|

20 niedziela zwykła Rok A

DZWONY

Jezus podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”. On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”. A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”. Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona (Mt 15,21–28).

Wiara i miłość są wiodącymi tematami powyższego fragmentu Ewangelii. Można powiedzieć, że miłość pociąga i prowadzi do wiary. Szczególnie miłość matczyna nie ma sobie równej. John Lonergan tak pisze o matkach, których dzieci, z różnych powodów znalazły się w więzieniu. „Przez całe moje życie, pracując w służbie więziennej, spotkałem mniej niż pięć przypadków, kiedy to stosunki więźniów z matkami nie układały się zbyt dobrze. Matki nigdy nie zapominały o odwiedzinach i odpowiedzialności za swoje dzieci. Żadna przeszkoda nie powstrzymała ich przed codziennym spotkaniem ze swoim dzieckiem. Niewyobrażalne jest cierpienie matek i tortury, przez które przechodzą, gdy patrzą jak ich dzieci popadają w kłopoty, czy popełniają przestępstwa”.

Miłość do swego dziecka przyprowadziła do Jezusa kobietę kananejską. Pełna bólu woła: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko nękana przez złego ducha”. Nie zraża się, z pozoru ostrym potraktowaniem jej przez Jezusa. „Nie dobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom”. W tych słowach, w sposób obrazowy Chrystus przytacza starotestamentalne spojrzenie na świat. Według tej wizji ludzkość dzieliła się na dwa bloki: z jednej strony Naród Wybrany, a z drugiej – reszta narodów. Podział ten miał nie tylko charakter rasowy i polityczny, lecz przede wszystkim religijny. Inne ludy to te, które nie znały Jahwe i nie uczestniczyły w życiu Narodu Wybranego, były jak gdyby poza kręgiem zbawiającej miłości Boga. To prawda, że Bóg wybrał naród, lecz równocześnie włączył go w plan zbawczy ludzkości, który miał objąć wszystkie narody. Wbrew nacjonalistycznym oczekiwaniom, Jahwe przemawiał przez usta proroków, zapowiadając uniwersalizm religii objawionej i jej bardziej duchowy charakter. Każdy człowiek jest wybrany i powołany przez Boga. Prorok Izajasz głosi: „Całopalenia ich oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów” ( Iz 51,7).

Zapowiedzi prorockie znajdują swoje ucieleśnienie w Chrystusie. Otwiera On bramy zbawienia dla wszystkich. Jedynym wybraństwem jest wybraństwo wiary. Doświadczyła tego kobieta kananejska, której wiarę Chrystus pochwalił i wynagrodził. Mówiąc o wyznaniu jej wiary powinniśmy mieć na uwadze to, że Kananejczycy, tradycyjnie byli wrogami Żydów. Kobieta zrobiła to, co żaden szanujący się Kananejczyk by nie uczynił, a mianowicie przyszła z prośbą do Żyda. Pada przed Nim na kolana i błagała o pomoc. Co więcej, z wielką prostotą i pokorą odpowiada na trudne słowa Chrystusa: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołów ich panów”. Chrystus widząc tak ogromną wiarę wysłuchał jej błagania. „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; nich ci się stanie, jak pragniesz!”

Taką wiarę zdobywa człowiek własnym wysiłkiem we współpracy z łaską bożą. Bardzo trafną ilustracją tej prawdy jest żydowska legenda o Mojżeszu. Mówi ona, że gdy Mojżesz na polecenie Boga wyciągnął rękę nad Morzem Czerwonym, aby rozdzielić wody, nic się jednak nie stało. Nie dokonał się żaden cud. Dopiero gdy kilka osób wstąpiło do wody, wtedy wody się rozstąpiły i cały naród mógł przejść po suchym dnie Morza Czerwonego.

Nieraz w zdobywaniu takiej wiary jesteśmy wystawiani na ogromną próbę. Taką próbę przeszła matka umierającego dziecka. „Pielęgniarka Gracie Schaeffler, z którą pracowałam opiekowała się pięcioletnim chłopcem w ostatnich tygodniach jego życia. Umierał on na raka płuc… Matka chłopca była chrześcijanką. Otoczyła swoje dziecko ogromną miłością, trwając dnie i noce przy jego łóżeczku. Brała go na kolana, tuliła i cicho mówiła mu o kochającym Bogu. Kierowana matczynym instynktem przygotowywała swoje dziecko na ostatnie godziny. Gracie mówi, że weszła do pokoju chłopca, gdy godziny jego były policzone. Słabnącym głosem chłopiec mówił, że słyszy dzwony. „Mamusiu, dzwony dzwonią. Mogę już je słyszeć”. Chłopiec mówił, jakby przez sen. Gracie myślała, że są to halucynacje. Wyszła, ale po kilku minutach wróciła, gdy znowu usłyszała chłopca, który ciągle mówił, że słyszy dzwony. Powiedziała wtedy do matki: „Jestem pewna, że synek pani słyszy coś czego niema. Są to halucynacje spowodowane chorobą”. Matka wzięła na ręce swojego syna, przytuliła go mocno do piersi i uśmiechając się powiedziała: „Nie, Pani Schaeffler. On nie ma halucynacji. Kilka dni temu przestraszył się bardzo, gdy nie mógł oddychać i wtedy powiedziałam mu, że jeśli w takich momentach uważnie będzie się wsłuchiwał, usłyszy dzwony niebieskie, które będą dzwonić dla niego. I dlatego mówi on cały dzień o bijących dzwonach”. Późnym wieczorem ukochany synek zmarł na kolanach matki. Gdy przyszli aniołowie, aby go zabrać, on ciągle mówił o dzwonach bijących w niebie dla niego (James Dobson: God doesn’t make sense)”.

Zapewne ta matka, tak jak kobieta kananejska błagała Boga o zdrowie dla swego dziecka. Nie jedną noc spędziła na klęczkach, zraszając łzami posadzkę świątynną. Jak bardzo jej wiara zostałaby umocniona, gdyby doświadczyła cudu uzdrowienia swego dziecka. Stało się jednak inaczej. Mimo to, w tym bolesnym doświadczeniu wzniosła się na jeszcze wyższy poziom wiary. Tam gdzie w nieprzebranym mroku śmierci Chrystus zapala światło i słyszymy muzykę niebiańskich dzwonów. Taki jest cel naszego pielgrzymowania na drodze wiary. Zaś wszystkie inne wysłuchane prośby, które wracają do nas w formie cudów mają nas tylko umocnić na w wierze, szczególnie w chwilach największych doświadczeń życiowych

Jeśli tak wiele zależy od naszej wiary to zapytajmy, dlaczego wiara jednych jest mocna, a drugich- słaba? To pytanie możemy porównać do pytania, dlaczego jedni ludzie mają dobre zdrowie inni nie? Jedni są fizycznie zdrowi, bo odziedziczyli to po rodzicach, a inni nie. Drugi powód to ten, że ci, którzy odziedziczyli dobre zdrowie, nie dbają o nie, co prowadzi do jego utraty. To co się odnosi do sfery życia fizycznego może mieć zastosowania w przypadku życia wiary. Niektórzy mają słabą wiarę ponieważ rodzice nie dali im solidnych fundamentów. Sami nie żyli według zasad wiary i tej wiary nie przekazali swoim dzieciom. Inni otrzymali solidne podstawy wiary od swoich rodziców, ale w życiu zaniedbali życie duchowe. Pozwolili, aby zwyciężyło w nich zło.

Zakończmy te rozważania słowami zapisanymi na ścianie zburzonego w czasie drugiej wojny światowej domu: „Wierzę w słońce nawet wtedy, gdy nie świeci. Wierzę w miłość nawet wtedy, gdy jej nie czuję. Wierzę w Boga nawet wtedy, gdy milczy” (z książki „Nie ma innej Ziemi Obiecanej”).

DOM DLA WSZYSTKICH NARODÓW

Tak mówi Pan: „Zachowujcie prawo i przestrzegajcie sprawiedliwości, bo moje zbawienie już wnet nadejdzie i moja sprawiedliwość ma się objawić. Cudzoziemców zaś, którzy się przyłączyli do Pana, ażeby Mu służyć i ażeby miłować imię Pana i zostać Jego sługami, wszystkich zachowujących szabat bez pogwałcenia go i trzymających się mocno mojego przymierza, przyprowadzę na moją Świętą Górę i rozweselę w moim domu modlitwy. Całopalenia ich oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów” (Iz 56, 1. 6-7).

Jesienią 2011 roku, w czasie spotkania z Bobem McDonnell, gubernatorem stanu Virginia, podeszła do mikrofonu młoda latynoska kobieta i powiedziała. „Nazywam się Isabel Castillo. Uczęszczałam do miejscowej szkoły podstawowej i średniej, którą ukończyłam z najlepszym wynikiem 100 punktów”. Gubernator i zebrani ludzie byli pełni podziwu dla tej dziewczyny. Gubernator zażartował, że on też uzyskał taki sam wynik tylko przez dwa semestry; na pierwszym semestrze 50 i na drugim 50 punktów. Zebrani życzliwym śmiechem przyjęli ten żart. Isabel powiedziała, że studia skończyła w przeciągu trzech i pół roku. Także zaliczyła program z prac społecznych. Wyraźnie poruszony gubernator powiedział: „Potrzebujemy więcej takich ludzi”.  „Ale ja niem zalegalizowanego pobytu” – powiedziała Isabel. Na sali zaległa cisza. Isabel zapytała gubernatora, czy mógłby wesprzeć studentów takich jak ona, aby mogli otrzymać obywatelstwo amerykańskie. Po chwili zastanowienia gubernator odpowiedział: „My Amerykanie nie możemy przymykać oczu na łamanie prawa. Ludzie, którzy przybyli tu nielegalnie powinni być ściągani, zatrzymani i deportowani”. Oświadczenie gubernatora zostało przyjęte z większym aplauzem niż słowa Isabel o ukończeniu szkoły z najlepszym wynikiem. Ta reakcja była tym bardziej dziwna w kraju, gdzie pierwsi przybysze z Europy zamieszkali tu wbrew woli i prawom mieszkańców tej ziemi. Co więcej tak się rozpanoszyli, że skazali ich na zagładę. Podobne przypadki mają miejsce w wielu społecznościach, szczególnie bogatych. Po prostu nie chcą się one dzielić wypracowanym standardem życia. W pewnym sensie ma to swoje usprawiedliwienie, chociaż nie do końca. Na przykład niektóre państwa europejskie, wzbogaciły się na nieludzkim wykorzystywaniu kolonii, a dziś szczelnie zamykają swoje drzwi dla wykorzystanych obywateli dawnych swoich kolonii.

Czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę mówią o niebezpieczeństwie przenoszenia powyższych standardów życia społecznego w sferę życia religijnego. Zacytowany na wstępie prorok Izajasz mówi, że prawdziwa religia jest otwarta dla wszystkich. Nie jest ograniczona tylko do narodu wybranego Starego Przymierza. Prawdziwa religia otwarta jest dla tych, którzy zechcą ją przyjąć i czcić prawdziwego Boga, przestrzegając Jego przykazań. Prorok wymienia tylko prawo przestrzegania szabatu, ale to się odnosi do wszystkich przykazań. Dla zilustrowania tej prawdy Izajasz używa pięknego obrazu uroczystej procesji ludzi zachowujących prawo boże i zdążających na Świętą Górę, aby złożyć ofiarę Bogu. Bóg przyjmuje tę ofiarę, to znaczy, że wszyscy zostaną wysłuchani przez Niego. Bóg, według proroka Izajasza wysłuchuje wszystkich ludzi dobrej woli, mają oni prawo do bożej łaski, jeśli zachowują Jego prawo. Prawdy wiary objawione przez Boga kształtują wspólnotę wiary. Jeśli człowiek chce być wysłuchany winien iść drogą bożych wskazań. Gdyby jednak włączył się do tej uroczystej procesji zdążające na uszczęśliwiające spotkanie z Bogiem, a nie chciałby respektować bożych przykazań lub je zmieniać, wtedy musi być świadomy, że idzie złą drogą i że może być usunięty przez wspólnotę wiary, jak zgniłe jabłko spośród zdrowych. Lepiej, żeby w koszu zostało mniej „jabłek” niż wszystkie prawdy boże miałyby być skażone zgnilizną.

Można powiedzieć, że Kościół, wspólnota wiary założona przez Chrystusa jest taką uroczystą procesją, która zdąża na świętą górę Golgoty, aby tam złożyć razem z Chrystusem ofiarę. Nie jest to jednak góra docelowa w pochodzie tej uroczystej procesji. To tylko przedostatni etap przed wstąpieniem na górę zmartwychwstania, która ma być domem modlitwy i wiecznego uwielbienia Boga. Ta radosna procesja kościoła pielgrzymującego jest otwarta dla każdego. Każdy jest do niej zaproszony. Skorzystanie z tego zaproszenia wiąże się z respektowaniem i zachowaniem prawdy ewangelicznej. I to całej prawdy. Nie można wybrać tylko prawd wygodnych dla nas, jak to czynimy w supermarkecie.  W mediach często wypowiadają się na temat nauki Kościoła ludzie niby zatroskani o jego los. Ubolewają, że Kościół przez wierne trzymanie się prawd biblijnych traci wiernych i może upaść. Sugerują, że Kosciół powinien rozluźnić swoje nauczanie wtedy wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom wiernych. Będzie Kościołem nowoczesnym i postępowym. Gdyby to Kościół uczynił, to przestałby być Kościołem Chrystusowym. Są przecież sezonowe kościoły, które odwołując się do Chrystusa wychodzą naprzeciw wezwaniom dzisiejszego świata. Nie odpowiada ci jakieś boże przykazanie- nie ma problemu. My je uchylimy i wprowadzimy takie, które cię usatysfakcjonuje. Tylko wtedy kościół ten przestaje być kościołem Chrystusowym. Wracając do porównania z koszem jabłek. Można powiedzieć, że zdrowe jabłka to ci, którzy przyjmują nauczanie Ewangelii w całej rozciągłości. Nadgniłymi jabłkami są ci, którzy w jakiś tam sposób znaleźli się w koszu zwanym Kościołem katolickim i chcieliby ten Kościół urządzić po swojemu, odrzucając naukę ewangeliczną, wprowadzając na to miejsce swoje prawa ot chociażby prawo aborcji, eutanazji, związków homoseksualnych, rozwodów, swobody seksualnej bez żadnych zobowiązań i ograniczeń itd.

Oczywiście Chrystus pragnie, aby na uczcie królestwa Bożego znaleźli się wszyscy ludzie.  Jednak jedna z przypowieści Chrystusa mówi o uczcie weselnej, na której znalazł się człowiek bez odpowiedniego stroju. Gospodarz kazał go wyrzucić na zewnątrz, gdzie będzie „płacz i zgrzytanie zębów”. Może to lepiej, że „zgniłe jabłka” same wyskakują z koszyka zdrowych jabłek. Jest to bardziej klarowna i korzystniejsza sytuacja dla obydwu grup. Ci, którzy odrzucają naukę Chrystusa i wprowadzają swoje prawa, wcześniej czy później doświadczą zła, jakie niesie świat urządzony bez bożych praw. Historia dostarcza nam wiele takich przykładów. A wtedy będą mieli szansę powrotu do depozytu prawdziwej prawdy ewangelicznej zachowanej przez „zdrowe jabłka” w koszu Chrystusowego Kościoła. Na początku wspólnota Kościoła liczyła dwunastu apostołów i to nie było przeszkodą, aby w krótkim czasie ogarnąć cały świat. Nawet gdyby doszło do tego, że zostałoby tylko dwunastu chrześcijan, zachowujących w całości naukę ewangeliczną, to w mocy Ducha Świętego może on ponownie ogarnąć cały świat, przygotowując go na ostateczne przyjście Chrystusa. Gorzej byłoby, gdyby „zdrowe jabłka” uległy chociaż częściowo „zgniłym jabłkom”, wtedy wszystkie jabłka byłyby nadgnite i nauka Chrystusa byłaby zaprzepaszczona.

Ewangelia z dzisiejszej niedzieli mówi także o otwartości prawdziwej religii dla wszystkich ludzi. Zawiera ona niejako kontynuację myśli z proroka Izajasza zacytowanego na wstępie. Nowy Testament cytuje Izajasza ok. 85 razy, a św. Hieronim nie bez powodu nazywa go „ewangelistą pośród proroków”. Aby znaleźć się w radosnej procesji zdążającej ku zmartwychwstaniu trzeba zachować boże przykazania, ale Chrystus żąda jeszcze czegoś więcej, żąda bezgranicznej wiary. Ukazuje to scena spotkania z kobietą kananejską, która widząc Jezusa zaczęła Go błagać: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”.  Jezus zignorował ją, nie dając odpowiedzi. A ona nie przestawała błagać, tak, że uczniowie mówili do Jezusa: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”. Jezus odpowiedział, że jest posłany do owiec, który poginęły z domu Izraela. Kobieta nie zważała na te słowa, tylko padła na kolana przed Jezusem i błagała go o pomoc. A wtedy Jezus odpowiedział jej: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”. Po takich słowach, w pewnym sensie ubliżających i poniżających wydawało się, że kobieta odwróci się od Jezusa. A ona zdobyła się na ogromną wiarę, która wyraziła w słowach: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”. Jezu pochwalił wiarę tej kobiety i uzdrowił jej córkę.

Podsumowując można powiedzieć, że prawdziwa religia otwarta jest dla wszystkich, którzy bezgranicznie ufają Bogu. Tak wiara sprawia, że bez żadnych zastrzeżeń przyjmujemy boże przekazania, nawet gdy są one nieraz trudne. Jest to jednak jedyna droga, aby z autentyczną radością zmierzać na świętą górę Pana /Bóg na drogach naszej codzienności/ (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

MIŁOŚĆ PROWADZI DO WIARY

Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Podobnie bowiem jak wy niegdyś byliście nieposłuszni Bogu, teraz zaś z powodu ich nieposłuszeństwa dostąpiliście miłosierdzia, tak i oni stali się teraz nieposłuszni z powodu okazanego wam miłosierdzia, aby i sami w czasie obecnym mogli dostąpić miłosierdzia. Albowiem Bóg poddał wszystkich nieposłuszeństwu, aby wszystkim okazać swe miłosierdzie” (Rz 11, 29–32).

W pierwszym czytaniu z dzisiejszej niedzieli słyszymy słowa proroka Izajasza: „Cudzoziemców zaś, którzy się przyłączyli do Pana, ażeby Mu służyć i ażeby miłować imię Pana i zostać Jego sługami, wszystkich zachowujących szabat bez pogwałcenia go i trzymających się mocno mojego przymierza, przyprowadzę na moją Świętą Górę i rozweselę w moim domu modlitwy. Całopalenia ich oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów”. W wizji proroczej Izajasz zapowiada, że boże objawienie dotrze do wszystkich narodów. Poganie dzięki objawieniu zawartemu w Biblii poznają prawdziwego Boga. W poznawaniu i przyjęciu Boga ważną rolę odgrywa miłość. Prorok Izajasza mówi, że poganie przyjdą do Pana, aby go miłować, miłością gotową do poświęcenia i służby. Czy Bóg, który jest pełnią wszystkiego potrzebuje naszej miłości, naszej służby? Czy to coś dodaje do Jego pełni? Odpowiedzi na te pytania możemy odnaleźć na płaszczyźnie miłosnej relacji człowieka do Boga. To człowiekowi potrzebne jest miłowanie Boga i służba Jemu, bo na tej drodze ma szansę wejść w bliski kontakt z Bogiem, przemieniającym ludzkie życie na miarę dzieci bożych. W tej tajemnicy przemiany człowieka wiara i miłość wzajemnie się przenikają i implikują.

Patrząc przez pryzmat nieco żartobliwie postawionego problemu „naukowego”: Co było pierwsze kura czy jajko?, możemy pytać: Co było pierwsze wiara czy miłość? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. W perspektywie biblijnej miłość była pierwsza, jest ona niejako praprzyczyną zaistnienia świata. Na początku świata Bóg z miłości stworzył człowieka zdolnego do miłości Boga i bliźniego. Miłość ma swój początek w Bogu. Można zatem powiedzieć, że trop jaki wyznacza prawdziwa miłość prowadzi do Boga. Tym tropem kobieta kananejska, o której mówi dzisiejsza ewangelia dotarła do Jezusa, który ocalił życie jej córki i otworzył przed nią perspektywę życia wiecznego. Miłość to siła ocalająca życie. Przykład takiej miłości przytacza w jednym ze swoich rozważań ks. Flor McCarthy. W czasie wyjątkowo srogiej arktycznej zimy w obozie eskimoskim zabrakło żywności. Ludzie zaczęli przymierać głodem. Jedna z matek patrząc na umierające z głodu dziecko podjęła desperacką decyzję. Wycieńczona głodem opuściła obóz i wyruszyła ze swym dzieckiem w poszukiwaniu żywności. Noc arktyczna i śnieżyca sprawiły, że straciła orientację. Teraz była zdana na samą siebie. Tuląc kwilące maleństwo, gorączkowo szukała czegoś do zjedzenia. Nagle zauważyła kawałek linki. Pociągnęła ją i okazało się, że jest zakończona haczykiem na ryby. Nie miała jednak przynęty. Bez chwili zastanowienia wyciągnęła nóż i odcięła kawałek swego ciała z uda i nałożyła na haczyk. Dzięki temu udało się jej złowić rybę, którą nakarmiła dziecko. Resztki ryby zużyła na następną przynętę. Po kilku tygodniach pogoda się poprawiła, trochę się ociepliło i matka z dzieckiem mogła bezpiecznie wrócić do swojego obozu. Podobnych przykładów matczynej miłości ocalającej życie można by przytoczyć więcej. O jednym z nich mówi dzisiejsza ewangelia.

Kobieta kananejska przyszła do Jezusa, błagając Go o uzdrowienie córki. Jezus ulitował się nad nią, wysłuchując jej prośby. Co więcej doprowadził ją do wyznania wiary, która znalazła wielkie uznanie w oczach Jezusa: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; nich ci się stanie, jak pragniesz!” Jezus prowadził ją do wyznania wiary nietypową i dosyć trudną drogą. Momentami wydaje się nam, że traktuje ją zbyt ostro i niesprawiedliwie. Kobieta błaga o litość, a Jezus wydaje się być obojętnym na to wołanie, jakby ją całkowicie ignorował. Sens tego milczenia wyjaśniają w pewnym sensie słowa skierowane do uczniów: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”. Chrystus w pierwszym rzędzie kieruje swoje orędzie zbawienia do Narodu Wybranego. Uczniowie z tego narodu zostali powołani przez Chrystusa, aby zanieść dobrą nowinę o zbawieniu poganom. Kobieta kanejska niezrażona pozornym ignorowaniem przez Chrystusa i niechęcią uczniów, którzy kazali ją odesłać pada na kolana i dalej błaga. A wtedy zostały wypowiedziane słowa, które trudno zrozumieć w kontekście miłości jaką darzył Jezus każdego człowieka: „Nie dobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom”. Jest to odpowiedź dosyć ostra, mimo że ma formę alegorii – dzieci to Żydzi, psy to poganie. Jednak nawet tak surowe słowa nie zraziły kobiety. Jej dopowiedz jest pełna pokory i mądrości: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołów ich panów”. Kobieta nie kwestionuje roli Narodu Wybranego w historii zbawienia, ale głęboko wierzy, że miejsce pogan jest także przy stole bożym. Jezus to potwierdza pochwalając jej wiarę i zapewniając, że stanie się zgodnie z jej prośbą. Kobieta pokonała te wszystkie trudności na drodze wiary, w pewnym stopniu dzięki miłości do swego dziecka, która przyprowadziła ją do Jezusa. Ten trudny dialog był zapewne próbą wiary tej kobiety, ale także lekcją dla świadków tego wydarzenia.

Powyższa ewangeliczna historia ma szerszy niż jednostkowy, wydźwięk. Kobieta kananejska jest obrazem całego świata pogańskiego. Faryzeusze odrzucili Jezusa i postanowili Go zabić. Na brak wiary rodaków Jezus odpowiada: „Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły”. Tyr i Sydon, potężne i bogate miasta fenickie w Starym Testamencie były używane jako synonimy na określenie krain pogańskich. Od strony Tyru i Sydonu wychodzi naprzeciw Jezusa kobieta kananejska. To ona dzięki ogromnej wierze uzyskała od Chrystusa łaskę uwolnienia córki od złego ducha, gdy tymczasem faryzeusze uważający się za czystych i sprawiedliwych synów Abrahama zostali nazwani „plemieniem przewrotnym, mieszkaniem siedmiu duchów nieczystych”. Jezus mówi, że dla tego „plemienia przewrotnego i wiarołomnego” jedynym znakiem będzie znak Jonasza, czyli Jego śmierć i wskrzeszenie. Jak prorok Jonasz wypełnił swoją misję poza Izraelem, głosząc nawrócenie poganom, tak też Chrystus, odrzucony przez Izraela, znajdzie „wielką wiarę” pośród narodów pogańskich.

Każda z historii ewangelicznych lub przypowieści w swej bogatej treści ma wiele różnych znaczeń i za każdym razem możemy odnaleźć w nich nową inspirującą myśl, która przybliża nas go Boga i umacnia wiarę. Niektórzy historię ewangeliczną o kobiecie kananejskiej interpretują odwołując się do dość powszechnego w czasach Jezusa obrazu żebraka błagającego o jałmużnę. Żebracy byli w swych prośbach natrętni i wytrwali. Licząc na datek wychwalali na różne sposoby człowieka, od którego spodziewali się jałmużny. Jednak, gdy ten minął ich obojętnie, to słowa pochwały zamieniały się w przekleństwa i obelgi. Podobnie Jezus przez pozorną odmowę doprowadził do takiego momentu kobietę kananejską, że według zwyczajów żebraczych powinna złorzeczyć Jezusowi. A ona zachowała się inaczej, mimo odmowy wierzy i ufa. Jezus pochwalił jej wiarę i obdarzył łaską spełnionej prośby.

Czasami i nasza wiara poddawana jest trudnej próbie. I wtedy tylko bezgraniczne zaufanie Chrystusowi i kroczenie tropem miłości zaowocuje zgodnie z wolą bożą łaską spełnionej nadziei (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

BŁOGOSŁAWIONY BRONISŁAW MARKIEWICZ

Bogusz Stanisława z Maspeth w Nowym Jorku jako 13-letnia dziewczyna wracała z Krosna do Miejsca Piastowego. Nie zdążyła jednak na ostatni autobus. Nie miała wyboru. Postanowiła pieszo pokonać 7 km. drogi. Powoli zapadał zmrok. Perspektywa marszu pośród lasów i pól i to jeszcze o zmierzchu, przerażała młodą dziewczynę. Stanisława ze ściśniętym sercem ruszyła w drogę, modląc się o cud. Przywołała na pamięć zmarłego w opinii świętości ks. Bronisława Markiewicza, którego grób znajdował się na cmentarzu w Miejscu Piastowym. Po niedługim czasie zatrzymała się przy niej furmanka i woźnica zapytał ją o drogę na cmentarz w Miejscu Piastowym. Ucieszona Stanisława zaoferowała swoją pomoc i poprosiła o podwiezienie. W czasie drogi dowiedziała się, że mężczyzna jedzie z chorą kobietą na grób ks. Bronisława Markiewicza, aby za jego wstawiennictwem prosić Boga o zdrowie. Dla Stanisławy, to wydarzenie nie było zwykłym zbiegiem okoliczności, ale cudownym zrządzeniem Bożym, które dokonało się za wstawiennictwem świętego kapłana.

Cud ma szczególną moc świadczenia o prawdzie. Chrystus bardzo często potwierdzał cudami swoje słowa. Również w procesie wyniesienia do chwały świętych, konieczny jest udokumentowany cud dokonany za wstawiennictwem kandydata na ołtarze. W procesie beatyfikacyjnym ks. Bronisława Markiewicza taki cud miał miejsce, a było nim cudowne uzdrowienie ks. Romana Włodarczyka. W naszym życiu wiary nie mniej ważne są cuda nieudokumentowane, osobiste, o którym wspomina Stanisława.

Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 roku w Pruchniku koło Jarosławia w wielodzietnej rodzinie. Ojciec Bronisława był burmistrzem miasta. W domu rodzinnym przyszły błogosławiony otrzymał bardzo solidną formację religijną. I to zapewne pomogło mu przezwyciężyć kryzys wiary, którego głównym powodem była antyreligijna atmosfera w przemyskim gimnazjum, do którego uczęszczał. Bronisław nie tylko nie utracił wiary, ale umocnił się w swoim powołaniu do kapłaństwa. Po ukończeniu gimnazjum, jesienią 1863 r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Przemyślu i po czteroletnich studiach teologicznych, 15 września 1867 r., otrzymał święcenia kapłańskie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy w parafii Harta koło Dynowa, a później do katedry przemyskiej, gdzie pracował jako wikariusz. Oprócz zwyczajnej pracy duszpasterskiej Bronisław wiele czasu poświęcał dzieciom opuszczonym, bezdomnym i biednym. Gdy w roku 1872 wybuchła w Przemyślu epidemia cholery, ks. Bronisław, nie bacząc na niebezpieczeństwo zarażenia się, całe dnie spędzał z chorymi, udzielając im posługi duszpasterskiej, a gdy zachodziła taka potrzeba, to także pomocy medycznej i materialnej.

Następnie, młody kapłan podjął studia filozoficzne na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, a jesienią 1874 r. przeniósł się na Uniwersytet Jagielloński do Krakowa. Okres ten ks. Bronisław wykorzystał na pogłębienie wiedzy oraz zdobywanie nowych doświadczeń, które wykorzysta później w pracy duszpasterskiej i wychowawczej wśród dzieci i młodzieży osieroconej, opuszczonej i zaniedbanej moralnie. Na polecenie swego biskupa ks. Bronisław przerwał studia i wrócili do pracy duszpasterskiej w parafii Kańczuga koło Przeworska. Po dwóch latach został mianowany proboszczem parafii Błażowa, w której pracował ponad siedem lat. Ks. Bronisław dał się poznać jako gorliwy i lubiany duszpasterz. W roku 1882 r. został profesorem teologii i prefektem kleryków w Seminarium Duchownym w Przemyślu. Po trzech latach niespodziewanie zrezygnował z pracy w seminarium i za zgodą biskupa wyjechał do Włoch, gdzie wstąpił do Zgromadzeniem Salezjanów, które zajmowało się dziećmi bezdomnymi, dziećmi z marginesu społecznego. Z wielkim zapałem zapoznawał się z systemem wychowawczym księży Salezjanów z myślą przeniesienia tego dzieła na grunt polski. Po odbyciu nowicjatu, 25 marca 1887 r. ks. Bronisław złożył na ręce założyciela Zgromadzenia Jana Bosko śluby zakonne.

Myśl przeniesienia idei Jana Bosko na teren Polski dojrzała już do stanu realizacji. Po wielu staraniach, za zgodą przełożonych zgromadzenia ks. Bronisław, 28 marca 1892 r. wrócił do Polski, aby objąć probostwo w ubogiej parafii Miejsce Piastowe w diecezji przemyskiej. Całym sercem zaangażował się w duszpasterstwo, zwracając szczególną uwagę na dzieci biedne i zaniedbane. Z myślą o nich zorganizował schronisko, które nazywał „Zakład ks. Bosko w Miejscu”. Stworzony przez niego system opiekuńczo- wychowawczy dawał zaniedbanym dzieciom szansę normalnego ułożenia sobie życia. Wychowanie opierało się na dwóch cnotach chrześcijańskich: powściągliwości i pracy. To dzieło było konieczne w ówczesnej Galicji, gdzie sieroctwo oraz zaniedbanie moralne dzieci i młodzieży było jedną z wielu bolączek, nękających ten region Polski. Ks. Markiewicz widział jedyne rozwiązanie tego problemu społecznego w przygotowaniu dzieci do życia. Służyły temu różnego rodzaju warsztaty szkolne, który przygotowywały dzieci i młodzież do przyszłego zawodu.

Z czasem doszło do polaryzacji poglądów odnośnie sposobu prowadzenia zakładów wychowawczych. Ks. Markiewicz, uwzględniając polskie warunki widział to trochę inaczej niż przełożeni zakonu Salezjanów we Włoszech. Stąd też w grudniu 1897 r. powziął decyzję o odłączeniu się od salezjanów, które według niego zmieniło pierwotną regułę ks. Jana Bosko, szczególnie w zakresie ubóstwa. Postanowił, zatem założyć nowe zgromadzenie, które trzymałoby się pierwotnej reguły ks. Jana Bosko. Jednak ten zamiar nie został zaaprobowany przez władze kościelne. W tej sytuacji ks. Markiewicz przystąpił do prawnego usankcjonowania swego dzieła od strony kanonicznej oraz ustaw państwowych. Powołał towarzystwo pod nazwą „Powściągliwość i Praca”, które zajmowało się głównie zakładaniem nowych i utrzymaniem już istniejących domów i przytułków, zapewniających zdobywanie zawodu i pracy dzieciom osieroconym, ubogim i zaniedbanym moralnie. Dzieło ks. Bronisława szybko się rozrastało, powstawały nowe placówki. Sam zakład w Miejscu Piastowym miał pod opieką 200 wychowanków. Wzrastała liczba bezdomnych i ubogich dziewcząt; które bezinteresownie pracowały w gospodarstwie zakładu. Prowadziły przy tym ochronkę na wsi oraz opiekowały się chorymi i ubogimi w parafii. To one będą stanowić zalążek przyszłego żeńskiego zakonu.

Ks. Bronisław Markiewicz oddał całe swoje serce ubogim i sierotom. Poświęcenie, praca ponad siły i nasilająca się choroba nieuchronnie przybliżały śmierć. Przeczuwając ją, ks. Markiewicz przesłał prośbę bezpośrednio do Ojca Świętego, Piusa X, o zatwierdzenie nowego „Zgromadzenia Zakonnego św. Michała Archanioła”. Wkrótce po tym ks. Markiewicz miał wylew krwi do mózgu. Zmarł w opinii świętości 29 stycznia 1912 roku. „Zgromadzenie Zakonne św. Michała Archanioła” zostało zatwierdzone 29 września 1921 roku, w 9 lat po śmierci jego Założyciela. I to ono dzisiaj kontynuuje wspaniale dzieło świętego kapłana.

Pierwotnie beatyfikacja ks. Bronisława Markiewicza miała się odbyć 24 kwietnia 2005 roku. Jednak ze względu na śmierć papieża Jana Pawła II została odłożona na odpowiedniejszy czas. Papież Benedykt XVI zezwolił na ogłoszenie błogosławionym ks. Markiewicza 19 czerwca 2005 roku w Warszawie podczas Mszy świętej, odprawianej na zakończenie obrad III Krajowego Kongresu Eucharystycznego (z książki Wypłynęli na głębię).

CZY TWOJA WIARA JEST WIELKA?

Clive Staples Lewis wybitny irlandzki pisarz i naukowiec, znany między innymi cyklu powieści fantastycznych „Opowieści z Narnii” tak pisze o swoim nawróceniu: „Wyobraźcie sobie, jak siedzę w pokoju w Magdalen i czuję co noc, że ile razy odrywam się choćby na sekundę od pracy, niezmiennie napotykam Jego coraz wyraźniejszą, tak przecież niechcianą obecność. To, czego tak bardzo się bałem, spotkało mnie w końcu. Wiosną 1929 roku poddałem się i uznałem, że Bóg jest Bogiem. Ukląkłem i modliłem się tej nocy jak największy i najbardziej opieszały grzesznik w całej Anglii”. Z pewnością duży wpływ na jego nawrócenie miał J.R.R. Tolkien, autor między innymi powieści Władca Pierścieni oraz Gilbert Keith Chesterton, wybitny pisarz angielki, którzy także doświadczył nawrócenia. Nie mniejszy wpływ na przemianę jego życia miały bolesne doświadczenia. Wraził to w jednym ze swoich aforyzmów: „W naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu – krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata”. O cierpieniu, które kieruje naszą uwagę na Boga mówi w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” Magdalena Buczek, założycielka Podwórkowych Kół Różańcowych. Jej słowa są wiarygodne, bo sama doświadcza cierpienia własnego kalectwa: „Cierpienie nie jest karą, jest łaską. Darem danym od Pana Boga w jakimś konkretnym celu. Może właśnie po to, abyśmy bardziej poznali Boga, zbliżyli się do Niego. Często jednoczy ono całą rodzinę i przybliża ją do Pana Boga. Wiadomo, że kiedy człowiek cierpi, łączy się z cierpieniami Jezusa. To cierpienie ma sens. Jeśli zostanie ofiarowane, to z pewnością nie będzie zmarnowane, ale przyniesie owoce dla świata, nawrócenia grzeszników. Może nie będziemy widzieli tego za życia, ale kiedyś o tym się przekonamy. Tylko Pan Bóg daje takie spojrzenie na człowieka jako istotę, której życie ma wartość niezależnie od tego, czy człowiek jest chory, czy zdrowy. A może nawet jeszcze większą w przypadku ludzi chorych, bo to cierpienie jest wielkim darem. Znam rodziców, którzy mają niepełnosprawne dzieci i zgodnie twierdzą, że są one wielkim błogosławieństwem dla rodziny – otwierają na jeszcze większe doświadczenie Bożej miłości i uczą dzielenia się tą miłością z najbliższymi i każdym napotkanym człowiekiem”.

Mówiąc o cierpieniu warto przypomnieć pytanie św. Teresy: „Cierpię, ale czy cierpię dobrze?” Ewangelia na dzisiejszą niedzielę podsuwa nam myśl, jak możemy dobrze cierpieć, aby przyniosło ono uzdrowienie duszy i ciała. Kobieta kananejska przyszła do Jezusa ze swoim cierpieniem i wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Przywiodła ją tutaj bezgraniczna wiara w moc Chrystusa i miłość do swojej córki. Tam, gdzie sprzęga się miłość bliźniego i bezgraniczna wiara w Boga tam dzieją się cuda. Chrystus wystawił na próbę wiarę Kananejki, odpowiadając: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”. Te słowa brzmią ubliżająco, ale Jezus używa ich w innym celu. Ukazuje przez nie niezłomną i ufną wiarę poganki, która to wiara powinna zawstydzać niektórych Jego rodaków, do których został posłany, a którzy wzgardzili Jego słowem. Kananejka odpowiada z pokorą: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”. Nie ma prawdziwej wiary bez autentycznej pokory, wobec zdarzeń które są naszym udziałem. Doświadczamy nieraz w życiu cierpienia, chcemy go zrozumieć, buntujemy się przeciw niemu, obwiniamy nieraz za to Boga. Brakuje nam pokory, o której psalmista pisze: „Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę. Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza, zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć. Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza: tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica”. Taką wiarę miała kobieta kananejska i ta wiara sprawiła cud uzdrowienia. Jezus powiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”.

Jezus okazał miłosierdzie kobiecie kananejskiej. Z tym miłosierdziem czeka na każdego z nas. Św. Paweł w Liście do Rzymian pisze: „Albowiem Bóg poddał wszystkich nieposłuszeństwu, aby wszystkim okazać swe miłosierdzie”. Doświadczając w swoim życiu nieposłuszeństwa Bogu, winniśmy pamiętać o Jego wielkim miłosierdziu i jak syn marnotrawny wrócić do Niego mówiąc: Ojcze zgrzeszyłem. Bóg nie ogranicza swego miłosierdzia tylko do narodu wybranego, ale ogrania nim wszystkich. Pisze o tym prorok Izajasz w pierwszym czytaniu: „Całopalenia ich oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów”. Prorok mówi także jakie są warunki korzystania z Bożego miłosierdzia: „Zachowujcie prawo i przestrzegajcie sprawiedliwości, bo moje zbawienie już wnet nadejdzie i moja sprawiedliwość ma się objawić”.  Chrystus w Ewangelii poucza nas, że przyszedł w konkretnym narodzie i to jest naturalne, że swoje wezwanie kieruje w pierwszym rzędzie do swoich ziomków, ale to nie przynależność do narodu, ale wiara otwiera przed nami bramy nieba i daje przystęp do źródła Bożego miłosierdzia.

W dzisiejszym świecie Chrystus przemawia do nas nie tylko przez słowa Pisma św., ale także przez znaki dostępne naszym zmysłom.  Z pewnością takim znakiem są objawienia Catalinie Rivas boliwijskiej mistyczce, której od 1994 roku objawiają się Jezus i Maryja. Catalina ukończyła jedynie szkołę podstawową, dlatego kiedy zaczęła spisywać teksty o Męce Pana Jezusa, o Eucharystii, o Niebie wzbudziła wielkie zdumienie. Teksy zachwycają pięknem i głębią duchową oraz poprawnością teologiczną, jej przesłania i są wyrażone w sposób prosty i zaskakująco przystępny. Catalina powiedziała, że spisuje jedynie to, co mówi do niej Chrystus. W październiku 1994 roku, kiedy Catalina pielgrzymowała do Conyers, w USA , zobaczyła nagle mocne światło otaczające krucyfiks i poczuła potrzebę ofiarowania całej siebie i swojego życia Chrystusowi. Światło z krzyża, przeszyło jej dłonie i stopy, pozostawiając krwawiące rany. Usłyszała wtedy głos: „Raduj się z powodu daru, jakim cię obdarzyłem.” Odtąd pojawiają się na jej czole, dłoniach i stopach, w boku stygmaty. Catalina przeżywa cierpienia agonii, szczególnie w Wielki Piątek. Świadkiem tego zjawiska był w pierwszy piątek stycznia 1996 r. lekarz, doktor Ricardo Castanion, którego świadectwo przyczyniło się do uznania za prawdziwe doświadczeń Cataliny.  9 marca 1995 r. Catalina kupiła gipsową figurkę Pana Jezusa, z której oczu zaczęły wypływać krwawe łzy. Uczeni z USA i Australii stwierdzili, że łzy zawierają ludzką krew. Dzisiaj cudowna figurka stoi w kościele w Cochabamba.

To cudowne wydarzenie przyciąga tysiące pielgrzymów, którzy doznają tu cudów uzdrowienia duszy i ciała. W najnowszym wydaniu, jej książek, do których należy również „Tajemnica Mszy Świętej”, arcybiskup Apaza napisał: „Przeczytaliśmy książki Cataliny i jesteśmy przekonani, że jedynym ich celem jest prowadzenie nas wszystkich drogą zapoczątkowaną w Ewangelii. Książki te również podkreślają wyjątkowe miejsce Dziewicy Maryi – naszego wzoru w naśladowaniu i podążeniu za Jezusem Chrystusem – Matki, której powinniśmy się powierzyć z całkowitym zaufaniem i miłością. Książki te pokazują, jak powinien postępować prawdziwie wierzący chrześcijanin. Z tych wszystkich względów wyrażam zgodę na ich wydrukowanie i dystrybucję oraz polecam jako materiał do medytacji i duchowego kierownictwa, odpowiadając na wezwanie Pana, który pragnie zbawić wiele dusz, ukazując im, że jest Bogiem żywym, pełnym miłosierdzia i miłości (Kurier Plus, 2017).

 ZWYCZAJNY NIEUK CZY ATEISTA?

Kiedyś do rabina przyszedł młody żyd i powiedział:

– Rabbi, ja jestem ateista

– No dobrze – rzekł rebe – a Torę ty przeczytałeś?

– A po co mnie czytać Torę, jak ja jestem ateista?

– A o Mojżeszu, prorokach i Dawidzie to ty coś wiesz?

– Nie rabbi, przecież ja jestem ateista…

– A Dziesięć przykazań ty znasz?

– Oj rabbi, nie znam tego wszystkiego, bo ja jestem ateista…

– To jak ty nie czytałeś Tory, jak ty nie wiesz nic o Mojżeszu, prorokach i Dawidzie, jak ty nie znasz tego wszystkiego, to ty jesteś zwyczajny nieuk, a nie ateista!

Ta anegdota w naszej codzienności może przybierać także taką formę. Natalka, córka moich znajomych z Lublina uczęszczała do 5 klasy podstawowej szkoły. Pewnego dnia wróciła ze szkoły i oznajmiła rodzicom, że nie będzie chodzić na lekcje religii. Zaskoczeni rodzice pytają, dlaczego, czy coś się stało? Natalka ze spokojem odpowiedziała, że nie będzie uczęszczać na lekcje religii, bo jest ateistką. Rodzice oniemili z wrażenia- ich dziecko ateistą. Natalka dopowiedziała, że w jej klasie wielu kolegów i koleżanek uważa się za ateistów. Ci mali „ateiści” uważają się za coś lepszego. Należeć do nich to zaszczyt. Rodzice na różne sposoby próbowali odwieść od „ateizmu” swoje dziecko. W końcu jak w tej anegdocie uświadomi jej, że jest zwyczajnym nieukiem, a nie żadnym tam ateistą i przymusili swoją „ateistkę” do chodzenia na religię. Widocznie wiedza z lekcji religii przydała się, bo już w ósmej klasie Natalka zapomniała o swoim ateizmie.

Niejeden raz rozmawiam z dorosłymi ludźmi, którzy deklarują się jako ateiści. Bardzo często w trakcie rozmowy okazywało się, że ci ludzie nie mają bladego pojęcia o religii, a jeszcze częściej mają fałszywy jej obraz. Nie mówię im tego wprost, ale myślę, jak ten rabin z anegdoty: „Ty jesteś zwyczajny nieuk, a nie ateista!”. Nie tylko wiedza religijna pomaga nam uwierzyć w Boga, ale nawet zgłębianie nauk empirycznych możemy umocnić naszą wiarę. Marek Abramowicz polski astrofizyk, profesor Uniwersytetu w Göteborgu, autor przeszło 200 prac naukowych z zakresu ogólnej teorii względności, astrofizyki wysokich energii, czarnych dziur pisze: „Myślę, że wierzę także z powodu mojej racjonalnej postawy wobec świata – ja kantowskie ‘niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie’ rozumiem tak, że i niebo gwiaździste, i prawo moralne są realnymi atrybutami rzeczywistego świata, który istnieje niezależnie ode mnie. Niebo gwiaździste badam empirycznie jako fizyk, prawa moralnego doświadczam także empirycznie, słysząc wyraźnie głos sumienia, często dotkliwie i boleśnie karcący, oraz reagując na ten głos jako osoba obdarzona wolną wolą. Niebo gwiaździste, moje sumienie, mój wstyd i mój żal za popełnione przeze mnie zło, moja wolna wola nie są złudzeniami, ale istnieją naprawdę. Taka postawa jest po prostu poznawczym realizmem, który jest przecież pierwszym warunkiem uprawiania nauki. Muszę wierzyć w realność gwiaździstego nieba nade mną. Prawo moralne, głos sumienia i moja wolna wola też są rzeczywistą częścią świata, a nie czymś ukształtowanym dowolnie przeze mnie, przypadek czy przez ewolucję. Wielu polskich ateistów myśli, że nauka dowodzi poglądu materialistycznego! To zdumiewające przekonanie jest absurdalnym przesądem, nieopartym na niczym więcej niż ignorancji”.

Ktoś może powiedzieć, że zna ludzi z rozległą wiedzą religijną, a są ateistami. Tak może się zdarzyć. Warto w takiej sytuacji zapytać skąd ten ateista czerpie wiedzę religijną. Ze źródła, czy jakiegoś supermarketu? Podobnie jak wodę możemy czerpać ze źródła lub kupić w supermarkecie. Na butelce może pisać, że jest to woda źródlana, która nawet gdyby była ze źródła, to w plastikowej butelce nie jest już taka. Najlepiej jednak pochylić się nad źródłem i napić się wody żywej. Najczęściej jednak pijemy wodę z wodociągów. Wartością naturalnych wód źródlanych jest to, że pochodząc z podziemnych warstw wodonośnych dobrze izolowanych od czynników zewnętrznych zachowują swą pierwotną czystość i są pozbawione zanieczyszczeń chemicznych i mikroorganizmów szkodliwych dla zdrowia pochodzących ze środowiska zewnętrznego. Biblię i samego Jezusa i Jego nauczanie możemy porównać do źródła. Aby zaczerpnąć wody ze źródła trzeba się pochylić, a może nawet uklęknąć. Podobnie jest z Biblią trzeba się pochylić, uklęknąć, aby zaczerpnąć prawdziwej mądrości. To jest pierwsze źródło naszej wiedzy religijnej, oczywiście trzeba korzystać także z innych. Pijemy wodę z kranu, ale tak zwana kranówa nie może się równać z wodą źródlaną.  Trzymając się tego porównania możemy powiedzieć, że są ludzie, którzy czerpią wiedzę religijną ze ścieków. Zagłębiają się w lekturze książek, które w wulgarny i kłamliwy sposób opisują religię.

Jednak wiara, to nie tylko wiedza, ale przede wszystkim dar Boży, łaska, którą możemy wymodlić, a czasami ogarnia nas bez modlitwy. Coś się zapala w nas i jesteśmy pewni, że Bóg istnieje. W dzisiejszej Ewangelii mamy piękny przykład miłości i wiary. Kobieta kananejska zapewne dopytywała o Jezusa, znała po części jego nauczanie i słyszała a może nawet była świadkiem cudów Jezusa. Wołała zatem do Jezusa: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko nękana przez złego ducha”. A Jezus nie zwracał na nią żadnej uwagi. Ale ona była nieustępliwa i dalej wołała: „Panie, dopomóż mi”. On jednak odparł: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom”. Ta z pozoru ubliżająca odpowiedź była wystawieniem na próbę wiary kobiety Kananejskiej, która nie zniechęciła jej, ufała dalej, że Jezus wejrzy na jej córkę. Widząc tak ogromna wiarę Jezus dokonał cudu uzdrowienia córki mówiąc: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!”

Misja Jezusa w pierwszym rzędzie ogranicza się do zagubionych owiec z domu Izraela. Rodzina, krewni mają zawsze pierwszeństwo. Należy zaradzić biedzie i ubóstwu w najbliższym otoczeniu. Potem przychodzi kolej na potrzeby innych. Kobieta kananejska z pewnością to rozumiała. Jednak przez cud uzdrowienia Chrystus ukazuje, że dla Boga ważny jest każdy człowiek w każdej sytuacji, liczy się jego wiara i miłość. Kobieta kananejska doświadczyła łaski Jezusa, bo kierowała się wiarą i nadzieją umotywowaną miłością do dziecka. Prośmy o wiarę i miłość jaką miała kobieta kananejska słowami wiersza ks. Jana Twardowskiego „Proszę o wiarę”

Stukam do nieba

proszę o wiarę

ale nie o taką z płaczem na ramieniu

taką co liczy gwiazdy a nie widzi kury

taką jak motyl na jeden dzień

ale

zawsze świeżą bo nieskończoną

taką co biegnie jak owca za matką

nie pojmuje ale rozumie

ze słów wybiera najmniejsze

nie na wszystko ma odpowiedz

i nie przewraca się do góry nogami

jeżeli kogoś szlag trafi (Kurier Plus, 2020).

 

„Skrzypce nadziei”

Amnon Weinstein i jego syn Avshalom są mistrzami lutnictwa. Ponad dwadzieścia lat temu przyszedł do nich mężczyzna ze starymi skrzypcami, które chciał naprawić dla swojego wnuka. Mężczyzna wyjaśnił, że grał na tych skrzypcach, kiedy był więziony w niemieckim obozie koncentracyjnym. Kiedy Amnon przystąpił do naprawy skrzypieć znalazł w nich popiół z obozowego krematorium. Te skrzypce dały początek niezwykłej kolekcji nazwanej „Skrzypce nadziei”. Weinsteinowie zbierali skrzypce, na których grali żydowscy muzycy w trudnych dniach Holokaustu, następnie je naprawiali i odnawiali. Udało im się również zachować wiele historii związanych z instrumentami. Oto kilka z nich:

Skrzypce wykonane przez słynnego holenderskiego żydowskiego lutnika Jacoba Hakkerta, który zginął w Auschwitz w 1944 roku. Skrzypce należące do młodzieńca, który w obozie koncentracyjnym, zmarzniętymi rękami grał nocami, podtrzymując na duchu współwięźniów. Udało się mu przeżyć obozową gehennę. Po wojnie skończył studia i zajął się budową statków, które przewoziły Żydów do Palestyny. Po jego śmierci w 2012 roku wdowa i córki przekazały instrument do kolekcji „Skrzypce nadziei”. W kolekcji są skrzypce Ericha Weiningera, wiedeńskiego masarza i skrzypka-amatora. Mimo zakazu posiadania i grania na instrumentach zachował on swoje skrzypce w obozie aż do wyzwolenia. Weininger przeżył niemiecki obóz koncentracyjny w Dachau i Buchenwaldzie. Po wojnie osiadł w Palestynie, gdzie grał w małej orkiestrze.

Kolejne skrzypce znalazły się w kolekcji, mimo, że nie dotarły do obozu. W roku 1942 na podparyskiej stacji kolejowej zatrzymał się pociąg przewożący Żydów z Paryża do obozów koncentracyjnych na wschodzie. Mężczyzna w pociągu usłyszał za oknem robotników mówiących po francusku. Przez uchylone okno krzyknął: „W miejscu, do którego teraz jadę nie potrzebuję skrzypiec. Weź moje skrzypce, niech żyją!” Następnie mężczyzna wyrzucił skrzypce przez wąskie okno wagonu. Skrzypce zatrzymał jeden z przypadkowych pracowników. Po latach skrzypce odnaleziono na strychu i po odkryciu ich historii przekazano do kolekcji „Skrzypce nadziei”.

Kolekcja skrzypiec wyrusza w niezwykłe podróże po całym świecie, gdzie odbywają się koncerty skrzypcowe. Niejednokrotnie na instrumentach grają ocaleni z Holokaustu lub ich potomkowie. Towarzyszą temu wystawy, programy edukacyjne oraz są opowiadane historie tych instrumentów. Student z Chicago, którego pradziadkowie byli ocalałymi z Holokaustu, grał na jednych z tych skrzypiec. Wyznał: „Udział w takich koncertach to niezwykle emocjonalne przeżycie. Gdy gram, to myślę o wszystkich, którzy byli przede mną i na swój sposób przeżywali muzykę tych skrzypiec”.

Niezwykła kolekcja „Skrzypce nadziei” ma zachować pamięć i godność tych, którzy przeszli przez piekło niemieckich obozów koncentracyjnych niezależnie od rasy czy narodowości. Samo istnienie takiej kolekcji daje światu nadzieję, że muzyka Bożego Ducha pokoju, miłości i sprawiedliwości nie zostanie pokonana przez handlarzy nienawiścią i przemocą. Spotkanie Jezusa z kobietą kananejską z dzisiejszej Ewangelii mówi o takiej muzyce pokoju, miłości i sprawiedliwości, muzyce zbawienia, która brzmi dla każdego niezależnie od narodowości, zarówno dla Żyda jak i Poganina, którego prezentuje ewangeliczna kobieta kananejska. Konieczna jest do tego głęboka wiara, taka jaką była ożywiona poganka. Jezus wystawił ją na ogromną próbę wiary. Kobieta zdała ten egzamin a Jezus wystawił jej świadectwo: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!” Świadectwo zostało uwiarygodnione cudem uzdrowienia.

Kananejczycy w Starym Testamencie byli dla Żydów symbolem obcych, niewiernych bałwochwalców, którzy czcili pogańskiego bożka Baala. Z tego powodu byli u Żydów w pogardzie i nienawiści. Przy spotkaniu z kobietą kananejską wygląda na to, że Chrystus trzyma się tradycji starotestamentalnej. Kobieta błaga Jezusa o uzdrowienie córki: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko nękana przez złego ducha”.  A Jezus jakby ją ignorował, nie odzywając się do niej ani słowem. Co więcej na słowa apostołów, aby ją wysłuchał i odprawił, bo krzyczy za nimi Jezus powiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”. Ale ona tym się nie zrażała tylko dalej prosiła, a Jezus w odpowiedzi użył poniżających słów: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom”. Ale jej wiara i miłość do córki była tak ogromna, że nie zaważa na te słowa tylko mówi: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów”. Ostatnie słowa Jezusa wskazują, że to nie była pogarda, ale ogromna próba wiary: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!”

Patrząc na ogromną wiarę kobiety kananejskiej możemy w jej postawie odnaleźć pewne cechy, które są konieczne i w naszym życiu, aby usłyszeć niebieską symfonię naszego zbawienia. Po pierwsze, kobieta kierowała się ogromną miłością do dziecka. Jego niedolę uczyniła własną niedolą. Jest poganką, ale w jej sercu była bezgraniczna miłość do swego dziecka, która jest zawsze odbiciem miłości Boga do Jego dzieci. To miłość zbliżyła ją do Jezusa. Po drugie, kobieta miała ogromną wiarę. Nazwała Jezusa Synem Dawida, co sugerowałoby na wymiar polityczny, bo Dawid był królem Izraela. Jednak ona nie zważa na to, tylko patrzy na czyny Jezusa i odkrywa w nim wielkiego i potężnego cudotwórcę. W końcu zwraca się do Niego „Panie”, co w tym kontekście znaczyło przypisanie Jezusowi boskości. Po trzecie, kobieta kananejska miała niezłomną wytrwałość w błagalnej modlitwie. Jezus był jedynym, który może uratować jej dziecko. Jedyną nadzieją. Dla niej modlitwa nie była formą rytualną, ale „wylaniem” swojej duszy przed Chrystusem. Tam nie było miejsca na myśl, że modlitwa nie może być wysłuchana, stąd też taka uporczywość w błaganiu. Wreszcie, ta kobieta miała dar radości. Mimo tak ogromnych kłopotów odnajdywała radość z wiary wysłuchanej modlitwy. Wiara owiana radością może rozjaśnić najgłębszy mrok naszego życia.

Warto się zastanowić dzisiejszej niedzieli, jaka jest nasza wiara, jak jest nasza miłość, jaka jest nasza wytrwałość w wierze, jaka jest nasza radość wiary. 

Modlitwa o wiarę

Panie, spraw, żeby wiara moja była pełna, bez zastrzeżeń, żeby przeniknęła moje myśli, mój sposób sądzenia o rzeczach Bożych i o rzeczach ludzkich.

O Panie, spraw, żeby wiara moja była dobrowolna, to znaczy żebym osobiście zgodził się na tę wiarę i przylgnął do niej, ażebym przyjął wszelkiego rodzaju wyrzeczenia i wszelkie obowiązki, jakie ona niesie z sobą; i żeby ta wiara wyrażała szczyty mojej osobowości. Wierzę w Ciebie, o Panie.

O Panie, spraw, żeby wiara moja była pewna, oparta na szeregu dowodów i wewnętrznym świadectwie Ducha Świętego, pewna dzięki swemu światłu, które dodaje otuchy, pewna, dzięki swym wnioskom, które uspokajają.

O Panie, spraw, żeby wiara moja była silna, żeby się nie lękała trudnych problemów, których pełno w doświadczeniach naszego życia, żeby się nie obawiała przeciwności ze strony tych, którzy wątpią albo którzy ją odrzucają, którzy jej zaprzeczają, ale żeby spoczywała na przekonaniu wewnętrznym, że to jest Twoja prawda; żeby zawsze moja wiara zwycięsko przechodziła ponad krytyką i ciągle się utwierdzała, przezwyciężała trudności dialektyczne i duchowe, na jakich upływa dzisiaj nasze życie doczesne.

O Panie, spraw, żeby wiara moja była radosna i żeby dawała pokój i szczęście mojemu duchowi, żeby usposobiła do rozmowy z Bogiem i do rozmów z ludźmi, tak żeby promieniowała tym świętym obcowaniem, świętym i ludzkim, i żeby dawała to szczęście, jakie płynie od kogoś, kto wiarę posiada.

O Panie, spraw, żeby wiara moja była skuteczna, i daj miłości mojej sposób, ażebym mógł tę wiarę wyrazić na zewnątrz i tak, aby powstała prawdziwa przyjaźń z Tobą, abym Ciebie przez moją działalność okazywał w cierpieniu, w oczekiwaniu ostatecznego objawienia, w ciągłym poszukiwaniu i dawaniu nieustannego świadectwa, żebym w tym wszystkim znajdował także pokarm dla ufności i dla nadziei.

O Panie, spraw, żeby wiara moja była pokorna, ażeby opierała się nie tylko na doświadczeniu mojej myśli i mojego uczucia, ale żeby była wzbogacona świadectwem Ducha Świętego i żeby nie szukała lepszej gwarancji niż w uległości Tradycji i autorytetowi Nauczycielskiego Urzędu Kościoła świętego (Kurier Plus, 2023).