiała się naprawdę jedynie Eucharystią. Warto dodać, że Teresa poza dniami Męki i Zmartwychwstania prowadziła normalne życie. Teresa Neumann obdarzona została też innymi charyzmatami. Czytała w ludzkich sercach, rozpoznawała kapłanów, nawet gdy ukrywali przed nią swoją tożsamość.

Wieści o niezwykłej mistyczce z Konnersreuth wzbudzały powszechną sensację. Przybywały do niej ogromne rzesze ludzi. Jedni z potrzeby serca, inni ze zwykłej ciekawości. Owocem tych spotkań były liczne nawrócenia. Na Teresę nasyłano różne komisje, które bardzo często chciały wykazać, że wszystko to jest oszustwem. Mistyczka godziła się na to, mówiąc: „Zbawicielu, Ty zacząłeś to wszystko; Ty również możesz doprowadzić to do końca, jakiego pragniesz; wszystko w Twoich rękach”. W innym miejscu napisała: „Jeśli tylko Bóg zapewni mi siły, których tak potrzebuję, z radością przyjmę wszystko, co mi ześle. A wówczas, jeśli nawet członkowie Kościoła, czy też jacyś ludzie z zewnątrz, będą uważać mnie jedynie za oszustkę, i z tym się pogodzę… Czasem, kiedy wszystko wydaje się tak trudne, powtarzam sobie w myśli: gdyby to tak bardzo nie bolało, nie byłoby ofiarą”.

W czasie II wojny światowej każdy obywatel niemiecki otrzymywał kartki żywnościowe z wyjątkiem Teresy. Odebrano jej prawo do kartek żywnościowych z urzędowym uzasadnieniem, że ich nie potrzebuje, zważywszy, że nic nie je ani nie pije. Dano jej za to podwójny przydział mydła, w uzasadnieniu konieczności cotygodniowego prania bielizny poplamionej krwią. Rodzina Neumannów, choć zdecydowanie antynazistowska, nie była nękana przez hitlerowców. Zapewne na osobisty rozkaz Hitlera, który bał się zabobonnie mistyczki, a szczególnie jej wizji, zapowiadających dla niego „dzień gniewu”. Po wojnie Teresa zamieszkała z rodzicami, a po ich śmierci wprowadził się do niej ojciec Naber wraz ze swoją gospodynią, zajmując stodołę i stajnię, przerobione na pomieszczenia mieszkalne. Teresa przez swoje charyzmaty przemożnie oddziaływała na licznie odwiedzających ją ludzi. Angażowała się także bardzo aktywnie w sprawy kościoła.   

Teresa od dłuższego czasu miała problemy z układem krążenia, 15 września 1962 roku dostała ataku serca, który był bezpośrednim powodem śmierci. We wtorek 18 września, zmarła w ramionach swej siostry Marii. Ciało Teresy złożono w pokoju jej rodziców, a w drzwi wstawiono szybę. Od wtorku do soboty, od wczesnych godzin porannych aż do północy, miejsce to odwiedziły tysiące pielgrzymów. W sobotę w kościele parafialnym odprawiono Mszę żałobną i dopiero potem zamknięto trumnę. Trzej lekarze jednogłośnie potwierdzili, że choć zmarła cztery dni wcześniej, nie było ani śladu rozkładu i nie wyczuwało się charakterystycznego odoru. W jej pogrzebie wzięło udział tysiące pielgrzymów (z książki Wypłynęli na głębię).

EUCHARYSTIA NA OŁTARZU ZIEMI

W okresie wakacyjnym częściej niż zwykle wyruszamy na wycieczki i pielgrzymki. A nieraz w naszych wyjazdach łączymy wycieczkę z pielgrzymką. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Pielgrzymki przypominają naszą wędrówkę na ziemi ku niebu. Tradycyjnie już są one czasem intensywnej odnowy modlitwy. Dla pielgrzymów poszukujących właściwych im żywych źródeł sanktuaria są wyjątkowymi miejscami przeżywania ‘jako Kościół’ form modlitwy chrześcijańskiej”. Podróże zagraniczne św. Jana Pawła II nazywamy pielgrzymkami, zapewne i dlatego, że kulminacyjnym momentem każdej z nich była uroczysta Msza św. Św. Jan Paweł II odwiedził 130 krajów i ok. 900 miejscowości. Niektóre kraje odwiedził kilkakrotnie. Łączna długość pielgrzymkowych dróg Jana Pawła II wynosi ok. 1 mln 700 tys. km Długość ta odpowiada trzykrotnej odległości między Ziemią a Księżycem, czy prawie 30-krotnemu obiegnięciu Ziemi wokół równika. Poza Watykanem Jan Paweł II spędził w sumie ponad dwa lata swego 25-letniego pontyfikatu.

Wiele razy wyruszałem na pielgrzymki, ze świadomością, że jest to najbardziej owocna forma ewangelicznego przekazu. Aby się o tym przekonać wystarczy zapytać o to uczestników pielgrzymki do Ziemi Świętej. Anna Malinowska z Kanady, jedna z uczestniczek tej pielgrzymki napisała: „Wielkie Bóg zapłać za trud zorganizowania przepięknej pielgrzymki, jedynej w swoim rodzaju pielgrzymki do Ziemi Świętej i Jordanii. Muszę przyznać że jadąc z 10-letnią córeczką nie spodziewałam się że tak to wyjątkowe miejsce jakim jest Ziemia Święta może nie tylko mnie odmienić ale również moje dziecko. Inne wartości zaczęły być ważniejsze; innym okiem patrzymy na nasze życie; nasze życie zarobiło się atrakcyjniejsze, bo wiemy że KTOŚ ten JEDEN, JEDYNY jest ….I ….istnieje ….I ….opiekuje się nami każdego dnia”.

Kilka dni temu wróciłem z wycieczki do Hongkongu, Makao, Tajlandii, Malezji i Singapuru. Dla wielu z nas ten wyjazd był czymś więcej niż tylko wycieczką. Stawał się w pewnym sensie pielgrzymką, która pomagała nam pełniej odkrywać Boga w pięknie Jego stworzeń. Owocem tego śladu naszego podróżowania jest powstająca książka-album „Tropem nauki do Boga”. Punktem wyjścia tej książki są słowa z Księgi Mądrości: „Głupi z natury są wszyscy ludzie, którzy nie poznali Boga: z dóbr widzialnych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy. Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę”. Tę myśl rozwija św. Paweł w Liście do Rzymian:  „To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy”. Światem, który dostrzega nasze oko, a umysł podziwia jego piękno w sposób szczególny zajmują się nauki ścisłe. Stąd też uczestniczka tej wycieczki pani profesor Małgorzata Cieszkowska, dziekan wydziału chemii w Brooklyn College wybrała budujące wypowiedzi na temat wiary wybitnych uczonych w dziedzinie nauk ścisłych, najczęściej laureatów nagrody nobla, które będą wkomponowane w piękno świata, który podziwialiśmy w czasie naszej wycieczki – pielgrzymki. Sądzę, że będzie to bardzo pożyteczna książka, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy promuje się pogląd, że człowiek uczony jest daleki od wiary.

W czasie naszej wycieczki, czy raczej pielgrzymko – wycieczki, prawie każdy poranek w autobusie witaliśmy pieśnią, którą napisał poeta Franciszek Karpiński: „Kiedy ranne wstają zorze / Tobie ziemia, Tobie morze, / Tobie śpiewa żywioł wszelki: Bądź pochwalon, Boże wielki!”. Dla chętnych i tych, którzy bardziej potraktowali wyjazd jako pielgrzymkę niż wycieczkę była odprawiana prawie codziennie Msza św. Z powodu braku dostępu do kościołów katolickich, najczęściej była ona sprawowana w różnych warunkach – w hotelowych pomieszczeniach lub łonie natury. Te pod gołym niebem zapisywały się najmocniej w sercu i pamięci. Były to msze sprawowane niejako na ołtarzu Ziemi. Sklepienie tej nadzwyczajnej katedry stanowił błękit nieba, a jej ściany wplatała tropikalna zieleń przytykana barwnymi kwiatami. Za ziemskimi organami zasiadały całe gromady kolorowych ptaków, których śpiew współgrał z szumem morza. Nie przeszkadzały nam w tym, dolatujące w oddali buddyjskie melodie, czy gwar zapędzonego miasta. Niejako cały świat stawał przy naszym ołtarzu, aby wielbić Boga. Na ołtarzu był biały chleb przywieziony z Nowego Jorku. Kapłan brał go do rąk i powtarzał słowa Chrystusa: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: To jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”. I tak w odległym zakątku świata spełniała się zapowiedź z dzisiejszej Ewangelii: „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie”.

Aby w nas dokonał się cud wieczności w naszym życiu trzeba wyciągnąć rękę po ten Chleb i spożywać go. Wyciągnięta ręka winna być przygotowanie na przyjęcie pokarmu z nieba. O tym przygotowaniu pisze św. Paweł w Liście do Efezjan: „A nie upijajcie się winem, bo to jest przyczyną rozwiązłości, ale napełniajcie się Duchem, przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha, śpiewając i wysławiając Pana w waszych sercach”. Nora Gallagher w książce „Święta uczta” pięknie pisze o wyciągniętej ręce po ten Chleb. Opowiada między innymi przeżycia przyjaciółki, która po raz pierwszy przyjęła Komunię św. Tak wspomina: „Przyszedł moment, kiedy uświadomiłam sobie, że mam otworzyć dłoń, aby przyjąć Komunię św.. Kiedy już podeszłam bardzo blisko usłyszałam wyraźny głos Boga: ‘Dziewczynko podejdź blisko i otwórz swoje dłonie’. Wezwanie do otwarcia dłoni przywołało wspomnienie dzieciństwa: „Pamiętam, jak po raz pierwszy i ostatni w wieku 12 lat ukradłam w sklepie cukierek, który mocno zacisnęłam w dłoni. Oczywiście sprzedawca mnie przyłapał na kradzieży i kazał mi otworzyć dłoń. To było straszne. Nie chciałam tego uczynić, aż sprzedawca przywołał mamę. Otwarta dłoń mówiła, że jestem złodziejką. Taki wstyd”.

Stając przed Chrystusem Eucharystycznym otwieramy nie tyle ręce co nasze  serce. Nie wystarczy, że jest ono wolne od grzechu. Mamy przygotować w naszym sercu ucztę dla tak ważnego Gościa. Św. Charbel Makhlouf, libański mnich, pustelnik, cudotwórca i uzdrowiciel podpowiada nam, czego nie może zabraknąć na uczcie naszego serca: „Każdy człowiek, który nie kocha, gdyż przez grzechy zniszczył w sobie zdolność do miłości, jest w stanie śmierci ducha, ponieważ dobrowolnie zerwał więzy życia i miłości, które jednoczyły go z Bogiem. Miłość jest jedynym skarbem, który możecie zgromadzić w ciągu ziemskiego życia i który będzie trwał na wieki. Wszystkie bogactwa materialne, sława, władza, pozycja społeczna i najróżniejsze sukcesy wraz ze śmiercią pozostaną na tym świecie. W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość. Kto stanie przed Bogiem bez miłości, będzie musiał ponieść wszystkie konsekwencje swoich grzesznych wyborów i egoistycznego postępowania. To będzie straszne doświadczenie prawdziwej śmierci ducha, zmarnowania całego życia. Miłość powinna królować w Waszych sercach, a pokora w Waszych umysłach” (Kurier Plus, 2017).

POKARM ŻYCIA 

Problem Marii ma swoje początki w jej dzieciństwie. Rodzice jej poświęcali wiele czasu na materialne zabezpieczenie rodziny. Chcieli, aby trójce ich dzieci niczego nie brakowano. Często wyjeżdżali do pracy w Ameryce, zostawiając dzieci pod opieką rodziny. Maria wraz rodzeństwem otrzymywała paczki od rodziców. To ich cieszyło. Mimo modnych ubrań i zabawek z Ameryki Maria zazdrościła swoim koleżankom, które szły do kościoła ze swoimi rodzicami, trzymały ich za ręce, przytulali się. W sercu małej dziewczynki rodziło się przekonanie, że rodzice jej nie kochają. A tej miłości była złakniona. Nawet, gdy rodzice pojawiali się w domu na kilka tygodni, to tyle spraw było do załatwienia, że nie było czasu posiedzieć razem z dziećmi, przytulić, porozmawiać, wydało się im, że prezenty załatwiają sprawę. A Maria spragniona miłości coraz bardziej umacniała się w przekonaniu, że nie jest kochana przez rodziców. W końcu pogodziła się z tym, ale skaza na sercu pozostała, która boleśnie odzywała się świadomością, że nie jest kochana, czego tak bardzo pragnęła. 

Gdy dorosła, to pragnienia bycia kochanym popychało ją w nieodpowiednie związki z mężczyznami. Kilka razy myślała, że jest to prawdziwa miłość, a okazywało się, że wybranek jej serca pragnął tylko jej ciała. Rozpadały się kolejne związki, a ona coraz bardziej zamykała się w swoim zranionym sercu. Aż w końcu pojawił się Marek, który oczarował ją swoją delikatnością i troską. Maria nie miała wątpliwości, że jest to prawdziwa miłość. W pierwszych miesiącach po ślubie wszystko układało się pięknie czuła się szczęśliwa i kochana. Jednak po pewnym czasie, gdy zwykła codzienność zaczęła dominować w ich życiu, w Marii zaczęła odzywać skaza dzieciństwa. Umacniało się w niej przekonanie, że nie jest kochana. Coraz częściej zaczęła sięgać do kieliszka. Popadła w nałóg. Najbliżsi zatroskani o jej los chcieli jej pomóc. Ale ona uważała, że się jej czepiają, że to nie ona, ale inni mają problem. Powtarzała, że nie potrzebuje ich pomocy sama sobie ze wszystkim poradzi. Spadała coraz niżej, aż pewnego razu zgodziła się za namową przyjaciółki porozmawiać o tym z księdzem, który byłby dla niej ojcem duchowym. Buntowała się, gdy ksiądz jej mówił, że ma problem, sprzeczała się się nim, ale kaptan się nie zrażał. 

Aż w końcu przyszedł wymodlony moment opamiętania. Maria wspomina: „Zrozumiałam, że z tym problemem nie poradzę sobie sama, że staczam się na dno. W żarliwej modlitwie wołałam: Jezu wiem, że mnie kochasz, wyciągnij mnie z tego. Przyrzekam iść Twoimi śladami. Prowadź mnie. Ogarnij mnie swoją miłością. Moje wołanie nie zostało bez odpowiedzi. Czułam jak miłość Chrystusa ogarnia moje serce. Jestem kochana. Muszę teraz pokochać samą siebie, aby obdarzać tą miłością innych. Rozpoczęłam codzienną lekturę Pisma św. Odkrywałam najgłębszy sens życia i prawdziwą miłość. W sakramencie pokuty Chrystus okazywał mi swoją miłość przez przebaczenie, a w Eucharystii karmi mnie pokarmem, który czyni moje życie pełniejszym, piękniejszym i otwiera na wieczność. Po prostu narodziłam się do nowego życia. W moim domu wszystko się zmieniło. Wypełniła go atmosfera wzajemnej miłości. Oczywiście ciągle pracuje nad sobą, a świadomość, że Chrystus z miłością prowadzi mnie daje mi siłę w zmaganiu się z różnymi trudnościami. Gdy dotyka mnie jakieś cierpienie, nie buntuje się przeciw niemu, tylko pytam Jezusa, co chcesz mi przez to powiedzieć i proszę o siłę na te trudne dni. I nawet wtedy mam w sobie wewnętrzny pokój i radość. Pracuje teraz nad duchem pokory i wybaczenia. Pojawił się w moim życiu człowiek, który bardzo mnie skrzywdził. Jednak dzięki łasce Chrystusa udało mi się zapanować nad nienawiścią i chęcią odwetu. Co więcej, modlę się za tego człowieka. I to jest właściwa droga. Nienawiść zabija nas samych, wybaczenie niesie pokój. Od wymierzania kary jest Ktoś tam na górze. Jestem pewna, że przez każde, nawet najtrudniejsze doświadczenie Bóg nas przeprowadzi i obdarzy najgłębszym pokojem i radością”. 

Może komuś wydawać się, że powyższa historia jako ilustracja słowa Bożego na niedzielę jest trochę przydługa. Więcej by się przydało słowa Bożego z czytań liturgicznych na dzisiejszą niedzielę. Jednak takie historie, to Ewangelia głoszona nie tylko słowem, ale naszym życiem. W powyższej historii możemy odnaleźć wiele odniesień do dzisiejszej Ewangelii. Chrystus mówi: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje ciało i krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim”. Możemy powiedzieć, że Maria przez te trudne doświadczenia odnalazła Chrystusa, trwa w Nim, a On nadał jej życiu nowy wymiar. To trwanie w Chrystusie otwiera przed nami drogę do życia wiecznego: „Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. 

Na zakończenie rozwadzań wsłuchajmy się w słowa św. Jana Pawła II, który w calej pleni doświadczył tajemnicy Eucharystii i życia wiecznego. Z Encykliki św. Jana Pawła II: „Ecclesia de Eucharistia”: Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany Uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J13, 25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca. Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim «sztuką modlitwy», jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!”. Pozwólcie, umiłowani Bracia i Siostry, że w świetle waszej wiary i ku jej umocnieniu przekażę Wam to moje świadectwo wiary w Najświętszą Eucharystię. Ave, verum corpus natum de Maria Virgine, vere passum, immolatum, in cruce pro homine!. Oto skarb Kościoła, serce świata, zadatek celu, do którego każdy człowiek, nawet nieświadomie, podąża. Wielka tajemnica, która z pewnością nas przerasta i wystawia na wielką próbę zdolność naszego rozumu do wychodzenia poza pozorną rzeczywistość. Tutaj nasze zmysły niedostają — visus, tactus, gustus in te fallitur, jak to jest powiedziane w hymnie Adoro te devote, lecz wystarcza nam sama wiara, zakorzeniona w Słowie Chrystusa i przekazana nam przez Apostołów. Pozwólcie że, podobnie jak Piotr pod koniec mowy eucharystycznej w Janowej Ewangelii, w imieniu całego Kościoła, w imieniu każdego i każdej z Was powtórzę Chrystusowi: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego» (J 6, 68)” (Encyklika „Ecclesia de Eucharistia” (Kurier Plus, 2021).